Jak już wspomniałem, pierwszym koncertem na którym byłem w ramach tej trasy był koncert w Stadthalle w Wiedniu i to jemu poświęcę pierwszy wpis. Koncert, po którym chyba nikt niczego wielkiego się nie spodziewał. W końcu to Berlin miał wszystko pozamiatać. Z tego też powodu wiele osób w ogóle odpuściło sobie ten występ, by przygotować się do zabawy na Wuhlheide (taki przyjemny amfiteatr na obrzeżach Berlina).
Do Wiednia dobiliśmy około 6-tej rano. Dopisaliśmy się do Ten Clubowej kolejki (mi przypadł numerek 98, więc w teorii powinien być drugi rząd) i trochę powłuczyliśmy się po Wiedniu, pogadaliśmy itd. Około 15-tej odebraliśmy bilety 10c i wtedy też zerwała się ogromna ulewa. Ale jakoś udało się przejść do wejścia i nie przmoknąć do suchej nitki. Po jakimś czasie w końcu wpuszczono nas do środka Stadthalle. Arena nawet jak na polskie standardy niczym nie zachwycała, ale nikt tam nie był po to, żeby podziwiać widoki. Jakimś bliżej nieokreślonym cudem udało mi się zdobyć miejsce przy samych barierkach, co prawda po 'Stone side', ale w sumie może i lepiej, bo ta strona jest spokojniejsza. Dłuższa chwila oczekiwania, ostatnie dostrojenie nagłośnienia i w końcu jest - na scenę wyszedł Pearl Jam. Zaczęli dosyć spokojnie, bo od utworu Long Road, niby nic wielkiego, czy zaskakującego, ale pasowało na rozpoczęcie tej drogi.
Youtube Video -> Oryginalne wideo Następnie był Can't Keep i już wtedy w powietrzu było czuć jakąś magię. Tę magię potwierdził kolejny utwór, czyli Black. Niby trochę za wcześnie na ten utwór, bo sprawdza się on najlepiej wtedy, gdy publika jest już dobrze rozśpiewana, ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało i wszyscy wydzierali się jak mogli. Wyszło magicznie i aż strach pomyśleć co by było, jakby zagrali to nieco później.
Youtube Video -> Oryginalne wideo Później przyszła pora na parę ostrzejszych utworów i cały czas wszyscy pięknie się bawili, tak publika jak i zespół. Po paru utworach nagle zespół zaczyna grać I got Id (lub I got shit, jeśli ktoś woli pierwotny tytuł ), utwór, który chyba każdy chciał usłyszeć na żywo i oto był. Wyszedł pięknie.
Youtube Video -> Oryginalne wideo Następnie było Among The Waves, które wyszło nawet OK i zapowiedź kolejnego utworu, którego pojawienie się zawdzięczaliśmy wiedeńskiej pogodzie, a był to cover utworu Rain zespołu The Beatles i znowu było pięknie. Potem przyszła pora na Even Flow z tradycyjną rozbudowaną solówką, podczas której Mike po raz kolejny pokazał na co go stać. Później były Syrenki, które o dziwo wyszły, co mnie nieco zaskoczyło, bo jak lubię ten utwór w wersji z płyty, tak wykonania na żywo przeważnie były takie sobie, a tu pozytywne zaskoczenie. Później jak zwykle genialny Wishlist, następnie Rats i kolejne zaskoczenie - utwór Public Image z repertuaru grupy Public Image Ltd. Następne w kolejce było Do The Evolution wraz z odśpiewaną przez publikę solówką, RVM i koniec pierwszej części.
Youtube Video -> Oryginalne wideo Po chwili zespół wyszedł na pierwszy bis i znowu drobne zaskoczenie - cover utworu The Needle and The Damage Done z repertuaru wujka Younga. Później było kilka utworów, między innymi świetne wykonanie Footsteps i Eddie prosi techników o gitarę akustyczną, niestety nie ma, w takim razie prosi choć o gitarę 12 strunową lub choć mandolinę - również nie ma pod ręką. I wtedy zaczynają grać Lukin. Gdyby techniczni byli przygotowani, to pewnie zagraliby wersję wolną, a tak trzeba było zadowolić się wersję szybką. Na koniec tej części utwór zagrał Porch, zaczyna się solówka i w tym momencie ogromne żarówki zjeżdżają w dół. Zespół nimi miota na wszystkie strony i bawi się w uniki. W pewnym momencie Eddie wchodzi na jedną z nich i się huśta - pierwszy raz na tej trasie. Mikrofon łapie za pierwszym razem, więc widać, że nabrał już wprawy po drobnych niepowodzeniach z USA i śpiewa. Zresztą zobaczcie sami.
Youtube Video -> Oryginalne wideo Po krótkiej przerwie kolejny bis. Zapowiedź pierwszego utworu i stwierdzenie, że dawno nie grali tego utworu i podziękowania dla publiki za przypomnienie. Eddie w tym momencie ma w rękach banner zakoszony jednemu znajomemu i już wszyscy wiedzą, że będzie Smile i było. Z piękną harmonijką i dodatkowo z Jeffem na gitarze oraz Stonem na basie. Eh, wiele osób liczyło na ten utwór i się udało.
Youtube Video -> Oryginalne wideo Później kolejny utwór Neila Younga, czyli Fuckin' Up. Jak na Pearl Jam wyszedł bardzo poprawnie (jednak wolę ten utwór w wykonaniu oryginalnym), potem jeszcze Alive, Baba O'Riley z repertuaru The Who i na zakończenie przepiękne Indifference, po którym Ed bije pokłon publice.
Youtube Video -> Oryginalne wideo Widać było, że zespół bawił się równie dobrze jak my, choć gdzieś po drodze Eddie mówił, że podczas sound checka nie zapowiadało się na nic wielkiego, bo hala ma jedno z najgorszych nagłośnień, z jakim mieli do czynienia i nie spodziewali się tego, że z tego wyjdzie jedno z lepszych show. My biliśmy brawo, zespół bił brawo oraz pokłony w naszą stronę. Z koncertu, który miał być tylko wstępem do Berlina wyszło coś, co wielu z tam obecnych będzie jeszcze długo wspominać. Naprawdę szacun dla zespołu i publiki, bo razem stworzyliśmy coś przepięknego.
Koncert mnie zmiażdżył i z moich rozmów po koncercie wynikało, że nie tylko mnie. Za takie właśnie koncerty kocham ten zespół, który nie bez przyczyny jest uważany za jeden z najlepszych zespołów koncertowych na świecie. Dość powiedzieć, że parę osób po koncercie miało łzy szczęścia w oczach. Ci, którzy darowali sobie ten koncert naprawdę mają czego żałować.
[edit]
Uzupełniłem nieco wpis o nagrania z YT. Enjoy.
- Czytaj dalej...
- 4 komentarze
- 728 wyświetleń