Skocz do zawartości

GaMeRq

Forumowicze
  • Zawartość

    31
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez GaMeRq

  1. GaMeRq
    Skłamałbym, mówiąc, że bezgranicznie zaufałem Peterowi Jacksonowi, kiedy dowiedziałem się o powstawaniu Hobbita. Największy niepokój, jak chyba u każdego, budziło we mnie rozciągnięcie filmu aż na trzy części. Zadając sobie pytanie, w jaki sposób reżyser chce tego dokonać, czekałem na pierwsze recenzje filmu. Te okazały się bardzo pozytywne, lecz do kina wybrałem się dopiero w styczniu. Zapytacie, czy było warto? I to jak!
    Zacznę, jak to się przyjęło, od fabuły. Osoby zaznajomione z książką z pewnością nie zostaną na tej płaszczyźnie w żaden sposób zaskoczone, bowiem Niezwykła podróż to dość wierna ekranizacja. Dodano kilka wątków, których ciężko doszukać się w lekturze, ale zostały one na tyle zgrabnie połączone, że ciężko odnieść wrażenie, by coś zostało tu doklejone ?na siłę?.
    Głównym bohaterem filmu jest młody hobbit, Bilbo Baggins (tak, ten starszy pan z Władcy Pierścieni). Jak powszechnie wiadomo, przedstawiciele tej rasy nie są największymi fanami rozstawania się ze swoimi przytulnymi norkami, a co za tym idzie ? propozycja trzynastki krasnoludów dotycząca wyprawy wyda mu się dość absurdalna.Brodacze mają zamiar wyruszyć w kierunku Samotnej Góry, gdzie drzemie okrutny smok ? Smaug, posiadacz krasnoludzkiego złota, należącego dawniej właśnie do nich. Oczywiście Bilbo, po wewnętrznej walce rusza ze swoimi towarzyszami, a my możemy podziwiać piękne krajobrazy, rozpościerające się w oddali.
    Pod tym względem Hobbit bije na głowę nawet filmową trylogię, ponieważ widoki zapierają dech w piersiach ? można by się przyczepić, iż duża w tym zasługa grafików komputerowych, ale powiedzmy sobie szczerze: kogo to interesuje? Najważniejszy jest efekt, a ten po prostu powala. Dodajcie do tego muzykę równie dobrą jak we Władcy, a otrzymacie mieszankę naprawdę epicką (to słowo jest ostatnio mocno nadużywane, ale w tym przypadku piszę je z pełnym przekonaniem).

