Skocz do zawartości

Kroniki Skyend

  • wpisy
    5
  • komentarzy
    7
  • wyświetleń
    6655

Blackbarrow


AulusDemens

906 wyświetleń

Ludzki umysł jest kruchym naczyniem, łatwo pękającym od nadmiaru wiedzy, której nie jest w stanie zrozumieć. Cały świat zwykł to nazywać szaleństwem, ale to tylko usprawiedliwienie dla strachu przed obcą rzeczywistością, pochłaniającym świadomość ogromem, który w końcu i tak nas kiedyś dotknie. Rozsypanie się tego małego naczynia pozwala jednak tej wiedzy się uwolnić, objąć nowe przestrzenie ujawniając cały swój potencjał, umożliwiając prawdziwe zrozumienie otaczających nas wymiarów świata. Takie anomalie mają miejsce znacznie częściej niż możemy sobie wyobrazić, rzadko jednak dotykają nas bezpośrednio, jednak gdy człowiek niefortunnie trafi na ich źródło, to zwykle nie ma już powrotu. Nazywam się Astellas i podróżując na daleką Północ obudziłem mrok, który spoczywał w głębinach świata od mileniów.

Akademia Magii w Skyend jest wyjątkowym miejscem. Setki dzieci o predyspozycjach magicznych są tam przez lata uczone jak wykorzystywać ten nieprzeciętny, dostępny dla nielicznych dar. Długi czas zobowiązań i ograniczeń wyzwala w młodym człowieku chęć ucieczki, rozpięcia skrzydeł i rozpoczęcia długiego cudownego lotu. Lotu, który przez okres edukacji jest niemożliwy, a młodzi adepci mogą tylko stać w oknach swoich komnat i marzyć. Podsycają to starsi magowie, którzy uczą o tym pięknym świecie, budzą chęci do wyrwania się z Akademii. W pewnym momencie przychodzi jednak czas, gdy uczniowie mogą wreszcie zobaczyć to wszystko na własne oczy. Po ukończeniu nauki nie mają już zobowiązań wobec opiekunów. Mogą ruszyć w świat. Stanąć na środku Długiego Mostu przed bramą krasnoludzkiej stolicy Almanzaghru, przyglądać się pracy królewskich alchemików w Istebeth, zobaczyć stworzenia, o których czytali na pożółkłych pergaminach w Wielkiej Bibliotece Zakonu. O tak, ciekawość jest bardzo ważną cechą każdego maga. I tak samo było ze mną. Przez długie lata czułem się jak ptak, siedząc zamkniętym w ciasnej klatce, mogąc tylko sobie wyobrazić jakie cuda czekają na mnie za murami Akademii, tworząc młodzieńcze marzenia o wielkim świecie.

Wychowałem się w dzielnicy biedy w Brenie, brudnym mieście targowym, podobnym do wielu innych w tej części Królestwa. Nie pamiętam swoich rodziców. Zostawili mnie, gdy tylko byłem na tyle duży, że mogłem sobie radzić sam. Moimi jedynymi priorytetami w tych czasach było znaleźć trochę świeżego jedzenia i przeżyć do następnego dnia, co nie było proste w przesiąkniętej ludzkim zepsuciem Brenie, gdzie każdy martwił się tylko o siebie. Wiedziałem, że byłem łatwym celem dla silniejszych ode mnie, więc starałem się unikać jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Mieszkałem w opuszczonych piwnicach, od czasu do czasu udając się na targowisko, by ukraść coś do jedzenia. Mimo, że brutalna rzeczywistość wymagała ode mnie ciągłej uwagi, to byłem bardzo ciekaw świata, jak każdy chłopiec w tym wieku. Rodząc się w Brenie miałem nigdy nie dostać możliwości, żeby poznać go naprawdę. Moim największym marzeniem było wydostać się z tego siedliska gangreny. I choć mogłem wyrosnąć na zwykłego rzezimieszka, albo po prostu skończyć z poderżniętym gardłem, to los w końcu się do mnie uśmiechnął. Gdy miałem dziesięć lat każdy dzień wyglądał dla mnie jak wiele innych przez ostatnie miesiące. Byłem po prostu trochę większy, przez co trudniej było mi się schować przed niepożądanymi spojrzeniami. Rano, gdy na targowisku były największe tłumy zawsze starałem się ukraść parę jabłek, żeby choć na chwilę zaspokoić głód. Tym razem jednak nie musiałem kraść, gdyż po raz pierwszy ktoś bezinteresownie zaoferował mi jedzenie, i choć wrodzona ostrożność kazała mi uciekać, ja jednak zostałem. Na mojej drodze stanęło dwóch wysokich mężczyzn. Byli ubrani w ciemnobrązowe togi, ze złotymi zdobieniami na krawędziach, spięte ciężkimi skórzanymi pasami ze srebrną klamrą. Obaj byli zakapturzeni, a z ich ramion opadały długie podróżne peleryny. Wysokie ubłocone buty i skórzane rękawice wskazywały na to, że byli podróżnikami przybyłymi spoza miasta, choć dla małego chłopca nie wszystko było takie jasne. Wyróżniali się spośród brudnego tłumu, który bardziej od ich niecodziennej obecności interesował się ceną nieświeżych ryb, albo nową dostawą ziemniaków. Powiedzieli, że szukali mnie od bardzo dawna i przyjechali, żeby zabrać mnie do stolicy. Ciepły posiłek i wygodne ubrania to wystarczająco dużo, by przekonać zagłodzonego chłopca do wyjazdu z tej przegniłej dziury jaką była wtedy Brena. Bez zastanowienia ruszyłem z nimi. Otwarli przede mną drzwi do świata możliwości, gdzie mogłem wreszcie czuć się bezpiecznie, nie martwić się o to, czy dożyję świtu oraz poznać świat, który wcześniej istniał tylko w mojej dziecięcej wyobraźni. Mimo ogromnego entuzjazmu niewiele wtedy zrozumiałem i dopiero miałem nauczyć się życia w tej nowej rzeczywistości. Zakapturzeni mężczyźni byli Poszukiwaczami. Magami należącymi do Inkwizycji, wysyłanymi z misją szukania po całym Królestwie dzieci ze zdolnościami magicznymi. Magia to niebezpieczny dar, a ludzie, którzy nie potrafią się nią posługiwać są zdolni do strasznych rzeczy i mogą czynić ogromne szkody. To jest właśnie zadanie Inkwizycji. Stać na straży magii, redukować wszelkie zagrożenie z nią związane w zalążku, tak, aby Królestwo było bezpieczne, dlatego wszystkie magiczne dzieci są przymusowo zabierane na zachód. I tak było ze mną. Poszukiwacze zabrali mnie do stolicy, gdzie znajdowała się Królewska Akademia Magii.

