Pierwszy wpis. Part1.
Przeczytałem przed chwilą na blogu innego użytkownika CD-Action że dobry blogger napisze 10 kartek o 3 przedmiotach na swoim biurku. Ja nawet nie będę próbował. Blogger ze mnie taki jak Polska reprezentacja w Rugby. Parę blogów miałem. I zasada była prosta. 10 notek max i po blogu. Lubiłem pisać o swoim życiu, emocjach, wydarzeniach ale brakło czasu, i chyba motywacji. No cóż chyba spróbuje jeszcze raz. Tym razem na CD-Action.
O tym że można założyć bloga na CD-Action dowiedziałem się w czasopiśmie oczywiście. Ciepły jeszcze egzemplarz, na razie brakuje czasu by go przeczytać...
Ogólnie, to mam na imię Adam, 15 lat, i zamieszkuje w Anglii tak jak wiele tysięcy innych rodowitych Polaków. Niestety sie tam nazbierało pełno tej "elity". Wkurza mnie to, że niektórzy, mają domu w Polsce, pola, teren, ogólnie mają życie a przylatują tutaj. By żyć ponoć. Jaaasne, Anglia (i ogólnie każdy inny kraj) powinien być ostatnią deską ratunku, a nie inwestycją. Tak było z moją rodziną. Wychowywany przez 12 lat w Poznaniu, na Łazarzu, który obecnie jest dzielnicą najgorszego penerstwa (ale o tym później), w jednym pokoju, z ojcem, matką oraz 2 lata młodszą siostrą. My wyboru nie mieliśmy. I obecnie jestem dozgonnie wdzięczny ojcu za ta co zrobił. Dał nam porządna przyszłość.
No więc dziś jest mój piąty dzień wakacji, licząc od mojego przylotu do Poznania. Ostatni raz tu byłem 2 lata temu, i muszę powiedzieć że sporo się zmieniło. Niestety.
Wyszedłem rano, dość wcześnie bo w wakacje, godzina 10 jest godziną... wczesną. Poszedłem po Mikołaja, mojego przyjaciela z którym już prawie znamy sie 10 lat . Zmienił się też, niestety. Ale nie winie go. Musiał się przystosować do tutejszej meliny jaka zarosła Łazarz. Jest bardziej... hmm, jakby go określić... obcy? Zachowuje się jak ktoś inny. Wciąż traktuje mnie jak przyjaciela ale... chłodniej. Szkoda to między innego z myślą że będę sie wreszcie z nim widział odliczałem dni do odlotu. Teraz gdy przejawie jakikolwiek rodzaj emocji, jestem nazywany od pedała, cioty etc... Wiem że to żarty, ale po nich widać że tutaj każdy dba tylko o siebie...
No więc wyszedłem rano, podleciałem po Mikołaja, potem jeszcze po kuzyna, i nabieram kurs na Izę. Następną przyjaciółkę. A po drodze zastałem swojego jednego z największych wrogów... No i sie zaczęło. Wyzwiska, etc. Ale nie miałem pojęcia że w centrum miasta, zostanę zaatakowany. Bomba. Niecelna, ale musnęła policzek. Byłem zaskoczony. Oniemiały wręcz. W centrum miasta? Czy ci ludzie zupełnie o***jali? Powiedziałem, że załatwimy to gdzie indziej, a nie w centrum - brak reakcji. Próbował potem jeszcze mnie uderzyć parę razy, niecelnie.
Dokończę notkę kiedy indziej. Musze leciec. cya
2 komentarze
Rekomendowane komentarze