Je*ana Warszawa
Czyli relacja z koncertu Wielkiej Czwórki.
Uwaga na przekleństwa...
Jeżeli ktoś spodziewa się "rzetelnej" i "obiektywnej" relacji, to nie zna mojego bloga:)
Największym problemem z koncertami w Warszawie jest to... że są w Warszawie. Koncerty mają to do siebie, że kończą się późno. Komunikacja miejska działa wtedy ze zdwojoną siłą, tylko co z tego, że co 5 minut mam tramwaj na dworzec, skoro tam muszę czekać do 5 rano na pociąg?
Dlatego właśnie postanowiłem jechać samochodem i w sumie była to dobra decyzja. Niestety nie przygotowałem się za bardzo do tej podróży, ale pomyślałem sobie: "to Warszawa, przecież musi być dobrze oznakowana" i w pewnym sensie była, ale o tym za chwilę. Do stolicy dojechałem bez problemu. Mniej więcej wiedziałem, których ulic się trzymać, by dojechać w okolicę bemowa. I co? I ch*j! Remont drogi i wywaliło mnie ch*j wie gdzie i błądziłem przez godzinę (jeszcze godziny szczytu) nie mogąc przekroczyć Wisły. Niestety słabo orientuję się w dzielnicach Warszawy i wiem tylko gdzie jest śródmieście, dlatego wnerwiał mnie brak tablic typu "Gdańsk prosto, Poznań w lewo". Wszędzie tylko "Tarnówek tam, a Żoliborz tam". Na co mnie to??
Gdy udało mi się przekroczyć most to byłem wniebowzięty. Bez większego problemu trafiłem na bemowo i zacząłem dostrzegać coraz więcej brudasów idących w jednym kierunku. "Hurra! Jeszcze tylko zaparkować i git" przerodziło się w "Chu*a! Nigdy tam nie dotrę". Debile pozamykali wjazdy na osiedla (były dostępne tylko dla mieszkańców). Gdzieś między czarnymi koszulkami dostrzegłem parking. Wjechałem starając się nie przejechać nikogo i wlekąc się za metalami dojechałem do końca parkingu, gdzie oczywiście okazało się, że nie ma ani jednego wolnego miejsca. No to trzeba było cofnąć. Tłumy zombie napierało dookoła, że nie mogłem się na centymetr ruszyć. Czułem się jak w Left 4 Dead. Na szczęście samochód jest trochę większy od człowieka i mymusiłem na nich usunięcie się z drogi. No bo oczywiście nikt nie wpadł na to, żeby zejść samemu.
Pół godziny później udało mi się zaparkować. Okazało się, że jestem całkiem blisko wejścia, jakieś 10 minut piechotą. Jeszcze tylko sms do kumpli, żeby spotkać się przy wejściu i bawimy się. Co się okazało? Nie miałem zasięgu. W Warszawie. Nosz ku*wa.
Po przejściu przez 3 bramki, gdzie zostałem obmacany jak nigdy w moim życiu, udałem się w kierunku sceny. Po przejściu kilometra byłem pod telebimem. Usłyszałem, jak Anthrax się żegna i powoli zaczęli rozkładać Megadeth. Zaczęli od Holy Wars, co było dość dziwne, ale patrząc na wielki artwork z Rust In Peace za nimi i perkusję z charakterystycznym znaczkiem radioaktywności nie trudno było się domyślić, że zagrają CAŁY RUST IN PEACE! (bez Dawn Patrol, ale to dobrze ) Dlaczego? Z okazji 20lecia tego albumu. Byłem wniebowzięty. Warto było się wnerwiać przez godzinę w korkach. Potem zagrali jeszcze Headcrushera z nowej płyty, Sweating Bullets, Symphony of Destruction i Peace Sells, czyli standard.
Slayer zagrał to co chciałem, czyli World Painted Blood, Dead Skin Mask, South of Heaven i Reign in Blood. Reszta mnie nie obchodziła.
Gdy weszła Metallica, to oczywiście musiało się coś zesrać. Tym razem trafiło na telebimy, które do czasu do czasu urządzały sobie kilkusekundowe przerwy. No ale przecież nie to jest najważniejsze, liczy się muzyka. Tą rujnował tłum, który śpierwał razem z Hetfieldem większość utworów. Nosz ku*wa, nie po to wydałem dwie stówy na bilet, żeby słuchać jakiś debili koło mnie, tylko debili na scenie:) Po kilkikrotnej zmianie miejsca stwierdziłem, że nie wygram tej walki, bo oni są wszędzie.
Metallica zagrała to co zwykle i dobrze. Mogli dobrać repertuar bardziej thrashowy ze względu na charakter festiwalu (the big four itd.), ale miło mnie zaskoczyło Hit the Lights. Zacząłem wychodzić na Enter Sandman i zanim dotarłem do bramki, to skończyli grać Seek and Destroy, czyli ostatni utwór tego kocertu. Udało mi się uniknąć ciśnięcia się przy wyjściu bez straty żadnego kawałka:)
Gdy dotarłem do samochodu, to okazało się, że ulica, którą przyjechałem została wyłączona z ruchu drogowego z powodu koncertu. Zastanawiałem się, czy się nie przespać w samochodzie, ale postanowiłem szukać alternatywnej drogi ucieczki. Gdzieś między jakimiś garażami udało mi się dotrzeć do jakiejś uliczki, a stamtąd do jakiejś większej ulicy. Oczywiście musiałem pobłądzić pół godziny, zanim znalazłem jakąś tablicę informacyjną. Białystok, Gdańsk prosto, Kraków, Poznań w lewo. Nosz ku*wa, a gdzie Siedlce? No nic, wybieram Białystok i gdzieś po drodze skręce najwyżej w prawo. Później do repertuaru dołączył Terespol, czyli kierunek, na którym mi zależało. Zadowolony wyruszyłem w drogę do domu.
13 komentarzy
Rekomendowane komentarze