Gdy przybyliśmy do Skyend czułem się jakbym trafił do raju. Było ono ogromnym miastem z białej cegły, wnoszącym się na wybrzeżu Morza Zachodniego. Nie było mi jednak dane podziwiać majestatu stolicy Królestwa Ludzi. Inkwizytorzy zawieźli mnie krytym wozem do Akademii, nie pozwalając mi wychylić się chociaż na chwilkę. Niedługo później byłem już zakwaterowanym w komnatach uczniem, który następne lata miał spędzić za murami królewskiej szkoły magii. Choć wychowany w brutalnym świecie, miałem ogromne ambicje. Od moich pierwszych dni w Akademii byłem bardzo pilnym uczniem i uważnie słuchałem na lekcjach, pełną piersią oddychając powietrzem nowego świata, z dala od brudnej Breny. Chłonąłem wszystkie słowa starszych magów, z każdym dniem czując się coraz bardziej świadomym, ale również zadając sobie coraz więcej pytań. Świat był przede mną zamknięty przez tak długi czas, że instynktownie chciałem nadrobić całą swoją niewiedzę w bardzo krótkim czasie. Nie ograniczałem się tylko do tego, o czym mówili moi nauczyciele. Odkąd nauczyłem się czytać regularnie poszerzałem swoją wiedzę w każdej dziedzinie, studiując na własną rękę wiele książek. Miesiące mijały, a ja znacznie wyprzedziłem zwykły szkolny materiał i w pewnym momencie uczęszczanie na zajęcia stało się dla mnie męczące. Chłopak z Breny nie dowiadywał się już niczego nowego.

W wieku piętnastu lat miałem wielkie marzenie. Uniesiony przez wiedzę, którą poznałem chciałem stać się kimś, kto dokona jakiegoś przełomu, odkryje coś nowego w dziedzinie magii. Coś, co było tajemnicą przez setki lat, co popchnie naszą cywilizację do przodu i przyniesie sławę mojemu imieniu. Byłem świadom, że zwykłe lekcje to tylko strata cennego czasu, dlatego spędzałem większość dnia w Wielkiej Bibliotece Zakonu. Była ona ogromnym zbiorem ksiąg gromadzonych w Skyend od ponad tysiąca lat, potężnym labiryntem regałów i drugim największym tego typu miejscem w Królestwie. Ogólnie dostępna dla wszystkich uczniów była rajem dla spragnionego wiedzy chłopca. Książki były dla mnie wszystkim czego potrzebowałem. Dzieliły się ze mną wiedzą, którą zawierały i odpowiadały na wiele nurtujących pytań. Zastępowały mi towarzystwo ludzi, które było dla mnie zbędne. Moi rówieśnicy byli ograniczeni. Dzieci, które bawiły się manipulacją płomieni i biegały po zamkowych korytarzach. Patrzyłem na nich z pogardą i pomimo równego wieku czułem się od nich znacznie starszy. Uważałem, że wykorzystywanie magii jest kompletnie bezcelowe, jeśli nie poznamy zasad jej działania. Tylko książki mnie rozumiały. Książki nie zadawały zbędnych pytań, pozwalały mi poznawać każdy aspekt tego świata. Ale jak piętnastolatek mógł odnaleźć się w tak ogromnym świecie, pełnym zapisanych pergaminów? Odkąd zacząłem pojawiać się w Bibliotece moimi wizytami zainteresował się Irfelius. Był on Starszym Bibliotekarzem Zakonu, opiekunem spisanej tu wiedzy, przewodnikiem po tym tajemniczym świecie książek. Wszyscy darzyli go ogromnym szacunkiem ze względu na mądrość i nieprzeciętną wiedzę, którą zdobył przez długie lata swojego życia. Z początku czułem się zagubiony w tym ogromie starych ksiąg, jednak z dnia na dzień poznawałem to miejsce coraz lepiej. Irfeliusowi zaimponował mój zapał i miłość do nauki. Starszy Bibliotekarz często mi towarzyszył podczas moich codziennych wędrówek między regałami. Doskonale rozumiał moje dążenie do poznania świata i wyjaśniał zagadnienia, które były dla mnie niezrozumiałe. Sam podsuwał mi książki, jakby dokładnie wiedział czego potrzebuję. Był dla mnie autorytetem, najbardziej wartościowym człowiekiem jakiego poznałem i naczyniem pełnym wiedzy nagromadzonej przez dziestiątki lat. Biblioteka Akademii stała się dla mnie nowym domem, spędzałem tam znacznie więcej czasu niż w moich komnatach. Moje życie w Skyend przez kolejne lata polegało na zgłębianiu tajemnic świata i powolnym zbliżaniu się do osiągnięcia tytułu maga. W pewnym momencie coś się jednak zmieniło.

