Skocz do zawartości

oleczny

Forumowicze
  • Zawartość

    34
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez oleczny

  1. oleczny
    Tekst pisany na gorąco po meczu Arsenalu z Manchesterem City. Nie potrafię określić na wstępie, czy dużo tu będzie przysłowiowego "bólu [beeep]", ale na pewno będzie sporo krytyki. Piszę to tylko dlatego, że na Twitterze zaspamowałbym cały timeline, a na Facebooku mało z którym znajomym mogę podyskutować na poziomie, dlatego swoje spostrzeżenia przedstawiam w poniższym tekście.
    Co się dzieje w Arsenalu?
    Pytanie retoryczne? Chyba tak. Każdy wie, co się w klubie z północnego Londynu dzieje w mniejszym lub większym stopniu. Klub, który nie zdobył od 9 lat żadnego trofeum (Emirates Cup i kwalifikacja do Ligi Mistrzów się nie liczą) znowu pokazał, dlaczego miejsce na puchary wciąż stoi zakurzone. Pierwsza połowa sezonu to wspaniałe, pierwsze miejsce w tabeli. Co prawda nie działo się tak od początku - przecież po porażce 1:3 z Aston Villą tysiące fanów domagało się natychmiastowego zwolnienia/odejścia Arsene'a Wengera. Wszystko szło dobrze i The Gunners... po prostu spuchnęli, jak to zawsze w tym okresie sezonu. Postaram się rozłożyć na czynniki wszystko, co dotychczas widziałem z tym sezonie w wykonaniu Kanonierów. Głównie opierając się na własnej opinii oraz, przeglądając w pamięci, wypowiedzi innych, sumując krytykę i to, co pozytywnego. Jednak proszę mimo wszystko o taki bardziej negatywny odbiór tekstu.
    Warsene Enger, vol. 2
    Prawie półtorej roku temu napisałem tekst (http://tinyurl.com/q4q7dgx - podtytuł tutaj i tytuł tam to nie przypadek) o menadżerze Arsenalu, próbując znaleźć aurea mediocritas. Chciałem bronić Francuza, jednocześnie zarzucając mu parę mankamentów, po których wyeliminowaniu Arsenal wszedłby na wyższe obroty (odkryłem Amerykę w konserwie). Dzisiaj trochę inaczej patrzę na tego menadżera. Nigdy nie byłem "wengeroutowcem" i raczej nigdy nie będę. Po prostu nigdy nie miałem styczności z nieprzywiązywaniem sympatii, czy innych pozytywnych emocji do menadżera, ponieważ Wenger już był, zanim zacząłem kibicować Arsenalowi. Takie coś teraz przeżywają kibice Manchesteru United, którzy są przyzwyczajeni do SAFa, a David Moyes nie radzi sobie na swoim stanowisku. Nie zdążył zbudować zaufania fanów, dlatego jest mieszany z błotem. Jak widać - chyba słusznie. Bodajże dzisiaj widziałem tweeta, który oddaje sens tych ostatnich zdań - Wenger przez 9 lat nic nie wygrał, ale (tak mi się wydaje) większość fanów AFC chce, by pozostał na swoim stanowisku, zaś Moyes po pół roku pracy jest wyrzucany na zbity pysk. Zostaje kilku(set) zapaleńców, którzy Arsene'a chcą wykluczyć.
    Wenger mistrzem trollingu? Zdecydowanie. Tylko to działa w dwie strony. "Cazorla? Nie znam go" - kilka dni później - "Cazorla w Arsenalu". Druga strona - w kadrze jeden napastnik, do tego niekompetentny (o tym za chwilę). Czasami jak patrzę na twarz Francuza to widzę człowieka, który ma dość tego wszystkiego, ale jego natura nie pozwala mu na furię, na "trzaskanie drzwiami" po konferencji (chociaż po meczu z Chelsea odwołał dwie), na zwalenie chociaż raz winy na piłkarzy, gdzie po takiej krytyce by się ogarnęli bardziej, niż po zakazie używania portali społecznościowych przez 2 dni. A czasami widzę twarz szaleńca. Taka mieszanka na "nie mam pojęcia, co wyczyniam" i "bawię się w menadżerkę od X lat, więc wiem, co to znaczy Giroud na szpicy". Istny człowiek-zagadka. Myślę, że my nie wiemy, co tak naprawdę dzieje się w klubie z Emirates, albo wiemy o wiele za mało. Wenger być może ma związane ręce, ale też wypowiedzi o nim przez zawodników jako "człowiek-instytucja" zbijają tą teorię w przepaść. Dlatego nie będę dalej się zagłębiał w tę kwestię, po prostu wydam opinię opierając się na tym co ja wiem, nieto, co Wenger wie.
    Zacznijmy właśnie od braku kompetentnego napastnika w drużynie Kanonierów. Jeszcze na początku kampanii była większa garstka wierzących w umiejętności Giroud'a. Że chłopak w pierwszym sezonie nie wypadł aż tak źle (statystyki), że w tym będzie lepiej (statystyki) i że jak poprawi to i owo, to jest napastnik co najmniej dobry. Sam należałem do tej grupy. Przestałem wierzyć w byłego króla strzelców Ligue 1 jakoś na przełomie grudnia i stycznia. Może wcześniej. Do plusów Francuzowi można zaliczyć odgrywanie (choć to nie zawsze działa), główkowanie (ale tylko w defensywie). Minusów jest o wiele więcej. Co z tego, że ma w tym sezonie 13 bramek, jak w większości meczów jest raczej bezużyteczny. To tak samo, jak z Özilem po meczu z Bayernem w Londynie. Jedni mówią, że zagrał taką kaszanę, że pożal się Boże, a drudzy kontrargumentowali grafikami z przebiegniętymi kilometrami, gdzie Mesut był drugi (chyba 13 kilometrów, za Flaminim z prawie 15). Ale co z tego, że Niemiec biegał, jak robił to bezproduktywnie? Lepiej mądrze stać niż głupio biegać - rzecze stara, piłkarska zasada. Oczywiście - zdobyte bramki Giroud'a są ważne. Tylko jakby zamienić go na jakiegoś innego snajpera, z trochę lepszej półki, to z pomocą Cazorla-Ramsey-Arteta-Özil nastukałby bramek, że aż by oczy wypalało. A przynajmniej tak myślę.
    Wenger postawił va bank - jedziemy z jednym Giroud. Yaya Sanogo był przez pół roku kontuzjowany, poza tym wchodzą czynniki z brakiem ogrania, aklimatyzacją i tak dalej, i tak dalej. Z Nicklasem Bendtnerem nadzieje mozna było wiązać, jak przychodził do AFC. Teraz nawet nie jest brany pod uwagę do kadry meczowej. Koreańczyk Park (już nawet nie pamiętam, jak się pisze jego pełne nazwisko) zaginął bardziej niż Abou Diaby. Więcej strike'rów nie ma. Niezrozumiałe to jest, czemu Arsene nie kupił jeszcze jakiegoś napastnika. Tak, zrobił duży transfer i nie było potrzebne wydawanie jeszcze takich pieniędzy. Ale myślę, że napastnika lepszego od Giroud skądś by wytrzasnął. Oczywiście za grosze. Nie kupił nikogo i teraz wychodzi to, przed czym ostrzegali eksperci - daleko nie zajedziesz, Le Professour.
    Kontuzje są cosezonową zmorą londyńskiego klubu. Zawsze trafi się czas, gdzie połowa podstawowego składu wypada przez (z reguły) głupie urazy. I absencja z tygodnia na tydzień przedłuża się. W zasadzie co 3 tygodnie słychać, że zawodnik wróci za 3 tygodnie. Niedawno Wenger powiedział, że przeprowadzi dochodzenie, czemu tak często jego gracze mają urazy. Dziwne, czy nie dzieje się to już któryś sezon z rzędu, a teraz to dostrzegasz, Arsene? Najbardziej irytującym nieobecnym jest Aaron Ramsey, który wręcz ciągnął Arsenal (a koledzy nie chcieli być gorsi i wznieśli się na wyżyny umiejętności), a teraz od stycznia ma sezon z głowy, tylko Wenger tego głośno nie mówi, przypominając, że "z urazem Aarona trzeba ostrożnie, 2 tygodnie".
    Drugą sprawą jest odpowiednia motywacja zawodników. Zaznaczam, że nie wiem, jak to się toczy, ale dlaczego co sezon z lepszymi drużynami Arsenal wychodzi z pełnymi gaciami jeszcze przed gwizdkiem? Widziałem trafną uwagę, że "skoro Arsenal co sezon dostaje od najlepszych i nie wygrywał ze średniakami, to czemu teraz dostając dalej od najlepszych i wygrywając ze średnimi zespołami nie jest na pierwszym miejscu?" Oczywistym faktem jest brak lidera w drużynie. Najlepszymi do tego zdają się Mertesacker lub Flamini, jednak czasami się zachowują wręcz tak, żeby im tego tytułu nie przyznawać. Jack Wilshere to przyszłość, chociaż coraz mniej mam do niego zaufania. Nie w kwestii lojalności, tylko umiejętności. Chodzą głosy, że Wenger go hamuje (sic!), ale jeśli chce być prawdziwym liderem, kapitanem, to powinien ustabilizować formę, bo odkąd wrócił po rocznej kontuzji to jest to ogromna sinusoida i zamiast płakać po stracie piłki, po złym jej dograniu (zarówno przez jak i do niego), zacisnąć zęby, zapieprzać i motywować zespół. Oczywiście jest na to za młody, by się rządzić (kwestia Fabregasa to inna historia, tam miał młody zespół, tutaj Jack nie będzie wylewał szamba na, np. o 10 lat starszego Artetę), ale przecież to na nim ma być wiązana przyszłość Arsenalu. Wenger takiego lidera nie potrafi wywołać. Nie może również, a przynajmniej tak mi się zdaje, sam zmotywować piłkarzy tak, żeby po przerwie przy stanie 0:1 wręcz zabijać się o piłkę, by wygrać, powiedzmy, 3:1. Po prostu tego nie widać.
    Taktyk ze mnie żaden, ale po oglądaniu co weekend Arsenalu widzi się pewne rzeczy. Arsene nie potrafi zmienić schematu rzucania autu (wszystko jest grane na przebitkę do Giroud'a, którego potem brakuje w polu karnym, jeśli oczywiście raczy ruszyć się tam), wykonywania rożnych (po co je wykonywać, skoro raz na ruski rok strzeli się bramkę. I to on chciał, by auty wykonywane były z nogi - co za parodia), rzutów wolnych (skoro w większości przypadków trafia w mur, to może by poćwiczyć na treningu lub jakieś schematy rozgrywania? a wszytko wygrał Bacary Sagna, wykonujący jeden z takich wolnych, już nie pamiętam, w którym meczu) czy też nie może wpoić zawodnikom, że po strzałach z dystansu nie daje się kary. Rozumiem, że filozofia grania Wengera to piękny dla oka futbol, ale przecież czasami trzeba uderzyć z większej odległości, bo nie zawsze przejdzie się przez szyki obronne rywali, a strzał z dystansu, celny, może być kluczem do sukcesu.
    Szukamy pozytywów
    To tak się da? Oczywiście.
