Skocz do zawartości

Yennefer

Forumowicze
  • Zawartość

    1565
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Yennefer

  1. A od kiedy to "głupie dziewuchy" są jedyną stroną w łóżku, która ma obowiązek być myśląca i odpowiedzialna? Oczywiście, że idiotek jest mnóstwo, idiotów zresztą też i behemort napisał właśnie o tym jedynym przypadku, kiedy jestem przeciwna aborcji - czyli traktowaniu jej jako "późnego środka antykoncepcyjnego". I nie, nie z litości dla płodu, który w moich oczach nie jest człowiekiem, ale dlatego, że nie żal mi także durnej smarkuli, która rozłożyła nogi przed byle kim i byle gdzie. Rozumiem, że może w większości to nie ich wina, tylko bzdurnego tabu i braku edukacji seksualnej dla młodzieży w tym kraju, więc wszystko sprowadza się do jednej kwestii. Anyway, grupa "głupich dziewuch" nasunęła mi inną myśl. Tak bronicie mężczyzn, ich intelektu i praw głosu w sprawie aborcji, a behemort napisał między wierszami tyle, że u części facetów krew nie może jednocześnie zasilać i prącia, i mózgu. Może zatem zanim zaczniecie instruować kobiety, co powinny, a czego nie, zabierzcie się też za swoją płeć i oduczcie "nadymania bebzunów" na prawo i lewo, traktowania seksu jako czysto fizjologicznej czynności i odnoszenia się do prezerwatyw tak, jakby miały wewnątrz zęby? Skoro niechciane dziecko jest wspólnym problemem, wspólnie zapobiegajmy jego przyczynom, hm? Rozumiem, że samcy naszego gatunku dojrzewają psychicznie w żółwim tempie, ale coś należałoby im wbijać do główek, a nie pozwalać na dorastanie w środowisku, promującym beztroskie rozsiewanie genów. Niemniej zgadzam się w pełni z wizją, w której edukacja seksualna stoi na takim poziomie, że aborcja przestaje być kwestią sporną, bo potrzeba jej dokonania zachodzi zbyt rzadko. I obwiniajcie o obecną ciemnotę swoją bogatą tradycję judeochrześcijańską, na której rozkwitła cała Europa, a zwłaszcza nasze ojczyste 'przedmurze chrześcijaństwa', w którym pigułki antykoncepcyjne uważa się za truciznę, a "every sperm is sacred". Pff.

    I z przyjemnością odpowiedziałabym wam wszystkim szeroko według cytatów, ale po przeczytaniu kilku kosmicznych bzdur mój zapał ostygł. Mogę mieć co najwyżej nadzieję, że niektórzy - nie pokazując palcem, ale absurdalnego kinder-radykała mamy tu w tej chwili tylko jednego - dorosną i palną się kiedyś w czoło, widząc swoją bezmyślność.

    Patrząc pod indywidualnym kątem etycznym. Biologia natomiast określa to jednoznacznie.

    Czyżby? Gdyby biologia określała to jednoznacznie, ten spór by nie istniał. Nie zasłaniaj "biologią" (odkrycie 'amerykańskich naukowców'?) kwestii stricte subiektywnej. Równie dobrze można by się upierać, że niedorobiony bliźniak w postaci fragmentarycznych narządów wewnętrznych w ciele swojego brata/siostry, zagrażający ich życiu, jest osobną istotą i też ma prawo do egzystencji. "Mroczna połowa", he he he...

  2. Czy ja wiem czy jestem zaburzony w empatii? Nie zaprzeczam, że w ścieśle określonych przypadkach byłbym w stanie zabić człowieka (może i nawet z głodu, kto wie... Ale raczej się w takiej sytuacji nie znajdę, bo prędzej upoluję zajączka)

    Kanibalizm, mówisz. Gdyby tylko ludzie nie byli tak nafaszerowani chemikaliami... ;] Cóż, prawda jest taka, że gdyby odsunąć wszelkie społeczne konwenanse na bok, bliżej byłoby mi do zabijania ludzi, gdybym koniecznie musiała zdobyć mięso. Najwyraźniej mam w sobie coś z socjopaty, skoro nie odzywa się u mnie stadny instynkt i lojalność wewnątrzgatunkowa, ale przemawia do mnie argument, że drugi człowiek przynajmniej będzie miał szanse się obronić, biorąc pod uwagę, jakim orężem współcześnie dysponujemy. I tak, mówię to z pełną świadomością, że mam 160 cm, ważę 45 kg i byłabym zapewne jedną z łatwiejszych zdobyczy, gdybym nie spacerowała na strzelnicę z myślą o tym, że spotka mnie kiedyś przyjemność odstrzelenia jakiemuś zboczeńcowi zawartości krocza w samoobronie. ;]

    Ale idąc dalej Twoim tokiem rozumowania... Jedni są bogatsi, a inni biedniejsi.

    To nie mój tok rozumowania, tylko tok utopijnych socjalistów, do których mi bardzo daleko. Oczywiście, że nie miałbyś się dzielić swoją fortuną, bo niby z jakiej racji? Dorobiłeś się jej prawdopodobnie swoją ciężką pracą i talentem, jest ona wyłącznie Twoją własną zasługą. Ale mózg? Nie wykształciłeś go samodzielnym wysiłkiem, nie miałeś na to najmniejszego wpływu. Dlatego uważam, że wszystkie argumenty "nikt lwom/mamutom nie zabronił budować fortec/pracować nad pierdzeniem mieszankami gazów, które kładłyby armie" są o kant cycka rozbić. Nie odpowiem na pytanie, dlaczego ewolucja pchnęła akurat naczelne do osiągnięcia takiego stadium rozwoju, a nie np. szczury, które ponoć miałyby równie wielkie szanse na dotarcie do naszego etapu, gdyby nie... właśnie, gdyby nie co? Przypadek? Intelekt nie jest naszą zasługą, a jego brak u innych zwierząt nie jest ich winą, oto, dlaczego sądzę, że w tej kwestii powinniśmy zrezygnować z konkurencji i prawa dżungli. Skoro abstrakcyjne myślenie, kreatywność, kolosalny potencjał i osiągnięcia niejako postawiły nas na uboczu cyklu natury, nie rozumiem, z jakiego powodu wciąż mielibyśmy walczyć i wykorzystywać nieuczciwie naszą przewagę. Szanse NIE są równe.

    Czego moglibyśmy się uczyć?

    Czego? Moglibyśmy nauczyć się na przykład zaprzestania zbędnego zabijania. Inne zwierzęta, jak sam stwierdziłeś, polują, bo są głodne. My też za naszych złotych czasów biegania z gołymi siusiakami i dzirytami zabijaliśmy z głodu. I to, jak pisałam wcześniej, jest sprawiedliwe, zrozumiałe i naturalne - ja dziś zjem Ciebie, bo biegam szybciej, jutro Twój brat zje mnie, bo jest silniejszy. Przyroda "wie", jak utrzymywać równowagę, z której my się wyłamaliśmy i co wyprawiamy? Mordujemy dla futer, trofeów i dla miliarda innych, bzdurnych powodów, do których zaliczam też pozyskiwanie mięsa, bo, jak wspomniałam, są doskonałe jego substytuty. I Fr0g ma oczywiście rację, że są drogie, wiem, bo to dotyka także mnie, ale gdyby bardziej je spopularyzować w ramach promowania zdrowego i 'eko' stylu życia, stałyby się powszechne i tanie. Mówię oczywiście w dużym uproszczeniu, ale mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi - chcieć to móc.

    Jak widzisz i tam trafiają się mordercy, tylko są za wczasu eliminowani.

    Ależ wcale nie przeczę, że i tam trafiają się mordercy. Napisałam, że natura jest okrutna. Z tym, że wśród zwierząt mordercy "trafiają się", a nie stanowią 90% populacji. Poza tym, w przyrodzie nic nie dzieje się bez przyczyny - wilk alfa nie zabija przecież takiego malucha świadomie, z premedytacją i w wyniku własnej decyzji, ale dlatego, że ma tak zakodowane. Z tej samej przyczyny kocica eliminuje te kocięta ze swojego miotu, które są słabe - ponieważ nie da rady wykarmić wszystkich naraz, pozbywa się cherlawych, by maksimum mleka przeznaczyć dla silniejszych i dać im jak największe szanse na przetrwanie. Lajf is br00tal. Z tym, zwierzę nie ma najmniejszego pojęcia, że morduje bezbronnego i tak dalej, my zaś obserwujemy to ze zrozumieniem i moim zdaniem to zobowiązuje nas, by chronić, nie, by efektywniej zabijać.

    O, właśnie. Pewnie, że nie wypisuje, ale stawia nieco wyżej w hierarchi.

