Nagle ktoś mnie szturchnął w ramię, przerywając moje rozmyślania.
- Weź mnie nie denerwuj, ja tu myślę nad całą sytuacją w jakiej się znaleźliśmy. - Burknąłem odwracając się powoli. Obok mnie stał Gandolf, nic nie mówiąc wskazał na pobliski zaułek.
- Bo jak to są jakieś pierdoły? - Nie zdążyłem dokończyć wypowiedzi kiedy dostrzegłem kilka postaci w zaułku.
Jesteśmy obserwowani - Krzyknąłem do pozostałych i pobiegłem w stronę mrocznego zaułka.
Po chwili postacie zaczęły uciekać, coś czułem, że to będzie długa pogoń. Trójka zbiegów jakimś cudem wskoczyła na dach budynku. Mi nie pozostawało nic innego, w biegu skoczyłem na skrzynkę, a następnie wyskoczyłem w górę i chwyciłem się gzymsu, po chwili wspiąłem się na dach. Kiedy już stanąłem na równe nogi, dostrzegłem, że ta trójka wieje na południe.
- Biegną na południe, wy idźcie uliczkami - Rzuciłem do pozostałych i zerwałem się do biegu.
- Wiedziałem, że będzie ciężko - Mruknąłem do siebie przeskakując na kolejny dach. Dawno już nie śmigałem po budynkach, ale czas sobie przypomnieć dawną latankę. Bandyci widać też się znają na rzeczy, nawet nieźle im to idzie.
Po kilku chwilach, coraz ciężej było mi skakać po dachach, ale wysiłek opłacił się, byłem już blisko uciekinierów. Zacząłem celować w biegu z ukrytej spluwy, gdy byłem pewny trafienia wystrzeliłem. Nagle tamci zeskoczyli z dachu a mój pocisk wbił się w ścianę pobliskiego budynku.
- Pudło, trzeba się poprawić - szepnąłem po cichu dobiegając do krawędzi domu. Chwilę potem zeskoczyłem z dachu aby gonić dalej zbiegów.
Kiedy już wylądowałem na ziemi zorientowałem się, że wpadłem w pułapkę. Zmierzyłem moich przeciwników wzrokiem i stwierdziłem, że nie będzie łatwo. Miałem nadzieję, że moi kompani niedługo tu dotrą. Cóż, należało zachować pozory i odezwać się przyzwoicie.
- Pięciu na jednego, coś się martwię, że nie macie żadnych szans. - Mojej wypowiedzi towarzyszył niewielki szyderczy uśmiech.
- Coś mi się zdaje, że jest na odwrót, śniadoskóra istoto - Łotr kończąc swą wypowiedź, dał znak swoim zbirom do ataku, sam zaś został w tyle.
Nie zwlekając wystrzeliłem kolejny raz z ukrytego pistoletu, teraz trafiłem idealnie w serce. Nie mając czasu na radość chwyciłem jeden z moich mieczy lewą ręką, aby zablokować uderzenie gościa, który właśnie do mnie podbiegł. Nasze klingi się skrzyżowały, czując, że mój przeciwnik jest silniejszy, postanowiłem pomóc sobie drugą bronią. Miecz złapałem szybko prawą ręką, i równie błyskawicznie wbiłem jego ostrze w przeciwnika. Nacisk jaki bandyta wywierał, zaczął znacznie słabnąć. Po chwili odsunąłem się do tyłu, a łotr padł na ziemie jak kłoda.
- Jeszcze tylko trzech. - Wymamrotałem, patrząc na pozostałych przy życiu bandytów.
Po chwili obaj ruszyli w moim kierunku nie pozostawiając mi wyboru. Kidy pierwszy z nich dotarł do mnie, machnąłem mieczem na odlew, tylko szczęśliwy traf chciał, że trafiłem go w szyję podcinając mu gardło. Drugi z nich wykorzystał sytuację i chlasnął mnie w ramię, a następnie silnym kopniakiem przewrócił mnie na ziemię. Wstając w ostatniej chwili się wycofałem, gdy zobaczyłem miecz tuż przed sobą. Zbir przyłoży go teraz do mojej szyi.
