Skocz do zawartości

oldy

Forumowicze
  • Zawartość

    39
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez oldy

  1. oldy
    Kto wpadł na pomysł zjeżdżania na dwóch drzazgach po pokrytej śniegiem skoczni, wybijania się z tak zwanego progu, oraz lotu zakończonego nierzadko upadkiem na pysk ? Po prawdzie to niewiadomo, ale żywa wśród Norwegów historia opowiada, iż pierwszy skok oddał Ole-Bjoern Kowalsson. Syn budowlańca z Polski i przypadkowo przezeń napotkanej norweżki.Nie był to jakiś finezyjny, daleki lot.
    Kowalsson dnia pewnego schodził z jednej z licznych gór i, co jest do przewidzenia, potknął się i zaczął sunąć po stoku utrzymując się na nogach. Po przejechaniu w ten sposób kilkudziesięciu metrów natrafił na niewielką górkę, najechał na nią, wybił się w powietrze i przeleciał odległość równą trzech długości swego ciała. Wylądował na twarzy, ponieważ tak go zaskoczył ów zjazd, że zapomniał wylądować na czymś bardziej odpowiednim do lądowania niż własna facjata. Siedzący nieopodal bimbrownicy zaklaskali zgodnie, wysoko oceniwszy czyn Kowalssona. I wtedy na poobijanego, zakrwawionego na twarzy Kowalssona spłynęło natchnienie. Natchnienie powiedziało coś w stylu :"mogłeś zginąć ty zjebie genetyczny, ale wiesz że można by to powielić na szerszą skalę?". Kowalsson zgodził się z natchnieniem. I tak, jeśli wierzyć stugębnej plotce, powstała idea skoków farciarskich.
    Początki nie nastrajały przesadnie optymizmem. Kowalsson zaczął budować drewnianą konstrukcję, która w zamierzeniu miała być skocznią, a zamiast tego z wyglądu przypominała Konia Trojańskiego, i to jak gdyby zaprojektowanego przez Pablo Picassa. Po skończonej pracy Kowalsson spojrzał z dumą na swoje dzieło i doszedł do wniosku, że za cholerę na to nie wejdzie, nie zjedzie i nie skoczy. Musiał znaleźć chętnych. Jak zaczynają ochotnicy? Zacznijmy od tego, iż najpierw trzeba przypadkowego delikwenta wypchnąć z szeregu, jeśli tylko usłyszy się hasło "ochotnicy wystąp". Kowalsson miał nielichy problem - cierpiał na wyjątkowy nieurodzaj szeregów w swoim najbliższym otoczeniu. Od czego jednak miał natchnienie? Natchnienie nie miało problemu - poradziło Kowalssonowi by użył sloganu, który później stał się ikoną REKLAMY - "pierwsza skocznia na świecie ! pierwsze skoki za darmo ! najdalszy skok zostanie nagrodzony !". Trzeba przyznać, że natchnienie miało i tym razem [beeep]isty pomysł.
    Wielki Konkurs Skoków Farciarskich - tak Kowalsson i jego natchnienie zareklamowali pierwszy turniej Jednej Skoczni. Liczne plakaty pojawiły się w całej Norwegii. Pod skocznią zebrał się spory tłum kilkudziesięciu żądnych wrażeń kibiców. Nie za bardzo mieli pojęcie czemu mają kibicować, co to są skoki farciarskie - ale któż zrozumie psychikę tłumu (jak prawi kabaret AniMruMru). Do konkursu przystąpiło dwudziestu skoczków, z których to tylko jeden nie miał problemów w domu ( mieszkał w motelu ). Pozostali byli zwykłymi samobójcami, którzy znaleźli receptę na zejście z tego świata w glorii i chwale. Ów rodzynek, historia nazwała go Tore Bjoernsson, podszedł do całej imprezy z chłodnym profesjonalizmem. Ćwiczył przed turniejem przez dwa tygodnie, tylko raz lądując na twarzy. Poprosił swego szwagra, by został jego trenerem. Swojego syna zatrudnił do woskowania butów. Tak powstał pierwszy na świecie farciarski sztab szkoleniowy oraz zaplecze...
    Po losowaniu okazało się, że Bjoernsson będzie skakał jako ostatni. Mógł więc poświęcić czas oczekiwania na skok na tak profesjonalne sprawy jak rozgrzewka, sprawdzenie stopnia nawoskowania butów do skoku, oraz ostatni posiłek; bułkę oraz zupę, na której zjedzenie przeznaczył tylko pięć minut. Co do nazwiska pierwszego skoczka Wielkiego Turnieju Skoków Farciarskich historia milczy. Nawet rosjanie nie byli w stanie nic z niej wyciągnąć, a wiemy przecież, że potrafili zmusić do mówienia nawet mumię Ramzesa II.