    Kasa na transfery jest - wystarczy jej użyć. Stadion spłacony jest również. W końcu wydane pieniądze (wielkie) na gracza klasy światowej. Do tej pory nie mam pojęcia, jak Özil dał się przekonać, by przejsć do klubu, który nie wygrał nic od dawna i się jakoś nie zanosi. Być może to jest ten Wielki Plan Wengera, gdzie należy ten sezon przetrzymać i przez przypadek wzrósł apetyt (fanów) na mistrzostwo po wielu tygodniach liderowania, a tak naprawdę Wenger chce wzmocnić drużynę dopiero latem, wygywając mniejszy puchar. W tym roku to szansa na F.A. Cup i, mam nadzieję, że nie spieprzą tego. Może jest to własnie to, czego nie widzimy my. Arsene podpisał kontrakty z większością ważnych zawodników. Arsenal w formie (ze zdrowym składem i to nawet bez skrzydłowych) potrafi zdominować rywali (nie licząc niektórych meczów).
    Jeszcze jakieś pochwały by się znalazły zapewne, jednak dalej widzimy, jaki to jest Arsenal. Czasami gra pięknie, widowiskowo, czasami dostaje ostre lanie. Jest progres, drużyna wygrywa z tymi średnimi drużynami (nie licząc wpadek z AV, Stoke, Swansea, Southampton). Teraz należy popracować nad tym, by wygrywać z bezpośrednimi rywalami w walce o mistrzostwo Premier League.
    Nigdy nie będę "wengeroutowcem". Chyba, że Arsene tak stoczy ten klub, że spadnie z ligi (ale to zarząd by się chyba połapał. chociaż... jak im finanse na plusie robi). Może i sobie ubzdurałem teorię o "tym sezonie" w następnej kampanii, ale jestem skłonny dać Arsene'owi ten jeden jeszcze rok, nawet, jeśli nie wygra teraz F.A. Cup. Oczywiście jest to pod kątem wiary w jego zmysł trenerski. Bo zaufanie do niego powolutku spada, a po następnym sezonie przy braku postępów w drużynie będę patrzył na jego poczynania mniej przychylnym okiem. Nie będę chciał go zwalniać. Nawet jeśli, on sam będzie wiedział, kiedy się wypalił i sam odejdzie z honorem.
    Chyba, że jest zwariowanym starcem.
  2. oleczny
    Wiele tekstów o trenerze Arsenalu powstało od początku sezonu, ale takich nigdy dosyć. Zresztą jak czytam niektóre, to bardzo ciężko mi przyznać autorowi rację - jeden wini zarząd, że Francuzowi nie daje pieniędzy na transfery, drugi zaś wyzywa go od skąpca i dziada, któremu już rozum zeżarło. Oczywiście w każdym z tych tekstów jest trochę racji, ale właśnie żaden z nich nie oddaje takiej spójności faktów, tego, co się dzieje.
    Nie będę w super pewności zarzucał coś Wengerowi ani zarządowi, ale wysnuję kilka wniosków, które mają pokazać, że obie strony nie są bez winy. Znajdę taki jakby złoty środek.
    Codziennie wchodzę na kanonierzy.com i czytam sobie komentarze (najczęściej pod głównym newsem) i chyba jeszcze nie było dnia, żeby nie było zarzutu w stronę Stana Kroenke, właściciela większości akcji Arsenalu (bodajże, nie chcę oszukać). Że liczy się tylko kasa i nic więcej. Właściciel m.in. Denver Nuggets wraz do spółki z Ivanem Gazidisem są bardzo przez nas, kibicowską brać, nielubiani. To podobno przez nich z Arsenalem pożegnali się van Persie, Song, Fabregas czy inni, bo zarząd nie chciał sypnąć gotówką na tygodniówki, a na transfery przeznacza grosze, przez co Arsene musi ściągać 19-letnią gwiazdę drugiej ligi kazachskiej. Albo inne dziwactwa typu Park Chu-Young, który przyszedł tylko dlatego, bo marketing. No ale (jeśli się nie pomylę) sam Wenger w letnim okienku na Podolskiego, Cazorlę, Girouda wydal prawie 40 milionów. A teraz temat rzeka - tygodniówki. Mnie się wydaje, że spokojnie papcio może szastać pieniędzmi na pensje, tylko ona ma zasadę, gdzie nie wolno przekraczać 100 tysięcy. No i to jest błędne koło, bo futbol wspierany petrodolarami oferuje drugie tyle, a Francuz czeka z niecierpliwością na finansowe fair play UEFA. Niektórzy kibice Kanonierów czekają też na przejęcie większych akcji przez Usmanova - kazachskiego milionera. Ale tutaj pozostaje dylemat - coraz mniej drużyn nie jest wspieranych przez takich właśnie oligarchów i czy Arsenal ma odejść od "tradycji"?
    Jakiś czas temu na wspomnianym portalu pojawił się tekst o tytlu "Arsene Wenger - mistrz troliingu" czy jakoś tak, gdzie menadżer został opisany jako człowiek, który z mediów robi sobie jaja (podane przykłady tego, że nigdy nie widzi kontrowersyjnej sytuacji we własnym polu karnym lub to, że nie zna Cazorli, ale kilka dni później go kupił). Niestety Arsene trolluje też nas, kibiców. Gazidis po porażce z Bardford zapewnił, że kredyt za stadion został spłacony i Wenger będzie miał więcej pieniędzy na transfery niż zwykle. Nadchodzi styczniowe okienko i wszyscy sobie robimy nadzieję, że nasz zespół zostanie wzmocniony, jednak Francuz niedawno przyznał, że raczej nie kupi nikogo, a raczej nie będzie szastał pieniędzy, chyba, że wypatrzy grajka z odpowiednią jakością (ah, słynne quality). Tylko szkoda, że coraz słabszego nosa ma do tego. Albo zironizuję to, co zazwyczaj mawiał przed styczniowym okienkiem - "Po kontuzji wracają blablabla, do tego wypożyczymy Henry'ego i możemy to uznać za wzmocnienia. Zresztą i tak mamy mocny zespół". No tak, tylko Henry zostanie na 3 miesiące, tamci mogą się kurować wieczność (Jacek Wilshere), a nawet z nimi drużyna może grać słabo i to widać. Diaby zostanie wykupione ze szpitala, pogra 1,5 mecza i wraca z powrotem. Mocny zespół? Dobre sobie. Jak tak, to Arsenal biłby się o mistrzostwo.
    Trofeum. Jakże upragnione. No ale cóż po tym, jak na wszystkich frontach Arsenal jest bity? Wenger, co mnie najbardziej wkurza, co chwila mówi, że jeszcze się Kanonierzy liczą w bitwie o majstra, a później dodaje, że dla niego zakwalifikowanie się do LM jest jak trofeum. Trzeba mu przyznać rację, gdy mówił o tym, że piłkarz przyjdzie nie do zdobywcy Pucharu Ligi, tylko do drużyny występującej w Chamipons League. Ale zarówno i jedno i drugie jest w pełni osiągalne - wystarczy przejść czwartoligowe Bradford i trzymać normę w lidze. Nie wypuszczać wygranych i walczyć o zwycięstwo do końca (to odróżnia Arsenal od United, które wczoraj pokazało, że jak się walczy to i się wygrywa). Za zakwalifikowanie się do CL pucharu nie ma. Zresztą po co tam się kwalifikować, skoro wyjść z grupy coraz trudniej, a w 1/8 jak nie Barca, to Milan, jak nie oni, to Bayern. To 1/8 jest jak mistrzostwo świata.
    A Złotą Piłkę to powinni dostać wspólnie Gervinho i Aaron Ramsey. Naprawdę. Za całokształt. Ja wiem, że może się czepiam (chociaż kto ogląda Arsenal, ten wie, o czym mówię), ale to już przechodzi ludzkie pojęcie. Co w nich Wenger widzi? Ten pierwszy ma zwód o nazwie "pokręcę-ciałem-poruszam-nogami-zrobię-unik-kopnę-gałę-jak-przejdzie-to-przejdzie-jak-nie-to-nie". Nieprzewidywalne nawet dla niego. I to samo jest z podawaniem do partnerów. Podać na pustą? Nie, lepiej kopnąć w trybunę. Żeby chociaż w połowie był tak dobry, jak nim w Fifie pocinam.
    A Ramzi to nie wiem, co robi temu Wengerowi, że on go wystawia. Ja cały czas wierzę w tego chłopaka, wiem, że ma talent, że gdyby nie złamanie nogi, to kto wie, co by dzisiaj grał, ale na dzień dzisiejszy to niech idzie do rezerw i tam buduje formę. Wiążę z nim nadzieję, ale jak ma grać w pierwszym składzie teraz, to mnie krew zalewa. Był czas, że gdy wychodził w pierwszej jedenastce, Arsenal przegrał 3 na 4 mecze, głównie przez słabą dyspozycję Walijczyka. Gdzieś czytałem wypowiedź kogoś, co stwierdził, że Aaron za dużo chce na raz. No i chyba ma rację. Ale ja nadal jestem za tym - "idź chłopok do rezerw, buduj formę i jak będziesz w dobrej dyspozycji, to wymiatasz w pierwszym". Wolę oglądać Gnarby'ego, który jest w moim wieku i tyra, aż miło i Eisfelda, który został sprowadzony nie wiem po co, skoro nie łapie się do pierwszej drużyny.
    Jeszcze mam dwie rzeczy do zarzucenia Wengerowi. Granie jedną formacją. Nie idzie zespołowi, to wstaw pan dwóch napastników, bo Chamak to wciąż dobry zawodnik, tylko bez ogrania większego. Tak samo po co trzymać Arshavina, który jeszcze przez rok, dwa, mógłby wymiatać na skrzydle? To samo z Koklę, który z Bradford był najlepszy, a pan go ściągasz w 60 minucie. No właśnie zmiany to jedna z wad Francuza. Aston Villa, wynik 0:0, końcowe minuty, podobno tamci grają padakę (nie oglądałem meczu), a Wenger wprowadza właśnie Koklę za Girouda bodajże. Zamiast dobić rywala, to on się chce bronić. Albo zeszły sezon. Spokojny wynik z jakąś słabszą drużyną, zamiast dać odpocząć RvP, który grał co 3 dni praktycznie, to go trzyma nie wiem po co. To samo się tyczy wspomnianych dwóch czołowych grajków, wymienionych akapit wyżej. Grają padakę - niech grają, ja nie widzę tego. Zespołowi nie idzie? Trudno, w wywiadzie zganię na sędziego, murawę i kibiców drużyny przeciwnej, którzy zakłócali komunikację pomiędzy graczami. Aż tak bardzo Arsene nie ufa swoim rezerwowym?
    Ale koniec końców menadżer Arsenalu chyba poszedł po rozum do głowy. A raczej po meczu z Bradford. O ile myślałem, że poda się do dymisji, nie zrobił tego. Sam mówił, że po sezonie oceni pracę i wtedy zadecyduje. I chyba pierwszy raz coś takiego oznajmił, także jeśli w lidze będzie fatalnie, o pucharach nie wspomnę, to skończy się pewna era w Arsenalu. Wychodziłoby to na dobre, ale...
    ...ale wydaje mi się, że właśnie Wenger przejrzał na oczy. Ramzeja i Gerwazego coraz mniej widać w pierwszym składzie i co prawda niby nikogo nie kupi w tym okienku transferowym, ale mówiłem już o jego trollowaniu. Może też zmieni taktykę (co w środku sezonu jest samobójstwem, ale ok)? Kto go tam wie. Mam nadzieję, że idą lepsze dni dla Arsenalu, bo cały czas powtarzam, że przez tą drużynę trafię w końcu do psychiatryka.
    Zawsze u mnie będzie "In Arsene we trust", ale jeżeli nic się przez zimę nie zmieni, to niestety, ale Francuz będzie musiał się pożegnać z Emirates.
  3. oleczny
    Może zacznę od tego, że wracam do blogowania. Hura. Nie gwarantuję, że będę pisał często, ale postaram się.
