Skocz do zawartości

Yare yare daze...

  • wpisy
    119
  • komentarzy
    317
  • wyświetleń
    77353

Mass Effect zdaniem MSainta


Mariusz Saint

958 wyświetleń

Do gier BioWare należy podchodzić z dystansem. Lata temu dość przypadkowo wszedłem w posiadanie Baldur's Gate II, które spodobało mi się niesamowicie - na tyle, że poświęciłem na granie całe dwa miesiące wakacji (wtedy to się grało). Z niecierpliwością czekałem na Neverwinter Nights, reklamowane jako "Baldur's Gate w 3D". Kupiłem natychmiast po premierze i to chyba było moim największym rozczarowaniem w karierze gracza - gra była brzydka, nudna, po prostu słaba. Podobno w multiplayerze, po opanowaniu zasad, wielu czerpało sporą radość, jednak wtedy dla mnie - osoby korzystającej ze zwykłego modemu - to nie miało żadnego znaczenia. Gdyby mnie ktoś zmusił do wskazania czegoś pozytywnego w NWN, to wskazałbym jeden quest, z wioską zawieszoną w czasie, coś w tym stylu. Oderwany od reszty, ale dosyć ciekawy.

Rozczarowany NWN strzeliłem focha na BioWare, choć uwielbiałem ich za obydwa "Baldursy". Jednak do pierwszego KotORa się przekonałem - głównie po zachwytach znajomego. Pograłem i przeszedłem bez krzywienia się. Wprawdzie nie podzielałem zachwytu tak znajomego, jak i prasy, jednak grało się dosyć przyjemnie - towarzysze byli nawet ciekawi, paskudne lokacje z NWN znacznie ulepszono, dialogi były zabawniejsze, twoje decyzje miały jakiś wpływ na to, co robisz, nawet były godne zapamiętania momenty - jak Ten Plot Twist czy finałowa walka. Gra przypominała NWN - zachowanie NPC, sposób poruszania się po lokacjach itd., jednak nastąpił wyraźny postęp. W Jade Empire nie grałem, choć z tego co wiem, tam walka wymaga dużo większej aktywności niż wydawanie komend w KotOR - bardziej było to połączenie chodzonej bijatyki z RPG? Nie wiem, nie grałem, choć nastawienie do tej gry mam raczej pozytywne (i mam wersję zarówno pudełkową z klasyki, jak i z CDA).

Mass Effect pojawił się jakoś tak znikąd - choć może to tylko moje odczucie, bo nie śledziłem nowości na rynku gier. Od razu przyciągnął wiele narzekań na to, że "to nie jest RPG" i tym podobne, na które nie zwracałem żadnej uwagi - ME kompletnie mnie nie obchodził. Oprócz odejścia od fantasy i stosowanych wcześniej rozwiązań (strzelanie? jeżdżenie pojazdem? coto ma być wogule ??) powodem było też to, że gra nawet nie zastartowałaby na moim komputerze, a może nawet nie chciałaby się zainstalować (niektóre gry wymagające karty graficznej z "wyższymi szejderami" odmawiały instalowania się). Kto czytał moje wpisy o Team Fortress 2, ten wie, że w kwietniu 2010 kupiłem nowy komputer. Wcześniej nasłuchałem i naczytałem się mnóstwo na temat Mass Effect 2, tak w mediach krajowych i światowych, poświęconych grom wideo, jak i wprost od znajomych, którzy kupili i się zachwycali (przede wszystkim Felessan). W związku z tym pierwszy Mass Effect zyskał moje zainteresowanie.

Mimo paru lat od wydania w Polsce nadal dostępne było tylko wydanie rozszerzone z Platynowej Kolekcji, za 60 zł - kupiłem je jakoś w miesiącu letnim. Krótko potem nastąpiła obniża gier EA, w tym Mass Effect 2, i doszło do ciekawej sytuacji, gdy pierwsza część była droższa od drugiej. To uległo zmianie dopiero niedawno, bo CD Projekt zapowiedział, że od 28 stycznia Mass Effect będzie dostępny w Klasyce za 25 zł. Tu od razu napiszę: o ile miałem opory przed polecaniem kupna pierwszej części, gdy kosztowała 60 zł, tak teraz nie mam wątpliwości - za niewygórowaną cenę przynajmniej spróbujesz, czy gra ci się spodoba. A raczej powinna, jeśli potrafisz cieszyć się połączeniem gry akcji i przygodowej, opartej na rozwiązaniach znanych z komputerowych RPG. Napisać też należy, że wydanie za 60 zł jest godziwe - duże pudełko, kolorowa instrukcja, poradnik (też full color) na 175 stron, karta z klawiszologią, trzy tekturowe pocztówki, płyta z materiałami filmowymi (których nie obejrzałem do dzisiaj). Zazwyczaj kupuję gry w najtańszych wydaniach, dlatego coś takiego jest dla mnie rzadkością. 60 zł to jednak nie jest mało, na szczęście już sam prolog rozwiał moje obawy - bo po prostu mnie wciągnął.

shepardwrex.th.jpg

Jeśli chodzi o grafikę, to w czasie grania nie miałem z nią żadnych problemów - Mass Effect zresztą był chyba pierwszą grą, do której porządnie przysiadłem na nowym komputerze, a nie będącą TF2/L4D/L4D2, więc każda grafika na poziomie wyższym niż PlayStation 2 nadal wydaje mi się ładna. Dopiero po pograniu w Mass Effect 2, hulającym na Unreal Engine 3, zrozumiałem, jak brzydkie potrafią być tekstury w pierwszej części. Zresztą nawet z moją "ślepotą" na jakość grafiki zbliżenia na hełm Tali prezentują się szkaradnie, eksponując grupę rozmytych pikseli. Natomiast powierzchnie planet, po których się poruszamy, podobały mi się dużo bardziej - przede wszystkim zabawy na Virmirze, bo inne planety to zazwyczaj albo skały, albo wysypiska, albo mroźne otoczenie, a wszystkie jednakowo ponure. Spacery po Cytadeli są również przyjemne, szczególnie po miejscu, gdzie m.in. jest pomnik Krogan. A skoro mowa o nich, to bardzo dobrze wykonana wydaje mi się twarz Wrexa: nie tylko sam projekt, ale i animacja. Wyświetlanie grafiki jednak czasem szwankowało - głównie podczas pierwszej jazdy pojazdem po planecie, gdzie tekstury powierzchni zastąpiła czarna plama. Najgorsze w tym jest to, że naokoło jest lawa, w którą można łatwo wjechać! Na innych planszach ten problem już się nie pojawił, a mi po początkowej dezorientacji udało się łatwo znaleźć bezpieczną trasę na podstawie obecności wrogów i ukształtowania terenu, jednak był to pewien problem.

