Grecenzja ? Earthworm Jim 2
Rok wydania: 1996
Gatunek: run?n?gun/platformowa
Zazwyczaj mam duże obawy co do sequeli. Wiele razy twórcy dzieła, które odniosło spektakularny sukces, nie dawali rady zadowolić fanów oryginału swoją kontynuacją. Na szczęście druga część przygód dżdżownicy Jima należy do tych chlubnych wyjątków, które nie dość, że mają siłę sprostać legendzie, to same przebijają jakością poprzedniczkę.
Aby przejść do fabuły, musimy wpierw wspomnieć o tym, że po wydaniu pierwszego ?Earthworm Jima? jego postać zyskała taką popularność, że powstała kreskówka o nim! Wymieńcie mi chociaż jedną grę, na której podstawie powstała kreskówka (Japonia się nie liczy). W każdym razie serial prezentował typową kreskę lat 90-tych, humor wprost z najlepszych czasów cartoon network i oczywiście rozwinięcie fabuły. Pojawiły się nowe postacie, inne zniknęły, a wszystko miało wymiar intergalaktyczny.
Przejdźmy do gry, która to powstała po kreskówce (zaledwie 8 odcinków ? słabiutko), a więc zawierała w sobie pewne jego elementy. Znany z jedynki kosmiczny najemnik PsyCrow podstępnie porywa księżniczkę Jak-Było-Jej-Na-Imię, korzystając z nieuwagi Jima, który w tym czasie oferował ukochanej przepiękną przygrywkę na harmoszce. Do tego coś wspólnego z tym mają krowy. Tak jest, właśnie krowy ? tajemnicze stworzenia, nagminnie porywane przez obcych. Nasz bohater wyrusza na pomoc ukochanej, a zajmuje mu to aż 11 zróżnicowanych rozdziałów.
O mechanice nie będę zbyt dużo opowiadał, bowiem jest ona niemal identyczna jak ta z jedynki (patrz: recenzja ?Earthworm Jim?), dodano jedynie kilka ruchów, a to dzięki temu, że Jimowi towarzyszy nowy przyjaciel ? zielony, glutowaty stworek, chowający się za kołnierzem kosmicznego kostiumu dżdżownicy. Dzięki jego rozciągliwym zdolnościom nasz bohater uzyskał możliwość powolnego szybowania (co zastępuje wcześniejszy ?wirniczek?) oraz wspomagany skok ? w czasie jego wykonywania stworek rozciąga się, wystrzeliwując przed Jima zieloną strugę, która chwyta się specjalnych powierzchni. Doszło też kilka nowych broni, mamy też w dwójce możliwość podnoszenia niektórych przedmiotów.
Tak to działa!
Mamy więc w teorii prostą grę, która polega na pokonywaniu kolejnych, odpowiednio zakręconych etapów, unikając pułapek i walcząc z napotkanymi przeciwnikami. Brzmi dość sztampowo, ale Jim znów się wybija na tle reszty mu podobnych dzięki niesamowitemu stylowi graficznemu i szalonym pomysłom twórców. W czasie swych wojaży, nasz dzielny robak dociera do takich miejsc, jak: świat biurokracji, steampunkowy cyrk, tajemnicze laboratoria, jelita (!) czy zdeformowany las, będący pierwszym poziomem.
Twórcy niemal cały czas puszczają do graczy oko, wysyłając subtelne odnośniki do poprzedniej części, czytelne jedynie dla tych, którzy to część pierwszą ukończyli. I tak w pierwszym poziomie pierwszej części Jim musiał lawirować pomiędzy spadającymi śmieciami na taśmie załadunkowej, natomiast w kontynuacji musi korzystać z windy dla staruszków, omijając spadające babcie. Cóż za wymyślność. Podobnie sprawa ma się z niesławnym poziomie z ?jedynki? ? podwodnej podróży szklaną kulą. W kontynuacji to głowa naszego bohatera zostaje napełniona powietrzem, by umożliwić nam lot w górę, przy okazji serwując nam śmiercionośne żarówki, których nie można dotknąć oraz zakusy złego, obdarzonego zdolnością latania, kota. Jak więc widzicie ? stary wyga będzie się cieszył, grając w tą produkcję.
