Skocz do zawartości

Tressela

Forumowicze
  • Zawartość

    539
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Tressela

  1. Mam pytanko... Mogę liczyć na zaproszenie, za rok (czy kiedy tam planujecie kolejny zjazd)? xD

    Wiem, że nie udzielam się na forum. Wiem, że mnie nie znacie (?)... Wiem też, iż chcę się z wami spotkać, z czystej ciekawości.

  2. Obawiam się, że te pytania już padały i zadawanie ich po raz kolejny/dziesiąty/setny/tysięczny sugeruje, iż pytający jest leniem do potęgo entej. Cóż, nie da się ukryć. Zresztą, nie jestem pasjonatem dla którego posty na forum układają się w fabułę lepszą niźli historia opowiedziana we Władcy Pierścieni czy innej Diunie. Wolę czas potrzebny na przebrnięcie przez tonę nie mających dla mnie żadnej wartości informacji spożytkować w inny sposób - czytając dobrą książkę czy słuchając muzyki, na przykład.

    Wywiadzik ( :tongue: ) czas zacząć.

    1. Ile ty właściwie masz lat? (dałbym ci ok 50ątki; w międzyczasie zajrzę do FAQ... )

    2. Czy ty aby nie jesteś kobietą? (sam w to nie wierzę... )

    Poza tym... Zdaje się, iż nienawidzisz wytworów japońskiej popkultury. Polecam Fullmetal Alchemist: Brotherhood - ten serial jest tak dobry, iż być może zmieni twój stosunek do anime. Obejrzeć go można na Youtube: w pleni legalnie, po polsku i w HD.

    :wink:

  3. Niejaki Stumrbanfuhrer podszył się pode mnie w temacie o nowym nr CDA [9/08]... Ukradł mi avatar. Do tego po kliknięciu na jego nicka przenosi lud na MÓJ profil. Wprawdzie powinienem był napisać o tym administratorowi, ale...

  4. Błędne Ogniki, tematyka ostateczna. Mam już w miarę spójną wizję fabuły, bohaterów oraz głównej intrygi. A oto króciutki wstępik ;)...

    Żyjąc, nie raz miałem wrażenie że stoję nieruchomo, podczas gdy świat ucieka mi spod stóp. Trwam na stanowisku podarowanym przez los, niczym latarnia świadomości otoczona przez wszechświat, rozjarzony miliardami oczu wpatrzonych we mnie. Te spojrzenia są jak lustra? Tworzą obraz tego, co się w nich przegląda.

    Każdy z nas jest takim zwierciadłem. Cała nasza wiedza jest wynikiem obserwacji, nie ma mocy dzięki której moglibyśmy zajrzeć w głąb duszy drugiego człowieka. Widzimy skutek, nie znając przyczyny. Nie rozumiani, nie potrafimy pojąc drugiej istoty. Zawsze jesteśmy sami, choć nie doskwiera nam samotność.

    Przez tą ułomność oceniamy na podstawie czynów, które są przecież wynikiem czegoś znacznie głębszego. Nikt jednak nie jest w stanie rozbić tafli szkła dzielącej go od prawdy. A nie zawsze wystarczy dopowiedzieć sobie to, co drugi człowiek miał na myśli.

    ?Istnieje siła, dzięki której to, co niemożliwe, stanie się faktem - człowiek pozbędzie się ograniczeń narzucanych mu przez jego biologię a świadomość przestanie być twierdzą nie do zdobycia. Samotność stałaby się wówczas pieśnią przeszłości. Moc ta nosi nazwę Lennay i jawi się jako klucz do nowego świata. Jest niczym odźwierny przy wrotach lepszego jutra.?

    Sen ten nigdy się nie spełnił. Naznaczone przez Lennay ziemie okazały się pułapką dla trzech i pół miliarda ludzi, których ciała i dusze przepadły na zawsze, pochłonięte przez Nicość. Na szczęście ekspansję śmierci udało się powstrzymać, toteż to co ocalało, nasz świat, Nowy Eden, jest dziś miejscem godnym miana raju.

