I przeczytałem to raz. Poprawiłem błędy, ale mi gdzieś nie zapisało i syf. Teraz mi się nie chce. Przepraszam.
Rozdział V
Come as You Are
?As you were. As I want you to be.? Moja dusza mimowolnie dokończyła. Ponownie usiadłem na podłogę starając się zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Jeszcze rano byłem zwykłym, szarym mieszkańcem tego jakże strasznego miasta jakim jest Los Angeles. Ja. James Cort. Syn Alison i Rogera Cortów. Dziś morderca, szaleniec i przystojniak. Dobra, zawsze byłem przystojny. I skromy.
- Widać znasz kogoś, kto lubi kolekcjonować ciała oraz cytować Nirvane ? powiedziała Kate, gdy zamknąłem oczy.
- Wszystkich których znam lubią Nirvane.
- W takim razie mnie nie możesz znać. ? uśmiechnęła się. Złowrogo.
- Nie lubisz Nirvany? ? zapytałem otwierajac oczy.
- Nie zrozum mnie źle. Grają spoko, ale wyglądali jak żule po sterydach, którzy pierwsze pieniądze nie stracili na wódke i wydali na gitarę.
- Nie odzywaj się przez chwilę. ? dłonią nakazałem jej milczenie. Zraniła mnie trochę, ale wyglądała, jakby żałowała tego, co powiedziała. Dobrze jej tak. Suka.
- Jest tylko jedno miejsce, które kojarzy mi się z tym zdaniem. ? przerwałem ciszę. ? Aberdeen w stanie Washington. Jakieś tysiąc mil stąd.
- Masz zamiar tam jechać? ? zapytała pani-nie-lubie-grunge-bo-so-brzytcy.
- A mam inny wybór? ? wstałem i zrzuciłem z ramienia nieistniejący pyłek. ? Co innego mam zrobić?
- Zadzwonić po policje? Iść do psychiatry? ? pytała drwiąco. ? Właśnie zabiłeś człowieka, a zachowujesz się, jakby nic się nie stało! ? teraz już krzyczała. ? Musisz to komuś powiedzieć!
- Masz racje. Uważaj, bo coś ci powiem: Zabiłem człowieka! ? ostatnie słowa wykrzyczałem. ? Zamordowałem, a on po prostu zniknął! Jebany Houdini. Powiem na policji: przyszedł do mnie jakiś facet i gdy spytał się o gitarę wziąłem dźabnąłem go nożem. Super. A potem przyszły oddziały SWAT królików i zjedliśmy po marchewce i zaczęliśmy śpiewać Janis Joplin! ? spociłem się trochę, a żyły na moim czole uwidoczniły się.
- Już dobrze. ? powiedziała to w sposób bardzo relaksujący. Moje żyły wróciły na miejsce. ? Wygląda na to, że czeka nas podróż śladem legendy muzyki.
- Czyli jednak go lubisz!
- To był sarkazm.
- [beeep] prawda.
Zabraliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Czyli kanapki, szczoteczkę do zębów (tak, jedną. za to mieliśmy owocową pastę) oraz wódkę. Mogliśmy ruszać w drogę liczącą ponad tysiąc mil moim starym fordem, który śmierdział kotem oraz zużytymi husteczkami do czyszczenia okularów. W schowku była tylko płyta najlepszych hitów Guns n? Rosses, którą po zobaczeniu Kate wyrzuciła za okno, więc zostaliśmy zdani an łaskę okolicznych stacji radiowych, które grały na przemian Justina Bibera i One Direction. Nie wytrzymaliśmy i po jakiś pięciu (albo 30 sekundach) minutach jechaliśmy w ciszy. Właściwie nie zdążyliśmy opuścić miasta.
Po pół godzinie zaczęliśmy rozmawiać. O dziwo zaczęła sama Kate.
- Tak mało o sobie wiemy. Właściwie nie wiemy o sobie nic.
- Więc pytaj. ? odpowiedziałem skręcając w ulice i pokazując językm kolesiowy, któremu zajechałem drogę. Chyba pokazywał mi obrączkę ślubną. Dziwne. Na środkowym palcu. ? Co chcesz o mnie wiedzieć?
