Skocz do zawartości

masti92

Forumowicze
  • Zawartość

    269
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez masti92

  1. 7 Październik

    New York MIESZKANIE Carla Smith'a

    Dziś znów zerwałem się wczesnym rankiem, słysząc błagalne nawoływania prostaty, jestem piep*zonym starcem, to

    coś w moim fiu*ie prowadzi mnie jak za rączkę lecz ja odczuwam jak by szarpało mnie za rękę ciągnąc co godzinę

    do kibla., kur*a. Gdy się wysz*załem, nie miałem już nawet potrzeby kłaść się, na budziku migała godzina

    05.45, to chole*stwo i tak zadzwoni za 15 minut, wyłączyłem budzenie i poszedłem wrzucić coś na ząb. Niestety

    nim otworzyłem lodówkę odezwał się telefon :

    - Wstawaj, kur*a, masz robotę - krzyczał komendant, najwidoczniej myśląc, że nie usłyszę, gdy powie to ciszej.

    Po krótkiej rozmowie z przełożonym dowiedziałem się gdzie i po co mam ganiać jeszcze przed naliczaniem

    godzin pracy.

    New York MAGAZYN FABRYKI SPRZĘTU OGORDICZEGO

    - Co tu zaszło ? - spytałem deb*la stojącego na środku pomieszczenia, na c*uj ten debil się szczerzy ?

    - Właściwie tylko jeden zaszedł, do krainy wiecznego snu, detektywie Smith - powiedział "de*il" po czym

    uśmiechnął się w sposób potwierdzający to jak nazwałem go w myślach. Policjant "de*il" odsłonił czarną

    płachtę pod którą leżało zmasakrowane ciało, zaraz też wskazał wzrokiem łopatę i powiedział:

    - Denat dostał trzy równe ciosy w łeb łopatą, w wyniku, czego jego twarz została zdeformowana i zgnieciona -

    wytłumaczył policjant

    - Dopiero teraz można o nim powiedzieć, że to równy gość - powiedziałem, lecz zauważając że "de*il" nie

    zrozumiał żartu dodałem :

    - Czy mamy podejrzanych ? - dodałem po czym spojrzałem na policjanta, który potwierdził ruchem głowy i

    powiedział :

    - Tak wszystkich pracowników, to jest pie*rzona fabryka łopat - odpowiedział.

    - A jakieś poszlaki ? - znów zapytałem, lecz tym razem policjant zaprzeczył ruchem głowy.

    - To mi się dzi*ko nie pokazuj bez tropów - krzyknąłem, po czym policjant zaczął zaglądać pod każdy kąt,

    szukając poszlak jak niedożywiony pies michy z żarciem. Wiedziałem jednak, że ten przygłup jest w stanie

    znaleźć najwyżej dziurę w swojej du*ie, dlatego też samemu zacząłem szukać śladów. Po mozolnym przeczesywaniu

    pomieszczenia zauważyłem że na lewym uchu trupa jest wyryty jakiś napis, jednak był on takiej wielkości że

    jedynie na dużym przybliżeniu dało by się go rozczytać, odesłałem trupa do laboratorium i czekałem na

    wiadomości. Teraz jednak mogłem wrócić do domu, odespać to, w czym przeszkodziła mi wada wacka.

    8 Październik

    Budzik, dawał mi niezaprzeczalny sygnał że przekleństwo które ludzie nazywają porankiem, właśnie nastał. Po

    cho*erę komu poranki ? Nad łóżkiem unosił się zapach spalonej jajecznicy, Christine przyszła. W pośpiechu

    wstałem z łóżka wrzucając na siebie podarty szlafrok i kapcie w kształcie myszy, prowadzony zwierzęcym,

    nieposkromionym instynktem, podążałem ku kuchni by zaspokoić burczenie żołądka, przy okazji karmiąc tasiemca.

    - Jajecznicy nie będzie, spaliła się - oznajmiła mi Christine gdy stanąłem w drzwiach kuchni, ja pier*ole tego

    właśnie się obawiałem, kocham tę niedojdę lecz ona zawsze potrafi coś spier*olić. Kim trzeba być by nie potrafić

    zrobić głupiej jajecznicy ? To tak jakby przypalić wodę.

    - Przepraszam kochanie, nie denerwuj się, ubierz się i idź do banku, po drodze wstąp po chińszczyznę -

    powiedziała Christine uśmiechając się tak niewinnie że nie byłem w stanie już się na nią wściekać. Założyłem

    wełnianą koszulę, którą uszyła mi mama i jeansowe spodnie mające za sobą kilka niezliczonych lat egzystencji i

    wyszedłem na ulicę. Jak myślicie, co się stało ? Jakie szczęście może mieć taki pierdolony frajer jak ja,

    oczywiście kur*a zaczęło padać, ba padać, zaczęło lać jeśli to nie jest nawet zbyt delikatnym określeniem

    panującej właśnie pogody, wokół ludzie w samochodach, ludzie w taksówkach, żywej duszy bez pojazdu a ja frajer

    moknę w wełnianej koszuli, całe szczęście że do banku już tylko kilka metrów a chińska budka stoi po drodze do

    domu. W drzwiach banku, powitała mnie Sonja, miła dziewczyna, zawsze wita się ze mną, uśmiecha się, szkoda

    że płacą jej za te uprzejmości. Od bankomatu dzielą mnie dwa, trzy kroki, jednak po zrobieniu jednego

    przystanąłem by przyjrzeć się temu co dzieje się wokół. Pier*olony happy land, klauni wręczający baloniki

    dzieciom, gość przebrany za misia śmieje się, podskakuje przyciągając uwagę licznej grupy dzieci, które nie

    dopchały się do klauna darczyńcy, ja pier*ole to nie jest prawdziwe życie, to jebana fikcja, tak się nie żyje,

    świat nie jest szczęśliwym miejscem, tu jest głód, śmierć, gwałty a nie baloniki, klauni i uśmiechnięte dzieci.