    W jakiej hierarchii? Wybacz, ale dla mnie jedyne konstrukcje w naturze to łańcuchy pokarmowe. Nie wiem, na jakiej podstawie hierarchizować zwierzęta. Rozmiarów? Toż to przykład dinozaurów, wśród których stado kurduplowatych raptorów kładło olbrzymich roślinożerców, obala to kryterium. Prędkości? Ilości narzędzi do zabijania? Zdolności ukrywania się? Każde zwierzę ma swoje sposoby, by uniknąć śmierci z 'rąk' naturalnego wroga oraz by zdobyć preferowane przez siebie pożywienie. Człowiek naturalnych wrogów nie ma, tak jak pisałam - w moich oczach jest całkowicie poza łańcuchami pokarmowymi, nie stoi nawet na ich szczycie.

    Sądzę iż niegdyś człowiek dysponował większą siłą i spranowścią psycho-fizyczną.

    Sprawnością to co najwyżej fizyczną ; ) Fakt, zgodzę się, że praludzie dysponowali większą siłą i kondycją, ale sami jesteśmy sobie winni - siedzący tryb życia i obżeranie się świństwami zrobiło z nas spasionych wymoczków, którzy nie są w stanie podbiec do autobusu.

    Poza tym, taki sobie lew nadal jest w stanie efektywnie (a przy tym jak efektowanie!) polować na ludzi...

    Taaak, jeśli wysiądziesz z jeepa na safari nieuzbrojony w żadną broń białą ani palną, rzeczywiście lew efektywnie i efektownie przerobi Cię na obiad (czy raczej lwica, samce u lwów są prawie tak leniwe i bezużyteczne jak u ludzi ;P). W innym przypadku - nie bardzo.

    Polecam film 'Juno', traktujący właśnie o tym. Pouczający i przyjemny.

    A jaki politycznie poprawny i konformistyczny... ;]

    Yenn -> Semantyka, semantyka. O to prawdę mówiąc rozbijają się nasze argumenty. Bo Ty mówisz że w sensie biologicznym człowiek jest zwierzęciem. No jest - nie jest ani grzybem, ani bakterią, ani przybyszem z innej planety. Należymy do naczelnych z rodziny człekokształtnych. Nie ma dyskusji, punkt dla ciebie.

    Ale z drugiej strony, abstrahując od sodówy i manii wielkości, uważam, że człowiek jest wyższym stadium ewolucji niż, powiedzmy, świnka (do której pod anatomicznym względem jesteśmy bardzo podobni). Weźmy chociaż abstrakcję, myślenie kreatywne, wyobraźnię - te pojęcia odnoszą się tylko i wyłącznie do ludzi. Nie chodzi mi o to, że ludzie są lepsi od zwierząt, są po prostu inni. Uczą się, przekazują wiedzę kolejnym pokoleniom, są jedynymi istotami na ziemi, które żyją w społeczeństwie (taak, mrówki i pszczoły, co?), jedynymi, które rozwiązują problemy. Odcinają się tak bardzo od ogółu stworzeń, że moim zdaniem można ich uznać za coś odrębnego.

    Tu muszę się zgodzić - niewątpliwie osiągnęliśmy wyższe stadium ewolucji niż jakiekolwiek inne zwierzęta, nie zaprzeczam temu, bo to po prostu fakt. Oczywiście, że abstrakcja i kreatywność odnoszą się tylko do ludzi. Żadnej z tych rzeczy nie neguję, ja je po prostu uznaję za podstawę do przyjęcia innej postawy wobec matki natury - protekcyjno-pielęgnacyjnej. True, że ludzie nie są lepsi, tylko inni, i ta właśnie inność powinna być przez nas wykorzystywana inaczej. Pożyteczniej. Również w tym naszym "społeczeństwie", gdzie dzięki samoświadomości homo homini lupus. Hobbes miał absolutną rację w kwestii naszego gatunku.

    Powiedzieć to czasami za mało, czasami trzeba to przypieczętować odpowiednimi czynami. Samo myślenie abstrakcyjne i kreatywność nie czynią nas lepszą istotą (ludzie zadający ból, zabijący innych setkami, czy znęcający się nad zwierzętami też wykazują się sporą dawką "kreatywnego" myślenia, jednak zgodzisz się ze mną, że w ich przypadku pojęcie "kreatywny" nabiera nico pejoratywnego wydźwięku?). Jak dla nasz umysł i korzyści jakie nam daje, jest jedynie predyspozycją do tego, żeby być bytem nieco wyżej w hierarchii. Inteligencja daje nam szerokie możliwości, zarówno żeby uczynić świat lepszym, jak i gorszym, zaspokajać jedynie swoje potrzeby, myśleć o innych (ludziach, istotach). Jak dla mnie o niczym nie świadczy samo powiedzenie "nie jestem zwierzęciem", bo ludzie którzy tak mawiają potrafią być potworami.

    I ja się pod tym podpisuję obiema ręcyma.

    Nie potrafimy czytać w myślach zwierząt, więc nie wiemy, czy mają takie cechy, czy nie.

    O, to na zakończenie zapodam zdjęcie mojego pupila, który obala wszystko, co w swojej ignorancji mówiliście o braku pomyślunku i niższości zwierząt : )

    haxr.jpg KLĘKAJCIE NARODY.

  3. O ja o ja, ależ się zrobiło fajnie. Jeszcze do Iskra - rozczula mnie Twój brak oporów przed urżnięciem główki i wyciągnięciem flaków przez ten czy inny otwór. A wiesz co? Ja wychodzę z założenia, że jeśli ktoś jest zdolny do zrobienia czegoś takiego zwierzęciu, to niewiele powstrzyma go przed dokonaniem tego na człowieku. Nie, żebym troszczyła się o ludzi, po prostu uważam to za jedno z kryteriów rozpoznawania osobników zaburzonych pod względem empatii. Och, oczywiście nie przeczę, że i ja muszę mieć nie po kolei w głowie, bo gdy patrzę na niektórych ludzi, z przyjemnością zostałabym seryjnym mordercą. I nie, nie, że broń palna, nie. SZLIFIERRRRRRRRKA KĄTOWA.

    @Soutys - nie, "dygresja o zwierzaczkach" się nie spodobała, jest niestety zbyt płytka nawet na to, żebym się uchachała. Mnie bawią z kolei ludzie, którzy śmieją się ze stwierdzenia "moglibyśmy się dużo nauczyć od braci mniejszych", a sami powinni się do niego zastosować. ;] Twierdzisz zatem, że człowiek nie jest zwierzęciem. Okej - czym jest? Roślinką? Nie wpadłabym na to, ale jak widać uczymy się przez całe życie. Na moje piwne oczko spełniamy wszystkie wymogi, by zostać zaliczonymi do ssaków, a to, że udało nam się wykształcić szare komórki, bynajmniej nie wypisuje nas z listy gatunków zwierząt. I oczywiście, zabijanie jest wpisane w naturę każdej istoty, która nie zadowoli się skubaniem korzonków. Natura jest okrutna, prawo dżungli, srututucje, to wszystko prawda - ale, do cholery, na równych zasadach. Płaczecie, że ewolucja pozbawiła was kłów, pazurów, jadu i uzębionych narządów płciowych? Nie przypominam sobie, żeby człowiek czy małpa kiedykolwiek dysponowały czymkolwiek więcej niż parą ostrzejszych zębów. Poza tym, o czym napisał chyba Fr0g, nie od początku dysponowaliśmy narzędziami, które pozwalały zabić dowolne, większe od nas zwierzę. Rzeczywiście, praludzie w kupach i z dzidami polowali na mamuty, przy okazji masowo ginąc, zaś inne, drapieżne zwierzęta efektywnie polowały na ludzi. Przeciw takiemu porządkowi nic nie mam - wtedy byliśmy wpisani w łańcuch pokarmowy. Odbieraliśmy życie i nam je odbierano. Rów-no-wa-ga, dzieci śmieci. Czy została zachowana choćby w najmniejszym stopniu we współczesnym świecie? Nie męczcie się, podpowiadam, że N I E.

    @Spooky Albert - nie życzę żadnej kobiecie, żeby kiedykolwiek miała nieszczęście być z tobą w związku. Widzisz chociaż swoją hipokryzję? "Zabijając własne dziecko (nazywajmy to po imieniu) nie mamy prawa nazywać się ludźmi..." A mamy prawo się nimi nazywać, zabijając matkę? Tak? Czyli są równi i równiejsi, a takie łebki jak ty będą decydować, komu życie, a komu śmierć? I ciekawe, czy gdybyś ty urodził się z masakrycznymi wadami genetycznymi, gdybyś był dziwolągiem bez szans na normalne życie i prawdopodobnie bez matki, która w imię cudownego poświęcenia i swojej "życiowej roli" dała się zarżnąć na porodówce, nadal miałbyś takie poglądy, jakie masz?