- Na początek ? jakie miałeś dzieciństwo.
Chciałbym wtedy palić. Mógłbym otworzyć okno, oprzeć łokieć i lekkim dymkiem chucnąć w nią mówiąc: To nie są droidy, których szukacie. Albo inny epicki tekst. Ale byłem uczulony na nikotynę, a poza tym za bardzo szanowałem swoje żeby i portfel.
- Chciałbym powiedzieć, że miałem trudne dzieciństwo. ? poprawiłem ręce na kierownicy ? Zabrzmiałbym o wiele lepiej, a ty myślałabyś: och, jak taki biedny szczeniaczek! Przytulę go do piersi. Ja płakałbym ci w dekolt mówiąc, jak ojciec dużo pił, a matka sprzedawała narkotyki na meczach Jankesów. Ale tak nie było. Miałem spokojne dzieciństwo ze zwykłymi przygodami. Kilka razy wylądowałem na komisariacie, raz prawie podpaliłem kolegę, obserwowałem koleżanki na wfie oraz kradłem cista z parapetów sąsiadów. Normalne, życie chłopaka.
Nastała chwila ciszy. Nie wiem czego ode mnie oczekiwała. Po chwili jednak podjęła dalszą rozmowę.
- Więc skąd u ciebie picie, imprezy i dziewczyny? Te skłonności samodestrukcyjne?Do placków sąsiadów dodawano narkotyki?
- Szczerze mówiąc wszystko przez muzykę. Jako jedyny z moich znajomych miałem tak wyrafinowany gust muzyczny. Gdy inni słuchali durnej papki z radia ja szukałem swoich idoli. David Bowie, Jimi Hendrix czy Kurt Cobain, do którego miejsca urodzenia właśnie zmierzamy. Zacząłem szukać kolegów, którzy interesowali się tą samą muzyką. Szukać forum, jeździć na koncerty. W ten sposób poznawałem ludzi. Dużo dziwnych ludzi. Zacząłem pić. Zacząłem brać narkotyki. Zacząłem pisać. W ten sposób lekko się stoczyłem. Na całe szczęście w odpowiednim momencie ogarnąłem się, gdy leżąc na pół nagiej lasce, która właśnie wymiotowała mieszaninę anfetaminy i sałatki greckie, zrozumiałem, że ja nie chce taki być. Że chcę wrócić do tego co kocham, co de facto mnie tutaj sprowadziło. Do muzyki i pisania. ? nacisnąłem gaz do dechy. Oczy miałem jak za mgłą. Właściwie była wtedy mgła. ? Tego dnia wstałem, zabrałem hajs dla dziwek, który leżał na stole i wyszedłem. Wróciłem do domu, gdzie rodzice cały czas myśleli, że jestem na obozie naukowym i powiedziałem im, że będę pisał. że kiedyś napiszę książkę, a do tego czasu będę pisać o muzyce. Dwie rzeczy, które kochałem.
Przejechaliśmy w milczeniu z trzy kilometry. Myślałem cały czas co mógłbym powiedzieć, lecz nic do mojej skacowanej i przepełnionej goryczą głowy nie przychodziło. Na szczęście nie musiałem pytać.
- Moja mam zmarła, gdy miałam sześć lat. Rak piersi. ? niespodziewanie powiedziała Kate.
- Przykro mi ? burknąłęm cicho. Nie lubiłem tego sztucznego dawania kondolencji.
- Zamknij się! Nie, nie jest Ci przykro!
- Masz racje. Mam to w dupie.
