Skocz do zawartości

roberto_i

Forumowicze
  • Zawartość

    184
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez roberto_i

  1. A co tam, też się pochwalę... B)

    Randall wiedział, że znajduje się daleko od domu. Po dwudniowym pościgu Xargów, wycieńczony paladyn, myląc tropy, zdołał w końcu dotrzeć do gór Ulu'gdar. W oddali ujrzał wysoką grań - Bardock, która była legowiskiem lodowego golema. Tylko doświadczeni podróżnicy znali ukryte przejście prowadzące bezpiecznie przez siedzibę olbrzyma. Ci, którzy zabłądzili, ginęli pod lawinami śniegu zrzucanymi przez rozwścieczoną bestię. Randall przypomniał sobie, że czasami golem wychodzi, aby zaspokoić głód. Dzielny rycerz, przekradając się wąskimi ścieżkami, widział, że najmniejszy błąd mógł doprowadzić do upadku w ogromną otchłań. Ostrożnymi krokami doszedł do Bardock, za którą kończył się łańcuch górski. Los mu jednak nie sprzyjał.

    Ogłuszył go huk. Ziemia zaczęła się trząść.

    - Cholera, tylko nie dziś - Randall zaklął. Początkowo ujrzał tylko ogromną skałę, która nagle przybrała kształt ogromnej istoty, przewyższającej czterokrotnie wzrostem dorosłego człowieka. Włosy zjeżyły mu się na karku. Poczuł zimny dreszcz na plecach. Ogromna, skalna łapa świsnęła przed nim. W ostatniej chwili odskoczył, jednocześnie wydobywając miecz z pochwy. Uderzył z całych sił. Posypały się iskry. Na ciele golema nie było nawet rysy.

    - ?Będę musiał użyć zaklęcia" - pomyślał. Jednak po całodniowej wędrówce był bardzo osłabiony, a korzystanie z magii wymagało znacznej siły. Musiał jednak zaryzykować. Od tego zależało jego życie.

    - Krandesa! - wykrzyknął, kierując dłonie w stronę golema. Nagle z końca palców wystrzeliły dwa płomienie, które otoczyły olbrzyma ognistym pierścieniem.

    - To go zatrzyma - powiedział i udał się w stronę szczytu. Musiał się spieszyć, bo słońce niemal zaszło już za horyzont. W końcu wyszedł na otwartą przestrzeń. Świeże powietrze musnęło mu twarz. Swoje kroki skierował do pobliskiego lasku. Rozpalił ognisko. Przygotował łuk i strzały, i wszedł do zagajnika. Bystrym okiem wypatrzył trop zająca. Ślady doprowadziły go na skraj małej polanki, gdzie mały szarak zjadał młodą trawę. Randall napiął cięciwę, wymierzył i wypuścił strzałę. Chwilę później królik piekł się już nad ogniskiem. Po kolacji paladyn okrył się kocem i zasnął.

    Następnego ranka obudził go zimny wietrzyk. Obmył się w strumieniu, dojadł resztę królika i wyruszył w dalszą drogę. Dzień był bezchmurny, wiatr łagodnie kołysał liśćmi drzew. Wyszedł z lasu i zaczął iść ogromnymi pastwiskami rozciągającymi się wokół miasta. Randall wiedział, że musi dostarczyć list samemu królowi. Nie wiedział, czego dotyczy, ale dostał wyraźne rozkazy od Magów Ognia, aby strzegł go jak oka w głowie. Przed południem ujrzał cel swej podróży - Stormgate. Nigdy nie przypuszczał, ze jest ono tak ogromne. Wokół całego miasta rozciągał się gruby na dziesięć i wysoki na dwadzieścia stóp mur. Gdy dotarł do bram miasta, ujrzał na nim gotowych do ostrzału łuczników. Stormgate było ważnym ośrodkiem handlowym, w którym co roku organizowany był jarmark. Wówczas miasto przeżywało prawdziwe oblężenie napływających z całej prowincji obywateli. Strażnicy przy wejściu byli zaciekawieni przybyciem paladyna, choć nie ośmielili się go zatrzymać. Stormgate słynęło ze sprawiedliwych rządów króla Y?Beriona. W mieście nie było przestępców, ludzie nie musieli zamykać na noc domów. Każdy mieszkaniec miał pracę, a dzieci nie cierpiały głodu. Stormgate miało własne służby porządkowe, które co tydzień sprzątały ulice i wywoziły nadmiar nieczystości. Randall był zdumiony wspaniałością i harmonią tego ogromnego grodu. Każdy mieszkaniec, którego mijał, uśmiechał się do niego. Wszystkie przygody, które dotychczas przeżył, były związane z nieustanna walką i niekończącymi się pościgami. Mieszkańcy osad, przez które przejeżdżał, nie byli zbyt gościnni, nie ufali mu. Randall poczuł, że nie wiedząc czemu, uprzejmość obywateli Stormgate dziwnie mu przeszkadzała. Czuł się nieswojo. Miasto emanowało lodowatym spokojem.

