Skocz do zawartości

Zujoq

Forumowicze
  • Zawartość

    6
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Zujoq

  1. Punkt zwrotny.

    Mathew obudził się dopiero następnego dnia. Był całkowicie wyczerpany, lecz mimo to podniósł się z łóżka i zaczął zbierać rzeczy. Jego uwagę zwrócił na siebie list leżący na biurku. Był zapieczętowany, lecz nie było na nim żadnego adresu. Rozerwał go i przeczytał. Napisał go Vincent. Wyjaśniał mu, co się wydarzyło i zabronił mu opuszczania domu po zmroku. Kazał mu też czekać z wszystkimi decyzjami związanymi z Zapomnianą Wieżą aż się przygotuje. Lecz Mathew nie miał zamiaru czekać. Po jego głowie krążyły już plany związane z wyprawą. Jednakże była jeszcze Amanda. Nie mógł jej zostawić, lecz musiał się spieszyć. Mijał dzień za dniem. Cały swój wolny czas spędzał z Amandą i po raz pierwszy czuł się naprawdę szczęśliwy. Nie kochał jej, lecz czuł się za nią odpowiedzialny. A ona? traktowała go jak zabawkę. Mathew był całkowicie pewny, że gdy jej się znudzi zostawi go. Chcąc być uprzejmy nie zwracał na to uwagi, a podświadomie zbliżał się do niej coraz bardziej. Wpadł w pułapkę, którą starannie omijał, lecz zanim to zauważył zapadł się jeszcze bardziej. Nie potrafił się skupić i zawsze, gdy przez dłuższy czas jej nie widział wpadał w anomalie wymuszającą na nim potrzebę usłyszenia głosu Amandy.

    Pewnego dnia wybrali się we dwoje na spacer wzdłuż granicy miasta. Amanda jak zawsze szczęśliwa, z trofeum w osobie Mathew, nie zwracała uwagi na to jak bardzo stała się dla niego bliska. W niektórych momentach wydawało się, że widzi, co się dzieje z nim, kiedy przez dłuższą chwile wpatrywała się w jego oczy. Jednak Mathew nie wiedział, co to znaczy uwolnić emocje. Jego wzrok, tak bardzo dziki i kojący zarazem miał w sobie ból i zwątpienie. Mimo, że uśmiechał się bez przerwy i opowiadał dowcipy wzrok miał daleki i obolały jakby był znużony życiem. Jednak to nie jego wina, że czuł się o wiek starszy niż wyglądał.

    Przytrzymali się przy ruinach jakiegoś domu ze względu na piękny park, który zaniedbany sprawiał wrażenie piękniejszego ze względu na wolność i swobodę, która panowała wśród roślin.

    - O czym myślisz? ? spytała Amanda.

    - Słucham?

    - Pytałam, nad czym się zastanawiasz.

    - Nad niczym? Po prostu podoba mi się tutaj.

    - Przez całą drogę wydawałeś się jakiś zamyślony.

    - Zastanawiałem się czy mógłbym jeszcze komuś zaufać.

    - Ty zawsze jesteś jakiś dziwny. Znasz mnie na wylot, wiesz co mam do powiedzenia na każdy temat, a ja o tobie? Nic. Czemu mi nie ufasz?

    - Ależ ufam tobie. Bo ty mi ufasz.

    - Ja już nie wiem czy ci ufać czy nie. Nie mówisz mi nic o sobie. Nie wiem o tobie nic.

    - Zmienny jak kameleon?

    - Nie. Kameleon dostosowuje się by przeżyć, a ty uciekasz jak tchórz. Przez cały czas uciekasz. Zamiast

    - Zamiast co? Nie mogę decydować. Mogę się dostosowywać.

    - Cały czas robisz co chcesz. Owijasz sobie wszystkich dookoła palca, żeby odwalali za ciebie brudną robotę.

    - Nie rozumiesz.

    - Rozumiem, to też zaplanowałeś!

    - Jesteś w błędzie. Ja ciebie kocham?

    - Ale ja już nie wiem co czuje. Raz nie mogę przestać o tobie myśleć, a raz nie mogę na ciebie patrzeć.

    - Więc co teraz będzie? Ze mną? Z nami?

    - Z nami? Byłam tylko ja. Ty nie zwracałeś na mnie uwagi. Więc szukaj sobie kogoś na twoim poziomie, a mnie zostaw w spokoju. Tak jak ja ciebie zachowam w wspomnieniach.

    - A kiedyś?

    - Może kiedyś. Jak dowiem się czy coś do ciebie czuję.

    - Ale wtedy to już nie ode mnie będzie zależało.

    - To znaczy?

    - Nie będę w to ingerował.

    Amanda chciała jeszcze coś odpowiedzieć, lecz gdy odwróciła się do niego, Mathew już zniknął. Nie wiedziała, gdzie on się podział i nie wiedziała też, że nie prędko go znowu zobaczy.

    A Mathew był już daleko, choć nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Rozmyślał gorączkowo o tym co się przed chwilą stało, lecz gdy tylko znalazł się w pobliżu domu od razu zapomniał o Amandzie a w jego myślach znowu zagościła Wieża. Podczas gdy pakował niezbędne rzeczy do podróży przypomniał sobie opowieści dziadka.