Muzycznie gra daje radę. Niektóre utwory zawierają dźwięki kojarzące mi się z filmami sci-fi z lat osiemdziesiątych i jest to pozytywne skojarzenie - najwyraźniej to chyba słychać w

. Najwyraźniej zapamiętałem przede wszystkim
oraz kojącą muzyczkę podczas przeglądania mapy galaktyki (na szczęście ta w ME2 jest podobna). Podczas creditsów raczeni jesteśmy
, która nawet nie przeszkadza. Jeśli chodzi o koniec, to jest jeszcze jeden utwór, ale o nim przy okazji opisu fabuły.

pretend.th.png

Gameplay w Mass Effect to dosyć kontrowersyjna sprawa. Przede wszystkim walka tutaj polega na wycelowaniu we wroga i naciśnięciu fire, a nie na wydaniu komend i obserwowaniu, jak twój team je wykonuje. Przejście na system znany z Gears of War, polegający na chowaniu się za osłonami i ostrzale wroga, wymusił obcięcie elementów obecnych w klasycznych cRPG. Do tego stopnia, że mam problemy z nazwaniem Mass Effecta "komputerowym RPG" - to jest gra akcji polegająca na strzelaniu i jeżdżeniu pojazdem, tudzież przygodowa, polegająca na gromadzeniu przedmiotów i wybieraniu odpowiedzi w rozmowach. Levelowanie/grindowanie zostało tu zredukowane do bajeru, na który nie zwraca się specjalnie uwagi - dużo ważniejsze są twoje umiejętności specjalne rozwijane w trakcie gry, niż zgromadzone punkty XP i związany z tym wzrost HP. Chowanie się za osłonami dodatkowo nie przebiega specjalnie sprawnie i kończyło się na tym, że włączałem swoje specjalne zdolności i szedłem "na tanka", w ten sposób czyszcząc pomieszczenia. Nie było w tym wielkiej taktyki, ale też grając na standardowym poziomie trudności nic takiego nie było konieczne. Czasem w ogniu walki broń się przegrzewała - to było dosyć nienaturalne dla mnie ograniczenie, ale konieczne ze względu na wprowadzenie nieskończonej amunicji. Miałem też problem z używaniem karabinu snajperskiego - jakoś słabo szło mi trafianie wroga, choć wydawało mi się, że pocisk jednak powinien sięgnąć. W ME2 z broni snajperskich strzelało mi się dużo skuteczniej.

comicb.th.jpg

Jazda pojazdem Mako po powierzchniach planet była w miarę satysfakcjonująca, mimo głupawej fizyki - miałem wrażenie, że steruję plastikowym, pustym w środku autkiem. Strzelanie polega na tym, że przybliżasz widok, przeskakujesz nad pociskami i klepiesz fire do czasu, aż pojawi się informacja o zdobyciu XP za zabicie wrogów. Po planetach jeździ się w miarę fajnie, skoki z gór na główkę bawią, potrącanie lokalnych zwierząt cieszy. Zarówno elementy "jeżdżone" podczas misji wątku głównego, jak i początkowe poboczne (które wymagają odwiedzenia jakiejś planety i dojechania do ruin/schronu) są całkiem wciągające, niestety gdy zacząłem robić hurtowo sidequesty, to po pewnym czasie dodatkowych questów miałem już serdecznie dosyć. Jeżdżenie stało się niesamowicie nudne, każdy schron w całej galaktyce wyglądał tak samo, niczym zestawy meblowe za PRL. Wszystkie misje poboczne wyglądały prawie tak samo, gdzie "prawie" nie robiło wielkiej różnicy. Szkoda, że nie rozłożyłem ich wykonywania w czasie, tylko robiłem jedna po drugiej, może nie byłoby tak źle. Jedyny ciekawy moment związany z jeżdżeniem Mako pojawił się w misji Bring Down the Sky, dostępnej w ramach dodatku (znajduje się on na osobnej płycie). Trzeba uważać na pole minowe, pokonać ruchome wieżyczki obronne - generalnie trzeba nieco więcej nakombinować i dzięki temu element jazdy Mako w BDtS nie nudzi.

Niestety ktoś w BioWare z uporem maniaka wcisnął w różne fragmenty ME minigierkę. "Niestety" dlatego, że ta minigierka ma symbolizować zarówno hakowanie terminali, drzwi, ale też... odzyskiwanie surowców ze skał, co wydaje mi się dosyć absurdalne. W trakcie gry trzeba się nią bawić ładne parędziesiąt razy i szczerze mówiąc miałem jej dosyć. Zawsze można ominąć ten element wydając omni-żel, ale zamiast zmiany w omni-żel itemy możesz sprzedawać za kredyty, więc moja chciwość nie pozwalała mi omijać gierek do momentu, w którym miałem miliony kredytów i zmiana gratów w omni-żel była najszybszą metodą. Mnogość broni i dodatków to z jednej strony fajna rzecz - można kombinować z rodzajem zadawanych obrażeń czy innymi właściwościami. Z drugiej po pewnym czasie znajduje się tyle złomu, że po prostu wybiera się broń z najwyższym numerkiem i idzie dalej. Dodatkowo jest ograniczenie ilości posiadanych przedmiotów - pułap jest niby wysoki, ale prędzej czy później trzeba będzie się najniższych "numerków" pozbyć.