    Najzabawniejsze, że jak zwykle o aborcji najwięcej do powiedzenia mają mężczyźni, którzy w większości w swoim zapluwaniu się pomijają fakt, że kobiety a) myślą, b) są ludźmi, c) są wolnymi, autonomicznymi jednostkami, d) sprawa dotyczy ich cholernego brzucha, łona i życia. Osobiście popieram aborcję w bardzo szerokiej skali (kiedyś już pisałam o jedynym przypadku, w którym jestem jej przeciwna), również dlatego, że w moim poczuciu płód staje się człowiekiem w momencie opuszczenia brzucha matki. Niemniej to kwestia na tyle subiektywna, że trudno chcieć w niej ogólnej zgody, ALE kobiet i ich godności bronić nie przestanę. Obym tylko nie wpadła w ręce takich jak wy, chcąc np. usunąć ciążę z gwałtu. Fajnie jest dyrygować kobietami, skoro wkład mężczyzn w rozmnażanie kończy się na rozsiewaniu spermy na prawo i lewo w całkiem przyjemnych okolicznościach, hm? Oj, chciałabym was wszystkich pooglądać przez 9 miesięcy katorgi, najlepiej spowodowanej wspomnianym gwałtem, bez możliwości usunięcia takiej ciąży, bo inni ludzie z równie chorymi poglądami uznali, że figa, nie będzie skrobanek, BO NIE.

    Btw, Fr0g, nie wiem, jak Ty, ale ja bym mogła z Tobą w piaskownicy nawet babki z piasku lepić <3 No i dobroczynnym błotku łatwiej się przekonuje, że mięso jest zbędne w diecie dorosłego faceta 8)

  4. Och, korba, miałam odpuścić sobie komentowanie tematu reakcji na śmierć, który pojawił się po raz n-ty i jest tak znakomitą podstawą do dyskusji jak dno starego szamba, ale niestety Fr0g poruszył kwestię, na którą włącza mi się rejdż.

    Wielu spewnie zechce mnie zlinczować, ale zwierzęta stawiam dużo niżej w hierarchii, niż ludzi. Ich śmierć (byle była szybka i możliwie jak najmniej bolesna) mnie nie wzrusza.

    Tak, ja zechcę Cię zlinczować. ;] Przypominam, że ludzie także są zwierzętami, co prawda mniej owłosionymi i (podobno) myślącymi, obfitszymi w toksyny i zdecydowanie obrzydliwszymi niż wszystkie inne gatunki, ale nadal zwierzętami. I w mojej skromnej opinii, czyli jedynej rzeczy, jaką tu prezentuję, są też jedynymi na tym świecie mordercami. Mięsożerstwo jest naturalne w łańcuchach pokarmowych, z których wypadliśmy w momencie, gdy straciliśmy jakichkolwiek faktycznie zagrażających nam wrogów w przyrodzie. Broń palna wykluczyła nas z jakichkolwiek naturalnych prawideł. Chcecie jeść mięso? To je sobie zdobądźcie na fair zasadach, cwaniaczki. ;] Zobowiązuję się nawet wystrugać wam dzidy, żebyście nie poszli z gołymi łapkami polować na swój obiad. Ciekawa jestem, czy będziecie ze zwycięskim rykiem tłuc się po klatach, jak na post-małpy przystało, kiedy waszymi smakowitymi pośladami zainteresuje się jakieś inne, mięsożerne zwierzę większych gabarytów. Bez "zdobyczy cywilizacji" ego stanowczo maleje w konfrontacji z niedźwiadkiem czy wilczkami, co? Z inszej strony - kupić mięcho potrafi każdy głupi, natomiast chciałabym wiedzieć, ilu z was potrafiłoby zabić krowę czy świnkę, wypatroszyć, oporządzić i upichcić, a ilu w takiej sytuacji raz-dwa przerzuciłoby się na zieleninę.

    Poza tym osobiście uważam, że nasza badziewna rasa w żadnym razie nie zasługuje na uprzywilejowaną pozycję, na której osadziła ją ewolucja, bo dążymy sprawnie i konsekwentnie do autodestrukcji. Idiotą jest ten, kto uważa, że człowiek zapanował nad fauną, florą i całym globem, ergo ma prawo robić wszystko, co mu się spodoba. I ponieważ większość ludzi jest idiotami, kopią pod sobą tęgi dół i, pardon my french, srają pod własne nogi. Zaszedłszy na nasz obecny poziom, powinniśmy chyba pozbyć się swojej absurdalnej pychy, bo w dalszym ciągu wiele naturalnych zjawisk jest w stanie obrócić nas w perzynę. Zamiast niszczyć i naginać świat do swoich kaprysów, może lepiej byłoby go chronić, używając mózgu i technologii, które czynią nas wyjątkowymi? Skoro wiemy, że można spokojnie przeżyć bez mięsa, że potrafimy stworzyć jego porządne substytuty, niewymagające zarzynania zwierząt, które mają takie samo prawo do egzystencji jak my, dlaczego z tego nie korzystamy? Ludzkie uzębienie jest najbanalniejszym świadectwem faktu, że z natury nie jesteśmy żadnymi mięsożercami, tylko wcinaczami pędów i typem zwierząt-zbieraczy. No, ale ileż to zachodu, ile myślenia, ile odmawiania sobie mielonych kopyt z McDonald'sa... nieee, to zdecydowanie za duży wysiłek jak na takie ptasie móżdżki. Do tego jeszcze trzeba by grzeszyć odrobiną wrażliwości i zwrócić uwagę, że zwierzaki też odczuwają kwestie tak trywialne jak ból. Tragjedja. Niewykonalne.

    @down - Iskier, pytanie za 100 punktów: umiesz czytać ze zrozumieniem? Jeśli tak, to zrób drugie podejście do mojego posta i dopiero ze mną dyskutuj, bo w odpowiedzi na Twój aktualny post mogę co najwyżej sprezentować Ci elementarz, żebyś nauczył się składać literki. Sądzę, że wystarczająco wyraźnie opisałam mój pogląd na kwestię mięsożerstwa między zwierzętami za wyłączeniem ludzi. Ach, i co do zagrożonych gatunków - zgadnij, kto sprawił, że są zagrożone? : )

  5. Wymóg czytania bez zrozumienia już spełniacie, lalki. Przecież mówię, że zdjęcie udowadniające skill w udźwignięciu minimum 7 kg pełnej tapety. No, i pogodzenie się z rolą samic beta - żadna z was nie spędziła okrągłego roku w centrum handlowym, nie mieszkała przez miesiąc w salonie urody ani nie zużyła 112 tubek samoopalacza za jednym razem. Przykro to mówić, ale wymiękacie, laseczki... niemniej może coś z was jeszcze będzie, jeśli weźmiecie ze mnie przykład.

    CIOCIU NIZIOŁCIU, TONĘ POD STERTĄ MAKULATURY KANDYDATUR, POMURZ! :<

  6. Lasky! Nowy dział powstaje pełną piersią, a nam wciąż brakuje osobników z pełnymi piersiami do jego nadzoru. Abstrahując od wszelkich miłych dla oka wypukłości - po prostu szukamy kandydatek, chętnych do moderowania w LC. Rozglądamy się też za pragnącymi objąć stanowisko eksperta w określonych dziedzinach tego działu. Potrzebujesz więcej zachęty? Ekspertki LC zostaną obleczone w powabny, różowy kolorek. :icon_cool:

    Poszukujemy słodkich i zdolnych kobitek na stanowiska (edicik - która laska była pierwsza, ta była lepsza, toteż zaznaczam, kto się do czego zgłosił. Na rangę moderatoreczki musicie sobie, kochane, zapracować i nie wystarczy w tym celu wytrzymać depilacji nóg woskiem. - Yen):

    2 moderatorek

    LCEkspert - Sprawy sercowe Kathai Napsika

    LCEkspert - Uroda Zuzia (a niech jej tam będzie)

    LCEkspert - Podryw

    Jakby tego było mało, dodam, że tematyka działu jest bardzo szeroka, ostatecznie nam, kobietom, gęby się nie zamykają toteż jesteśmy otwarte na wasze propozycje nowych rodzajów ekspertów LC. Znasz się na zapasach z cellulitem jak nikt inny? Od urodzenia jesteś na diecie? Twoim przeznaczeniem jest robienie pedikjuru? Go ahead, pochwal się nam i zostań unikalnym ekspertem własnej produkcji!

    na przykład:

    LCEkspert - mJuZiK - Kittie (chciałaś, to masz) ;]

    LCEkspert - Romansidła i książki kucharskie - HermionaG

    Warunkiem jest oczywiście odpowiedni zestaw narządów rozrodczych i inne takie, czyli, krótko mówiąc - żeńska płeć kandydatki. Transwestytom i drag queens dziękujemy, nagła zmiana płci w ustawieniach forum też nie pomoże.

    Kandydatury zgłaszamy - siurpryza - właśnie tutaj! No, to do boju, eee... ślicznotki (khem).

