Skocz do zawartości

Itzalaren

Forumowicze
  • Zawartość

    1749
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Itzalaren

  1. Itzalaren
    Ściany budynków były czarne jak smoła. Przypominały mi się nasze domy w Shal, tam również wszystkie budynki były czarne, ale bez przesady. Od czasu do czasu, któryś mroczny elf miał odpał i maznął sobie domek na czerwono, szkarłatno, bordowo. A nawet na różowy kolor ścian się kilka osób przerzuciło, no ci to byli najwięksi hardkorzy i szaleńcy. Do różowego domku bym w życiu nie wszedł, bo kto w takiej cukierkowej chałupce mieszka. Tak czy owak sama czerń mi odpowiada?
    Nagle ktoś mnie szturchnął w ramię, przerywając moje rozmyślania.
    - Weź mnie nie denerwuj, ja tu myślę nad całą sytuacją w jakiej się znaleźliśmy. - Burknąłem odwracając się powoli. Obok mnie stał Gandolf, nic nie mówiąc wskazał na pobliski zaułek.
    - Bo jak to są jakieś pierdoły? - Nie zdążyłem dokończyć wypowiedzi kiedy dostrzegłem kilka postaci w zaułku.
    Jesteśmy obserwowani - Krzyknąłem do pozostałych i pobiegłem w stronę mrocznego zaułka.
    Po chwili postacie zaczęły uciekać, coś czułem, że to będzie długa pogoń. Trójka zbiegów jakimś cudem wskoczyła na dach budynku. Mi nie pozostawało nic innego, w biegu skoczyłem na skrzynkę, a następnie wyskoczyłem w górę i chwyciłem się gzymsu, po chwili wspiąłem się na dach. Kiedy już stanąłem na równe nogi, dostrzegłem, że ta trójka wieje na południe.
    - Biegną na południe, wy idźcie uliczkami - Rzuciłem do pozostałych i zerwałem się do biegu.
    - Wiedziałem, że będzie ciężko - Mruknąłem do siebie przeskakując na kolejny dach. Dawno już nie śmigałem po budynkach, ale czas sobie przypomnieć dawną latankę. Bandyci widać też się znają na rzeczy, nawet nieźle im to idzie.
    Po kilku chwilach, coraz ciężej było mi skakać po dachach, ale wysiłek opłacił się, byłem już blisko uciekinierów. Zacząłem celować w biegu z ukrytej spluwy, gdy byłem pewny trafienia wystrzeliłem. Nagle tamci zeskoczyli z dachu a mój pocisk wbił się w ścianę pobliskiego budynku.
    - Pudło, trzeba się poprawić - szepnąłem po cichu dobiegając do krawędzi domu. Chwilę potem zeskoczyłem z dachu aby gonić dalej zbiegów.
    Kiedy już wylądowałem na ziemi zorientowałem się, że wpadłem w pułapkę. Zmierzyłem moich przeciwników wzrokiem i stwierdziłem, że nie będzie łatwo. Miałem nadzieję, że moi kompani niedługo tu dotrą. Cóż, należało zachować pozory i odezwać się przyzwoicie.
    - Pięciu na jednego, coś się martwię, że nie macie żadnych szans. - Mojej wypowiedzi towarzyszył niewielki szyderczy uśmiech.
    - Coś mi się zdaje, że jest na odwrót, śniadoskóra istoto - Łotr kończąc swą wypowiedź, dał znak swoim zbirom do ataku, sam zaś został w tyle.
    Nie zwlekając wystrzeliłem kolejny raz z ukrytego pistoletu, teraz trafiłem idealnie w serce. Nie mając czasu na radość chwyciłem jeden z moich mieczy lewą ręką, aby zablokować uderzenie gościa, który właśnie do mnie podbiegł. Nasze klingi się skrzyżowały, czując, że mój przeciwnik jest silniejszy, postanowiłem pomóc sobie drugą bronią. Miecz złapałem szybko prawą ręką, i równie błyskawicznie wbiłem jego ostrze w przeciwnika. Nacisk jaki bandyta wywierał, zaczął znacznie słabnąć. Po chwili odsunąłem się do tyłu, a łotr padł na ziemie jak kłoda.
    - Jeszcze tylko trzech. - Wymamrotałem, patrząc na pozostałych przy życiu bandytów.
    Po chwili obaj ruszyli w moim kierunku nie pozostawiając mi wyboru. Kidy pierwszy z nich dotarł do mnie, machnąłem mieczem na odlew, tylko szczęśliwy traf chciał, że trafiłem go w szyję podcinając mu gardło. Drugi z nich wykorzystał sytuację i chlasnął mnie w ramię, a następnie silnym kopniakiem przewrócił mnie na ziemię. Wstając w ostatniej chwili się wycofałem, gdy zobaczyłem miecz tuż przed sobą. Zbir przyłoży go teraz do mojej szyi.