W KotOR mogłeś być albo Jedi, albo Sithem. Choć te dwa "poglądy" drastycznie się różnią, to jednak niezależnie od twoich wyborów efekt końcowy był ten sam, co mi trochę przeszkadzało i sprawiało, że jasna/ciemna strona Mocy nie miała takiego znaczenia, jak powinna była mieć w starwarsowej grze. W Mass Effect ten aspekt zmodyfikowano na moim zdaniem sensowniej brzmiący: masz do wykonania zadanie i musisz je wykonać. Ale czy zrobisz to postępując moralnie, czy też idąc po trupach i bijąc dziennikarki po twarzy - to twój wybór. Dodatkowo twoje decyzje mają wpływ na sporo elementów, co dobitnie pokazał Mass Effect 2, jeśli importujesz swój save.

Podsumowując - ciężko wrzucić Mass Effect do worka z napisem "RPG". Grę przeszedłem, podobała mi się, ale rozumiem ludzi, którym taki miks nie przypadnie do gustu. Dla lubiących strzelać może być za dużo gadania, dla lubiących eksplorację i rozmowy - elementy akcji będą tylko przeszkadzać. Sama akcja też nie jest jakaś specjalnie wyjątkowa, choć moim zdaniem spełnia swoją rolę rozrywkową w stopniu zadowalającym.

tali23.th.jpg

(uwaga - w tej części wpisu będą spoilery fabuły gry, w dodatku kluczowe)

Grę zaczynamy od stworzenia swojej postaci. Można grać postacią męską lub żeńską. Ja od lat we wszystkich grach, gdzie jest taki wybór, przeważnie gram postaciami żeńskimi (nawet w bijatykach - od Chun Li w SFII do C. Viper w SFIV), dlatego tak samo wybrałem tutaj. Dokonujemy też wyborów dotyczących naszej przeszłości i przebiegu służby, oraz przede wszystkim klasy (ja wybrałem "żołnierz") i znajdujemy się na Normandii - najnowocześniejszym statku dostępnym ludzkości, zbudowanym we współpracy z Turianami. Od razu gracz czuje się ważny: ma dostęp do najważniejszego obecnie wynalazku, jest też uznawany za tak zdolnego, że aż godnego rangi Widma - specjalnego agenta Rady, mającego możliwość działania poza prawem - żaden człowiek wcześniej nie dostąpił tego zaszczytu. Po odbyciu krótkiego spaceru po Normandii udajemy się do kolonii Eden Prime, by przenieść odkryty niedawno artefakt Protean, który może zawierać cenne informacje. Oczywiście nie ma tak łatwo i w momencie, gdy my podchodzimy do lądowania, pojawia się Złe: gigantyczny statek, z którego wychodzą gethy - z nich właśnie składają się podstawowe siły wrogów, które będziemy rozwalać przez całą grę. Na misję wyruszamy razem z Kaidanem Alenko oraz Richardem Jenkinsem - ten drugi ginie prawie od razu (jego nazwisko jest ironiczne, tak? LEEEROY JEEENKIIINS), z Kaidanem zostajemy na dużo dłużej. Ratujemy też po drodze Ashley Williams - ona również dołączy na stałe do naszego teamu. Tak się jakoś złożyło, że oprócz początku gry w ogóle nie wybierałem do teamu tej pary ludzkich towarzyszy, kolejne postacie wydały mi się dużo ciekawsze. W każdym razie na Eden Prime poznajemy naszego podstawowego wroga, Sarena, który jest Widmem, a dodatkowo należy do rasy Turian, która ma własne zatargi z ludźmi. Saren zdradza Radę i wykorzystując swój gigantyczny statek, Suwerena, oraz pomoc gethów, wrogich życiu organicznemu robotów poruszanych przez zbuntowaną sztuczną inteligencję/zbiór programów (dlatego właściwszą nazwą jest mówienie o nich w liczbie pojedynczej - "geth" - ale w liczbie mnogiej jest wygodniej) stworzoną kilkaset lat temu przez Quarian, rozwija swój własny plan.

jenkins.th.png

Prolog ładnie prezentuje to, co Mass Effect ma do zaoferowania: jest akcja, są rozmowy, jest podejmowanie decyzji, jest tajemnica związana z Sarenem i Proteanami. Podczas zabaw na Eden Prime możesz uratować ludzi, zastrzelisz kilkanaście, albo i nawet kilkadziesiąt gethów, rozbroisz bomby. Ostatecznie dotrzesz do urządzenia Protean, który - w przypadkowych okolicznościach - wsączy ci do mózgu szereg niezrozumiałych obrazów, zawierający między innymi budowanie maszyn i rozrywanie mięsa (to jest wstawka filmowa - ciekawe, czy twórcy mieli uciechę podczas nagrywania tego). Shepard traci przytomność i odzyskuje ją dopiero na Normandii. Po krótkich gadkach z kapitanem Andersonem (swój chłop, swoją drogą) możemy pozwiedzać wszystkie pomieszczenia Normandii, a potem udajemy się na Cytadelę - gigantyczną stację kosmiczną zbudowaną przez Protean (tak jak przekaźniki masy).