    Była to dosyć naciągana anegdota opowiadająca o ciekawym świata chłopcu. Zaczynała się od momentu kiedy ów chłopak, szukając swego celu życia opuścił rodzinne miasto. Krążył po okolicznych lasach, z dnia na dzień robiąc się coraz bardziej dzikim. Kiedy znalazł to, co szukał postanowił wrócić do domu. Wracając ścieżką, którą szedł wcześniej zaszedł w całkiem inne miejsce. Następnie wrócił do miejsca gdzie miał obóz, lecz i ono się zmieniło. Po kilku dniach zrezygnowany usiadł na jakiejś polanie i zrozumiawszy, że ścieżki w tym lesie się ?przesuwają? zaczął złorzeczyć i narzekać. Następnego dnia las się na nim zemścił. Mimo dnia, w lesie panowała całkowita ciemność a ścieżki przezeń prowadzące nie były już bezpieczne. Wtedy przerażony i oburzony krzyknął, że chciał tylko wrócić do domu i jeżeli mu się to uda więcej noga jego w tym lesie nie stanie. Gdy nastał poranek obudził go szum strumienia, a gdy ruszył w drogę zauważył, że tym razem ścieżka prowadziła prosto do miasta, a także, że była ona całkowicie bezpieczna. Nauczył się, że czasami wystarczy tylko poprosić.

    Mathew nie wiedział czemu akurat teraz przypomniała się ta opowieść, ale zaczął uważać, że dziadek coś przed nim ukrywał. Kwestią tylko było pytanie: Jak daleko to doszło wtedy a jak daleko dojdzie teraz.

    Następnego dnia Mathew był już prawie gotowy. Potrzebował jedynie pieniędzy na żywność i uzupełniający ekwipunek. Postanowił spróbować znaleźć skarb ukryty w lesie, gdzieś między miastem a górami Berlionu. Ludzie od dawna mówili o tym skarbie. Z początku była to skrzynia ze stoma sztukami złota ? łup bandy zbójeckiej, która kręciła się w okolicach miasta. Jednak później zanikły plotki o działalności złodziei, a wielkość skarbu rosła od stu poprzez tysiąc do dziesięciu tysięcy sztuk złota.

    Mathew wyszedł z miasta idąc w kierunku gór i po raz pierwszy poczuł, że las ?żyje?. Zawsze, gdy wchodził do lasu wydawało mu się, że ktoś go obserwuje, a ścieżki lasu się zmieniają. Teraz już wiedział dokładnie, że las ma w sobie jakąś magię. Czuł rytm życia drzew, słyszał ich szept, lecz nie bał się ich. Sam nie wiedząc czemu podszedł do najbliższego drzewa, objął go rękoma i wyszeptał, że chce znaleźć kryjówkę skarbu. Odpowiedział mu głuchy jak pień i przenikliwy jak szelest liści głos:

    - Skarbu powiadasz hmm? czeka cię tam niebezpieczeństwo, ale widzę w twoim sercu konieczność? hmm?

    - Kim jesteś ? spytał wyraźnie wstrząśnięty Mathew ? Jakie niebezpieczeństwo czeka tam na mnie?

    - hmm? Czyżbyś mnie słyszał i rozumiał? Kim ty jesteś skoro znasz tajniki drzew. Widziałem cię niejednokrotnie, lecz do tej pory mnie nie słyszałeś?

    - Nazywam się Mathew?

    - Mathew? hmm? Dawno nie miałem z kim rozmawiać? Jestem strażnikiem drzew. Ale możesz mnie nazywać Selebornem. Więc Mathew powiedz mi, do czego potrzebny jest ci ten skarb?

    - Potrzebuje pieniędzy na wyprawę? Musze odnaleźć Zapomnianą Wieżę?

    - Zapomnianą Wieżę? chodzi ci o Bastion Elfów tak? Hmm? do skarbu wskażę ci drogę jednak twierdzę będziesz musiał znaleźć sam. Nie mogę pozwolić, aby jakiś człowiek znalazł Wieżę. A już tym bardziej ty. Zawróć chłopcze z tej drogi, bo czeka tam ciebie jedynie śmierć albo coś o wiele gorszego?

    - Ale dlaczego?

    - Wieża jest zamknięta dla ludzi. Chcesz to pomogę ci znaleźć skarb i wrócić bezpiecznie, ale nie proś mnie bym cię wysłał na pewną śmierć.

    - Więc wskaż mi drogę do skarbu, a Wieżę znajdę już sam.

    - Nie wiem jakiego skarbu szukasz, ale jeżeli weźmiesz inny możesz sprowadzić na siebie i na nas zagładę.

    - Szukam pieniędzy. Nic więcej.

    - Człowiek nic więcej stamtąd nie zabierze. Idź drogą dalej prosto, będę cię obserwował, lecz nie będę interweniował. Uważaj na siebie.

    - Dziękuję ci Selebornie.

    Kiedy Mathew się obrócił zobaczył ścieżkę prowadzącą w kierunku gór Belirionu. Z każdym krokiem las gęstniał, a drzewa zdawały się być złowrogie. Po chwili wyszedł na polanę pośrodku, której pod wielkim dębem znajdował się otwór, jakby zejście do podziemi. Rozejrzał się dookoła, lecz dalszej drogi nie widział. Podszedł do dębu i powoli zajrzał do jaskini. Kiedy przeszedł przez wejście, które uformowały korzenie drzewa zobaczył iż w środku nie jest ciemno, a w głąb jaskini prowadza schody. Gdy zszedł na dół urzekło go piękno tego miejsca, przestronny tunel, którego ściany były wyrzeźbione przez wodę, był prawdziwym dziełem sztuki. Skrząca mgiełka wypełniająca przestrzeń między korzeniami drzew wiszącymi niczym stalaktyty, zdawała się być tutaj źródłem światła, jednak sklepienie tunelu ginęło w mroku.

    Mathew z każdym krokiem coraz więcej uwagi zwracał na tę mgłę. Przypomniał sobie gawędy o żyjących drzewach, których życie zapewniała właśnie ta skrząca mgiełka?

    - Jednak ludzie nie potrafią wymyślić nic ciekawego? - powiedział bardziej przyznając się do winy. ? Wszystkie bajki? są oparte na faktach, na istnieniach i doświadczeniach.

