Skocz do zawartości

Citadel News

  • wpisy
    3
  • komentarzy
    3
  • wyświetleń
    4319

Mass Effect: Objawienie - (bez)problemowa recenzja


Bicykl

474 wyświetleń

SPOILERY związane z : Mass Effect: Objawienie, Mass Effect 1

Czysta recenzja (kupić/nie kupić) znajduje się pod sam koniec wpisu, więc jeżeli ktoś nie chce sobie psuć zabawy może od razu przewinąć lwią część tekstu :-)

Muzyka

Zanim zacznę omawiać książkę, czas na małą dygresję.

***

Na początek dwa pytania:

1. Ilu dobrych scenarzystów gier zasłynęło jako pisarze?

2. Ilu pisarzy zasłynęło jako scenarzyści gier?

Tak, odpowiedź w obu przypadkach brzmi: 0 (słownie: zero).

Wyjaśnienie tej sprawy jest dość proste, ale jednak zawiłe.

Pisarz ma pełną kontrolę (no dobra, nie zawsze) nad swoją książką. On kreuje bohaterów, wymyśla fabułę, wprowadza wątki poboczne - w skrócie, jest kimś w rodzaju boga we własnym podwórku. Warto też zauważyć, ze książki (posługując się terminologią znaną ze świata gier) są całkowicie liniowe. Historia zaczyna się w punkcie A, kończy w punkcie B. Czytelnik nie ma wpływu na bohaterów i ich decyzje - co oczywiście nikomu nie przeszkadza, w końcu książka to książka.

Tak, dobrze zauważyliście - żadnej Ameryki w powyższym akapicie nie odkryłem. Ta oczywista oczywistość jest jednak kluczowa w zrozumieniu różnicy pomiędzy książką a scenariuszem do gry.

W grach - oczywiście tych, w których fabuła nie ogranicza się do "jesteś dobrym facetem, zabij tych złych...i nie pytaj się dlaczego" - sytuacja z fabularnymi zawiłościami jest zupełnie inna. Owszem, punkt wyjścia jest tylko jeden, ale zakończeń może (i powinno) być już cała masa. Do tego dochodzi fakt, że gracz lubi wczuć się w swoją postać i decydować o jej losach. Oczywiście, ideałów nie ma i w praktyce jest tylko jedno zakończenie, które różni się co najwyżej kilkoma konsekwencjami. Twórcy gier maskują tę swoistą prostotę scenariusza na wiele różnych sposobów i udaje im się to znakomicie.

Przykład? Daleko nie szukać - Mass Effect 1. Lądujemy na Cytadeli, chcemy ruszać w pościg za Sarenem, ale nie mamy dowodów. To, jak je zdobędziemy zależy tylko od gracza, ale skutek będzie taki sam - zostajemy Widmem i ruszamy na misję. Takie przykłady można dawać niemal w nieskończoność...

Właśnie ten zupełnie różny charakter przebiegu historii powoduje, że pisarze nie radzą sobie z grami, a scenarzyści - z pisaniem książek. Istotny jest również fakt, że podczas tworzenia gry scenarzyści są częścią zespołu i nie mają wpływu na wiele rzeczy. Fabuła gry musi pasować do gameplaya. Ten brak kontroli nad projektem jest dla pisarzy całkiem denerwujący - wieść gminna niesie, że nasz rodzimy They miał mieć wsparcie fabularne jednego z czołowych twórców polskiej fantasy, ale po kilku spotkaniach obie strony tak zalazły sobie za skórę, że nic z tego nie wyszło.

***

Dobra, koniec dygresji. Czas przejść do meritum, czyli do Mass Effect: Objawienie.

Od czego zaczyna się kontakt z książką? Tak, zgadliście - od okładki:

z8139767XMass-Effect-Objawienie.jpg

Objawienie wydane jest w formacie kieszonkowym i liczy sobie 319 stron. Czcionka jest dość mała, choć dla mnie nie stanowiła problemu.

Opis fabuły, znajdujący się na odwrocie książki, sugeruje jakieś niesamowite zwroty akcji, dramatyczne wydarzenia - generalnie cuda na kiju. W rzeczywistości historia zawarta w tej książce nadawałaby się do jednego DLC. No właśnie - fabuła...