Cytadela to typowe "duże miasto a'la BioWare" - tak jak Wrota Baldura czy Athkatla, czyli jest sporo przestrzeni do przejścia, dużo sklepów, można dostać sidequesty od NPC-ów. Tutaj w grę wchodzi też leksykon, całkiem istotna rzecz w Mass Effect - bardzo dużo zjawisk, przedmiotów i ras jest wyjaśnionych z podziwu godną szczegółowością, jak na grę komputerową. Można poczytać o historii ras, ich biologii (np. sposób rozmnażania się asari), historii rozwoju ludzkości, Cytadeli, planetach, sposobach działania statków... To ostatnie zawiera godziwą dawkę technobabble, która powinna zaspokoić żądze przeciętnego trekkie. Wcale tego nie trzeba czytać, bo można się ogólnie orientować z rozmów kim są ci Turianie, Kroganie czy Salarianie, ale moim zdaniem jednak warto poświęcić czas - przynajmniej w kwestii ras, które spotykamy. Poza tym niektóre wątki, jak Wojny Raknii (wyjaśniane przy okazji omówienia pomnika Krogan w Cytadeli, choć teraz obecność Krogan jest niepożądana), genofagium czy zagadnienie "gethy a Quarianie" są ważne dla fabuły i ME1, i ME2. Zastanowiło mnie, po co ktoś włożył tyle trudu w wymyślenie i napisanie czegoś, czego gracz może nawet nie przeczytać. Ktoś musiał na tyle uwierzyć w ten projekt, że sypnął groszem, ewentualnie siedział nad tym jakiś pasjonat/niespełniony pisarz i powstała podstawa uniwersum, które w dłuższej perspektywie urodziło trylogię gier, książki, komiksy, i prawdopodobnie jeszcze więcej gier. A w momencie tworzenia gry nawet nie wiadomo było, czy będzie co kontynuować - Jade Empire 2 jakoś nie powstało. Generalnie bogactwo szczegółów w leksykonie wprowadziło mnie w lekki podziw. Niestety szczegółowe opisanie tylu aspektów tylko kieruje silniejsze reflektory na resztę fabuły gry, która, delikatnie mówiąc, czasem potrafi nie dostarczyć.

W Cytadeli przede wszystkim rozmawiamy z Radą, której musimy dostarczyć mocniejszych dowodów. Śledztwo w tej sprawie wymaga od nas długich spacerów po Cytadeli, ale również rekrutujemy nowe postacie. Przede wszystkim jest Garrus, turiański funkcjonariusz Służby Ochrony Cytadeli, którego bulwersuje fakt, że nie wszystkie zbrodnie zostają wykryte i nie wszystkim złoczyńcom jest wymierzana sprawiedliwość. Garrus czasem chętnie by załatwił przestępcę na miejscu, bez przejmowania się jego zdaniem zbędnymi procedurami. Mimo że ten opis nie brzmi jakoś specjalnie, to Garrusa bardzo polubiłem - ma świetnie dobrany głos, zazwyczaj jest poważny, ale potrafi sypnąć jakąś ironiczną uwagą. Właściwie trudno mi opisać jakieś cechy szczególne tej postaci - Garrus to Garrus, jest taki, jaki jest. A jest spoko. Drugą postacią jest Wrex - Kroganin. Jego cele są zbieżne z twoimi, a chodzi o dotarcie do niejakiego Pięści, który posiada informacje na temat Sarena. Ostatecznie musimy uratować Quariankę, Tali, która posiada fragment getha - w nim jest nagranie udowadniające winę Sarena na Eden Prime. Jakimś cudem to przekonuje oporną do wszystkiego Radę, a drugi głos na nagraniu (gethy najwyraźniej zapisują pliki dźwiękowe w mp3 albo wav) zostaje zidentyfikowany jako należący do Matki Benezji, potężnej asari. Dostajesz trzy namiary, gdzie możesz kontynuować pościg za Sarenem: Feros, Noveria, gromada Arteis Tau. Kapitan Anderson oddaje ci dowództwo nad Normandią. Zostajesz pierwszym ludzkim Widmem.

To samo w sobie sprawia, że gracz czuje się dobrze, grając Shepardem - przyciągamy uwagę mediów, przedstawicieli innych ras, zdobywamy sławę. Sidequesty często polegają na tym, że załatwiamy innym sprawy, które wymagają układów/siły przebicia, co jeszcze bardziej boostuje ego gracza. Przez całą grę czułem się fajnie, będąc Shepard - doświadczeni ludzie gromadzą się wokół ciebie, dysponujesz nowoczesnym sprzętem, przebijasz się przez hordy wrogów, sojusznicze siły cię szanują. Dodatkowo wszystko to jakoś pasuje, nie miałem uczucia sztuczności czy "wymuszonej sławy" - czyli przybywasz na jakąś odległą planetę i tam automatycznie wszyscy cię kochają, by default. Nie ma tak - owszem, ci bardziej światli rozpoznają, ale mogą chcieć wykorzystać do własnych celów.

fanm.th.jpg

Pierwsze miejsce, gdzie się wybrałem, to gromada Artemis Tau, gdzie prace wykopaliskowe prowadziła Liara - córka Matki Benezji. Udałem się tam najpierw, wiedząc, że Liara to ostatnia postać do rekrutacji. Planeta nie wygląda specjalnie przyjaźnie, ale za to gra tam ciekawa muzyczka, która nie tylko mnie skojarzyła się z muzyczką z City of the Ancients w Final Fantasy 7. Misja zaczyna się od znalezienia właściwej planety i wylądowania tam Mako - to właśnie na Therum zdarzył mi się ten błąd graficzny z brakiem tekstur. Mimo to udało się dotrzeć do miejsca, gdzie droga była zbyt wąska i trzeba było wysiąść z pojazdu i dreptać na piechotę (wcześniej też trzeba wysiąść i otworzyć bramę, co okazało się trudniejsze niż sądziłem - nie mogłem zlokalizować przycisku odpowiedzialnego za wysiadanie z Mako). Po wielu walkach okazuje się, że panna Liara jest zamknięta w pułapce/urządzeniu ochronnym Protean - nad którymi prowadzi nieustanne badania. Do jej uwolnienia używamy lasera górniczego, co niestety wywołuje trzęsienie ziemi i trzeba szybko uciekać. W drodze powrotnej korzystamy z windy i toczymy walkę z gethami oraz bardzo silnym Kroganinem - łobuz jest mocny i gdy zaszarżuje, to nie ma co zbierać, więc podczas tej walki należało być ostrożnym. Ostatecznie już na Normandii porozmawiamy z Liarą na temat Protean oraz wizji, która tkwi w mózgu Shepard, tyle że do żadnych wniosków na obecnym etapie nie dojdziemy.

