Skocz do zawartości

IwaN1

Forumowicze
  • Zawartość

    22
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez IwaN1

  1. No i dzisiaj koniec opowieści. Przy czym przyznam się szczerze iż miałem pomysł na kolejną część (części?) opowieści, ale... od pomysłu minęły dobre 3 lata i... jakoś nie mogłem się zmusić do dalszego pisania. Nie to żeby mnie ono męczyło (wręcz przeciwnie), ale tym razem ambicje były nieco wyższe i kilka awarii kompa (a dokładniej HDD) spowodowały utratę pierwszych 5-8 stron nowej części, a jak wiadomo zacząć jest najtrudniej (co nie znaczy, że kiedyś nie spróbuję na nowo). Nie przedłużając - Epilog.

    EPILOG

    Noc nad pustynią uspokoiła się. Wiatr osłabł, a piasek nie unosił się już w powietrzu. Sierp księżyca jaśniał na atramentowo-błękitnym niebie. Pierwszy ocknął się Hayat. Rozejrzał się wokoło. Tuż przed nim leżał Książę. Znajdowali się na powierzchni. Wstał i podszedł do towarzysza. Wówczas Amin otworzył oczy.

    - Co? co się stało? ? spytał masując bark.

    - Udało się nam. ? odparł żołnierz ? Wydostaliśmy się. Żyjemy!

    - Ale co to było? Dlaczego trzęsła się ziemia, wszystko wokoło waliło?

    - Nie mam pojęcia. ? odpowiedział Hayat spoglądając na zawalone wejście ? I chyba nie chciałbym go mieć.

    Zapadła chwila ciszy. Nagle Amin odezwał się, zupełnie jakby o czymś sobie przypomniał.

    - Amira! Gdzie ona jest?

    - Nie wiem. Zapewne w środku.

    - Czy to oznacza, że? - zaczął Książę spoglądając w ziemię.

    - Obawiam się iż tak. ? powiedział żołnierz.

    - Aż tak źle mi życzysz? ? usłyszeli kobiecy głos.

    Kilkanaście kroków przed nimi, na skraju ruin, stała rudowłosa.

    - Amira! ? krzyknął Książę biegnąc w jej kierunku ? Ty żyjesz!

    Zaczął ją ściskać w ramionach jakby nie mogąc uwierzyć w to co widzi.

    - Oczywiście, że tak. ? odpowiedziała kobieta ? Czemu miałoby być inaczej?

    - Przecież byłaś w środku, gdy wszystko się waliło. Jakim cudem przeżyłaś i wydostałaś się na powierzchnię? ? mówił Amin wypuszczając ją w końcu z uścisku.

    - Powiedzmy, że cudem. ? usłyszał odpowiedź.

    Podszedł do nich Hayat.

    - To ty ukradłaś nam łódź na wyspie? ? zapytał żołnierze.

    - Nie. ? odpowiedziała patrząc mu w oczy - Ja ją tylko znalazłam.

    - Powiedź. ? zaczął Amin ? O co w tej całej historii chodziło? Miałaś w tym jakiś swój cel, czyż nie?

    Amira spojrzała w niebo i wzięła głęboki wdech.

    - Tylko bez kłamstw. ? dodał Książe ? Pamiętasz, kiedyś obiecaliśmy mówić sobie tylko prawdę.

    - Niektóre sprawy muszą zostać wyjawione. ? powiedziała rudowłosa ? Inne powinny pozostać tajemnicą.

    - Co to ma znaczyć? ? spytał się Hayat.

    Kobieta tylko lekko się uśmiechnęła i zaczęła iść gdzieś w kierunku pobliskich głazów.

    - Odchodzisz? ? usłyszała głos Amina.

    Zatrzymała się.

    - Tak bez pożegnania? ? kontynuował Książe.

    - Nie lubię pożegnań. ? odpowiedziała.

    - To zostań.

    - Nie mogę. W Babilonie czeka na mnie wyrok.

    - Przekonam jakoś ojca. Zobaczysz.

    - Nie. Nie mogę tutaj pozostać.

    - Tutaj, czy przy mnie? ? spytał Amin.

    Kobieta podeszła do niego i pocałowała.

    - Lubię cię. ? powiedziała ? Wiesz?

    Następnie stanęła przed Hayatem. Wyciągnęła do niego rękę. Żołnierz przez chwilę się zawahał, lecz również podał dłoń. Amira przytuliła go i poklepała lewą ręką po plecach.

    - Ciebie też. ? powiedziała mu na ucho.

    Hayat popatrzył się na nią dziwnym wzrokiem. Rudowłosa ponownie ruszyła w kierunku skał.

    - Wierzysz jej? ? zapytał żołnierz.

    - W co?

    - W tą historię o ?białym człowieku?. Przecież w ogóle go nie widzieliśmy.

    - Kiedy tutaj przybywałem zdawało mi się iż przez moment widziałem białego konia.

    - W takim razie gdzie on teraz jest?

    Wówczas zza rumowiska, na śnieżno-białym koniu, wyjechała Amira. Pomachała w ich kierunku.

    - Sądzisz, że jeszcze kiedyś się spotkamy?! ? krzyknął do niej Amin.

    - Kto wie! ? odpowiedziała kobieta ? Kto wie?

    Po tych słowach zniknęła za wydmami. Hayat zaczął nagle macać się po płaszczu, zupełnie jakby czegoś szukał.

    - Co się stało? ? zapytał jego towarzysz.

    - Moja sakiewka! Przed chwilą jeszcze tu była.

    - Jesteś pewien?

    - Tak. ? spojrzał na najbliższe wzniesienie ? Ukradła ją!

    Już chciał rzucić się w pogoń, lecz Książe powstrzymał go kładąc rękę na jego ramieniu.

    - Daj już spokój. ? powiedział do żołnierza ? Powiedź lepiej w jaki sposób się tutaj zjawiłeś?

    - Jechałem do Babilonu aby powiadomić o wszystkim Króla. Jednak po drodze spotkałem oddział jeźdźców pod dowództwem Balqisa. ? odparł Hayat.

    - Wojsko? Co oni robili na pustyni w środku nocy. Dodatkowo podczas burzy piaskowej.

    - Szukali ciebie.

    Zapadła cisza.

    - Gdzie oni teraz są? ? zapytał Amin.

    - Podczas burzy ktoś, czy raczej coś nas zaatakowało.

    - Co to było?

    - Nie wiem. Nic nie widziałem pośród tumanów kurzu. Po prostu kolejni ludzie z oddziału znikali w krzykach i już się nie pojawiali.

    - Na Allacha. ? powiedział Książe i po krótkiej pauzie dodał - A co z Balqisem?

    - Niestety. Również zniknął. Byłem jedyną osobą która zdołała dotrzeć do ruin.

    Amin spojrzał na pierwsze promienie wschodzącego zwolna słońca.

    - No cóż. ? przemówił ? Chyba nie pozostaje nam teraz nic innego jak powrócić do domów.

    Hayat wrócił do mieszkania tuż przed południem. Jasmina leżała w łóżku. Wydawało się że jeszcze śpi.

    - Jesteś. ? usłyszał jej słodki głos.

    - Myślałem, że śpisz.

    - Nie. Czekam na ciebie.

    Żołnierz podszedł do narzeczonej i ucałował ją w czoło.

    - W końcu wróciłeś. ? powiedziała ? Cały czas wierzyłam, że wrócisz.

    - Dostałem propozycję awansu. Wiąże się to z większą ilością godzin w pracy, ale wzrośnie też znacząco wynagrodzenie.

    - Nie chcę aby nie było cię w domu.

    - Wiem. ? odparł Hayat lekko się uśmiechając ? Odrzuciłem propozycję.

    Spojrzał na okno. W świetle słońca mienił się kolorowy kwiat rośliny, którą przyniósł przed swoim zadaniem.

    Amin siedział w swojej komnacie. Wszystko zostało sprzątnięte i uporządkowane. Na podłodze nie było już trupa, rozrzucanych książek, czy potłuczonego szkła. Nawet krew dokładnie wymyto z rzeźbień kamiennej podłogi. Za oknem była już noc. Książe spojrzał w kierunku gwiazd, a następnie wziął zakrwawioną na rogu kartkę. Było na niej napisane.

    ?Daleko i tak blisko od siebie zarazem,

    Wciąż myślimy o tym co przeżyliśmy razem,

    Chwile minione nie są stracone,

    Wie o tym dobrze każde z nas,

    Nie idziemy dalej osobno lecz w ramię, na raz.

    Pustynia samotności ogarnia mnie,

    Tonę w jej pisakach, bezkresnym dnie,

    Bez szans na ratunek, pomocną dłoń,

    Będąc skazanym, zagłębiam się w toń,

    Perspektywa upadku, iskra dnia.

    Tam gdzie nadzieją ostatnią roni łzę,

    Gdzie królestwo Ciemności roztacza się,

    Zapomniane dzieje, zagubiony czas,

    Miejsce bólu i cierpienia, lecz nie dla nas,

    Nieobecni wokoło, zagubieni we mgle.?

    Amin zamoczył pióro w tuszu i dopisał resztę wiersza.

    ?Szukamy nieustannie, dążymy do celu,

    Tych którzy go osiągną będzie niewielu,

    Straty ponieść musi każdy kto gra,

    Podjąć słuszną decyzję, nie patrzeć wstecz,

    O wiele trudniej zrobić niż rzec.

    Nie wiem co w przyszłości się stanie,

    Jakie jeszcze rzeczy przyniesie czas,

    Jednak mocno w to wierzę,

    Że nadzieja na ponowne spotkanie,

    Nigdy nie zagaśnie w nas.?

    - KONIEC ?

    Paweł ?IwaN? Grunt

  2. Dzisiaj finalny (XVI), nieco rozległy (20 stron) rozdział. Za tydzień epilog.

    XVI

    Wieczór był chłodny, przyjemny. Z rześkim wiatrem. Koń wypoczął podczas jego wizyty na wyspie, był przygotowany do długiej drogi. Człowiek w bieli postanowił teraz podróżować również za dnia. Jak najszybciej dotrzeć do celu. Za wszelką cenę. Nawet jeśli miałoby to oznaczać stratę wiernego zwierzęcia. Zadanie, ponad wszystko. Teraz tylko to się liczyło. Wszystko inne stanowiło nieistotny szczegół. Rzeczy niegodne najmniejszej uwagi. Finał zdawał się być na wyciągnięcie ręki. Tak bliski, że niemal już wykonany.

    Drobinki unoszącego się piasku smagały jego twarz.

    - Może jednak wysłać chociaż kilku z moich ludzi? ? spytał Balqis.

    Król głęboko się zamyślił. Czoło pokryły głębokie zmarszczki. Krzaczaste brwi nastroszyły się.

    - Nie ma ich dopiero trzeci dzień. ? odparł po chwili Władca ? Dajmy mu czas do końca tygodnia.

    Stary żołnierz spojrzał na nocne niebo. Gwiazdy jaśniały pośród ciemnego błękitu.

    - Wiesz, że rzadko się z tobą nie zgadzam. ? zaczął Balqis ? Ale uważam, że właśnie popełniasz wielki błąd.

    Wiatr zaszumiał pośród drzew ogrodu. Do białej altanki wleciał uschnięty liść.

    Zarośla poruszyły się. Do jego uszu doszedł dźwięk łamiących się gałęzi i szelest suchych liści. Amin podniósł się z ziemi i schował za najbliższym drzewem. Dłoń zacisnęła się na rękojeści sztyletu. Ktoś zmierzał w kierunku wody. Wyraźnie słyszał powolne kroki. Po chwili z mgły wyłoniła się męska sylwetka. Był to Hayat. Stanął na otwartej przestrzeni, wyraźnie czymś zaskoczony. Rozglądał się naokoło po pobliskich trzcinach.

    - Gdzie byłeś? ? zapytał Książe, wychodząc z ukrycia.

    Żołnierz stanął, a ręka nerwowo drgnęła mu w kierunku broni. Lecz gdy zauważył sylwetkę Księcia natychmiast się uspokoił.

    - Martwiłem się. ? odparł Hayat podchodząc w kierunku mulistego brzegu ? Tuż przed zachodem poszedłem was szukać.

    Na chwilę zapadła cisza.

    - Gdzie się podziała nasza łódź? ? spytał żołnierz.

    - O to samo chciałem się ciebie zapytać. ? powiedział Amin próbując wypatrzeć czy w mule nie ma żadnych śladów.

    Strażnik rozejrzał się wokoło.

    - A rudowłosa? ? mówił Hayat - Gdzie ona jest?

    Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi kontynuował pytanie.

    - Uciekła?

    - Nie sądzę. ? odpowiedział Książe wchodząc nieznacznie do wody.

    - Nie sądzisz, czy nie chcesz w to uwierzyć? ? zapytał Hayat spoglądając Aminowi w oczy.

    - Co masz przez to na myśli? ? odparł nie przestając badać dna.

    - To, że ona cię zwodzi. Cały czas omamia, a ty, nie wiedzieć czemu, bezgranicznie jej wierzysz. Nawet gdyby podała ci kielich z trucizną zapewne bez chwili namysły byś go wypił.

    Noga Książe natrafiła na nieznaczne wgłębienie, a następnie kolejne. To nie mogły być ślady Hayata. Tamte już dawno zakrył muł. Ktoś tutaj wchodził do wody, i to niedawno.