    Tytułowe pytanie: nie lubię już grać? Odnosi się to do sytuacji, w których mam chwilkę (ba, półtorej godziny), gdzie mogę się zrelaksować i sobie popykać w jakąś gierkę. Ale ja tego nie robię, najczęściej wchodzę na strony, na których już byłem (onet, kanonierzy.com, fejsbuczek i inne). I tak od kilku dni tak sobie myślę czy ja dorastam? I żeby się źle nie wyrazić, ani nikogo nie urazić - mam 17 lat i większość z Was może pewno mnie nazywać gówniarzem, ale po prostu mój organizm, psychika nie są już przystosowane do grania w gry, jak to było kilka lat temu?
    To znaczy - nie mówię o tym, że w ogóle rzuciłem gry w cholerę. Tylko jest taka dziwna zależność, że swego czasu, gdy nielegalnie pobierałem gry, to od razu je przechodziłem, a jak we wrześniu kupiłem na raz Fifę, Deus Exa HR, Batmana AA, Mass Effecta 3 i Bordedlands, to z tych wszystkich tytułów przeszedłem tylko ME3. Fifa to Fifa, przejść raczej się jej nie da i w tą grę gram najczęściej, mimo, że dostarcza mi więcej frustracji jak satysfakcji. W Deus Exa mam nabite może z 5 godzin grania, zacząłem grać ze 3 miesiące temu, a ostatni raz włączałem tą grę z miesiąc. Batmana też zainstalowałem, chwilę pograłem, ale zniesmaczyłem się, że się zacinało nawet na minimalnie ustawionych detalach. I tutaj to już wina słabego procka, dlatego w to nie gram, ale też jakoś początkowa rozgrywka mnie nie porwała. Borderlands? Chyba oczekiwałem czegoś innego, bo pograłem trochę i jakoś mnie nie przekonała ta gra i jest to bardzo nieudany zakup. Podam jeszcze przykład sprzed roku, gdzie kupiłem Bulletstorma, a zacząłem w niego grać w... kwietniu.
    I tak mi się wydaje, że ja mam trochę na odwrót niż inni. Bo gry pobrane z sieci przechodzę od razu, jakby się paliło, a gry, które kupiłem za własne pieniądze mnie tak już nie rajcują. No a właśnie czyż nie powinno być tak, że to właśnie ja kupiłem za WŁASNE pieniądze, to i powinienem używać tego i się cieszyć, czerpać satysfakcję. A ja dalej w uparte. To samo się tyczy płyt z CD-Action. W sumie to pismo to kupuję i do poczytania i dla gier, ale z tymi drugimi to jest gorzej, bo w sumie ostatnią grą, którą instalowałem (poza ostatnim Might and Magic w ramach obczajenia co to jest, bo podobne do Puzzle Quest) to Just Cause 2, któremu nie sprostał mój komputer, toteż nie pograłem. A grę, którę przeszedłem w całości, to Prince of Persia (nr 200).
    Teraz też mam wolny ponad tydzień a ja pogram sobie co najwyżej w Fifę (a nie mówiąc o tym, że powinienem się zajmować szkołą ;p) i będę grał dalej w M&M. Granie już nie daje mi chyba takiej frajdy jak kiedyś. I trochę nad tym ubolewam.
  4. oleczny
    Uwaga: tekst ten jest bardzo subiektywny oraz został napisany w wielkim sfrustrowaniu, które dostarczyła owa gra piłkarska.
    Równy rok temu na "poprzednim" blogu pojawił się tekst "Główne grzechy trybu menadżerskiego Fifa 11", w którym, jak nazwa wskazuje, wymieniałem bądź krytykowałem to, co działo się w poprzedniej odsłonie. Błędy kariery przysłaniały to, co działo się na boisku, toteż do mechaniki rozgrywki zastrzeżeń nie miałem. I właśnie po tym roku piszę podobny tekst, jednak tutaj o menadżerce będzie zdecydowanie mniej, bo wolałbym też skupić się na rozgrywce, która, jak tytuł wskazuje, bardzo mnie zirytowała.
    Może jak damy więcej pieniędzy to przyjdzie.
    Tutaj chodzi o okno transferowe i kupowanie zawodników od rywala zza miedzy. Dobrze, ja rozumiem, że takie transfery są bardzo rzadko, ale jak klub się zgadza na transfer a problem robi zawodnik to jest coś nie halo. Przykład: Chelsea Londyn. Chciałem kupić jakiegoś prawego obrońcę, który jak na tamte lata (po roku 2020 bodajże) był stosunkowo młody i w miarę dobry. Padło na Jenkinsona z Arsenalu. 26 lat i 76 OVR zdecydowało mnie, by go kupić. Dobra, sypnąłem kaską i Kanonierzy się zgodzili na sprzedaż. Po ofercie kontraktu menadżer "Cienkinsona" orzekł, że nie zgadzają się na warunki. Jako powód było pokazane coś w stylu "oni grają dla rywali, może sypniemy większą tygodniówką". No dobra, sypię, sypię i sypię i nic. Nadal to samo. Nie kupiłem. Jak wspomniałem - rozumiem, gdy klub się nie zgodzi (jak to było w 11, że nie sprzedadzą rywalowi), ale gdy tak się dzieje z zawodnikiem to pominę to bez komentarza. Jeszcze niby jest kwestia lojalności, ale szczerze powiedziawszy Fifa nie jest grą na miarę Football Managera, gdzie wszystkie możliwości wchodzą w grę.
    Brak piłkarzy.
    To jest chyba najbardziej niedopracowany aspekt menadżerki w Fifie. Po raz pierwszy udało mi się ukończyć karierę, czym byłem bardzo niezadowolony, bo w swoim Milanie miałem bardzo fajną i młodą ekipę. Mając jakieś 50 lat (jako menadżer ofc) dostałem po jednym z sezonów wiadomość, że może czas odpocząć. ocb?! Ferguson jest starszy niż dinozaury a ja mam odpoczywać po 15 latach pracy. Nie wiem, może to jest na inny podpunkt temat.
    Mianowicie chodzi o system młodych zawodników. Nie wiem, ludzie z EA Sports nie pomyśleli, że nawet ktoś będzie tyle grał w menadżerkę bądź nikomu nie będzie przeszkadzało, że 98% zawodników będzie grubo ponad trzydziestką po roku 2019. Jedyną drużyną, w której byli młodzi zawodnicy to moja Chelsea a później Milan a także pojedyncze perełki (o których też słówko potem). To mnie irytuje, bo gdybym wcześnie nie inwestował w juniorów to bym musiał grać "staruchami", którzy się szybko męczą, a takich graczy nie trawię.
    Gubbio i jeden z najlepszych obrońców w grze.
    Co łączy Gubbio - mały włoski klubki z Bristol Rovers, który też gra w niższych ligach angielskich? To, że gracze stworzeni przez komputer nie opuszczają swoich macierzystych klubów. No proszę Was, dwudziestolatek, środkowy pomocnik, ponad 80 OVR. Gdzie gra? Nieee, nie w Barcelonie a w małym, wspomnianym Bristol Rovers. Lee Diamond. Tak samo z Gubbio, które posiadało znakomitego obrońcę. Niby pisałem wcześniej, że Fifa to nie FM, ale trochę logiki wypadałoby. Można też powiedzieć, że się czepiam, ale mnie takie coś trochę irytuje.
    Szkółka juniorów.
    Zupełnie inna niż w jedenastce. Bardzo fajnie przemyślane, ale słabo wykonane. Nie będę się wypisywał, o co chodzi, bo zapewne wiecie. Ale ta opcja jest też nieprzemyślana. Bo nie można bazować na wychowankach w całości. Musisz się napracować, byś miał przynajmniej dwóch graczy, którzy się zapowiadają na 80 OVR (a także i szczęście, gdzie przy nowej karierze w Sheffield Wednesday skaut znalazł mi napastnika, który będzie wymiatał przez co najmniej 10 lat). Chociaż z drugiej strony na pewno lepiej to wygląda niż w poprzedniczce.
    Inny klub.
    W mojej pierwszej karierze w Fifie miałem tylko 3 kluby. Kolonia, Chelsea i Milan. Zazwyczaj w starszych Fifach było tak, że brałem jakiś mocniejszy klubik ze słabszej ligi (Szkocja, Portugalia), siedziałem tam maksymalnie dwa lata i przenosiłem do lepszego, a potem Arsenal lub po drodze inne. A tutaj po zdobyciu potrójnej korony w Koloni otrzymałem oferty z Udinese i innych, o wiele słabszych klubów. Co śmieszniejsze w sezonie, gdzie wygrałem tylko Puchar Niemiec zgłosili się do mnie The Blues. Tam też po sukcesach żadnych fajniejszych ofert. Dopiero jak nic nie wygrałem, dostałem ofertę z Milanu. Też rozumiem, że niby bardziej realistycznie, ale jak Villas-Boas święcił sukcesy z Porto to zaraz stał się menadżerem Chelsea.
    Kończymy, panowie.
    Czas popsioczyć na rozgrywkę. I na początek chyba drugie, co do wielkości działo. Mecze gram po 4 minuty, 90 minuta meczu i sędzina dolicza minutkę. I teraz już zależy od tego, kto ma piłkę. Gdy ja mam w pobliżu koła - natychmiastowo słychać gwizdek i kończymy. Gdy rywal - ci se klepią w najlepsze dobre pół minuty, a mierząc na minuty w grze chyba ze 4. No i wtedy jest 50 na 50 że padnie bramka. Dla przeciwnika oczywiście. Tutaj już nie wiem, co wskórać. Klapa totalna.
    Po co podawać dokładnie...?
    No i dochodzimy do końca, drodzy państwo. "Po co podawać dokładnie?" - zawsze tak bezradnie i ironicznie zadaję sobie to pytanie, gdy podczas gry mój zawodnik zamiast podać do boku, do partnera, podaje wprost pod nogi rywala. Nie wiem, czy to jest to, że gram na legendarnym czy po prostu tutaj twórcy popisali się realistycznością (aż nadto), że każde podanie nie będzie dokładne. Co ciekawe, Hiszpania - ta prawdziwa - potrafi mieć celność podań około 80%, jeśli się nie pomyliłem. A tu proszę, Chievo Verona na legendarnym może mieć tych procent 95. Jak to możliwe? To mnie strasznie denerwuje. Każde, nawet rozpaczliwe wybicie z pola karnego i tak trafia do swojego. U mnie bardzo często nie mogę wymienić 10 dokładnych podań. Gdzie sens, gdzie logika?
    Nie umiem grać?
    PS: Na pewno pominąłem kilka innych spraw, jak na przykład wysuwanie się pomocników i napastników, ale to już nieistotne. I nie chciałbym, by tekst ten był odebrany jako absolutna krytyka w stronę Fify, bo ta gra na taki tekst zasługuje. Chcę też oznajmić, że jestem wielkim fanem Fify i kocham tą grę. Bo jakby nie patrzeć, nie zaczynałbym od nowa trybu kariery. Ale przysięgam, że jak nie przez 12 to przez 13 z nerwów wypieprzę monitor przez okno : P
    PS2: Nie wiem, co się z tym tekstem dzieje, że takie odstępy się porobiły
  5. oleczny
    Zaczęło się od idei. Idei w głowie francuskiego barona Pierra de Coubertine'a. Człowiek ten w ówczesnym świecie był poważaną osobą, także jego pomysł nie spalił na panewce. W trybie natychmiastowym zorganizowano MKOl i ogłoszono, że w 1896 odbędą się pierwsze nowożytne Igrzyska Olimpijskie w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło dawno temu - Grecji.