W Wielkiej Bibliotece zawarta jest ogromna wiedza, gromadzona tutaj przez magów od zarania dziejów. Celem Zakonu było stworzenie potężnego zbioru, w którym będą znajdować się księgi z całego Kontynentu, przedstawiające dzieje każdej z poszczególnych ras, opisujące przyrodę całego świata i odpowiadające na pytania z każdej dziedziny. Na przestrzeni wieków magowie przywozili ze swoich długich wypraw wiele starych woluminów, powoli zapełniając Bibliotekę, czyniąc ją największym jawnym zbiorem tego rodzaju. Czasem jednak podróżując po świecie zdarzało się natrafić na księgi, zawierające nie do końca zrozumianą wiedzę. Taką, która nigdy nie powinna ujrzeć światła dziennego. Zakon cechuje się bardzo starannym katalogowaniem całego zbioru. Każda książka ma przypisane miejsce na jednym z ogromnych regałów tworzących potężną strukturę Biblioteki. Magowie dbają o to, by wszystkie księgi wracały tam gdzie powinny i swoim zniknięciem nie zaburzały tego długo budowanego ładu i porządku. Podczas mojej codziennej wizyty w tym miejscu natrafiłem jednak na coś dziwnego, co przeoczył nawet Starszy Bibliotekarz. Na regale znalazłem brudną zniszczoną księgę, wyróżniającą się na tle pozostałych, na siłę wciśniętą między inne. Swoim wyglądem w żaden sposób nie pasowała do czystej i zadbanej Biblioteki, wprowadzając niepotrzebny chaos. Miałem jednak dziwne, niepokojące przeczucie, że jej zawartość może stanowić znacznie większy problem. Jej okładka była obleczona czarną, zniszczoną skórą, w wielu miejscach wytartą i poplamioną. Bił od niej okropny smród stęchlizny i wyglądała jakby ktoś usilnie próbował się jej pozbyć. Gdy ją otwarłem w powietrze wzbiła się chmura kurzu, tak jakby ktoś zostawił ją tutaj dziesiątki lat temu i całkiem o niej zapomniał. Pożółkłe kartki wręcz budziły obrzydzenie, ale najbardziej przerażającą rzeczą było to, co widniało na pierwszej stronie. Była ona podbita czerwoną, wypłowiałą już pieczęcią Inkwizycji. Cały zamarłem, bo zdałem sobie sprawę, że księga ta powinna spoczywać głęboko w Archiwach Inkwizycji w Hightower, do których ma dostęp jedynie parę osób na całym Kontynencie. Owiana złą sławą Inkwizycja zajmuje się tylko najpoważniejszymi sprawami, budzącymi kontrowersje i strach w sercach zwykłych ludzi, zawsze starannie pozbywając się wszelkich śladów po swojej działalności. Ta księga mogła być jedyną pozostałością po skrywanej przez Inkwizycję mrocznej przeszłości świata i będąc świadom okrutnych konsekwencji jakie mogą mnie spotkać zacząłem ją czytać.

Stary wolumin opowiadał o wydarzeniach, które miały miejsce ponad półtora wieku temu w mroźniej krainie zwanej Północą. Była ona surową, pokrytą lodem krainą leżącą poza granicami Królestwa. Niskie temperatury, częste burze śnieżne i nigdy nie topniejące śniegi skutecznie utrudniały bliższe zbadanie tych tajemniczych obszarów, przez co ludzie znali więcej legend na ich temat niż jakichkolwiek faktów. Choć Królestwo regularnie finansowało badania i wszelkie ekspedycje, ludzkość poznała tylko niewielki jej obszar i tak naprawdę nie wiemy jak daleko ciągną się lodowe pustkowia i co się na nich kryje. Były jednak czasy, gdy wyprawy na daleką Północ były czymś realnym, a wręcz pojawiła się możliwość stałego jej zasiedlenia. Prawie sto pięćdziesiąt lat temu, gdy Królestwo przechodziło złoty okres swojego rozwoju wysyłano na nieznane obszary liczne wyprawy, dowodzone przez najbardziej doświadczonych badaczy. Podczas gdy wiele z nich przyniosło korzyści polityczne i gospodarcze, to jedna okazała się przełomowym odkryciem, jednym z największych w historii Królestwa, a być może w historii całego Kontynentu. Dowodzona przez najbardziej cenionego z wszystkich badaczy, człowieka, który przyczynił się do pierwszego kontaktu z elfami z Vallilei, osobistego doradcy króla i doświadczonego maga - Silleusa Artheo. Poprowadził on wyprawę na Północ w celu opisania jej geografii i sporządzenia szczegółowych map. Wyprawa Silleusa napotkała ciężkie warunki pogodowe, przez wiele dni będąc nękaną przez krytycznie niskie temperatury, niewielką widoczność i burze śnieżne. Trafili jednak na tereny nieznane jeszcze przez ludzi i jako pierwsi opisali pasmo Gór Niemych. Nowe odkrycie miało być dla nich jedynym ratunkiem przed trudnymi warunkami pogodowymi, przed którymi mogli się ukryć jedynie w górskich grotach. Jak wielkie było ich zdziwienie, gdy ukazało się przed nimi długie, sięgające daleko poza granicę widoczności wejście do jaskini, która nie przypominała niczego opisanego w królewskich bibliotekach. Niebezpieczeństwo ze strony ciężkich warunków klimatycznych stało się nic nie znaczącym faktem przy tym tajemniczym odkryciu. Grota okazała się potężną podziemną halą, której ściany były usłane ogromnymi formacjami błękitnych kryształów, a całe sklepienie porośnięte było soplami uformowanymi z tego rzadkiego i cennego surowca. Choć monumentalna jaskinia ciągnęła się w głąb mroków masywu górskiego, wyprawa Artheo od razu wróciła do stolicy, by jak najszybciej powiadomić króla o tym przełomowym odkryciu.