    - Spójrz prawdzie w oczy. ? mówił dalej żołnierz ? Rudowłosa gdzieś znika, a w tym samym czasie ginie nasza łódź. Czy nie stanowi to dość dziwnego zbiegu okoliczności?

    - Nie. ? powiedział Książe spoglądając na zdziwioną twarz towarzysza ? Na wyspie znaleźliśmy kompleks podziemi. W jednym z pomieszczeń spotkaliśmy ?białego człowieka?. Podejrzewam, że to właśnie on mógł pozbawić nas środka transportu i w ten sposób uwięzić na wyspie.

    - Na własne oczy widziałeś człowieka w bieli? ? zapytał Hayat.

    - Nie. ? odparł po chwili namysłu ? Było zbyt ciemno. Jednaka Amira go zauważyła. Wiesz, że potrafi widzieć w ciemności. To znaczy w mroku. ? poprawił.

    - A może tylko tak ci powiedziała wiedząc, że nie będziesz w stanie tego skorygować. ? żołnierz również wszedł do wody, aby być bliżej rozmówcy ? Pomyśl. Jesteśmy na wyspie otoczonej moczarami i nie przebytym bagnem. Jedyny sposób na wydostanie się stąd stanowi łódź. Miała idealną okoliczność aby się nas pozbyć i mieć pewność, iż za nią nie podążymy. ? po czym dodał ? Co prawda mogła nas zabić, no ale po co się fatygować skoro sprawę można rozwiązać szybciej i sprawniej.

    - Tak? ? przemówił Książe podchodząc do pobliskiego drzewa ? To dlaczego przecięła sznur, a nie rozwiązała go? Przecież nie stanowiłoby to dla niej żadnego problemu.

    Hayat przez chwilę przyglądał się zwisającej z pnia lince cumowniczej.

    - Może się śpieszyła? ? mówił żołnierz ? Przecież w każdej chwili ktoś z nas mógł tutaj przybyć. Albo chciała aby podejrzenia nie padły na nią i po porostu przecięła sznur, zamiast go odwiązywać.

    - W dnie są dość głębokie ślady. ? Amin wskazał tuż przed siebie ? Należały raczej one do kogoś większego i cięższego od Amiry.

    - Może. ? odparł Hayat ? Jednak rudowłosa przy wypychaniu łodzi stawiałaby większy napór na dno, czyż nie?

    - A czy gdybym zabrała łódź stałabym tu z wami? ? usłyszeli nagle kobiecy głos.

    Obejrzeli się w kierunku z którego doszedł ich dźwięk.

    Zza zarośli wyszła Amira.

    - Gdzie się podziewałaś. ? zapytał Książe.

    - Szukałam łodzi ?białego człowieka?. - odpowiedziała.

    - I? - Hayat starł się nakłonić ją do dalszej części relacji.

    - I niestety nic nie znalazłam. Musiał zdążyć opuścić wyspę zanim wyszliśmy z podziemi.

    - O ile w ogóle tutaj był. ? powiedział pod nosem żołnierz.

    - Mówiłeś coś? ? Amira rzuciła mu zimne spojrzenie.

    Na moment zapadła cisza.

    - Dlaczego jesteś mokra? ? spytał Amin gdy dokładnie przyjrzał się kobiecie.

    Hayat również spojrzał na sylwetkę rudowłosej. Ubranie było trochę ciemniejsze i w kilku miejscach przylegało do ciała. Po skórze spływały krople wody.

    - To przez naszą kolację. ? odpowiedziała wyciągając przed siebie prawą rękę.

    W dłoniach tkwiły trzy ptaki.

    - Czy aby złapać te zwierzęta musiałaś pływać? ? przemówił Hayat.

    - Jakbyś nie zauważył są to kaczki, czyli ptaki wodne. ? odparła rudowłosa ? A teraz bądź tak miły i weź się za skubanie.

    - Ale czemu akurat ja?

    - To się nazywa praca w grupie. ? powiedziała rzucając mu pod nogi zwierzęta ? Podział zadań. Ty skubiesz, ja rozpalam ogień, a Amin przynosi zapas drewna.

    Żołnierz z niechęcią spojrzał na martwe ptaki. Zdecydowanie nie podobał mu się taki podział ról.

    - Jeśli nie chcesz tego robić to nie musisz. ? powiedziała Amira ? Tylko zapomnij wówczas o kolacji.

    - Nie rozumiem tylko dlaczego akurat ty tutaj rozkazujesz? ? żołnierz spojrzał jej w twarz.

    - Bo to ja przyniosłam kaczki. ? odpowiedziała lekko się uśmiechając.

    - Jestem pełen podziwu. ? powiedział Amin ? Udało ci się rozpalić ogień przy tej wilgoci.

    - A już myślałam, że pochwalisz kaczki. ? odparła rudowłosa obgryzając kości z ciemnego mięsa.

    - Przecież to ja je skubałem. ? odezwał się Hayat.

    - Dlatego też nikt ich nie chwali. ? powiedziała kobieta obdarzając żołnierza szyderczym uśmiechem i ostentacyjnie wypluwając ptasie pióro.

    - Ściółka była zmoczona przez rosę. Czego więc użyłaś jako rozpałki? ? spytał Książe.

    - Papieru. ? spokojnie odparła Amira.

    - Jakiego papieru? ? zdziwił się Amin.

    Kobieta uczyniła gest w kierunku leżącej nieopodal księgi. Książe momentalnie upuścił pieczonego ptaka i rzucił się w kierunku sterty kartek w szczątkach czarnej oprawy.

    - Nie martw się, to gruba księga. ? powiedziała kobieta ? Starczy jeszcze na kilka ognisk.

    Amin zbierał porozrzucane kartki. Starał się stwierdzić ile z nich może brakować i przede wszystkim jakich.

    - Dobrze, że chociaż zabrałeś tą księgę na brzeg. ? kontynuowała Amira ? W przeciwnym razie kolację mielibyśmy surową.

    - Nie wyciągałem jej z pokładu. ? powiedział dalej oszołomiony Książe.

    Po wstępnych oględzinach wydawało się, że na szczęście z dymem nie poszło wiele kartek.

    - Ja to zrobiłem. ? odezwał się Hayat ? Chciałem się czymś zając podczas waszej nieobecności. A że chciałem czytać na statycznym podłożu, więc wziąłem księgę na brzeg.

    Na moment zapanowała zupełna cisza. Gdzieś nieopodal zahuczała jakiś nocny ptak.

    - Co teraz zrobimy? ? powiedział Książe siadając z przyciśniętymi do piersi resztkami księgi.

    - To znaczy? ? spytał się Hayat.

    - W jaki sposób się stąd wydostaniemy? ? kontynuował Amin.

    Zapadła cisza.

    - Nocą i tak nic nie wykombinujemy. ? powiedziała rudowłosa ? Odpocznijmy i poczekajmy do rana.

    - Jak możesz być tak spokojna? ? zapytał Książe ? Jesteśmy zupełnie odcięci od reszty świata. ?Biały człowiek?, wraz ze swoją zdobyczą, ucieka nam gdzieś w nieznane. Chyba tylko cud od Allacha jest w stanie nam pomóc.

    Kobieta lekko się uśmiechnęła.

    - Co tak śmiesznego jest w naszej obecnej sytuacji? ? odezwał się Amin zauważywszy wyraz twarzy kobiety.

    - W naszej sytuacji? ? mówiła Amira ? Nie, zupełnie nic. Po prostu rozbawiło mnie twoje zawołanie do Allacha.

    - Nie wierzysz w niego? ? spytał się Książe ? Wyznajesz może innego boga?

    - Nie. ? powiedziała kobieta ? Po prostu nie wierzę w tego typu rzeczy. Ufam tylko temu co jest tutaj i teraz. Polegam wyłącznie na sobie.

    - Jednak każdy z nas powinien w coś wierzyć. ? mówił Amin ? Nie ważne czy będzie to Allach, czy też jakiś inny prorok lub bożek.

    - Niby dlaczego? ? zapytała rudowłosa.

    - Aby nasze życie zyskało głębszy sens. ? odparł Książe ? Żeby człowiek miał do czego dążyć, w czym pokładać nadzieję. Szukać wsparcia w momentach smutku i zwątpienia w cel swojej egzystencji.

    - Nie miewam takich chwil. ? skłamała kobieta.

    - Każdy z nas je miewa. ? powiedział Amin.

    Rudowłosa wyrzuciła za siebie obgryzione kości.

    - Powinniśmy dobrze wypocząć przed jutrzejszym dniem. ? powiedziała kładąc się na ziemi ? Zbudźcie mnie na moją kolej w pilnowaniu ognia.

    Wiatr zaszeleścił wśród trzcin. W oddali rechotały żaby.

    Poranek był ciepły i spokojny. Wschodzące słońce przebijało się przez resztki mgły. Nieduże fale łagodnie uderzały o brzeg. Hayat powoli otworzył oczy. Gałęzie w ognisku jeszcze lekko się tliły. W górę unosił się słabe smużki białego dymu. Rozejrzał się wokoło. Nieopodal pod drzewem siedział Amin. Kobiety nigdzie nie mógł zobaczyć.

    - Gdzie rudowłosa? ? zapytał żołnierz wstając.

    - W lesie. ? odparł spokojnie Amin czyniąc gest ręką.

    - Puściłeś ją samą? ? zdziwił się Hayat.

    - Nieopodal jest mały wodospad. ? powiedział Książe wertując księgę ? Poszła się umyć.

    Żołnierz szybkim krokiem poderwał się we wskazanym kierunku. W ogóle nie wierzył w zapewnienia kobiety. Ona coś kombinuje - pomyślał.

    - Nie ma jej już od jakiegoś czasu, zapewne niedługo wróci. ? usłyszał za sobą głos.

    Jeśli w ogóle tam jest - przez głowę Hayata przemknęła obawa. Przedzierając się przez zarośla usłyszał szum wody. Gdy rozchylił rozłożyste liście zobaczył niewielką kaskadę. Pod bystrym strumieniem wody stała rudowłosa. Strugi chłodnej wody spływały po jej włosach, twarzy, nagiej skórze. Nagle żołnierz nieopatrznie nadepnął na suchą gałąź. Zdawało mu się, że cichy dźwięk łamanego drewna został zakłócony przez szum wodospadu. Jednak kobieta chyba go usłyszała, bo odwróciła się do niego plecami i przekręcając głowę powiedziała.

    - Ładnie to tak podglądać?

    - Ja tylko? - zaczął Hayat wychodząc zza krzaków.

    - Tego też uczą was w tej armii?

    Żołnierz do reszty zapeszony odwrócił się i chciał odejść, lecz wówczas rudowłosa znowu się odezwała.

    - Jak już tu jesteś możesz przynieść mi ubranie. ? wskazała ręką czerwony materiał przewieszony przez gałąź pobliskiego drzewa.

    Hayat zabrał okrycie i położył na kamieniu, tuż przy wodospadzie. Amira spojrzała na ubranie, a następnie na żołnierza.

    - Teraz gdybyś tak mógł się obrócić. ? powiedziała do wpatrzonego w nią Hayata ? Chciałabym się ubrać.

    - Przepraszam. ? powiedział cicho lekko zaczerwieniony żołnierz.

    Usłyszał jak szum wodospadu staje się bardziej miarowy. Zapewne rudowłosa wyszła już spod strumienia wody.

    - Co cię tu sprowadziło? ? mówiła kobieta ? Amin chyba uprzedził cię, że się myję?

    - Tak. ? powiedział Hayat wpatrując się gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń ? Uprzedził.

    - Mimo to przyszedłeś. ? usłyszał głos rudowłosej ? Chyba nie do końca mi ufałeś, czyż nie?

    - Tak. ? odparł żołnierz, po czym westchnął i dodał ? Ale najwyraźniej się myliłem.

    - Czy aby na pewno? ? tym razem głos dobiegł go tuż zza ucha.

    Chciał się obrócić, jednak wówczas coś silnie uderzyło go w tył głowy. Lekko zamroczony padł na kolana. Do uszu nie dochodził szum wody lecz drażniące wysokie tony. Przez zamglony obraz widział rozmazaną zielenie i błękity. Po kolejnym ciosie była już tylko czerń.

    Niegdyś pamiętał swe imię. Dokładnie znał swoje pochodzenie. Twarze rodziców. Miejsce narodzin. Później nie miało to już żadnego znaczenia. A rzeczy niepotrzebne należy usunąć z umysłu, aby zrobić miejsce dla tych istotnych. Zresztą nawet gdyby chciał do nich powrócić, spróbować odtworzyć porozrzucane fragmenty układanki, zapewne by się mu to nie powiodło. Brakowało już zbyt wielu części, a te które jeszcze pozostały były za bardzo ze sobą pomieszane. Pamiętał jeszcze, że jego lud nie pochodzi z tych stron lecz z odległych krain. Na pustynie przybył wiele lat temu. Chciał zaznać spokoju, lecz nie było mu to dane. Czekał go zgoła inny los. Sam też chyba nigdy nie doświadczył prawdziwego szczęścia. Widać w jego życiu nie było na to miejsca. Utrata wzroku była punktem zwrotnym jednak nie przyczyną. Był mocno przekonany iż niezależnie od wcześniejszych wydarzeń prędzej czy później musiałby zmierzyć się z zadaniem. Podołać misji lub polec. Na pewno nie zamierzał się poddać. Teraz jest w stanie wiele zmienić lub też stracić wszystko.

