Gracz? A co to?
Gry komputerowe przeszły do mainstreamu. Jasne, że można to zwalić na pobliską wystawę rabatek, ale mogę przysiąc, że na CD-Action Expo widziałem panią w podeszłym wieku biegającą Linkiem w nowej Zeldzie.
Coś tę panią skłoniło, żeby wejść do środka, przedrzeć się przez tłum, podejść do stoiska Nintendo i zacząć tam grać. Nawet, jeśli znalazła się tam przypadkowo, momentalnie poczuła klimat.
Oho, i stała się graczem?
W życiu, zakrzyknie kasta Graczy (celowo przez wielkie G). Należycie do niej? Pewnie tak. Problem w tym, że to pojęcie się strasznie zdewaluowało (czyt. rozjechało). Kiedyś, kiedy gry były zajawką wątłej grupki wybrańców, nazywanie ich graczami było stosowne- wręcz wskazane.
Ale teraz? W momencie, kiedy to grono powiększyło się o, hmm, większość cywilizowanej ludzkości, odróżnianie ich od reszty, bo mniej lub bardziej regularnie lubią sobie w coś pograć, nie ma za wiele sensu. Bo co? Jestem graczem, ty też, twoja mama pewnie też gra w jakieś diamenty i inne pasjanse, więc czemu by nie nazwać jej graczem?
Tak samo jak wyróżnianie słuchaczy, widzów, czytelników i wszystkich innych, którzy próbują się identyfikować ze swoim hobby i przynależeć do grupy.
Inna sprawa, że czymś różnym jest płytkie podejście do tematu i ograniczenie się do muzyki z RMF, czy tam filmów z Polsatu, a jeszcze różniejszym- żywe zainteresowanie tematem. Pod tym względem nasza rozległa grupa strasznie się rozbija.
Bo tyle jest podejścia do grania, co samych graczy.
- Jedni traktują gry jako substytut sportu i przestrzeń do rywalizacji.
- Kolejni jako jedenastą, czy którą tam z kolei, muzę. Nową dziedzinę sztuki i nową formę narracji.
- Inni podchodzą do branży kreatywnie, tworzą mody i wreszcie przestają być tylko odbiorcami gier, a stają się ich nadawcami.
- A reszta chce sobie po prostu pograć po ciężkim dniu w robocie, kiedy żona i dzieci już śpią.
Ten tekst nie pochodzi z bloga tu Dominik i wcale na niego nie zapraszam
2 komentarze
Rekomendowane komentarze