    Oglądając tę produkcję, nietrudno odnieść wrażenie, że Jackson dosłownie wycisnął z książki tak dużo, jak się tylko dało. No bo oczywistym jest, że dzieło Tolkiena, choć osławione, ma mniejszy potencjał niż Władca Pierścieni i rozmach z jakim można je było zrealizować, jest diametralnie inny od książkowej sagi. I tu się zdziwicie! Hobbit: Niezwykła podróż obfituje w akcję, do tego z ekranu wręcz wylewa się baśniowy klimat, a wychodząc z kina nie ma się wrażenia, że właśnie obejrzeliśmy gorszego brata Dwóch Wież, czy Powrotu Króla. Celowo nie wspominam o Drużynie Pierścienia, gdyż ta wydaje mi się nawet pozycją minimalnie słabszą od Hobbita.
    Obsada, a przede wszystkim główny bohater, grany przez Martina Freemana, została dobrana nieźle. Nie będę się rozpływał w zachwytach nad grą aktorską krasnoludów, bo te na ekranie gościły według mnie trochę za rzadko. Jasne, jako gromada pojawiały się niemal co chwilę, lecz mało było okazji, by poznać każdego z osobna (poza Thorinem). W Sieci kilkakrotnie czytałem, iż Freeman urodził się by zagrać hobbita. I rzeczywiście, coś w tym jest ? mężczyzna pasuje do roli pana Bagginsa wyśmienicie.
    Co mi się w filmowym Hobbicie nie spodobało? Jedno: dubbing. I to wcale nie w jakimś wielkim stopniu. Jako naczelny krytyk tej formy narracji, doceniłem starania polskich aktorów i przyznaję bez bicia ? jest przyzwoicie, choć nie na tyle, bym przekonał się do dubbingowania filmów. Z drugiej strony: film ma kategorię ?od 10 lat?, a dla najmłodszych taka opcja będzie w sam raz. Technologia 3D robi wrażenie i bez wątpienia Niezwykła podróż pod tym względem jest równie dobra jak Avatar. Widać, że całość od początku do końca kręcono odpowiednim sprzętem, zamiast naprędce dodawać trójwymiarowe efekty. 48FPSów nie uświadczyłem, dlatego w tej kwestii się nie wypowiem.
    Hobbit: Niezwykła podróż to kawał dobrego kina, zrobionego na miarę ?poprzednika? Władcy Pierścieni. Peter Jackson to jest jednak gość i muszę przeprosić za chwile zwątpienia w jego kunszt. A po raz drugi na Samotną Górę wybiorę się bez wahania!
    Ocena: 9,5/10
    Zarówno ta, jak i inne recenzje są dostępne na moim drugim blogu, który znajduje się w TYMmiejscu.
  2. GaMeRq
    Chyba mało kto liczył, że po średnim Afterlife, poziom nowego Resident Evil diametralnie się zmieni. O dziwo, tak się stało, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu, bowiem Retrybucja to zdecydowanie najsłabsza część serii.
    Nie oczekiwałem wiele po tym filmie. Jeszcze przed premierą miałem nadzieję na kilkadziesiąt minut niezobowiązującej jatki na ekranie. I rzeczywiście, dzieje się dużo, nie można narzekać na brak akcji, jednak całość jest wręcz drętwa. Nie mam pojęcia, dlaczego reżyser zdecydował się na kontynuowanie wątku korporacji Umbrella w tak dużym stopniu ? dużo lepszym rozwiązaniem byłoby, zamiast biegania po sterylnych korytarzach i projekcjach miast, ukazanie klasycznego przetrwania, tak jak w przypadku pierwszych odsłon.
    Fabuła wręcz emanuje głupotą, m.in. po raz kolejny przewija się wątek klonowania, dzięki czemu główna bohaterka spotyka postacie uśmiercone już w ?jedynce?, tłumacząc ich powrót (a przede wszystkim rolę) w bezsensowny sposób. Wisienką na torcie są jeżdżące motorami i strzelające z wyrzutni rakiet nazistowskie zombie. Tak, dobrze słyszeliście! Wracają ogromni rzeźnicy z toporami, nie mogło zabraknąć Lizacza ani Alberta Weskera. Pan Anderson liczył chyba, że na ich widok widzowie się ucieszą, natomiast ja doznałem tylko zażenowania.

    Retrybucja to typowy skok na kasę, w którym głupota goni głupotę. Najpierw twórcy przez cztery części starali się nas przekonać, że zombie giną po uszkodzeniu mózgu, by teraz pokazać, że jedne wstają po wpakowaniu w nie kilkunastu kulek, natomiast inne padają od trafienia w brzuch. Nie mogłem się nie uśmiechnąć, kiedy jeden z bohaterów wstał po postrzeleniu około dziesięcioma pociskami, a chwilę później Alice powaliła Lizacza podobną ilością amunicji. Jak widać, tolerancja na ołów jest różna w przypadku kilkumetrowych monstrów i ludzi.
    Film ratują w pewnym stopniu spowolnienia czasu, widoki ?z rentgena? czy efektownie posyłane pociski, lecz ilość tych nowinek jest zdecydowanie przesadzona i po pewnym czasie pełnią rolę zupełnie inną od zamierzonej. Powtarzalna muzyka, bardzo podobne sekwencje bijatyk, drętwe dialogi i wszechobecna głupota to tylko niektóre z wad Resident Evil: Retrybucja. Według mnie, bardziej zadowoleni będą niezaznajomieni z serią, niż jej fani ? ci pierwsi mają szansę nie zauważyć części wad, które rzuciły mi się w oczy.
    Co ciekawe, cały film przestraszył mnie raz, w samej końcówce, kiedy to dowiedziałem się, iż reżyser zostawił sobie możliwość stworzenia następnej części.
    OCENA: 2,5/10
    Tekst został również opublikowany na moim drugim blogu, który znajdziecie w TYM miejscu.
  3. GaMeRq
    2012 był udanym rokiem jeśli chodzi o komedie. Wiosną pojawiła się chyba najlepsza część
    American Pie, czyli Zjazd Absolwentów, a w wakacje do polskich kin wszedł m.in. recenzowany przeze mnie Ted czy 21 Jump Street. Do tej trójki dołącza teraz całkiem niezły Dyktator z Sachą Baronem Cohenem w roli głównej.
    Aladeen, dyktator w państwie Wadiya, zostaje wezwany na konferencję ONZ, podczas której ma podpisać pierwszą w historii jego kraju demokratyczną konstytucję. Sympatycznemu mężczyźnie (bo gościa, mimo jego złej sławy, naprawdę można polubić, co jest chyba dość oczywiste) jest to nie w smak, a kolejne kłopoty tylko komplikują jego misję szerzenia dyktatury na całym świecie.
    Jako, że parę dni temu pisałem o Tedzie, odniosę się właśnie do tej produkcji. Oba tytuły stawiają na niewyszukany humor, lecz Dyktator ma w gruncie rzeczy niewiele wspólnego z historią żywego miśka. Film wielokrotnie naśmiewa się z kraju do granic możliwości poprawnego politycznie, jakim jest Ameryka, w dodatku niejednokrotnie stawia na żarty szowinistyczne czy rasistowskie. Ale wszystko to robi z umiarem, dlatego nawet nawiązania do 11. września nie powinny nikogo szczególnie oburzyć.