    Amin siedział pod rozłożystym drzewem. Chyba po raz pierwszy mógł w spokoju przejrzeć księgę, czy raczej to co z niej pozostało. Gdy zabierając ją z odkopanego namiotu miał nadzieję, że będzie z niej jakiś pożytek. Uzyska cenną wskazówkę lub radę. Hayat był zgoła przeciwnego zdania. Twierdził iż taszczenie ze sobą sterty starego papieru w niczym im nie pomoże i stanowi jedynie okłamywanie samego siebie. Zdawał się w ogóle nie przywiązywać uwagi do zawartych na starych kartach słów. Książe podejrzewał jednak, że w rzeczywistości żołnierz obawia się ich. I to tak bardzo iż nie wie co zrobić ani o tym wszystkim myśleć. Jakby odrzucenie strasznej prawdy miało coś zmienić. Samoistnie rozwiązać każdy problem. Zupełnie niczym dziecko, które zakrywa dłońmi oczy myśląc, że znika. Nagle zarośla poruszyły się.

    - Amira to ty? ? zapytał nie podnosząc wzroku od księgi.

    Nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Kroki stały się bliższe i jakby ciężkie. Książe oderwał się od lektury.

    - Hayat? ? patrzył w zdziwieniu na żołnierza ? A gdzie Amira?

    - Nie ma i prawdopodobnie nie będzie. ? odparł nowoprzybyły opierając się o drzewo.

    - Jak to nie będzie?

    - Uciekła.

    - Co?! W jaki sposób?

    - Ogłuszyła mnie i dała nogi za pas.

    - Nie wierzę. ? powiedział Amin, po czym wstał i podszedł do strażnika.

    - Czy to stanowi dla ciebie wystarczający dowód? ? zapytał Hayat wskazując rozcięcie na głowie.

    Z niewielkiej rany jeszcze sączyła się krew.

    - Ale dlaczego? ? mówił Książe wciąż nie mogąc uwierzyć w to co się stało ? Jesteśmy przecież zupełnie odcięci.

    - Ona najwyraźniej nie była.

    - Sądzisz, że? - Amin spojrzała na pustą plażę.

    Żołnierz tylko przytaknął, po czym wykrzywił usta w grymasie bólu. Cios w głowę nawet przy najmniejszym ruchu dawał o sobie znać.

    - Mówiłem, że nie należy jej ufać. ? powiedział Hayat przykładając do stłuczenia zimną stal ostrza miecza ? Teraz mądry człowiek po szkodzie.

    - Jak?... ? Książe mówił ściszonym głosem ? Przecież razem wyszliśmy z podziemi?

    - Lecz nie przybyliście tutaj we dwoje. ? wtrącił żołnierz ? Historię o ?białym człowieku? na naszej wyspie zapewne też możemy włożyć pomiędzy bajki. Zaczynam podejrzewać czy owa postać w ogóle kiedykolwiek istniała. Przecież nikt z nas jej nie widział.

    - Sądzisz więc, że ściągnięcie nas tutaj było częścią jej planu? ? mówił Amin ? Cała ta wyspa to tylko sprytnie przemyślana pułapka?

    - Wszystko na to wskazuje. ? powiedział żołnierz przypinając kołczan ? Zdobywała nasze zaufanie, osłabiała czujność, aż w końcu?

    - Na Allacha! ? przerwał mu nagle Książe.

    - Co się stało? ? spytał zaskoczony strażnik.

    - Ona może to mieć? - mówił Amin ? Za wszelką cenę musimy jak najszybciej opuścić tą wyspę.

    - Tylko jak?

    - Mam pewien plan. ? odparł Książe spoglądając w głąb lasu.

    Najpierw poczuł słabe mrowienie, później lekkie pulsujące falę zimna. Obracał niewielki przedmiot w dłoni. Druga część ? pomyślał. Przybliżył rękę do piersi. Dziwne uczucie nasiliło się. Przez chwilę zdawało mu się nawet, że odczuł ukłucie ostrego bólu. Bez wątpienia artefakt posiadał wielką moc. I to nawet pozostając nie złączonym. Tak, siła jaką będzie dysponował jest niewyobrażalna. Chyba w sercu każdego człowieka rodzi się chęć wykorzystania takiej okazji dla podrzędnych celów, własnego dobra. Nie zamierzał jednak tego czynić. Miał wyższe cele. Jego los nie odgrywał tutaj żadnej roli. Ponownie schował przedmiot za pas. Mrowienie ustało. Ze spokojnego kłusu ponownie przeszedł w galop. Nad złotymi piaskami jaśniały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Już jutro będzie na miejscu.

    I minął kolejny dzień ? pomyślał Władca spoglądając na jasny księżycowy sierp. Następna doba bez syna. Wraz z nastaniem mroku gasła nadzieja, lecz z blaskiem świtu wstawała nowa. Pytanie tylko jeszcze przez jak długi okres. Król westchnął. Wolnym krokiem powrócił do pustej komnaty. Gdy leżąc na łożu zamykał oczy miał nadzieję, że koszmar wkrótce minie. Zarówno ten rzeczywisty jak i we śnie.

    - Nie zniosę już dłużej milczenia. ? powiedział Hayat dorzucając drzewa do przygasającego ogniska ? Odkąd zdołaliśmy się wydostać z wyspy nie zamieniliśmy prawie słowa. Co się stało?

    - Myślę. ? odparł Amin.

    - A mnie się wydaje, że się dręczysz.

    Żołnierz popatrzył na Amina.

    - Cały twój dotychczasowy wizerunek rudowłosej legł w gruzach. ? kontynuował Hayat ? Zostałeś oszukany przez osobę której dotąd głęboko ufałeś. Cała prawda okazała się jedynie grą w której odgrywałeś rolę podrzędnego pionka.

    - Po prostu nie mogę przekonać się, że padłem ofiarą jednego wielkiego kłamstwa? - mówił Książe opierając skuloną głowę na rękach.

    - Nie próbuj się przekonywać. ? usłyszał głos strażnika ? Uwierz w to.

    Amin spojrzał na Hayata. Żołnierz klęczał tuż obok, poprawiał naciąg cięciwy łuku.

    - Pozostaje tylko jedno pytanie. ? mówił dalej żołnierz ? Czy w obliczu braku innego wyboru będziesz gotów posunąć się do ostatecznego rozwiązania?

    Po chwili milczenia Amin przemówił ściszonym głosem.

    - Znałem ją tak dobrze? Przyjaźniliśmy się.

    - Ludzie się zmieniają. ? powiedział Hayat ? A może chodzi tu o coś więcej niż tylko przyjaźń?

    Książe nie odpowiedział. Kolejny silny podmuch wiatru zakołysał żółto-czerwonymi płomieniami.

    Otoczyła go bezkresna ciemność. Mrok tak czarny i gęsty, że niemal nierealny. Poruszał się powolnymi krokami, niczym w smole. Z trudem łapiąc kolejne wdechy powietrza. Nagle do jego uszu dotarł głos, czy raczej echo.

    - Pamiętasz mnie?? - ostatnie słowo odbijało się od niewidocznych ścian.

    - Kim jesteś? czego chcesz? ? zapytał.

    - Jestem tobą? - usłyszał odpowiedź.

    - Jak to mną? ? mówił próbując określić źródło tajemniczego głosu ? Czego chcesz?

    - Czego chcę? ? głos zdawał się dochodzić z każdej strony ? Czy to nie oczywiste?

    Czerń zaczęła się stapiać, jakby ktoś wsysał ją w jednym miejscu. Stał teraz pośród bieli, czy raczej nicości.

    - Myślałeś, że mnie pokonałeś? ? znowu ten sam głos ? Ale mnie nie można pokonać.

    - Kim jesteś?! ? spytał dalej nikogo nie dostrzegając.

    - Nie zwalczysz samego siebie. Swoich ukrytych pragnień. Prawdziwego oblicza.

    - O czym ty mówisz?

    - Ukazuję oblicza prawdy. Stanowię przesłanie nieuniknionego. Jestem końcem jak i zarazem początkiem. Byłem już przed tobą i długo po tobie pozostanę. Nie jesteś pierwszym, ani ostatnim. Cykl zamkniętego koła będącego w nieustannym obrocie, przez ciągle płynące nowe masy wody. Od zawsze, aż do czasu wyschnięcia rzeki.

    - Skończ z tym bełkotem. ? zakrył uszy dłońmi, ale tajemniczy głos mimo to dochodził z taką samą siłą.

    - Pewien mędrzec powiedział niegdyś ?Prawdę o człowieku stanowi jego wnętrze, reszta jest tylko maską przywdziewaną zależnie od okazji?. Ja pomagam ludziom w dotarciu do ich prawdziwej natury. Tym kim są, a co skrywają. Zdejmuję maski.

    - Odpowiedz wreszcie na moje pytanie! ? krzyknął lecz jego głos jakby zginął w nicości ? Kim jesteś?!

    Otaczająca go biel przerodziła się w szarość. Zupełnie jakby ktoś do mleka wlał kilka kropel czarnego atramentu. Kiedy obraz się uspokoił się znowu usłyszał dziwny głos.

    - Jestem sędzią, oskarżycielem i katem. Pragniesz zobaczyć moje oblicze? Spójrz ponad siebie.

    Uniósł głowę, ale niczego nie mógł dostrzec. Wówczas nagle zaświeciły się dwa żółte punkciki, a szyję oplotła jakaś dusząca pętla. Chciał się wyrwać. Nie mógł. Nie był w stanie nawet unieść ręki aby chwycić wbijającą się linę. Do jego uszu dotarł głośny śmiech. Coraz bardziej odległy. Przechodzący w niknące echo.

    Król poderwał się z łoża. Rozejrzał wokoło. Znajdował się we własnej konacie. Sam pośród ciszy i spokoju. Na zewnątrz panowała jeszcze noc. Pomasował dłonią szyję. Sen, czy raczej koszmar był niezwykle realny, a co gorsza jakby znajomy.

    Jechali w milczeniu już drugi dzień. Słońce co chwila przykrywały cienkie chmury. Mocniejsze podmuchy wiatru podrywały drobinki piasku. Karawana przemierzała piaski w miarowym rytmie. Przedwczoraj w nocy natrafili na grupę podróżnych. Kupcy zgodzili się zabrać ich ze sobą. Tym sposobem zyskali transport. Karawana zmierzała w kierunku Babilonu. Wracali do domu, jednak Amin miał inne plany.

    - Jeśli pogoda się nie pogorszy to jeszcze przed wieczorem będziemy u bram miasta. ? powiedział Hayat.

    - Ja nie udaję się do Babilonu. ? powiedział lekko zamyślony Książe ? Przynajmniej jeszcze nie.

    - Masz zamiar ją ścigać? ? spytał żołnierz ? Gdziekolwiek teraz się znajduje, na pewno jest daleko od stolicy.

    - Mylisz się. Jest całkiem blisko.

    - Jak to? ? zdziwił się Hayat ? Skąd ta pewność?

    Amin wskazał na czarną księgę.

    - Wierzysz zapisanym tam słowom?

    - Poznałem jedną z rycin. ? powiedział Książe wskazując na pożółkłą kartę ? W dzieciństwie kiedy wracałem wraz z matką z dalekiej podróży zatrzymaliśmy się niedaleko Babilonu. Tuż przy zapomnianych ruinach. Nęcony ciekawością wszedłem w głąb ciemnych tuneli. Po pewnym czasie zgubiłem się i dotarłem do komnaty z owalnym stołem. Dokładnie takim jak przedstawiony tutaj. ? wskazał na rysunek - Tam też poznałem Amirę. W noc przed jej wygnaniem ponownie wybraliśmy się do podziemi. Wracaliśmy nieznanym tunelem, wówczas spod ziemi błysnęło światło. Przynajmniej ona tak uważała, ja nie chciałem jej wierzyć. Jednak teraz wiem, że mówiła prawdę. ? odwrócił stronę na rycinę przedstawiającą komnatę z trójką zakapturzonych ludzi, otoczonych poprzez snop dziwnego blasku.

    Promienie rozchodziły się gdzieś spod posadzki. Hayat teraz pojął, że dziwne światło nie zostało namalowane po to aby bardziej wyróżnić centralną postać lecz stanowiło przedstawienie miejsca. Czy raczej jego mocy.

    - Jeśli naprawdę to posiada znajdę ją właśnie tam. ? kontynuował Amin.

    - A co jeśli nie zdążysz lub nie zdołasz jej powstrzymać? ? spytał żołnierz ? Nie lepiej udać się do Babilonu i wyruszyć tam z całą armią?

    - Jeśli uda się jej tego dokonać to żadna armia nie będzie w stanie jej zatrzymać. ? odparł po chwili ciszy Książe.