    Nie, nie będę się rozpisywał o przebiegu wszystkich Igrzysk, bo nie miałoby to sensu. W tym tekście chciałbym opisać moje stanowisko wobec tej wielkiej imprezy sportowej. Jej ogólnej idei sportowej. Po co te Igrzyska? De Coubertin wychwalał sport a dlatego, że już wtedy uważano go za zdrowie (sport, oczywiście). Poza tym bardzo chciał, by wszystkie kraje zjednoczyły się w równej, sportowej walce. Żeby Igrzyska na dobre zastąpiły wojny tak, jak w starożytnej Grecji, gdzie na czas Igrzysk wszelakie wojny wstrzymywano (bo impreza była poświęcona Zeusowi, a Grecy byli bardzo bogobojni). Jednak jak pokazała historia - było zupełnie na odwrót. Na czas wojny Igrzyska odwoływano. Francuski baron również, stosując się do starożytności, nie dopuścił udziału kobiet, jednak z czasem coraz więcej konkurencji było dopuszczanych dla płci pięknej. I chyba najważniejszy punkt pomysłu Coubertina - dopuścić tylko amatorów. Żeby każdy mógł wystartować na takiej imprezie, żeby można było poczuć, że to jest dla "wszystkich". Piękna idea, jednak z drugiej strony gdyby tak do dzisiaj zostało, nie byłoby takiego rozmachu, gdzie ludzie oglądają imprezę dla wielkich sportowych gwiazd. Na (nie?)szczęście wszystko się pozmieniało.
    Wczoraj chyba po raz pierwszy obejrzałem całą ceremonię otwarcia.
    Podczas przechodzenia reprezentacji ja już w głowie obmyślałem w głowie ten tekst, który czytacie i tak pomyślałem, że trochę powspominam, jak Igrzyska wyglądały w moim życiu. Nie miałem prawa pamiętać zawodów z 1996 roku, gdyż miałem zaledwie roczek. Po Atlancie było Sydney i jedyne, co pamiętam to ceremonia otwarcia bądź zamknięcia, gdzie w mej pamięci zachował się mały urywek z takimi dużymi lalkami, co wchodziły na bieżnię. Ateny 2004, powrót do korzeni. Oglądałem już więcej, interesowałem się na pewno bardziej, niż poprzednio. Też niewiele pamiętam, zwłaszcza, że w tym okresie byłem u babci na wsi, a potem na wczasach w Wawrzkowiźnie. Pamiętam też zgaszenie znicza olimpijskiego, jak jakaś mała dziewczynka stała hen, hen daleko i dmuchnęła a ogień zniknął. 4 lata temu tak byłem skołowany, że zapomniałem, że Pekin to inna strefa czasowa, także o tymże trwa ceremonia, dowiedziałem się z... onetu (wielkie "relacja na żywo z otwarcia"). Szybko poszedłem na telewizornię i zdążyłem się zorientować, że przegapiłem większość wydarzenia. Pamiętam, że przez długi czas nie mogliśmy zdobyć medalu, ale w końcu się udało i ogółem mieliśmy ich 10 - tak samo, jak w Atenach. No i Londyn 2012. Jak wspomniałem, obejrzałem wszystko. Bardzo mi się podobało to, co się działo na arenie, prócz tego "epizodu" z domkiem. Wchodzą reprezentacje i tak sobie pomyślałem o tym, czego chciał baron - zakończenia wojen i zastąpienia ich tym wyda
    rzeniem sportowym. Korea Północna - Korea Południowa. Syria. Libia. Te wszystkie Konga i inne kraje, gdzie trwają konflikty. To wszystko "zakrywa" tak wielkie wydarzenie, jak Igrzyska, ale jakby się zastanowić, to tak jest trochę... dziwnie. Że niby taki (s)pokój, że nie ma waśni. "Wszyscy mówią o pokoju a w rzeczywistości szykują się do wojny". No ale już mniejsza z tym.
    Fantastyczne zapalenie znicza. Fantastyczny koncert Paula McCartney'a, który porwał wszystkich swoją piosenką. No i w końcu pożegnanie polskich komentatorów. Ufff... można iść spać. Już prawie pierwsza w nocy.
    Igrzyska Olimpijskie nigdy nie miały dla mnie takiego znaczenia, jak Mistrzostwa Świata i Europy w piłce nożnej. Na pewno będę się cieszył z każdego medalu naszych, ale też na pewno nie będę oglądał wszystkich konkurencji, gdzie nawet właśnie Polacy startują.
    Obyśmy zdobyli jak najwięcej złotych!
  6. oleczny
    I po raz drugi chciałbym podsumować tym razem drugą kolejkę Euro 2012. Wczorajszy mecz Francja - Ukraina był 15 spotkaniem turnieju, czyli tym, który dzieli turniej na połowy. Ajajaj, to już za prawie 2 tygodnie, kiedy turniej się skończy, także cieszmy się każdą chwilą.
    Może na początku krytyka i pochwała do TVP. Zacznijmy od tego pierwszego, a mianowicie wszelkie gafy związane z komentowaniem. Co prawda każdy popełnia błędy, a zwłaszcza, jak pod wpływem emocji trzeba cokolwiek opisywać, jednak wczoraj moje poirytowanie znacznie wzrosło, gdzie podczas meczu Anglia - Szwecja komentator (nie pamiętem nazwiska) miał takie "kwiatki" jak: "Welbeck atakuje Welbecka", "Mellberg do Mellberga" (tutaj nie pamiętam dokładnie też nazwiska, jednak był to obrońca Szwecji). Albo rzadko który komentator telewizji publicznej przyzna się do błędu. Sędzia odgwizdał spalonego i piłka wyszła na aut - dla komentatora jest to aut, mimo, że gra wznowiona jest z ziemii i każdy to widzi.
    Na plus wyjdzie komentowanie Maćka Iwańskiego, którego do niedawna bardzo nie lubiłem. Nie wiem, jaką przeszedł metamorfozę, ale jego komentowanie stało się ciekawe, inteligentne i jeszcze raz ciekawe. Świetnie sobie poradził, gdy w Doniecku rozszalała się burza (mimo, że 3/4 tego czasu spędzono w studio w Warszawie), ale takie komentarze, jak "kochanie, nie wrócę do domu tak późno, jak myślałem, bo przegrywamy", gdy realizator pokazał kibica wysyłającego smsa, lub też, że "nawet Galowie zechcieli wybrać się na ten mecz" - o przebranych Francuzach za Asterixa i Obelixa. Bardzo dobra robota!
    Mecz z Rosjanami oglądałem na strefie kibica w moim mieście. Spotkaliśmy się ze znajomymi i, jak każdy, dopingował naszą drużynę. Za bardzo już nie pamiętam większości akcji tego meczu , bo przez większość meczu rozmawiałem z kolegą, ale jakaż euforia była po golu Błaszczykowskiego! Wszyscy szaleli, skakali, odpalali race. Niesamowite! Głupio stracona bramka, jednak potem kapitalny strzał naszego kapitana, który dla mnie jak dotąd jest najlepszym golem turnieju. Można to nazwać zwycięskim remisem, mimo, że bylibyśmy w takiej samej sytuacji, jakbyśmy przegrali, czyli trzeba by było wygrać z Czechami. Jednak zwycięski moralnie.
    A wcześniej został rozegrany mecz pomiędzy Czechami a Grekami. Nasi sąsiedzi w 6 minut strzelili dwie bramki, a potem bronili się. Szkoda, że 8 czerwca naszym tak nie wyszło. Głupi błąd Cecha (co podkreśla, że nie jest w formie) i zrobiło się groźnie. Szkoda, że Grecy drugiej bramki nie strzelili, bo wtedy można było być spokojniejszym, bo w dzisiejszym meczu to nam starczyłby remis.
    Świetna pogoń w Lwowie, gdzie Duńczycy przegrywając 0:2 z Portugalią doprowadzili do stanu 2:2. Gdyby taki wynik utrzymał się do końca, to winowajcą byłby nie kto inny, jak CR7, który zmarnował 2 sytuacje sam na sam z bramkarzem. Na jego szczęście wyrównał Varela. Sytuacja w grubie B robiła się ciekawa, gdyby Holandia wygrała z Niemcami, każdy z zespołów miałby po 3 punkty. Ale...
    No właśnie. Największy zawód to Holandia, która, poza Irlandią i Szwecją, jako jedyna przegrała dwa swoje mecze. Holandia chyba przeżywa krzyzys bogactwa i gwiazdorstwa. Gra im nie idzi, każdy gra zbyt indywidualnie. Chyba jedynym, który mi się tam podobał z woli walki jest Snejider. Sam przyznał, że mają wielu graczy, którzy mają zbyt duże ego, ale ja bym go raczej nie zaliczał do tej grupy. Bo walczy, bo podaje, bo strzela. No ale cóż z tego, skoro obrona Oranje puściła Mario Gomeza (który zrobił wspaniały obrót z piłką) i ten trafił na 1:0. Później identyczna sytuacja, tym razem jednak Niemiec uderzył z rogu pola karnego tuż przy słupku. Iskierkę nadziei dał jeszcze Robin van Persie, ale to nie starczyło. Szkoda, że RvP stracił formę. A może po prostu w kadrze mu nie idzie, bo gra nie jest oparta na nim, jak w Arsenalu? Holendrzy w zasadzie mogą się żegnać z turniejem.
    Włosi zremisowali z Chrowacją 1:1. Cóż mogę powiedzieć o tym meczu... Włosi zmienili koncepcję gry. Zamiast grać kopiąc rywala po nogach, grają efektownie i efektywnie (i to z 3 obrońcami!). W tym meczu padł pierwszy gol z rzutu wolnego wykonywanego przez Andreę Pirlo. Bardzo podoba mi się gra Mandzukicia, który strzelił wyrównującego gola.
    Irlandii z mistrzami Europy i świata nikt nie dawał szans. Słusznie. Dostali lekcję 4:0, jednak nie można odmówić im woli walki i wspaniałych kibiców, którzy przez ostatnie 6 minut dopingowali swoją reprezentację. 2 bramki strzelił Torres. Przełamanie? A pomiędzy przyśpiewkami Irlandczyków i Hiszpanów można było słyszeć głośne "Polska biało-czerowni" i to nie pierwszy raz na nie naszym meczu w tym turnieju. Tyle że tym razem tak głośno, że aż Trzeciak zwrócił na to uwagę (słabe komentowanie Szpakowskiego w tym meczu).
    No i ostatnie mecze drugiej kolejki odbyły się wczoraj. Ogłaszam wszem i wobec, że jak na razie mecz Francja - Ukraina jest najdnudniejszym na tym turnieju. Jedyną atrakcją było przerwanie meczu o blisko godzinę z powodu burzy nad Donieckiem. Bardzo niecodzienny obrazek, w dobie telewizji trzba było przerwać mecz. W ostatecznym rozrachunku człowiek jakkolwiek zdolny by nie był, sił natury nie pokona.

    Jak wspomniałem, mecz sam w sobie był nudny, bo Francja przejęła inicjatywę a Ukraińcy nie mieli tej iskry, co w meczu ze Szwecją. Cóż, kiedyś musieli przgrać na Euro. No i powołując się na Maćka Iwańskiego, to pierwszy mecz Francuzów, którzy wygrali z gospodarzami. Gdyby zwycięstwo było w drugą stronę, to wtedy byłaby pierwsza wygrana Ukrainy nad Francją.