- Teraz mówisz jak człowiek. ? uspokoiła się. Poprawiła ręką włosy uśmiechając się. ? Wychowywał mnie ojciec. Był dla mnie dobry. Opiekował się mną i dbał o wszytko, ale mnie nie rozumiał. Ja chciałam grać. Chciałam kochać. Chciałam jeździć po świecie. On chciał, żebym została prawnikim, lekarzem albo innym śmieciarzem. Chciał chwalić się mną przed znajomymi, że jestem piękna, mądra i wspaniała ? jak jego żona, moja mama. Tęsknił za nią. Chciał ze mnie zrobić drugą Faith. Ale ja nie byłam gotowa. Czułam, że moje przeznaczenie leży gdzie indziej. Nie w książkach, ale na koncertach, imprezach i ramionach mojego ukochanego. Mój ojciec nie mógł sobie poradzić ze stratą matki, lecz gdy jeszcze bardziej się od niego odwróciłam popadł w paranoje. ? znowu cisza. Nie ponaglałem. Zwolniłem nawet, aby mogła patrzeć przez szybę na mijające drzewa za mgłą. Mnie to pomagało.
- Zabił się. Rozumiesz?! ? Kate popłakała się. Łzy ciekły jej niczym biegnące gimbusy na autobus w piątek. Zawiesiła bezwładnie głowę. Nie wydała żadnego dzwięko. Słychać było tylko szum mijających nas samochodów, gdyż zacząłem zwalniać i zjechałem na pobocze. Ona chyba nawet tego nie zobaczyła. Dalej siedziała opierając głowę o ręce trzesąc tylko czasem głowę, aby wypuścić łzy z potrzasku dłoni. Podniosła twarz. Spojrzała na mnie przeszklonym wzrokiem. I zrobiła coś, czego bym się nie spodziewał po człowieku w takim stanie. Uśmiechnęła się. Zaczęła wręcz wyć ze śmiechu. Łzy ciągle ciekły jej po policzku, a ona się śmiała. Nie zrozumiem nigdy kobiet. Są dziwne.
- Ten debil się zabił! Rozumiesz to! ? nie mam pojęcia jak to powiedziała. Chyba już wtedy pokładała się ze śmiechu. ? Bo ?nie mógł się dogadać z córką?! ? pokazała cudzysłów gestem. ? W takich sytuacjach idzie się do reality show, dzieci się godzą, dostają kosz słodyczy od sponsora i idzie się do domu! Nie bierze się pistoletu i nie strzela się w łeb! ? ostatnie słowa wykrzyczała. Znowu zaczęła płakać. Nie wiedziałem co zrobić. Nie oglądałem tych wszystkich seriali. Jedyne co mi przyszło do głowy to słowa: ?przytul ją baranie!?. Ale zamiast tego powiedziałem:
- Skurwesyn, nie?
Pomogło. Kate ponownie roześmiała się. Otarła łzy i spojrzała na mnie. Ciągle miała nieobecny wzrok, ale już nie pełen pytań i sprzeczności. Miała wzrok jak szczeniak, który wrócił do domu z ulewy na którą został wyrzucony za nasikanie na dywan. Nie wolno obwiniać szczeniaka za to, że się zsikał.
- Przytulić cię może? ? powiedziałem w końcu. Nie liczyłem na żadną reakcje.
- Umiesz tulić coś, co nie jest butelką whiskey? ? zapytała przecierając palcem po powiece.
- Nie wiem. Nie próbowałem.
Roześmiała się i przysunęła się w moim kierunku. Ja również to uczyniłem. Nasze przytulenie było komiczne i zasługiwało na Malinę roku za najgorszą scenę erotyczną. Mokry, śmierdzi, a mnie wbijał się drążek zmiany biegu w tyłek brzuch. Jednak wytrwałem. Bo było mi miło. I tak ciepło.
- Jedziemy? ? zapytałem gdy poczułem, że już wystarczy. Tyle ciepła nie miałem od czasów, gdy jako jedyny z naszej grupy miałem hajs na wódę.
Kate spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
- Jedziemy. Mamy w końcu trupa na sumieniu.
Faktycznie. A prawię zapomniałem.
