Skocz do zawartości

All about nothing

  • wpisy
    15
  • komentarzy
    44
  • wyświetleń
    10605

Nazajutrz część 3


ziebaadrian

159 wyświetleń

Jest to trzecia i zarazem ostatnia część mojego jakże "cudownego opowiadania" [Patrz poprzednie części] ...

Obudziłem się cały zlany potem. Spojrzałem na zegarek, dochodziła północ. Z pokoju obok słyszałem głosy moich towarzysz i śmiech, słychać też było stukot szklanek. Prawdopodobnie grali w karty. Chcąc nie chcąc poszedłem dalej spać.

Kiedy obudziłem się rano, wziąłem prysznic i poszedłem do salonu. Cała trójka siedziała ledwo przytomna przy stole zawalonym butelkami z jakimś przedwojennym alkoholem i całą masą szklanek. Podszedłem do okna, aby je otworzyć. Niestety ani drgnęło, w dodatku okna miały chyba z dwa cale grubości i były z jakiejś kuloodpornej pleksi.

Po sycącym śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Ja jak zwykle za kierownicą, oni ledwo przytomni, w dodatku John z twarzą owiniętą bandażem. Wyjechaliśmy z Las Vegas z zamiarem niezobaczenia go już nigdy. To smutne, kiedy całe twoje życie wali się, a ty zamiast coś z tym zrobić, odcinasz się od całego świata.

Jechaliśmy teraz autostradą przez pustynię Mojave. Do Los Angeles zostało nam pół dnia drogi. Słońce piekło niemiłosiernie, towarzysze wypili pół naszego zapasu wody ze względu na wiadomy stan zwaną kacem. W sumie Bill zbytnio tego tak nie odczuł, czego nie można powiedzieć o Johnie. Kiedy dojechaliśmy do Los Angeles, a właściwie miejsca, gdzie kiedyś się ono znajdowało ? no właśnie, tu pojawił się pewien problem, gdyż zamiast Miasta Aniołów zastaliśmy sporej wielkości krater. Nie wszystko było jednak stracone. Kilka godzin drogi stąd leżało miasteczko Long Beach. Postanowiliśmy, że tam spróbujemy swojego szczęścia. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po godzinie spokojnej jazdy coś zaczęło się przemykać w przydrożnych krzakach. W jednej chwili ze wszystkich stron na samochód wskoczyli mali, zdeformowani mutanci. Wbijali w karoserią swoje długie ostre pazury i jeszcze ostrzejsze zęby. W pewnym momencie jeden z nich natrafił na dziurę w dachu. Krzyknął coś do swoich koleżków i zanim się obejrzeliśmy, zaczęli wskakiwać do wozu. Szybko złapałem za swojego Glocka i zacząłem strzelać do wszystkiego co się rusza, uważając przy tym na moich towarzyszy. Kiedy zobaczyłem, że Bill wyciąga swoje Magnum 500, nie myśląc wiele, otworzyłem drzwi i wyskoczyłem z samochodu. Odpychając od siebie powykrzywiane dziecięce ciała mutantów, dobrnąłem do bagażnika. Otworzyłem go i chciałem wyciągnąć z samochodu Johna. Niestety, jako że John był półprzytomny, stanowił łatwy łup dla mutków. To, co z niego zostało, nie wyglądało najlepiej. Wyciągnąłem z bagażnika jakiś pistolet i zestrzeliłem z jego zwłok małe pokraki. Jedną ręką złapałem korpus z głową Johna, a drugą tyle broni i wody z bagażnika, ile się tylko dało. Odczołgałem się kawałek i zrzuciłem to wszystko na jedną kupę. Byłem cały we krwi Johna. Złapałem za UZI i wpakowałem całą serię w głowę dzieciaka, który właśnie wgryzł mi się w łydkę. Po tym, jak jego głowa zabarwiła szutrową jezdnię na czerwono, jego ręce puściły moją nogę, a ciało opadło bezwładnie na ziemię. Słyszałem potężne wystrzały z rewolweru Billa. Spojrzałem na to, co zostało z niegdyś wybitnego tropiciela. Złapałem jakiś karabinek i jedną długą serią ściąłem równo z trawą kilku brzydali, po czym usłyszałem charakterystyczne ?klik?. Stworzenia zwane Croats jakby tylko na to czekały, w mgnieniu oka skoczyło na mnie troje napromieniowanych dzieciaków. Udało mi się je odbić kolbą. Rzuciłem karabin i na powrót chwyciłem pistolet maszynowy. Pozostałe dwadzieścia naboi wyleciało z magazynka z prędkością dźwięku. Większość pocisków trafiła w cel, rozrywając na kawałki małe zmutowane ciałka, biegające w kółko z nienaturalną prędkością. Co było dalej, pamiętam jak przez mgłę. Podniosłem jakiś Shootgun. A moje strzały robiły w mutantach krwawe dziury. Wszędzie bryzgała krew i wnętrzności. Widziałem, jak Bill skręca karki mutantom z taką łatwością, jakby odkręcał słoik z masłem orzechowym. Kiedy skończyła mi się cała amunicja, podniosłem półmetrowy nóż, należący do Johna. Zacząłem ciąć wszystko na oślep. Bill krzyczał coś o starej dobrej szkole zabijaków i o krwawej rzezi, jakiej dawno nie widział. Gdy wszystko ucichło, stanąłem i rozejrzałem się dookoła. Cała droga była w gęstej krwi. Tak samo z resztą jak my i Ofelia. Co do Ofelii to wyglądała jak wielkie sitko. Bill razem ze swoim ?pistoletem? zrobił w niej zestaw półmetrowych dziur. Tym samochodem raczej już nigdzie nie pojedziemy. Poza tym drzwi, maska i dach miały sporo szram po pazurach. Większość z nich całkowicie przebiła nadwozie. Razem z Billem założyliśmy czyste ciuchy, wsadziliśmy Johna do samochodu i zepchnęliśmy go do rzeki, która natychmiast zabarwiła się na czerwono, zwabiając metrowe piranie. Zabraliśmy resztę pitnej wody i broń, która nadawała się do użytku. Spojrzeliśmy na siebie znacząco i odeszliśmy w kierunku Long Beach, zostawiając za sobą pobojowisko, jakiego nikt nie widział.