    Ostatni mecz był za to najlepszy na tym turnieju! Anglicy wraz ze Szwademi prowadzili bardzo szybką grę, w końcu zaowocowało to bramką Carrola, po dośrodkowaniu Gerrarda. Myślałem już, że Szwecja się podda, a tu po przerwie dwie bramki strzela Mellberg i to Anglicy nie wiedzieli, jak zagrać. Jednak zmysł Hodgsona kazał wstawić Walcotta, który po kilku minutach fantastycznie uderzył z 21 metra po wybicu z pola karnego i po raz kolejny mieliśmy do czynienia z fantastycznym widowiskiem! Theo przeprowadził swój kolejny rajd, wszedłw pole karne i posłał niskie dośrodkowanie do Welbecka, a ten strzelił gola piętą z pierwszej piłki! Druga najlepsza bramka na tym turnieju! Szwedzi załamani, jeszcze próbowali strzelić, ale mieli też szczęście, gdy po kolejnej wrzutce Walcotta Gerrard trafił prosto w Issaksona (szkoda, że nie puścił tej piłki, bo czekał na nią też Alex Ox-Chamberlain). Jednak synowie Albionu nie mogą być pewni awansu. Szwedzi zaś z Irlandczykami żegnają się z turniejem.
    A dzisiaj mecz o wszystko. W grę wchodzi tylko wygrana. Boję się jednak tego, że cała ta atmosfera jest pompowana tak, że każdy jest pewny wygranej. Że jesteśmy już w ćwierćfinale. Dobrze, rozumiem to, patriotyczne pobudki. Tylko co się stanie, jak nie awansujemy? Ci, co byli pierwsi do dopingu bedą pierwsi rzucać kamieniami. Ja też oczywiście wierzę w awans, ale zachowuję też spokój, chłodną kalkulację, że przeciez równie dobrze Czesi mogą się na nas rzucić i jeszcze, nie daj Boże, przegramy. Oby nie.
    Niedawno do sieci trafił fajny fimik, "Polska - Czechy. Mecz o wszystko". Usunięty w YT przez TVP (co nie było dobrym posunięciem), ale można go obejrzeć na innych portalach. Niesamowity klimat robi komantarz Zimocha, a zwłaszcza ten z flagą (która nomen omen zostałą uszyta).
    Kończąc. Walka do samego końca. Wiara do samego końca. Polska - Czechy. Mecz o wszystko.
  7. oleczny
    Wczoraj zakończyła się pierwsza kolejka mistrzostw, które, wiadomo, są rozgrywane na naszych i ukraińskich boiskach. Jak na razie mecze nie zawodzą, w każdym padały bramki, tylko dwie reprezentacje nie strzeliły gola, ale żadna ekipa nie oddaje punktów tak łatwo. Przez te ostatnie 4 dni działo się dużo i chciałbym podzielić się wrażeniami.
    Gdy w końcu nadszedł ten dzień, nie mogłem się doczekać ceremoni otwarcia. Jak zaznaczałem w tekście o grze Euro, jeśli chodzi o ten turniej, jestem ogromnym zwolennikiem, bo w końcu coś Polsce (z jednej strony kraj chory, z drugiej chyba tak zasłużonego w świecie nie ma) będzie i to na dodatek dużego. Coś, o czym cały świat usłyszy, niezależnie od wszystkiego.
    Całą tą otoczkę chciała zepsuć angielska stacja BBC, gdzie ukazano, że Polska i Ukraina to kraje przesiąknięte rasizmem, że kibice "mogą wrócić w trumnach" (Sol Campbell) i że w ogóle jest tutaj rozpiździaj. Samego dokumentu nie oglądałem (mimo relacji na TVP i odpowiednich komentarzy do nich) przez późną porę i zmęczenie. Jak dotąd widać i słychać to nie Polacy ani nasi sąsiedzi stwarzają problemy tylko przyjezdni (Rosjanie i wyzywanie jednego z gracza Czech), bójki Irlandczyków z Chorwatami i tak dalej. Anglicy zresztą sami zapomnieli, że oni organizują Igrzyska Olimpijskie no i że tam też istnieje coś takiego jak rasizm, jak zresztą wszędzie. Na stronie z demotywatorami pojawiały się różne obrazki ze słynnych zamieszek w Londynie z ironią, że tam jest bezpiecznie. Jak widać wszyscy się bawią i mają się dobrze.
    Może i nie jestem jakiś bystry, że dopiero teraz to zauważyłem, ale wszysko idzie ku komercjalizacji. Coraz bardziej wkurzają mnie reklamy na youtubie, ale podczas intro do studia przedstawianie sponsorów (Kia, McDonald's itd.) jest już przesadą. Jeszcze 2 lata temu podczas mundialu samo wprowadzenie było wyzbyte z reklam, a teraz zamiast obejrzeć fajny filmik wsłuchując się w uło-o-o Oceany to słuchamy, kto jest partnerem. Szkoda po prostu, bo intro udane.
    Tak samo mogę się odnieść do piosenki Oceany. Początkowo sam biadoliłem, że trochę nie te rytmy, bo bardziej mi się kojarzyło właśnie z turniejem w RPA. No ale jakoś z czasem zacząłem "oswajać" się z tą piosenką i wszem i wobec ogłaszam, że ją lubię. Mam tylko zastrzeżenia do teledysku. Fajnie, jest Polska, są stadiony, Robert Lewandowski, ale co tam robi jakaś rajska plaża, gdzie jest barek i telewizor z lat 60., który odtwarza jakieś stare mecze, czy też Paryż?? Rozumiem, że to płyta piosenkarki rodem z Niemiec i że może robić z nią co chce, ale teledysk odnoszący się do mistrzostw Starego Kontynentu powinien zawierać same elementy gospodarzy. Przynajmniej moim zdaniem. Nie rozumiem też narzekań ludzi, którzy mówią, że Oceana nie jest znana. Jak to nie, a hitu "Cry cry cry" to nikt nie słyszał? Piosenkę Jarzębiny pominę milczeniem, zaś "Czyste szaleństwo" to dla mnie majstersztyk.
    To może czas na mecze?
    Strasznie dumny byłem z tego, jak została przygotowana ceremonia otwarcia. Robiła niesamowite wrażenie. A gdy piłkarze wkraczali na murawę, to słychać było niesamowitą wrzawę, tam był po prostu niesamowity kocioł, jak za dawnych lat na Stadionie Śląskim w Chorzowie.
    No i pierwsza połowa należała do nas, ciągłe ataki, a ja niedowierzałem, ze nasi potrafią tak grać. Piękna akcja prawą stroną, wrzutka na Lewandowskiego i gol!
    Gdy Grecy musieli grać w 10, pomyślałem sobie, że mecz jest już nas. No ale za wcześnie wpadłem w euforię, chociaż z drugiej strony miałem obawy, że jest zbyt pięknie. No i niestety Grecy wzięli się do roboty, błąd Szczęsnego na spółkę z Wasilewskim i mamy 1:1. Widać było, że nasi spuścili z tonu. A potem kolejny błąd defensywy i Szczęsny musiał się uciec do faulu, w efekcie otrzymując czerwoną kartkę. Na szczęście Tytoń obronił i z miejsca stał się bohaterem narodowym.
    Nie widzę sensu winić Szczęsnego za karnego, a tak robią rodacy, prędzej za pierwszą bramkę, gdzie niepotrzebnie wychodził. Oberwało się także Smudzie, który nie przeprowadził zmian, prócze tej jednej koniecznej
    Drugi mecz, czyli Rosja - Czechy obfitował w świetne zagrania, szybką kombinacyjnę grę i kontrataki. W efekcie Rosjanie wygrali 4:1, ale to nie znaczy, że Czesi zagrali tak słabo. Po prostu Rosjanie zagrali lepiej. Bardzo podobała mi się gra Arszawina, który, mam nadzieję, odzyskał formę na stałe i w Arsenalu nie bedą go musieli wysyłać na wypożyczenia.
    Następnego dnia zaczęło się od niespodzianki, gdyż skazywani na ostatnie miejsce w grupie śmierci Duńczycy utarli nosa wicemistrzom świata i wygrali 1:0. Na ten mecz patrzyło się jakby to była jakaś osiedlówa. Z pasją, z błędami i walką. Fatalny występ van Persiego, który powinien strzelić przynajmniej dwie bramki. Na plus Sneijder i to jego podanie zewnętrzną częścią stopy do Huntelaara. No a jedenstaka Danii cała zasługuje na pochwały, prócz tego chaotycznego rozgrywania piłki we własnym polu karnym.
    O 20:45 rozpoczął się pierwszy hit Euro 2012. Niemcy - Portugalia. Spotkanie rozczarowało pod względem ilości bramek, bo było tylko 1:0 po golu Gomeza w końcówce. Obie ekipy doskonale przygotowały się na rywali, toteż każde akcje były zazwyczaj skutecznie przerywane. Dwie poprzeczki Portugalii nie wystarczyły i teraz mają trudną sytuację.
    Niestety nie było mi dane oglądać całego meczu Hiszpania - Włochy, gdyż sam miałem mecz o godzinie 17 (przez co byłem bardzo niezadowolony). Na szczęście obie bramki widziałem. Z tego, co słyszałem, to Hiszpania zaczeła bez napastnika, co wydaje mi się bardzo dziwne. Del Bosque pogubił się, no bo raczej napastnicy są od strzelania, prawda? Sytuację miał Torres, jednak nie wykorzystał jej, jednak te 4 lata temu zrobiłby to.
    Kolejnym meczem był słaby na papierze Irlandia - Chorwacja. Cóż, nie zawsze trzeba się kierować "nazwami firm" gdyż w Poznaniu był świetny spektaktl. Osobiście liczyłem na Irlandię (lubię niespodzianki), ale ci zaś prawdopodobnie mają zagwarantowane pierwsze miejsce w liczbie głupio straconych bramek.
    Następny hit, Anglia - Francja, zakończony remisem. Bardzo się cieszyłem, że w pierwszym składzie wystąpił Alex Oxlade-Chamberlain, bo jestem wielkim fanem jego talentu. No i pokazał, że żadnej presji na nim nie ma. Cytując słowa z portalu zczuba.pl to Anglicy cieszyli się z remisu, zaś Francuzi są trochę niezadowoleni (19 strzałów na bramkę z czego, o ile dobrze pamiętam, 15 w bramkę! przy 3 strzałach Synów Albionu).
    I wreszcie Ukraina. Geniusz Szewczenki, wola walki naszych sąsiadów i pierwsza wygrana w pierwszym meczu na Euro. Jak na razie mogą się pochwalić 100% wygranych meczy .
    Tak typowałem na początku grudnia: http://tinyurl.com/d3qhcmh . Jak widać w żadnym meczu nie trafiłem. Podczas turnieju też w dzień meczów obstawiam wyniki. Jak na razie trafiłem tylko remis Francji z Anglią. Kiedyś przewidziałbym dobrze więcej meczy
    No i dzisiaj zaczyna się druga kolejka. Na początku zagrają Czesi z Grekami. Patrząc na komentarze innych, jakby tutaj wyjść z grupy, jak będzie źle, to w tym meczu najlepiej by było, gdyby był remis. Następnie my przegrywamy z Rosjanami, później wygyrwamy z Czechami, Rosjanie wygrywają z Grekami i mamy awans do ćwierćfinału! Ale z drugiej strony trzeba wierzyć w dzisiejsze zwycięstwo mimo tego, że Rosjanie są lepsi. Jak wygramy i padnie korzystny wynik w meczu Czechów (czyli remis), to praktycznie mamy awans.
    Pokażmy po raz kolejny, że potrafimy wspierać naszym, niech stanie się tak, że Rosjanie ugną kolana podczas gdy 60 tysięcy ludzi odśpiewa Mazurka Dąbrowskiego. Nie dajmy im wygrać. Mecz porównywalny do meczu z Niemcami. Nie lubię łączyć historii z piłką nożną, ale akurat tutaj trzeba.