    - A więc śniadoskóra istoto, kto nie ma szans? Masz jeszcze coś do powiedzenia? - Zaśmiał się herszt stojący w oddali.
    - Gów*o, to mam ci do powiedzenia.
    Po chwili z zaułków zaczęli wychodzić kolejni pomagierzy tego zbira.
    - No to teraz pozamiatane - Szepnąłem ponuro pod nosem.
    - Co? - Zapytał niezbyt inteligentny łotr stojący przymnie.
    - Nie interesuj się bo kociej mordy dostaniesz. - Widząc niezadowolenie na twarzy zbira z mojej odpowiedzi spodziewałem się, że po raz kolejny oberwę z pieści w twarz. Lecz moim oczom ukazała się nadzieja, zauważyłem Duira i pozostałych. Zrozumiałem, że pora na kolejny blef.
    - Widzicie ich, to moi przyjaciele. A ten mag to słynny czarodziej. - Wskazuję na pozostałych członków ekipy. Jednocześnie skinąłem głową porozumiewawczo, aby Duir przygotował się w razie czego do walki. Gondolf chyba mnie słyszał bo przystąpił do akcji
    - Jam jest Gandolfinusosinn Keragionutoris największy mag jakiego poznaliście. Lękajcie się, bo to jest najstraszniejsza broń jaką kiedykolwiek widzieliście - Mag wypowiadając te słowa pokazał swój kostur z limitowanej serii Hej Kici. Nagle bandyci zaczęli się okrutnie śmiać
    - Te magusiu, chcesz nas rozwalić tą cukieraśną laszecką? Czy tylko zabić śmiechem?
    Gandolfus wyglądał na przejętego i zaczął czarować. Śmiech zbirów nie milkł, można powiedzieć, że nie zwracali uwagi na maga. Mnie zaś przyszedł do głowy pewien plan. Nie zdążyłem nawet przemyśleć dokładnie jego szczegółów, kiedy pobliska grupa bandytów oberwała w wyniku jakiegoś wybuchu. Naglę wszystko umilkło, nastała niezręczna cisza. Oczy wszystkich były skierowane na Gandolfa. Pierwszy raz od kiedy jest w ekipie coś mu aż tak wypaliło. Sam był pewnie tym faktem zdziwiony, a co dopiero ja czy Duir. Wypadało by coś powiedzieć pomyślałem i lekko ucieszony zabrałem głos.
    - Niezły z ciebie pozorant, Gandolfie. - Po czym zwróciłem się do łotra stojącego przy mnie - Czas na zabawę - Kończąc zdanie po raz kolejny wypalam z mojej ukrytego pistoletu. Idealny strzał prosto w głowę, zresztą z takiej odległości każdy głupi trafi. Nie tracąc czasu wstaję i biorę się do walki.
    Widząc iż Daven z Duirem zaczęli masakrować dość sporą grupę bandytów, postanowiłem zając się ich Hersztem. Biegnąc w jego kierunku, musiałem uważać na jego kompanów, którzy jeszcze nie zaangażowali się w walkę z krasnalem i nowym. Na szczęście Triss celnie strzelała z łuku, zabijając kolejnych przeciwników przede mną. Mnie pozostawało tylko walka z niedobitkami, zresztą mało inteligentnymi. Musiałem tylko bronić się jednym mieczem, podczas gdy drugim kończyłem żywot napastnika. W trakcie walki straciłem z oczu orka i Gandalfa, nie wiedziałem co robili.
    W końcu stanąłem naprzeciwko Herszta, który nie splamił sobie jeszcze rąk walką. Czułem, że ma on jeszcze jakiegoś asa w rękawie. Cały czas go obserwując, dotykam rany na ramieniu. Ból był do zniesienia, nie utrudniał mi jakoś specjalnie walki, ale krew cieknąca mi po ramieniu kazała sądzić, że to nie byle jakie draśniecie. Wpatrywałem się w niego bezustannie, czekałem na jego ruch. Nie minęło parę chwili jak Davenowi udało się zakraść za ich dowódcę. Jednym silnym uderzeniem ogłuszył zbira, który z pełną gracją przyrył w ziemię, kiedy zobaczyli to jego ludzie w pospiechu uciekli. Nam zaś zostało przesłuchanie tego zbira.
    - Dobra, może skończmy na siebie zwracać uwagę? - Mówiąc stonowanym głosem elfka pomachała do grupy gapiów, stojących niedaleko.
    - Zaraz ich rozwalę. - Powiedział dość zaskoczony tym faktem ork.
    - Pohamuj się trochę zielony wodzu, oni nie są w stanie nam zagrozić. - Odparł Duir. - Ale racja czas stąd iść.
    - Co złego to nie my chłopaki - Dodałem kopiąc jednego z martwych bandytów - W razie czego powiemy, że się pokłócili o pączki. Daven macie tu pączki, czy to takie zadupie, że nawet porządnego pąka nie macie. Bo jeśli nie, to Salmar powinien te swoje dyski wysyłać po cukierników?
