Skocz do zawartości

inhumator

Forumowicze
  • Zawartość

    160
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez inhumator

  1. ZdeniO: spokojnie, trochę wyrozumiałości! :laugh:

    Ja akurat mam sukę siberian husky, bardzo lubianą i - niestety - lubiącą wszystkich... młodziutka, niewiele ponad 7 m-cy ma, to i przyjacielska wobec wszystkich ;)

    A ciągnie jak diabli...

  2. Odnośnie do słuszności interpretacji - jak to nam na roku pewien doktor powtarzał, każda interpretacja jest dobra, jeśli się ją solidnie uzasadni. W związku z tym nie ma czegoś takiego, jak "jedyna słuszna, prawdziwa" interpretacja - myślę, że kolega Qbuś się ze mną zgodzi, wszak też filolog :happy:

    Przykładowo: innej analizy i interpretacji dokona strukturalista, innej psychoanalityk, jeszcze inszej hermeneuta... i tak dalej. I każdy będzie miał rację :)

    Osobiście uważam za krzywdzące stosowanie klucza. Rozumiem, że chodzi o "sprawiedliwość", jednak wg mnie akurat w przypadku języka polskiego ma on kiepskie zastosowanie, przynajmniej, jeśli chodzi o literaturę. No chyba, że jest pytanie o to np., w której książce sprzedawali szczeble z drabiny, która się świętemu przyśniła :D

  3. Program nie jest, wbrew powszechnym opiniom, taki straszny i ściśle ukierunkowany na dane pozycje. Tak, należy zapoznać się z tytułami w nim zawartymi, ale tych stricte obowiązkowych jest garstka, większość to tak naprawę inicjatywa pedagoga.

    Nie pisałem o ścisłym ukierunkowaniu na pozycje literatury, tylko na umiejętności - program nauczania to nie tylko lektury. Jakie to może przynieść efekty (i dość często, niestety, przynosi) - patrz mój przykład z listem. Owszem, idea klucza nie jest zła, jednak - jak sam napisałeś - beznadziejnie zrealizowana, w dodatku ocenianie kryterialne krzywdzi uczniów o wiedzy przekraczającej normę.

    Nie chodzi o to, że źle go zinterpretowała, ona po prostu nie spełniła wymogów polecenia ? analizy i interpretacji. (...) Dlatego przykłady ludzi pióra czy też nauki, którzy nie radzą sobie z nową maturą, są raczej nietrafione. Oni po prostu nie potrafią spełnić polecenia, dla nich to zbyt banalne.

    To właśnie o to chodzi, o trzymanie się klucza.

  4. (...) Z drugiej strony, sam pewnie wiesz, że są nauczyciele, dla których jakiekolwiek odstępstwo od tego programu jest wręcz nie do wyobrażenia. (...)

    Jak najbardziej, nie można uogólniać. Są również ci kiepscy, zastali nauczyciele, u młodych jednak najczęściej to budzi sprzeciw. Cóż jednak robić... Jeśli wejdziesz między wrony... Z czegoś trzeba żyć, a jeśli chodzi o ideały - z jakiegoś powodu jednak człowiek kończył takie, a nie inne studia. Tu znakomitym komentarzem będzie monolog Marka Kondrata z "Dnia Świra" (scena przy odbieraniu wypłaty, aż do toalety, czy np. jego lekcja o "Sonetach krymskich" - iluż z nas chciałoby mieć takiego nauczyciela...).

    No i nie zawsze jest też jak odejść od programu.

    Mało tego, od programu nie wolno odejść. Można założenia programu nieco inaczej zrealizować, ale nawet na eksperymenty nie ma za wiele miejsca - a nuż z pomysłem nie trafisz? Odbije się to na wynikach uczniów, a ich słabe wyniki mogą mieć wpływ na Twoje utrzymanie. Nikogo nie obchodzi, że jesteś początkującym nauczycielem, który dopiero wypracowuje warsztat pracy.

    Wkrótce maj, to się dowiemy, czy nadal tak jest.