Liara nie jest jakąś szczególnie wybitną postacią, ale i tak wolałem ją bardziej od ludzkich towarzyszy, Kaidana i Ashley. Liara jest raczej naiwna i ma nieco idealistyczny obraz świata, co wynika z jej młodego jak na asari wieku oraz poświęcenia się badaniom na odludziu. Lepi się też strasznie do Shepard i nieustannie prawi komplementy o tym, jak to "nigdy nie spotkała takiej osoby, jak ty". Chcąc nie chcąc moja postać romansowała z Liarą, a Kaidana unikałem przez całą grę. Zresztą praktycznie całą grę chodziłem w składzie Tali-Liara, ze względu na umiejętność hakowania i zdolności biotyczne.

liara.th.jpg

Drugą moją wyprawę odbyłem na Feros, do kolonii Nadzieja Zhu. Tym razem jest już bardziej klasycznie: przybywamy na miejsce, próbujemy się zorientować w sytuacji, gadamy z ludźmi, okradamy ich domy z waluty i przedmiotów, wykonujemy drobne sidequesty. W tym przypadku kolonia jest atakowana przez gethy, Po odparciu fali ataków możemy zdecydować się pomóc kolonistom, wykonując dla nich zadania na niebezpiecznych terenach. Przy okazji widzimy, że niektórzy zachowują się nieco dziwnie...

Wskakujemy do Mako i docieramy do laboratorium ExoGeni, gdzie prowadzono jakieś eksperymenty. ExoGeni utrzymywało kolonię, więc nie trzeba wielkiego geniusza, żeby powiązać fakty. Okazuje się, że pod powierzchnią planety żyje sobie bardzo stara i bardzo wielka "roślina", Torian, która nie dość, że jest inteligentna, to na dodatek całkiem sprytna. Torian rozsiewa zarodniki, które wnikają w istoty organiczne i wymuszają posłuszeństwo - taki los spotkał kolonistów. Nasze zadanie teraz to dorwanie Toriana, ale ta istota wysyła przeciwko nam i potwory, i zainfekowanych kolonistów. Tych ostatnich możemy zneutralizować, montując w granatach gaz anty-torianowy, który pozbawi atakujących przytomności, nie robiąc im krzywdy. Ponieważ grałem ścieżką idealisty, zdecydowałem się właśnie na to rozwiązanie, a wprowadzenie go w życie było całkiem satysfakcjonujące. Szczególnie wtedy, gdy skończyły się granaty i trzeba było neutralizować kolonistów przez celnie wymierzony cios w miskę.

Ostatecznie zjeżdżamy na dół na pogadankę z Torianem, ale ten był zbulwersowany rozmowami z Sarenem i ciska przeciwko nam zarówno ząbi, jak i klon asari, który nawala biotyką i stanowi największy problem. My rozwalamy połączenia neuronowe Toriana, który żyłby sobie pewnie kolejne tysiące lat, gdyby nie Shepard. Po pokonaniu bossa prawdziwa asari zostaje uwolniona i zdradza bardzo dużo na temat tego, po co Saren gadał z Torianem, co wyprawia Matka Benezja i skąd sama asari znalazła się w Torianie (była ofiarą Sarena na rzecz stwora), pomaga też rozjaśnić obrazy Protean w głowie Shepard. Ogólnie walka z Torianem to rzecz, która najbardziej zapadła mi w pamięć z całego ME1 - oprócz zakończenia gry, rzecz jasna. Przybywamy do kolonii, przeprowadzamy krótki rekonesans, poznajemy tajemnicę, rozwiązujemy problem. Całość była dobrze pomyślana i daje satysfakcję.

shepardp.th.png

Kolejne miejsce, na które się udajemy, to Noveria - skuta lodem planeta, gdzie znajdują laboratoria pracujące nad sekretnymi projektami. Ponownie: przybywamy na miejsce, orientujemy się w sytuacji, wykonujemy jakieś drobne zadania (tym razem związane z wydostaniem się z portu oraz z panującą tam korupcją) i wyruszamy do laboratorium. Po drodze znowu klepiemy gethy, a w samym laboratorium mierzymy się z obrzydliwymi robalami. Jak się później okazuje, to raknii - przedstawiciele rasy, która zagrażała kosmicznym cywilizacjom dawno temu i pokonano wroga tylko dzięki siłom Krogan, którym w "nagrodę" zaserwowano później genofagium, które drastycznie zmniejsza płodność tej rasy. W laboratorium w tajemnicy pracowano nad odnalezioną królową raknii i tworzono klony, które wyrwały się spod kontroli i przetrzebiły pracowników. Ostatecznie docieramy do Matki Benezji, sojuszniczki Sarena, która coś kombinuje z królową raknii. Walka z nią jest dosyć kłopotliwa, gdyż mamy do czynienia z falami wrogów: komandosek asari oraz gethów. Przy okazji wtedy gra mi się zbugowała i postać wyleciała mi przez barierkę poza planszę, zupełnie jakbym wpisał kod na noclip. W każdym razie po naklepaniu oddziałom Matka Benezja straci trochę pałera i na chwilę wyrwie się spod indoktrynacji Sarena i jego statku, Suwerena. Wyjawi, że przybyła tu, by od królowej raknii uzyskać informację na temat zapomnianego przekaźnika masy (Przekaźnik Mu) - przekazuje też nam jego lokalizację. Miejsce, dokąd ten poszukiwany przekaźnik masy ma prowadzić, pozostaje nieznane. Po krótkiej rozmowie przychodzi czas na samą Matkę Benezję. Żeby było weselej, za pośrednictwem jednej z komandosek asari komunikuje się z nami... królowa raknii! Tłumaczy, że poprzednia wojna była błędem, a same raknii to tak naprawdę pokojowa rasa. Mamy do wyboru: pozbyć się królowej od razu, albo ją wypuścić na wolność. Ja zdecydowałem się puścić królową wolno - i to wydaje się być całkiem istotną decyzją, sądząc po tym, co dowiedziałem się w ME2 i co się spekuluje na temat ME3. Choć do tej pory mam wątpliwości, czy postąpiłem słusznie. Ostatecznie została jeszcze jedna rzecz do zrobienia - pozbycie się pozostałych wściekłych raknii. Należy zjechać na sam dół i od wesoło nazywającego się koleżki, pana Jarosława Tartakowskiego, uzyskać kod uruchamiający procedurę sterylizacji laboratoriów. Koleżka niestety nie zdąży go podać osobiście, bo przebija go na wylot robal - chyba jedyny moment, gdzie widać w tej grze flaki. Ostatecznie uruchamiamy proces i rozpoczynamy natychmiastowy bieg po zdrowie - całe pomieszczenie wypełnia się rojem robali i nie ma sensu z nimi walczyć, tylko trzeba szybko uciec do windy. Po wymordowaniu, okradzeniu i porozmawianiu z kim się dało wracamy na Normandię!