    Mocną stroną Dyktatora są jego poszczególne fragmenty. Niektóre momenty mocno zapadają w pamięć, jak chociażby słynna olimpiada z udziałem Aladeena, w której wyeliminował konkurentów w dość niesportowy sposób. Jest ich o wiele więcej, ale nie będę Wam zdradzał zbyt wielu szczegółów.
    Niestety, nie każdy gag się udał. Z pewnością, większą część stanowią te pozytywne, jednak zdarzyło się kilka takich, przy których po prostu nie było się z czego śmiać. I to właściwie tyle, jeśli chodzi o minusy, bowiem Dyktator to film bardzo przyjemny w odbiorze. Pierwsze skrzypce odgrywa sam Sacha Baron Cohen, wspomagany przez mocnego Bena Kingsleya (wujek Aladeena).
    Niecałe półtorej godziny seansu uważam za udane ? Cohenowski styl i naśmiewanie się z codziennej rzeczywistości trafiły w moje gusta. Następnym razem reżyser powinien jedynie uważniej selekcjonować żarty.
    Ocena: 6,5/10
    Recenzja została opublikowana również na moim drugim blogu, który znajduje się w TYM miejscu.
  4. GaMeRq
    Podobno Family Guya się kocha lub nienawidzi. Jeśli tak, to jestem wyjątkiem od reguły, ponieważ nigdy nie byłem jego wielkim fanem, ale niejednokrotnie zasiadałem przed telewizorem, kiedy
    puszczano wybrany odcinek tej amerykańskiej animacji. Seth MacFarlane, twórca serialu, niecały rok temu zapowiedział, że pracuje nad filmem z prawdziwego zdarzenia, który przedstawi losy pluszowego misia, czyli tytułowego Teda.
    Kiedy John był młodym chłopcem, zażyczył sobie znaleźć prawdziwego przyjaciela. Los sprawił, że pod choinkę dostał żywego pluszaka, nazwanego później Tedem. Koledzy dorastali razem, misiek zrobił karierę w telewizji, mały Bennett (Mark Wahlberg) urósł, znalazł pracę, a przede wszystkim ? kochającą dziewczynę. Ale życie całej trójki nie było usłane różami, bowiem Ted również dorósł i zaczął sprowadzać przyjaciela na złą drogę. Tak wygląda fabuła, nie ukrywajmy, prosta jak budowa cepa.
    Oczywiście John z czasem próbuje zerwać kontakty ze swoim zboczonym, ordynarnym i wulgarnym znajomym, co, jak się pewnie domyślacie, nie zawsze mu wychodzi. Ted nie ma ukrytego przesłania, nie próbuje być filmem moralizatorskim ? to typowa amerykańska komedia, którą ogląda się dla wyluzowania. Bohaterowie uwielbiają przeklinać, wymyślać bezsensowne wierszyki, (chociażby dla odstraszenia? burzy) a przede wszystkim: dobrze się bawić. Gdzieś w tle stoi Lori, (Mila Kunis) wybranka Bennetta, która nie przepada za niewielkim pluszakiem.
    Aby najtrafniej opisać to, co ma do zaoferowania Ted, powiem, iż jest to produkcja tak głupia, że aż śmieszna. Momentami nie mogłem powstrzymać śmiechu, nawet mając świadomość, że usłyszany żart był kosmicznie wręcz idiotyczny. Taki jest ten film: jeśli nie przywykliście do komedii pokroju American Pie, nie macie co zabierać się za ten tytuł.
    Jeżeli miałbym wymienić wady dzieła Setha MacFarlane?a, przyczepiłbym się do jednego ? całość została oparta na jednym typie gagów, które z czasem potrafią znudzić. Poza tym, ciężko doszukać się w Tedzie oryginalności ? większość elementów typowych dla komedii już gdzieś widzieliśmy. Z drugiej strony, omawiana produkcja ma ogromną zaletę ? samego misia, sympatycznego i prawdziwego (można tak w ogóle powiedzieć o zabawce?) Nie oznacza to, iż reszta obsady sprawdziła się słabo. Zarówno Kunis jak i Wahlberg zagrali przyzwoicie, ale bez większej rewelacji.
    OCENA: 6/10
    Ciekawostka: Tedowi użyczył głosu sam producent filmu, czyli Seth MacFarlane i trzeba mu przyznać, że zrobił to znakomicie.
    Tekst znajduje się również na moim drugim blogu, który znajduje się pod TYM adresem.
  5. GaMeRq
    Trine do tej pory kojarzyłem jedynie z bardzo kolorową grafiką i zastosowanymi elementami platformowymi. Nie miałem wielu powodów, by w niego zagrać ? premiera odbyła się dwa lata temu, a recenzje, choć przychylne, nie okrywały tej produkcji wielką chwałą. Ostatnio sam się za nią ?zabrałem?. Chyba warto przypomnieć sobie ratunek królestwa z pierwszej części ? w końcu ?dwójka? zbliża się wielkimi krokami. Dobra, ruszamy!
    Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy (w sumie to w uszy) jest narracja. Właśnie tak wyobrażałem sobie głos osoby opowiadającej o zmaganiach bohaterów walczących z mitycznymi bestiami ? przyjemny i bardzo baśniowy. Wielkim grzechem jest wyłączanie krótkich, mówionych streszczeń fabularnych, nie tylko przyjemnych dla ucha, ale i wiele wyjaśniających.
    Niestety, po bardzo dobrym, pierwszym wrażeniu, twórcy postarali się, aby wylać na nas kubeł może nie zimnej, lecz chłodnej wody. FABUŁA ? ja rozumiem, że mogło zabraknąć pomysłów, ale na pewno panowie z Frozenbyte powinni się bardziej postarać pod tym względem. Opowiedziana historia przedstawia się następująco: Sprawiedliwy i dobry król rządził tętniącym życiem królestwem, jednak pewnego dnia mroczne siły odebrały mu władzę, uwięziły i przejęły kontrolę nad okolicznymi krainami. Oczywiście nie wszystko musiało potoczyć się źle, dlatego znalazła się trójka śmiałków, chcących uratować opanowane przez zło ziemie.