    Nagle korytarz skręcił w prawo, a za zakrętem znajdowała się sala. Wewnątrz jej widać było już działalność człowieka. Dwanaście stalagmitów, przerobionych na kamienne trony, stały w równych odstępach, na około jednego, wielkiego, na którym siedzeniu i oparciu wyryte były jakieś dziwne symbole, a z boku tronu znajdowała się dźwignia z rączką w kształcie czaszki. Mathew usiadł na tronie i pociągnął za dźwignie. Cały tron przesunął się ukazując schody, które schodząc ostro w dół prowadziły do podziemnego jeziora.

    Na wysepce pośrodku jeziora znajdował się ołtarz, gdy Mathew podszedł bliżej ujrzał, że przedstawia dzieje rycerza, jak zostaje przeklęty i po wielkiej bitwie uśpiony. Najbardziej zdumiewał fakt, że początkowa podobizna człowieka uległa zmianie do czasu aż z potężnego mężczyzny pozostał szkielet. U podstawy ołtarza widniał wyryty runami skrypt: Narash upadły opiekun. Mathew przeszedł po usypanej z kości ścieżce do wyspy, zagarnął złoto leżące dookoła ołtarza do plecaka i odwrócił się do wyjścia, gdy na ołtarzu zobaczył coś jeszcze, ustawione na złotym trójnogu jakby kamienne serce. Mimo ostrożności jaką zachowywał, wyciągnął rękę ku sercu i gdy je dotknął w krótkim odstępie czasu wydarzyło się kilka rzeczy. Gdy dotknął kamienia serce ożyła, a następnie rozczepiło mięśnie i oplotło mu całą dłoń, łokieć aż do ramienia, tworząc na ręce Mathew kamienną skorupę. Następnie do wyspy przeszła po wodzie fala i wyspa zaczęła się zanurzać, tonąc w otchłani podziemnego jeziora. Mathew zgiął się w pół czując potworny ból w okolicach karku. Następnie nie wiedząc co robi odbił się od resztki wyspy i czując miarowy podmuch na żebrach odsłoniętych przez rozerwaną koszulkę, leciał ku wyjściu do sali z kamiennymi tronami. Wylądował na kamiennym tronie, który zasłonił już wejście do skarbca, i zauważył, że na dwunastu tronach siedzi dwanaście szkieletów, gdy zauważyli go ruszyli ku niemu wyciągając broń. Mathew używając swej kamiennej ręki miażdżył po kolei wszystkich przeciwników czując z każdym pokonanym przypływ sił. Mathew zauważył, że szkielety mają na sobie szlacheckie stroje i że oprócz nadludzkiej szybkości dysponują siłą, która kruszyła jego kamienną rękę. Jednak z tego wszystkiego najbardziej zdumiewał fakt, że zdrową ręką nie potrafił nawet w najmniejszym stopniu uszkodzić strażnika. Podczas gdy miażdżył czaszki i kości, czuł miarowy ból, który tętniąc życiem nie miał swojego źródła, zdawał się wzrastać i rozpierać jego ciało od środka, gdy wiedziony odruchem, przekierowując źródło bólu w przeciwników krzyknął trzy słowa, które przeczytał w starej księdze u Edmunda ? Deya var satta. I nagle jak wcześniej go przytłaczał ? tak teraz doznał uczucia pustki i zmęczenia, natrętny ból przestał istnieć i pozwolił Mathew spojrzeć na sytuację w nowym świetle. Ostatni trzej strażnicy stali nad nim w bezruchu. Dopiero po chwili zauważył, że ich kości nie tylko zostały pokryte krystalicznym lodem, ale są jego częścią. Gdzieś z pleców wystawały mu końcówki złożonych teraz, potwornie skórzastych skrzydeł. A pustka? złamała go i powoli odchodzi w ciemność.

  2. Ze względu na twoje zastrzeżenia ominąłem jeden rozdział... poczeka aż go dopracuje... z konkretnych szczegółów było to, iż Mathew broniąc Amandę zostaje zaatakowany przez "coś" po czym zostają mu tylko rany, a parę dni później jedzie z dziadkiem do jego przyjaciela.

    - To znaczy?

    - Sam go o to zapytaj. Mnie to nie interesuje. Grunt to niczym się nie przejmować i w ciasnych butach nie chodzić.

    - Hmm? Ale na pewno wiesz coś o tych zamierzchłych dniach.

    - Słyszałem jakieś mity i legendy, ale to nie są pewne fakty.

    - Przecież wiesz, że wszystkie legendy opierają się na faktach.

    - Może trudno ci w to uwierzyć, ale w tych legendach nie znalazłem ani jednego pewnego źródła. Według mnie są to bzdury wyssane z palca. Ale nieliczna część uczonych w tym temacie a Edmund razem z nimi uważa, że zanim zamieszkaliśmy te ziemie mieszkały tutaj stworzenia ? chociaż lepiej by pasowało słowo istoty ? które ze względu na ich prace i wygląd nazywano elfami. Więcej nic nie wiem. Nie podoba mi się to i niewiele o tym wiem, więc jeśli pozwolisz oznajmiam ci, że właśnie jesteśmy na miejscu.

    ?Dworkiem? ta posiadłość może była kiedyś. Teraz to nie była już prowizoryczna imitacja budynku mieszkalnego, lecz ufortyfikowany z mnóstwem nowych dobudowań i przeróbek pałac, który został zbudowany w neogotyckim stylu, co powodowało uczucie jakby oglądało się opuszczony fort, w którym najwyraźniej straszy. Szeroka aleja prowadziła do frontowych drzwi, przed którymi stała fontanna. Edmund już czekał na nich na szczycie marmurowych schodów. Za nim przez uchylone dębowe drzwi ziała ciemność.

    - Mathew, to jest mój przyjaciel Edmund.

    - Dzień dobry proszę pana.