    Z tego, co wiem, to się zmieniło, przynajmniej trochę, ale nie wiem, z jaką skutecznością.

    Heh, przypomniałeś mi pewną historię jakiegoś profesora (nie pamiętam niestety, kto to był).

    O ile pamiętam, to kilka sław literackich (zarówno literatów, jak i literaturoznawców) postawiono przed opisanym przez Ciebie zadaniem, z opisanym przez Ciebie skutkiem... Nie jestem do końca pewien, ale wśród nich znalazła się chyba nawet sama Szymborska z poleceniem analizy własnego wiersza!

    Z niezbyt dobrym wynikiem ;)

    Czytanie po przymusem (czy robienie czegokolwiek w takim wypadku) wywołuje naturalny sprzeciw.

    Howgh :)

  5. Owszem, utopijne. Ale prawdę powiedziawszy, na chwilę obecną nie widzę innej alternatywy. Szczególnie, jeśli się weźmie pod uwagę (...) nauczycieli, którzy wolą się skupić na programie nauczania, a nie na samych uczniach. Póki co uczniowie są skazani na wałkowanie nudnego kanonu lektur.

    Wiele osób najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że nauczyciel to też człowiek, i że wykonuje pracę zarobkową. Zarzucasz im skupianie się na programie nauczania - tyle, że z realizacji tego planu są rozliczani, a nie z oczytania uczniów. To jest IMHO główną wadą polskiego systemu oświaty, że stawia się na suche wyniki, tzn. uczniowie są nauczani - czy też raczej szkoleni, to chyba właściwsze słowo - pod testy, nie zaś w kierunku posiadania konkretnych umiejętności i wiedzy. Owszem, owe testy i egzaminy są niby tworzone pod kątem tych umiejętności, jednak w praktyce wygląda to tak, że jeszcze niedawno (nie wiem, jak jest teraz) uczniowie zdający maturę rozszerzoną z jakiegoś przedmiotu mieli mniej punktów i mniejsze szanse na dostanie się na studia, niż ci zdający maturę na poziomie podstawowym. Reasumując, bezpośrednim wykładnikiem jakości pracy nauczycieli jest procent zdanych egzaminów + wyniki tychże, a nie stymulacja wiedzy i intelektu. Co za tym idzie, to, że tematy - w tym konkretnie przypadku lektury szkolne, i w ogóle książki - są przerabiane "po łebkach", "bo czas goni", a liczbę godzin języka polskiego się zmniejsza, to kwestia idiotycznie skonstruowanych zestawów egzaminacyjnych; choć może nie tyle zestawów, co idiotyczny pomysł oceniania kryterialnego - bo to niby sprawiedliwiej będzie...

    Prosty przykład.

    Zadanie: uczeń ma napisać list.

    Kryteria: na list składa się data i miejsce pisania, nagłówek, jakaś tam treść, i podpis.

    Przeciętny uczeń np. pominie datę lub miejsce, i już ocena leci w dół. W zasadniczej treści listu rozpisze się niemożebnie, i - powiedzmy - ta główna część będzie stała wysoko pod względem artystycznym. Zrobi jednak 2-3 błędy ortograficzne bądź gramatyczne - ocena leci w dół. W taki sposób za wartościowy (pod względem stylistycznym i artystycznym) list dostanie ocenę słabą, ponieważ zapomniał o dacie i zrobił kilka błędów (a im większy objętościowo tekst, tym łatwiej o pomyłkę).

    Teraz spójrzmy na ucznia, który zna klucz.

    - Data i miejsce są,

    - nagłówek jest,

    - zasadnicza treść listu (pozwolę sobie zacytować w całości):

    "U mnie wszystko dobrze, a co u Ciebie?"

    - I, oczywiście, podpis.

    Który list jest lepszy? Drugi, bo spełnia wszystkie kryteria ujęte w kluczu.