Nie potrzeba było dużo czasu, by na Północ została wysłana większa wyprawa, przygotowana do szczegółowych badań. Złoża kryształu okazały się niezanieczyszczone, a ich żyła ciągnęła się głęboko na północ, zapowiadając złoty okres dla gospodarki Królestwa. Parę miesięcy po powrocie pierwszej ekspedycji do stolicy otwarto kopalnię, a potężna jaskinia została nazwana Grotą Silleusa. W jej pobliżu założono osadę badawczą, która miała być bazą wypadową dla pracujących na północy magów, szybko jednak przekształciła się w miasteczko górnicze, gdzie osiedlali się pracujący w Grocie górnicy i ich rodziny. Sam Artheo został mianowany za swoje zasługi Namiestnikiem Pierwszego Miasta Północy, ochrzczonego nazwą Blackbarrow. Wszystko wskazywało na to, że dzikie krainy śniegu nareszcie stoją otworem dla ludzkości, a odkrycie Groty Silleusa zaowocuje bardziej śmiałymi wyprawami na Północ w celu poznania kolejnych jej sekretów. Blackbarrow prężnie się rozwijało, stając się centrum Północy, dumą króla i jednym z najważniejszych miast w całym Królestwie. Kopalnie przynosiły ogromne zyski, a potężne zasoby kryształów miały zapewniać dochody przez wieki. Górnicy podążali za żyłą w mroki tajemniczej góry, kopiąc coraz głębiej i głębiej, gospodarując kolejne tunele. Nagle historia się urywa. Tak jakby ktoś po prostu przerwał autorowi w połowie zdania. Reszta stron pozostała niezapisana, na ostatniej jednak znajdowała się szczegółowo narysowana mapa wskazująca położenie miejsca zwanego Blackbarrow. Miałem pustkę w głowie. Niepokojącym faktem było to, że żadne współczesne książki nie traktują o tym miejscu i właściwie nikt o nim nigdy nie słyszał. Sto pięćdziesiąt lat po tych wydarzeniach Północ jest traktowana przez Królestwo jako niepoznany obszar, choć z księgi wynika, że kiedyś była ona zasiedlona przez ludzi. Pieczęć Inkwizycji jest bezpośrednim potwierdzeniem zawartych tam informacji, jednak jakże wielkim przedsięwzięciem musiało być wymazanie z kart historii, map i pamięci ludzi tak dużego i ważnego miasta? I przede wszystkim dlaczego?

Miałem mało czasu. Nie zastanawiając się długo wyrwałem kartkę z narysowaną mapą. Spaliłem starą księgę upewniając się, że nikt więcej nie dowie się o tej mrocznej tajemnicy, nawet Irfelius. W jednym momencie wszystko inne straciło dla mnie znaczenie. Z sekundy na sekundę coraz bardziej zacząłem zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji, a Blackbarrow stało się moją obsesją. Postawiłem sobie cel: muszę odnaleźć zaginione miasto i poznać historię jego zniknięcia. Najpierw jednak musiałem zakończyć naukę w Akademii.

Przez kolejne pięć lat skupiłem się na przygotowaniu do wyprawy. Będąc świadom tego jak niegościnną krainą jest Północ postanowiłem dowiedzieć się jak najwięcej na jej temat. Czytałem o surowych warunkach pogodowych, które nękają tą część Kontynentu przez cały rok, o niskich temperaturach, burzach śnieżnych, o znikomej ilości pożywienia, możliwościach schronienia, niebezpiecznych stworzeniach, które tam żyją. Miesiące mijały, aż w końcu nadeszła ostatnia próba, dzięki której zyskałem oficjalny tytuł maga Zakonu. Nie miałem już żadnych ograniczeń, mogłem całkowicie oddać się mojemu zadaniu. Nadszedł czas by wyruszyć na Północ, ujawnić światu długo skrywaną tajemnicę.

