Skocz do zawartości

Maj blogasek ^^

  • wpisy
    6
  • komentarzy
    7
  • wyświetleń
    2544

Muzyka


Krojsta

208 wyświetleń

Kto jest w stanie przyznać, że muzyka w jego życiu nie jest ważna? Że nigdy się nią nie interesował i w zasadzie mogłaby nie istnieć. Co jest w niej takiego co nie pozwala się od niej oderwać, co zmusza nas do poszukiwań, kolejnych odsłuchań, zasypiania przy ulubionej piosence?

Mam 17 lat, skończyłem 6 lipca. Nie jest to wystarczająco dużo, aby mieć już poważne doświadczenie, ale nie jest też na tyle mało żeby nie mieć jakichkolwiek obiekcji, poglądów. Mimo wszystko już coś tam przeżyłem. Czasami było nawet ciekawie ;).

Do lat 8 uważałem, że muzyka nie jest mi do niczego potrzebna. Nudziła mnie, a kiedy ktoś w Tv włączał niemieckojęzyczną vivę czy inny program muzyczny, który wtedy był dostępny opuszczałem pomieszczenie. Nie byłem w stanie postawić się w skórze kogoś komu się to podoba. Nie śmiem twierdzić, że już wtedy mój gust był ukierunkowany na coś ambitniejszego, nie, on po prostu nie istniał. Odcinałem się od wszystkiego co jest z teledyskami i radiem związane. Wolałem zbierać tazo z pokemonami czy karty z Dragon balla. Mimo to, po pewnym czasie coś we mnie pękało. Pierwsze Smerfne Hity (do teraz uważam, że to jeden z lepszych albumów mojego dzieciństwa ;) ), przyjaciel, który muzykę lubił i pokazał mi, że ta viva to jednak nie taka zła. Miałem parę ulubionych piosenek z radia. Po szkole chodziłem do wymienionego wcześniej przyjaciela. Siedzieliśmy na podłodze i oglądaliśmy teledyski. Poznałem Seana Paula, Eminema i Alizee. Teraz może się wydawać to śmieszne, ale kiedyś był to dla mnie zupełnie nowy świat, który coraz bardziej mi się podobał. Kupowałem Bravo i wieszałem plakaty w swoim pokoju, słuchałem w domu, a na kasecie miałem parę fajnych piosenek, które sam nagrałem. Nawet "It's my life" Bon Joviego miałem, którego słuchałem tak z 50 razy dziennie na walkmanie. Teraz leży w szufladzie i się kurzy, ale przecież go nie wyrzucę.

Któregoś dnia, na jednym z teledyskowych posiedzeń, kumpel przyniósł spiraconą płytę Linkin Parka. Co to była za innowacja. Słuchaliśmy tego całymi dniami, bo to już nie przelewki. Płyta zespoły, który w telewizji tamtego czasu pojawiał się od święta. Tygodniowe zmiany, traktowanie jak relikwię, odsłuchiwanie przy śniadaniu, które robiła mama. Kosmos, potem krótkie romanse z POD i Limp Bizkitem, ale to już nie było to. Mieliśmy wtedy po 10, może 11 lat, a przed nami jeszcze masa zmian gustów i kolejnych odkryć.

13 lat, hoho. Dorosły świat ;), gimnazjum. Nowe środowisko, przeprowadzka (bo akurat wtedy na taką trafiłem), łatwy dostęp do internetu, fora. Dostaję tony informacji na temat tego co jest fajne, a co nie. Skoro Linkin Park to szukamy gitar, a jak gitary to rock. Krótka znajomość ze Slipknotem. Jednak to nie to. Te maski i niektóre piosenki wydają mi się głupie. Szukam dalej. W telewizji leci The Wall. Oglądam, a muzyka mnie oczarowuje. Nie kapuję prawie niczego, mimo wszystko robi to na mnie wielkie wrażenie. Urodziny, piękne białe pudełko ląduje na półce. Godzinami leże na łóżku i słucham dwóch płyt. No floydzi to już jest coś. Czuje się inny niż reszta. Tworzymy małą grupkę, która za cel obrała sobie walkę z technem (od tych wspominek czasami się wstyd robi). Robimy fora internetowe z pięcioma użytkownikami i wymieniamy się poglądami, które dobrze wszyscy znamy. Miało to swoją magię. Jak trzynastka to też depresyjki, które wtedy wydawały się problemami nie do pokonania. Smutek i mrok, czyli Mleczny bar Korova od Myslovitza. To była płyta. Szczęśliwi przy niej się zabijali, a dla smutnego nastolatka to jak wiatr w żagle. Toczyłem ja te swoje małe wielkie smutki słuchając Myslovitza, King Crimson i Floydów. Ale było miło.