    Całe szczęście, iż nie musimy zwracać uwagi na małą oryginalność tego aspektu, ponieważ reszta pomysłów sprawdziła się znakomicie. Rozgrywka została wykonana w dość staroszkolny sposób. Jako przykład podam sterowanie. Poruszamy się jedynie w lewą lub prawą stronę ekranu, możemy również oczywiście skakać lub pływać. Nie ma opcji wejścia ?w głąb?, ponieważ naszego bohatera widzimy z boku. Dzięki temu nie zahaczamy o słabo widoczne przeszkody, co często mogłoby zdarzyć się w ferworze walki.
    Wspominałem już, że sterujemy aż trzema postaciami? Otóż, w lewym, górnym rogu ekranu mamy ukazane avatary naszych protagonistów oraz ich poziom zdrowia i energii. Wybierając jeden z klawiszy (automatycznie są to przyciski 1,2,3) przełączamy się na pożądanego osobnika. Nie występują żadne ograniczenia, dlatego wybór ten może nastąpić w dowolnej chwili. Z tej okazji warto opowiedzieć co nieco o trójce bohaterów. Są to postacie o naprawdę różnych umiejętnościach ? w końcu w nasze ręce oddano złodziejkę, maga i wojownika.
    Chyba łatwo się domyślić, że sprytna i zwinna wojowniczka, wyposażona w łuk i linkę z hakiem, przyda się w pokonywaniu przepaści lub walce na większy dystans. Drugi w kolejce stoi mag z długą brodą i kilkoma czarami. Dzięki jego mocom nic nie stoi na przeszkodzie, by przenieść głaz, stworzyć kładkę lub zrzucić na wroga metalową skrzynię. Z drugiej strony, ten starszy pan kompletnie nie sprawdzi się w walce ? jest bardzo podatny na ciosy i nie ma zbyt wielu atutów ofensywnych. Ostatnim z herosów jest klasyczny tank. W swoim arsenale posiada miecz, tarczę, czy później zdobyte przedmioty, np. potężny młot. Grubasek nie tylko z łatwością pokonuje przeciwników, ale także może zniszczyć słabsze przeszkody. Kiedy wpadnie do wody, jedynym rozwiązaniem jest przełączenie się na jednego z pozostałych śmiałków, gdyż okuty w zbroję wojak tonie niczym głaz.