    Zagłębiał się ciemność podziemia. Otoczył go przyjemny chłód. Przybył na miejsce. Korytarz prowadził w głąb ruin pradawnej budowli. Schody doprowadziły go do pomieszczenia z owalnym stołem. Snop światła padał na kamienny blat. Postać w bieli położyła rękę na hieroglifach. Opuszki palców przeszły po piśmie zapomnianego języka. Tak, to tutaj ? pomyślał. Wyjął obie części artefaktu. Położył obok siebie na kamieniu, jednak nic się nie działo. Wówczas uświadomił sobie iż przybył tutaj za wcześnie. Musi czekać zapadnięcia nocy. Wzejścia księżyca i jego pełnego zaćmienia. Wtedy wreszcie się dokona. Po tylu latach. W końcu. Teraz wreszcie ma tych kilka godzin spokoju w życiu przepełnionym nieustannymi ucieczkami i gonitwą. Nie pamiętał już kiedy dokładnie wszystko się zaczęło. Zdawało mu się, że od zawsze biegł do celu. Zupełnie jak niemal każdy zwyczajny człowiek. Tylko, że jemu prześwietlały zgoła inne wartości. Egoizm czy też chciwość stanowiły dla niego coś obcego. Nie kierował się nim. Zupełnie jak niegdyś lud z którego się wywodził. Pokusa jednak zawsze pozostawała. Nieodzowny towarzysz każdego człowieka. Będzie miał moc ukarania wrogów, wszelkich ludzi niegodziwych, oraz wszystkich od których zaznał cierpienia. Szansę stania się sprawiedliwością i to bynajmniej nie ślepą, lecz surową i prawą. Karać za zło i występki. Być ręką Boga. Unicestwić wszystkich rogów.

    Było późne popołudnie. Władca właśnie skończył odprawiać zagraniczne poselstwo. Sala Tronowa w końcu opustoszała. Wokoło zapanowała cisza i spokój. Doskonałe warunki na przemyślenie wszelkich spraw i problemów. Uporządkowanie dnia. Zaplanowanie przyszłości. Nie mógł się jednak skupić. W głowie wciąż miał obrazy z wczorajszego nocnego koszmaru. Od tamtej chwili nie zmrużył oczu. Nie mógł zasnąć czy raczej bał się to zrobić. Postać z jawy wydawała się bardzo znajoma, jednak czuł iż nie chce jej na nowo poznać.

    Mijał piąty dzień od zniknięcia Amina. Jedynego syna, przyszłego następcy tronu. Jak dotąd nie miał żadnej wieści od niego ani od wysłanego na poszukiwanie żołnierza. Niechaj Allach im dopomoże i sprawi, że moje dziecko szczęśliwie wróci do domu ? prosił w myślach Król.

    Nagle drzwi do Sali otwarły się. Do środka wszedł umundurowany mężczyzna o kościstych rysach twarzy.

    - Panie. ? przemówił żołnierz ? Przybywam z rozkazu Balqisa.

    - Coś się stało? ? spytał Władca.

    Zmarszczył czoło i nastroszył siwe brwi. Przeczuwał, że czeka go jakaś niezwykle ważna wiadomość. Miał nadzieję iż okaże się dobrą.

    - Już widać wieżę Babilonu. ? powiedział Hayat ? Na pewno nie zmieniłeś zdania? Nie chcesz najpierw powrócić do stolicy?

    - Nie. ? odparł twardo Amin.

    - Twój ojciec zapewne bardzo się zamartwia. Poza tym pogoda się psuje. Wygląda na to, że w nocy może być porządna burza piaskowa. Jesteś pewnie tego co chcesz zrobić?

    - Tak. ? powiedział Książe.

    Oczywiście kłamał. Nie tylko nie był przekonany do słuszności swojej decyzji, ale również nie wiedział co tak naprawdę czyni.

    Ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się od unoszonego piasku. Wiatr przybierał na sile. Karawana przyspieszyła. Pragnęli dotrzeć do Babilony przed nastaniem zmroku i pogorszeniem pogody.

    Król stał nieruchomo w stajni Straży Miejskiej. Był przerażony. Nowina nie okazała się być dobrą. Przeciwnie. Odnaleziono konia należącego do żołnierza Doborowej Straży Pałacowej. Tego samego, którego przed pięcioma dniami wysłał na poszukiwanie syna. Zwierzę było wyczerpane, a na jego ciele znajdowały się rany, ślady walki. To mogło oznaczać tylko jedno ? wysłany na poszukiwanie zginął. Lecz wraz z nim nie zgasła nadzieja na powrót Amina. Władca czół, że jego syn gdzieś tam jest. Należało mu tylko pomóc. Balqis miał rację. Należało wysłać chociaż jeden odział już w noc zaginięcia. Jak mógł być takim głupcem. Oby teraz dało się to wszystko naprawić. Odezwał się do starego żołnierza.

    - Musimy jak najszybciej wysłać ekipę poszukiwawczą. Kiedy mogą wyruszyć twoi ludzie?

    - Pozwoliłem sobie przygotować dwudziesto osobowy odział najlepszych żołnierzy. ? powiedział Balqis ? Są gotowi do wymarszu w każdej chwili.

    - To dobrze, niech wyruszają.

    - Tak jest. ? opowiedział żołnierz i pewnym krokiem wyszedł ze stajni.

    Władca jeszcze przez chwilę wpatrywał się w zwierzę, po czym powrócił do Pałacu. Czerwone słońce zachodziło za horyzontem.

    Jasnooki sięgnął w głąb białego płaszcza. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął nieduże szklane naczynie. Pojemnik był krótką podłużną rurką z zasklepionymi obydwoma końcami. Rozbił menzurkę. Z pomiędzy odłamków szkieł wytoczyło się pięć lekko żółtych kuleczek. Wziął jedną do ust, po chwili namysłu również drugą. Pozostałe schował powrotem do płaszcza. Połknął zawartość ust. Powoli usiadł krzyżując nogi. Wiedział, że musi teraz chwilę poczekać. Mikstura potrzebuje czasu aby zacząć działać. Postanowił wykorzystać tą chwilę na ostateczne przygotowanie. Dokładnie sprawdził czy obie części artefaktu spoczywają na swoich miejscach. Były w osobnych głębokich kieszeniach, zabezpieczone przed wypadnięciem. Fragmenty nie mogły się ze sobą zetknąć, a przynajmniej nie tutaj. Nie teraz. Następnie broń. Nie spodziewał żadnej walki, ale wolał być przygotowany na każdą okazję. Nawet tą najbardziej nieprzewidywalną. Schował sztylet w lewym rękawie, tuż pod nadgarstkiem. W specjalnie przygotowanej pochwie. Skrzyżował ręce na piersi. Starał się oczyścić myśli. Zapanować nad każdą częścią ciała i umysłu.

    Wiatr wiał coraz mocniej. Kłęby kurzu i pyłu unosiły się wokoło. Burza piaskowa przybierała na sile. Mrok zwolna ogarniał pustynię. Ostanie promienie dnia przebijały się jeszcze zza wydm. Przed karawaną majaczyły już oświetlone mury Babilonu.

    - Naprawdę sądzę, że jednak powinieneś zrezygnować ze swojej wyprawy. ? powiedział Hayat spoglądając w kierunku towarzysza ? Chociażby ze względu na aurę.

    - Już podjąłem decyzję. ? odparł Amin ? I nie zamierzam jej zmieniać. Chociażby nie wiem co się działo.

    Książe ściągnął lejce i ruszył gdzieś w tumany kurzu.

    - Zaczekaj! ? zdołał jeszcze krzyknąć żołnierz, jednak sylwetka księcia zdążyła już zniknąć mu z oczu.

    Król wszedł do swojej komnaty. Niespokojne podmuchy wiatru szarpały zasłonę. Usiadł na łożu. Dopiero pod koniec dnia zmęczenie i nieprzespana noc dały o sobie znać. Oczy niemal same się zamykały, a powieki z każdą momentem stawały się coraz cięższe. Po chwili położył się i zapadł w głęboki sen.

    Stał w sercu Babilonu, na szczycie wieży. Pod nim rozpościerało się miasto. Pałac, ulice oraz domy. Wszystko pogrążone w gęstym dymie i płomieniach. Próbował dostrzec ludzi jednak na dole nie było nikogo. Żadnej żywej duszy, ani ciał. Po porostu pustka pośród labiryntu domów i ulic. Gdzieś zza pleców dobiegły go kroki. Odwrócił się. Kilka metrów przed min stała ta sama tajemnicza postać o świecących oczach. Przybysz miał na sobie długi płaszcz z głęboko naciągniętym kapturem, spod którego tylko widoczne były tylko dwa jasne punkciki.

    - Czyż to nie piękne? ? powiedziała nowoprzybyła postać.

    - Piękne? ? zdziwił się ? Niby dlaczego zgliszcza i ruiny miałyby takie być?

    - Przypatrz się uważnie.

    - Nic nie widzę. ? odparł, lecz po chwili dodał ? Na Allacha!

    Dopiero teraz zauważył, że na ulicach jak i w oknach domów leżą albo bezwładnie zwisają zakrwawione ciała ludzi. Całe setki, a może nawet tysiące.

    - Kto mógł coś takiego zrobić? ? spytał.

    - Dobrze wiesz kto. Znasz go.

    - Ty?

    Odpowiedział mu tylko śmiech.

    - Ja? ? próbował dalej.

    - Nie. Twój syn.

    - Jak to?

    - Przyjrzyj się uważnie. ? powiedział nieznajomy zdejmując kaptur ? Przyjrzyj się i powiedz czy mnie rozpoznajesz.

    Przed jego oczami ukazała się głowa ze zwichrzonymi czarnymi włosami oraz ciemną skórą. Po części twarzy rozchodziły się dziwnie mieniące szramy, czy też blizny. Teraz rozpoznał to oblicze. Po raz ostatni widział je w czasie walki z Wezyrem, kiedy został zainfekowany przez Piaski Czasu. Jednak było to tak dawno temu. Miał nadzieję, że już nigdy go nie zobaczy. Ucieleśnienia swoich złych cech, ciemnej połowy. Przecież Piaski od dawna nie istnieją, a on sam zmienił się. Zrozumiał błędy, wybrał właściwą ścieżkę. Pokonał swoje mroczne oblicze. Dlaczego więc ono powróciło? Czemu mówi coś o jego synu?

    - O co w tym wszystkim chodzi? ? zapytał ? Co ma z tym wspólnego mój syn?

    - Wiele. ? odparła ciemna postać ? Jest za to odpowiedzialny. ? tu lekko się uśmiechnął.

    - Nie. On nie byłby do tego zdolny. Sprzeciwia się wszelkiej przemocy i zabijaniu.

    - Już wkrótce będzie inaczej.

    - Ale dlaczego?

    - Los. Pamiętasz jeszcze swoje przeznaczenie?

    - Ale on nie ma z tym nic wspólnego.

    - Ma. Dzięki tobie.

    Zamilkł wpatrując się w niebo. Słońce zakrywały chmury i dym.

    - Losu nie można zmienić. ? kontynuowała czarna postać ? Oszukać, owszem, lecz nigdy pokonać. Jednak to nie jest rozwiązanie, gdyż takowe w ogóle nie istnieje. To co było komu pisane, prędzej czy później się wypełni. W ten czy też inny sposób. Taka jest kolej rzeczy, nieodzowna zasada rządząca tym światem.

    Człowiek w płaszczu położył rękę na jego ramieniu.

    - Popełniłeś w swoim życiu wielki błąd. Zrobiłeś coś czego nie powinieneś czynić, ty ani żaden z reszty śmiertelników. Jednak to nie był koniec. Próbując wszystko naprawić jeszcze bardziej się pogrążałeś. Zdawało ci się, że wygrałeś. Lecz los bywa okrutny. Wina przeszła na twego syna i tym razem przeznaczenie się wypełni. Odniesie triumf.

    Po tych słowach wieża zaczęła się rozpadać. Najpierw odpadały pojedyncze kamienie, następnie cale belki podtrzymujące konstrukcję i ściany. Stał tuż przy krawędzi. Chciał się ruszyć, jednak nie mógł tego zrobić. Płyta marmurowej posadzki przechyliła się w kierunku przepaści. Ześlizgnął się. Zaczął spadać.

    Jasnooki powstał. Mikstura zaczynała działać. Czuł strumienie mocy, ?widział? promienie światła. Jego inne zmysły uległy lekkiemu otępieniu, ale nie było to teraz istotne. Do wykonania zadania potrzebował tylko nowych umiejętności. A kiedy narkotyk przestanie działać wszystko wróci do normy. Teraz czas sfinalizować misję. Na zewnątrz już dawno zapadła noc. Ruszył korytarzem, prowadzony przez niewidzialne znaki. Tunel skręcał mocno w lewo i prowadził w głąb. Przez krótki moment mały snop światła uderzył z pomiędzy kamienni posadzki. Postać w bieli przystanęła. Odgarnęła piasek i przyłożyła obie dłonie. Blask pojawił się ponownie. Tym razem większy i o wiele jaśniejszy. Po chwili podłoże zaczęło lekko drżeć, a z sufitu posypał się pył. Podłoga ze zgrzytem rozsunęła się. Otwarło się przejście prowadzące stromymi schodami, gdzieś do wnętrza ciemnych czeluści. Jasnooki zagłębił się bezkresnej czerni. W ślad za nim podążyły jeszcze inne kroki. Ciężkie płyty ponownie się zamknęły.

    Amin dotarł do ruin. Przez chwilę zdawał mu się iż niedaleko widzi białego konia. Jednak równie dobrze mogło to być jedynie przewidzenie. W końcu pośród szalejącej burzy widoczność była niemal zerowa. Przywiązał swoje zwierze i wszedł do ciemnego tunelu. Płomień pochodni zakołysał się na wietrze. Lekki blask rozświetlił część korytarza. Jestem ? pomyślał Książe. Tylko co dalej? ?Idź, znajdź ją? usłyszał dziwny głos. Zdawał się on być tym samym który po raz pierwszy odezwał się tutaj przed kilkoma dniami, gdy był z Amirą. Od zabicia tłustego zbója i opuszczenia Pałacu głos milczał, aż do teraz. Kim jesteś? ? zapytał w myślach. ?Jestem tobą? usłyszał odpowiedź. Czego chcesz? ?Tego co ty?. To znaczy? ?Twojego dobra, satysfakcji, rewanżu?. Rewanżu? Za co? ?Idź, znajdź ją. Powstrzymaj.? Przed czym? Nawet nie wiem czy tutaj jest. ?Jest. Uwierz. Nie mamy czasu. Biegnij!? Nie bardzo wiedząc co robi rzucił się w pogoń. Prosto przed siebie. Na oślep.