    Zróbmy im kocioł!
  8. oleczny
    Jakże niesamowitą niespodziankę sprawili moi gracze w fazie play-off, awansując do ligi piątej z drugiego miejsca! Szczerze powiedziawszy to moja ekipa była najsłabsza ze wszystkich drużyn, jednak udało się. Grałem z drużynami górnik pszów* oraz Lks Zwony. W pierwszym, piątkowym meczu wystawiłem najlepszą możliwą jedenastkę (bez kontuzjowanego najlepszego gracza - Meliana, z ogólną siłą 4,2) i wynik brzmiał 4:2 dla moich graczy, mimo początkowego prowadzenia gości 0:1. Do 75 minuty było 1:2, lecz swój instynkt strzelecki pokazał drugi najlepszy strzelec, Czarek Derdaś (wychowanek, jestem z niego dumny ^^), który w 14 minut skompletował hat-tricka i to my cieszyliśmy się ze zwycięstwa. W drugi meczu Polen United, mistrz mojej ligi, ograł górnik 4:0.
    Tabela fazy play-off była ułożona tak, że mistrz ligi miał 3 punkt na starcie, zaś wice-mistrz po jednym. Ekipa górnika miała więc 3 punkty, a po tej porażce spadli na miejsce trzecie, my zaś na drugie z dorobkiem czterech punktów.
    Dzisiaj odbył się mecz ze Zwonami na wyjeździe. Z optymistycznym nastawieniem nie dokonywałem zmian kadrowych, jedynie poprzez roztargnienie wystawiony był trochę słabszy (ale z potencjałem) bramkarz. No i według mnie to miało decydujące znaczenie. Do 53 minuty rywale robili co chcieli i przegrana była praktycznie już pewna - 3:0. Nawet z tym wynikiem, przy przegranej górnika awansowałbym, ale nie byłem pewien wyniku drugiego meczu. Na szczęście moi zawodnicy wzięli się w garść i w 70 minucie padła bramka dla nas, zaś w 79 trafił niezawodny Derdaś. Do końca meczy wynik nie uległ zmianie i nastąpiło oczekiwanie na wynik spotkania Polen United z górnikiem. W tamtym meczu padł remis 1:1, co dawało nam awans przy lepszej różnicy bramek! Teraz znowu oczekiwanie na rozlosowanie lig i ocenianie potencjalnej siły rywali i wyznaczenie celu na sezon. W plusach widzę to, że będą lepsze kontrakty sponsorskie = $$$
    Piąto ligo, miej się na baczności, bo Kanonierzy Sieradz wbijają na salony!

  9. oleczny
    Tegoroczna edycja Liga Mistrzów jest naprawdę bardzo dziwna. Ale jakże emocjonująca! No bo przyznajmy szczerze: kto spowiewał się, że Apoel Nikozja dojdzie do ćwierćfinałów tego turnieju?!
    Sprawa Manchesterów
    Co jak co, ale drużyna budowana na petrodolarach - Manchester City - odpadła poprzez brak doświadczenia w europejskich pucharach. Albo nie. Doświadczenie jakieś tam miała, ale czymże jest Liga Mistrzów do Ligi Europejskiej? (to samo może odnosić się do Borussi Dortmund). Poza tym trudna grupa, która zawierała Bayern Monachium (finalista, oczywista), Villareal i Napoli. Cóż, ostatnia z tych drużyn jednak "pojechała na dupie", ponieważ to oni wraz z Bawarczykami awansowali dalej. W niebieskiej części Manchesteru pozostał niesmak, bo z taką ekipą to powinni przynajmniej zająć drugie miejsce w grupie.
    Czerwona część miasta zaś wpadła w furię, jak ich ulubieńcy przegrali z FC Basel 2:1 i to drużyna ze Szwajcarii awansowała. Manchester United, wielka firma, która co roku zaliczana jest jako pretendent do zdobycia pucharu Ligi Mistrzów nie przeszedł fazy grupowej! Już od jakiegoś czasu się na to zanosiło, gdyż każdy widział, że sir Alex Ferguson fazę grupową traktował po macoszemu, chcąc awansować minimalnym kosztem sił. Cóż, do siódmego grudnia 2011 grudnia przynosiło to efekt. Szkot się pogubił, przecież powinien wiedzieć, że w sumie szczęście w poprzednich awansach miało przynajmniej pięćdziesięcioprocentowe znaczenie.
    Cóż, potem każdy mówił, że w finale Ligi Europejskiej dojdzie do wielkich derbów. No ale skąd mogli wiedzieć, że City nie przejdzie w późniejszej fazie dosyć słabego Sportingu Lizbona (to mogła być Legia!) a że United dostanie lekcję od ekipy z kraju Basków.

    Wojownicy z Cypru
    Trzech minut zabrakło Wiśle Karków do awansu, jakże przez nas oczekiwanego, do Ligi Mistrzów. Ale teraz można by gdybać, czy poradziliby sobie tak, jak ich rywal z ostatniej rundy eliminacji. Ciężko porównywać, co jest największym zaskoczeniem tej edycji LM. Odpadnięcie United, czy też zajście piłkarzy z Nikozji aż do ćwierćfinału! Cypryjczycy wygrali swoją grupę - G - co było niemałym zaskoczeniem. Co prawda bardziej sprzyjało im to, że to rywale pogubili punkty niż oni sami sobie załatwili sprawę awansu. Jednak wyniki 2:1 z Zenitem Sankt Petersburg czy z FC Porto robią mimo wszystko wrażenie. Następnie na drodze stanął Olympique Lyon. W obu meczach padł wynik 1:0 dla gospodarzy, toteż potrzebna była dogrywka, która rezultatu nie przyniosła. W karnych APOEL wygrał 4:3. Później różowo już nie było, gdyż doszło do konfrontacji z Realem Madryt. No cóż, 0:3 i 2:5 i koniec niesamowitej przygody. Ale kto by się spodziewał, że klub z Cypru może osiągnąć taki sukces? I my się cieszymy, jak nasz klub awansuje do czwartej rundy eliminacji, w której i tak sobie nie może poradzić.
    Pięć strzeliłem!
    Gdy Bayer trafił na Barcelonę w 1/8 finału, nikt Niemcom szans nie dawał. No i była w tym słuszność. Wyniki 1:3 i 1:7 mówią same za siebie. Ale co ważniejsze, w tym drugim meczu Leo Messi strzelił 5 bramek. Wyczyn godny pochwały, lecz ja mógłbym długo dyskutować, że gdyby bramkarz Leverkusen był w lepszej dyspozycji, to Messi strzeliłby może ze 3 bramki. No ale liczba 5 robi wrażenie. No a dzień później Mario Gomez pozazdrościł i trafił "tylko" 4 w meczu z Bazyleą. Co prawda sensacyjnie odprawcy United wygrali u siebie 1:0 i znów pachniało sensacją, to jednak w Monachium dostali 7 bramek.
    Od 4:0 do 4:3
    4:0. Arsenal odpadł już po pierwszym meczu. Jakże zły byłem po tym wyniku, przecież to była kompromitacja! Fatalna gra pozwoliła jednak Milanowi chłodzić szampany. Ale! Fantastyczny mecz z Tottenhamem (5:2) napawał mimo wszystko optymizmem. Poza tym, wszystko jest opisane w jednym z wcześniejszych wpisów - "Paradoks Arsenalu". Osobiście sam nie wierzyłem w awans (patrząc realnie, jako fan jednak wierzyłem), jednak chciałem, żeby pożegnać się z podniesioną głową, powiedzmy 2:0. Szósta minuta - Kościelny. Lekko zaskoczony, jednak nadal do euforii było daleko. 26 minuta - Rosicky. Sam zresztą miałem teorię, że jeżeli Kanonierzy nie trafią w pierwszych 25 minutach przynajmniej dwóch bramek, to nawet nie ma co śnić o awansie. Serce bije coraz mocniej. Tuż przed przerwą faulowany w polu karnym Chamberlain. 3:0. Euforia. Cholera jasna, nie wiem, co ten Wenger powiedział (pewno "zapi**&$# albo polecita wszyscy"), ale w końcu ujrzałem Arsenal grający tak, jak kiedyś (pomijając mecz ze Spursami). Niestety, ale po przerwie brakło sił. Mogło być 4:0, no ale cóż, van Persie nie zawsze będzie trafiał. No i przecież Milan miał swoje znakomite okazje. Podsumowując wolę 3:0 niż 4:1, gdzie awans był jeszcze bliżej. Ale można to nazwać come-backiem sezonu w Europie. Bo nikt się tego nie spodziewał.

    Finał? Barcelona - Real
    Tak mawiali, gdy wyszło na to, że Bayern zmierzy się z Realem, a Chelsea z Barcą. Osobiście liczyłem na niespodziankę, że właśnie Bawarczycy i Londyńczycy awansują. Bo już rzygałem tą hiszpańską piłką. Były różne przewidywania - że Chelsea zamuruje bramkę, że Bayern ma indywidualności, które mogą mu pomóc, że Barca rozniesie Chelsea, że Real jak "napocznie" to się na 4:0 skończy.
    Może zacznę od dwumeczu Chelsea - Barca. "Unfinished buissness" - tak mawiał o tym pojedynku Frank Lampard. No nie powiem, ale fajnie mu to wyszło. Chociaż mogło to brzmieć tak, jakby The Blues mieli gryźć trawę, po kostkach i łamać nogi, byleby strzelić przynajmniej 3 bramki w jednym meczu, lecz zgodnie z przewidywaniami autobus był rozwiązaniem. W obu meczach Barca dominowała, jednak brakowało piłkarzom Blaugrany skuteczności, przez co po kontrze i golu Didiera Drogby w Londynie wynik brzmiał 1:0 i tak do końca.
    W rewanżu było praktycznie to samo, ale Chelsea utrudniła sobie zadanie strasznie. Najpierw tracąc bramkę, potem tracąc swojego kapitana (Johnie Terry, ty głupcze!), potem znów tracąc bramkę. By się nie denerwować (bo nie dość, że było wg mnie już po meczu, to jeszcze transmisja w internecie cięła niemołosiernie) poszedłem pod prysznic, a gdy wróciłem, ujrzałem wynik 2:1. Wspaniały lob Ramiresa. Karnego nie strzelił Messi. Zdobywca ponad 40 bramek w Lidze Mistrzów. Trafił za to Torres, który w Niebieskich strzelać nie umie. No i baj, baj Barcelono. Klątwa Ligi Mistrzów działa dalej. A zapewne przez ten dwumecz Guardiola odchodzi z Barcelony.
    Piękno futbolu
    Według opinii publicznej (przynajmniej ja tak uważam) szanse Bayernu na awans wynosiły 30 do 70. No ale proszę, 2:1 po meczu w Monachium napawało nadzieją na wspaniałe widowisko na Santiago Bernabeu. No i tak było. Obie drużyny, które znakomicie grają w ofensywie, obie, które jednak w środku obrony mają problemy. Wynik jeszcze nierozstrzygnięty. 15 minuta, dwie bramki CR7 i sobie myślałem, że po Bayernie, bo jeżeli Real tak szybko wbił te dwa gole, to Monachijczycy mogą się przestraszyć i zablokować dostęp do bramki, by nie tracić więcej. No ale przed przerwą z karnego trafił Robben. Szczerze mówiąc to Bayern dominował w tym meczu, prócz dogrywki. Tyle, co oni mieli okazji, to masakra. No ale zapewnili kibicom dodatkowy dreszczowiec w postaci karnych. To były niesamowite jedenastki. Nie trafiają Ronaldo, Kaka, Lahm, Kroos, Ramos... Ten ostatni chyba za dużo Beckhama się naoglądał. Bawarczycy okazali się lepsi w tej loterii, jaką są rzuty karne. Piękny futbol zarówno podczas meczu jak i podczas jedenastek.