    Niewymienione pańcie uprasza się o sprecyzowanie swoich kandydatur, a te, którym marzy się bycie moderatorką, muszą zacząć od czegoś mniejszego, tak jak wam miłościwie panująca ciocia Niziołka wyłożyła.

  7. Toz to normalnie jakas plaga jest! Moze wpadl w zle towarzystwo?

    O jeny, błyskotliwość tego sarkazmu zmiotła mnie z krzesła. :ok:

    Aj, aj, aj...! Bolało! ; )

    A nie miało, to wszystko było z miłości przecież. ;]

    Wioska Haven. Ile miliardów razy mieliśmy już w filmach i grach motyw odciętej od świata społeczności, która uległa spaczeniu? Ot, żeby nie szukać daleko - dziwaczny Czarnydrzew (bodajże tak się to zwało) w NWN1 (swoją drogą jeden z niewielu sensownych questów w tej grze). Haven jest rzeczywiście przykrym zawodem, bo mimo powtarzalności tego pomysłu, nadal z przyjemnością przyjęłabym dobrze zrealizowany wątek kryminalno-horrorowy ze spaczoną wioseczką w roli głównej.

    Ten quest jest faktycznie spaprany koncertowo, bo najpierw wszystkich chłopów trzeba wytłuc, a po żmudnym przetrząsaniu labiryntu identycznych komnat/jaskiń dostajemy, brzydko mówiąc, na pysk wieścią, że obiektem kultu jest zwyczajny smok. Fail. Niech sobie czczą gadzinę, ale do diabła, można było zmajstrować historię rodem z Archiwum X i dozować napięcie tak, żeby gracz spodziewał się monstrualnego fallusa i orgii na szczycie góry w środku zimy... czy coś.

    Kontynuując wątek upierdliwych zadań, co powiecie o The Fade podczas próby pozyskania magów na sojuszników? Chyba przyznacie, że za pierwszym podejściem, gdy nie ma się pojęcia, jak zdobyć poszczególne formy, kiedy ich użyć i gdzie iść po kolei, można dostać piany na gębie.

    Wiem tylko, że jeśli ukończyłeś z nią wątek romansowy to pozostaje furtka, że być może kiedyś ją odnajdziesz.

    ...a tekst epilogu na jej temat po ukończonym wątku romansowym jest przepiękny (oczywiście, że sobie zaspoilowałam). (:

  8. Jako straszak i przykład tego, jak się nie projektuje gier cRPG? Choć, w zasadzie, to do tego mogłoby posłużyć dowolne zadanie z DA:O... : )

    Cóż za progress, z kolesia, który sprawiał wrażenie nawet zadowolonego, wyrosłeś na hejtera absolutu, ale uwaga, złość urodzie szkodzi. ;] No, to proponuję postulować wrzucenie Dragon Age do kaszanek, zamknięcie tematu, wspólne zawstydzenie, żeśmy w to w ogóle grali i pocałowanie Gema (czy kogokolwiek, kto spłodził tę parodię recki) w gołe poślady raz za każdą wymienioną wadę gry. O.

    Ja tam czuję się potężny po każdej wygranej większej walce

    ...też uważam, że DA powinno zastąpić niebieskie pigułki w wiadomych ofertach mailowych.

    Widzę, ze zadanie w Orzammarze chyba przejdzie do historii kanonu gier RPG i będzie wspominane przez następne pokolenia. I dobrze.

    A propos Orzammaru, zrobiliście tego questa z torbami z fragmentami ciała? Bardzo interesujący, uwielbiam takie przypadkowe znaleziska, z których wynika... to i owo. :)

  9. @MAGnet - nie wiem, na jakim świecie żyjesz, ale Twoje twierdzenie, że ludzie "zmieniają się na lepsze" odnośnie zboczeńców i psychopatów jest cokolwiek... naiwne.

    Według mnie każdy, kto siedzi kilka lub kilkanaście lat w więzieniu, i to takim ostrzejszym, się zmienia.

    Czyżby? W co się zmienia? Uważasz, że zamknięcie w brudnej, małej, zakratowanej klicie w towarzystwie podobnych ludzkich śmieci wychowa delikwenta i pokaże mu jasną stronę mocy? O, a może te przyjemne, wygodne więzienia z telewizją i obiadkami mają nauczyć gwałciciela czy mordercę, że to, co zrobił, jest be? Nie wierzę w resocjalizację tą drogą dla ludzi ze zbrodnią (odróżniamy zbrodnię od występku, I hope?) na koncie. Jedynym, co oferuje więzienie w takim przypadku, to dożywocie z gwarancją, że skazany nie ma najmniejszych szans ucieczki i do śmierci będzie "pokutował" - np. bardzo ciężką pracą.

    Czy masz pewność, że osobników naprawdę skrzywionych nie da się resocjalizować?

    A czy Ty uważasz, że człowiek, który był w stanie nie tylko z zimną krwią, ale nawet dla przyjemności trwale okaleczyć, znęcać się czy zamordować innego jest w stanie normalnie funkcjonować w społeczeństwie? Sądzisz, że zaburzenia tego stopnia są "uleczalne"? A chciałbyś mieszkać z nastoletnią córką obok seryjnego gwałciciela, który podobno przeszedł resocjalizację i teraz jego hobby to dokarmianie ptaszków? A o drugiej szansie powiedz rodzinom ofiar. Zresztą, ja na ogół nie wierzę w drugą szansę - ludzie się nie zmieniają, ewentualnie tylko powierzchownie. Dogłębna przemiana wymagałaby lat i ciężkiej pracy - wierzysz w to?

    Nie lepiej po prostu usprawnić systemu więziennictwa tak aby delikwent nie miał szansy na ucieczkę i "rozrywki"?

    Tak, mój wskaźnik radochy szaleje na myśl, że z moich podatków dokarmia się i "przywraca do prawidłowego funkcjonowania" bydło, które w moich oczach jest zagrożeniem dla społeczeństwa. Gdyby więzienie było skuteczną i prawdziwą karą - wtedy to zupełnie inna rozmowa, bo na razie jest swoistą przechowalnią, która wyrządza jedynie krzywdę w postaci wymazania x lat z życiorysu. Nie wiem, czy obchodzi to kogokolwiek poza gówniarzami, którzy trafili za kratki z własnej głupoty i teraz rzeczywiście żałują. Usprawnienie systemu więziennictwa, które dla mnie miałoby sens, jest w tej chwili fikcją.

    Jestem ogromnym zwolennikiem żeby wziąć przykład z pewnych krajów znajdujących się w Aftyce i za gwałt wprowadzić kastrację bez znieczulenia

    Bardzo dobre rozwiązanie, też jestem za.

    Resocjalizować powinno się małych gnojków kradnących batoniki z tesco, lub dających 50 groszy żulom żeby im siarkofruta kupowali.

    Si, bo tutaj resocjalizacja ma sens i zdecydowane szanse na powodzenie. Tutaj można jeszcze pomóc nauczyć takiego gnojka odróżniać dobro od zła, wyrobić w nim jakiś kręgosłup moralny i spróbować wyprowadzić na ludzi. W przypadku psychopaty to tak, jakby chcieć trenować w sprincie człowieka z pogruchotanymi nogami - ewidentny brak predyspozycji, mówiąc sucho.

    Prawdę mówiąc powinno się karać za czyny, nie za samą możliwość jego popełnienia, czy też za bycie skrzywionym.

    Ależ o tym właśnie mówiłam - o jednostkach, które swojej dewiacji dowiodły poprzez zbrodnię. Sam potencjał w kierunku popełnienia takowej trudno jednoznacznie określić, a i na tak wątłych podstawach niemożliwe jest skazywać kogoś na jakąkolwiek karę... poza odosobnieniem właśnie, ale z tym mamy do czynienia od dawna w postaci zamykania osobników skrzywionych psychicznie w adekwatnych szpitalach. To zaś, co się w tych placówkach dzieje, to temat na zupełnie inną dyskusję.

    Nie zrekompensuje, ale ulży. Załóżmy, że ktoś Ci ukradł cukierka - zapewne dużo gorzej będziesz się czuła ze świadomością, ze uszło mu to płazem i śmieje się, jedząc go niż wiedząc, że został ukarany i mu wstyd.

    Mniej więcej o tym napisałam dalej, podsumowując to stwierdzeniem, że nie interesuje mnie, czy satysfakcja płynąca z zemsty jest niskim uczuciem czy nie. Nie jestem zwolenniczką nadstawiania drugiego policzka.

    Swoją drogą, mogłabyś rozwinąć temat ważności życia w zależności od punktu siedzenia.