Ruszyliśmy po kolejnych chwilach ciszy. Włączyliśmy radio i zaczęliśmy szukać czegoś, co nie było dubstepem. Znaleźliśmy stację na której cudem leciał Pink Floyd. Rozsiadaliśmy się wygodnie i jechaliśmy dalej. Jechaliśmy około pięciu godzin. Nie wiem czego oczekiwałem na miejscu. Wielkiego, oczojebnego neonu nad domem mówiącego: Tutaj jest [beeep], twoje przeznaczenie debilu czy lasek na rurach i bujających się samochodów. Nie miałem najmniejszego pojęcia. Jechałem. I to było najpiękniejsze. Uciec od tego świata, jednocześnie będąc w nim. Więc uciekałem od siebie. Tam, w Californi, zatraciłem swoją duszę. Jechałem, aby zdobyć nową. Może gorszą, może lepszą. Ale taką, z którą mógłbym rano wstać, spojrzeć w lustro bez odruchów wymiotnych i powiedzieć: Brawo debilu, znalazłeś siebie. Potem wrócić do swojej pięknej dziewczyny i obudzić ją zapachem truskawek. Mieć w portfelu tylko kostkę gitarową. I kochać ten świat. Kochać życie. I żyć. Żyć tak, abyś to nie ty pracował dla świata. Aby to świat pracował dla ciebie. Śmiać się z gwiazd, pokazywać środkowy palec górą. I jechać nie czując oddechu monotonii na szyi, tylko jej zapach oraz usta na karku szeptające: Kocham Cię.
Niestety, ja miałem na sumieniu jednego człowieka, a Kate nie wyglądała na taką, która chciałaby teraz lizać mnie po szyi. Jechaliśmy więc w milczeniu wsłuchując się w słowa High Hopes. O pieprzona ironio.
Zapadał wieczór a my może przejechaliśmy pół drogi. Około godziny dziesiątej dałem sobie spokój i postanowiłem zatrzymać się gdzieś na poboczu osławionej drogi numer pięć. Zatrzymaliśmy się na poboczu. Zjedliśmy ostatnie kanapki z szynką i jajkiem oraz dopiliśmy pepsi. Nie odzywaliśmy się do siebie. Jedliśmy tylko słuchając Wish you were here. To był chyba jakiś wieczór z Pink Floyd. I dobrze. Wole ich niż stęki lasek z tłuszczem z ud przeniesionym do piersi. Postanowiłem jednak przerwać milczenie.
- Nie musiałaś ze mną jechać. ? powiedziałem odkładając termos z logiem Kiss. Wiem, profanacja. ? Mogłaś jechać do tego Nowego Jorku i żyć spokojnie. Nie wydałbym cię. Przyjaciół w zbrodni się nie kapuje.
- Czułam, że muszę. ? spojrzała na mnie delikatnie. Jakby się bała. ? Może to głupie, ale wydaje mi się, że muszę z tobą jechać. Poznać swoje przeznaczenie czy inne [beeep], które teraz nade mną wisi i śmieje się ze mnie.
- Masz racje. To głupie.
I znowu cisza. Kiedyś lubiłem nic nie mówić. Oznaczało to dla mnie, że jestem mądrzejszy od tego drugiego i on bał się rozpocząć rozmowę. Teraz jednak chciałem pozmawiać. Potrzebowałem tego. Lecz nie mogłem nic powiedzieć. Nie chciałem jej speszyć. Po chwili patrzenia w ciemność postanowiłem, niczym w tanich filmach romantycznych, gdzie chłopak z dziewczyną przyjeżdżają pożyczonym autem ojca nad kanion, gdzie pierwszy raz się całują, że podejmę rozmowę. Niewinną, bez podteksów i ścierpniętego ramienia.
- Kiedy byłem młodszy zawsze chciałem pojechać do tego miasta. Kiedyś Curt był moim mentorem. Chciałem pojechać tam i zobaczyć, gdzie urodził się mój idol. Z jakimi laskami chodziło, gdzie ćpał, gdzie brał w piłkę. Nie sądziłem jednak, że pojadę tam pchnięty takimi wydarzeniami.
Nie podziałało. Kate dalej siedziała i tylko uśmiechnęła się lekko, lecz bardziej z grzeczności. podałem jej koc, rozłożyliśmy fotele. Poszliśmy spać bez ekscesów z tych komedii romantycznich znad kanionu. Ale może to dobrze.