    - ?Wydaje ci się, nie bądź głupi? - pomyślał. Swoje kroki skierował w stronę ogromnego zamku mieszczącego się w centrum miasta. Przed wejściem zatrzymali go dwaj żołdacy.

    - Dokąd to?

    - Ja do samego króla. Jestem posłem. Przybywam z Kasterionu. Przynoszę list od Magów Ognia.

    - W takim razie chodź za mną. Randall podążył za gwardzistą. Najpierw weszli po długich kręconych schodach, by następnie przejść przez długi korytarz. Paladyn obserwował połyskujące w promieniach popołudniowego słońca zbroje. Nagle stanęli. Ogromne, dębowe drzwi odgradzały im dalszą drogę.

    - Solidne odrzwia.

    - Tak? Mamy tu dobrych stolarzy. Te tutaj wykonał mistrz Sharky, były buntownik i dywersant, teraz przykładny obywatel.

    - Mogę wejść?

    - Za tymi drzwiami król przyjmuje obywateli. Możesz wejść. Strażnik otworzył drzwi. Przechodząc zauważył maleńki podpis pod klamką, najwyraźniej stolarza: ?Sharky - mistrz stołka i blokad na gościńcach?.

    - ?Interesujące?- pomyślał. Drzwi zamknęły się głucho za nim. Przed sobą widział komnatę, która swoim przepychem dorównywała nawet świątyni Ghulstrana w Kasterionie. Stanął na puszystym dywanie, zrobionym najprawdopodobniej z niedźwiedzia jaskiniowego. Na ścianach wisiały obrazy wcześniejszych władców, zaś centralnym miejscem było bogato zdobiony tron. Randall w pierwszej chwili nie dostrzegł postaci siedzącej na nim.

    - Podejdź - zachrypiał niski głos. Paladyn zrobił dwa kroki. Nigdy nie widział Y?Beriona.

    - ?Ktoś, kto tak sprawnie rządzi całym tym miastem, musi być mężnym i silnym przywódcą? - był przekonany. Jednak osoba siedząca na tronie nie zgadzała się z jego wyobrażeniami. Była niska, cherlawa i sprawiała wrażenie niezbyt rozgarniętej.

    - Przybyłem z Kasterionu, panie. Przynoszę ważny list od Magów Ognia.

    - Yyyy? D-dobrze - zawahał się Y?Berion. Randall wyjął z torby list, podał, gdy nagle czyjaś koścista dłoń wyrwała mu go. Z cienia wyłoniła się dziwna postać. Była bardzo chuda, blada. Jej skóra sprawiała wrażenie strasznie wysuszonej. Randall skrzywił się nieco.

    - T-to mój nad-nadworny doradca, Cor Calom - król wyjąkał.

    - Ależ panie, miałem wyraźne rozkazy, aby list ten dostarczyć bezpośrednio do rąk waszej wysokości.

    - Ssspokojnie - Cor Calom przeszył lodowatym spojrzeniem. - Jestem prawą ręką króla i mam jego osobiste pozwolenie na przeanalizowanie wszystkich dokumentów. Każde słowo uczonego kłuło Randalla niczym sztylet.

    - Panie, Magowie Ognia piszą, że musimy niezwłocznie przygotować się na najazd orków. Liczne oddziały zaobserwowano w kotlinie Gerschack.

    - T-tak? - zdumiał się Y?Berion.

    - Sugeruję, abyśmy zwrócili się o poradę do Lapidusa.

    - A kto to? - zdziwił się król.

    - Doradca od spraw oświeceniowych i strategicznego planowania. Panie, sam go wybrałeś tydzień temu.

    - Aha? No dobrze. Wyślij gońca.

    - Oczywiście.

    - ?Ja chyba śnię? - Randall nie mógł uwierzyć własnym uszom. Po dwudziestu minutach, które zabrały paladynowi otrząśnięcie się z tej dziwnej sytuacji, goniec przybył z wiadomością od Lapidusa. Cor Calom wysłuchał go, a następnie ogłosił:

    - Według Lapidusa powinniśmy poddać się niezwłocznie. Nie dysponujemy wystarczającym wojskiem, które mogłoby przeciwstawić się orkom.