Teraz przyszedł czas na rozklepanie bazy Sarena, znajdującej się na Virmirze. Ten świat wygląda całkiem ładnie i kojarzył mi się nieco z otoczeniem w Far Cry - dżungla, plaże, woda i mnóstwo wrogów do rozwalenia. Ostatecznie docieramy do obozu wojsk salariańskich (tak, istnieją takie siły), którzy szykują szturm na bazę Sarena, gdzie przy okazji opracowano metodę klonowania Krogan. Wrexa bardzo bulwersuje plan zrzucenia na ten ośrodek atomówki i wywiązuje się bardzo ważna rozmowa, która może zaowocować nawet śmiercią Wrexa. Mi udało się skorzystać z odpowiedzi odblokowanych za punkty idealisty i nie doszło do tragedii, Wrex dał się przekonać, że istnieje lepsze rozwiązanie dla Krogan. To oczywiście ma wpływ na to, co zastaniemy w ME2.

Dygresja: brakowało mi w ME momentów, w których można spokojnie pogadać z całym teamem w trakcie misji, a nie tylko na Normandii. Tutaj jest chyba jedyny tego typu moment, gdy wszyscy twoi sojusznicy są w pobliżu i zajmują się swoimi sprawami, a ty możesz z nimi pogadać, albo po prostu poobserwować, czym się zajmują (np. Tali).

rex1c.th.png

W każdym razie wybieramy między Kaidanem i Ashley, które z nich uda się wraz z oddziałem Salarian, dowodzonym przez kapitana Kirrahe. Po drodze do bazy możemy wykonywać różne czynności dywersyjne typu niszczenie anten komunikacyjnych, które pomogą Salarianom. Docieramy na miejsce, mordujemy gethów, schwytanych Salarian, których poddano praniu mózgu, a ostatecznie krogańskiego naukowca, który wraz z Sarenem próbował stworzyć armię sklonowanych Krogan. Jednak najważniejsza rzecz na Virmirze to rozmowa z... Suwerenem, statkiem Sarena. To właśnie sam Suweren opowie nam o Żniwiarzach, zresztą jest jednym z nich. To Żniwiarze stworzyli przekaźniki masy i Cytadelę (nie Proteanie, jak sądzono), a wkrótce przybędą towarzysze Suwerena, którzy zniszczą życie organiczne, co się namnożyło od czasu ostatnich "zbiorów", czyli zagłady Protean. Suweren dzięki swojej technologii potrafi manipulować istotami organicznymi (Saren, Matka Benezja), a gethy potraktowały Żniwiarza jak boga i mu służą ot tak, bez żadnego hakowania/indoktrynacji. Transmisja się urywa, a nam w przetrawieniu tych informacji ma pomóc podłożenie bomby w bazie.

Po wyłączeniu dział przeciwlotniczych Normandia wreszcie może dostarczyć bombę na miejsce (swoją drogą uwielbiam wygląd tej lokacji), ale gethy rzuciły wtedy chyba wszystko, co miały. Drużyna Kirrahe zostaje przyparta do muru, a my ruszamy im z odsieczą, zostawiając kogoś przy bombie. Ja z Salarianami posłałem Kaidana, a przy bombie zostawiłem Ashley. W połowie drogi widzimy nadlatujący transportowiec gethów i staniemy przed wyborem: albo pomóc osobie w oddziale Salarian, albo tej przy bombie. Ponieważ wykonanie celu uznałem za najważniejsze (i niezbyt polubiłem Kaidana), więc wróciłem na miejsce. Tam na latającej deskorolce niczym z drugiej części filmu "Back to the future" zjawia się sam Saren. Wyjaśnia, że gdy dowiedział się prawdy o Proteanach i Żniwiarzach, zrozumiał, że zagłada jest nieuchronna. Uznał, że można ocalić choć część istot organicznych, jeśli okażą się one użyteczne dla Żniwiarzy - dlatego zdecydował się na współpracę z Suwerenem. Chcą znaleźć Kanał, który jest Suwerenowi bardzo potrzebny. Potem następuje walka, dzięki której udaje się zatrzymać Sarena na tyle długo, że bomba zostaje uzbrojona, a my zwiewamy razem z Ashley i niedobitkami oddziału Salarian (w tym kapitanowi Kirrahe). Kaidan ginie na Virmirze, choć cały czas jest oznaczony jako "zaginiony w akcji". Szansę na przeżycie miał minimalną i w ME2 w ogóle go nie ma, ale kto wie...? Mam małą nadzieję, że jednak wróci w ME3, bo nienawidzę, gdy ginie mi ktoś z drużyny - nawet jeśli danej postaci nie lubię. Na Normandii rozmawiamy z Liarą i ona mówi nam, że Kanał znajduje się na planecie Ilos - była w stanie odczytać "odkodowane" wizje z mózgu Shepard oraz skojarzyć je ze swoją wiedzą na temat Protean. Na Ilos prowadzi Przekaźnik Mu, którego lokalizację podała królowa raknii. Ilos to planeta Protean, której rzecz jasna nikt wcześniej nie odkrył. Przekaźnik Mu znajduje się w Systemach Terminusa, obszarze galaktyki nie podlegającym prawom Cytadeli.