    Co dalej?
    No i przyznać się bez bicia - kto widział przed półfinałami Gran Derbi w finale? Proszę, kryzysowa Chelsea i ambitny Bayern zagrają w wielkim finale na Allianz Arena. Obie drużyny "zdziesiątkowane" przez kartki, jednak myślę, że to będzie pojedynek godny finału Ligi Mistrzów. Osobiście będę kibicował Bayernowi, do których żywię sympatię (Olivier Kahn), a poza tym pierwszą londyńską drużyną, która zdobędzie Ligę Mistrzów ma być Arsenal.
    Nie lubię podsumowań jakiegoś wydarzenia, zanim się ono zakończy, lecz tekst ten ciągle mi chodził po głowie i do 20 maja wytrzymać nie mogłem. A teraz nie mogę wytrzymać, oczekując na ten dzień.

  10. oleczny
    Dzisiaj dwa temaciki. Pierwotnie miał być tylko komentarz o zapowiedzi Euro 2012 jako dodatku do Fify, ale dzisiaj przeczytałem coś, co mnie naprawdę zbulwersowało.
    Cóż, dawno czekałem na takiego newsa. O zapowiedzi w sumie dowiedziałem się z tablicy znajomego na facebook'u o dosyć późnej porze, więc i o jakichś lepszych informacjach mowy nie było. Musiałem poczekać na następny dzień.
    Jako patriota mam wręcz obowiązek "być" za Euro w naszym kraju. Każdymi informacjami i wydarzeniami jak prezentacja loga, maskotek czy też losowanie grup rajcowałem się niesamowicie. No ale też niepokoiła jedna rzecz: kiedy będzie (i czy będzie) zapowiedź gry piłkarskiej na naszych boiskach. No bo jakąś pamiątkę (no, kilka) z tej wielkiej imprezy, która noe zagości u nas przez następne 50 lat trzeba mieć. Pojawiały się plotki, że Ea Sports w ogóle nie będzie robiła takiej produkcji, gdyż jest to nieopłacalne. No i że takową grę zrobi studio Double Helix. ŻE CO?!? No bez jaj, ale ja się na to nie godzę. Na szczęście informacja sprzed dwóch dni mnie uspokoiła i zapewniła lepszą przyszłość
    Euro będzie wydane jako dodatek do Fify 12, co, według mnie, jest takim sobie posunięciem. Początkowo myślałem, że tylko będzie do pobrania, więc lipa z wersji pudełkowej. Ale z tego, co wyczytałem, to i będzie pudło, tyle, że z kodem. Z jednej strony fajny zabieg, bo rzeczywiście, po co wydawać nową grę z tymi samymi parametrami, czy jak to nazwać, za 160 zł, jak można zrobić po prostu dodatek. Ale z drugiej strony to jest trochę nie fair. Nie dość, że dodatek będzie wymagał gry Fifa 12 (czyli jak ktoś nie ma, to musi kupić), to jeszcze... hmm, zgubiłem się w swoich argumentach. Aha, miało być o to, że cena może być nadal taka sama, powyżej 100 zł. Więc powiedzmy, że nie mamy Fify 12, a chcemy koniecznie Euro. Nie za bardzo orientuję, ale myślę, że te kilka miesięcy po premierze, 12 kosztuje około 100 złotych. Dodatek ze 120 no i musimy zapłacić 220. A co mają powiedzieć konsolowcy...
    Podsumowując - najlepiej by było, gdyby dodatek kosztował do 50 zł. No bo kurcze, co oni tam pozmieniają, grafiki tylko. Jednak jakakolwiek cena by nie była i tak kupię. Z czystego patriotyzmu.
    A teraz temat drugi. Arsene Wenger otrzymał zakaz prowadzenia trzech meczy w europsjekich pucharach + grzywna od UEFA. Powód? Krytykowanie sędziów po meczu z Milanem. No krew mnie zalewa. Wczoraj sam wylewałem żale na facebooku, że Barcelona składa skargę do UEFA, bo w Mediolanie zastali złą murawę. No bez przesady, co prawda wniosek został odrzucony, ale gdyby Papa Wenger takie coś zgłosił, zaraz jakieś pouczenie by dostał. Europejska federacja chyba się uwzięła na Arsenal, bo rok temu, po meczu z Barceloną Francuz dostał 2 mecze zawieszenia, za kolejne krytykowanie sędziów. Nie takie rzeczy Jose Mourinho czy Alex Ferguson mówił. Następnie podczas eliminacji z Udinese dostał kolejne zawieszenie. Za co? Za kontaktowanie się z Patem Rice'em, który w tym czasie prowadził drużynę. No bez jaj, do jasnej cholery. Jak Mourinho kartki swojemu asystentowi w LM wysyłał, to nikt tego nie widział. Przynajmniej z UEFy. Bo kamery wyraźnie przybliżyły, że przekazuje komuś swoje notatki, a tamten dalej.
    Nie wiem, możecie powiedzieć, że wylewam żale, bo Arsenal nie wygrał nic od 7 lat poza Emirates Cup (i że to wina sędziów). Jednak nie, do tego już się pzyzwyczaiłem. Po prostu szukam sprawiedliwości. No bo jak to jest, że Barcelona włącza zraszacze, kary brak, a Wenger jedno złe słowo powie na sędziego i dostaje 3 mecze? Klub się odwoła, ale zapewne co najwyżej odejmą jeden mecz. Tyle.
  11. oleczny
    Długo się zastanawiałem, czy wystartować z takim "cyklem". Cóż, nie będę ukrywał, że zainspirował mnie Brucevsky z gameplay.pl ze swoimi opisami trybu menadżerskiego Fify 12. Jednak ja będę opisywał swoją menadżerkę z gry Goalunited (w wersji Classic. nowe GU mi do gustu nie przypadło. chociaż na Fifę też chciałem, ale zaczynać od sezonu 2022/2023? no to byście się nie połapali trochę ;p ). O tej grze więcej tutaj: http://tinyurl.com/c2dw7ox .
    Na razie jako numer wstawiłem zero, gdyż bardziej wolałbym przedstawić sytuację, z czym to się je, ta moja kariera. Poza tym do końca sezonu została jedna kolejka, czyli taki samo powód, jak z Fifą. Od nowego zacznę pisać dużo (mam nadzieję). No i w najbliższych dwóch tygodniach pojawią się ze dwa wpisy o tym, bo odbędzie się faza play-off o awans do ligi piątej.
    No to może zacznę od nazwy zespołu. Kanonierzy Sieradz. Chyba każdy może się domyślić, skąd takowa. Nie wiem, jak, ale wyszło na to, że gram tą drużyną od grudnia 2007, mimo, że nie pamiętam 2 lat od tamtąd. Na dzień dzisiejszy gram w lidze 6.194, czyli najniższej klasie rozgrywkowej. Kiedyś było 8, ale zrobili porządki, pousuwali nieaktywne zespoły i, jak widać, sporo ich było. Na kolejkę przed końcem zajmuję drugie miejsce, mając 41 punktów, 8 straty do lidera i 4 przewagi nad zespołem niżej - Warty Śrem. Dwie pierwsze drużyny otrzymują szansę gry w playoffach, które na zasadzie "każdy z każdym" (4 drużyny, 2 zwycięzców) awansują do ligi piątej. W moim przypadku pierwszy raz będę uczestniczył w takim wydarzeniu.
    Myślę, że to chyba wszystko, na zakończenie tabela mojej ligi

    PS: Ja jako jedyny zremisowałem z tym liderem (a powiem, że koleś ma niezlą ekipę).
  12. oleczny
    17 marca - piękny, słoneczny dzień. Wiosna zbliżała się wielkimi krokami, co było widać. Była sobota, wstałem niewyspany około godziny 8:30 przez jakąś piłę spalinową pracującą pod oknem (oczywiście gdy już byłem ubrany, nagle hałasów nie było). Świadomość, że w tym dniu w końcu (może) zadebiutuję w wyższej klasie rozgrywkowej niż moja, czyli juniorska, napawała mnie optymizmem. Przed południem odwiedziłem fryzjera, jak zawsze obciął mnie tak, że teraz wyglądam jak debil. Godzina 13 - zbiórka na MOSIRze. Na kilka minut przed pierwszą byli już praktycznie wszyscy. Połowa składu drugiej Warty (długa historia, czemu oni nie mają składu) + połówka z mojej drużyny wpakowała się do busa jak tylko przyjechał. Jeszcze 10 minut spraw organizacyjnch i w długą. Siedzę z przodu po lewej stronie. Mijamy jakąś hurtownię zniczów. Mój kolega z lekką ironią mówi, żeby nic nam się nie stało. Ja za to wyzywam go od poganina, że wierzy w takie znaki. Godzina około 13:40. Nie orientuję się, jak szybko jedziemy i co się dzieje wokół - wszystko zasłania fotel kierwocy. Z tyłu słychać tylko "co on kur*a robi?!". Mignął mi samochód przez przednią szybę. Poczułem stuknięcie w tył busa. Lecimy w lewo - myślę, że jeszcze wyrobimy. Lecimy w prawo - no już chyba nie. Koziołkowanie - zaraz w coś wyrżnę i pewno umrę. Wielkie jebudu. Odzyskuję świadomość poza busem.
    Tak, byłem wtedy pasażerem tego feralnego busa, którego wypadek został nagłośniony na całą Polskę. Cóż, szczerze powiedziawszy to jest OGROMNE szczęście, że wszyscy przeżyliśmy. Ciągnąc dalej... idę na czworaka, czuję, jak z czoła leje mi się krew. Widzę leżącego kolegę, sam jestem jeszcze oszołomiony, więc nie byłem w stanie mu pomóc. Ale widziałem, że żyje. Potem zacząłem wołać mojego kolegę, który siedział obok mnie. Znalazłem go. Człowiek także myśli o głupotach, więc się zastanawiałem, gdzie leży moja czapka a także to, że pasek od zegarka mi się oderwał i zgubił się od niego "teleskop". Próbuję wstać, robię kilka kroków, lecz robi mi się ciemno przed oczami, więc postanowiłem usiąść i już nie wstawać. Widzę mieszkańców wsi, którzy biegną z pomocą. Po chwili słyszę sygnały karetek. Nie wiem, ale chyba straciłem poczucie czasu, bo podobno te zjawiły się po pół godziny. Wszystko poszło sprawnie, wiedzieliśmy, że wszyscy żyją, jednak nie wiadomo było, co konkretnie jest z kim. Pozawozili nas do szpitali. Mnie, trenera i trójkę kolegów do Zduńskiej Woli, bodajże czterach do Łodzi oraz Łasku, resztę do Sieradza. Ci ostatni zostali wypuszczeni jeszcze w ten sam dzień, choć byli w gorszym stanie od nas. Nas zostawili na obserwacji aż do poniedziałku.
    Na dzień dzisiejszy tylko jedna osoba jest w szpitalu. Kolega z mojej drużyny ze złamaną żuchwą. Większość już sprawnie się porusza oraz funkcjonuje. U mnie dwa szycia na łuku brwiowym. Psychicznie też normalnie, mimo, że był to pierwszy mój taki wypadek i to jeszcze taki! (powtórzenie zamierzone). Lekarz kazał siedzieć w domu i odpoczywać, jednak ja na tyłku usiedzieć nie mogę. Znak firmowy mojego organizmu to szybka regeneracja. Dzisiaj już jeździłem sobie na rowerze. Szkoda mi trochę moich okularów, które zgubiłem na miejcu wypadku i nie zostały odnalezione.