Klimatyczny artwork
Jest tam też poziom, który często się powtarza w czasie gry (jak wyścigi w jedynce). Tutaj trzykrotnie nasz bohater dostaję do rąk gigantyczną piankę by ratować niewinne szczeniaczki, wyrzucane z okna przez diabolicznego PsyCrowa. W tej zabawie, która wymaga dość dużej zręczności, a do tego nie wybacza błędów, pomaga nam pamiętny psiak Pete, który i tym razem potrafi solidnie nadszarpnąć nasze zdrowie. Celem tej uroczej (jeżeli nie uratujemy szczeniaczka, to słychać milutki plask) mini-grze jest bezpieczne przerzucenie wszystkich psiaków, a także bomby, która zadaje obrażenia złoczyńcy. I tak przez 3 rundy, przez 3 poziomy, co daje nam 9-krotne powtarzanie tej samej zabawy. Coraz trudniejszej, co trzeba nadmienić.
Kończ waść, wstydu oszczędź
Jednak najlepszym, co ta gra mi dała, to poziom ostateczny, polegający na znienawidzonym przeze mnie wyścigu. Trzeba biec szybciej od przeciwnika, ale tylko na naszej drodze czekają pułapki. Kulminacyjnym momentem była ok. 22 próba podejścia, kiedy cudem udały mi się wszystkie ruchy i byłem już kilka metrów przed piękną figurą księżniczki. Udało się, wygrałem. Ale gdy tylko oderwałem oczy od napisów końcowych, spostrzegłem coś innego ? otóż moje serce waliło jak młot, niemal wyrywając się z klatki piersiowej. Ta emocja, strach i niedowierzanie sprawiły, że niemal miałbym wątpliwą przyjemność przeżycia (lub nie) pierwszego w życiu zawału! Za to tą grę kocham ? za stukot serducha w mej piersi. Niesamowite doświadczenie, które dotychczas pojawiało się jedynie podczas niektórych walk z bossami.
Podobnie jak i w poprzedniczce, i tu otrzymujemy genialną ścieżkę muzyczną, odpowiednią dla stylu, lat i aktualnego poziomy. Zaskoczył mnie fakt, iż więcej znajdziemy w rozgrywce utworów stylizowanych na muzykę poważną, a mniej na elektroniczną. Wydawało mi się też, że jeden utwór został przeniesiony z jedynki, ale nie mogę być pewny. Z pewnością najlepsza jest muzyka z wspomnianej szczeniaczkowej minigierki oraz utwór z menu głównego. Sam miód dla uszu.
Czy warto dziś sięgnąć po obie części ?Earthworm Jima?? Jeżeli jesteście maniakami staroci, to z pewnością te tytuły znacie jak własną kieszeń, jeżeli chcecie poczuć się jak w latach 90-tych ? grajcie śmiało, a jeżeli jesteście po prostu ciekawscy ? to jest to gra dla was. Gdzie indziej znajdziecie w fabule krowią konspirację oraz poziom, w którym kieruje się latającą wewnątrz jelita grubego fretką, strzelającą do fruwających owiec?
Zgadnij co to?
I tak oto, nasz recenzent ukończył legendarne części ?Earthworm Jima? i w spokoju zanurzył się w nowoczesnych, głośnych produkcjach?.
I tak oto, nasza krowa ukończyła legendarne części ?Earthworm Jima? i w spokoju zanurzyła się w nowoczesnych, głośnych produkcjach?.
I tak oto, nasza krowa ukończyła legendarne części Krowy i w spokoju zanurzyła się w nowoczesnych, zupełnie pozbawionych krowich postaci, produkcjach. Muuuuu?.
Good job!
No i tradycyjnie
GROOOVY!
3 komentarze
Rekomendowane komentarze