    Eksterminujemy głównie kościotrupy ? począwszy od najsłabszych, przez tych z łukami, po najsilniejszych, osłaniających się tarczami. Pojedynki nie należą do skomplikowanych ? kilka ciosów i przed nami znajduje się kupka kości. Kilka razy musimy walczyć z mini-bossami. Potyczki z nimi również są dość proste ? w tym wypadku skupiamy się na unikaniu ciosów i szybkich kontratakach w plecy. W końcowych etapach atakują nas nietoperze ? te są raczej umieszczone dla powiększenia ilości wrogów, aniżeli utrudnienia nam życia.
    Rozgrywka opiera się na pokonywaniu poziomów ? ich ukończenie zajmuje kilkanaście minut ? w tym czasie zbieramy też specjalne bonusy oraz poukrywane przedmioty i eliksiry. Zebranie wszystkich znajdziek jest trudnym zadaniem, ale z drugiej strony, odszukanie 90% ukrytych rzeczy nie sprawi większego problemu.
    Ogólnie rzecz biorąc, omawiany tytuł jest dość łatwy ? przez całą kampanię giniemy kilkadziesiąt razy, jednak głównym tego powodem jest ?śrubowanie? rekordów. Gdyby skupić się tylko na ukończeniu fabuły, przejście jej zajęłoby jakieś 2-3 godziny mniej. Co ciekawe, śmierć wszystkich trzech postaci oznacza rozpoczynanie całego poziomu od nowa.

    Ważnym aspektem jest wykorzystywanie wspomnianych wcześniej bonusów. Mowa tu o miksturach regenerujących pasek naszego zdrowia i many, czy różnorakich przedmiotach. Kiedy zdobędziemy łuk strzelający płonącymi strzałami lub młot wspomagany mocą bogów, pokonywanie kolejnych kreatur jest czynnością wręcz banalną. Warto zwrócić uwagę na fakt, że wybranie najlepszego herosa zależy w dużej mierze od tego, jakim stylem gramy. Moją ulubioną klasą była złodziejka. Jej akrobacje, rodem z filmu Spider-man i dobrze rozwinięta walka najbardziej pasują do stylu walki, który preferuję, grając. Natomiast osoby lubujące się w siekaniu orężem wszystkiego co się rusza lub te, stosujące bardziej pokojowe rozwiązania, powinny wybrać wojownika lub maga.
    W kwestii oprawy audio-wizualnej nie mamy zapewne rewolucji, lecz bardzo dobra narracja, a także kolorowa i szczegółowa grafika zostawiają pozytywne odczucia. Podsumowując, Trine nie jest produkcją idealną, natomiast na pewno wartą uwagi. Ciekawe zastosowanie z aż trzema bohaterami, przyjemnym gameplayem i umieszczonymi elementami logiczno-platformowymi sprawiają, iż tytuł ten zasługuje na mocną czwórkę. Dobrze, że mamy do czynienia z kilkoma staroszkolnymi rozwiązaniami. Z drugiej strony, należy ubolewać nad średnią fabułą i niskim poziomem trudności. Warto przypomnieć sobie pierwszą część, szczególnie, że kontynuacja pojawi się już na tegoroczne mikołajki.
    Plusy:
    Przyjemny gameplay, bardzo dobra narracja, pomysł ze sterowaniem kilkoma klasami, ładna grafika
    Minusy:
    Fabuła, niski poziom trudności
    Ocena: 8
  6. GaMeRq
    Plan studia Nitro Games był raczej dość prosty: stworzyć zręcznościową grę akcji osadzoną w pirackich realiach, która przyciągnie zarówno początkujących graczy, jak i osoby wciąż ?odkurzające? siedmioletnich już Piratów Sida Meier?a. Osobiście znajduję się gdzieś pomiędzy tymi dwiema grupami. Do Pirates of Black Cove podchodziłem z umiarkowanym entuzjazmem ? głównie z tego powodu, iż od premiery minęły jakieś dwa miesiące i w tym czasie widziałem kilka opinii nt. tej produkcji. Nikt nie był jej do końca przychylny, więc sam postanowiłem sprawdzić, czy oceny te znajdą swoje potwierdzenie w rzeczywistości.