    - Witaj Mathew to zaszczyt móc poznać wnuka tak wspaniałego człowieka, jakim jest twój dziadek. Zapraszam do środka. Coś wypijecie?

    Gospodarz wprowadził ich do wielkiego holu, który oświetlał żyrandol. Następnie poprowadził ich w pierwsze drzwi na prawo. Mathew spodziewając się za drzwiami równie mrocznego, co hol korytarza zdziwił się. W jego oczach ukazał się salon o bogato rzeźbionych ścianach i kominku. Nad kominkiem wisiał gobelin przedstawiający drzewo genealogiczne Edmunda.

    - Siadajcie. ? powiedział wskazując im zdobione kamieniami krzesła. ? Tak więc Vincencie słucham cię. Podobno miałeś do mnie ważną sprawę.

    - Szczerze mówiąc chodzi tu o zapomnianą wieżę.

    - Postanowiłeś kontynuować badania?

    - Nie. Mathew chciał się więcej dowiedzieć na ten temat.

    - Więc co chciałbyś wiedzieć Mathew?

    - Musze wiedzieć jak najwięcej? Tak, więc każdy wątek czy sugestia się przyda.

    - Hmm? zapomniana wieża. Według tego co opracowaliśmy ponad trzy tysiące lat temu, w okresie Hardrim ziemie te były zamieszkiwane przez Elfy. Rasa ta zajmowała się zwykle poskromem i podporządkowaniem przyrody. Była to ponoć bardzo przyjazna rasa, która wykorzystywała swe zdolności do zwiększania dobrobytu.

    - Ale co to ma wspólnego z wieżą?

    - Do tego zmierzam. Mógłbyś mi nie przerywać? Dziękuję. Tak więc trzy tysiące lat minęło dokładnie dwa dni temu. Była to trzytysięczna rocznica przełomu jaki nastąpił w ich życiu. W te strony przybył człowiek. Wykorzystujący niewielkie możliwości swego mózgu wprowadził zmiany w ich spokojnym życiu wykorzystując prymitywne narzędzia. Nastąpiła Wielka Era Złota i Pokoju. Elfy i ludzie zamieszkiwali razem ucząc się jedni od drugich. Jednakże pokój ten nie trwał długo. Po niecałym tysiącleciu Elfy zażądały więcej. Mianowicie uległości ludzi. Rozpoczęły się wojny i powolny upadek tych istot.

    Wieża ta została zbudowana właśnie w tym burzliwym okresie. Z początku miała być pamiątką poległej cywilizacji, lecz zmieniono zamiary. Czemu nie wiem. W każdym bądź razie to przez tą wieżę bestie lęgną się w tych lasach?

    - Jak to możliwe, że tak jest przez tą wieżę?

    - Nie wiem. Domyślam się, że wewnątrz jej zamknięta jest jakaś siła ? niektórzy uważają, że to ostatnie elfy. Ale to czyste przypuszczenia. Ona istnieje. A najprawdopodobniejszym powodem jej istnienia jest zemsta. Zaplanowana zemsta poległej rasy na nas. Na ludziach.

    Ale powiedz mi, po co. Po co mnie pytasz o tę wieżę?

    - Słyszałem, że ta wieża jest czymś w rodzaju źródła kultury elfów.

    - To nie jest ?źródło? to dziedzictwo ich kultury. Potrzebujesz odpowiedzi? Sam zacznij odpowiadać.

    - Chodzi ci o Lekan, Necrolitów, Wampirów czy inne Hybrydy?

    - Wampiry. Ostatnio widziałem ?coś?. Na początku byłem pewny, że to Bruxa, lecz teraz ta ?pewność? przeminęła. Mam wątpliwości?

    - Znasz poszczególne klasy wampirów? Jestem pod wrażeniem. Mało, kogo to teraz interesuje. Więc, na czym polegają te ?wątpliwości??

    - Zacznę od wyglądu. Wydaje mi się, że miała inną strukturę skóry a także są na niej jakieś wzory? dla mnie to przypominało rośliny. Zdawała się być jakby większa a w jej locie widziałem majestat.

    Z każdym zdaniem na twarzy Edmunda rosło zdumienie. Natomiast Vincent był coraz bardziej przerażony.

    - Jeżeli chodzi o zachowanie bestii to poluje starając się porwać swą ofiarę i wydaje mi się, że nie potrzebuje schronienia przed światłem.

    - Zraniła cię?

    - Tak.

    - Możesz pokazać te rany?

    Mathew zdjął koszule i rozwinął bandaże. Po tych rozległych i głębokich szramach zostały tylko blizny.

    - Mówiłeś, że kiedy cię zaatakowała? ? powiedział Edmund z uśmiechem.

    - Dwa dni temu? Ale jak?

    - Nie jak tylko dlaczego ty?

    - Pan coś z tego rozumie?

    - Niestety nie. Ale chyba mogę ci pomóc. Chodźcie do mojego gabinetu.

    Wstał i wyszedł do holu a następnie poprowadził ich w drugie drzwi na lewo. Za drzwiami znajdował się korytarz oświetlony pochodniami. Prowadził on lekko w dół, po kilku pokonanych zakrętach doszli do olbrzymiej sali, która kiedyś mogła być częścią lochów lub też salą tortur. Teraz wyglądała na zwykłą salę gimnastyczną. Edmund zostawił ich samych przy drzwiach a sam poszedł do biurka najwyraźniej czegoś szukając.

    - Och. Jest. Teraz Mathew wyjdź na środek sali.

    - Edmundzie a jeśli to nie on? Możesz zrobić mu krzywdę.

    - Nie martw się Vincent a jak chcesz to dołącz do niego.

    - Co mam robić? ? zapytał Mathew.

    - Unikaj zderzenia?

    Po chwili ze ścian wysunęły się jakieś działka.