    Pomijam tu bardzo częste przypadki, kiedy odpowiedź ucznia nie zostaje uznana, bo w odpowiedzi nie użył słowa ujętego w kluczu, tylko jakiegoś synonimu, bądź użył formy opisowej. Wobec powyższego wywodu nauczyciele nie starają się przekazać wiedzy i - broń Boże - zamiłowania do książek, tylko wyklepania na blachę klucza, wkuwania testów. Bo z tego są oceniani.

    Kto winien? Nauczyciele?

    Jeśli zaś o same książki chodzi... Myślę, że nie lubimy czytać lektur szkolnych i nie lubilibyśmy niezależnie od tego, jak by ciekawe nie były... bo to lektury. Jest przymus ich czytania, nieważne, o czym są, TRZEBA je przeczytać. Sądzę, że to stąd się bierze...

    Zolza: Ja akurat miałem w szkole tylko fragmenty "Kubusia", ale zainteresowały mnie na tyle, że po Diderota sięgnąłem w trakcie studiów. Tak samo Vonneguta, Kafkę, Joyce'a, Miltona, Hellera, i wielu innych... I nie zawiodłem się :)

    P.S. Nerchio: jak na oczytanego człowieka, to Pan byki sadzisz ;) Co do treści - a co powiesz na Harry'ego Pottera w spisie lektur szkolnych? :D

    EDIT:

    up: jeśli o poprawność językową chodzi, to zapraszam do tego tematu :)

  6. Argaris: chodziło mi o to, że przy opisie zmian, jakie wnosi patch, jest wyraźnie mowa o sterowaniu pojazdów, jakby już jakieś w grze były, a nie dopiero w planach wydania... Co do lokalizacji DLC, nie wiem, bo pozmieniałem pliki konfiguracyjne gry, żeby mieć audio angielskie z polskimi napisami^^

    Przy okazji, kupiłem DLC do "jedynki" - Pinnacle Station. Przeszedł to ktoś? Z powodu "dwójki" przechodzę kolejny raz "jedynkę", tym razem kobietą, żeby sprawdzić możliwości sequela ;). Zacząłem grę biotyczką, od razu na poziomie "twardziel", no i za cholerę w tym DLC nie mogę przejść Time Trial (w magazynie) - ma ktoś jakiś patent? To zaczyna się robić irytujące...

  7. Patch 1.01 już jest, zainteresowanych odsyłam tutaj.

    Co mnie zastanowiło - "It is recommended that players reset their keyboard mapping to default values to ensure proper vehicle control." Wynikałoby z tego, że w grze są już pojazdy do sterowania - widział ktoś? Owszem, wiem, że w którymś z kolejnych DLC ma być ten latający jakmutam, ale - póki co - jeszcze go nie ma. Więc?

  8. Czy to prawda, że wersję angielską można NORMALNIE wybrać ale w edycji kolekcjonerskiej? Proszę o potwierdzenie od kogoś kto taką wersję zakupił.

    Ja kupiłem, właśnie zainstalowałem - nie można. Nie wkładałem jeszcze płyty dodatkowej (tej 'kolekcjonerskiej'), ale nie sądzę, żeby tam była wersja angielska ;)

    Na pocieszenie mogę wspomnieć, że komiks jest po angielsku ;)

  9. Kary cielesne, polegające na ucinaniu kończyn stosowano. Nie pomogły, skoro dalej się je praktykuje. Kara śmierci jest w wielu krajach, a mimo to ludzie się mordują. Wniosek prosty - odstraszanie nie działa, a przynajmniej nie tak, jak byśmy tego chcieli.

    Działa, o tyle, że morderca już więcej nikogo nie zamorduje.

    Motywy zabójstw są różne i obawiam się, że nikt z nas tu obecnych nie posiada kompetencji, aby dokładnie zagłębić się w psychikę mordercy. Ale nie można zapomnieć, że duża część ofiar to przypadkowe osoby. "Ah, zabiłbym se kogoś" jest w takim razie IMO dość popularnym motywem, co zresztą obserwuje również u siebie.