    Pierwszy skoczek wśród krzyku i oklasków kibiców zajął miejsce na belce, na szczycie tzw. rozbiegu. Usiadł, spojrzał w dół i ujrzał się wkrótce martwy. Nieśmiały uśmiech zagościł na jego popękanych od mrozu wargach. No cóż. W tym momencie odezwał się jego organizm, który przypomniał sobie, że ma lęk wysokości, nie chce umierać oraz to, iż kilka minut temu strawił gulasz i trzy piwa. Krótko mówiąc - skoczkowi zachciało się ów posiłek wydalić. Drugi w kolejce skoczek, widząc co się dzieje, zechciał dodać mu otuchy i przyjacielsko klepnął go w plecy. Nieco za bardzo chciał być przyjacielski i spowodował, że pierwszy samobójca dziarsko ruszył po pochylni rozbiegu. Jako, że żołądek miał już ściśnięty, w czasie zjazdu przybrał pozycję przypominającą przykucnięcie, jaką w dzisiejszych czasach obserwujemy na współczesnych skoczniach.
    Tore Bjoernsson z uznaniem pokiwał głową, z lekkim zawstydzeniem przyznając w myślach, że na to wcześniej nie wpadł. Zaskoczyło go dążenie pierwszego skoczka do przyjęcia tak aerodynamicznej pozycji. Tłum widząc, że pierwszy samobójca wkrótce odda skok, zawył w ekstazie. Wzniesiono w górę transparenty z hasłami "chleba i igrzysk", "Svensson musi odejść" , "leć , nie pękaj" oraz wiele innych.
    Pierwszy skoczek dotarł do końca rozbiegu i wybił się w powietrze. Zawisł przez chwilę walcząc z siłą przyciągania ziemskiego. Zamachał gwałtownie rękami, co tłum uznał za gest pozdrowienia i odpowiedział tym samym. W tym momencie przyciąganie wygrało swoją walkę i skoczek runął na ubity śnieg. Kibice zafalowali zgodnie, tu i ówdzie rozległy się oklaski. Kowalsson podbiegł z gratulacjami do pierwszego skoczka, chwycił jego martwą prawicę i potrząsnął z uznaniem. Sędzia główny zawodów podszedł statecznym krokiem, wyjął taśmę mierniczą i zmierzył długość skoku. Jedenaście metrów, obwieścił licznie zgromadzonym. Tłum zawył. Kowalsson poczuł się wielki. Pierwszy skoczek poczuł się martwy. Wszyscy wydawali się zadowoleni. Pozostali skoczkowie samobójcy, widząc powodzenie ich poprzednika, ucieszyli się i z jeszcze większą radością wykonali swoje skoki. Nikt z nich nie pobił rekordu ustanowionego przez pierwszego skoczka. Wszyscy jednakże opuścili ten świat z uśmiechem na twarzy oraz z zamarzniętymi gilami zwisającymi z nosa.
    Przyszedł czas na Tore Bjoernssona. Powoli, nie śpiesząc się, zajął miejsce na belce. Poprawił rękawice, czapkę, okulary przeciwśniegowe, sprawdził czy buty mają odpowiadający mu stopień śliskości. Był profesjonalistą w każdym calu. Stojący pod skocznią trener dał mu znać machnięciem chusteczki, że ma dobry wiatr. Bjoernsson zanucił krótką pieśń śmierci, zażyczył sobie powodzenia, i powiedziawszy jedno krótkie " a , [beeep]" ruszył po rozbiegu. W trakcie zjazdu przyjął pozycję pierwszego skoczka, a mianowicie przykucnął z lekka. Nabrał dobrego szwungu, dotarł do końca rozbiegu i wybił się w powietrze. Nie zamachał rękoma, ponieważ złapał go nagły skurcz. Ten brak pozdrowienia tłum przyjął lekkim buczeniem i kilkoma luźnymi uwagami w rodzaju " a to cham ".
    Po kilku sekundach lotu Bjoernsson wbił się pionowo w nasyp okalający wolne miejsce do lądowania u stóp skoczni. Rozległy się oklaski. Sędzia zawodów z niedowierzaniem podał długość skoku. "Trzydzieści i jeden metrów". Kibice zaczęli wiwatować. Służby porządkowe wykopały ze śniegu jedynego żywego skoczka dzisiejszych zawodów. Miał rozciętą głowę, w skutek zbyt bliskiego kontaktu z łopatą jednego z odśnieżaczy. Dowiedział się o swoim rekordzie, uśmiechnął się płomiennie i zemdlał. Tłum uznał go za największego chama imprezy. Kowalsson, w ramach nagrody opłacił jego pobyt w szpitalu. Buty Bjoernssona znalazły się w muzeum. Trzy dni później odbyło się kilkanaście pogrzebów pozostałych uczestników turnieju. Kowalsson tryumfował, był na ustach wszystkich. Przeszedł do historii.