    - Naprawdę? No dobrze. Jak uważasz. - Y?Berion zgodził się.

    - To jakaś paranoja. Nie możecie tego zrobić! A co z mieszkańcami Stormgate? - Randall krzyczał oburzony.

    - Pozostaw to nam. Straże! Wyprowadzić posła!

    - Spokojnie, spokojnie. Sam wyjdę. Po chwili był już na dziedzińcu.

    - ?Co za dziwne miasto? - pomyślał. Wyciągnął zwój teleportacyjny.

    - ?Wracamy do domu? - myśl ta wyraźnie dodała mu otuchy. Wypowiedział zaklęcie. Gdy kończył, pergamin, na którym było ono zapisane, zaczął intensywnie się jarzyć, by po chwili całkowicie spłonąć w rękach rycerza. Trzeba wiedzieć, że ogromna moc zawarta w zwojach, tuż po odczytaniu, ulega całkowitemu rozproszeniu. Tymczasem zbroja paladyna poczęła się szybko kurczyć. Ludzie przechodzący obok, stawali przerażeni.

    - ?Będę musiał porozmawiać z Marcusem na temat jego nowoczesnego podejścia do tworzenia magicznych zwojów? - pomyślał. Nagle sylwetka Randalla przybrała dziwnych, wręcz groteskowych kształtów, by po chwili zniknąć w oślepiającym blasku.

    - Witaj. Jak przebiegła podróż do Stormgate? - spytał wysoki mężczyzna, ubrany w szkarłatną szatę. Promienie zachodzącego powoli za horyzont słońca, wpadając przez okno komnaty, nadawały jej niezwykłe wrażenie. Stojący obok człowiek mógłby przysiąc, że ubiór mężczyzny płonie. Randall wyszedł z kręgu teleportacyjnego.

    - Jak zwykle. Walka, pościgi, walka i jeszcze trochę pościgów. A czegóż się spodziewał, Marcusie?

    - Znając ciebie, byłem przygotowany na taki obrót spraw. Marcus był jednym z Magów Ognia. Był również głównym alchemikiem zakonu. Niejednokrotnie narażał życie, by zdobyć potrzebne ingrediencje. Nieustające walki z orkami nadwątliły zapasy. Deficyt run, mikstur i magicznych zwojów był wyraźnie odczuwalny.

    - Aha. Jeszcze jedno. Będziemy musieli porozmawiać na temat twoich umiejętności tworzenia zaklęć. Wiesz jak wyglądałem, teleportując się tutaj?! Teraz na pewno nie będę zapomniany w Stormgate.

    - Nie denerwuj się. Właśnie nad tym pracuję - odwrócił się, pokazując stół runiczny zakryty stertami starych ksiąg.

    - Mam nadzieję? - Randall, odwróciwszy się, wyszedł z komnaty. Znalazł się w długim korytarzu prowadzącym do dwóch sal. W jednej odbywały się posiłki magów. Niektórzy twierdzą, że została ona wybudowana tylko na pokaz, by przytłaczając swym bogactwem, świadczyła o potędze zakonu. Wśród mieszkańców Kasterionu wędruje plotka, jakoby magowie nie potrzebowali posiłków, gdyż karmią się własną energią zwaną maną. Randall jednak nie podzielał tego zdania. Ileż to razy widział i brał udział we wspaniałych ucztach, na których solidne, dębowe stoły uginały się pod ciężarem jadła i napitku. Oprawa towarzysząca tym uroczystościom za każdym razem zapierała dech w piersiach nowo przybyłym gościom. Feria barw, niezliczone ilości świec lewitujących nad głowami magów i zdarzające się czasami pojedynki na zaklęcia, niejednokrotnie wzbudzały w paladynie niemały podziw. Randall skierował jednak swe kroki do drugiej z sal. Prowadziły do niej wąskie, strome schody.

    - ?Rince nie będzie zadowolony. Nie tego się zapewne spodziewał? - rozmyślał, pokonując kolejne stopnie. Dotarłszy na szczyt, stanął.

    - Zandros - zaklęcie-klucz zadziałało. Ściana, która przed chwilą jeszcze zagradzała dalszą drogę, nagle przybrała ciemnokrwistą barwę, by po chwili, z głośnym zgrzytem, zniknąć w chmurze magicznego pyłu.