Kiedy dotarliśmy do miasteczka, słońce już zachodziło. Okazało się, że miasteczko jest tak samo żywe jak nasz przyjaciel John. Kilka drewnianych domków, które już ledwo stały. Reszta miasta to same ruiny i gruz. Uznaliśmy, że jeśli pójdziemy na nadbrzeże, na pewno znajdziemy jakąś łódź. Gdy doszliśmy do plaży, widok zaparł nam dech w piersiach. W pierwszej chwili myślałem, że zachodzące słońce oświetla na czerwono ocean. Ale kiedy podeszliśmy bliżej, okazało się, że słońce nie miało z tym nic wspólnego. Piasek przy brzegu był cały zabarwiony od czerwonej wody, wody, która była w około 50 % krwią. Wszędzie było pełno ludzkich szczątek. Nie tylko męskich. Nie tylko ludzi dorosłych. Odór był tak straszny, że zwróciłem całe jedzenie, jakie zjadłem w przeciągu ostatnich dni. Bill podniósł jakąś na wpół złamaną czaszkę, zakreślił przed nią ręką w powietrzu krzyż, wyrzucił ją daleko w wody oceanu i powiedział:

- Tak bestialski nie mógł być nawet żaden mutant ? i po chwili ciszy dodał: - To musi być robota jakiegoś człowieka, człowieka bez duszy i serca ? jego głos był niższy niż zawsze. Tym razem słychać było w jego głosie determinację i nienawiść. ? Jeśli dalej masz zamiar stąd wypłynąć, to na południe stąd jest San Diego. Ja zmieniłem swoje plany. Dowiem się, kto za tym stoi i pomszczę tych niewinnych ludzi. Przysięgam na własne życie, że ten kto to zrobił nie pozostanie bez kary ? o nie.

Pozdrowienia dla polonistki, która była w stanie to przeczytać i ocenić :D

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...