    Hayat pędził pośród burzy. Karawanę dawno stracił z oczu, a ruin nie mógł odnaleźć. Nie wiedział nawet czy podąża we właściwym kierunku. Pośród kurzu i pasku majaczyły jeszcze światła Babilonu. Może zawrócić, dopóki jeszcze istnieje taka szansa? Zawiadomić o wszystkim Króla i wyruszyć z armią. Ci ludzie niezależnie od pogody znajdą drogę w niemal każde miejsce. Odnajdą Księcia. Pomogą, schwytają rudowłosą. A może ty się po prostu boisz? ? przeszła mu nagła myśl. Nie chcesz podejmować ryzyka w obawie przed porażką. Czyżby dzielny żołnierz elitarnych oddziałów Doborowej Straży Pałacowej podszyty był tchórzem? Nękany przez strach i nieuzasadnione obawy. Przecież szczęście zawsze mi sprzyjało. Tak ? pomyślał. Jednak już mnie opuściło. Zawrócił konia i pognał w kierunku miasta.

    Amin wbiegł do dużej komnaty z eliptycznym kamiennym stołem i dziurą w kopule dachu. Pośrodku stała rudowłosa. Nie poruszała się wzrok miała tępo wpatrzony w podłogę.

    - Nie zdążyłam. ? powiedziała nagle.

    Książe zbliżał się do niej powolnymi krokami.

    - Myślałam, że będę w stanie. ? kontynuowała ? Że mi się uda.

    ?Teraz!? usłyszał głos we wnętrzu głowy. Co mam niby zrobić? ? zapytał. ?Jak to co? Zabij ją!? Znajdował się tuż za jej plecami. Sięgnął ręką po sztylet. Palce zacisnęły się na zdobionej rękojeści. Był gotowy do uderzenia, jednak zawahał się. ?Na co czekasz? Zrób to!? Nie! ?Zabij!? Nie! ?Teraz!?

    - Nie! ? krzyknął upuszczając ostrze ? Odejdź!

    Kobieta nagle odwróciła się i za zdziwienie w oczach spojrzała na mężczyznę. Potem na leżący na kamieniu sztylet. Amin usiadł opierając się plecami o stół. Rudowłosa spoczęła koło niego.

    - Po co tu przyjechałeś? ? zapytała.

    - Chciałem cię odnaleźć.

    - Odnaleźć, czy może zabić? ? powiedziała czyniąc gest w stronę lśniącego sztyletu.

    - Nie. ? odparł mężczyzna ? Nigdy bym tego nie zrobił. Nie byłbym w stanie ponownie odebrać ludzkiego życia.

    - Ponownie?

    - Tak. ? powiedział Amin podnosząc sztylet i przyglądając się jego smukłemu ostrzu ? Wieczora którego napadnięto na Pałac, do mojej komnaty wdarł się jeden ze Skorpionów Pustyni. Gruby niski brodacz. Ten sam który wcześniej mnie tutaj skrępował i zamknął grobowcu.

    - Zeinab. ? wtrąciła Amira.

    - Kiedy wszedłem do środka rzucił się na mnie z mieczem. ? kontynuował mężczyzna - Nie miałem żadnej broni. Mój sztylet tkwił za pasem zbója. Kiedy uderzył uczyniłem unik i przeturlałem się tuż koło niego. Zdołałem wyciągnąć sztylet, a następnie odruchowo zadałem cios. Zupełnie tak jak uczyłem się na treningu u Balqisa. Tylko, że tym razem nie była to wypełniona piaskiem kukła, lecz człowiek z krwi i kości. Przywalony ciałem i zapewne od uderzenia o posadzkę, straciłem przytomność. Gdy ponownie się ocknąłem leżałem w kałuży krwi, a moja broń tkwiła pomiędzy żebrami martwego Skorpiona. Miotał mną strach, dziwna złość i zarazem żal. Ze lśniącego ostrza spływała posoka. Czułem się jak najgorszy morderca. Zbrukany krwią. Człowiek nie zasługujący na chodzenie po tym świecie.

    - Broniłeś się. ? odparła kobieta ? Pozbawiłeś życia złego człowieka.

    - Według ciebie zasługiwał na śmierć? ? spytał Amin ? Jakimi kryteriami określisz zło?

    - Wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej źli.

    - Czy to znaczy, że można zabić każdego z nas? ? spytał patrząc jej w oczy ? Takimi masz kodeks?

    - To nie jest takie proste. ? powiedziała Amira spoglądając gdzieś w dal.

    Zapadła chwila milczenia. Odgłosy świstu wiatru grały w ciemnych tunelach.

    - Ile ludzi zabiłaś? ? zapytał nagle Amin.

    - Wielu. ? odparła rudowłosa spoglądając na dziurę w suficie ? Zbyt wielu.

    - I nie żałujesz tego?

    - Żałuję. Gdyby człowiek tylko mógł chciałby to wszystko cofnąć. Albo przynajmniej większość. Lecz niestety nie jest to możliwe.

    Ponownie zapadła cisza.

    - Po co tutaj przybyłaś? ? mężczyzna przerwał ciszę - Czemu nas zostawiłaś na wyspie?

    - Przybyłam tutaj za ?białym człowiekiem?. ? kobieta mówiła spokojnym głosem ? Kiedy na bagnach wychodziliśmy z podziemi zauważyłam jak nasza łódź dryfuje z prądem w dal. Pobiegłam aby ją zatrzymać.

    - Czemu wówczas nie odpłynęłaś?

    - Nie miałam pojęcia w którą stronę mam wyruszyć.

    - To jak dowiedziałaś się dokąd podążyła postać w bieli?

    - Rozpalając ognisko przy pomocy papieru natrafiłam na rycinę która wydała mi się znajoma. Podobnie zresztą wyglądało wnętrze budowli, tej która znajdowała się na naszej wyspie. Następnego dnia wyruszyłam w pogoń, jednak przybyłam za późno.

    - Czemu nie zabrałaś ze sobą? Skąd mam mieć pewność, że ?biały człowiek? w ogóle istnieje i jest tutaj?

    - Widziałeś przy wejściu jasno-śnieżnego rumaka?

    - Czemu nam nic nie powiedziałaś? Co ty ukrywasz?

    Wówczas z sufitu odpadł fragment płyty. Rudowłosa odskoczyła na bok i pociągnęła za sobą Amina. Blat kamiennego stołu pękł na pół.

    - Co się dzieje? ? zapytał mężczyzna.

    - Zaczęło się. ? odpowiedziała Amira spoglądając na zanikającą smugę światła.

    Wciąż spadał w dół. Przed oczami przelatywała mu wieża, miasto, fragmenty walących się murów. Kurz oraz pył. W pewnym momencie pochwyciła go smukła dłoń. Upadek zwolnił i teraz bardziej szybował niż spadał. Kiedy dotknął nogami ziemi spostrzegł, że stoi wśród ulic Babilonu. Jednak miasto nie było, tak jak się tego spodziewał, w gruzach i zgliszczach. Przeciwnie. Lśniło blaskiem którego nigdy wcześniej nie znał, nie widział. Tuż przed nim ukazała się postać, czy raczej jej nikły kontur. Ta sama osoba przed chwilą uratowała go od upadku. Sylwetka zbliżyła się. Wówczas zdało mu się, że ją rozpoznał.

    - Kaileena? ? przemówił ? Kaileena to ty?

    Kobieca postać tylko podeszła do niego i chwyciła za dłoń.

    - Nie martw się. ? usłyszał ciepły głos ? Wszystko będzie dobrze.

    Sylwetka zaczęła się rozpływać.

    - Zaczekaj! ? krzyknął, lecz przed nim już nikt nie stał.

    Hayat popędzał konia. Piasek coraz bardziej utrudniał widoczność, a mury miasta zdawały się wcale nie przybliżać. Nagle spośród kurzu wyłoniła się grupa jeźdźców. Sprawiali wrażenie niedużego oddziału uzbrojonej armii. Po chwili rozpoznał, że jest to perskie wojsko, batalion z Babilonu. Na czele jechał stary żołnierz. Był to Balqis. Hayat podjechał do dowódcy. Zasalutował i w pośpiechu zaczął mówić.

    - Musimy mu pomóc. Udać się w kierunku ruin.

    Balqis z początku wydawał się być bardzo zaskoczony widokiem strażnika. Zamrugał powiekami, jakby nie wierzył własnym oczom, albo starał się pozbyć jakiegoś przewidzenia.

    - Kto, gdzie? ? zapytał stary żołnierz ? Mów od początku.

    - Nie ma na to czasu. ? oparł ? Musimy?

    Wówczas z niedaleka usłyszeli jakieś krzyki. Jeden z jeźdźców zniknął nagłe pośród tumanów piasku i już się nie pojawił. Reszta oddziału rozbiegła się z tamtego miejsca jakby w popłochu.

    - Trzymać szyk! ? Balqis starał się przekrzyczeć wiatr ? Broń w pogotowiu!

    Grupa utworzyła okrąg wzajemnie się osłaniając. Wokół panował spokój, lecz po chwili znowu zniknął kolejny żołnierz. Jego koń przestraszony uciekł gdzieś w kierunku ciemnej burzy.

    - Cholera! ? zaklął przywódca ? Co to było?

    Mocniejszy podmuch wiatru znów zawiał tuż obok.

    - Do ruin! ? Balqis wydał rozkaz i pociągnął za lejce.

    Albinos wszedł do niskiej, długiej komnaty z rzędem jaśniejących kolumn. Światło rytmicznie pulsowało z każdym jego krokiem. Nagle wydało mu się, że coś usłyszał. Zatrzymał się. W pomieszczeniu znajdował się ktoś jeszcze. Nie był tego do końca pewien, lecz to przeczuwał. Schował dłonie w szerokich rękawach białego płaszcza. W chwile po tym zza kolumny wyskoczył Nour. Ze niewielkim nożem w ręku rzucił się na człowieka w białej szacie. On jednak był na to przygotowany. Szybkim ruchem ręce wyłoniły się spod materiału. W prawej dłoni błysnął sztylet, który następnie zagłębił się pomiędzy żebrami herszta Skorpionów. Atakująca postać osunęła się na ziemię. Powoli i bezwładnie. ?Biały człowiek? nie chciał tracić czasu na wyjęcie noża. Ruszył więc dalej, zostawiając umierającego w czerwonej kałuży posoki.

    Jasny korytarz zaprowadził go do okrągłej sali z centralnym ołtarzem. Naokoło stały trzy menhiry z pieczęciami na każdym z nich. Albinos podszedł do pierwszego po prawej. Gdy chwycił oburącz za pieczęć usłyszał dziwny głos.

    - Nie rób tego! ? wypowiadane słowa należały wyraźnie do kobiety, jednak nikogo nie mógł ?zobaczyć?.

    Zerwał więc pierwszą pieczęć. Ze skały, w kierunku ołtarza, popłynęła struga światła.

    - Przestań! Nie wiesz co czynisz. ? znowu ten sam głos.

    Podszedł do drugiego menchia.

    - Stój!

    Starał się nie zwracać na te krzyki uwagi. Na ziemię opadła kolejna pieczęć. Została jeszcze jedna.

    - Jeszcze możesz się wycofać!

    Ostatnia z pieczęci roztrzaskała się na kamieniach posadzki.

    - Nie masz nade mną władzy. ? powiedział idąc w kierunku centrum pomieszczenia.

    W stronę bijącego blaskiem ołtarza.

    - Masz rację. ? usłyszał ponownie kobiecy głos ? Ja nie mam.

    W tym momencie coś poczuł. Zupełnie jakby jego płaszcz był mokry. Tuż nad wysokością bioder. Przyłożył dłoń. Ciecz lekko się lepiła i szybko zasychała na skórze. Nagle natrafił na coś wystającego z ciała. Przedmiot był twardy, podłużny oraz zimny. Nóż ? pomyślał. Pewnie tkwi w nim już jakiś czas. Musiał go wcześniej nie zauważyć przez narkotyk który zażył aby móc ?widzieć? światło. Mikstura nie tylko lekko otępiła jego zmysły, ale również pozbawiła na pewnie czas czucia. Teraz wrażenie zaczynało powracać. Odczuwał narastający ból. Z każdym krokiem ostre promieniowanie stawało się coraz mocniejsze. Potknął się na jednym ze schodów, lecz zdołał ręką chwycić się krawędzi ołtarza. Prawa dłoń powędrowała pod płaszcz w poszukiwaniu artefaktu. Palce zagłębiły się w kieszeni i wyjęły nieduży przedmiot. Zakrwawiona dłoń położyła go na świecącej płycie. Czuł jak ucieka niego życie. Z każdą chwilą stawał się coraz słabszy, bardziej śpiący. Musi zdążyć. Ręka zaczęła szukać drugiej kieszeni. Jest ? pomyślał wyjmując następną, ostatnią część artefaktu. Zaczęła go ogarniać prawdziwa ciemność. Pozłacany przedmiot uderzył dźwięcznie o kamień.