    Z jednej strony zgoda, nie mamy kompetencji. Z drugiej strony:

    1. Skoro tak stawiasz sprawę, to jedyną osobą mającą niepodważalne kompetencje byłby morderca, zwłaszcza taki, który zabijał z większości znanych nam (na podstawie ad ex. rozpraw sądowych) powodów.

    2. Wydaje mi się, że nie musimy mieć takich kompetencji, o jakich mówisz. Mi osobiście wystarczy moja własna moralność, wiedza i przekonanie o tylu powodach, z których bym tego nie zrobił. Od szacunku dla ludzkiego życia począwszy.

    Ale czy priorytetowym celem kary śmierci jest "odstraszanie" potencjalnych skazanych? Myślę, że chodzi o zaspokojenie ludzkiej potrzeby odwetu, tylko ubiera się to w ładne słowa.

    Zresztą - jeżeli ktoś decyduje się na gwałt / zabójstwo to raczej nie myśli, że go złapią, nie?

    Potrzeba odwetu to niebezpieczna pobudka. Dlatego właśnie w sprawach morderstwa nigdy nie osądza jedna osoba, nigdy też nie robią tego osoby związane ze sprawą. Z tego powodu nie sądzę, żeby odwet miał tu coś do rzeczy.

    Również myślę, że gwałciciel nie myśli, że go złapią - za pierwszym razem. Wielokrotni sprawcy IMO już kombinują, jak zminimalizować ryzyko złapania - w związku z tym kwestia ewentualnej niepoczytalności odpada. Co do morderców... To już nie jest tak jednoznaczne. wszystko zależy od okoliczności, od osób bezpośrednio w to zamieszanych - każdy przypadek jest inny, choć w przypadku wielokrotnych sprawców można to jakoś uschematyzować.

    W takim wypadku dużo może się zdarzyć. Możesz go zabić albo nie, nie wiesz tego. Możesz mówić, że nie zabijesz, ale nie dowiemy się, póki nie dojdzie do sytuacji konfliktowej. Ze współżyciem jest gorzej, tu wchodzi w grę chemia, gra hormonów, feromony i cała reszta tego tałatajstwa. Skąd potem zdrady? Skąd rozwody i kochanki? To nie takie proste.

    Zgadzam się, jednak (oczywiście, musi być jakieś "ale" :) ) to wszystko kwestia moralności. "Chemia, gra hormonów, feromony" etc. u osób o wysokiej moralności nie są czynnikami decydującym o zdradzie. Z tego, co pamiętam (z jakiegoś "babskiego" pisma :P ), przeprowadzono na ten temat nawet badania - okazało się właśnie, to, co powyżej. Może ktoś komuś się podobać, może nawet dojść do sytuacji o dużym potencjale erotycznym, ale wciąż jest to kwestia naszego wewnętrznego "hamulca". Hamulca, który sami w sobie kształtujemy - pod wpływem społeczeństwa, w którym żyjemy, i panujących w nim zasad (w tym przyp. właśnie zasad moralnych) uznawanych za dobre, pod wpływem również najbliższego otoczenia, a zwłaszcza osób, które nas wychowały - to jest najważniejszy punkt odniesienia. Rzecz w tym, że mamy świadomość tego, co nam się wpaja, świadomie się do tych zasad ustosunkowujemy - stąd moje przekonanie, że to my dobrowolnie nakładamy na siebie tę wewnętrzną blokadę zwaną moralnością. I w bardzo dużym stopniu dotyczy to również problemu (wiem, dla niektórych nie stanowi to problemu. I to jest problem...) odebrania komuś życia. W tej kwestii jestem dychotomiczny. ;)

    No właśnie, jak Murezor i Zolza zauważyli - kwestia niesłusznie skazanych... To jest największy - moim zdaniem - argument przeciwko karze śmierci. (Green Mile S. Kinga...)

    Poza tym, sądzę, że wiele rozbija się o to, że przez niektórych ludzie są traktowani jak rzeczy...

    To dalej jest życie. Może być przeżyte dobrze lub źle, ale samo w sobie nie ma znaczka plusa czy minusa.