    Tak właśnie, mili państwo, wyglądał Pierwszy Turniej Farciarski. Przetrwał do czasów dzisiejszych z licznymi modyfikacjami, ulepszeniami, zmianami, sam sport zmienił nazwę na skoki narciarskie. Ale początki były takie jak przeczytaliście powyżej. A skoki narciarskie ? O tym może innym razem... Do przeczytania.
  2. oldy
    Antek Macieborewicz przyszedł na świat w 1948 roku w Wągrownikach Soleckich, w rodzinie ćwierć inteligenckiej i pół tolerancyjnej. Rodzinna ćwierć inteligencja rozłożyła się po równo na oboje jego rodziców tak, by żadne nie czuło się nadmiernie przez los pokrzywdzone. Mały Antoni dorastał powoli acz uparcie, karmiony nieustannie pseudo patriotycznymi sentencjami (?Nie ma Polski A i B, jest Polska na literę P") oraz w duchu anty-ruskim i weto-niemieckim. Jako dziewięcioletni szkrab przeżył pierwszy rozbiór - mianowicie na jego oczach dwóch budowlańców, sąsiadów jego rodziny od kilku pokoleń (a byli to Iwan Ruskin oraz Helmut Niemczyn) dokonało czynu ?rozbiórki budynku typu szopa grożącego zawaleniem i uszkodzeniami kręgosłupa", jak można było wyczytać w raporcie komisji rozbiórkowej. W młodziutkim Antku owo wydarzenie rozpaliło potężny ogień ?ruso-i-niemco-fobii". Jakiś czas później synowie owych robotników (Jewgienij Ruskin i Jurgen Niemczyn) dopuścili się haniebnego czynu zajęcia północnej i południowej części piaskownicy w której zwykł bawić się mały Macieborewicz. Był to potężny cios dla umysłu, duszy i ciała (kilka siniaków oraz złamanie otwarte paznokcia) młodego patrioty. Macieborewicz poprzysiągł zemstę narodom przez niego wybranym, to jest bezwstydnym i upierdliwie niezmieniającym się od lat sąsiadom ze wschodu i zachodu Macieborewiszczyzny.
    * * *
    Osiemnastoletni Macieborewicz zapisał się do do młodego, acz prężnie od kilku miesięcy działającego Stowarzyszenia Przemocy Wobec Antyklerykałów (SPWA). Już na pierwszym spotkaniu tłukł Antek sosnowym kijaszkiem manekina przybranego w białą szatę na której Przewodniczący SPWA namaział farbą olejną napis ?PO". Wedle słów Przewodniczącego skrót PO rozwijał się w antyklerykalną i haniebną propagandę która brzmiała ?Platforma Ochotnicza", nie wdając się zbytnio w szczegóły (?PO to zło, zło trzeba tępić, więc bierzcie chłopcy pały w dłonie i lejcie ile wlezie") cóż owa ?Platforma Ochotnicza" tak właściwie znaczy. Antek długo okładał bezbronnego manekina, aż po kilkunastu minutach omdlała mu lewica, lewa ręka znaczy. Z wielką niechęcią przełożył więc drewniany sagan do swej prawicy i jął kontynuować dzieło zniszczenia, niesiony świętym oburzeniem i słusznym gniewem sprawiedliwego. Równie dobrze mogło to być słuszne oburzenie sprawiedliwego oraz święty gniew, ale kto by się tam czepiał szczegółów i młodego Macieborewicza.
    * * *
    Pięć lat po tych wydarzeniach Macieborewicz junior został był sierotą w bardzo podejrzanych (według swej opinii) okolicznościach. Zaczęła się owa tragedyja od tego, iż niejaki Katastrof Smoleńskiewicz, kilkanaście lat wcześniej, zasadził na swej działce drzewo, przepiękną jabłoń. I rosło owo drzewo i rosło, rosło i rosło i rosnąć nie przestawało. Aż urosło, jak wspomniałem, piękne i dumnie wyniosłe czy raczej dumnie wyrosłe. I stało owo drzewo na działce Smoleńskiewiczowej, chłonąc otoczenie liśćmi oraz kawałkiem nadgniłej kory. Nikogo nie zaczepiało, zawsze uczynnie dawało cień potrzebującym i jabłka zbierającym. Aż do feralnego dnia, w którym to dniu zaawansowani wiekowo i sklerotycznie państwo Macieborewiczowie wybrali się do kościoła na roraty, czy inne tam zabawy ludzi wierzących w COŚ. Do kościoła wybierali się często gdyż przyrzekli sobie, iż wybierać się będą dopóty, dopóki nie dowiedzą się w co tak naprawdę wierzą i czy to się aby na pewno opłaca. Ruszyli spod domu z piskiem paska klinowego, w aucie marki Fatalna Imitacja Auta Turystycznego, i skierowali się na szutrową ścieżkę, prowadzącą do kościoła a jeszcze wcześniej mijającą nieznacznie jabłoń Smoleńskiewicza. Ale nie wyprzedzajmy faktu, jak mawiają pracownicy ?Supcio Ekspresu".