    - Nareszcie. Jak mają się sprawy? Co postanowił Y?Berion? Człowiek, który stał przed Randallem, był w bardzo podeszłym wieku. Jednak jego oczy, które teraz były skupione na twarzy paladyna, świadczyły o czymś zgoła przeciwnym. Randall widział w nich ogromną moc, która emanowała i przytłaczała go za każdym razem, gdy spotykał się z nim. Szata, w którą był ubrany starzec, była bogato zdobiona rubinami i szmaragdami.

    - Mistrzu, sprawy nie mają się zbyt dobrze. Y?Berion skapitulował. Jest gotowy oddać Stormgate w brudne łapska orków.

    - Byłem na to przygotowany. Musisz wiedzieć, że Y?Berion od dawna nie ma już władzy. Cor Calom zatruł mu umysł i to on nieformalnie pociąga za sznurki. Doszły mnie również słuchy, że potajemnie zbratał się z orkami, podpisując pakt Krasheq. Gotowy jest oddać Stormgate w zamian za połowę skarbca.

    - Musimy coś zrobić. Przecież? Uważaj! - Randall odepchnął Rinca. Nikły płomień, który oświetlał jeszcze przed chwilą komnatę, zgasł. Cień majaczący za plecami maga, przybrał ludzkie kształty. Zakapturzona postać rzuciła się w stronę paladyna. Skrytobójca przeturlał się i zaatakował ponownie. Jego celem nie był jednak Randall, lecz Rince. Rycerz, zachowując zimną krew, rzucił się w stronę napastnika. Zabójca wyciągnął sztylet, próbując wymierzyć cios. Paladyn sparował go i wyprowadził kontrę. Jednak zwinność zabójcy pozwalała mu na unikanie potężnych sztychów i cięć. Randall wiedział, że jego przewaga maleje. Nie widział twarzy skrytobójcy, ale czuł, że każdy cios wywołuje u niego drwiący uśmieszek. Nagle stracił równowagę, podcięty przez sprytnie wymierzony kopniak. Napastnik odbił się od kolumny podtrzymującej strop i skoczył wprost na Rinca. Randall w ostatniej chwili zasłonił go własnym ciałem. Sztylet przebił zbroję, raniąc go w brzuch. Paladyn poczuł zimno metalu i przeszywający całe ciało straszliwy ból. Skrytobójca, zaskoczony takim obrotem spraw, słysząc równocześnie odgłosy kroków nadbiegających magów, wspiął się po ścianie i wyskoczył przez okno. Tymczasem Rince ułożył ręce w kształt trójkąta, wypowiadając cicho słowa. Ciało Randalla przeszył nagły wstrząs. Rince wypuścił powietrze z płuc, które przybrawszy postać delikatnej mgiełki, otoczyło paladyna. Randall zadrżał ponownie. Powoli otworzył oczy. Szukał wzrokiem skrytobójcy.

    - Panie, nic ci nie jest? Gdzie on jest? - wycharczał.

    - Tylko dzięki twej odwadze jeszcze tu jestem. Zapytasz mnie zapewne, kim był ów napastnik. Sztylet, który przebił twoją zbroję, miał wygrawerowaną na rękojeści literę A.

    - Asasyni! Mogłem się domyślić. Już od dawna słychać było, że współpracują z orkami. Nie przypuszczałem jednak, że dopuszczą się zamachu na twe życie - Randall wstał niepewnie, podpierając się ręką kolumny. Rozprostował obolałe kości. Podniósł leżący nieopodal miecz i wsunął go do pochwy.

    - Musisz niezwłocznie udać się z powrotem do Stormgate. Przypuszczam, że plan morderstwa mej osoby wypłynął stamtąd. Jestem pewny, że stoi za tym Cor Calom.

    - Mistrzu, wybacz mej śmiałości, ale takie posunięcie nie ma najmniejszego sensu. Wiesz dobrze, że u bram miasta stoją orkowie. Tylko czekają na znak, by je zająć. Domyślam się również, że armia została przekupiona. Stormgate czeka niechybna zagłada i nie będziemy w stanie jej zapobiec.