    Niektórzy sądzą, iż w momencie poprzedzającym śmierć człowiek widzi przed oczami całe życie. Nour mógł się teraz przekonać, że ludzie o takim przekonaniu są w błędzie. Tuż przed odejściem z doczesnego świata umierający widzi tylko pewne fragmenty swojej egzystencji i to bynajmniej nie w chronologicznej kolejności.

    Przed trzema laty dostał zlecenie na z pozoru prostą robotę. Chodziło o wymuszenie spłaty długu od jednego z bogatych miejskich kupców. Jednak istniał pewnie problem. Delikwent posiadał bardzo dobrze strzeżoną posiadłość, którą niezwykle rzadko opuszczał. A już na pewno nie bez licznej i wyszkolonej ochrony. Frontalny atak nie miał większego sensu. Należało znaleźć inny sposób. Więc Skorpiony Pustyni przybywając do miasta rozdzieliły się na grupy jedno lub dwu osobowe. Nie wzbudzając niczyich podejrzeń rozeszli się po okolicznych knajpach i zajazdach aby zasięgnąć informacji. Odszukać jakiś słaby punkt, zdobyć jak największą wiedzę o celu. Jego zwyczajach, upodobaniach, życiu. Dowiadywali się czy aby kupiec nie ma słabości do hazardu, alkoholu czy też okolicznych dziwek. Ich poszukiwania nie przyniosły jednak większego rezultatu, poza informacją iż jego nieżyjąca już żona miała włosy o płomienistej barwie. To oznaczało, że cel miał słabość do rudych kobiet. Tylko gdzie tutaj taką znaleźć? Dodatkowe zmartwienie stanowiło dwoje z jego ludzi, którzy z jakiś powodów nie stawili się z powrotem w wyznaczonym miejscu zgrupowania. Może zostali złapani? Rozszyfrowano ich? Albo po prostu wdali się w jakąś bójkę lub spili na umór. Miasto trzeba było bezwarunkowo opuścić. I to jak najszybciej. Tym bardziej, że właśnie wybuchł pożar co będzie stanowiło doskonałą zasłonę do ich zniknięcia. Kończyli siodłać konie.

    - Trudno. ? powiedział herszt do Zeinaba ? Każ swoim ludziom zbierać się do drogi. Nie możemy już dużej czekać.

    - Ale co z dwójką naszych? ? spytał brodacz.

    - Zapewne wpadli i nie chcieliby aby i nas spotkało to samo. ? mówił Nour uważnie rozglądając się wokoło ? Jeśli uda im się wyjechać z miasta, znajdą nas.

    Gdy dosiadał konia sąsiednią ulicą przemknęła się jakaś postać. Normalnie nie zwrócił by na nią większej uwagi gdyby nie kolor włosów. Był on rudy. Lecz dziewczyna tak samo jak szybko się pojawiła równie prędko zniknęła. Nie było czasu aby jej szukać, musieli opuścić miasto. Po niemal dwóch miesiącach bezowocnych szukania sposobu na bogatego kupca, Nour był bliski rezygnacji z podjętego zadania. Rzadko to robił. Według niego takie postępowanie nadszarpywało autorytet i kłóciło się z wyznawanymi przez niego zasadami. Jednak kiedy była konieczność nie wahał się tak postąpić, chociaż nigdy tego nie lubił. Wówczas pojawił się promień nadziei, czy raczej traf ślepego szczęścia. Na pustynnym szlaku mijali karawanę w której podróżowali również handlarze niewolników. Zeinab chciał się trochę rozerwać i wypożyczyć na noc jedną z kobiet. Herszt uważał, że chore zboczenia grubasa tylko marnują im czas. Przecież dziwki może sobie załatwić za kilka dni w najbliższym mieście, a nie na środku pustyni. Zadecydował iż nie urządzają żadnego postoju, ruszają w dalszą drogę. Lecz kiedy przejeżdżali koło klatek w których transportowano niewiasty coś zwróciło uwagę Noura. Jedna z kobiet miała krótko obcięte rude włosy, takie same jak ta widziana przez niego w mieście. W głowie zaczął układać się plan. Może w sprawie z bogatym kupcem nie wszystko jest stracone? Wykupił więc dziewczynę. Po czym napoił, nakarmił oraz ubrał. Widać że była wycieńczona. Zapewne od dawna podróżowała będąc na skraju wyczerpania. Gdy wypoczęła, herszt Skorpionów przystąpił do próby realizacji planu. Opowiedział rudowłosej o zamożnym kupcu oraz przedsięwzięciu które jego banda planuje wykonać. Zapoznał ją z trudnościami na które natrafili oraz nowym planem, w którym ona miała odegrać kluczową rolę. Następnie złożył jej propozycję nie do odrzucenia. Zasady były proste i jasne ? albo godzi się na wzięcie udziału w misji i żyje, lub odmawia co jest równoważne z jej śmiercią. Wszelkie próby ucieczki, oszustwa albo zdrady miały skończyć się tak samo jak w przypadku nie przystania na propozycję. Dziewczyna wydała się nie być głupią. Zgodziła się. Jednak pod jednym warunkiem ? po pomyślnym wykonaniu zadania mieli puścić ją wolno. Nour, mimo sprzeciwów Zeinaba, uznał to za sprawiedliwe żądanie. Normalnie w podobnych przypadkach należało zabić ?narzędzie? aby zatrzeć ślady, lecz ten jeden raz mógł zrobić wyjątek. Zwłaszcza, że zapłata za wykonanie była sowita i po jej otrzymaniu mogli na pewien czas zniknąć. Do miasta przybyli jeszcze w tym samym tygodniu. Kilka dni wstecz udało się zaaranżować wypadek w którym zginęła jedna z służących kupca. Rudowłosa została wówczas wystawiona na centralnym placu w comiesięcznym targu niewolnikami. Herszt skorpionów liczył, że jego cel się tam zjawi. Istniało ryzyko iż wyśle kogoś z sług, a wtedy plan nie będzie miał praktycznie żadnych szans powodzenia. Jednak szczęście im dopisało. Kupiec pojawił się osobiście i nabył podstawiony towar. Ryba pochwyciła przynętę, teraz pozostało tylko poczekać aż haczyk zagłębi się na tyle aby zdobycz nie mogła się wyrwać. Po niemal miesiącu rozpracowywania plan został sfinalizowany pełnym sukcesem. Okazało się, że kobieta nie tylko jest niezwykle sprytna, ale również potrafi perfekcyjnie odegrać niemal dowolną rolę. Zdobyła zaufanie kupca i odnalazła skarbiec. Poznała również rozkład patroli oraz zwyczaje wszystkich domowników. Podczas wyjazdu swojego pana przez trzy noce niepostrzeżenie wynosiła kosztowności, które następnie skrzętnie chowała przy szopie koło ogrodu w starych workach z czarnoziemem. Ziemia była składowana na jednym z ze starych wozów. Na dzień przed powrotem kupca, do posiadłości wjechał Nour pod przebraniem przejezdnego sprzedawcy żyznego gruntu i rzadkich nasion. Starego ogrodnika zdziwiła wizyta handlarza. Niczego przecież nie potrzebował ani nie zamawiał. Poprosił więc straż aby odeskortowały delikwenta poza bramy. Nour zrobił jak mu kazano i opuścił posiadłość. Plan został wykonany. Starzec nie zauważył, że wozy zostały podmienione. Kobieta wydostała się pozostając ukrytą w jednym z worków. Wszystko poszło po jego myśli. Rudowłosa spisała się doskonale. Teraz nadszedł czas na jego część umowy. Zeinab był temu przeciwny, jednak jego zdanie się nie liczyło. Herszt zastanawiał się czy aby nie zatrzymać kobiety przy sobie, wcielić w szeregi Skorpionów Pustyni. Tyle mogliby razem dokonać. Lecz dał jej słowo. Obiecał puścić wolno, a nie miał w zwyczaju łamać złożonych przyrzeczeń.

    - Jesteś wolna. ? powiedział do rudowłosej ? Jeśli chcesz możesz iść, ale gdybyś wolała zostać?

    - Nie. ? odparła kobieta - Wolę pójść własną drogą.

    - Zanim pójdziesz. ? przemówił herszt, kiedy rudowłosa była przy wyjściu z namiotu ? Chciałbym jeszcze poznać twoje imię.

    - Amira. ? usłyszał odpowiedź.

    Po czym materiałowa płachta zakołysała się, a postać zniknęła. Nour miał jednak przeczucie, że jeszcze któregoś dnia się spotkają.

    Dzieciństwo spędził w małej rybackiej wiosce. Wychowywał go ojciec, matka zmarła gdy był jeszcze mały. W ogóle jej nie pamiętał. Znał tylko historię w których była wspaniałą kobietą. Ziemie na której przyszło im żyć należały do zamożnego właściciela, któremu co miesiąc musieli płacić daninę. Nour wraz z ojcem uprawiali skrawek piaszczystej ziemi i urządzali połowy w przylegającej do mieściny rzece. Kiedy chłopiec dorastał zapragnął wyruszyć w podróż. Gdziekolwiek. Dość miał nieustannego przebywania w jednym miejscu z tymi samymi ludźmi, przywiązania do ziemi. Chciał być wolnym. Zaczął namawiać ojca do opuszczenia wioski. Zaczęcia zupełnie nowego życia z jasnymi perspektywami na przyszłość. Jednak rodzic kategorycznie się temu przeciwstawił. Wolał spokój i ład dnia codziennego. Nie lubił nagłych zmian i niepewności. Oczywiście wola ojca dotyczyła również syna.

    Jednak pewnego razu młodzieniec zauważył jak nieopodal zatrzymała się pewna karawana, co nie zdarzało się często, gdyż mała rybacka mieścina znajdowała się z dala od szlaków handlowych. Chłopiec postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję. W nocy wymknął się niepostrzeżenie i dołączył do grupy podróżnych. Tak w wieku dziesięciu lat Nour uciekł z domu. I już nigdy tam nie powrócił.

    W palącym słońcu zbójecka banda przemierzała bezkresną pustynię. Byli zmęczeni i w złych nastrojach. Ścigano ich od trzech tygodni. Niemal wszędzie gdzie pastwili swoją stopę pojawiali się perscy żołnierze z jednym tylko rozkazem ? schwytać, w razie oporu zabić. Może ostatnimi miesiącami za bardzo sobie pofolgowali? Może nie powinni tak otwarcie napadać na karawany z głównego szlaku handlowego? A może nie należało okradać wojskowego konwoju z żołdem? Jedno jest pewne ? muszą teraz zniknąć i poczekać aż sprawa przycichnie. Tylko jak wówczas przeżyć, bez grabieży, cudzych pieniędzy? Posiadał trochę odłożonego złota, na czarną godzinę. Lecz nigdy nie spodziewał się iż może ona być aż tak ciemna. Należało zgromadzić więcej. Dokonać jeszcze tego ostatniego skoku przed długim zniknięciem ze sceny. Po dwóch dniach dostrzegł samotną niewielką karawanę. Cel wydawał się idealny. Niezbyt dużo ludzi, zagubionych gdzieś z dala od głównych szlaków. Zupełnie jakby prosili się o obrabowanie. Nour wszystko dokładnie zaplanował. Gdy zapadł zmrok jego ludzie otoczyli podróżnych ze wszystkich stron i na jego znak przystąpili do ataku. Jednak w obozowisku nikogo nie było. Wielbłądy stały spokojnie koło tobołów i małych wozów. Ognisko paliło się, a iskry strzelały w powietrze. Wówczas herszt zrozumiał ? zasadzka. Jednak na odwrót było już za późno. Ze skrzyń i podziemnych kryjówek wyskoczyli żołnierze. Z oddali dobiegł ich tętent kopyt. To grupa czterech łuczników, która miała za zadanie pilnować aby nikt z pojmanych nie miał szansy na ucieczkę. Nour wraz ze swoimi ludźmi znalazł się w potrzasku. W dodatku takim z którego nie widział żadnej perspektywy wyjścia. Lecz mimo wszystko postanowił się nie podawać. Wolał zginąć w walce niż zostać pojmanym, upokorzonym i straconym na oczach setek gapiów. Nie chciał aby jego śmierć stała się jarmarczną atrakcją. Lepiej odejść z honorem, z mieczem w dłoni. Wydał rozkaz do ataku i rzucił się na pierwszego z żołnierzy. Jego ludzie też chyba woleli walczyć i ginąc niż zostać pojmanymi. Zaczęła się walka. Żołnierze mieli przewagę liczebną oraz lepsze wyposażenie. Chroniły ich zbroje i hełmy. Część nawet posiadała tarcze. Nour zablokował cios i rozciął krtań atakującego. Starał się walczyć jak najlepiej mógł. Nie zwracał uwagi na ból oraz odniesione rany. Przepełniał go szał. Wówczas zauważył, że potyczka przybiera zły obrót. Wielu z jego towarzyszy już poległo. Część zostało pojmanych, lub co gorsza rzuciło się do bezsensownej ucieczki. Nagle postanowienia, o twardej walce aż do końca, nie stały się tak jasne i proste jak jeszcze kilka chwil wstecz. Bardziej rozsądne było żyć dla idei, niż ginąć w jej imię. Kontem oka zauważył, że w pobliżu znalazł się jeden z konnych łuczników. Żołnierz był skupiony na celowaniu w walczących przy ognisku. Nadarzyła się szansa, której nie można było zmarnować. Nour rzucił się na jeźdźca. Pierwszy cios padł na ręce, tak że mężczyzna wypuścił łuk. Następnie było cięcie w brzuch. Martwa postać osunęła się bezwładnie z konia. Herszt natychmiast wskoczył na zwierze i pognał przed siebie, w dal. Lecz wkrótce usłyszał za sobą pogoń. Był to drugi z łuczników, który spostrzegł śmierć swojego towarzysza. Powietrze przecięła strzała. Potem kolejna. Pierwsza nie trafiła, druga ugrzęzła w szyi konia. Zwierzę zwolniło bieg. Potrząsnęło głową i zaczęło donośnie charczeć. Żołnierz doganiał go. Nour dobył miecza, lecz wówczas świsnęła następna strzała, która przebiła mu prawą dłoń. Upuścił broń, spadł z konia. Łucznik zatrzymał się tuż obok. Herszt leżał na ziemi bez ruchu. Żołnierz zsiadał z wierzchowca poszedł w jego kierunku. Nagle Nour poderwał się i wbił łucznikowi sztylet pod żebra. Kiedy upadali na piasek konający żołnierz wydał z siebie głośny krzyk. Jego wrzask przestraszył konia. Zwierzę stanęło na tylnych kopytach i zarżało donośnie. Gdy ponownie spoczęło na ziemi, jedna z jego nóg trafiła na prawą rękę Noura. Kość przedramienia pękła. Herszt zasyczał z bólu. Zdołał jednak wstać i pochwycić lejce. Podwiązał kontuzjowaną kończynę. Gdy zwierze się uspokoiło dosiadł je i ruszył przed siebie.