    - Teraz miotają gumowe piłki, więc będzie ciekawie.

    W tym momencie wysunęła się plastikowa szyba i odgrodziła go od Edmunda i dziadka.

    - Co to ma znaczyć dziadku?

    - To jest pierwszy test na refleks i zwinność. Unikaj trafienia.

    - Co robisz Edmundzie? ? podszedł zaglądając na monitor stojący na biurku.

    - Ustawiam szybkość strzału i ilość piłek, które będzie strzelać seriami.

    - Zacznij może od wolnych i pojedynczych?

    - Zacznę od środka, jak oberwie to go zmobilizuje do skupienia się na tym co robi.

    - No dobrze. Niech będzie, ale jeżeli uznam, że sobie nie radzi to zatrzymam maszynę.

    Edmund usiadł wygodnie w fotelu, wyciągnął przed siebie notes i zapisał: pierwsza próba? Stopień trudności: piąty. Liczba piłek: pięć.

    - Więc, Mathew, jesteś gotowy?

    - Tak. Chyba tak.

    - Więc? Zaczynamy.

    I wcisnął najbliższy przycisk przy prawej dłoni. Wyrzutnie zaczęły błądzić we wszystkie strony miotając gumowe pociski, które zanim opadły na ziemie odbijały się parę razy od ścian. Na początku Mathew bardzo dobrze sobie radził, lecz po drugiej serii zaczął słabnąć i dostawać. Jego ruchy robiły się coraz wolniejsze. Po godzinie Vincent zarządził przerwę. Mathew radził sobie coraz gorzej. Być może było to spowodowane stałym zwiększaniem poziomu trudności co kwadrans.

    - Jak mi idzie dziadku? ? zapytał, gdy trochę odpoczął.

    - Bardzo dobrze. Ruszasz się jak mucha w smole. A czeka cię jeszcze twój najdłuższy kwadrans. Może.

    - Nic nie mów, chcę spróbować. Edmundzie już odpocząłem, mogę już kontynuować.

    - Mathew?

    - Nie.

    - Chęć szuka sposobu a niechęć wymówki?

    Gdy tylko rozpoczął, przy drugiej serii został trafiony dwa razy, raz w udo, raz w rękę. W następnych było jeszcze gorzej. Mathew nie wytrzymał tępa i padł pod wpływem uderzeń.

    - Edmundzie ? krzyknął Vincent.

    - Patrz!! ? odpowiedział mu.

    Obaj wpatrywali się w tego młodego chłopaka, który uległ takiej zmianie. Na lewej stronie jego twarzy pojawiły się napięte żyły a jego oko? W jego oku czaiła się bestia. Soczewka w kształcie gwiazdy była zarówno niesamowicie pusta jak i zionęła pewnością. Wszystkich piłek unikał z taką łatwością jakby to robił od dziecka, a ostatnią złapał w rękę i zmiażdżył. Po zakończonym teście padł na twarz i zemdlał.

    - Jednak to on. ? zaczął Vincent.

    - Biedny chłopak.

    - Biedny? Biedny był on do tej pory.

    - Ale?

    - Nauczy się, zobaczysz.

    a co do komentarza Lady to rozmawiam i to bardzo dużo a twierdziłem wcześniej że dialogi będą dopracowywane/zmieniane. Co do kobiet to chciałem ją przedstawić inną i mam w tym swój cel, który jak na razie świeci za rogiem tego wielkiego burdelu jaki istnieje w mojej głowie:D Dzięki jak przeczytasz i to to wrzucę jeszcze:D później jest ciekawsze

  3. Rozdział pierwszy:

    Początki

    Gdy słońce wschodziło nad horyzont oświetlając miasto, by przywrócić je do życia, nikt nie śnił nawet o wydarzeniach, które miały nadejść. Delikatne krople rosy można było dostrzec jedynie na odległych krańcach miasta Murindol. Miasto te mogłoby uchodzić za normalne, gdyby nie bariera chroniąca je przed bestiami, lęgnącymi się w okolicznych lasach. Mieszkańcy prowadzili prawdziwy wyścig zbrojeń próbując zachować stały kontakt handlowy z sąsiednimi miastami, będąc uzależnieni od stałych dostaw żywności. Dzielnica Kreator znajdowała się na wschodnim kresie, nieopodal szlaku, który według legendy prowadził do Zapomnianej Wierzy. Jednakże mieszkańcy bali się podróżować w tamtym kierunku, a kto tam poszedł, już nigdy nie wracał. Mówiono, że na szlaku stoi przeszkoda w postaci grozy. Niektórzy wierzyli, że to jakaś bestia, lecz większość było zdania że na szlaku trzeba się zmierzyć z własnym charakterem i osobowością.

    To właśnie na dzielnicy Kreator zostały zapoczątkowane owe niezwykłe wydarzenia. W kamienicy pod numerem 33 mieszkali państwo Durock. Nie była to bogata rodzina, lecz nie należała też do biednych. Pan Durok był chudym brunetem o dużych wąsach wykwalifikowanym w świadczeniu usług różnych. Należały do nich remonty mieszkań , pomoc w przeprowadzce itp. Natomiast pani Durok była rosła blondynką o wrażliwym ? jeśli chodzi o krzywdy wyrządzane jej młodszemu dziecku, Fredowi ? i łudząco miłym charakterze. Starszy syn państwa Durok ? Mathew miał szesnaście lat i bardziej był niewolnikiem niż członkiem rodziny. Nigdy nie narzekał na swoje stanowisko w domu, ale coraz częściej przerastało to jego możliwości samokontroli. Szkoła ? Praca ? Dom. Dom, jedynie ze względu na miejsce gdzie spał, a następnie znowu do szkoły. Można by powiedzieć że to normalne, ale nie w tej rodzinie.