    Pier*ole, podchodzę do bankomatu i wystukując smętne cyfry dochodzę do wyciągnięcia pieniędzy, sięgam po nie,

    chowam do portfela, gdy nagle po holu roznosi się krzyk klauna :

    - To jest pier*olony napad i niech mi się ktoś kur*a ruszy, a ustrzelę jak psa.

    Klaun wyciągnął spod kolorowej peleryny dwa ingramy, wycelował w biegnących ochroniarzy i wystrzelił, krew

    ochrony trysnęła na ściany, zalewając je ponurą czerwienią, to nie była krew z filmów, to nie był pier*olony

    film, kolor krwi był ciemno czerwony, wręcz groteskowy, nawet ciała nie wyglądały jak z ekranu a raczej jak

    z ponurego snu rzeźnika.

    - Na glebę, bo skończycie jak tamci - krzyknął "miś" z drugiego końca pomieszczenia, ujawniając tym samym swoją

    prawdziwą tożsamość. To jest życie, to jest kur*a prawdziwy świat, tu klaun i miś w kostiumie, to bandyci,

    mordercy napadający na banki. W takich chwilach żałuje się, że nie jest się, Clintem Eastwoodem, że nagle

    w niewyjaśniony sposób nie znajdzie się w twojej kieszeni desert eagle, to jest życie, więc leż z ry*em przy

    podłodze i stul mo*dę. Czując powiew powietrza podniosłem głowę i ujrzałem "klauna" stojącego nade mną.

    - Ktoś ty ? - wyjątkowo grzecznie, jak na bandytę spytał mi się "klaun"

    - Pracuje w fabryce sznurówek - powiedziałem, zabrzmiało to dość niedorzecznie, lecz to pierwsze, przyszło mi do

    głowy.

    - Panie sznurówka, dawaj portfel !

    Nie miałem wyboru, oddałem portfel, szykując się na to że za chwilę w mojej głowie może zostać wydrążony tunel

    kaliber 9 mm. Klaun obrócił się w stronę "misia" i krzyknął:

    - Pan sznurówka, jest pałkarzem, nie lubimy kłamców, prawda John ?

    Więc jeden z nich ma na imię John..... kur*a zamknij mor*ę, nie jesteś na służbie i nawet nie myśl by teraz

    na nią przejść, jesteś szarym obywatelem, olewasz władzę, pracujesz w policji tylko dla kasy.

    - Jestem ciekaw jak sznurówka sprawdzi się w roli zakładnika, bierz tego c*uja, będzie żywą tarczę w razie, co.

    Silna ręka "klauna" szarpnęła mnie za mój wełniany sweter i podrzuciła do góry tak, że od razu stanąłem na nogach,

    każąc mi iść przyciskał mi lufę PM do pleców. "Klaun" skinął na szefa banku i udał się w stronę sejfu, prowadząc

    teraz dwóch ludzi, mnie i grubasa, będącego szefem tej jaskini kapitalizmu. Wiedziałem, kur*a, wiedziałem, tylko

    mnie mogło się przydarzyć takie coś, tylko mnie. Już po kilku minutach, sejf był grabiony przez "misia" podczas

    gdy "klaun" pilnował zakładników. Wtem powietrze rozdarł przenikający do głębi odgłos policyjnych syren i w tym

    samym czasie świetlik z sufitu rozpadł się na kawałki, przez dziurę w suficie wsunęły się liny a na nich

    ubrani w czarne kostiumy komandosi. Trudno uwierzyć, lecz zamiast rozpocząć walkę, bandyci pobiegli w kierunku

    tylnego wyjścia, uwijając się z miejsca zanim policja zdążyła wejść do pomieszczenia.

    Godzinę później

    Choć wielokrotnie oznajmiałem policjantom, że jestem gliną ci cały czas nie kazali mi wstawać, zero pierd*lonego

    szacunku po tylu latach służby. Usłyszałem rozmowę dwóch policjantów :

    - Uciekli, nigdzie ich nie ma, mieli podstawiony szybki wóz, cały stan ich poszukuje, lecz jak dotąd

    bezskutecznie.

    Chwilę później zaczęli przeszukiwać zakładników, konieczna procedura. I oczywiście ja, szczęściarz, stanąłem na

    końcu kolejki. Mozolna procedura, wlokła się jak rower bez kół, lecz w końcu przyszła kolej na mnie. Młoda

    policjantka, obmacywała mnie wszędzie gdzie mogłem schować łup, w sumie to chyba zaczynam lubić przeszukania.

    - Ręce w górę, skur*ysynu - krzyknęła policyjna piękność, po wyciągnięciu czegoś z mojej kieszeni i wywołując niemałe zamieszanie. Wkrótce wokół mnie

    zebrało niemałe zbiegowisko glin, tylko ja nie wiedziałem o co chodzi, i nie wiedziałem nadal gdy siedziałem

    w ciężarówce, jadącej do więzienia o zaostrzonym rygorze. Ja pier*ole, przecież ja tylko chciałem się najeść...

    Pewnie kiepskie ale chciałbym usłyszeć trochę opinii.

    Mam nadzieję że wszystko ocenzurowałem (jeśli nie zostawiam to modom).

×
×
  • Utwórz nowe...