Album Slasha - g*wno czy arcydzieło?
Slasha chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Legendarny już teraz gitarzysta Guns'N'Roses, zawsze z charakterystycznym cylindrem na głowie i z nieodłącznym Gibsonem. Jeden z lepszych muzyków tego świata. Jego kompozycje zna chyba każdy szanujący się fan muzyki. Jego utwory zawsze szybko wpadały w ucho, były lekkie, czasami nurtujące. Teraz Slash wydał swój własny, "solowy" album. Słowo "solowy" dlatego w cudzysłowie, bo każda piosenka jest wykonywana z innym muzykiem.
Ale do rzeczy. Kiedy wpadł mi w ręce krążek Slasha, od razu wysłuchałem go w całości. Pierwsze odczucie - nic specjalnego. Jakieś mdłe nutki, czasami słaba linia melodyczna, od razu spodobał mi się tylko utwór "Paradise City" w nowej wersji. Rapowana zwrotka - to jest to! A i Fergie nadała tej piosence jakiegoś polotu, bo oryginał nigdy mi się nie podobał. Czyli jakbym wtedy miał oceniać album - 2\10. Ale tchnięty jakimś przeczuciem przesłuchałem album jeszcze raz. I jeszcze raz. I znowu. Odkryłem w tym albumie naprawdę świetne partie. Jakieś małe szczególiki, nadające klimat piosence, jakąś szaloną zagrywkę czy melodyjną solówkę. I płyta zaczęła mi się podobać. Slash stworzył coś naprawdę oryginalnego. Płytę, która odrzucając słuchacza za pierwszym podejściem w jakiś magiczny sposób zmusza do ponownego przesłuchania. Nie każdemu jednak się płyta spodoba. Trzeba mieć dobry gust, by odkryć w tej płycie wszystkie "niesamowitości", które Slash poukrywał. Ja osobiście słucham prawie wszystkich gatunków muzycznych, w każdym potrafię odnaleźć jakąć ciekawą wartość - i te wartości, a nawet ich całe mnóstwo odnalazłem w tym albumie. Dobra robota, Slash!
Parę kawałków:
Gotten - nie wiem, kim jest ten Adam Levine, ale jego wokal chwycił mnie za serce. Naprawdę.
http://www.youtube.com/watch?v=rAsVg7pIQtk
Paradise City z Fergie i Cypress Hill
http://www.youtube.com/watch?v=Gl3w7ud3dUI
Back from Cali
3 komentarze
Rekomendowane komentarze