14 rok życia to w moim przypadku punk. Wielki bunt, fak da system end worldwide anarchy. To też było posrane. Słuchałem Sex Pistols, Analogsów (pierdolona era techno ;) ), The Billa, Leniwca i różnych takich. Zza granicy przyszło Dead Kennedys i Misfits. Gdzieś w tamtym okresie przyszedł Kult, który do teraz jest moją wielką fascynacją i romans trwa i trwa. (Kazik buziaki). Pod koniec tamtego roku też wydarzenie, po którym głupio się dołować więc odłożyłem wszystko co mi się źle kojarzyło. Szukałem dalej.

Powyżej roku 2006 zmian w guście było mniej, były bardziej subtelne. Zostałem przy pewnych standardach jak Kult i Kazik. Doszło White Stripes, Hendrix, Arctic Monkeys, Joy Division. W końcu w wieku 15-16 lat byłem już na tyle "dorosły" żeby przestać uważać muzykę elektroniczną i rap za coś gorszego. Zwróciłem uwagę na Justice, Crystal Castles, Add N to (X), znalazłem sobię Łonę i Tego Typa Mesa. Jest coraz ciekawiej, coraz przyjemniej. Cieszę się, że jest coś materialnego co może przynieść taką radość. Te wszystkie plastikowe pudełka i książeczki, które przeszły przez moje ręce. Nadal ciesze się jak dziecko jak dostanę płytę.

Po co w ogóle cały tekst. Sam nie wiem, takie małe oczyszczenie. Impuls. Zauważyłem, że muzyka, przynajmniej w moim przypadku, dorasta razem ze mną. Uśmiecham się jak wspominam zespoły, którymi kiedyś się podniecałem, bzdury, które pozostawiłem w Internecie. Nie wymieniłem nawet połowy tego co było dla mnie ważne wtedy i wtedy, ale byłoby to awykonalne, poza tym nie w tym rzecz. Muzyka potrafi dać wiele, zadowala jednostki, a czasami łączy ogromną grupę, która to nie ma nic ze sobą wspólnego oprócz tego, że przyszli na koncert tego samego zespoły. Cieszy mnie również to, że po fajnym dniu, wracając od dziewczyny mogę przeżyć jeszcze parę chwil miłego otępienia ze słuchawkami na uszach.

Pozdrówy Nela ;*

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Ja miałem podobnie. Od najmłodszych lat nie lubię 'staroci', czyli piosenek, które przerastają mój wiek. Najpierw w ogóle nie miałem gustu, w wieku gimnazjalnym zacząłem słuchać Hip-Hopu, lubiłem pozytywne treści i życiowe porady, a także nie całkiem poważne kawałki Nagłego Ataku Spawacza, którego cenię sobie do dziś. Wraz z rozwojem muzycznej telewizji w naszym kraju, rap zszedł na psy i wzrosłą ilość 'białych murzynów' nawijających o swoich czterech literach. Wtem telewizja zaznajomiła mnie z Linkin Park i System of a Down. Słuchaliśmy z kumplem dniami i nocami, jednak potrzeba było czegoś więcej. Zacząłem szukać w półkach z rockiem, po drodze przewinął się POD, jakimś cudem poznałem nieco japońskiej muzyki, której słucham do dziś. Podobały mi się coraz cięższe brzmienia. Na początku liceum Rammstein, Stone Sour, potem cudowny Nightwish. Aż pewnego razu zobaczyłem w telewizji

. Czterech ubranych w garnitury panów, grających potężne, porywające akordy, uderzających niesamowitym wokalem i melodyjnością. Tak zakochałem się w Blind Guardian. Miłość ta trwa do dziś, ogólnie słucham heavy, power, folkowego, gotyckiego, symfonicznego i progresywnego metalu, rocka, czasem new age oraz orkiestralnych soundtracków. W ostatnich czasach znacznie poszerzyłem swój muzyczny horyzont dzięki Last.fm
Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...