Teraz jest najlepszy moment, żeby wykonać zadania poboczne, które nam zostały. Wcześniej robiłem parę, m.in. te związane z Garrusem (schwytanie przestępcy) i Wrexem (odzyskanie zbroi rodowej), ale sporo odłożyłem i przyszło mi je wykonać teraz - po pierwsze tak doradzał Aiden, po drugie czułem, że zbliża się finałowa rozgrywka. Misje wymagają przede wszystkim wylądowania na planecie, pojeżdżenia Mako, rozwalenia wrogów, odzyskania bajerów z ruin/rozbitych sond/zwłok, ewentualnie wejścia do bunkra/schronu/laboratorium i wymordowania tego, co się tam znajduje: przemytników/bandytów/biotyków/najemników Cerberusa. Misje dodatkowe są strasznie monotonne i w pewnym momencie nie chciało mi się już ich robić. Na początku jazda Mako i docieranie do jakichś miejsc jest naprawdę fajne i daje poczucie satysfakcji z eksploracji, ale znika ono dość szybko. Na szczęście na sam koniec zostawiłem sobie dodatek Bring Down the Sky, który jest ciekawy i szkoda, że wszystkie misje w ME takie nie są. Grupka Batarian (jedyny raz, gdy widzimy Batarian w ME1) przejęła kontrolę nad meteorytem, będącym na kursie kolizyjnym z zamieszkałą przez ludzi planetą. Mieszkańcy planety zainstalowali silniki mające zmienić tor lotu kosmicznej skały, Niestety Batarianie opanowali bazę i uprawiają zwykły terroryzm, dlatego Shepard ma coś zaradzić. Dodatek jest fajny dlatego, że jazda Mako jest urozmaicona: jest pole minowe do ominięcia, ruchome wieżyczki do rozwalenia. Sama rozmowa z Batarianami może różnie się potoczyć, zależnie od naszych wyborów, jest też spora strzelanina. Całość misji jest fajna, ciekawa, a już na pewno w porównaniu do reszty - tak powinny wyglądać sidequesty.

Ostatecznie nie wyczyściłem wszystkiego - zostało mi jeszcze wracanie do miejsc, w których nie mogłem czegoś wydobyć z powodu zbyt niskich umiejętności hakowania u Tali, ale naprawdę nie mogłem się zmusić do wykonania tego. Sorry, no bonus.

immunesystem.th.jpg

W końcu wróciłem na Cytadelę i ruszyłem dalej z wątkiem. Rada wreszcie raczyła uwierzyć w realne zagrożenie ze strony Sarena, ale równocześnie nas uziemiła ("wysyłanie wojsk do układów Terminusa byłoby bardzo niekorzystne politycznie, może nawet wywołać wojnę"), uniemożliwiając eksplorację Ilos i dowiedzenia się, po co Sarenowi ten cały Kanał. Jak niebawem się dowiemy, gdyby nie Shepard, nawet nie byłoby komu docenić głupoty tej decyzji.

Shepard jest oczywiście podłamana decyzją o uziemieniu Normandii, ale Liara przychodzi ją pocieszyć. Intymny moment przerywa Joker, który przekazuje nam informację, że kapitan Anderson chce z nami porozmawiać. Anderson proponuje radykalne akcje (danie ambasadorowi Udinie w zęby), mające na celu uwolnienie Normandii i nasz lot do Przekaźnika Mu. Ostatecznie udaje nam się, wraz z całą załogą, dotrzeć do przekaźnika. Przedtem zawitała do mnie Liara, by dokończyć "intymność", co zaowocowało widokiem gołych, niebieskich pośladków. Ale przynajmniej "po" usłyszysz parę miłych słów, co w rzeczywistości nie zawsze się zdarza.

Ilos to zagubiona planeta Protean. Jest to całkiem klimatyczna lokacja, tyle że nie ma za bardzo czasu na zwiedzanie i podziwianie widoków, bo wszędzie roi się od gethów. Po mozolnym czyszczeniu pomieszczeń przyjdzie kolej na jazdę Mako długimi korytarzami/korytami w pogoni za Sarenem zmierzającym do Kanału. Po drodze zatrzymują nas bariery systemu bezpieczeństwa Ilos i musimy skręcić w bok, by poszukać rozwiązania. Tam wita nas Vigil, wirtualny "informator" Protean, który podaje kluczowe informacje na temat Kanału. Jest to niezależny od reszty sieci przekaźnik masy, zbudowany przez Protean i prowadzący... wprost do Cytadeli. Opiekunowie, te dziwne cosie utrzymujące całą Cytadelę w działaniu, na sygnał dany przez Żniwiarza oddają mu kontrolę nad Cytadelą, ale Proteanie - gdy dowiedzieli się o nadciągającej zagładzie - zdążyli przenieść się na Cytadelę i przeprogramować Opiekunów. Cytadela służy jako brama dla reszty Żniwiarzy i jeśli Suweren przejmie nad nią kontrolę, to będzie po ptokach. A Saren właśnie zmierza do Kanału, żeby otworzyć Cytadelę dla Suwerena, wykonując zadanie, którego nie wypełnili Opiekunowie. Można jeszcze porozmawiać z Vigilem na temat Protean i polecam to zrobić, limitu czasu na dogonienie Sarena i tak nie ma. Zresztą i tak dojedziemy do Kanału już po tym, jak on przeszedł i opanował Cytadelę.