    Tutaj wspomnienia z życia się skończyły.

    - Musimy coś zrobić! ? krzyknęła Amira.

    - Co? ? powiedział Amin ? To całe miejsce zaraz się zawali. Musimy uciekać!

    Kolejny kamienny blok spadł tuż koło nich.

    - Nie! ? odpowiedziała mu rudowłosa i wyrwała się jego dłoni.

    - Amira! ? krzyknął, lecz dziewczyna zniknęła w mroku i kurzu.

    Chciał za nią pobiec, lecz walące się strop zagrodził mu przejście. Nagle ktoś złapał go za rękę. Był to mocny uścisk.

    - Szybko! ? usłyszał męski głos.

    Obok stał Hayat.

    - Tam jest Amira. ? powiedział Książę ? Musimy jej pomóc!

    - Jeśli to zrobisz zginiesz! Zapomnij o niej!

    Zaczęli biec korytarzem prowadzącym w górę. Wokoło sypał się piasek, spadały kamienie, wszystko się trzęsło. Płomień na pochodni kołysał się niespokojnie. Do powierzchni było już kilkadziesiąt kroków. Wielki głaz wieńczący wyjście zaczął drżeć i niebezpiecznie się osuwać. Nie damy rady ? pomyślał Hayat.

  3. Dzisiaj XV część opowieści...

    XV

    Płynęli już drugi dzień z rzędu. Na brzeg schodzili tylko aby przenocować albo uzupełnić zapasy. Rzeka nieustannie kierowała ich na wschód. Koryto zaczęło się rozszerzać, a woda coraz częściej tworzyła szerokie rozlewiska. Krajobraz naokoło ulegał zmianom. Brzegi porastały drzewa, gęste krzewy oraz trzciny. Woda miejscami była płytsza, a dno muliste i grząskie.

    - Jeszcze trochę, a wpakujemy się w jakieś bagno. ? powiedział Amin.

    - Już się wpakowaliśmy. ? odparł Hayat.

    - Jesteś pewna że dobrze płyniemy? ? spytał Książe spoglądają na rudowłosą.

    - Zupełnie pewnym w życiu można być tylko jednego. ? powiedziała beznamiętnie Amira ? Że prędzej czy później każdy z nas umrze.

    Wiar zawiał mocniej. Nieopodal, z gęstych szuwar, spłoszone stado ptaków poderwało się do lotu.

    - Już przeszło od dnia nie jesteśmy w stanie zobaczyć co dzieje się na brzegu. ? mówił Książe ? Wszystko wokoło tonie w zieleni. Jeśli nawet ?biały człowiek? podróżuje wzdłuż rzeki, to i tak go nie zobaczymy. Mamy chociaż jakiś cel wędrówki? Miejsce gdzie moglibyśmy zejść na cywilizowany ląd.

    - Jak najbardziej. ? rudowłosa mówiąc dokładnie obserwowała pofałdowaną taflę wody ? Za jakiś dzień, może dwa żeglugi powinniśmy trafić do miasta portowego. Tam krzyżuje się większość szlaków i dróg wiodących na południowy-wschód.

    - Jeśli nawet dotrzemy do tego miejsca to jak w wielkiej metropolii odszukamy jednego człowieka? ? zapytał żołnierz.

    - Mężczyzna cały ubrany na biało, na jasno-śnieżnym koniu nie jest chyba zbyt częstym zjawiskiem. ? odpowiedziała kobieta.

    Hayat chciał zadać jeszcze kolejne pytanie, ale wówczas trzciny naprzeciwko łodzi położyły się niemal na wodzie, a fale jakby się nieco wygładziły.

    - Szkwał! ? krzyknęła rudowłosa.

    - Co? ? spytał się Hayat wyraźnie nie rozumiejąc o czy w ogóle kobieta mówi.

    - Luzujcie żagle! ? wydała rozkaz.

    Tym razem obaj mężczyźni rzucili się do lin. Żagiel był już mocno wydęty. Łódź wchodziła w coraz większy przechył.

    - Na nawietrzną! ? dobiegł, ich tłumiony przez świst wiatru, głos.

    Hayat zaczął przesuwać się stronę burty, gdy usłyszał kolejny krzyk.

    - Nie na tą głąbie! Drugą!

    Nagle żagiel zaczął głośno łopotać. Przechył zelżał ale wiatr wciąż szalał.

    - Znosi nas na trzciny. ? powiedział żołnierz z coraz bardziej niepewną miną.

    - Przybijemy do brzegu i przeczekamy ten wiatr. ? odparła rudowłosa.

    Gdy przebili się przez wysokie szuwary spostrzegli niewielką wyspę. Dziób łodzi zarył mulistym brzegu. Pierwszy na twardą ziemię wyskoczył Hayat. Było widać że cieszy się iż w końcu stoi na czymś co nie kołysze się pod stopami. Następnie łudź opuścili Amin i kobieta. Książe rozglądał się wokoło.

    - Może tak któryś z was mi pomoże? ? powiedziała Amira próbując przywiązać do najbliższego drzewa wyraźnie przykrótką linę cumowniczą.

    Pierwszy podszedł Książe, zaraz za nim Hayat.

    - Tutaj wystarczy mi jedna osoba. ? odparła kobieta, po czym zwróciła się do żołnierza ? Ty możesz wypchnąć łódź trochę bardziej na brzeg.

    Hayat rzucił jej pretensjonalne spojrzenie. Najwyraźniej nie chciał się znowu moczyć i na dodatek grząźć w śmierdzącym mule.

    - Dobrze! ? powiedziała Amira ? Naciągnij linę. ? zwróciła się do Księcia.

    - Nie wiedziałem, że znasz się na żeglarstwie. ? odparł Amin obserwując jak kobieta sprawnie obwiązuje pień tworząc zgrabne węzły.

    - Potrafię wiele rzeczy o których zapewne nie wiesz. ? kobieta lekko się uśmiechnęła.

    - I to właśnie mnie najbardziej martwi.

    Szedł ciemnym korytarzem. Wokoło panowała wilgoć i niezmącona przez nic cisza. Tylko od czasu do czasu gdzieś spadała kropla wody. Plusk niesiony echem.

    Na wyspę przybył tuż o świcie. Miejsce było ciężko dostępne. Zarośnięte szuwarami, pośród meandrów mętnej rzeki. Jednak jeszcze trudniejszym okazało się znalezienie tunelu. Dawna, opuszczona budowla skrywała się wśród bujnej zieleni. Przez długi czas błądził pośród drzew sprawdzając czy aby któryś z większych głazów nie jest częścią ruin, nie stanowi wejścia. Żałował, że nie mógł zabrać ze sobą swojego konia. Mądre zwierze zapewne szybciej odnalazło by to czego szukał. Lecz biały rumak nie zmieściłby się do małego drewnianego czółna, a gdyby płynął tuż obok zapewne utonąłby w którymś z rwących prądów lub ugrzązł w bagnistym podłożu. Tak, był teraz na nieznanym terenie bez żadnego przewodnika. Znowu zdany tylko na siebie i swoje zmysły. Wewnętrzny głos podpowiadał mu co dokładnie ma robić, ale wszystkie wskazówki odbijały się w głowie jakby echem. Wiadomość docierała w kawałkach, często niewyraźna i zamazana. Wiedział jednak, że podąża w dobrym kierunku. Wkroczył do większego pomieszczenia. Wysoka hala ze strzelistymi kolumnami kończyła się niedużym schodzącym w głąb przejściem. Gdy stawiał pierwszy stopień na stromych schodach zdało mu się, że wyczuł czyjąś obecność. Zamarł na chwilę, lecz tym razem wszędzie na koło znów było czysto. Dziwne ? pomyślał. Może to było tylko jakieś złudzenie. Albo z powodu ekscytacji wydało mu się, że w pobliżu znajduje się ktoś jeszcze. Tak, to musiało być przyczyną. Odkąd w końcu zdobył przedmiot potrzebny do wypełnienia zadania zdarza mu się miewać to dziwne uczucie. Coś jakby zapomniana dawno radość. Zaczął na nowo zagłębiać się w ciemnym tunelu. Biały płaszcz opadał na kolejne stopnie. Jest już blisko finału albo kolejnej próby.

    -Dokąd idziesz? ? zapytał Amin spoglądając na rudowłosą.

    - Rozejrzeć po okolicy. ? odparła kobieta i zaczęła znikać wśród zielonych liści.

    - Zaczeka! ? krzyknął za nią.

    Amira odwróciła się w jego kierunku i powiedziała.

    - Co, znów mi nie ufasz?

    - Nie, ja tylko? - zaczął lekko zakłopotany.

    - Nie martw się. ? mówiła nieznacznie się uśmiechając ? To jest wyspa na środku bagien i rozlewisk. Nie mam jak wam uciec.

    - Nie oto chodzi. ? Książe nie wiedział co dalej powiedzieć.

    Rudowłosa przez chwilę w skupieniu czekała na ciąg dalszy wypowiedzi. Uwarzenie wpatrywała się w niego swoimi ciemnymi brązowymi oczami.

    - Chodźmy więc razem. ? powiedziała nie doczekawszy się wyjaśnień.

    - Idę z wami! ? doleciał do nich głos zza pleców.

    Był to Hayat, który przed chwilą skończył obmywać się z czarnego szlamu.

    - Nie. ? zatrzymał go Książe.

    - Dlaczego? ? zapytał się z pretensją w głosie.

    - Ktoś musi zostać aby pilnować lodzi. ? odparł Amin.

    - Pilnować? ? żołnierz nie dawał za wygraną ? Po, co? Przed kim?

    Odpowiedziało mu tylko twarde spojrzenie Księcia. Cóż miał zrobić? Rudowłosa jakby się szyderczo do niego uśmiechnęła. Obserwował jak dwójka postaci niknie wśród zieleni, a następnie wrócił w kierunku łodzi suszyć ubranie.

    Skrawek twardego lądu okazał się większy niż na pierwszy rzut oka można się było spodziewać. Centralny punkt stanowiło niewielkie wzniesienie. Niemal wszystko wokół było porośnięte wysokimi starymi drzewami oraz nieprzebytą trawą. Postanowili wejść na wniesienie, aby lepiej rozejrzeć się po okolicy. Wyspa była zewsząd otoczona przez rozległe bagna i moczary. Gdy tutaj pływali nie zdawali sobie z tego sprawy. Znajdowali się w środku odludzia, zamknięci w wielkim labiryncie natury.

    - Hayat miał rację. ? powiedział Amin ? Naprawdę wpakowaliśmy się w niezłe bagno.

    Amira nie odpowiadała. Patrzyła gdzieś w zupełnie inną stronę.

    - Wiesz chociaż w którym kierunku powinniśmy płynąć? ? zapytał mężczyzna.

    Znowu cisza.

    - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? ? zwrócił się do rudowłosej, która teraz klęczała przy czymś na ziemi.

    - Co? ? odparła w końcu kobieta spoglądając mu w twarz.

    - Pytałem się czy mamy jakiś sposób na wydostanie się z tych moczarów. ? powiedział głośniej, dokładnie akcentując każde słowo, tak aby mieć pewność iż poprawnie zostanie zrozumiany.

    - Popłyniemy z prądem. ? dopowiedziała, po czym znowu zwróciła wzrok ku ziemi.

    - Tylko, że woda tutaj prawie że stoi w miejscu.

    - Coś wymyślimy.

    Amin dziwnie na nią spojrzał. Kobieta odgarniała coś z podłoża. Po chwili spod warstwy zeschniętych liści i gałęzi wyłonił się fragment jakiejś skały. Następne ruchy dłonią odkryły kolejne fragmenty dużych kamieni.

    - Co to jest? ? zapytał Amin ? Głazy?

    - Nie. ? odpowiedziała rudowłosa wciąż odgarniając coraz większą część znaleziska ? Raczej jakieś stare płyty nagrobne albo fragment ruin.