Akcja startuje w dniu wybuchu Wojny Pierwszego Kontaktu. Poznajemy Jona Grissoma - dowódcę pierwszek ekspedycji, która przeleciała przez przekaźnik Charona - oraz Davida Andersona (choć dla fanów ME słowo "poznajemy" jest tutaj niewłaściwe). Ot, wprowadzenie fabularne, podczas którego osoby nieznające uniwersum jakimś cudem mają wczuć się w w klimat.

Właściwa fabuła startuje osiem lat później. Wysunięta (czyli ściśle tajna) placówka badawcza Przymierza zostaje doszczętnie zniszczona. Wkrótce okazuje się, że pracowano tam nad sztuczną inteligencją, więc śledztwo musi być przeprowadzone w ultra-szybkim tempie - tak, aby Rada o niczym się nie dowiedziała. Poprowadzi je oczywiście kapitan Anderson. W trakcie we wszystko miesza się Saren, który wpadł na trop prowadząc zupełnie inną sprawę. Nasi dwaj śledczy zostają przymuszeni do współpracy, a w wszystko kończy się wielkim wybuchem rafinerii, w wyniku którego ginie kilkaset robotników. Kto uważnie grał w ME1, wie, że kapitan Anderson wspominał o tym wydarzeniu Shepardowi. W grze mieliśmy tylko lakoniczną informację o tej misji, teraz możemy poznać szczegóły.

No dobra, jak sami widzicie, nie wygląda to porywająco. Jest jednak rzecz, która ma duże znaczenie dla uniwersum ME. W Objawieniu zostaje wyjaśnione, gdzie Saren znalazł Suwerena. Żniwiarza - dryfującego na skraju Przestrzeni Getów w Mgławicy Perseusza - odnalazł zespół Batarian, którzy szukali tam pozostałości po Proteanach. Saren zdobył informacje na temat "artefaktu" od ich zwierzchnika (i jednocześnie osoby, która finansowała projekt) - Edana Had'dah. Aby zatrzeć ślady po sobie, Widmo wysadziło jego kryjówkę w rafinerii - tak, to ten sam wybuch, który wieńczy fabułę Objawienia.

Saren postanowił zachować dane o "starożytnym artefakcie" dla siebie z kilku powodów. Po pierwsze, chciał dominacji Turian w galaktyce, po drugie - za jego pomocą pragnął zemścić się na Przymierzu - podczas Wojny Pierwszego Kontaktu stracił brata. Od początku zakładał też, że użyje Suwerena jako narzędzia kontroli nad Gethami.

Jak to wszystko się skończyło - wiemy :-)

Lokalizacja Suwerena jest interesująca, ponieważ kilkaset lat wcześniej obszar ten nie był Przestrzenią Gethów, ale Przestrzenią Quarian, czyli rasy, która nie odcinała się od świata zewnętrznego. To sugeruje, że Żniwiarz prawdopodobnie kilkakrotnie zmieniał lokalizację po ostatnim Cyklu Zniszczenia i wytępieniu Protean. Taką tezę potwierdza ta część wiadomości od królowej Raknii, która dotyczy przyczyn wybuchu Wojen Raknii. Gethy miały kolejnym narzędziem.

Idąc tym tokiem myślenia, możemy wywnioskować że sieć Przekaźników Masy jest znacznie większa niż możemy przypuszczać - inaczej nie da się wyjaśnić braku odkrycia Suwerena mimo jego przemieszczania się po galaktyce.

Podsumowując:

Mass Effect: Objawienie nie jest dziełem wybitnym, na całe szczęście nie jest też totalną kaszanką. Książkę przeczytałem bez bólu, ale też bez ekscytacji. Najgorzej wypada tłumaczenie, które ewidentnie robił ktoś nie mający pojęcia o uniwersum ME. "Narzędzie wielofunkcyjne" zamiast "Omni-klucz" (ang. "Omni-tool" nieustannie mnie bawiło :-) Warto zwrócić uwagę na dopisek "Efekt masy" na okładce... Dla fanów ME na pewno będzie interesująca w kilku momentach - nie wiem natomiast jak zareagowałaby na nią osoba nie grająca wcześniej w grę, ale sądzę, że nie oceniłaby książki zbyt pochlebnie.

W skrócie: idealna książka na to, żeby ją od kogoś pożyczyć, przeczytać w 3-4 wieczory i oddać :-)

Następny wpis już wekkend, a w nim o pewnej pani, która wie wszystko - wystarczy tylko dobrze zapytać - Mass Effect Wiki.

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...