    Co mnie nie zabije to mnie wzmocni!
    PS: Z tą hurtownią zniczy to nie żadna bajka, żeby ubarwnić, tylko najprawdziwsza prawda. Jakby ktoś miał wątpliwości to bardzo chętnie mogę znaleźć potwierdzenie ; )
    PS2: Tytuł zawiera bardzo dużą dawkę czarnego humoru i wcale się nie wstydzę tak mówić, bo wszyscy żyjemy i się już z tego wypadku wszyscy w sumie śmiejemy. Mamy prawo. Bo żyjemy.
  13. oleczny
    28 sierpnia 2011 roku. Końcówka wakacji, to i słonecznie. Jednak to był sądny dzień. Sądny dla Arsenalu, sądny dla ich kibiców, sądny dla mnie. Na mecz Manchester United - Arsenal Londyn czekałem niecierpliwie, by zobaczyć, czy Kanonierzy są w stanie walczyć o mistrzostwo z najlepszymi. Byłem pełen optymizmu, zawsze tak podchodziłem do takich meczów. Marzyłem sobie, że pokonanie takiego klubu, jak United, "odblokuje" piłkarzy Arsenalu i w końcu będą kroczyć pewnie po mistrza. No i nie będę musiał słuchać różnych zaczepek ze strony kolegów, że "znowu przegrali", że "są ciency" i ten podobne. Mecz oglądałem u kolegi. 22 minuty i 1:0 dla gospodarzy. Nie pamiętam już, jaka była moja reakcja, ale prawdopodobnie byłem spokojny, gdyż byłem pewien, iż zaraz padnie bramka wyrównująca. Minuta 26 i karny dla Arsenalu. Praktycznie już się cieszę, bo przy takim golu United może zejść z tonu. Broni De Gea. Kolejne minuty i kolejne 3 bramki. Do przerwy wynik brzmiał 3:1 dla Czerwonych Diabłów. W przerwie myślę sobie, że Arsenal znowu odrobi straty...
    Każdy kolejny gol był dla mnie ogromnym ciosem. Kompromitacja na całej linii. Arsenal odniósł najwyższą porażkę w historii. Ten Arsenal, który co rok walczy(ł) o mistrzostwo Anglii. Dobra, ten mecz to przeszłość, wyrzućmy go do kosza. Na czym polega paradoks Arsenalu? To ta ich huśtawka formy. Po klęsce na Old Trafford stary papcio Wenger wziął się za zakupy, niestety, ale niepełnowartościowe. O ile Arteta był wzmocnieniem, bo z jego grą Arsenal gra lepiej niż z Ramseyem (bez formy) to nie jest on następcą Fabregasa (zresztą trudno nazwać go następcą, jest przeciez starszy. poza tym tak sobię myślę: podania Fabregasa + forma i ciąg na bramki RvP = całkiem ładna sumka....). Mertesacker też jest nijakim wzmocnieniem. Jego wzrost zanadto się nie przydaje, jedynie gra siłowa. No, ale wracając do huśtawki formy...
    Nie wiem, jak oni to robią. Zdarza się, że grają pięknie i widowiskowo (stare czasy + obecny sezon z Chelsea lub Tottenhamem), żeby potem ponieść porażki z teoretycznie słabszymi drużynami (Swansea, Fulham, Blackburn i pamiętne 2 samobóje). Potrafią zadziornie walczyć o każdą piłkę, lecz przegrać (Manchester City), potrafią też mecz odpuścić i również przegrać (Sunderland)... Przegrywają z Milanem 4:0, żeby potem rozbić w pył Tottenham, a potem jeszcze odskoczyć od Liverpoolu. Arsenal na początku sezonu zajmował miejsca w dolnej tabeli. A teraz zajmują miejsce czwarte, mając 4 punkty do Tottenhamu (daj Boże, zeby ich wyprzedzieli) i 3 punkty przewagi nad Chelsea. Oczywiście są tego plusy i minusy. Do tego pierwszego można zaliczyć grę w Lidze Mistrzów (oczywiście sezon się jeszcze nie skończył, ale poeiwdzmy, że Kanonierzy zajmą miejsce 3/4 w tabeli) oraz to, że "chłopcy Wengera" mają jaja. No i to jest właśnie też minusem. Wenger powie swoje sławetne "mamy jakość, bo przecież z dołu tabeli na koniec sezonu jesteśmy w czołówce", kibice będę na wpół zadowoleni to i zarząd będzie zadowolony. Gdyby miała być katastrofa, cierpieliby kibice, ale za to możliwe, że by coś drgnęło i Arsenal budowałby od nowa swoją "potęgę". Paradoks Arsenalu.... A może jakaś klątwa? Przecież odkąd im kibicuję (2005), nie wygrali nic prócz Emirates Cup. Jakieś fatum? Nie wiem. Kiedyś, bodajże na kanonierzy.com, ujrzał światło komentarz mówiący, że trzeba być masochistą, żeby kibicować Arsenalowi. 100% racji. Każde dośrodkowanie w pole karne przyspiesza bicie serca, tak samo z rożnymi i rzutami wolnymi. Każda akcja rywala napędza mi stracha. Że Mertesackera znowu pierun strzeli (w wygranym meczu 2:1 z Sunderlandem), że Kościelny wraz z Jenkinsonem nastrzelają samobójów, że Sebastian "El Filaro" (lub jak kto woli "El Samobójo") Squillaci znowu poda do rywala i zaliczy asystę, że Walcott nie wykorzysta kolejnego sam-na-sam.
    Kilka miesięcy temu znajomy powiedział mi, że Arsenal to najbardziej frajerska drużyna obecnie. Oczywiscie powiedział to nie ze złośliwości, tylko po prostu zestawił fakty, no i w sumie miał rację. Ale! Tym razem to ja z cały szacunkiem, ale to Inter się stacza. Arsenal się podniósł.
    I choć dzisiaj szanse na dalszy awans w Lidze Mistrzów są iluzoryczne (realistycznie - 2:1 dla Kanonierów), to ja w niego wierzę.
    Jako kibic. I jeżeli Arsenal awansuje, znowu bedzie na ustach wszystkich. I znowu zaczną gubić formę, żeby potem znowu ją załapać. Jak zawsze...
    PS: Jak tu ustwaić, żeby błędy podkreślało, bo ja mam obsesję na tym punkcie
  14. oleczny
    18 kwietnia 2007 roku to dzień dla nas szczególnie ważny. Otóż wtedy, w Cardiff, Michael Platini wyciągnął kartkę z napisem "Poland and Ukraine". Tak! To my i nasi sąsiedzi zorganizujemy Mistrzostawa Europy w roku 2012!
    Na początku była euforia. Wszyscy się cieszyliśmy, w końcu Polsce coś się ekstra trafiło. Że największe piłkarskie tuzy Europy zjadą się do naszego kraju. Że nasza reprezentacja na 100% zagra na kolejnym Euro, bez obaw o eliminacje. Ale z biegiem czasu narzekania: brak stadionów, brak dróg, linii kolejowych, hoteli i tak dalej. Typowe do Polaków. Cóż, gdy patrzyliśmy na naszych wschodnich braci, z jednej strony byliśmy zazdrośni, z drugiej zaś Ukraińcy wcale nie mieli lepiej pod wieloma względami. Tak, to oni oddali pierwsi stadiony, lecz z infrastrukturą bajki nie mieli. Naczytałem się, że na Ukrainie to mają gorsze drogi niż w Polsce. Poza tym my budowaliśmy stadiony z budżetu państwa, tam zaś znaleźli się miliarderzy-patrioci, którzy wsparli budowę stadionów. No ale widząc przykład Stadionu Olimpijskiego w Kijowie, który przez oligarchów wsparty nie został, tak wcale u nas źle nie jest/było.
    Ale dosyć tego porównywania, bo przecież nia ma sensu wytykać sobie błędów tylko cieszyć się ze wspólnego dobra. Ja od przyznania organizacji wierzyłem, że mimo tych wszystkich trudności uda nam się z tym wszystkim. Oczywiście, wszystko na 100% nie jest wykonane. Każdy z naszych stadionów przy budowie napotykał problemy, jednak dzisiaj, na 100 dni przed Euro, na Stadionie Narodowym zagrają reprezentacje Polski i Portugalii. To będzie ostatnia otwarta arena na mistrzostwa. I ja się pytam, gdzie Ci hejterzy? Ci, co ciągle wyżalali się, że nie zdążymy w ogóle. Że nam odbiorą Euro? Oczywiście - nie ma. Ahh, kocham taką hipokryzję...
    Co do samego meczu obstawiam remis lub minimalnie wygraną naszych
  15. oleczny
    A był to koniec lutego, gdy znajomy z pewnego innego forum zaporponował przeniesienie bloga na "serwery" CD-Action (a nick jego to Shorty). Cóż, więcej ludzi, większa szansa na "wybicie" się. Dlatego dzisiaj, wraz z ze "współredaktorem" Stefankiem przerzucamy się z blospot'u na CD-Action. Zadecydowaliśmy też, że poprzednie wpisy zostawimy na poprzedniej stronie, żeby tutaj nie walić tekstami co chwili, bo jak to by wyglądało. Jeżeli ktoś z Was chciałby przejrzeć poprzednie posty, zapraszam do linka obok. I oczywiście nie zrażajcie się tym, że ostatnimi czasy z ilością tekstu tam było krucho. Po prostu każdy załapie "kryzys" w pisaniu czegokolwiek i jest wtedy laba Oczywiście przeniesienie bloga tutaj traktuję jako taki trochę nowy start. Będę się starał pisać więcej niż na blogspocie, gdyż (jeżeli się uda) bedę miał motywację, bo (może) ktoś to bedzie czytał ;P
    Cóż, ale żeby nie było też łyso z suchym tekstem na początek, to może przedstawię swoją sylwetkę.
    Jestem oleczny (takie przezwisko od imienia Olek), mam 16 lat, chodzę do pierwszej klasy liceum i w nauce uzyskuję takie średniawe wyniki. Nie jestem umysłem ścisłym, wolę języki i ogólnie "normalne" przedmioty ;D
    Interesuję się głównie piłką nożną oraz grami komputerowymi. Jeżeli chodzi o to pierwsze, to mam nadzieję zrobić karierę piłkarza. Jak na razie gram w juniorach Warty Sieradz na pozycji środkowego pomocnika (głównie zadania destrukcyjne akcji rywali) i nie mam zamiaru na tym poprzestawać. Kibicuję Arsenalowi Londyn od siedmiu lat (wcześniej było tak "bezklubowo". a to interesowałem się Realem, United i innymi klubami). Jestem z tym zespołem na dobre i na złe.
    Jeżeli chodzi o gry komputerowe, to z nimi jestem od zawsze w sumie, ale tak bardzo interesować się nimi zacząłem tak jakoś na początku roku 2010. Wcześniej moja wiedza o grach była dosyć mała, teraz już znam takie tytuły, jak The Elder Scrolls, Just Cause czy też Mass Effect (być może i to karygodne, ale naprawdę, gdy premierę miał pierwszy ME to mi to wisiało).
    Cóż, będę zmierzał do zakończenia tego wpisu. Oczywiście nasz blog ma nawę "Sport po naszemu", jednak podejrzewam, że głównie teksty bedą się pojawiać w większości o piłce nożnej. Inne sporty też będziemy brali na "warsztat", ale raczej rzadziej niż częściej.
    Do następnego!
×
×
  • Utwórz nowe...