    * * *
    Tego dnia, o godzinie 06:58 dyżurny synoptyk (syn optyka oraz rozwódki po górniku) gminy Lewicowo, dokonał pomiarów zasolenia rzeki Białeszczyny, temperatury powietrza, wilgotności ściółki leśnej oraz rozstawu blaszek w grzybach blaszczykowatych, jak je nazywał. Po zsumowaniu wyników ze zgrozą zauważył iż tego dnia nad Wągrowniki Soleckie ma nadciągnąć mgła ze wschodu oraz silny wiatr z północy. Drżącą ręką wpisał w swój kapownik ?uwaga mgła i wiatry" po czym ruszył nadać wiadomość w świat (tj. udał się do domu obok by wręczyć kawałeczek papieru Krzyśkowi Kolarzowi, by ten zawiózł, na swym rowerze marki ?Rzeszów", bardzo ważny raport do sołtysa Wągrowników Soleckich). Krzystof Kolarz po otrzymaniu raportu ruszył z piskiem łańcucha * (oraz zgrzytem lewego pedała) w kierunku domu sołtysa. Niestety tuż po zjeździe z pierwszej górki łańcuch w ?Rzeszowie" wziął i pękł. Kolarz zabrał się do reperacji fachowo, mianowicie rozsiadł się wygodnie pod nieznaną sobie gruszą i otworzył kubłak z winem samopędem made in pani Krecikowa. Raport nie dotarł do sołtysa.
    * * *
    Mgła zaatakowała Wągrowniki Soleckie szybko i niespodziewanie. Macieborewicz senior pstryknął włącznik wycieraczek. Ruszyły z piskiem *, by po chwili zatrzymać się zgrzytając straszliwie.
    - Szlag by trafił! - syknął i uświadomił sobie iż zgrzeszył. - Przepraszam! Racz mi wybaczyć, o Najwyższy - mruknął i przeżegnał się powoli i dostojnie.
    * * *
    - Wybrał najgorszy moment na puszczenie kierownicy - powiedział do zebranego tłumu młodszy aspirant Koniecpolski i pokręcił smutnie głową. Pstryknął w daszek służbowej czapki i jął pisać raport ze zdarzenia.
    ?(...) kierowca pojazdu mechanicznego typu FIAT nadjechał ulicą Polną z kierunku lasu. Tuż przed ogrodem obywatela Katastrofa Smoleńskiewicza (syna Józefa i Waldemiry) kierowca, według relacji naocznych świadków, puścił koło sterujące co spowodowało brak kontroli nad pojazdem. Brak kontroli nad pojazdem zaowocował uderzeniem w drzewo typu jabłoń. Uderzenie w drzewo typu jabłoń spowodowało śmierć denata, to jest A. Macieborewicza seniora oraz J. Macieborewiczowej z domu Wsypa. Wskutek wypadku i śmierci denatów osierocony zostaje A. Macieborewicz junior, z domu Macieborewicz. Notatkę sporządził mł. Asp. Koniecpolski, dnia (...)".
    * * *
    - To zbrodnia! - krzyknął w uniesieniu Antek Macieborewicz na spotkaniu SPWA, dwa dni po tym jak dowiedział się o nagłym zostaniu sierotą. - To drzewo zostało tam zasadzone przez judemasonerię! Żądam wyjaśnienia tej sprawy! Powołuję niniejszym specjalną komisję która zajmie się powołaniem ekspertów by zbadać odpowiedzialnych za mgłę i posadzenie jabłoni na działce oddalonej od szosy o piętnaście metrów! To hańba dla naszego wymiaru sprawiedliwości w osobie młodszego aspiranta Koniecpolskiego! Spalimy mu kota, to jest podpalimy!
    - Hura, hura, hura! - odkrzyknęli mu pozostali dwaj członkowie SPWA, w tym jeden Przewodniczący.
    - Edukację śledczą zaczniemy od obejrzenia serialu "007 zgłoś się". Czy ktoś zgłasza przeciw? - Macieborewicz uniósł do góry brwi. - Nie? A więc do dzieła!
    * w przypadkach gdy się człowiek śpieszy lub czyni coś niezwykle istotnego - właśnie wtedy najczęściej coś piszczy lub zgrzyta...
    ps. Nie mam dziś ochoty na korektę...
  3. oldy
    Kaziutek trafił na ziemski padół w nieśmiałym i pozbawionym rewelacji stylu. Już od momentu narodzin otoczony został miłością matczyną oraz atmosferą podejrzliwości. Podejrzliwością psuł sielankową atmosferę ojciec Kaziutka, Franz, który uparcie zaczął lansować tezę, iż Kaziutek to ani chybi podrzutek i syn kogoś innego, ale na pewno nie Franza. Matka dzieciątka, Hermenegilda, uparcie i do znudzenia zaczęła powtarzać mantrę "mój ci on, mój ci" - co potwierdzało, iż jest rodzoną matką Kaziutka, ale nic nie wspominało o Franzu, a to jeszcze bardziej podgrzewało niezbyt przyjazną dzieciątku atmosferę.