    - Na szczęście jest jeszcze promyk nadziei. Otóż istnieje obóz buntowników, któremu przewodzi Sharky. Aby uniknąć wykrycia, założył swą siedzibę w kanałach miasta. Jako znakomity rzemieślnik, wkradł się w łaski dworu, od ponad roku regularnie przekazuje mi wieści. Dowiedziawszy się o zdradzie Cor Caloma, starał się zwerbować jak najwięcej mieszkańców Stormgate do walki z najeźdźcą. Niestety ludzie nie dali wiary hasłom rewolucyjnym. Sharky pozostał z najwierniejszymi żołnierzami. Mam jednak plan, który może przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę. Musisz przeniknąć do obozu orków i zabić ich przywódcę, Ur?grasha. To skutecznie osłabi ich morale. Być może wtedy uda się nam ich odeprzeć. Niech Ghulstran ma cię w swej opiece!

    - Chodź ze mną - powiedział Marcus, stojący już od pewnego czasu i przysłuchujący się rozmowie.

    - Chwała Ghulstranowi! - zakrzyknął Randall, wychodząc z komnaty. Znalazłszy się w pracowni chemicznej, stanął w kręgu teleportacyjnym.

    - Przekierowałem teleport, abyś nie miał problemów z dostaniem się do obozu orków. Miej się na baczności. Powiadają, że Ur?grash jest najznakomitszym szamanem.

    - Będę uważał. Zaczynaj. Marcus wziął sakiewkę pełną czerwonego proszku i sypnął nim w stronę Randalla. Paladyn zapłonął żywym ogniem, by po chwili zniknąć w chmurze gryzącego dymu. Miejsce, w które został przeniesiony, znajdowało się niedaleko stacjonującej armii orków. Nie miał jednak szczęścia, gdyż wylądował w sadzawce.

    - Cholera - zaklął po cichu, próbując wydostać się z cuchnącej brei. Po dziesięciominutowej walce z wodorostami, wyszedł na brzeg. Zachowując się cicho i stawiając ostrożnie kroki, przedostawszy się przez pobliskie bagno, dotarł do granicy obozu. W centralnym miejscu stał namiot, który wyróżniał się spośród innych wielkością i kolorem. Przed wejściem stało dwóch strażników, ubranych w ciężkie zbroje i gotowych do walki. Inni odpoczywali w namiotach, drzemiąc lub pijąc orkową wódkę. Randall przekradł się przez obóz. Dotarłszy na tyły namiotu, podniósł materiał i stanął w środku. Rozejrzał się. Wnętrze oświetlał wiszący u góry kaganek. Namiot był pusty.

    - Wyczułem twój strach, człowieku. Czego chcesz? - z cienia wyłonił się ork ubrany w czarną szatę. Na piersi miał medalion, symbol jego klanu.

    - Przybyłem, aby powstrzymać twe wojska przed zdobyciem Stormgate.

    - Jesteś odważny, ale i głupi - zaśmiał się.

    - Walcz, nędzna kreaturo! - Randall rzucił się niespodziewanie w stronę szamana.

    - Nie pokonasz mnie! Zginiesz! - Ur?grash uniósł ręce, wypowiadając niezrozumiałe słowa. Randall poczuł, że nie może się ruszać. Utracił kontrolę nad swoim ciałem. Ork złapał go w niewidzialnym uścisku. Paladyn poczuł napierającą ze wszystkich stron siłę, która zaczęła zgniatać jego zbroję.

    - Popełniłeś błąd, przychodząc tu! - Ur?grash uniósł Randalla w powietrze. Zbroja gięła się coraz bardziej, łamiąc mu żebra. Poczuł, jak przebijają mu płuca. Chciał krzyknąć, ale zachłysnął się tylko krwią. Ciemność ogarnęła jego umysł?

    - Nie! - Randall krzyknął, poderwawszy się z łóżka. Znajdował się w sekcji szpitalnej klasztoru Magów Ognia. Zobaczył Marcusa.

    - Co się stało. Gdzie jest Ur?grash? Przecież konałem? - próbował wstać. Zrezygnował jednak, czując ostry ból w okolicach brzucha.

    - Nie wstawaj. Rana jeszcze się goi. Musiałeś mieć koszmary.

    - Co z Stormgate? Miasto zdobyte? - krzyczał.

    - Straciłeś przytomność od ataku skrytobójcy. Rince uleczył cię częściowo, jednak sztylet był zatruty, dlatego też przenieśliśmy cię tutaj. Dzięki twemu poświęceniu, Rince wyszedł z zamachu cało, by móc niezwłocznie wysłać do Stormgate oddziały paladynów. Jutro nastąpi ostateczna bitwa.

    - A więc to był tylko sen. Tylko sen?

    Ps. Czekam na komentarze...

×
×
  • Utwórz nowe...