Obudziło nas słońce. Zjebany znowu wstał pierwszy i budzi wszystkich tym wkurzającym blaskiem niczym psu jajca. Nie znoszę lekko tego porównania. Jest wielce nietaktowne, ale jakże pasujące do obecnej sytuacji. Do [beeep], zimno oraz brzydko. Kate jeszcze błogo spała. Nie chciałem jej obudzić, więc włączyłem silnik i pojechałem przed siebie. Nie myślałem. Może to dziwne, ale przynajmniej było mi dobrze. Choć przez chwile nie myśleć co będzie później. Jechać. Spełniałem swoje marzenie. Tylko ta kobieta obok mnie. Nie znałem jej. Nie wiedziałem nawet jak się nazywa. To w gruncie rzeczy było strasznie ekscytujące. W nieznane z nieznajomą. Zapewne nie jednen reżyser zrobiłby z tego słaby i brzydki film drogi z Segalem. Było coraz ciekawiej. A to miał być tylko początek.
Obudziła się po godzinie jazdy. Przetarła ręką po zmeczonych powiekach i podniosła fotel. Ciągle nieobecnym wzrokiem spojrzała na mnie.
- Dzień dobry. ? zatrzęsła się lekko. ? Długo jedziemy?
- Na tyle długo, że zdążyłbym Cie zabić, ugotować i zjeść z pieczonym śledziem. Ale nie mogłem tego zrobić. Tak słodko spałaś.
- Zboczuch. ? odwróciła się i spojrzała przez szybę.
- Zawsze do usług. ? uśmiechnąłem się do siebie i przycisnąłem pedał gazu. ? Głodny jestem. Gdy przestaniesz się obrażać chodź na jakiegoś kebaba.
- Może cię to zaboleć, ale nie lubię kebabów.
- Całe szczęście. Ja też nie znoszę.
Zatrzymalismy się w jakimś przydrożnym barze. Było wcześnie, więc ludzi, prócz jakiegoś kolesia załatwiającego swoją potrzebę za drzewem, nie było. Bar był do bólu amerykański i rockowy. Nad wejściem wisiał napisz: Welcome to the jungle przepasany amerykańską flagą. Nie wiedziałem do końca, czy jest to profanacja, czy szacunek po tym, co prezentuje Axl ze swoim grubym brzuchem. Pierwsze co mogliśmy zobaczyć po wejściu do środka był dym. Drugi zmysł, który został włączony był słuch ? z głośników bowiem leciał ZZ Top ? La Grange. To wszystko, co nasze zmysły były w stanie dostrzec. Sądzę, że tak wyglądałby Hard Rock Cafe, gdyby prowadziliby je pasjonaci lub górnicy. Tylko lasek nie widziałem, ale przysiąc nie mogłem, że ich tam nie było. Dotarliśmy do pierwszego stolika i usiedliśmy. Złapaliśmy za kartę przeglądając dania. Nie znaleźliśmy nic nienormalnego, więc zdecydowaliśmy się zamówić po hamburgerze i cole. Podszedłem do majaczącego w dymie tytoniowym, czy cholera wie jakim, baru. Po chwili podszedł do mnie stary, gruby, siwy facet z wąsem. Aby lepiej go zobraować napisze tyle: Wyobraźcie sobie połączenie Keitha Richardsa z posążkiem buddy z długą brodą. Oto on!
- Co wy tu [beeep] tak wcześnie robicie, dzieciaczki?! ? zapytał czyszcząc kufel brudną od tłuszczy szmatka. Chyba nie wyczyścił.
- Szukamy czerwonego kapturka, doktorku. ? powiedziałem spoglądając na Kate, która najwidoczniej jeszcze spała oparta o blat. ? Niezła muza. Własny pomysł?
