Nareszcie.
Dzisiaj nie napiszę o niczym mądrym, skłaniającym do refleksji, czy chociażby sensownym. A może? Przeczytajcie sami.
Nareszcie. Weekend. Swoją drogą, to niedopuszczalne, aby nie było na to polskiego określenia. HAŃBA, Mości Panowie! Wracając do tematu, gdy zaczyna się tydzień przełączamy się w tryb "uśpienia". Już wyjaśniam, co to jest. Mianowicie rozpoczynamy w poniedziałkowy poranek swoją nędzną wegetację i staramy się w miarę bezboleśnie i spokojnie dobrnąć do oczekiwanej ostoi spokoju, którą jest piątek wieczorem. Tak, nie mylą Cię oczy, mimo przesiedzianej przed kompem doby. Niestety, za weekend uważam tylko czas od piątkowego popołudnia, kiedy znajdę się w domu aż do sobotniego południa. Potem zaczyna się stan depresyjny. "Dobry Boże, sobota się kończy, jutro do nauki, dzień zleci, nie wyśpię się w nocy, SZLAAAAAAG!!!!! Będzie PONIEDZIAŁEK!!!" W niedzielę dochodzą konwulsyjne ruchy, drgawki, pocenie, biegunka, krwiomocz, wymioty, kręgosłup tylko czeka, by nabawić się skoliozy od kolejnych godzin noszenia ciężkiego, jak kontener plecaka. To by było na tyle, nie mam dziś weny do napisania czegokolwiek ciekawego. Aha, tak gwoli wyjaśnienia, jeśli ktoś zapyta, dlaczego tak nienawidzę szkoły, odpowiedź zabrzmi następująco: "Całkowicie zabija indywidualność, kreatywność i ludzką duszę. Robi z nas maszyny. Poza tym jest skupiskiem masy wykolejeńców, dewiantów i bandytów, zarówno wśród uczniów, jak i nauczycieli." Jestem, można powiedzieć wzorowym uczniem, cieszę się nienaganną opinią, nie narzekam także na oceny. Jednakże to wymienione wyżej i inne cechy czynią ze szkoły tak nieprzystępną dla zdolnych ludzi placówkę. Jednym słowem: tragedia. Żegnam i życzę dobrej nocy.
2 komentarze
Rekomendowane komentarze