    W pełni się zgadzam. Nie wiemy też, kim, właściwie, ten "menel" jest. Znam historię pewnego doktora (nauk humanistycznych), bardzo błyskotliwego, który stracił żonę. Nie mógł się z tym pogodzić, zaczął pić. W ten sposób się stoczył, w konsekwencji wylądował na ulicy. Chcę przez to powiedzieć, że nie wiemy, kim są inni ludzie, i choć stereotypy bardzo ułatwiają życie, często mogą być bardzo krzywdzące - tym samym nie możemy stawiać na kimś krzyżyka, bo ad ex. jest oskarżonym w sprawie o morderstwo, bądź śmierdzi od niego brudem, moczem i alkoholem na milę.

    Załóżmy, że wynaleziono czytnik myśli, który pozwala z całkowitą pewnością rozwiązać każdą sprawę. Co wtedy?

    Takie fantazjowanie odłóżmy na bok. Nie ma takiego czytnika myśli (mam nadzieję ;) ), a póki co jesteśmy skazani na rekonstrukcję zdarzeń w oparciu o ślady i dowody. Skoro już chcesz fantazjować... Jak odróżniłbyś myśli, wspomnienia rzeczywistych czynów, od wyobraźni? Przykładowo, mogę sobie wyobrażać, czego to bym nie zrobił nielubianej przeze mnie osobie, ale nigdy tego bym nie wprowadził w czyn. I co, chcesz mnie karać za myśli? (nawiasem pisząc, zapraszam do obejrzenia Minority Report)

    Idźmy dalej - powiesz być może, że ów czytnik mógłby odróżnić wyobrażenia od wspomnień rzeczywistych zdarzeń. Skoro już tak fantazjować - jestem całkowicie przekonany, że niedługo po powstaniu takiego czytnika powstałoby urządzenie zakłócające/zniekształcające jego pracę, lub nawet fałszujące odczyty..

    Możesz usunąć z mózgu elementy odpowiadające za nadmiar agresji oraz myślenie abstrakcyjne. Co lepsze - upośledzony, ale jednak spokojny obywatel czy morderca?

    Przytoczę tu myśl przewodnią Clockwork Orange. Kiedy - Twoim zdaniem - poziom agresji stałby się nadmiarem? Wyeliminowanie agresji to również niemożność obrony. Powiesz pewnie, że założyłoby się taką blokadę wszystkim ludziom. Wydaje mi się, że agresja odpowiada również za np. chęć współzawodnictwa. Wyeliminujesz i to. Chodzi o to, że agresja jest nam potrzebna w życiu, jest ona wręcz w pewnych aspektach życia niezbędna. Rzecz w tym, aby to wszystko przewyższała moralność, ta wewnętrzna blokada, o której już pisałem.

    Uprzedzę innych i napiszę kontrę :P

    Tak, chodzi jednak o to, aby wyeliminować ze społeczeństwa jednostki nadmiernie agresywne.

    Też się zgadzam, nie można popadać w skrajności. Na razie mamy tylko półśrodki (w postaci, hmm, środków uspokajających). Wydaje mi się, że jest to możliwe w przypadku uszkodzeń biologicznych (mam na myśli zmniejszenie agresji) - jeśli chodzi o psychikę, to jeszcze dłuuuuga droga przed nami, zanim coś będziemy w stanie z tym zrobić...

    (...) ponieważ nie bardzo potrafię się wczuć w rolę kobiety.

    Każdy człowiek jest inny. Niezależnie od płci. Myślę, że nie można oczekiwać od kobiety arbitralnego zdania o kimś innym... nie, źle brzmi, jeszcze raz. Każda osoba może powiedzieć wyłącznie o tym, jak myśli ona sama, i płeć nie ma tu znaczenia. Tak, jak ja nie mogę się wypowiadać, jak myśli mężczyzna (lub kobieta), tak nie może nikt inny. Mogę powiedzieć, jak ja myślę.