Podróż trwała prawie dwa tygodnie. Większość czasu podążałem Północnym Traktem, trzymając się dużej grupy kupców, która wyruszyła handlować do Riftwood. Towarzyszyłem im przez następny tydzień i choć raczej się od nich separowałem, to doceniali moje umiejętności i czuli się bezpieczniej w towarzystwie maga. Północna część Królestwa jest nizinną krainą, porośniętą przez brązowe, trawiaste stepy i gęste lasy szpilkowe. Choć jest to teren dość gęsto zaludniony, to podążając na północ zaczyna się czuć surowość i dzikość, którą miałem poznać wraz z przekroczeniem granic Królestwa. Nie są to tereny bezpieczne. Na tym obszarze częste są ataki smoków, zlatujących z Gór Zarannych, by polować na zwierzęta hodowlane i bezbronnych wieśniaków. W lasach jest dużo wilków i niedźwiedzi, a czasem można spotkać groźniejsze stworzenia, jak ogromne górskie lwy, które nie boją się atakować w pojedynkę dużej grupy ludzi. Podróż na szczęście obyła się bez większych problemów, a piątego dnia dotarliśmy do Riftwood, wraz z zachodem słońca. Nie zatrzymywałem się tam na dłużej, chciałem tylko zjeść ciepły posiłek i spędzić noc w bezpiecznym miejscu. Wiedziałem, że cel mojej wędrówki jest coraz bliżej. Wyruszyłem z Riftwood o świcie. Z każdym pokonanym wzniesieniem obszar stawał się coraz bardziej górzysty i ośnieżony, temperatura była coraz niższa, a warunki pogodowe coraz bardziej uporczywe. Znajdowałem się już daleko poza granicami Królestwa, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Jedenastego dnia od wyruszenia ze Skyend zobaczyłem przed sobą potężne szczyty Gór Niemych, wielkiego odkrycia Silleusa Artheo. Wiedziałem, że Blackbarrow jest już niedaleko.

Stałem na wzgórzu mając przed sobą cel swojej długiej wędrówki. Obezwładniające zimno było czymś więcej niż tylko surowym klimatem tej części Kontynentu. Przeszywający zarówne moje ciało jak i umysł chłód był efektem niepokoju i głuchej ciszy, które towarzyszyły mi od pewnego czasu. Dolina była otoczona delikatną mgłą. Na skalistym zboczu przede mną wznosiły się posępne szare mury, a za nimi wyrastały setki drewnianych budynków stojących przy wąskich uliczkach. Miasto ciągnęło się w górę zbocza, powoli znikając w zimnej mgle tajemnicy. Skute lodem mury wyglądały, jakby skrywały świat, który zatrzymał się w czasie bardzo dawno temu. Całe Blackbarrow emanowało czymś obcym, nienazwanym, co wywoływało we mnie nieodparty niepokój. Czułem jednak, że mam przed sobą miasto, którego nazwa od prawie dwustu lat nie została wypowiedziana przez człowieka. Choć zupełnie nie wiedziałem czego mogę się tam spodziewać, ruszyłem w dół stoku.

Bramy miasta były szeroko otwarte, ale wbrew moim założeniom osada wcale nie była wymarła, a wręcz wyglądała jakby nic się tu nie zmieniło od czasów pierwszej eksploracji Północy. Mieszkający tu ludzie byli jednak równie zimni jak lodowaty wiatr pędzący między drewnianymi domami. Żaden z nich nawet nie podniósł wzroku na widok przyjezdnego, choć prawdopodobnie nikt nie zagościł w Blackbarrow od ponad wieku. Ich postawa wyrażała całkowitą obojętność nie tylko wobec mnie, ale także całego otoczenia, tak jakby podążali wyznaczonymi ścieżkami i skupiali się tylko na swoim bliżej nieznanym celu. Ich twarze nie miały żadnego wyrazu, niczym maski skrywające za sobą pustkę. Były blade i pozbawione wszelkich emocji, a ich powolne ruchy wydawały się tylko zwykłymi impulsami, niekontrolowanymi przez wychudzone ciała. Otaczała mnie wszechobecna cisza i przenikliwy chłód. Choć nie było puste, całe miasto wydawało się martwe. Mimo, że mieszkańcy snuli się po ulicach, to nie potrafiłem poczuć ich obecności. Byłem w Blackbarrow sam.

Zatrzymałem się w przystępnie wyglądającej oberży przy jednej z bocznych uliczek. Choć jakaś część mnie uparcie namawiała do jak najszybszego opuszczenia tego ponurego miejsca wynająłem pokój na dwa tygodnie. Nikt nie zadawał pytań, dostałem jedynie klucz do pokoju, który przez kolejne dni stanowił swoisty azyl i jedyną oznakę normalności. Swój pobyt w Blackbarrow rozpocząłem od wizyty w starej miejskiej bibliotece. Chciałem się skupić na kronikach, czymkolwiek co przybliżyłoby mi niepoznaną przez nikogo historię tego miasta i jego dziwnego zniknięcia z pamięci ludzi. Spędziłem niemal cały dzień na mozolnym przeszukiwaniu regałów, ale ku mojemu niezadowoleniu historia Blackbarrow kończyła się dokładnie w tym samym momencie co w starej księdze, którą znalazłem w Wielkiej Bibliotece lata wcześniej. Nie znalazłem kompletnie nic, co rzuciłoby choć trochę światła na ponure tajemnice miasta, tak jakby czas w pewnym momencie po prostu się zatrzymał. Było to niepokojące i stawiało mnie w trudnym położeniu. Blackbarrow zostało schwytane przez lodowy uścisk Północy, zamarzło wraz ze swoją historią i mieszkańcami, całkowicie znikając z pamięci świata. Mimo wszelkich starań wszystko wydawało się równie dziwne jak przed przyjazdem.