    Rozwinęłam. Najwyraźniej inni pojęli, o co chodziło mi w przykładzie z aborcją i rozstrzyganiem, czyja śmierć będzie obfitsza w konsekwencje, dla kogo i kto w jaki sposób będzie owe konsekwencje odczuwał czy postrzegał. Krócej - z punktu widzenia zagorzałego obrońcy życia z jednego końca świata prawdopodobnie bestialstwem będzie skazanie na karę śmierci zbrodniarza z drugiego końca globu. Dla rodziny ofiary z kolei będzie to ulga, być może podła, ale jedyna dostępna po utracie bliskiego z rąk zboczeńca. Nie wiem, jak ująć w słowa to, o czym myślę - likwidacja ludzkiego śmiecia, za życia też nic niewartego, nie ma szansy przywrócić "równowagi", "zrekompensować" zgonu niewinnej i być może przyzwoitej osoby, ale jeśli kara śmierci może przynieść satysfakcję rodzinie ofiary, to niech to właśnie będzie pokuta i odkupienie zbrodni dla przestępcy.

  10. musiałbyś jeszcze uargumentować, ze śmierć każdej osoby jest tak samo ważna.

    "Ważna"... to chyba niezbyt odpowiednie słowo. Zapytałabym raczej, czy śmierć mordercy zrekompensuje w jakimkolwiek stopniu i w jakikolwiek sposób fakt, że ofiara nie żyje. "Ważność" śmierci zależy bowiem czysto od punktu widzenia i siedzenia - omówię to na przykładzie aborcji, o której widzę, że również rozmawiacie. Jeśli zginąć ma fikcyjna matka, nazwijmy ją pani X, zginie zarazem żona, córka, siostra, ciotka, przyjaciółka, nauczycielka, korepetytorka, mentorka, społeczna aktywistka na rzecz ludzi upośledzonych i tak dalej. Z drugiej strony, przeżyła lat 30, zakosztowała życia. Płód natomiast wszystko ma przed sobą i jest niewinny - to perspektywa przeciwników aborcji, moje pytanie zaś brzmi: dlaczego równie niewinna kobieta ma umierać z powodu zbitki tkanek? Czyja śmierć będzie "ważniejsza", czyli bardziej dotkliwa, istotniejsza, obfitsza w konsekwencje? Kobiety, która żyje już jakiś czas, zdążyła wytworzyć pewne więzi, niosące ze sobą odpowiedzialność czy płodu, który w teorii nie zasmakował jeszcze świata, którego likwidacja będzie ciosem dla matki, ale który w światopoglądzie innych nie jest nawet człowiekiem? Odnosząc to do kary śmierci - bydlę, które zgwałciło i zamordowało nastolatkę, nie odkupi nawet po części swojej winy, jeśli zostanie zabite. Znęcanie się nad takim sk... też prawdopodobnie wiele nie da. Jesteśmy zasadniczo bezsilni wobec takich wybryków natury, niemniej osobiście opowiadam się jak najbardziej za karą śmierci, bo zbrodniarz z mojego przykładu nie zasługuje na to, żeby cieszyć się dalej rozkoszą życia. Pozostawić go, by cierpiał? Jak cierpiał? Tortury są zakazane we współczesnym świecie, a nikt nie będzie się bawił w wymierzanie sprawiedliwości "po cichu" w ten sposób. Wyrzuty sumienia? Wolne żarty. Zresztą, obecnie przy tych wszystkich prawach człowieka, obywatela i cholera wie, czyich jeszcze, nawet takich bydlaków chce się koniecznie resocjalizować. G..., powiadam. Osobnicy do tego stopnia skrzywieni nie mają szansy wyjścia na prostą i jedyną opcją zapobiegnięcia kolejnym rozrywkom delikwenta z przykładu na młodych dziewczynach jest całkowita likwidacja sukinkota. I doprawdy, niewiele mnie obchodzi, że satysfakcja z poczucia dokonanej zemsty to emocja niskich lotów... jeśli to miałoby przynieść choćby odrobinę ulgi rodzinie ofiary, osobiście nie miałabym żadnych obiekcji, żeby posadzić mordercę na elektryku albo powiesić (najlepiej za to, co ma między nogami).

    Jasne, w podanym przeze mnie przykładzie kara śmierci jest słuszna i uzasadniona, ale nadal pozostają przypadki błędnego jej wymierzenia, o których również piszecie. Zawsze istnieje ryzyko niesprawiedliwego skazania, nieważne, czy mówimy o "skazaniu" czterolatka na klapsa, czy o skazaniu przestępcy na 25 lat więzienia. Pozostaje pytanie, czy jesteśmy gotowi owo ryzyko ponieść na korzyść likwidacji jednostek ewidentnie zaburzonych i nieodwracalnie szkodliwych, czy nie.

  11. Walka, walka, podziemia, walka, podziemia, walka, jak najdłuższe labirynty i walka.

    Z całą moją miłością do DA muszę się (częściowo) zgodzić. Za pierwszym podejściem zaczęłam warczeć podczas przechodzenia ruin z Urn of Sacred Ashes - liczyłam, że zadanie będzie mniej upierdliwe. Weszłam do świątyni, stamtąd w labirynt korytarzy, który się ciągnął... ciągnął... ciąąągnąąął... i kiedy miałam już szczerą nadzieję, że to koniec, to spotkała mnie siurpryza, bo to wcale nie był koniec. To nie była nawet połowa. Późniejsze lodowe jaskinie, które ciągnęły się jeszcze bardziej, a potem The Gauntlet, który w kilku miejscach jest wybitnie irytujący (zwłaszcza na normalnym poziomie trudności) doprowadziły mnie do białej gorączki. I na cholerę twórcy to tak wydłużyli, zamiast dać więcej scen łóżkowych? Quest z krasnoludami zniosłam nieco lepiej, bo przezornie, widząc, że zapowiadają się długaśne podziemia, zajrzałam do dragąejdżowej wikipedii i zostałam ostrzeżona, że to najżmudniejsze zadanie w tej grze. True.

    (...)I to mnie wnerwia... : )

    Coś się, chłopie, nie umiesz wczuć albo graliśmy w dwa różne Baldury. : ) Fakt, że sporo questów opiera się na tym schemacie, ale trudno szukać w jakimkolwiek erpegu innych rozwiązań, zaś BG2 czy Torment nie tylko starają się tę strukturę zadań pobocznych urozmaicić, ale i często całkowicie zmienić. Nie wybrzydzaj, bo dostaniesz klapsa.

  12. Tak, wieeeeem co teraz powiecie - że facet, że płakać nie przystoi, że to tylko gra.

    Baka. Facet, który nie wstydzi się łez jest na wagę złota. ;] Z drugiej strony w tym ograniczonym stereotypami społeczeństwie dobrze być kobietą na zakończeniach filmów - prawdę mówiąc, płaczę na każdym, a co najgorsze - notorycznie na zakończeniach kreskówek.

    Tym bardziej, że Bioware bardzo dokładnie kreuje historie bohaterów w grach - można rzec, że nawet lepiej niż w niektórych filmach.

    Absolutna racja. Myślałam, że towarzyszy wykreowanych lepiej niż w BG2 po prostu być nie może, a jednak DA nie zawiodło... no, może brakuje w nim nieco "wielkiego mężczyzny i jego chomika". ;) Pisząc to, zaczęłam się zastanawiać, czy nie widać pewnych podobieństw między bohaterami klasyków BioWare - co o tym myślicie? Osobiście dostrzegam pewnie analogie pomiędzy Viconią a Morrigan (która zachowuje się jak połączenie drowiej kapłanki i Edwina ;)). A wy? Z jednej strony wydawałoby się, że twórcy będą się posługiwać wygodnymi schematami i dokonywać w nich niewielkich zmian, ale gdybym miała podać więcej przykładów na powtarzalność postaci, miałabym chyba problem.

    za każdym razem można zobaczyć coś nieco odmiennego.

    Można, ale osobiście zawsze samodzielnie psuję taką zaletę gry i upatruję sobie "jedyne słuszne rozwiązanie" (w przypadku Dragon Age

    ślub z Alistairem

    ). ;)

    zakończenia Mass Effect tak strasznie nie przeżyłem, bo wiem, że jeszcze spotkam się z tymi bohaterami.

    Dlatego też żądam DA2. Teraz! Już! Natychmiast! Bo jak nie, to będę krzyczeć i dopiero mnie Bajołer popamięta, jak im wszystkie szyby popsuję (i bębenki też). I niech spróbują popełnić sequela z innymi bohaterami, bez kontynuacji wątku i nawiązań-smaczków do jedynki, to stłukę dziadów gazrurką i będę po nich skakać w szpilkach.