- A więc śniadoskóra istoto, kto nie ma szans? Masz jeszcze coś do powiedzenia? - Zaśmiał się herszt stojący w oddali.
- Gów*o, to mam ci do powiedzenia.
Po chwili z zaułków zaczęli wychodzić kolejni pomagierzy tego zbira.
- No to teraz pozamiatane - Szepnąłem ponuro pod nosem.
- Co? - Zapytał niezbyt inteligentny łotr stojący przymnie.
- Nie interesuj się bo kociej mordy dostaniesz. - Widząc niezadowolenie na twarzy zbira z mojej odpowiedzi spodziewałem się, że po raz kolejny oberwę z pieści w twarz. Lecz moim oczom ukazała się nadzieja, zauważyłem Duira i pozostałych. Zrozumiałem, że pora na kolejny blef.
- Widzicie ich, to moi przyjaciele. A ten mag to słynny czarodziej. - Wskazuję na pozostałych członków ekipy. Jednocześnie skinąłem głową porozumiewawczo, aby Duir przygotował się w razie czego do walki. Gondolf chyba mnie słyszał bo przystąpił do akcji
- Jam jest Gandolfinusosinn Keragionutoris największy mag jakiego poznaliście. Lękajcie się, bo to jest najstraszniejsza broń jaką kiedykolwiek widzieliście - Mag wypowiadając te słowa pokazał swój kostur z limitowanej serii Hej Kici. Nagle bandyci zaczęli się okrutnie śmiać
- Te magusiu, chcesz nas rozwalić tą cukieraśną laszecką? Czy tylko zabić śmiechem?
Gandolfus wyglądał na przejętego i zaczął czarować. Śmiech zbirów nie milkł, można powiedzieć, że nie zwracali uwagi na maga. Mnie zaś przyszedł do głowy pewien plan. Nie zdążyłem nawet przemyśleć dokładnie jego szczegółów, kiedy pobliska grupa bandytów oberwała w wyniku jakiegoś wybuchu. Naglę wszystko umilkło, nastała niezręczna cisza. Oczy wszystkich były skierowane na Gandolfa. Pierwszy raz od kiedy jest w ekipie coś mu aż tak wypaliło. Sam był pewnie tym faktem zdziwiony, a co dopiero ja czy Duir. Wypadało by coś powiedzieć pomyślałem i lekko ucieszony zabrałem głos.
- Niezły z ciebie pozorant, Gandolfie. - Po czym zwróciłem się do łotra stojącego przy mnie - Czas na zabawę - Kończąc zdanie po raz kolejny wypalam z mojej ukrytego pistoletu. Idealny strzał prosto w głowę, zresztą z takiej odległości każdy głupi trafi. Nie tracąc czasu wstaję i biorę się do walki.
Widząc iż Daven z Duirem zaczęli masakrować dość sporą grupę bandytów, postanowiłem zając się ich Hersztem. Biegnąc w jego kierunku, musiałem uważać na jego kompanów, którzy jeszcze nie zaangażowali się w walkę z krasnalem i nowym. Na szczęście Triss celnie strzelała z łuku, zabijając kolejnych przeciwników przede mną. Mnie pozostawało tylko walka z niedobitkami, zresztą mało inteligentnymi. Musiałem tylko bronić się jednym mieczem, podczas gdy drugim kończyłem żywot napastnika. W trakcie walki straciłem z oczu orka i Gandalfa, nie wiedziałem co robili.
W końcu stanąłem naprzeciwko Herszta, który nie splamił sobie jeszcze rąk walką. Czułem, że ma on jeszcze jakiegoś asa w rękawie. Cały czas go obserwując, dotykam rany na ramieniu. Ból był do zniesienia, nie utrudniał mi jakoś specjalnie walki, ale krew cieknąca mi po ramieniu kazała sądzić, że to nie byle jakie draśniecie. Wpatrywałem się w niego bezustannie, czekałem na jego ruch. Nie minęło parę chwili jak Davenowi udało się zakraść za ich dowódcę. Jednym silnym uderzeniem ogłuszył zbira, który z pełną gracją przyrył w ziemię, kiedy zobaczyli to jego ludzie w pospiechu uciekli. Nam zaś zostało przesłuchanie tego zbira.