  10. Masz rację, Pezecie, ale tylko częściowo. Feminizm od samego początku był ruchem m.in. politycznym. Czym właściwie jest feminizm? Formalnie, jest to ruch dążący do politycznego i społecznego równouprawnienia kobiet (cyt. za prof. W. Kopalińskim). W moim odczuciu (choć moje zdanie, jeśli sprzeczne z opinią co poniektórych kobiet, nie ma znaczenia, przecież jestem facetem) feminizm to idea zakładająca równość w dążeniu do osobistego szczęścia bez względu na płeć. To zresztą zakłada konstytucja. Jak jednak mówi wyjaśnienie Kopalińskiego, feminizm to ruch społeczno-polityczny (skrót myślowy, ale wiecie, o co mi chodzi). Nie można więc nazywać feministką kobiety, która osiągnęła osobiste szczęście w takiej właśnie idei równouprawnienia. Rzeczony ruch wg mnie powinien sprawdzać np. wysokość pensji na takich samych stanowiskach, równouprawnienie w szansach na zdobycie pracy, etc. Feministka to kobieta, która czynnie bierze udział w walce o równouprawnienie, nie tylko w przypadku dyskryminowania własnej osoby. Tak więc, Yen, jeśli tak nie postępujesz, możesz uważać się - wg mnie - jedynie za zwolenniczkę feminizmu.

    Zauważyłem też mylenie tego pojęcia (na którą to pomyłkę zwróciła już uwagę Yennefer) - często feministkami określają się kobiety, które dążą do wykazania na każdym polu wyższości kobiet nad mężczyznami. Te z reguły są najgłośniejsze, często też najbardziej rozpoznawalne - myślę, że to z tego powodu feminizm jest tak błędnie postrzegany. Takie "feministki" należy tępić. Powinny się za to jednak wziąć kobiety - po pierwsze, ze względu na szerzenie błędnej - i krzywdzącej - opinii nt. rzeczonego ruchu, po drugie zaś dlatego, że jakakolwiek akcja ze strony mężczyzn będzie postrzegana jako przejaw dyskryminacji i wywoła tym większą burzę. Analogicznie, np. w polskim środowisku literackim okresu międzywojennego Żydzi również walczyli z dyskryminacją, w związku z tym obowiązywała "poprawność polityczna". Tuwim jednak mawiał źle o Żydach, i nikt mu nie mógł niczego zarzucić (sam był Żydem). :)

    Druga sprawa.

    Skoro mówimy o równouprawnieniu, co z równouprawnieniem mężczyzn? Jest to głównie problem postrzegania przez społeczeństwo, i opiera się na stereotypie, jaki to "prawdziwy mężczyzna" jest, zaś wszelkie odstępstwa uznawane są za zniewieścienie (nie wspominając o bardziej pejoratywnych i wulgarnych określeniach) - wspomniałem o tym tutaj. Dotyczy to również zawodów - jak postrzegany jest pielęgniarz, czy opiekun w przedszkolu? Sięgnę po bardziej ekstremalny przykład: a co ze striptizerem? "Ciota" jest i tyle? Co z tym równouprawnieniem?

    Zresztą, problem równouprawnienia jest znacznie większy, obejmuje chociażby inne rasy i mniejszości seksualne.

    Yennefer: wracając do feminizmu. Piszesz przede wszystkim o drobiazgach, o codziennych zachowaniach (jak np. przepuszczenie kobiety przodem). Jak już w innym temacie wspomniałem - jeśli równouprawnienie, to całościowo i konsekwentnie. W takim przypadku wszelkie "gentelman behaviours" są jedynie bonusem świadczącym o sympatii, nie zaś o faworyzowaniu jednej z płci (oczywiście, niezależnie od intencji ;) ), i żadna zwolenniczka feminizmu nie ma prawa oburzać się, że ktoś nie ustąpi jej miejsca, czy np. nie przepuści przodem. Równouprawnienie, right? Drążąc temat: jeśli mężczyzna usługuje kobiecie (np. żonie czy dziewczynie, i jest to wyrazem daleko posuniętej sympatii czy nawet miłości), to jest OK, a co w przypadku, gdy to kobieta usługuje mężczyźnie (z tą samą intencją)?