    Mathew był wyjątkowo zdolnym dzieciakiem, spostrzegawczym kreatywnym i przede wszystkim twardym. Było to związane ze ?szkołą życia? jaką przeżył. Czując na barkach losy rodziny nieraz do późna w nocy pracował na byt. To, że był zdolny nie trzeba opisywać ? zaczął naukę w wieku sześciu lat i każdy rok edukacji kończył z wyróżnieniem. W szkole nie miał przyjaciół. Był uważany za dziwaka ze względu na to, gdzie spędzał wolny czas. Mimo to, że nie miał go zbyt wiele, można było go zobaczyć tylko w nocy i tylko na dachu kamienicy z twarzą skierowaną ku wschodowi, przyglądającego się nieprzebytej gęstwinie lasu, w nadziei, ze gdzieś tam byłby wolny. Do szczęścia niezwykle wiele mu brakowało, jednakże w marzeniach zawsze był szczęśliwy.

    W końcu, kiedy już przestawał panować nad swoimi emocjami, zrobił krok przez które zmieniło się całe jego życie.

    Był poniedziałek, najmniej lubiany dzień tygodnia. Mimo, że poranek był rześki, na ulicach można było zobaczyć zaspanych i otępiałych ludzi. To listonosza, który idąc od domu do domu nieustannie się potykał, to domokrążcę, który co i rusz mylił ilość wydawanej reszty. Państwo Durok z pod numeru trzydziestego trzeciego dopiero zaczynali się budzić. Po różnicowanych porannych zabiegach cała rodzina już o siódmej zasiadła do śniadania. Po posiłku pan Durok zaczął zbierać się do pracy, a pani Durok rozpoczęła swój poranny wywód, który dotyczył użalania się nad sobą i narzekania na Mathew.

    - Wczoraj znowu Mathew podbił mi ciśnienie. Byłam roztrzęsiona i obolała, iż myślałam że skonam? - Opadła na fotel wyraźnie symulując stan omdlenia i słabość - Wpierw jak wrócił ze szkoły poszedł do swego pokoju i wyrzucił Freda za drzwi, a kiedy ten wrócił uderzył go w?

    - Wybacz że ci przerwę ? zaczął pan Durock ? ale tak się składa że wczoraj byłem w domu po sąsiedztwie i widziałem co się wydarzyło.

    - Więc ukarz go skoro widziałeś jak okrutnie zachował się wobec brata.

    - Mathew ? zwrócił się do syna pan Durock ? opowiedz mi co się wczoraj wydarzyło.

    Mathew spojrzał raz na Freda, raz na matkę. Spuścił wzrok i rzekł:

    - Nie pamiętam zbytnio co się wczoraj wydarzyło?

    - Nie chcesz mówić to ja powiem. Otóż twój ukochany synek, Fred wczoraj demolował pokój brata, a gdy ten go wypchnął za drzwi, wrócił i zaczął rzucać w niego czym tylko miał pod ręką. Ponieważ nie trafiał często ? Mathew jest bardzo zwinny i ma dobry refleks, co się chwali ? poszedł do ciebie z płaczem, że brat go bije. Nie minęła chwila jak przyszłaś do Mathew i sprałaś go, a ten nawet nie protestował, bo wiedział, że to nie ma sensu. Acha, mówiłaś że miałem kogoś ukarać, racja?

    - Ale przecież Mathew sam powiedział, że nic się nie stało?

    - Nieważne ? przerwał jej pan Durock ? to twoja sprawa. A ciebie ? zwrócił się do Mathew - muszę pochwalić ze względu na zachowanie i ewolucje jakie wykonywałeś, kiedy brat w ciebie rzucał. Wydaje mi się, że cię ani razu nie trafił. Gdzie się tego nauczyłeś?

    - Nie wiem? Nigdy czegoś takiego nie ćwiczyłem, po prostu umiem ? skłamał Mathew, po czym dyskusja się skończyła i każdy poszedł w swoją stronę.

    Pan Durock zawsze był sprawiedliwy wobec wszystkich jednak miał dwie wady: pierwszą było to, iż był całkowicie podległy woli swojej żony, a drugą była niewielka ilość czasu, jaką spędzał w domu.

    Kiedy wskazówka wskazała za piętnaście minut ósma Fred i Mathew szli do szkoły, ich ojciec szedł do pracy, a matka sprzątała po śniadaniu. Jednakże najstarszy syn nie zawsze do szkoły trafiał. Przynajmniej dwa razy w tygodniu wychodził poza mury miasta. W jakim celu się tam udawał? Coś go przywoływało, a ten z każdym razem zapuszczał się coraz głębiej w las. Po kilku godzinach eksploatacji terenu wracał do domu na obiad, po czym zmierzał do ojca pomóc w pracy.

    Tego dnia pan Durock pracował w mieszkaniu państwa Grisely. Była to bogata rodzina i pan Durock miał zamiar porządnie nadwyrężyć ich budżet. Gdy przyszedł Mathew, państwo Grisely dyskutowali z jego ojcem o dodatkowych kosztach zamontowania umywalki w kuchni. Towarzyszyła im córka, Amanda. Uchodząca za przeciętną w oczach Mathew była niespotykanie piękna. Skromna w ubiorze, prosta w słowach, jednym słowem ideał. Przez moment stali patrząc na siebie lecz tę chwilę przerwał im pan Durock.

    - Państwo pozwolą, to mój najstarszy syn Mathew. Pomaga mi w pracy.

    - Ładny chłopiec i dobrze zbudowany ? zaczęła pani Grisely dokładnie mu się przyglądając. ? Gdzieś ćwiczysz? Bo chyba budowy nie masz po ojcu.

    - A już na pewno nie po matce ? przerwał pan Durock. ? Więc myślę, że dzisiaj skończymy panienki pokój, prawda Mathew? Poradzisz sobie.