    Lennay jednak nie znikła. Rozcieńczona, wymieszała się z tlenem dołączając do nieskończonego obiegu cząstek atmosfery. Wchłaniam ją z każdym oddechem, choć tak mało, że nie odczuwam jej wpływu na moją świadomość. Są jednak ludzie potrafiący korzystać z tych małych dawek. Nazywamy ich Widzącymi, gdyż mocą Lennay kontrolują teraźniejszość poprzez wgląd w przyszłość i przewidywanie tego, co się stanie. To możni tego świata. Mój ojciec był jednym z nich, choć ja nie odziedziczyłem jego daru. Pewnie dlatego, że moja mama była zwyczajną chłopką?

    Ojciec nigdy się do mnie nie przyznał, co nie przeszkodziło mamie przypominać mi o moim pochodzeniu przy byle okazji- jakby na złość ojcu, żyjącemu w pałacu na skraju wioski, w towarzystwie dziesiątek służek i bandy eunuchów. Zawsze był sam, nie miał nikogo bliskiego. Mówi się, że zamordował swoich rodziców, aby w wieku dwudziestu dwóch lat przejąć należące do nich ziemie. Moją matkę? zgwałcił. Nie chcę o tym mówić. Zresztą, dowiedziałem się o tym w chwili, gdy umierała. Chyba nie chciała abym dorastał w poczuciu bycia kimś niechcianym. Chroniła mnie przed piętnem dziecka gwałtu tak długo, jak pozwalało jej na to starzejące się serce. To była dobra, mądra kobieta, pełna ciepła i oddania jedynemu dziecku, które miała. Nigdy jej nie podziękowałem, nawet wówczas, gdy wpatrywała się we mnie pełnymi łez oczyma, gotowa odejść z tego świata.

    Teraz, idąc na szafot, żałuję tego, co zrobiłem. Nie wiem co mną kierowało, gdy wbijałem jej nóż w serce.

    - Możemy iść szybciej?

    - A niby jak? Przecie masz kajdany na ręcach i nogach, nie pobiegniesz- odrzekł głupkowaty z twarzy strażnik.

    Rzeczywiście, ciężki metal spowalniał moje ruchy. W zamyśleniu całkiem o nim zapomniałem. Gdy konwój wreszcie zatrzymał się, zdałem sobie sprawę, że to już koniec mojej wędrówki. Odetchnąłem z ulgą, bo choć żyłem zaledwie dziewiętnaście lat, zniosłem więcej cierpienia i chłodu niż przeciętny człowiek dźwigać musi przez całe życie. Czemu? Tego nie wiem. Tym nie mniej chciałem uciec od świata który nie potrafił mnie zaakceptować. Pragnąłem śmierci wiedząc, że tylko tam, po drugiej stronie będę mógł spojrzeć w twarz jedynej istoty, dla której byłem kimś więcej nad kozła ofiarnego.

    Jakże pragnąłem jej podziękować. Za wszystko, czym mnie obdarzyła?

    - Dlaczego te cholerne wrota otwierają się tak powoli?

    Więzienny korytarz, pełen chłodu i mroku rozcieńczonego migotliwym światłem dziesiątek pochodni, zalało ciepłe światło dnia. Zmrużyłem oczy odwykłe od słonecznego blasku. Nabrałem w płuca świeżego powietrza. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy zdałem sobie sprawę, iż nie chcę umierać. Nadal czułem się winny, ale poczucie to nie było już w stanie zagłuszyć zewu wolności. Ale cóż mogłem zrobić?

    - Ja?

    Zamilkłem, bo stało się coś niezwykłego. Zalało mnie mrokiem tak gęstym, że czerń pod powiekami wydawała mi się szarością. Wszelkie dźwięki umilkły, wiatr przestał mierzwić moje włosy. Zniknęły ciężkie kajdany? Zostałem sam pośród niespodziewanej nocy, która z każdą chwilą, coraz mocniej napierała na moją świadomość.

    Pierwszym, co ujrzałem po przebudzeniu się był widok Placu Egzekucji pełnego setek zakrwawionych ciał. Podniosłem się i chwiejnym krokiem ruszyłem w kierunku mównicy, pod którą leżało ciało księdza. Zaplamiona sutanna zdradzała obrażenia, lecz nie dopatrzyłem się żadnych ran ciętych. Krew zdawała się wypływać z naturalnych otworów ciała.

    - Co tu się, u licha, działo...

    Obok kapłana leżał mosiężny krzyż. Podniosłem ów krucyfiks i schowałem go do kieszeni. Byłem sam na Placu Egzekucji, który - choć śmierdzący krwią, pełen much i ptaków - po raz pierwszy w swojej karierze zdawał się spełniony w tej roli.