    - Mamy tu pączki. - Przerwał mi Daven - A teraz musimy go zabrać, ork go weźmie. Chyba, że ty Sailas jesteś chętny?
    - Ja nie, ja tu nie jestem od targania kompostu, a ten gościu waży chyba sporo. Zresztą i tak mnie boli ręka. Dziabnął mnie jeden skurczybyk, więc na mnie nie licz. - Każdy sposób jest dobry, aby uniknąć tachania nieprzytomnej łachudry. Tym razem miałem jednak solidną wymówkę.
    Koniec marudzenia, idziemy. - Odrzekł Duir.
    Kilkanaście minut później.
    Błąkaliśmy się po niezwykle zniszczonej dzielnicy, nigdzie nie było żywej duszy. Panowała nieziemska cisza, która stawała się coraz bardziej irytująca. Powoli miałem jej dość, nie wiem czemu, ale nikt z ekipy się nie odzywał. Byłem już nieco zmęczony tą całą wędrówką, więc zasugerowałem postój:
    - Nikt do cholery nie wpadł na pomysł odpoczynku. Póki co nikt nas tu nie wytropi, nic tu niema poza ruinami. Daven byłeś ty tu kiedy? - Zapytałem chłopaka siadając na ławce, przy skrzyżowaniu dwóch ulic.
    - Nie.
    - To fajnie siedzimy na jakimś zadupiu, przy rzece Nescrontium a dokładnie na górze Nescrontium na ,której mieści się miasto Nescrontium, stolica państwa Nescrontium. Ja pierdzielę, założę się, że te dwie ulicę mają taką samą nazwę, albo nawet wszystkie ulicę w tym chorym mieście ją mają. I weź się w tym wszystkim połap. To teraz idziemy do Nescrontium, tak? Tylko kurde do którego? - Kończąc mój trochę przydługi monolog spostrzegam, że nasz więzień się ocknął.
    - Zielony rzuć go na ziemię, możemy go przesłuchać - wymamrotał Duir.
    Ork niezwłocznie upuścił go na ziemię. Ja zaś nie zwlekając wstałem i kopnąłem go w brzuch, aby skurczybyk szybciej doszedł do siebie. Obrywając tylko stęknął, zaś Deven postanowił się wypowiedzieć.
    - Sailas, daj sobie na wstrzymanie, jak go będziesz tak dalej okładał to nic nam nie powie. Najlepiej idź, odetchnij my się nim zajmiemy.
    - A żebyś wiedział. - Nieco zdenerwowany odszedłem kilka metrów dalej, aby sprawdzić swoją ranę. Po drodze jednak ostatni raz kopnąłem zbira, nie mogłem odpuścić sobie tej przyjemności. Szkoda mi tylko było, że nie mam kilku opatrunków. Tak więc stanąłem w pobliżu i czekałem, aż pozostali skończą gadać z więźniem.
    - Niema co, pięknie ten dzień się zapowiada. - Szepnąłem sobie po cichu.
  2. Itzalaren
    Wraz z grupą przyjaciół dotarliśmy kilka dni temu do tego zapomnianego przez boga miejsca. W piątkę łatwiej podróżować, przynajmniej jest do kogo gębę otworzyć. Chociaż mroczne elfy są samotnikami, ja jestem inny. Pozwoliłem nawet dołączyć do naszej ekipy leśnemu elfowi.
    Pijemy sobie piwo spokojnie w knajpie, aż tu nagle, wpada chojrak i ma się nie wiadomo za kogo. Panoszy się jakby był jakimś władcą. Zdenerwowało mnie to, zwróciłem się więc do Irwina.
    -Widzisz tego krasnoluda co tu przed chwilą wszedł?
    -Tak Sailas, widzę go.
    -Weź mu trochę facjate porysuj.
    -Dobrze szefie, gościu zdrowo oberwie.
    Irwin podszedł do kurdupla i zaczął z nim gadać. Po chwili zaczęli się pojedynkować. Szczerze powiedziawszy krasnolud nawet nieźle wywijał tym swoim toporkiem. Tłum gapiów oczywiście zainteresował się walką i okrążył walczących, aby podziwiać ich umiejętności. Ja zaś spokojnie siedziałem w kącie sali i popijałem zimne piwko. Po chwili przyglądania się pojedynkowi stwierdziłem, że kunszt krasnoluda wydawał się imponujący. Irwin nie miał szans, próbował jakiegoś podstępu, ale nie wyszło. Dobra, krasnal wygrał, a jego umiejętności w walce zasługiwały na mój szacunek. Krasnolud po tym incydencie wyszedł. Mam nadzieje, że go długo nie zobaczę.