    Kiedy temat znowu wrócił do kwestii remontu młodzieniec co i rusz zerkał na Amandę, która za każdym razem odpowiadała mu uśmiechem. Po rozmowie nadszedł czas działań. Mathew zaczął wymieniać stare okna z pokoju Amandy a jego ojciec w tym czasie sprawdzał nowe, z piwem w jednej ręce, a papierosem w drugiej. Ananda mimo protestów rodziców bardzo często zaglądała do swojego pokoju pod pretekstem zobaczenia postępów prac, jednak ku zadowoleniu Mathew, za każdym razem patrzyła w jego stronę obdarowując go uśmiechem.

    Pod koniec doby pracującej dla Mathew nadarzyła się okazja aby porozmawiać. Ojciec wyszedł za potrzebą do toalety, a on sam został w pokoju. Po chwili weszła Amanda.

    - Jak idzie praca ? spytała ? Mam nadzieje że nie mieliście tu żadnych problemów?

    - Ależ skąd, dla mnie to zaszczyt pracować dla kogoś takiego? - przerwał widząc, że dziewczyna spłonęła rumieńcem. ? Ale nie powinienem tego mówic.

    - Nie krępuj się, doceniam to.

    - Rozumiem. Wydaje mi się, że cię skądś znam ? dodał dla zmienienia tematu.

    - Owszem, mamy razem zajęcia z fizyki i matematyki, tyle, że coraz rzadziej cię na nich widać.

    - Jak widzisz mam trochę pracy i nie zawsze jestem na zajęciach. Ale to się zmieni.

    -Czemu?

    - Mam zamiar nie opuszczać tych zajęć.

    - Masz jakiś konkretny powód ? spytała patrząc wymownie w sufit.

    - A chęć zobaczenia twojego uśmiechu nie jest nim?

    - Nie wiem? Po raz pierwszy spotykam się z tego typu zachowaniem.

    - Może nie spotkałaś nikogo, kto byłby tobą tak zaabsorbowany?

    - Możliwe? - zaczęła ale w tej chwili wszedł do pokoju ojciec Mathew, ? ale zrób tak, żeby było dobrze, mi się już podoba a tego zepsuć się nie da.

    - Jeszcze nie znasz moich możliwości.

    - Dobrze. Idę, chyba mama mnie wołała ? powiedziała kierując się ku wyjściu.

    - Ok?

    - O czym rozmawialiście zanim przyszedłem ? zapytał pan Durock, gdy tylko Amanda zniknęła za drzwiami.

    - Zanim? ? Spytał Mathew. Nie ulegało wątpliwości, że jego ojciec jest bardzo spostrzegawczy i że zrozumiał o czym rozmawiali. ? O niczym ważnym. Pytała mnie kiedy będzie zaliczenie z matematyki, a później rozmawialiśmy o jej pokoju.

    - Jak uważasz. Masz racje, dając mi do zrozumienia, że to nie moja sprawa.

    Wrócił do sprzątania po pracy i układania narzędzi, a w tym czasie przyglądał się badawczo synowi. Mathew wiedział, że z jednego spojrzenia na ich dwoje zrozumiał więcej niż on sam.

    Dochodziła dziesiąta w nocy. Pan Durock odbierał wypłatę za dzień, a Mathew czekał przy drzwiach wyjściowych, gotów do odejścia. Odwrócił się jeszcze na moment, by spojrzeć czy idzie ojciec i kątem oka dostrzegł zbliżającą się Amandę. Przeszła obok niego, ocierając się o jego rękę, w trakcie czego, mimochodem wsunęła mu zwitek papieru do ręki, po czym oddaliła się do kuchni. Mathew nie czekając na ojca wyszedł na podwórze. Drżącą ręką rozłożył kartkę. Była to krótka wiadomość:

    Spotkajmy się o północy.

    Z niewyobrażalną ulgą włożył liścik do kieszeni i zapomniawszy o ojcu udał się do domu.

    Następny rozdział za jakiś czas. O ile kogoś to zainteresuje. Uprzedzam że dialogi wymagają dopracowań.

  4. Ej no, z szacunkiem mi tu! xD Pamiętajcie, że zarówno Regina (ładne imię, nie? Jestem papierem toaletowym!) i Rannika zachowują się jak ja. xD

    Drogi kolego post wyżej (o, ty Zujoq jesteś): ładny tekst. Baardzo ładnie napisany, ty;lp jakby czegoś mi w nim brakuje. Pewnie mocno zarysowanego głównego bohatera.

    To jest tylko intro do tego co juz napisałem. W sumie mam tego troche więcej ale nie wiem czy wrzucać tutaj tymardziej że nie mam dopracowanych dialogów. Ale dzięki wielkie:D

  5. Oto wstęp do tego co pisze... może to kogoś zainteresuje...

    Było już późno, koło dziesiątej kiedy obudziłem się z letargu. Spojrzałem w niebo i ujrzałem księżyc w pełni na tle milionów gwiazd. Mimo woli przypomniałem sobie pierwszą noc po przemianie. Wtedy to choć nie tak dokładnie jak dziś zacząłem wyczuwać ludzkie emocje z tym, że nie potrafiłem ich jeszcze rozpoznawać. Zerwał się wiatr. Uchwyciłem niewyraźny strzęp podekscytowania? Czyżby polowanie? Dlaczego polowanie? Coraz częściej zaczynam myśleć jak drapieżnik a przecież mam misje do wypełnienia?