    Nawet coś o producencie wykonawczym tej gry jest

    Tego nie pamiętam (ogólnie wolę BG2 od BG1), ale to rozwiązanie przypomina mi maniakalne upodobanie 3DO - twórców m.in. Might & Magic, w której to serii można było zawsze znaleźć lokację z całą ekipą studia w postaci np. wieśniaków. ;)

  13. Jak fajnie, żeście zinterpretowali wszystko sami, sami sobie odpowiedzieli i jeszcze mnie ochrzanili za swoje wymysły. : ) Ech, kids, kids... czytamy ze zrozumieniem - napisałam, że nie znoszę pożegnań, więc logika nakazuje wyciągnąć wniosek, że moje "przemogłam się" = "nie chciałam kończyć bajki". Mam tak z większością gier, do których zapałam jakąś szczególną miłością - nie, nikt nie powiedział, że jestem całkowicie normalna z moim obsesyjnie emocjonalnym stosunkiem do przedmiotów martwych i fikcyjnych postaci. ;] Czy naprawdę tylko Cragir czyta dokładnie to, co piszę? ;] Bo zdaje się, że kiedyś już wspominałam coś na temat mojej niechęci do zakończeń. Aha, a propos -

    podobał mi się drobiazgowy wpływ moich działań w trakcie gry na całą treść epilogu. Przykładowo: nie zabiłam smoka, który zamieszkał sobie przy ruinach z Urn of Sacred Ashes, co miało swoje całkiem zabawne konsekwencje.

    :)

  14. A w szczególności ich reakcje na bohatera gracza. Np. wtedy, kiedy potężnego czarodzieja, odzianego w smoczą zbroję, ogromnego barbarzyńcę z mieczem większym niż on sam na plecach oraz kamiennego golema - a wszystkich pokrytych od stóp do głów krwią - próbuje powstrzymać przed wejściem do pałacu dwóch, opancerzonych w proste, stalowe zbroiczki, poborowych...

    Ho ho, a od kiedy poborowy ma jakiś wybór? Dostał rozkaz, więc prędzej się zes...marka, niż wpuści kogokolwiek do pałacu, nawet, gdyby go golem podniósł i trzymał za wrażliwe elementy. Nie wszyscy uciekają, kiedy mają ku temu powód i ewentualną sposobność - niektórzy strażnicy mają ja... nerwy ze stali. A może rzeczony poborowy stwierdził, że żaden upaprany w jusze czarokleta nie będzie mu podskakiwał na jego własnym podwórku, kiedy 50 metrów dalej siedzi największy koziro we wiosce (tzn. okoliczny władyka).

    Pochwalę się, że dzisiaj przemogłam się do zakończenia DA.

    Archdemon okazał się mientkom fajurkom - utłukłam gada za pierwszym podejściem. Co prawda skorzystałam z brzydkiego sposobu, który wymyśliłam na poczekaniu, a który to sposób zasadzał się na mięsie armatnim - wystarczyło wezwać jedną z walczących wręcz armii do pomocy, żeby Archdemon miał się kim zająć, a ja w tym czasie drużynowo prułam z balist. Skorzystałam z krasnoludów, są dużo wytrzymalsi od ludzi i zginęło ich zaledwie kilkunastu w trakcie całej bitwy. Chyba jestem rozczarowana - więcej kłopotu sprawiła mi Broodmother (swoją drogą, co za szpetne bydlę), zanim znalazłam metodę i na nią.

    Jeśli chodzi o zakończenie - nienawidzę pożegnań, więc miałam standardowo łzy w oczach. ;P Przyzwoity finał romansu z Alistairem (ale doprawdy, mogli się pokusić chociaż o fragment weseliska), ale zdecydowanie wolałam epilog z Tronu Bhaala, w którym omówiono dalsze losy każdego towarzysza (przy czym już rzewnie szlochałam). Tak czy owak - to nie był ostatni raz, kiedy Ferelden o mnie usłyszało. ;]

  15. Wiecie co? Tak czytam wasze posty, w większości na szczęście pełne ubolewania nad brakiem tej czy innej książki, i... nie mam co powiedzieć. W liceum miałam fantastyczną polonistkę, prawdziwą pasjonatkę i niesamowicie mądrą, rezolutną i bystrą kobietę. Ileż to razy marudziliśmy wszyscy, że ilość lektur i tempo ich czytania, jakie narzucała nauczycielka, są przegięciem? A teraz jestem bardzo zadowolona, że szliśmy jej autorskim programem, ambitnym i uzupełniającym podstawowe wymagania literackie na maturę o całe mnóstwo świetnych pozycji. Chwilami, przeglądając ten temat, dziwiłam się, że ta czy inna książka nie jest obowiązkowo omawiana, ale okazuje się, że lista lektur jest znacznie szczuplejsza niż myślałam. My czytaliśmy i Poego, za którym wszyscy tęsknicie, i Blake'a, i "Portret Doriana Graya", i "Rok 1984", i dziesiątki innych powieści/opowiadań/przykładów poezji, o których w państwowych szkołach prawdopodobnie się nawet nie śniło. Na przeczytanie rzeczy o znacznej objętości typu "Lalka" (którą zresztą udało mi się trwale znienawidzić, bo sprawdzian z niej był jedynym, którego nie mogłam zaliczyć, a podchodziłam chyba cztery razy) mieliśmy zwykle tydzień czasu przy jednoczesnym omawianiu wcześniejszej lektury, zaś dramaty pokroju "Wesela" musieliśmy znać niemal z dnia na dzień. Za szybko? Być może. Zbyt chaotycznie? Jeśli nie nadążałeś, owszem. Ale do cholery, jeśli ktoś był w stanie w ciągu trzech lat zobrazować mi historię literatury od eposu o Gilgameszu po czasy współczesne, to właśnie licealna polonistka. I chociaż nie udało mi się jej przekonać, że Sapkowski to niezły autor ani uniknąć batów z powodu chronicznego nieczytania nudniejszych lektur (na ogół tych z listy MENu), to jestem jej niesamowicie wdzięczna za poszerzenie moich horyzontów. Ot, gdyby nie ona, byłby ze mnie iście amatorski wampirolog, a dzięki historyczno-literackiemu zapleczu, jakie mi pokazała, mogłam sporządzić prezentację ustną na temat kreacji wampira, która rzuciła komisję na kolana, chociaż, jak wiadomo, ci drętwi ludzie są uczuleni na fantastykę i seks. ;)

    Przymierzałam się też do zaproponowania, jakie lektury powinny być omawiane w ramach nauki o danej epoce, ale niestety nie podołam. Dlaczego? Dlatego, że a) takiej ilości w przeciętnej szkole nikt nie przeczyta, b) zazwyczaj polonistki ani nie są przygotowane, ani nie chcą omawiać tekstów spoza oklepanego kanonu, c) przede mną pojawiło się już wystarczająco dużo głosów, żeby wyrzucić "Chłopów" na zbite pyski. A ja nie wyobrażam sobie omawiania np. realizmu i naturalizmu bez Zoli, Balzaca czy Flauberta, którzy, o ile mi wiadomo, za cholerę nie figurują na liście by MEN.

    @down:

    Skromniutko zabrzmiało... Oo Jeśli wznosili peany na cześć owej prezentacji (nawet, jeśli byłaby powalająca) to kołki z nich, nie komisja.

    Khem, to był leciutki sarkazmik. ;]

  16. Jeśli każda kobieta deklarująca się głośno feministką zachowuje się jak moherowa babcia, której nie odpowiada nic co nie jest chwaleniem Kościła - żeby zilustrować - to nie oczekuj, że ludzie będą pochwalać feminizm jako taki, albo że będą znać jego poszczególne odłamy