    Nagle do karczmy wpadł jakiś gościu i zaczął bredzić, że na zewnątrz zaraz coś się będzie dziać. Tłum wybiegł z izby. Kazałem więc Raselowi wyjść i sprawdzić co dzieje się na zewnątrz. Zdążył ledwo przekroczyć próg, a strzała przebiła jego klatkę piersiową na wylot. Zerwałem się na równe nogi, chwyciłem moje miecze i wybiegłem z sali jak poparzony. Za mną ruszyła moja drużyna, po wyjściu z karczmy zobaczyłem totalny chaos. Ogry, gobliny i wargi co te potwory tu robiły? Nie zastanawiałem się długo i przystąpiłem do walki. Utworzyłem z drużyną formacje bojową. Rozwalaliśmy każdego warga i goblina jaki się tylko nawinął, lecz nasza linia obrony, wykruszała się powoli. Moi ludzie ginęli, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Kilka chwil później, wszyscy moi kompani byli martwi. Rozejrzałem się nerwowo po polu bitwy, aby zobaczyć czy ktoś jeszcze oprócz mnie walczy. Ujrzałem paru wojaków równie dobrze mordujących maszkary i nagle zobaczyłem owego krasnoluda z karczmy, ale cóż on wyprawia!? Romansuję z jakąś elfką. Krasnal se normalnie w kulki leci, my tu walczymy, giniemy, a on se babkę podrywa. Byłem zszokowany i zdenerwowany. Krzyknąłem do niego - Te krasnal rusz te... - Ale chyba mnie nie usłyszał. W mordę jak ja nienawidzę krasnoludów. Tak coś mi się zdaję, że ta elfka to, za wysokie progi jak dla niego. Chociaż... kto wie? Całkiem miło się do niego uśmiechała. Wkrótce zostaliśmy okrążeni więc zebraliśmy się w grupę. Walczyliśmy ramię w ramię, nie mieliśmy jednak szans na wygraną. Spojrzałem na krasnoluda, który stał tuż obok mnie. Jak on pięknie w mordę dostał od ogra. Padł nieprzytomny na ziemię.
    Będzie go jutro gęba nawalać. Ha, ale on ma od teraz krzywy ryj - pomyślałem. Po chwili do mnie podszedł inny kolos. Pewnie planował mi przywalić, ale ten dziwny mag zaczął pleść jakieś głupoty. Nagle zerwał się silny wiatr, co wystraszyło to całe tałatajstwo. Uciekali tak jakby ich sam diabeł gonił, albo żona wołała na obiad. Ogrza baba -tfu! Cóż za odrażający widok, aby zapomnieć o tej głupocie wpatrywałem się w elfkę.
    Nie no ciuchów to ma na sobie mało, ładniutka. Nie no, a moja żona, kurde pewnie już czeka z wałkiem w Shal (miasto rodzinne Sailasa) - pomyślałem. Oderwałem od niej pospiesznie wzrok. Nagle znikąd zaczęło coś spadać. Szybko rozbiegliśmy się w obawie przed tym ,,czymś". Pierdut! Ten przedmiot ostro zarył w ziemie. Po długiej dyskusji te inteligenty postanowiły, że są tu drzwi, które trza otworzyć. Próby zrobienia tego spełzły na niczym, dopiero elfka sobie poradziła. Trzeba przyznać, zrobiło mi się trochę łyso, ale żeby odpokutować niepowodzenie w oczach innych, postanowiłem wejść pierwszy. Ciemno, w środku nic nie było widać. Jedynym dojściem światła do tej ciemnicy, były owe drzwi przez które weszliśmy. Ostatni wchodził Duir, po chwili zaczęło się robić coraz ciemniej. Odwróciłem się, a ten durny skrzat drzwi zamyka. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, zapadł komplety mrok. Cień był przyjacielem każdego elfa mego pokroju. Założę się, że co najmniej dwóch moich kompanów, wykorzystało ten mrok aby pomaczać piękną elfkę. Nagle na horyzoncie coś ostro błysnęło.
    Światłość, w końcu coś widać. - ucieszyłem się. Znajdowaliśmy się w jakimś dziwnym korytarzu. Ściany były metalowe, pokrywały je jakieś ornamenty. Ponownie odwróciłem się, aby zobaczyć, co koledzy kombinują. Mag głaskał krasnoluda po głowie. Widocznie pomylił go z elfką. Na twarzy Duira widniała radość, miał zamknięte oczy więc nie widział swojego oprawcy. Może myślał, że to elfka go tak pieści. Musiałem przerwać te żałosną sytuacje.
    Może małpki przestały by się iskać. - powiedziałem z rozbawieniem w głosie, po czym spojrzałem przed siebie. Moim oczom ukazała się dziwna istota.
    Cóż to za monstrum? - dziwiłem się - nigdy czegoś takiego nie widziałem - Chwyciłem nerwowo za broń i niepewnym głosem zapytałem - Wie ktoś co to jest za gów*o? Bo coś czuję, że lepiej było tu nie wchodzić.