    Zabawę zaczynamy od wybrania jednej z trzech dostępnych postaci: doświadczonego wilka morskiego, młodego zawadiaki oraz morderczej pani kapitan ? oprócz wyglądu, delikatnie różniących się statystyk oraz kwestii wymawianych przez daną osobę, nasza decyzja nie ma żadnego znaczenia dla dalszego rozwoju fabuły. Już na początku warto wspomnieć, że omawiany tytuł jest bardzo liniowy. Nie czujemy abyśmy mieli jakiekolwiek inne możliwości ukończenia historii, a całość opiera się na dobrze znanym schemacie ?idź z punktu A do punktu B, a na końcu wróć tam, skąd przyszedłeś?.



    Rozgrywka nie wybija się ponad utarte schematy i choć momentami sprawia niemałą frajdę, nie można jej stawiać na równi z chociażby wspomnianymi wcześniej Pirates!. Widać, że twórcy mieli ograniczony budżet i zabrakło kilku ciekawszych patentów. Dostępne misje wykonujemy u trzech frakcji: Piratów, Korsarzy i Bukanierów. W tym momencie doszliśmy do największej zalety Pirates of Black Cove ? zróżnicowanych zadań. Raz zatapiamy statek, później porywamy ważnego dla naszego pracodawcy jegomościa, by na końcu zająć się niszczeniem wrogiej kolonii. Fabuła także daje radę. Ogólnie rzecz biorąc, naszym zadaniem jest pokonanie przeciwników z tytułowej Czarnej Zatoki. Po drodze spotykamy mity i inne, tajemnicze zjawiska. Nieraz widzimy siedzącą na skale syrenę, gadające małpy, czarownice oraz magiczne istoty.

    Areną naszych działań są wody morza Karaibskiego. Mapa nie jest jedną z największych jakie do tej pory spotkałem w grach, jednak dotarcie do celu zleconego nam zadania zajmuje kilka minut. Poruszając się drogą wodną, trafiamy na różnorodne statki, poczynając od małych, zwinnych i bezbronnych ?łódeczek?, kończąc na wielkich, kilkumasztowych i uzbrojonych maszynach. Często się z nimi zderzamy, i właśnie tu pojawia się kolejna wada gry. Kompletny brak interakcji z otoczeniem. Możemy obijać się o brzeg, o inne jednostki, lecz naszej łajbie i tak nic się nie stanie. Jedyną możliwością jej zniszczenia jest uszkodzenie spowodowane walką ? kilkanaście celnych trafień ze strony przeciwnika skutecznie nas odstrasza, jednak z pomocą przychodzi tzw. toolbox, czyli skrzynka z narzędziami pozwalająca na natychmiastowa naprawę żaglowca. Na prędkość naszego poruszania nie ma wpływu wiatr ani prądy morskie ? wielka szkoda.