- Dobra, może skończmy na siebie zwracać uwagę? - Mówiąc stonowanym głosem elfka pomachała do grupy gapiów, stojących niedaleko.
- Zaraz ich rozwalę. - Powiedział dość zaskoczony tym faktem ork.
- Pohamuj się trochę zielony wodzu, oni nie są w stanie nam zagrozić. - Odparł Duir. - Ale racja czas stąd iść.
- Co złego to nie my chłopaki - Dodałem kopiąc jednego z martwych bandytów - W razie czego powiemy, że się pokłócili o pączki. Daven macie tu pączki, czy to takie zadupie, że nawet porządnego pąka nie macie. Bo jeśli nie, to Salmar powinien te swoje dyski wysyłać po cukierników?
- Mamy tu pączki. - Przerwał mi Daven - A teraz musimy go zabrać, ork go weźmie. Chyba, że ty Sailas jesteś chętny?
- Ja nie, ja tu nie jestem od targania kompostu, a ten gościu waży chyba sporo. Zresztą i tak mnie boli ręka. Dziabnął mnie jeden skurczybyk, więc na mnie nie licz. - Każdy sposób jest dobry, aby uniknąć tachania nieprzytomnej łachudry. Tym razem miałem jednak solidną wymówkę.
Koniec marudzenia, idziemy. - Odrzekł Duir.
Kilkanaście minut później.
Błąkaliśmy się po niezwykle zniszczonej dzielnicy, nigdzie nie było żywej duszy. Panowała nieziemska cisza, która stawała się coraz bardziej irytująca. Powoli miałem jej dość, nie wiem czemu, ale nikt z ekipy się nie odzywał. Byłem już nieco zmęczony tą całą wędrówką, więc zasugerowałem postój:
- Nikt do cholery nie wpadł na pomysł odpoczynku. Póki co nikt nas tu nie wytropi, nic tu niema poza ruinami. Daven byłeś ty tu kiedy? - Zapytałem chłopaka siadając na ławce, przy skrzyżowaniu dwóch ulic.
- Nie.
- To fajnie siedzimy na jakimś zadupiu, przy rzece Nescrontium a dokładnie na górze Nescrontium na ,której mieści się miasto Nescrontium, stolica państwa Nescrontium. Ja pierdzielę, założę się, że te dwie ulicę mają taką samą nazwę, albo nawet wszystkie ulicę w tym chorym mieście ją mają. I weź się w tym wszystkim połap. To teraz idziemy do Nescrontium, tak? Tylko kurde do którego? - Kończąc mój trochę przydługi monolog spostrzegam, że nasz więzień się ocknął.
- Zielony rzuć go na ziemię, możemy go przesłuchać - wymamrotał Duir.
Ork niezwłocznie upuścił go na ziemię. Ja zaś nie zwlekając wstałem i kopnąłem go w brzuch, aby skurczybyk szybciej doszedł do siebie. Obrywając tylko stęknął, zaś Deven postanowił się wypowiedzieć.
- Sailas, daj sobie na wstrzymanie, jak go będziesz tak dalej okładał to nic nam nie powie. Najlepiej idź, odetchnij my się nim zajmiemy.
- A żebyś wiedział. - Nieco zdenerwowany odszedłem kilka metrów dalej, aby sprawdzić swoją ranę. Po drodze jednak ostatni raz kopnąłem zbira, nie mogłem odpuścić sobie tej przyjemności. Szkoda mi tylko było, że nie mam kilku opatrunków. Tak więc stanąłem w pobliżu i czekałem, aż pozostali skończą gadać z więźniem.
- Niema co, pięknie ten dzień się zapowiada. - Szepnąłem sobie po cichu.
- Czytaj dalej...
- 4 komentarze
- 669 wyświetleń