    EDIT: Co za tym idzie, kobieta ma równe prawo zostać napadnięta i pobita, co mężczyzna. Choć jakoś nie widzę tych tłumów kobiet walczących o równouprawnienie w tym względzie ;)

    A właśnie, kolejna drażliwa sprawa... Mimo, że (chyba?) nie zdarza się to często, mężczyzna również może zostać zgwałcony przez kobietę. Po raz kolejny, co z równouprawnieniem? Mam na myśli po pierwsze, ogólnospołeczną obiegową opinię na ten temat, a po drugie, brak jakichkolwiek ośrodków wsparcia psychologicznego, czy nawet karania sprawczyń przez prawo i organy ścigania. Inna sprawa, że taki gwałt bardzo trudno byłoby udowodnić... I jest jeszcze wspominana wielokrotnie kwestia mężczyzn bitych (czy wręcz maltretowanych) przez kobiety (np. w małżeństwach). Pytanie retoryczne: jaka jest obiegowa opinia otoczenia, a?

  11. Jak dla mnie:

    1. największa sieczka - Vital Remains "Dechristianize" - chłopaki ostro jadą, choć solówki są cudowne, aż ciary przechodzą!

    przykłady:

    ,

    1 a) ex aequo stareńki, lecz wciąż wymiatający (przyznać się, nie znacie :wykrzyknik: ), niezwykle dynamiczny i b.dobry technicznie

    Nocturnus "The Key" (solówki IMO nieco szalone, nawet Trey z Morbidów tak zrytego garnka nie ma :wink: )

    examples: http://www.youtube.com/watch?v=6gCjpKsBf44 , http://www.youtube.com/watch?v=U4UK5FUEQ00

    2. całokształt - jak dla mnie, naturalnie guru gatunku, jedyny, słuszny i niepodważalny DEATH z ś.p. Chuckiem (nie, nie Norrisem :tongue: ) Schuldinerem, i tradycyjnie Cannibal Corpse (Morbid Angel przestał mi się podobać wraz z płytą "Heretic", jakkolwiek wcześniejsze... mniam). Lubię też At The Gates i in. (patrz sygnatura:))

    3. Metal "inny" - inny niż wszystko, wyjątkowy, to oczywiście death-progressive: Opeth. I to od pierwszego albumu. MOCNO nietypowy jest też Ulver, co płyta, to inny gatunek muzyki:) Hiphopowego chyba jeszcze nie wydali :wink:

    4. Klasyka wszechczasów, płyty wiecznie żywe - IMO (poza niemal całą dyskografią Death, choć mój najulubieńszy album to "Individual Though Patterns") Samael "Ceremony of Opposites" - dla mnie ta płyta to sztuka!

    5. Moje odkrycie ostatnich lat: Symphony X, Dream Theater (aż wstyd się przyznać:) "Metropolis p. 2" rządzi!), i... Kalmah. Proszę, posłuchajcie: http://www.youtube.com/watch?v=79mE6w15ujM W ogóle album "The will return", choć nie tylko.

    I wiele innych... to temat rzeka. Dość wymienić choćby Emperora, Entombed ("Left Hand Path" daje radę:)), wspomniany wcześniej My Dying Bride (a propos, co do melancholijnych klimatów - a The Gathering "Mandylion" to co!? Gorszy? No. 1 ex aequo również Anathema "Eternity"). Swoją drogą, ktoś kilka postów wcześniej pytał o folk metal. A słuchał Ty In Extremo? Chłopaki z Niemiec, nieźle wymiatają:)

    A poza tym... ostatnio XIX-wieczna muzyka gitarowa (czyli głównie hiszpańska), i w ogóle klasyka... Ale to raczej nie to forum :tongue:

    P.S. A co powiecie na Zyklon?:)

  12. Natooratx: Myślę, że mogę polecić Ci Morrowind i Oblivion, choć nie ma tam walki turowej; taktyki natomiast w walkach aż nadto :happy:

    Alternatywą dla rozgrywki, którą chyba preferujesz, byłby pełnokrwisty RPG - w tym przypadku pozostaje życzyć dobrego MG :laugh:

    Co do fabuły - już wiele megabajtów i drzew poległo, opisując ten temat, wypowiem się więc w skrócie:

    gdyby fabuła nie była sztampowa (co jej zarzucasz) - i nie dotyczy to jedynie, jak sam powiedziałeś, DA - jaka inna miałaby być? Co miałoby być celem w grze RPG? Naczelny cel musi być czymś wielkim - jak w każdej epickiej opowieści. Jeśli nie chcesz "epickości" rozgrywki, to IMHO przygodówki, ew. MMORPG, są dla Ciebie. Inna sprawa, że można BioWare zarzucić schematyczność fabularną, podobnie, jak ad ex. Mastertonowi przy jego horrorach (co publicznie zauważył chociażby Smuggler). Jeśli nie chcesz fabuły, w której chodzi o zbawienie/uratowanie świata, to co pozostaje? Dodam przewrotnie, że na dobrą sprawę w absolutnie KAŻDEJ fabule gry chodzi o zbawienie świata - przecież może to być równie dobrze osobisty świat bohatera, zaś zbawienie go może np. polegać na osiągnięciu spokoju duchowego, czy (w drugą stronę) usiłowaniu zaliczenia każdej piękności :wink:

    Jeśli w fabule nie będzie ważnego celu - ważnego choćby dla nas samych - to, jak sam stwierdziłeś, pozostają The Sims; a jak wiadomo, nic tak nie nakręca wątku głównego, jak ratowanie świata :biggrin: Faktem jest, że to pójście na łatwiznę...

    Z drugiej jednak strony, osobiście, jeśli chcę nietypowej, zaskakującej, wielowarstwowej, nieprzezroczystej fabuły, napisanej hermetycznym językiem (lub, o zgrozo, hermeneutycznym :cool: ), to sięgam po literaturę powszechną, lub teorię literatury :laugh: . Tytułów są setki, jeśli nie tysiące. "Twardzielom" polecam "Ulissesa", choć to i tak nic w porównaniu z majstersztykami socrealizmu ("Traktory zdobędą wiosnę" rulez! literacka lobotomia :laugh: )

    Kończąc przydługie dywagacje, podsumuję - jakkolwiek kolejne zbawianie świata to - bądź co bądź - pójście na łatwiznę, w żaden sposób nie odbiera mi przyjemności gry. Rzecz w tym, jak do tego celu się dąży. I tak, zgadzam się również z zarzutem przeładowania gry walkami (jak wcześniej pisałem).

    Kolejna rzecz, Natooratx: jeśli chcesz tytułu na wskroś RPG-owego, a zarazem chcesz gry przy kompie i nie chcesz znowu zbawiać świata, mam tylko 2 propozycje: Ultima Online i mudy :happy:

  13. Generalnie gra mi się podoba bardzo, choć popieram większość - jest przeładowana walkami.

    Kijem w oko był dla mnie chyba tylko fragment, gdzie w zamku Redcliffe (już po ucieczce dzieciaka) udałem się na rekonesans bocznych korytarzy (sam, drużynę zostawiłem w głównym holu wraz z Teaganem, Izoldą i Jowanem), wyskoczyło na mnie kilka żywych trupów, z pozostałych pokoi wyskoczyła reszta (zwabiona odgłosami walki), jednak atakowały mnie tylko 3 - najwyraźniej reszta dopchać się nie mogła, bo poleciała do głównego holu. Gdy uporałem się z tymi trzema, pobiegłem do swojej drużyny - tam naparzaliśmy pozostałe trupy... a Teagan, Izolda i mag sobie po prostu stali na grubość kartki papieru od najbliższego przeciwnika - pełny spokój na twarzach, zero reakcji, a trupy podobnie, traktowały ich jak meble :dry:

×
×
  • Utwórz nowe...