Widząc ich dziwne zachowanie na ulicy nie wiązałem żadnych nadziei z miejscowymi, ale postanowiłem spróbować wyciągnąć z nich jakiekolwiek informacje. Wypytywałem ich o najprostsze rzeczy: czy ostatnimi czasy wydarzyło się tu coś dziwnego? Czy często przybywają tu przyjezdni? Kto sprawuje teraz władzę w mieście? Bez skutku. Wszyscy wyglądali jakby życie opuściło ich bardzo dawno temu. Ludzie nie zwracali na mnie uwagi, nawet jak zwracałem się do nich bezpośrednio. Byli pustymi skorupami, wyzbytymi wszelkich emocji, poruszanymi jedynie przez mimowolne potrzeby ciała. Gdy stawałem im na drodze, to po prostu się zatrzymywali, albo przechodzili obojętnie obok, tak jakbym był tylko natrętnym owadem. Wszyscy w Blackbarrow zachowywali się tak jakby nie należeli do tego świata. Od początku mojego pobytu w tym mieście wyciągnąłem tylko jeden sensowny wniosek. Nie da się rozmawiać z duchami.

Wieczorami obserwowałem Blackbarrow przez okno mojego pokoju. Było to trochę niepokojące, że codziennie widywałem na ulicy tych samych ludzi, którzy podążali dokładnie tą samą drogą o tej samej godzinie. Miałem wrażenie, jakby robili to od bardzo wielu lat. Mężczyzna, który pokonywał długą drogę ze swojego domu tylko po to, żeby przez godzinę stać przed drzwiami krawca, wpatrując się swoimi martwymi oczami w przestrzeń. Kobieta, która codziennie nabierała wody ze studni i wylewała ją z powrotem aż do zachodu słońca. Oberżysta, który cały dzień mył kufle, choć nikt nie odwiedził karczmy od mojego przybycia tydzień wcześniej. Nie potrafiłem w żaden sposób wyjaśnić tego dziwnego, wręcz nienaturalnego zachowania mieszkańców. Nie byłem też w stanie znaleźć obecności jakiejkolwiek magii, która byłaby w stanie tak destrukcyjnie wpłynąć na ludzi. Czy był to wystarczający powód, by Inkwizycja pozbyła się wszelkich dowodów na istnienie Blackbarrow? Pytania, które zadałem sobie lata temu w Akademii dalej pozostawały bez odpowiedzi, a cały czas pojawiały się nowe. Czułem, że tajemnica tego miasta może nigdy nie zostać wyjaśniona, ale postanowiłem odwiedzić miejsce, które w dawnych czasach stanowiło o jego wartości.

Stara kopalnia kryształów była ogromnym kompleksem tuneli, który miał swój początek w Grocie Silleusa i ciągnął się głęboko pod górą. Wejście do niej znajdowało się za miastem, więc potrzebowałem prawie godziny, żeby tam dotrzeć, a gęsta mgła wcale nie ułatwiała mi tego zadania. Wędrując wśród oblodzonych skał musiałem być szczególnie ostrożny, bo w razie upadku nikt nie byłby mi w stanie pomóc. Przy tak ograniczonej widoczności nie miałem pewności czy aby na pewno idę w dobrym kierunku, jednak widok, który zobaczyłem przed sobą rozwiał wszelkie wątpliwości. Tuż przede mną wyrosła potężna skalna ściana, z której ziała czerń wejścia do jaskini szerszego niż miejskie mury i wyższego od budynków w Skyend. Powietrze stało w miejscu i ogarnęła mnie głucha cisza, gdy stałem oniemiały przed potęgą dumy Północy. Powoli ruszyłem w głąb góry, choć nie wiedziałem czego mogę się spodziewać w środku. Choć przez ogromne wejście wpadało światło dzienne, to nie byłem w stanie bezpośrednio określić rozmiarów tej kolosalnej groty. Osłupiony potęgą, która swoim ogromem nie dopuszczała do mnie myśli, że może być dziełem natury ruszyłem powoli do przodu. Przede mną wyrastał majestatyczny filar o średnicy ponad dwudziestu metrów, ginący wysoko w mrokach sklepienia. Widać na nim było ślady starannej eksploatacji, ale mimo wszystko dalej był obrośnięty licznymi kryształowymi formacjami, z czego niektóre znacznie przerastały mnie swoim rozmiarem. Dookoła niego stały wysokie drewniane rusztowania, które mimo nadgryzienia przez ząb czasu dalej wydawały się solidne i mogły posłużyć do pracy w kopalni. W ich pobliżu leżały narzędzia pozostawione przez górników i choć prawdopodobnie były wystawione na warunki atmosferyczne od ponad półtora wieku, to próżno było na nich szukać jakichkolwiek śladów rdzy, tak jakby czas zatrzymał się w całych Górach Niemych. Wszystko wyglądało tak, jakby właśnie skończył się normalny dzień pracy, a o świcie mieszkańcy Blackbarrow znowu mieli wrócić do kopalni i wydobywać kryształy, choć wiedziałem, że nie działo się tak od bardzo wielu lat. Ostrożnie wędrując w głąb Groty zwróciłem uwagę, że cały czas szedłem po idealnie gładkiej posadzce, która nie mogła być dziełem natury, a tym bardziej mieszkających tu ludzi, blednących przy rozmiarach tego ogromnego miejsca. W niektórych miejscach była ona poprzecinana potężnymi szerokimi szczelinami, które wydawały się tak głębokie, że nie zaryzykowałem podejścia bliżej. Cała Grota była czymś, co wykraczało daleko poza moją wyobraźnię i niezliczone opisy geograficzne, które studiowałem wiele lat wcześniej w Bibliotece Zakonu. Wydawała się reliktem z dawnych czasów, jakąś obcą, nienaturalną potęgą. Omamiony majestatem tego odkrycia ruszyłem w głąb tunelu, choć ściany daleko przede mną ginęły w mroku góry i nie wiedziałem co mnie tam czeka.