    Trzy bazy to jedyne miejsca na suchym lądzie, w których możemy się bezpiecznie czuć. Inne osady są najczęściej zamieszkane przez kolonistów, którzy wciąż się na nich pojawiają, nawet jeśli wcześniej wybiliśmy wszystkich wrogo nastawionych obywateli. Ale do rzeczy. W bazach znajdują się nasi zleceniodawcy ? gdy wykonujemy dla nich misje, wzrasta poziom reputacji. Gdy pasek ten się zapełni, dotychczasowi szefowie zasilają naszą załogę. Łącznie możemy dowodzić prawie sześćdziesięcioma jednostkami. Polega to na tym, że nasz protagonista może zwerbować na raz do piętnastu żołnierzy. W zależności od ich umiejętności, możemy mieć różne ilości podwładnych. Przykładowo, wielki facet z podręczną armatą zajmuje tyle miejsc, co pięciu szermierzy. Wojacy różnią się od siebie głównie tym, iż zadają więcej obrażeń, są wytrzymalsi lub szybciej się poruszają.

    Początkowo możemy jedynie posiadać załogę złożoną z najsłabszych ludzi. Aby pozyskać kolejne postacie, musimy stawiać odpowiednie budynki. Nie możemy ich konstruować w dowolnym miejscu, a jedynie tam, gdzie pozwala na to gra. Koszt takiego przedsięwzięcia waha się od trzystu monet, aż do kilku razy więcej. Dzięki temu w dalszej fazie zabawy dowodzimy bardzo zróżnicowaną załogą, składającą się z chociażby snajperów i strzelców. Pieniądze pozyskujemy z zatopionych statków, pokonanych przeciwników i wykonanych misji. Oprócz tego, tak na lądzie jak i na morzu są porozrzucane różnorakie bonusy. Możemy znaleźć wspomniane wcześniej narzędzia, czy składniki potrzebne do wytwarzania eliksirów. Jeśli pasek naszego życia (lub naszych podwładnych) spadnie do niebezpiecznej granicy, z pomocą przychodzą butelki grogu. Trunek ten szybko stawia nas na nogi (a czasami wręcz przeciwnie ? padamy na polu bitwy i usypiamy).



    U alchemika mamy możliwość utworzenia różnorakich mikstur ? w tym celu używamy znalezionych fantów. W stoczni ulepszamy natomiast łajbę. Nie mamy może wielu możliwości modernizacji pojazdu, jednak możemy zmienić jego wygląd, dodać beczki z prochem, czy lepsze stery. Poruszanie się statkiem nie należy do najtrudniejszych ? klasyczny WSAD służy do manewrowania żaglowcem, a przyciski Q i E do strzelania z armat. Spacją uaktywniamy specjalną umiejętność (w moim przypadku był to harpun). Jeśli wpłyniemy w ciasną zatoczkę, ciężko jest w niej utknąć. W takim wypadku należy wskazać myszką punkt, do którego chcemy dopłynąć, a okręt sam wydostanie się z pułapki.

    Warto wspomnieć o oprawie audio-wizualnej. Produkcja spod skrzydeł studia Nitro Games jest kolorowa i wesoła (świadczą o tym m.in. znajdowane przez nas żarty). Grafika, choć nie zachwyca, to z daleka jest naprawdę niezła. Gorzej dzieje się, gdy prowadzimy rozmowę z innymi postaciami. Obraz zbliża się do tekstur, przez co widzimy wszystkie niedoskonałości.
    Morze jest ładne, wyspy zróżnicowane, a postacie poruszają się sprawnie. Kuleje natomiast światło. Momentami, z niewiadomych przyczyn widzimy cień, mimo tego, że źródło światła znajduje się z tej samej strony. Dziwi również fakt, iż na wodzie wciąż panuje słoneczny dzień, podczas gdy eksplorowana przez nas wyspa jest spowita w mroku. Dobrze prezentuje się warstwa dźwiękowa ? większość odgłosów walki wypada zadowalająco, aktorzy, którzy wcielili się w role mieszkańców i piratów wykonali dobrą robotę. Uczepić się można jedynie ubogiej ścieżki muzycznej. Podczas rozgrywki w kółko słyszymy dwa lub trzy rytmy ? jeden wesoły, inny budujący napięcie i ostatni, którego przeznaczenia nie można do końca zinterpretować.

    Podsumowując, Pirates of Black Cove to dobra propozycja dla osób niezbyt często stykających się z tego typu grami oraz dla poszukujących niezobowiązującego i arcade?owego tytułu traktującego o piratach. Mimo wielu niedociągnięć, czy liniowej fabuły, Piraci z Czarnej Zatoki bronią się zróżnicowanymi zadaniami oraz dobrze opowiedzianą historią.

×
×
  • Utwórz nowe...