- Oczywiście, że własny do cholery! Miałem dość tych pedałowatych restauracji, w których kucharze mają za małe jaja, aby napluć im nawet do zupy! Tylko: ?dobrze proszę pana?, ?już donoszę? albo ?przepraszam za tego spedalonego kelnera, ale on jest jeszcze pojebany?. ? te cytaty powiedział bardzo wysokim tonem. ? Wziąłem więc moje płyty i wyjechałem na to zadupie. Wole tutaj gnić z paroma klientami dziennie w rytm dobrem muzy, niż chodzić w obcisłych sweterkach i fartuszkach w jakieś restauracji, która bardziej szanuje gwiazdeczki na półce niż pasje i najedzony brzuch.
- Ta skóra też musi być przecież obcisła. ? pokazałem palcem na jego ramoneskę oraz ledwo widzialne spodnie.
- Są, jak cholera. Ale tylko na początku. Wystarczy posypać po dupie pudrem i jakoś wchodzą. Niestety, kupiłem kiedyś cholera kilka par za małych i teraz muszę się z tym męczyć.
Uśmiechnąłem się, a w tle zaczął lecieć AC/DC ze swoim Back in Black.
- Dobra, zrobisz mi hamburgery, czy będziemy tak gadać o twojej grubej dupie. ? polubiłem gościa. Widać, że miał swoją pasje, którą łączył i się przy tym cieszył. ? Tylko nie napluj mi do nich, ok?
- Zastanowię się. Coś jeszcze dla twojej ślicznej koleżanki?
- Tak. Cole. I nie włączaj Nirvany, bo się wkurwi. Chyba, że lubisz takie laski.
- Korcisz mnie tym, stary. ? potarł dłońmi i uśmiechnął się ? Dobra, idę zabić tego kota na hamburgera. Jakby coś zaczęło piszczeć, a potem śmierdzieć, to znaczy, że szukam spirytusu. Chowam go przed sanepidem w kotłowni.
Wyszedł na zaplczecze kręcąc swoją grubą dupę w rytm refrenu. Fajny koleś.
Wróciłem do Kate, która najwidzoczniej odzyskiwała sprawność samodzielnego oddychania.
- Co tak długo? ? zapytała gdy zająłem swoje miejsce naprzeciw niej. ? Wyrywałeś jakąś laske?
- Można tak powiedzieć. ? uśmiechnąłem się do siebie.
- Ile nam jeszcze zostało?
- Jesteśmy jakąś godzinę do Portland, więc jeszcze ponad dwie godziny drogi.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę. Piosenka znowu się zmieniła, lecz tym razem poleciał Bruce i Born to Run. Gdy wchodził właśnie w refren z zaplecza wyszedł mój nowy kolega z dwoma, dość sporymi hamburgerami. Najpierw jeden podał Kate szczerząc się szeroko. Miał zdrowe zęby, więc chyba nie palił. Ogólnie gdy się uśmiechał wyglądał całkiem przystojnie. Szczególnie za ladą, gdzie nie było widać połowy jego ciała. Ale kto co lubi. Podał jedzenie również mi.
- Smacznego dzieciaczki. ? powiedział wycierając ręce w fartuch. Miał na nim kredką narysowane wszystkie loga rockowych i metalowych zespołów. Nie mogłem się jednak dłużej przypatrzeć, bo w tym samym momencie do baru weszli dwoje facetów. Ubrani byli w czarne jeansy i skórzane kurtki. Na głowie mieli okulary przeciwsłoneczne oraz chustki na czołach. Jak John Travolta, tylko lepiej. O wiele. Uśmiechnęli się paskudnie, a nasz przyjaciel przeprosił nas niemrawo i zniknął w kuchni. Za nim poszli dwaj motocykliści. Nie przejmowaliśmy się jednak tym i zanurzyliśmy się w jedzeniu. O dziwo nie wyczułem w nim żadnego posmaku obcego DNA. Chyba mnie polubił.
Żuliśmy w ciszy. Nawet było dobre. Szybko jednak skończyliśmy i wstaliśmy od stolików. Chciałem podziękować oraz życzyć powodzenia w dalszej muzyczno-kulinarnej podróży, ale niestety nie znalazłem wzrokiem właściciela. Wyszliśmy więc w rytm I was made for loving you.
Gdy łapałem za klamkę samochodu z baru wyszedł właściciel. Cały spocony i zdenerwowany. Podszedł do nas wytrzeszczając oczy.