Wejście do Groty zostało daleko z tyłu, więc praktycznie nie docierało już do mnie żadne światło z zewnątrz, czyniąc mnie całkowicie bezbronnym. Po godzinie drogi zrobiło się tak ciemno , że niebezpiecznie byłoby poruszać się po omacku, musiałem więc zapalić pochodnię. Byłem sam wewnątrz nieznanego masywu górskiego, i choć płomień był na tyle silny, że oświetlał wszystko w promieniu sześćdziesięciu stóp, to i tak nie byłem w stanie zobaczyć ścian ani sklepienia. Znalazłem się w obcym świecie, spowitym przez głęboki mrok odgradzający mnie od rzeczywistości. Przez pewien czas światło pochodni odbijało się od rosnących w niektórych miejscach kryształów, ale z każdą minutą było ich coraz mniej, aż w pewnym momencie nie byłem w stanie określić co znajduje się poza moim polem widzenia i równie dobrze mogła mnie otaczać głęboka przepaść. Nagle jednak poczułem coś dziwnego. Choć zwykli górnicy nie mogli zwrócić na to uwagi, to jako adept Akademii wyczułem w powietrzu delikatny niczym chłodny wiatr z głębin powiew magii. Byłem daleko poza granicami cywilizacji, z dala od jakiejkolwiek pomocy, ale zahipnotyzowany dziwną energią w powietrzu ruszyłem dalej, nie bacząc na niebezpieczeństwo, które mogło na mnie czekać. Tajemnicza aura stawała się coraz bardziej odczuwalna. Omamiony magią bijącą z głębi góry cały czas szedłem do przodu. Wraz z pokonywaną odległością ściany zdawały się coraz bardziej zbliżać i choć dalej czułem się przy nich jak ziarenko piasku, to były mniejsze niż sama Grota Silleusa. Nie były jednak zbudowane z poszarpanej przez tysiące lat erozji skały. Otaczające mnie ściany i posadzka były gładkie niczym tafla wody, tworząc monumentalny tunel ciągnący się daleko w głąb korzeni świata. Nienaturalnie czarne wydawały się emanować nieznaną grozą, całkowicie się zlewając z pogrążonym w mroku sklepieniem i ciemnością przede mną, a jedynie odbijające się od nich światło pochodni utrzymywało mnie w świadomości, że nadal znajduję się w prawdziwym świecie. Magiczna aura była już na tyle silna, że ciężkie powietrze w tunelu zaczęło wyraźnie drgać, napełniając je dziwną duchotą. Powoli szedłem do przodu podziwiając majestat tego obcego dzieła, choć jego nienaturalność napawała mnie strachem, potęgującym się z każdym krokiem. Wibracje były już tak głośne, że przestałem słyszeć własne kroki. Nie byłem w stanie się skupić. Mój umysł został całkiem pochłonięty przez otaczający mnie mrok, a pochodnia wydawała się pojedynczą gwiazdą na tle wielkiego, ciemnego nieba. Zatrzymałem się. Wznosiła się przede mną czarna metalowa brama, poprzecinana licznymi wgłębieniami. Była tak ogromna, że samo Blackbarrow wydawało się przy niej niewielkie. Instynktownie czułem, że znajdowało się za nią źródło tej dziwnej mocy, w której szponach się znalazłem. Stałem sparaliżowany. Strach całkowicie mnie pochłonął. Wpadłem w nieskończoną otchłań obcej potęgi, która drzemała głęboko w trzewiach gór przez setki tysiecy lat. Energia drzemiąca za tą bramą do innego świata była tak ogromna i nienaturalna, jakby całe nasze rozumienie rzeczywistości było tylko marnym pyłkiem przed obliczem Pradawnego Boga, a cała magia poznana przez ludzkość była tylko dziecinną igraszką. Nagle wszystkie moje zmysły całkowicie zamarły. Zacząłem widzieć obrazy płomieni, które powoli ogarniają cały Kontynent. Niepowstrzymany pożar, który pochłania wszelkie życie. Głód bestii, która wybrała sobie nasz świat na nową ofiarę. Nieskończony ból, dotykający każdą pojedynczą istotę. Ogromną czarną falę niszczącą miasta. Pełne cierpienia krzyki uwięzionych dusz. Czułem się jakby ta wizja trwała od tysięcy lat, powoli wypalając mnie od środka. Jednak wszystko nagle obróciło się w nieskończoną nicość, przygniatającą moją nic nie znaczącą egzystencję swoją wieczną ciszą. Słyszałem szepty w dziwnych językach. Zacząłem widzieć kolejne obrazy. Czarne miasto na północy. Ogromną armię zamarzniętą przez milenia na lodowym pustkowiu. Płonące miasta, ludzi rozsypujących się w pył. I jego. Nieludzką postać na tle płomieni. W czarnej jak noc zbroi. Przyglądającą się martwym spojrzeniem dziełu śmierci niesionej przez nieskończone legiony. Obracającego w nicość całe miasta za pomocą jednego gestu. Ślepe podążanie na południe, niczym niepowstrzymana fala szarańczy.