    To fakt, ale nie każda kobieta, deklarująca się głośno feministką, powiela stereotyp, który został utworzony przez herod-baby, wściekające się, że mężczyzna przepuścił je w drzwiach. Zdaję sobie sprawę, że w głowach na przykład Polaków hasło "feminizmu" wiąże się z krótko obciętą, ubraną po męsku, pozbawioną płci istotą, która, korzystając ze wspomnianego już przykładu, za wszelką cenę chce SAMA wnieść kanapę na 8. piętro. Jak już wcześniej pisałam - nie, nie, nie i jeszcze raz nie, absolutnie nie o to chodzi. Współcześnie (podkreślam, żeby przypadkiem nie zarzucono mi nieznajomości początków idei emancypacji płci żeńskiej) pogląd, że maskulinizacja kobiet będzie lekiem na wciąż istniejącą dyskryminację to idiotyzm. Różnimy się pod wieloma względami i temu nikt nie zaprzeczy; osobiście uwielbiam bycie kobietą, a mój feminizm czy "feminizm" polega na tym, że oczekuję równego traktowania w takim sensie, że będę mogła podyskutować z dowolną osobą na każdy temat, na jaki mam ochotę i nie zostanę potraktowana jak półgłówek, który jedyne, na czym ma prawo się znać, to gotowanie, pranie, sprzątanie i "odchowanie dzieciów". Diabeł tkwi w akceptacji różnic fizycznych i psychicznych przy jednoczesnym zrozumieniu, że potencjał intelektualny obydwu płci jest jednakowy - ani kobiety, ani mężczyźni nie są "głupsi". Chciałabym też, żeby nadszedł moment, kiedy "szacunek" wobec płci żeńskiej nie będzie nadal rozumiany konserwatywnie: jeśli kobieta jest przed ślubem zbyt blisko związana z mężczyzną, a nie daj boże ma kilku partnerów (po sobie, nie jednocześnie), to znaczy, że jest szmatą i "się nie szanuje". A mężczyźni, którzy mają przygody na jedną noc z mnóstwem losowych partnerek? To wyłącznie świadczy na ich korzyść i o tym, jacy są "obrotni". Obydwa podane przykłady to gruba przesada - myślę, że jest jeszcze sporo rozsądnych stanowisk pomiędzy dwiema skrajnościami u kobiet, tj. cnotką-niewydymką i panną puszczalską, wystarczy wyzbyć się żyjącego od tylu lat przekonania, że tylko absolutne, klasztorne wręcz cnotki zasługują na szacunek, a puszczalskie zostawić samym sobie, bo faktycznie na uwagę nie zasługują. Z drugiej strony wspomniani faceci w moich oczach na żadną pochwałę nie zasługują, a raczej mam o nich taką samą opinię, jak i o dziewczynach, które sypiają, z kim popadnie. Zresztą, dlaczego w przypadku kobiet szacunek jest niemal wyłącznie wiązany z seksualnością? Dlaczego mężczyzna "zalicza", a kobieta "oddaje się"? Zwróćcie uwagę, ile można odczytać z samego słownictwa. W każdym razie, zmierzałam do powiedzenia tego, że ja, jako przedstawicielka płci żeńskiej, chcę być uważana za kobietę i jednocześnie za godnego partnera do dyskusji oraz równego człowieka - i żeby te trzy sprawy nie wykluczały się wzajemnie. Przy tym wszystkim właśnie dlatego, że jestem kobietą i oczekuję zwyczajnego, międzyludzkiego szacunku, uwielbiam dżentelmenów i absolutnie nie mam nic przeciwko temu, żeby przepuszczano mnie w drzwiach czy pomagano zdjąć mi kurtkę. Czy dopuszczanie dżentelmeństwa oznacza, że nie mogę być feministką, że jestem hipokrytką? Nie. Trzeba walczyć ze wspomnianym przeze mnie na początku stereotypem i nauczyć się szacunku dla siebie nawzajem i dla różnic między płciami, bo, jak już gdzieś stwierdziłam, żadne naturalne różnice nie są podstawą do dyskryminacji.

    Być może rozsądnemu feminizmowi trzeba po prostu dobrej reklamy. I rozsądnych feministek.

    ...i tym pozwolę sobie podsumować moje powyższe wypociny. :)

    A dlaczego nie tobie? Dlaczego nie mnie?

    W tym akurat wypadku miałam na myśli bardziej przyziemny sens - oczywiście, mogę na podstawie własnego osądu wskazywać tych, którzy w mojej opinii zasługują na śmierć, ale czy mój pogląd będzie pokrywał się z oceną choćby 1% społeczeństwa? Myślę, że odpowiedniejszą do tego osobą jest sędzia, mający prawne przygotowanie do podejmowania takich decyzji. Z jednej strony "powszechnie ustanowione" prawo jest nie mniej subiektywne niż moje wytknięcie palcem, ale z drugiej strony owo prawo zostało stworzone właśnie po to, byśmy nie musieli się obawiać, że to nas dowolny inny człowiek z sobie tylko znanych pobudek uzna za zasługujących na karę śmierci.

  17. Mam na myśli to, że swoją Rogue-elfką odblokowałem Duelista, a potem się okazało, że specjalizacja jest dostępna dla towarzyszy mojej elfki-czarodziejki. : )

    ...i tu przypomina mi się słynny cytat o Allorze z jednego starego CDA - "...w erpegi grywał kobietami". ;P

    Są badziewne w znacznej większości.

    A pewnie, że są badziewne - właściwie szkoda punktów umiejętności na rozwój drzewek specjalizacji. Osobiście, kiedy grałam Rogue'em zrobionym na dwa noże, to owszem, odblokowałam i wzięłam Duelista, ale nie rozwinęłam ani jednego skilla z tej gałązki. Zdecydowanie wolałam wysokopoziomowe sztuczki z samej sekcji dwóch broni w stylu widowiskowego Whirlwinda. ;]

    Tak a propos, przypomniałam sobie, że miałam zapytać o... oczy. Nie wiem, czy to moja gra jest zabugowana, czy wszyscy tak macie, ale każdy ma tutaj ciemnobrązowe tęczówki. Przy tworzeniu postaci nie mogłam zmienić koloru (mimo przesuwania suwaka przy adekwatnej opcji ślepia pozostawały niemal czarne), zaś jedynym wyjątkiem w samej grze była Morrigan - u wszystkich pozostałych postaci i NPCów zauważyłam również ciemne oczy. Tylko Anora miała błękitne gałencje, a i to wyłącznie w cutscenkach - natomiast w trakcie rozgrywki, przy np.

    uwolnieniu jej z rezydencji Howe'a

    , miała ciemnobrązowe tęczówki.

    @down:

    Mówi to kobieta, która ma Alistaira w avatarze, eh? ; )

    Wiesz, no, miłość nie wybiera. ;P A kobiece kształty w grze to nawet i ja pochwalę, bo nareszcie są chociaż trochę bliskie rzeczywistości, tzn. ludzkie dziewczęta nie mają talii elfki i cycków jak arbuzy, tylko trochę ciałka tu i ówdzie i nareszcie z kolei ja nie musiałam mieć kompleksów. ;P No, może faktycznie te piersi... ale niech będzie, że wpasowuję się bardziej w elfie standardy. :icon_cool:

  18. Mówicie "doom"? Ja mówię: Swallow the Sun. Świetne, przejmujące granie, jak na doom bardzo wpadające w ucho - jeśli ktoś kojarzy ichniejszy "Horror" pt. 1 i 2, to wie, o czym mówię. Poza tym Cathedral - świetny, tłusty dumior w kawałkach typu "Astral Queen", ale i tak zasłynęli najbardziej wesoluchnym Hopkinsem. Co jeszcze? Candlemass, Electric Wizard i sporo innych, które odbijają w stronę sladżu. Jeśli jednak Paradise Lost zechcemy uznać za doom, to otrzymamy mojego niewątpliwego faworyta. ;]

  19. Najlepiej, jakby w ogóle nic nie było, ni lektur, ni szkoły, ot anarchia jedna wielka, co nie?

    No pewnie. Niczego nie będzie! Jakbyście, kurka, głosowali na Kononowicza, kiedy było trzeba, to spełniłby wasze marzenia, a tak nie tyle nie ma niczego, co coś tam jednak się ostało.

    Tak serio - nie chodzi o likwidację wszystkich lektur (przynajmniej z tego, co zrozumiałam z pokrzykiwań tłumu, bo przecież zawsze trafią się pojedyncze sztuki, dla których lepiej by było, gdyby nic nie było), tylko innowację ich listy. Jeśli młodych ludzi zmusza się do czytania rzeczy niemal wyłącznie nudnych, trudnych i kompletnie dla nich nieinteresujących, a pani polonistka zabija temat, jak tylko może, to logiczne, że później w większości szkół 95% uczniów czyta tylko streszczenia (vide któryś post wyżej). Kilka fajnych powieści i zmiana podejścia do serwowania obowiązkowych książek być może polepszyłoby sprawę i dało dzieciakom chociażby szansę na odkrycie pozytywów w lekturach albo przynajmniej zachęciło do szukania ciekawej literatury na własną rękę. W mojej opinii to właśnie proces wmuszania kiepskich czytadeł i ględzenia o nich w sposób tak bzdurny, że zasługuje na miano, kurka, sztuki, zabija w nastolatkach chęć obcowania z książkami. Jakimikolwiek. A później narzeka się, że rośnie nam kolejne pokolenie matołów i wtórnych analfabetów, których jedyną pozycją na koncie jest książka telefoniczna.

  20. Erm, wraca IPS board error, tylko na chwilę, ale miałam nadzieję, że nigdy więcej go nie zobaczę.

    A tu psikus....

    Mnie z kolei co jakiś czas wyskakuje "połączenie z serwerem zostało zresetowane", chociaż wszystkie inne strony poza FA działają bez zarzutu. Trwa to przez jakieś kilkanaście minut i problem znika, ale powtórzył się przez ~półgodziną po raz trzeci w ciągu dwóch dni. I teraz nie wiem, czy to ja jestem taka niedobra, że aż forum mnie odcina, czy to jakaś wariacja problemu wspomnianego przez Drejszję.

    edit:

    ...zdaje się, że wykrakałam, bo dodatkowo pokazał mi się wspomniany IPS board error. : (

  21. Załóżmy, że Rzymianom udało się wybić wszystkich chrześcijan, albo Jezus w wieku 17 lat poślizgnął się i spadł ze skały.

