Porażony, zmęczony, szczęśliwy- wrażenia z kocertu AC/DC
W poprzednim wpisie obiecałem, że opiszę swoje wrażenia po drugim koncercie AC/DC w Polsce. Słowa dotrzymuję, więc właśnie zamieszczam ten oto wpis, 20 godzin i 50 minut po zakończeniu wydarzenia.
Przyjazd, oczekiwanie, strach, cierpienie, rozpacz. Wielka pow... Ups, chyba się zagalopowałem
Z Torunia wyruszyliśmy (był jeszcze tyan i 2 innych sata... fanów rocka) przed 10. Dojazd do Warszawy zajął nam w sumie niewiele, gdyż około 12:30 byliśmy już przy tablicy z półnagą syreną i napisem "Warszawa". Niestety, przebicie się przez stolicę, nawet w czwartek, graniczyło z cudem. Po około 40 minutach jazdy, stania na światłach i spotkaniach z ludźmi zmierzającymi na koncert (czy może raczej Koncert) udało nam się dostać w okolice Bemowa. Później szybkie szukanie miejsca do zaparkowania i można było udać się na lotnisko. Zanim to zrobiliśmy, poszliśmy do galerii w celu skonsumowania niezbędnych węglowodanów. Oczywiście cała galeria i pobliskie sklepy zalane były masą fanów AC/DC, nie tylko tych z Polski. Litwini, Czesi, Ukraińcy, Rosjanie, Niemcy- do wyboru, do koloru Obyło się bez żadnych incydentów, wszystko kulturalnie i pod kontrolą policji. Następnie mogliśmy już w spokoju udać się na miejsce przeznaczenia. Na płycie II znaleźliśmy się coś koło 17, a więc mieliśmy 2 godziny zanim zacznie się coś dziać. Czas ten spędziliśmy na szwędaniu się przy stoiskach, leżeniu bykiem na trawie i przysłuchiwaniu się rozmowom pobliskich obcokrajowców. Było wesoło, ale nie będę się wdawał w szczegóły. Urozmaiceniem była lecąca w tle muzyka i reklama Fundacji TVN, zabiegająca o pomoc dla powodzian. No i niby cel szczytny, ale nie uświęca on środków- karmienie tysięcy fanów głodnych muzyki jedną reklamą naprawdę mnie zniechęciło do wysyłania jakiegokolwiek SMSa. Na dwadzieścia minut przed 19 ktoś wyszedł na scenę.
Dżem, długie 30 minut i Big-Bam
Okazało się, że był to sprzątacz. Tak, to ten, co przeciera instrumenty przed wyjściem kapeli. Ludzie zaczęli bić brawa i wiwatować, co wzbudziło ogólną wesołość. Na szczęście równo o 19 pojawił się
Niestety, Ryśka z oczywistych względów nie było, więc występ nie był tak dobry, jak mógłby być. Początkowo zagraniczni goście wyglądali mniej więcej tak:
ale po zagraniu "Snu o Victorii" wszystko się zmieniło. Ludzi dobrze się bawili, a Dżem skutecznie pobudził apetyt na Gwiazdę Wieczoru. Zabrakło mi "W życiu piękne są tylko chwile" i "Whisky", ale grupa specjalnie wybrała nieco ostrzejszy repertuar. Tyan narzekał na słabe nagłośnienie, a dla mnie było w sam raz. Występ skończył się ok. 20:30. "Kurka"-pomyślałem-"jeszcze pół godziny". W ciągu tych 30 minut ciągle przybywało nowych twarzy, gdy na około 10 minut przed godziną 0 tłum osiągnął apogeum. Nie było jednak tak źle i wbrew moim przewidywaniom nikt nie został stratowany. Nerwowe oczekiwanie, zapalenie świateł i rozbłysk ekranów...
\m/, 120 minut i jedna z najlepszych solówek ever
zaczął się koncert AC/DC: mnóstwo świateł, fajerwerków i decybeli płynących z głośników. Krótkie powitanie Briana i chłopacy zaczęli grać. Hity posypały się jak z rękawa: Hell Ain't a Bad Place to Be i
na rozgrzewkę. Pozdrawiam malkontenta stojącego 2 metry za mną, który po każdym utworze rzucał jakimś "kąśliwym" komentarzem. Moją uwagę zwróciły też statyczne trybuny (pozdrawiam MAGneta ) i jakoś tak mało skaczącą publikę. Sytuacja zmieniła się podczas piosenki The Jack, w czasie której Angus urządził
. 60 tysięcy gardeł drących się w stronę półnagiego 50-latka? Takie rzeczy to tylko z AC/DC. Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie: Shoot to Thrill (na uwagę szczególnie zasługuje moment od 3:25),
i
(niezła lala ). Emocje sięgnęły zenitu wraz z piosenką
(
). Utwierdziła mnie ona w przekonaniu, że Angus zasługuje na miano mojego ulubionego gitarzysty. Ooo tak, to było to. Po niej nastąpiło nerwowe oczekiwanie, gdyż Australijczycy... zniknęli. Na szczęście pojawili się po 2 minutach z
. Na pożegnanie zagrali
. Niestety w chwilę potem zniknęli ze sceny. Krótki pokaz fajerwerków i nadszedł czas na wyjście. Cóż to było za przepychanie. W samochodzie znaleźliśmy się 40 minut po zakończeniu koncertu, czyli o 23:40. W domu znalazłem się o 4 nad ranem...
And the story ends here
Potem nie pozostało mi nic innego, jak przejrzenie zdjęć i nagrań z koncertu, a następnie położenie się spać. Z trudem zasnąłem i do teraz rozpamiętuję koncert. Będzie tak pewnie jeszcze przez kilka następnych lat. W każdym razie trzymam kciuki za to, by jeszcze raz się u nas zjawili. Niech im sił starczy. I niech Rock będzie z Wami!
P.S. BONUS (ostatnia rozmowa dziennikarzy roxx )
4 komentarze
Rekomendowane komentarze