Obudziłem się w oberży. Mój umysł był całkowicie wypalony przez ogień spoczywający głęboko w mrokach gór. Zniszczony przez obcą potęgę, która złapała w swoje czarne szpony niewinne miasto na dalekiej Północy. Jako jedyny w Blackbarrow pozostały przy resztkach zmysłów, piszący te słowa gdy tylko uda mi się na chwilę uwolnić od szaleńczej męki i rzucających o ściany spazmów. Moja rzeczywistość została zalana przez nieskończone morze ognia, które powoli się budzi z wiecznego snu, by świat znów spłonął Czarnym Płomieniem

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Taka uwaga na początek: spróbuj jakoś lepiej podzielić opowiadanie na akapity, bo takie bloki tekstu jedynie odstraszają od lektury, zwłaszcza gdy trzeba to czytać na ekranie monitora.

Jutro spróbuję się zapoznać z Twoim opowiadaniem.

Link do komentarza
Cały świat zwykł to nazywać szaleństwem, ale to tylko usprawiedliwienie dla strachu przed obcą rzeczywistością, pochłaniającym świadomość ogromem, który w końcu i tak nas kiedyś dotknie.

Zdanie do poprawy. Odnoszę wrażenie, że "pochłaniającym" odnosi się do "strachu" (choć teraz zwątpiłem), zatem powinno być "pochłaniającego". W takim razie jednak "ogrom, który w końcu i tak nas kiedyś dotknie" nie ma najmniejszego sensu.

Byłem po prostu trochę większy, przez co trudniej było mi się schować przed nieporządanymi spojrzeniami.

Niepożądanymi.

Chłopak z Breny nie dowiadywał się już niczego nowego.

IMO zmiana narracji na 3-osobową jest tu zbędna.

Książki nie zadawały zbędnych pytań, pozwalały mi poznawać każdy aspekt tego świata.

Właściwie to książki nie zadają żadnych pytań. ;)

W Wielkiej Bibliotece zawarta jest ogromna wiedza, gromadzona tutaj przez magów od zarania dziejów.

Już wcześniej było wspomniane, że książki - czyli też zawarta w nich wiedza - były tu gromadzone od wielu wieków. Zdanie zbędne.

Zakon cechuje się bardzo starannym katalogowaniem całego zbioru.

W jaki sposób można się cechować katalogowaniem czegoś? Chodziło Ci chyba o "zajmuje się".

Magowie dbają o to, by wszystkie księgi wracały tam gdzie powinny i swoim zniknięciem nie zaburzały tego długo budowanego ładu i porządku.

Co to znaczy, że wszystkie księgi wracały tam, gdzie powinny? Zrozumiałbym, że chodzi Ci o te z nierozumianą wiedzą, gdyby nie to, że chwilę wcześniej piszesz, iż jednak zagrzewały miejsca w Wielkiej Bibliotece. W takim układzie Zakon je zostawiał czy nie?

Powietrze stało w miejscu i ogarnęła mnie głucha cisza, gdy stałem oniemiały przed potęgą dumy Północy.

Nie potrafię wyobrazić sobie powietrza stojącego w miejscu.

Przeczytałem całe opowiadanie, choć nie było łatwo. Muszę pochwalić to, że potrafisz operować językiem (w sensie że piszesz poprawnie; nie wyłapałem wielu błędów, może jeszcze czasem interpunkcję przydałoby się poprawić) i że masz sensowną wyobraźnię. Widać, iż ten świat przedstawiony powstawał w Twojej głowie już od jakiegoś czasu.

Ten tekst jednak ma jedną, ale za to poważną wadę: jest stanowczo za długi. I to pod kilkoma względami. Przede wszystkim wybrałeś bardzo zły sposób na rozpoczęcie opowiadania: zamiast od razu przedstawić wydarzenia albo scenę, która bezpośrednio je poprzedza, najpierw wrzucasz bardzo ogólną ekspozycję, a potem dochodzisz do tego, czym dokładnie jest Akademia Magii, oraz do biografii Astellasa. Nawet w powieści przekazuje się takie informacje później i w miarę pojedynczo, a w opowiadaniu, gdzie ze względu na objętość nie ma miejsca na cokolwiek poza tym, co jest ważne dla historii i zrozumienia świata przedstawionego, po prostu się je pomija. Ponadto w paru miejscach zdarza Ci się opisywać w kilku zdaniach coś, co można spokojnie ukazać w jednym.

Ogólnie całość czytało mi się średnio, i to czasem nie jak opowiadanie, tylko jak... W sumie nie wiem, jak to określić. Po prostu bardzo mało było samej opowieści, za to dużo wszystkiego innego, co moim zdaniem nie służy dziełu. Ale - pracuj dalej. Masz pomysły, masz potencjał, pozostaje tylko polepszać warsztat.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...