    * * * Pierwsze samodzielne kroki postawił Kaziutek w wieku dwóch lat, gdy znudzony popołudniowym słońcem Franz spuścił psa z łańcucha. Pikuś, owczarek kaszubski (czyli popularne skrzyżowanie krzesła, taboretu, ratlerka i szczotki) który od nadmiaru wolności momentalnie zdurniał, dostrzegł małego Kaziutka, który w malusich rączkach ściskał ciastko. Dwie pozostałe klepki w deklu Pikusia styknęły się ze sobą i z owego stuknięcia w mózgu Pikusiowym zapaliły się dwie lampki - "gonić" oraz "zjeść". Pikuś zabuksował więc na żwirze łapami i wyrwał z prędkością błyskawicy w kierunku Kaziutkowym. Na ten moment nadeszła Hermenegilda, momentalnie oceniła sytuację i słodkim głosem zwróciła uwagę Kaziutkowi, że warto się natychmiast ewakuować w jej kierunku.
    - Kaziutek, spierdylaj! - zaśpiewała dźwięcznie.
    Synek obrócił się niezdarnie, dostrzegł zbliżającą się furię i ruszył, krokiem zbliżonym do kuśtykania, w kierunku swej rodzicielki. Rodzicielka po raz kolejny wykazała się przytomnością umysłu. Z trawy porwała kawałek cegły, rzuciła nim w kierunku szarżującej bestii, po czym pobiegła ratować synka. Szybko i nisko lecący pocisk już w początkowej fazie lotu zdradzał oznaki awarii systemu naprowadzania. Po sekundzie znokautował Kaziutka, co zszokowało Pikusia na tyle, że zaciągnął psi hamulec ręczny i zarył mordą o żwir. Podwórko rodziny Obłąkańskich po chwili zamieniło się w prawdziwe piekło. Wrzask Kaziutkowy zmieszał się w jeden wielki jazgot z wyciem Pikusia, piskami Hermenegildy i barytonowymi kurywami Franza.