    Raptem poczułem na plecach obce spojrzenie.

    Odwróciłem się, by ujrzeć faceta w ciemnej szacie z kapturem skrywającym lica.

    - Kim jesteś?... Odpowiadaj!

    Rozjuszyło mnie jego milczenie. Podbiegłem, zamierzyłem się do ciosu i w momencie, gdy dłoń moja musnęła szatę zawiał wiatr, zdmuchując nie skrywające niczyjego ciała ubranie z drągu na którym było zawieszone. Pięść uderzyła w twardy mur. Poczułem przemożne zmęczenie, rezygnację, zachciało mi się płakać. Nie wiedziałem, co robić. Wezbrała we mnie panika. Zacząłem biec. Przed siebie, oby dalej od miejsca niedawnej kaźni. Dotarłem pod mur miasta. Zdjąłem buty, wziąłem trzy głębokie oddechy. Wyszczerbiony kamień dawał wystarczające oparcie palcom rąk i stóp, toteż wspiąłem się nań i wydostałem na wolność, skacząc na trawę i skręcając kostkę lewej nogi.

  5. A w mordę, nic się nie stało! Nie wiążę przyszłości z pisarstwem :) Jestem typowym, materialistycznym konsumentem. Choć z drugiej strony... szkoda. Z chęcią bym coś stworzył, ot, coś od siebie co dane byłoby światu literackiemu. A tu klops.

    Tym nie mniej bylem przynajmniej źródłem rozrywki dla co bardziej wyrobionych forumowiczów :P Znaczy się idiotyzm składniowy mógł być miejscami śmieszny. Kto wie czy nie powędruję do opisów w GG :) Choć tyle mogłem zrobić.

  6. Zdanie o umyśle jest wg mnie w porządku. Taki już jestem, poeta niepoprawny :) Zajmę się tymi imiesłowami. Masz rację, to jest proste do okiełznania a wynika z braku doświadczenia mojej osoby.

    Mógłbym pisać żywsze dialogi, bardziej nacechowane emocjami ale jak sam wiesz rolą dobrego kierownika w sytuacji kryzysu jest zachować spokój i nie dopuścić do paniki... Co więcej, stawiam Darna w roli chłodnego obserwatora który kryje uczucia pod maską dystansu i niepewności co do zamiarów każdego ze zgromadzonych na naradzie. Nie chce się odsłaniać a tym bardziej budować w napastnikach poczucia zwycięstwa czy panowania nad jego zachowaniem, a tym byłoby obnoszenie się z niepokojem czy też - mój Boże! - paniką.

  7. Czym proponowałbyś zastąpić te imiesłowy? Bo rację masz, że co za dużo to nie zdrowo, niestety. A że jestem wielkim fanem imiesłowów, zwłaszcza uprzednich, wplatam je gdzie tylko mogę.

    O których zdaniach mówisz, że są dziwne?

    'Zborze'?? No widzisz...

    Dlaczego uważasz, że dialogi są sztuczne? Co nadałoby im charakteru? [zważ, że jest to narada]

    Literówki miały prawo gdzieś przetrwać, zważywszy że sam nie mam za grosz instynktu ortografa. Korzystam więc z Worda i wbudowanego w Mozillę słowniczka, ot - taki mój los :P

  8. Rozdział Pierwszy. Ku przeznaczeniu. [Powieść- Błędne Ogniki]

    Srebrna torpeda mknie przez czerń usianą bezmiarem srebrnych latarni rozświetlających wszechświat. Jest jednolita. Niczym pocisk wystrzelony w boskiego działa, zmierza ku celowi nie zważając na przeciwności których miliardy z każdą sekundą ocierają się o jej kadłub.

    Wtem, pojazdem wstrząsa eksplozja. Parokilometrowy odcinek srebrnego kadłuba gnie się niczym folia aluminiowa, odpada w pędzie pozostawiając otwartą ranę.