Widok zrujnowanego huba całej gry, który wydawał się nienaruszalny, zawsze robi wrażenie - a przynajmniej powinien. Wszędzie ruchawka, zniszczenie i pożoga, a ty musisz przebijać się przez kolejne zapory gethów, podróżując nawet po "zewnętrzu" Cytadeli wprost na sam szczyt iglicy, gdzie zazwyczaj przesiaduje Rada, a teraz urzęduje Saren, oddający kontrolę nad Cytadelą Suwerenowi. W tym czasie zebrane floty atakują i próbują coś poradzić, z miernymi sukcesami. Z ostatnich scen gry nagrałem

. Docieramy do Sarena, który nadal trwa w przekonaniu, że robi słusznie i że nie da się pokonać Żniwiarzy - nawet dał sobie wszczepić implanty, by "połączyć zalety istot organicznych i nieorganicznych". Dzięki odblokowanym umiejętnościom dialogowym jesteśmy w stanie wywołać wątpliwości u Sarena, który na krótki moment odzyskuje rozsądek, dziękuje nam i... popełnia samobójstwo. Nie namyślając się długo, korzystamy z okazji i otwieramy na powrót skrzydła Cytadeli i odblokowujemy pobliskie przekaźniki masy, by umożliwić atak floty na Suwerena, który wygodnie się przykleił do iglicy. Tu mamy dokonać wyboru: albo każemy flocie atakować od razu i uratujemy statek Rady, co oznacza wysokie straty, albo każemy atakować od razu Suwerena, poświęcając Radę. Uznałem, że najlepiej będzie zaatakować Suwerena - Radę wybierze się nową, a zlikwidowanie głównego zagrożenia to podstawa. Nie spodziewałem się aż takich konsekwencji, jakie nastąpiły, czyli posądzenia o brudną zagrywkę mającą na celu ugruntowanie pozycji ludzi w galaktycznej społeczności. Jak się okazuje, ten wydawałoby się niezbyt istotny wybór ma w ME2 całkiem spore znaczenie.

Flota się teleportuje na miejsce i teraz robi się bitwa starwarsowych rozmiarów. Normandia wlatuje do Cytadeli jako pierwsza, niczym Demoman na uberze. Tymczasem Shepard zleca ekipie sprawdzenie, czy Saren faktycznie nie żyje. Wtedy Suweren za pomocą implantów zaczyna animować zwłoki Sarena, próbując zlikwidować Shepard i zapewne później odzyskać kontrolę nad Cytadelą. Walka nie jest specjalnie trudna, Saren/Suweren jest przede wszystkim szybki, gdy skacze z miejsca na miejsce, ale daje wystarczająco dużo czasu, żeby wpakować w niego mnóstwo trafień. W międzyczasie obserwujemy przebitki na walkę floty z Suwerenem i prezentuje to się po prostu świetnie. Kamera robi nagłe zbliżenia, podobne tym, które były w Battlestar Galactica. Suweren pwni statki floty, strzelając w nie czerwonymi promieniami. Po naklepaniu animowanym zwłokom Sarena te spopielają się, a Suweren wyraźnie wskutek tego słabnie - co umożliwia skoordynowany atak i rozpęknięcie Żniwiarza, niestety jeden z jego kawałków uderza wprost w iglicę, gdzie znajduje się Shepard i ekipa.

I teraz czas na najlepszą moim zdaniem scenę w Mass Effect, dzięki której zapomniałem o dziadowskich misjach pobocznych i zapamiętałem ME jako grę solidną i ostatecznie wartą pogrania. Ekipa ratunkowa szybko dociera do pomieszczenia Rady, technicy odciągają szczątki zagradzające wejście, wchodzi kapitan Anderson. Gra ta muzyczka. Twoja ekipa siedzi poobijana, przygnębiona, kręci głowami. Kapitan: "Gdzie Shepard?" Ekipa pokazuje na gruzowisko. Ja w tym momencie przypomniałem sobie, że słyszałem coś o "śmierci Shepard" i pierwsza myśl: "nie, nie teraz, nie w takim momencie!!!" Anderson spogląda na gruzowisko, technik pomaga wstać poturbowanej ekipie. Wszyscy mają już wychodzić, gdy - nagłe zbliżenie - spomiędzy odłamków wychodzi Shepard. Poobijana, ale żywa, sprawna. Zwycięska. Tak, wygraliśmy, naklepaliśmy samemu Żniwiarzowi. Jesteśmy cholernymi bohaterami galaktyki. Ta jedna scena dała mi poczucie gigantycznej satysfakcji z całej gry. Dzięki niej samej moja końcowa opinia o ME jest wyraźnie lepsza, niż wynikałoby z przyjemności płynącej z "elementów składowych". Poczułem, że warto było grać te 26 godzin. Po krótkiej rozmowie, zapowiadającej dalsze wspólne wysiłki w walce ze Żniwiarzami, Shepard odlatuje swoim statkiem, pozostając bohaterką.

(spoilery kończą się tutaj)

Natychmiast po ukończeniu ME odpaliłem ME2 (które miałem wcześniej zainstalowane) żeby przetestować, czy sejwy się będą importować bez problemu. Obejrzałem intro i ono samo spokojnie przebiło wspomnianą wyżej najlepszą scenę i generalnie pozamiatało, ale szerzej o tym w drugim wpisie - o Mass Effect 2. Gdybym ukończył Mass Effect przed premierą drugiej części i ktoś by mi streścił fabułę ME2, to najprawdopodobniej bym mu nie uwierzył.

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował? No cóż... pierwszy! :D Dobra, ale odnośnie wpisu jako takiego, to mi się podoba. Trochę na niego czekałem i okazał się być dłuższy niż myślałem, za co plus. Dziwią mnie trochę zarzuty odnośnie systemu rozwoju, że umiejętności są ważniejsze niż XP i HP o_O Punkty doświadczenia same z siebie nic nie dają chyba w większości gier, to chyba jasne, że przeznacza się je na rozwój zdolności, a w końcu każda rozwinięta kratka to +x% do jakiegoś stata. Sam odmienny sposób walki to dla mnie też za mało aby odmówić ME miana RPG. Jak dla mnie to po prostu aRPG i tyle, które do tego przeszedłem chyba ze 3 razy. Najlepsze oczywiście było za pierwszym razem, ostatni był tylko dla sejwa do ME2, które uważam za sporo lepsze. Postacie są ok, nawet Kaidan po nieco bliższym zapoznaniu zdobył moją sympatię, choć to dalej jedna z bardziej bezbarwnych person. Liary nie lubiłem, wolałem Ashley (w dwójce i tak zdradziłem ją z Tali) :P

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...