    Z tego, co mi wiadomo, 2000 lat temu istniało multum takich sekt jak chrześcijanie (którzy byli wówczas właśnie sektą i, że złośliwie dodam, niewiele się do dziś zmieniło), Jezus miał najwyraźniej po prostu największą siłę przebicia. ;) Gdyby się pośliznął albo w ogóle nie istniał, to zakładam, że albo inna z tych religijnych grupek rozwinęłaby się do tego stopnia, albo Europa uległaby innym, sporo starszym religiom (najprawdopodobniej właśnie islamowi, zgadzam się). A co, gdyby Imperium Rzymskie nie uległo rozkładowi? Może byłabym dzisiaj powszechnie respektowana, urodziwszy się w dzień Saturna w miesiącu Marsa... ;)

    twierdzenie, że gdyby chrześcijaństwo nie istniało to byłoby lepiej, jest failem.

    Ależ on tego nie powiedział, jest zbyt inteligentny na takie wnioski (nie, to nie ironia :)). Kultywowanie czegoś, wierzenie w coś jest esencjonalną potrzebą człowieka, co obserwujemy od początków istnienia naszego gatunku - zaczynając od czczenia natury, która "daje i odbiera", później w konsekwencji kobiety, która też "daje (pardon, nie w tym sensie) i odbiera", aż w końcu kultywowanie matriarchatu ustąpiło skonwencjonalizowanym religiom poli- i monoteistycznym. Mówię oczywiście w baaardzo dużym uproszczeniu, bo przemiany w metafizycznych pomysłach człowieka są złożone - dość wspomnieć o przyczynach upadku wiary w Alma Mater (zakładam, że stało się to po prostu dlatego, że mężczyzna dostrzegł fizyczną słabość kobiety i tak zaczął się ten cały cyrk) czy kombinacji wiary w bóstwa w pojęciu współczesnym z akceptowaniem kultu przodków czy uznawania pomniejszych duchów, jak np. dawniej u Japończyków. Wybaczcie laickość, nie jestem religioznawcą, chciałam tylko z grubsza nakreślić argumentację do mojej tezy, że potrzeba wiary leży głęboko w nas, wiary w cokolwiek, jak już kiedyś gdzieś dyskutowaliśmy. Obecnie najbardziej spopularyzowana w Europie jest wiara w Boga, wynikająca z długiej tradycji judeo-chrześcijańskiej, która ukształtowała współczesne społeczeństwo, a że lubimy iść na łatwiznę, a przy tym mieć fikcyjne wsparcie w radzeniu sobie z trudami życia, no to cóż... ja jestem ateistką, a też wierzę - nie w żaden boski pierwiastek ani nadprzyrodzoną protekcję, co prawda, a w miłość, więc mimo krytyki wszelakiej religii jako zamykającej umysł w pewne okowy, również stanowię dowód na prawdziwość mojego twierdzenia. Wystarczy po prostu wyrwać się z rozumienia pojęcia "wiara" jako wyłącznie religijnego.

    @down: chodziło raczej o to, że chrześcijaństwo zostałoby zastąpione inną wiodącą religią monoteistyczną. Wszyscy znamy przygody Mahometa z Mekką, spokojnie. ;)

  22. Aha - nie wiem czy to bug...

    Jeśli chodzi o pierwszy przypadek - nie, specjalizacja odblokowana jedną postacią jest dostępna dla wszystkich towarzyszy. A co do drugiego - ładnie to tak oszukiwać? ;P Sprytne, nie wiedziałam o tym. Czytałam gdzieś, że jeśli za, powiedzmy, pierwszym zaliczeniem gry odblokuje się pewne specjalizacje, to będą one dostępne przy każdym kolejnym podejściu. U mnie niestety tak nie było, toteż nie wiem, czy to tylko ja, czy ta informacja to plotka.

    (mimo iż w Redcliff robił straszne zamieszanie na samo wspomnienie rytuału).

    Matko kochana, czego on tam nie robił... poświęcenie żony arla w rytuale Krwawej Magii - fatalnie, uwolnienie Connora od demona przez zabójstwo - jeszcze gorzej. Całkiem jak w Tormencie - jakiejkolwiek decyzji byśmy nie podjęli, i tak jest źle, i tak niedobrze. Całe szczęście, że mój urok osobisty ograniczył spadek wpływu u Alistaira po tym incydencie do minimum.

    :icon_mrgreen:

  23. Z powodu kolejnej zawalonej nocy ostrzegam, że mogę pisać bez ładu i składu, co poprawi się w trakcie radzenia sobie z obecną kawą.

    Ale brakuje drugiego założenia (które pozwoliłem sobie pogrubić).

    Poza tym, jednak jest różnica pomiędzy Wiedźminem, w którym mięcho lata na lewo i prawo, a powiedzmy Ogniem i Mieczem Sienkiewicza... A przynajmniej ja takową zauważam.

    Doprawdy, strzeliłeś porównaniem jak łysy warkoczem o beton. Wiesz, jest też różnica między "Dialogami" Platona i "Don Kichotem" Cervantesa. Do porównywania jakichkolwiek dwóch przedmiotów potrzeba im wspólnej płaszczyzny - to, że obydwie są książkami polskiego autorstwa, troszeńkę nie wystarczy. Poza tym - nie brakuje drugiego założenia. Nie wiem, czy wydaje Ci się, że we współczesnych czasach nie istnieje żadna epoka literacka, ale jeśli tak, to fail - "Wiedźmin" jest perłą polskiej fantastyki przełomu wieków i zapoczątkowuje pewien trend czy też odnogę, której efekty widzimy dzisiaj w postaci miliardów różnorakich okazów z półki "rodzime fantasy". Sienkiewicz, którego tak ubóstwiasz, dla mnie jest - mówiąc wprost - grafomanem. Ani mu nie po drodze z faktami historycznymi, ani z talentem, przykro mi. Jego "Krzyżacy" i "Quo Vadis" są najznośniejsze w odbiorze, a i tak należy je czytać jako mijające się z prawdą przygodówki i zapewniam Cię, że ludzie współcześni Sienkiewiczowi bynajmniej się nad nim nie trzęśli i nie umierali z podziwu. Ani tym bardziej nie posądzali go o jakiekolwiek wysublimowanie. W tej chwili to jakiś parodystyczny patriotyzm nakazuje zachwycać się w szkole i uczniom, i nauczycielom dowolnym gniotem, o ile tylko został napisany przez Polaka. I na koniec - nie wiem, czy zauważyłeś, ale poprawność językowa Sapkowskiego jest nienaganna.

    Co do samych lektur - już się troszeczkę na ich temat wypowiadałam w innym miejscu. Powiem szczerze - nagminnie ich nie czytałam, na sprawdzianach tworzyłam epickie fantazje, a od mojego własnego literackiego repertuaru odrywały mnie tylko ciekawsze "książki z musu". Do najlepszych pozycji, z którymi zapoznała mnie szkoła, zaliczam "Ślepców" Maeterlincka - jest to absolutnie fenomenalny dramat, różnorako interpretowany, ale napisany w fantastyczny sposób i z dreszczykiem, jaki uwielbiam. Jak kto czytał, wie, o czym mówię - cudo. Dalej - Szekspir. Uwielbiam "Makbeta", ale właściwie nie ma takiego utworu autorstwa tego pana, za którym bym nie przepadała. Dramaturg or not, jego dzieła czyta się jak magiczne opowieści z niepowtarzalnym, mrocznym klimatem. "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego - o ile pozycja dosyć ciężka w odbiorze, o tyle nigdzie ani wcześniej, ani później nie spotkałam się z tak autentycznym i porażającym opisem zawiłości psychiki człowieka równie wybitnego, co samotnego. "Zbójcy" Schillera - kolejny dramat, który z kolei czytało mi się świetnie, bo jest fajny, lekki i mocno zalatuje Robin Hoodem. ;) "Narzeczona z Koryntu" Goethego - liryka, którą zna mało kto, a jeszcze mniej ludzi wie, że to preludium do niezwykle popularnej i złożonej roli wampira w romantyzmie, ale mimo bycia swoistym "openingiem", już ujmuje subtelnym erotyzmem. "Wampir" Polidoriego - tłumaczyć chyba nie muszę, dodatkowo zabawne z powodu plotek, jakoby tytułowym krwiopijcą był pracodawca autora, słynny Lord Byron. Z Mickiewicza przepadam za "Dziadami II" i "Niepewnością", Słowacki z kolei jest IMO taki sobie poza rewelacyjnym "Hymnem o zachodzie słońca", ale i tak moim absolutnie ukochanym poetą jest świntuch Leśmian. ;) Nie wspominam o lekturach przyjemnych w sposób oczywisty w stylu "Hobbit", omawiany w 6 klasie podstawówki, mity greckie czy średniowieczne rycerskie powieści, takie jak moja ulubiona - "Tristan i Izolda".

×
×
  • Utwórz nowe...