    Odciąwszy uszkodzone sektory potężnymi wrotami i wyrównawszy ciśnienie wewnątrz statku, kapitan Darn rozkazał przeprowadzić dochodzenie mające wykazać przyczynę i wyeliminować ją aby tragedia ta nie miała szansy się powtórzyć. Zdjąwszy białe rękawiczki z godłem Sokoła, rozpuściwszy złote - niczym czekające na sianokosy zborze ? włosy usiadł w fotelu z widokiem na wszechświat. Zapalił fajkę. Dym spowił pomieszczenie, niemal natychmiast oczyszczone przez sprawnie działający system klimatyzacji.

    Rozległ się dzwonek u drzwi. Wyraziwszy chęć przyjęcia gościa, kapitan wprowadził hasło dostępu rozsunąwszy tym samym dźwiękochłonną, pofalowaną blachę której sylwetka zniknęła w lewej framudze otworu wejściowego. Gościem tym okazał się doktor Trael. Uśmiechał się sztucznie, z dłońmi zaplecionym za plecami wszedł do kajuty kapitana i stanął pod oknem bacznie obserwując każdy ruch Darna. Odczekał, aż kapitan na powrót usiądzie w fotelu, przełknął ślinę, zmarszczył czoło i przemówił. Widać było, jak z każdym słowem rośnie napięcie mięśni twarzy, w konsekwencji czyniąc ponowne otwarcie ust niemal niemożliwym.

    - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z zagrożenia jakim jest nagła dekompresja kadłuba statku, kapitanie? To, co zwykliśmy lekceważąco nazywać tragedią zabrało przed chwilą setki istnień w przeciągu paru sekund. Zaprawdę, współczuję?

    - Nie odgrywaj świętoszka, Trael. Co cię do mnie sprowadza?

    - Otóż, współczuję ci, kapitanie, krótkowzroczności. Wystarczyło bowiem parę ładunków rozmieszczonych strategicznie? by kadłub poddał się bez walki ? uśmiech szaleńca wykwitł na jego twarzy.

    Po chwili ciszy padła komenda.

    - Wyjdź? proszę.

    Trael przystaną w drzwiach, odwrócił się na piecie po czym dodał:

    - Wiem, że nie masz tutaj kamer, Darn. Jesteś zbyt wrażliwy.

    Wyszedł, pozostawiwszy dryfujący w ciszy umysł który teraz wypełniała pustka?

    W między czasie jeden z dwóch, wielkich silników, świecących dotąd niczym bliźniacze słońca, zgasł, pozostawiając czerń i chłód w miejscu gdzie dotąd panowały gorąco i blask. Statek zaczął delikatnie, lecz nieubłaganie skręcać ku najbliższej gwieździe, Galaxis, co przy obecnej prędkości - która to na szczęście ustawicznie malała ? oznaczało, iż zostały mu niecałe dwa dni do wejścia w pas asteroid chroniący dostępu do układu planetarnego w którego centrum się owa gwiazda znajduje. Osłabiony kadłub mógłby nie wytrzymać zmasowanego ataku tysięcy skalnych brył. Kapitan, dowiedziawszy się o zagrożeniu, rozkazał wyłączyć drugi z silników i uruchomić silniki wspomagające. Sieć małych ? w porównaniu z silnikami głównymi ? punkcików rozjarzyła tył okrętu pierścieniem okalającym wygasłe olbrzymy.

    Następnego dnia Darn zgromadził dowodzących personelem i komputerem statku na naradzie. Zabrakło, rzecz jasna, doktora Traela który pewne i tak by się nie stawił.

    Stary dureń, podsumował postawę doktora kapitan. Odchrząknął, wyprostował się, klasnął dwa razy i rozpoczął przemowę.

    - Witam wszystkich tu zgromadzonych. Witam na naradzie. Nietypowej, bo zwołanej poza grafikiem po to tylko, aby przedyskutować parę kluczowych dla naszego przetrwania spraw. Po pierwsze?

    Zawiesił głos, obserwując poruszenie personelu, szepty i niepewne spojrzenia omiatające salę konferencyjną.

    -? kwestia wczorajszej? tragedii (słowa Traela nadal brzęczały mu w uszach). Otóż, dowiedziałem się, że nie był to wypadek. Co więcej, wiem kto jest za nią odpowiedzialny, lecz brak mi dowodów. Nie wiem nawet, czy pracuje sam. Nie mogę więc powiedzieć nic więcej. Mam jednak nadzieję, że zgromadzeni tu członkowie ekipy dochodzeniowej i bez mojej pomocy ujmą sprawców.