    ----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    -Ten rozdział jest widziany z perspektywy Sailasa. Możemy się z niego dowiedzieć miedzy innymi skąd wziął się elf w 1 rozdziale który zaatakował krasnoluda.


  3. Itzalaren
    Dobra to zaczynamy. Blog z opowiadaniem prowadzony przez czterech autorów: Sermaciej, Punishment, Darthmetalus i DoxtraduSa
    Może się tak przestaw, co? I napisz o czym blog? No dobra, ja jestem serem Macieja i piszę na czerwono. Ten tamten nade mną to Punishment jest. A blog będzie z opowiadaniami, ale nienormalnymi. Otóż każdy z nas pisze po jednym rozdziale, a każdy następny się musi dostosować do tego, co napisali poprzednicy. Co oznacza, że będzie Punish przeklinać dzień, w którym dał mi redaktora
    A wcale ze nie. Wręcz na odwrót. Jestem Punishment, jak macie jakiś problem z nickiem to piszcie po prostu Punish. Moja barwa będzie jasno niebieska. Z całej bandy jestem najstarszy, ale coś mi się wydaję ze pozostali są lepsi. Ale spoko, też umiem porządnie dowalić. Sermaciej to ty będziesz przeklinał dzień, kiedy wpadłeś na ten pomysł.
    Na pewno nie masz tak powalonych pomysłów jak ja Sam się siebie boję czasami To to będzie fantasy, tak? Czyli bohaterowie będą zabijać dziewice i ratować smoki, a potem się z nimi żenić
    Ja za to jestem Darthmetalus i w przeciwieństwie do tych tam na górze będę pisał fajnie i na fioletowo , wróć miałem pisać na fioletowo, ale piszą w komentarzach, że ich oczy bolą to zmieniam na zwykły kolor. Siedzą tylko przed tym monitorem, jakieś głupoty czytają i czas tylko marnują, a potem narzekają, że oczy bolą, no naprawdę . Jak zacznę to najpierw przeklniecie dzień, w którym Punish wpadł na ten chory pomysł(), a potem dzień, w którym wziął mnie do spółki
    UWAGA!!! założę się, że każdy z nas ma dość he he, specyficzne poczucie humoru, radzę się na to przygotować , mój pierwszy wpis już niedługo.
    W każdym razie będziemy jechać ostro po bandzie.
    Jak chcesz to jedź, ja jestem hardcorem i wolę latać


    No to jedziem z tym śledziem, chłopaki ptaszyna na piątej czas na obiad. Nawalać do tego ptaka.
    Ej to mój ptak!!! No Panowie wiecie co macie robić. Ratujcie swojego brata!

    - Jasne
    - No Ba
    - Się wie
    - Leee...

    Ja się boję, ratunku!!
    Żartuję, to wy się bójcie To będzie LEGEN... wait for it... DARY!!!
×
×
  • Utwórz nowe...