    * * * Przez okres przedszkolny Kaziutek prześmignął szybko i niemalże niezauważenie. Niemalże, ponieważ bardzo szybko koledzy i koleżanki odnaleźli jego piętę achillesową, która ukrywała się w paszczy Kaziutkowej. Ową piętą był jego brak uzębienia, czyli pokłosie spotkania z cegłą kilka lat wcześniej. Wystarczyło więc że w kierunku Kaziutka poleciała jakakolwiek kpina dotycząca jego braku uzębienia, a Kaziutek zalewał się płaczem i uciekał jak najdalej od swego prześladowcy. I już wtedy w Kaziutkowym rozumku zalęgła się chęć zemsty na wszystkich i na nikim. Powiedział sobie, iż jak dorośnie, to dopiero im wszystkim pokaże.
    - Ja im pokażę - rzekł, zaniósł się płaczem i uciekł od siebie.

    * * * Podstawówka i gimnazjum minęły Kaziutkowi szybko, za to pod znakiem sportów ekstremalnych typu nurkowanie w sedesie, zawis na haku w szatni czy wielobój nowoczesny, tj. ucieczka na rowerze/biegiem/wpław przed bandą rozwydrzonych i żądnych krwi rówieśników. Dziecięca myśl o pokazywaniu i zemście zaczęła dojrzewać w Kaziutkowym umyśle z prędkością światła. Wtedy to Kaziutek odkrył Internet.

    * * * W szperaniu po internecie Kaziutek odnalazł się momentalnie. Bardzo szybko uświadomił sobie, że w sieci jest KIMŚ - w skrócie : nikt go nie zna i może wszystko. A przyznać trzeba łachudrze, iż w kwestii podnoszenia ludziom ciśnienia Kaziutek mógł naprawdę wiele, więc zaraz po powrocie ze szkoły siadał do komputera i jął tedy przeszukiwać fora, czaty, grupy dyskusyjne i blogi. Wszędzie gdzie trafiał zostawiał ślad po sobie - to jakiś komentarz, to emotikonkę, to jedynie słowo na literę "k".
    - Kurywa - wysyczał Kaziutek na głos i wklepał owo słowo na pierwszym lepszym forum. Po krótkiej chwili ucieszył go widok pieniących się ze wściekłości użytkowników i adminów forum. - Dobrze wam tak, zjeby kopane!

    * * * Powoli mijały dni, miesiące, lata... Kaziutek trafił do liceum, gdzie poznał nowe sporty ekstremalne i całkiem nowe słownictwo. Jego nienawiść i chęć zemsty osiągnęły apogeum. Kaziutek poczuł się silny na tyle, by zawojować inwektywami świat internetu. Całego internetu. Każdy, kto był na tyle głupi, by go posłuchać, dowiadywał się iż Kaziutek w internecie jest Bogiem, że Kaziutkowi nikt się nie postawi i że jak się krzywo na niego spojrzy, to również zostanie przez Kaziutka zjechany. Tak, Kaziutek szybko zyskał sobie całą masę wiernych i oddanych wrogów.

    * * * Pewnego dnia Kaziutek zabłąkał się w szkole już po zajęciach lekcyjnych i trafił do salki gdzie grupa zapaleńców rzucała kośćmi, smarowała po wydrukowanych kartach postaci i generalnie zachowywała się jak ludkowie na spotkaniu Anonimowych Alkoholików. Kaziutek zainteresował się oglądanym widowiskiem na tyle, że postanowił zapytać się najbliższego obłąkanego...
    - O co w tym wszystkim, kurywa, chodzi?
    - To taka gra - odpowiedział zagadnięty. - Wybierasz rasę, nadajesz swojej postaci imię i później chodzisz po lochach i tłuczesz innych.
    - A jakie są rasy? - zainteresował się Kaziutek.
    - Tu jest podręcznik gry - usłużnie odparł gracz i podsunął Kaziutkowi pięknie ilustrowany album. Kaziutek wziął książkę do ręki i zaczął kartkować.
    - To nie... To nie... To nie... O! - krzyknął po chwili. - Takim chcę być, o, takim - wskazał paluchem na jeden z rysunków.
    - Ciekawy wybór, rzadko spotykany.
    - No to co? - zaperzył się Kaziutek. - Powiedz mi tylko jedno, co to tak właściwie jest?
    - To? To jest TROLL.
    - Troll - powtórzył cicho Kaziutek. - Tak, bardzo mi się to podoba...

    * * * Kilka godzin później Kaziutek pozmieniał wszystkie swoje loginy i nazwy - nadał im bowiem nowe imię wspólne - TROLL97. Po kilku minutach usiadł wygodnie w fotelu, wstukał adres znanej strony internetowej o znanej grze dla maniaków piłki nożnej i zaśmiał się cichutko.
    - No - uśmiechnął się do swego odbicia w monitorze. - Teraz wam wszystkim, kurywa, pokażę...
    ps. Personalia bohatera tejże opowieści, jak również rozwój jego choroby - zostały zmienione. Reszta zgadza się w mniejszym lub większym stopniu. Do przeczytania.
×
×
  • Utwórz nowe...