    Znów zawiesił głos, obserwując jak przez salę przetacza się fala ożywienia.

    - Drugą, wartą poruszenia kwestią jest brak napędu. Na silnikach wspomagających daleko nie zalecimy. Osobiście chciałbym, aby ruszyły prace naprawcze silników głównych,

    co wy na to?

    Z braku reakcji personelu wywnioskował, iż ekipa naprawcza nie wie co z fantem począć. Zapytał więc:

    - Co proponujecie?

    - Kapitanie, dostęp do tylnej części statku jest? utrudniony ? odezwał się głównodowodzący techników, unikając wzroku Darna.

    - Odcięliśmy przecież lewą, tylną burtę na długości pięciu kilometrów!

    - No i? - zapytał zniecierpliwiony kapitan.

    - Do lewego silnika prowadzą jedynie dwa, ciasne korytarze. Niby jak mamy?

    - Normalnie. Weź ludzi i rozpocznij naprawę, choćbyście mieli przez większość czasu sterczeć w przestrzeni kosmicznej i wracać na statek jedynie na posiłki.

    - To nieludzkie, kapitanie! ? odezwał się gruby, starszy wojskowy.

    - Tak traktować personel. Przecież?

    - Chcecie wrócić do domu? ? przerwał mu Darn - Jak nie weźmiecie się do roboty żarcie skończy się szybciej niż zdołacie powiedzieć ?umieram? ? energiczne uderzenie pięścią w blat marmurowego stołu podkreśliło ton wypowiedzi. Kapitan zaczerwienił się.

    - Przepraszam, jestem przemęczony. Nad tą wyprawą od początku wisi fatum. Wpierw wojna domowa na Gelzie, teraz to? Musimy wziąć się w garść.

    - Nie uważa pan, kapitanie, że wojnę domową na tamtym księżycu oraz wczorajszą tragedię coś łączy? Być może komuś zależy na tym, abyśmy zamilkli w sprawie blokady wokół Gelzy oraz braku dostaw z tego księżyca - głównodowodzący ekipy dochodzeniowej zawiesił głos ? A dodawszy do tego awarię radia i monitorów w sali kontaktów?

    - Spokojnie. Nawet jeśli był to sabotaż, najgorsze mamy za sobą.

    - Niekoniecznie ? ponownie odezwał się głównodowodzący.

    - Co masz na myśli, Vatt?

    - Ano, sabotażysta wciąż jest na wolności. Kręci się po statku. Knuje i miesza. Kto wie, co nas jeszcze czeka.

    Kapitanowi zrobiło się słabo. Nie, to nie możliwe, pomyślał.

    - Rozejść się! Nie, ty zostajesz, Vatt. Chcę z tobą porozmawiać.

    Gdy drzwi sali konferencyjnej zamknęły się bezgłośnie, kapitan podszedł do Vatta i położył mu dłoń na ramieniu. Spojrzał głównodowodzącemu głęboko w oczy, po czym zapytał:

    - Jesteś mi wierny, Vatt?

    - Oczywiście.

    - Możesz odejść.

    Vatt, zasalutowawszy, opuścił salę konferencyjną.

    Opadłszy na fotel na końcu długiego, owalnego stołu spotkań, kapitan zamknął oczy. Pod powiekami kłębiły mu się obrazy tego co było oraz tego, co dopiero może nastąpić. Najgorsza w oczekiwaniu jest niepewność, podsumował Darn. Mimowolnie otworzył powieki, uciekając od ciążącej na nim odpowiedzialności. Dwa miliony istnień, w tym półtora miliona cywili? Nieświadomych zagrożenia górników. Oraz parę tysięcy ton drogiego sprzętu.

    Od autora:

    Niestety, nie operuję zbyt rozbudowanym słownikiem grupującym słownictwo dotyczące kwestii technicznych oraz budowy statków - tak tradycyjnych, jak i powietrznych - proszę więc o dokładną korektę w sytuacji w której byłaby ona niezbędna. Inna sprawa to fakt, iż jest to moja pierwsza powieść s-f. Proszę więc o wyrozumiałość. Nie pretenduję do bycia drugim Lemem... To raczej hobby niźli coś na bazie czego mam być postrzegany.

    Zwrot 'lewa, tylna burta' można pewnie czymś podmienić? Głupio to wyszło.

×
×
  • Utwórz nowe...