    Coś wyrwało mnie z zadumy. Zrozumiałem dlaczego nasunęła mi się myśl o polowaniu , zaczynałem wyczuwać też strach. Podszedłem do krawędzi i skoczyłem? Lot był przyjemnym przeżyciem, zawsze je lubiłem, nawet mimo uczucia że spadam. Wylądowałem płynnie, po czym puściłem się biegiem w stronę centrum miasta. To stamtąd wyczuwałem strach. Było w nim coś dziwnego. Jak bym go znał lub? powodował. Przeskakując z dachu na dach dotarłem na miejsce szybciej niż się spodziewałem. Zobaczyłem siedmiu mężczyzn. Podchodzili rozproszeni do kobiety. Zauważyłem także że nie był to równy chód, a niektórzy mieli w rękach tulipany (butelki po winie o charakterystycznym kształcie). Kobieta nie krzyczała. Była na tyle sparaliżowana ze strachu, że wyczuwałem ile wysiłku wkłada w powolne odsuwanie się od napastników. Źle trafiła dziewczyna?

    Pierwsza zasada: Nie przelewaj nie potrzebnie krwi. Już chciałem zawrócić i odejść, kiedy usłyszałem szept: ?pomocy?- był jakiś znajomy? coś sobie przypomniałem- refleks wizji z przeszłości: zapach, głos, dotyk?

    Nie zastanawiając się nad tym, co robię skoczyłem między kobietą na napastnikami- dzieliło mnie od nich zaledwie dziesięć metrów.

    - O? jeszcze jeden chce się zabawić - zaczął otyły który trzymał się na uboczu. - Coś za jeden bo nie będziemy wiedzieć co na mogile zapisać, a tego? - Nie zdążył dokończyć. Nie pozwoliłem mu. Błyskawicznym ruchem rozszarpałem mu krtań szponami, a on charcząc osunął się na ziemię. Kiedy reszta uświadomiła sobie co się wydarzyło obdartus w opasce i dredach rzucił we mnie pustą butelką. Mocno nie rzucił, potrafiłem przeczytać całą etykietę podczas jej lotu, ale wątpię, by oni potrafiliby przy takiej szybkości odczytać największy napis na butelce: ?Wino dobre bo tanie?. Złapałem butelkę w lewą rękę i zmiażdżyłem. Druga zasada: Zastraszony wróg to żaden wróg. Dwóch ? w tym jeden co rzucił butelką ? zawyło wykazując najwyższy poziom swej inteligencji w nogach. Dłużej nie mogłem czekać: mięśnie mi się naprężyły a kły wydłużyły- byłem gotowy do walki. Przez pół sekundy napastnicy stali w bezruchu najwyraźniej zastanawiając się czy uciekać czy nie. Nie dałem im więcej czasu. W dwóch skokach zbliżyłem się do pierwszego i wbiłem mu szpony pod żebra. Ciepła, klejąca ciecz była dla mnie jak ambrozja. Przeciwnik nie próbował się bronić - nie miał na to czasu - dostrzegłem gasnący błysk strachu w jego oczach, po czym osunął się na ziemię i znieruchomiał. Drugiego uderzyłem wewnętrzną stroną dłoni, siła odrzutu wyrzuciła go na ścianę, od której odbił się i padł na ziemię jak worek kartofli. Więcej się nie zdołał. Ostatni dwaj, zamiast uciekać, rzucili się na mnie furii. Wyraźnie nie panowali nad sobą. Skok. Unik. Znowu skok. Chcieli mnie zabić ale nie czynili tego rozważnie lecz konsekwentnie. Unikałem ich ataków młócąc obu niemiłosiernie po czułych punktach tak dobrze mi znanego ludzkiego ciała. Oddech miałem szybki i płytki ale już się uspokajałem. Wzrok nawet wrócił mi do normy. Odwróciłem się do kobiety i wystarczyło jedno spojrzenie aby przypomniały mi się wydarzenia z przeszłości- potok już nie sennych wizji przepływających przed oczyma wyrywający się z podświadomości. Trzecia zasada: Nie ufaj ludziom. Oczekując marnych podziękowań zbliżyłem się do niej. Nikt żywy nie widział mnie na tyle blisko by móc się tym chwalić, jednak chciałem jej spojrzeć w oczy.

    - K..kim? Czym jesteś?? ? spytała powoli odsuwając się ode mnie. Zapomniałem że przemiana zmieniła mnie nie tylko wewnętrznie?

    - Zatraconym wspomnieniem ? odpowiedziałem jej spokojnie? za spokojnie. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia? Ona też? pamięta.

    - Mathew? Czy to? - Nie dałem jej skończyć. Uciekłem. Poznała mnie?

    Byłem młody i mimo olbrzymiego doświadczenia- głupi. Miałem ciężkie życie- nie przeczę, ale dużo niemu zawdzięczam. Nie ufałem nikomu, nawet sobie, jednakże zawsze wierzyłem w drugą szanse. Można rzec iż żyłem nie najbardziej normalnym życiem. Od tego się wszystko zaczęło, jednakże nie wiem czy to nie był koniec. Teraz kiedy życie zatoczyło koło próbuje jedynie udowodnić że nie jestem tym ?Złym?.

  6. pewnie mi nie uwierzycie,ale w pierwszym Diablo znalazłem kiedyś kuszę.

    Ja uwierzę, bo też chyba kiedyś znalazłem - jako Unique Item... Ale strzalala chyba jak zwykly luk?...

    Zgadza się. ale wyglądała całkowicie jak kusza... ile to ja się namęczyłem by znaleźć book of apocalipse... no i doszło do tego że grałem warriorem ale za to na 34 lvl miałem wszystkie staty na maxa...

    Z serią Diablo spotkałem sie po raz pierwszy gdy miałem... no w sumie to dosyć dawno było ale Diablo II: Lord of Destruction miała w sobie tyle uroku, że nie miałem serca opuszczać klimatu aktu pierwszego... jak już do tego dochodziło to po prostu brałem inną postać i na nowo. teraz po tylu latach gier mam 77 poziom barbarzyńcy i komplet "Nieśmiertelnego Króla"

×
×
  • Utwórz nowe...