- Oglądaliście Banshee? ? rozejrzał sie po naszych zdziwionych minach.
- Ja widziałem trochę. A co, zostajesz szeryfem? ? powiedziałem uśmiechając się lekko.
- Bo właśnie barman załatwił dwóch kolesi.
Zapadła cisza. Wszyscy rozglądali się wokoło.
- Chujowe porównanie. ? wydusiłem z siebie. ? Ty nie jesteś czarnym bokserem.
Nikt się tego nie spodziewał. Nawet ja.
***
Wyobrażam sobie teraz jak w tle leci westernowa muzyka, a wokół nas szaleje kamera. Tarantino style.
- Czyli co? Zabiłeś ich? ? pierwsza odezwała się Kate.
- Zwariowałaś!? ? oburzył się dziadek. ? Nie jestem pierdolonym mordercą!
Zabawne.
- Więc co z nimi zrobiłeś? ? zapytałem. ? W Banshee ich zabili i pochowali.
- Zamknąłem ich w chłodni.
- Więc czemu mówisz, że jak w Banshee?! Chcesz żebym dostał zawału?!
- Nie wiem. Tak mi się skojarzyło. ? powiedział machając głową.
- To ich wypuść, przeproś i zapłać im za ochronę swojej [beeep]. ? powiedziałem, gdy ten zaczął wlepiać wzrok w ziemię.
- Właśnie w tym jest problem. ? burknął nieśmiało. ? Nie mam żadnych pieniędzy już. Muszę stąd uciekać.
- I dlaczego się patrzysz na nas? ? przechyliłem lekko głowę i zmierzyłem go wzrokiem. Zapewne wyglądałem strasznie zabawnie.
- Bo wy jedziecie gdzieś. I macie chyba tam gdzieś miejsce. Weźcie mnie! Będę wam gotował i opowiadał świńskie kawały.
- Nie jestem pewien czy chce ze sobą kolesia, który ma potyczki z mafią.
- Boisz się, co? ? odparł szczerząc zęby.
- Tak. Akurat tylko tego.
Chwila ciszy. Spojrzałem na Kate. Ta najwyraźniej cała rozbawiona tą sytuacją uśmiechała się do mnie wesoło. Kiwnęła głową. No dobra.
- Ale jak będziesz puszczał gazy to obiecuje, wypieprze cię z samochodu bez zatrzymywania.
- Jasne. Jasne. Daj mi tylko dwie minuty. Spakuje swoje rzeczy i jedziemy.
Zniknął w lokalu. Bez słowa spojrzałem na moją towarzyszkę. Ta dalej rozbawiona wpatrywała się we mnie. Trochę bałem się dziewczyny.
I faktycznie, trwało to jakieś dwie minuty. Po chwili wyszedł do nas ten sam facet, tylko trochę jakby chudszy z jednym plecakiem i małą walizką. Chyba był już spakowany. Rzucił torbę na ziemię.
- To co?! ? rzekł entuzjastycznie. ? Suniemy?!
- A Ci dwaj? ? zapytała Kate. ? Nie zamarzną?
- Mała, myślisz, że moja chłodnia na prawdę chłodzi? To tylko tak się nazywa.
- Ale jak wyjdą?
- Wolałbym, aby nigdy. Lecz spokojnie. Codziennie przychodzi do mnie pewien koleś na steka. Wpadnie na zaplecze jak zawsze i im otworzy. Wtedy jednak będę już daleko. Właściwie to gdzie jedziemy.
- Aberdeen.
- To jak [beeep] rzut beretem! Myślałem, że spieprzacie gdzieś na Alaskę!
- Nie chcesz to nie jedź. ? odparłem zdegustowany.
- Dobra, dobra. Jadę. I tak w ogóle Billy jestem.
- James. A to Kate.
- Piękne imię dla pięknej damy. ? uśmiechnął się szarmancko. Albo wcale nie.
- Zamknij ryj.
- Czytaj dalej...
- 2 komentarze
- 487 wyświetleń