    - W taki miejscu? ? zdziwił się mężczyzna.

    Rzeczywiście, odkryte fragmenty kamiennych bloków były zbyt gładkie i precyzyjne aby stworzyła je natura. Bez wątpienia patrzyli na dzieło ludzkich rąk. Bardzo stare i zniszczone. Naznaczone zębem czasu, pochłonięte przez przyrodę. Amira skończyła odgarniać kolejny fragment kamienia, który podobny był do niedużej płyty.

    - Pomożesz mi? ? zapytała zahaczając palce o krawędź.

    Mężczyzna chwilę się popatrzył z lekkim zdziwieniem, a następnie również zaczepił dłonie o kamień. Ciągnięta płyta zwolna odsunęła się na bok. Tuż przed ich stopami czerniał nieduży otwór, z wnętrza którego bił chłód oraz wilgoć.

    - Czy to jest? - zaczął mężczyzna patrząc w otchłań.

    - Tunel. ? dokończyła Amira.

    Zaczęła powoli zagłębiać się w czeluść.

    - Czemu chcesz tam zejść? ? zapytał Amin.

    - A czemu nie? ? usłyszał odpowiedź.

    Po tych słowach rudowłosa zniknęła w ciemności.

    Przejście było dość ciasne i śliskie. Gdzieniegdzie płyty ścian odginały się do środka tunelu. Ze stropu wystawały korzenie traw i drzew.

    - Mogłaś mnie uprzedzić, że tuż przede mną jest korzeń. ? powiedział mężczyzna masując siniec na czole.

    - Gdybym go zauważyła otrzymałbyś ostrzeżenie. ? odparł mu z naprzeciwka kobiecy głos.

    - Jak to? ? zapytał nie rozumiejąc odpowiedzi ? Przecież potrafisz widzieć w ciemności.

    - W mroku. ? poprawiła go Amira.

    - Co za różnica? ? dalej nie mógł pojąć o co jej chodzi.

    - Ciemność to zupełny brak jasności. ? tłumaczyła kobieta ? A mrok to również brak światła, tyle że nie kompletny. W tym przypadku mamy do czynienia ciemnością. Zupełną. ?dodała.

    - Dlaczego więc idziemy, skoro i tak nic nie widzimy? ? spytał Amin.

    - Bo gdzieś na drugim końcu jest wyjście.

    - Skąd ta pewność? Może to tylko ślepy zaułek.

    - Nie. ? odparła kobieta nagle się zatrzymując ? Czuję ruch powietrza.

    Amin stanął na chwilę w miejscu, jednak jedyne co czuł to pot spływający po jego ciele.

    - Chcę zobaczyć gdzie ten tunel prowadzi. ? powiedziała rudowłosa ponownie ruszając do przodu.

    - Ciekawość to pierwszy stopień do?- zaczął mężczyzna lecz uciszyła go dłoń Amiry, która niespodziewanie zakryła mu usta.

    - Zostań tu. ? usłyszał głos ? Siedź cicho.

    Gdy mimo wszystko chciał wykonać ruch powstrzymała go wyciągnięta ręka kobiety. Widać nie odeszła jeszcze daleko. Rudowłosa zatrzymała się naprzeciw małego zakratowanego otworu w bocznej ścianie. Przez niewielkie szpary zauważyła wysoką halę. Kilka mniejszych pęknięć w stropie, przez które sączyły się lekkie promienie słońca, wystarczyło aby mogła dostrzec rząd smukłych kolumn oraz centralne zejście prowadzące gdzieś w głąb. Po chwili spostrzegła jak pomiędzy filarami mignęła jej na chwilę jakaś postać. Kiedy ponownie spojrzała w tym kierunku nikogo tam już nie było. Gdy wodziła wzrokiem po hali sylwetka znów się pojawiła. Tym razem tuż koło tajemniczego zejścia pod podłogę. Postać nosiła jasno-biały płaszcz. To nie może być nikt inny ? pomyślała Amira. Wówczas sylwetka zamarła w bezruchu. Rudowłosa miała dziwne odczucie. Jakby właśnie została przez ?białego człowieka? zauważona. Jednak postać nie była w stanie jej zobaczyć. Nie z tej odległości, nie w panującym mroku. Tym bardziej, że głowa odzianego w białe szaty skryta była pod kapturem i nawet się nie poruszyła. Wciąż pozostawała skierowana przed siebie, na wprost. W głąb czeluści podłogi. Nie widzi mnie, czemu więc się zatrzymał? ? przemknęło jej po głowie, gdy nagle poczuła lekkie uderzenie czyjejś ręki. Obejrzała się. To był Amin.

    - Dlaczego nie zrobiłeś tego o co cię prosiłam? ? spytała szeptem odsuwając się od kraty.

    - Ja? - zaczął mężczyzna ale kobieta znowu zakryła mu usta dłonią.

    Ponownie spojrzała przez mały otwór, lecz w hali nikogo już nie było.

    - Co się stało? ? zapytał po chwili milczenia mężczyzna.

    - Widziałam go. ? odpowiedziała rudowłosa dokładnie badając grube kraty.

    - Znaczy kogo?

    - A jak myślisz? Człowieka w bieli. ? metal porządnie tkwił w skale.

    - Jesteś pewna?

    - Więcej niż pewna. ? odparła chwytając oburącz pręty ? Pomożesz?

    - W czym? ? spytał Amin nie mogąc niczego zobaczyć we wszechobecnej ciemności.

    Wówczas dłonie kobiety chwyciły jego ręce i dotknęły do metalowych prętów.

    - Pchaj. ? powiedziała.

    Z całych sił zaczęli napierać na przeszkodę, jednak kraty ani drgnęły.

    - To nie ma sensu. ? usłyszał po chwili kobiecy głos ? Pójdziemy dalej. Może nasz tunel ma drugie wyjście.

    - Nie lepiej wrócić na powierzchnie? ? mówił Amin wciąż bezskutecznie siłując się z prętami.

    - Na zewnątrz? ? słowa rudowłosej wyraźnie się oddalały ? Przecież ten którego ścigamy jest w środku.

    - Tak, ale kiedyś zapewne opuści podziemia.

    - Jak jesteś taki mądry to powiedź mi jeszcze kiedy i w którym miejscu. ? teraz głos był już dobre kilkanaście metrów przed nim.

    Mężczyzna westchnął i zawołał za kobietą.

    - Zaczekaj.

    Opierając się o ściany ruszył w ślad za towarzyszką.

    Jasnooki wyszedł na powierzchnię. Na zewnątrz zwolna zapadał mrok. Tarcza słońca kryła się za drzewami, woda lśniła w jasno-pomarańczowym blasku. Wiatr zupełnie osłabł, nawet liście drzew nie wydawały najmniejszego szelestu. Wszędzie panowała cisza i spokój. Idealne warunki aby dokładnie wszystko ?widzieć?. Przedmiot wciąż tkwił w kieszeni długiego płaszcza, tuż przy sercu. Prawa dłoń ściskała jego drugą, odnalezioną cześć. Już najwyższy czas aby w końcu dokonało się to za czym tak usilnie walczył niemal całe swoje życie. Nareszcie sfinalizuje zadanie. Wypełni misję. Musi tylko dotrzeć na miejsce.

    Nagle z oddali usłyszał nienaturalny plusk. Gdy ruszył w kierunku dźwięku rozpoznał iż jest to odgłos rozbijających się o drewno fal. Lecz owe drewno było puste w środku. Łódź ? pomyślał. Ktoś tutaj jest. Może go śledzi? Jednak przeczucie w ruinach nie było jedynie ułudą. Sięgnął za pas i wyciągnął sztylet. Wytężył zmysły. W łodzi nikogo nie było. W pobliżu również. Tylko nieopodal w szuwarach chroniło się stadko ptaków. Wszedł do wody. Ciepło przepływało pomiędzy nogami. Palce spoczęły na burcie. Zaczął przesuwać się ku dziobowi. Wreszcie natrafił na sznur. Od ostrza odbił się czerwony blask.

    - To już piąty ślepy zaułek. ? powiedział Amin ? Błąkamy się tutaj chyba z pół dnia.

    - Nie narzekaj. ? odparła kobieta ? Zostało jeszcze kilka tuneli.

    - A jeśli i one nie okażą się przejściem?

    - Wówczas wrócimy tą samą drogą którą zeszliśmy do podziemi. ? odparła stawiając kolejne kroki wśród mroku.

    Nie przyznała się towarzyszowi, że jak dotąd sprawdzili tylko trzy przejścia. Dwa kolejne były tymi samymi. Zgubili się, ale nie chciała aby to wiedział. Znajdę wyjście, na pewno - pomyślała. W końcu kiedyś byłam ?Panią Podziemi?. Rudowłosa uśmiechnęła się do siebie. Tunel kończył się przed nimi kratą.

    - Co się stało? ? zapytał mężczyzna ? Dlaczego stoimy?

    - Drogę zagradzają metalowe pręty.

    - Nieruchoma krata, czy drzwi z zamkiem?

    Kobieta zaczęła dokładnie macać pordzewiały metal.

    - Jest zamek. ? odparła po chwili.

    - Więc w czym problem? ? powiedział Amin ? Otwórz go.

    - Nie mogę.

    - Jak to nie możesz?

    Rudowłosa rzuciła mu pretensjonalne spojrzenie, lecz po chwili zorientowała się, że towarzysz w ciemności i tak nie zauważy wyrazu jej twarzy.

    - To jest stary skorodowany zamek. ? odpowiedziała szukając słabego miejsca w ścianach naokoło krat ? Niemal wszystkie jego zapadki są złamane lub zacięte. Nie mam nawet czego próbować bez specjalistycznych narzędzi.

    - Jednak solidne zamknięcie pałacowej celi pokonałaś.

    - Tak. Lecz to był sprawny mechanizm i dysponowałam, powiedzmy, pewnym rodzajem przyrządów.

    - Niby jakim? Zdawało mi się, że straż przed zamknięciem więźnia w celi przeprowadza jego dokładną rewizję. Unika w ten sposób wniesienia broni umożliwiającej atak na pilnujących lub innych narzędzi pomocnych w ucieczce. Czyż nie?

    - I owszem. Nie inaczej było w moim przypadku.

    - Więc jakim cudem się wydostałaś?

    - To nie był żaden cud. ? powiedziała kobieta lekko się uśmiechając ? Tylko twoja spinka od ubrania.

    Amin pomacał się po koszuli. Rzeczywiście, po lewej stronie odzienia brakowało kawałka metalu spinającego u dołu materiał. Już wcześniej wyczuł, że coś jest nie tak, jednak myślał iż ubiór uległ rozdarciu w trakcie ich wyprawy.

    - Więc co robimy? ? zapytał mężczyzna.

    - Kolejny tunel. ? odparła spokojnie Amira.

    - A może tak po prostu wrócimy już powierzchnię? ? zaproponował niepewnym głosem.

    - Nie! ? usłyszał stanowczą odpowiedź.

    Następnie ruszyli kolejnym, albo już wcześniej sprawdzonym korytarzem.

    Gdy w końcu wyszli znowu na zewnątrz dzień chylił się ku końcowi. Moczary zwolna zaczęła spowijać nieustannie gęstniejąca mgła. Kontury trzcin stawały się ciemnymi plamami na lśniącej tafli wody. Próba znalezienia przejścia do podziemnej hali skończyła się fiaskiem, jednak przynajmniej wydostali się na powierzchnię.

    - Co teraz? ? zapytał Amin.

    - Z czym? ? powiedziała kobieta czyszcząc ubranie.

    - Z postacią w bieli.

    Rudowłosa wypatrywała czegoś na horyzoncie.

    - Jesteśmy na wyspie pośród rozlewisk i bagien, czyż nie? ? mówiła kobieta, na co mężczyzna przytaknął jej głową ? Wystarczy, że znajdziemy łódź naszego poszukiwanego, wówczas się nam nie wymknie.

    - A co jeśli ?biały człowiek? zdążył już opuścić wyspę?

    Nie usłyszał odpowiedzi. Amira przez chwilę wpatrywała się w zamgloną wodę, po czym pomknęła w kierunku jednego z brzegów.

    - Dokąd biegniesz?! ? krzyknął za nią mężczyzna, jednak postać zdążyła już zniknąć wśród ciemnych chaszczy.

    Przedzierał się wśród gęstych krzaków. Mgła zaczęła wznosić się znad wody i powoli otulać coraz większy obszar lądu. Wyspa nie była duża, lecz szybko zapadająca ciemność i gęsta roślinność utrudniały orientację. Nie próbował już odszukać rudowłosej. Dawno stracił jej ślad, rosnąca ciemność działała na jego niekorzyść. Teraz pragnął tylko znaleźć drogę powrotną. Dotrzeć do łodzi i tam, wraz z Hayatem zadecydować co dalej począć. Miał nadzieję, że Amira wkrótce do nich tam dołączy. Może chciała sprawdzić czy gdzieś przy brzegu nie ma łodzi ?białego człowieka?? Tylko czemu wybiegła bez żadnego słowa? I to dodatku sama. W dwójkę poszukiwania byłyby sprawniejsze, a na wypadek konfrontacji mieliby przewagę. A jak coś zauważyła? Tylko co?

    Dotarł do mulistego brzegu. Miejsca o który był przekonany, że wcześniej stała ich łódź. Pomiędzy trzcinami jednak nic się nie znajdowało. Musiałem się pomylić ? pomyślał. To nie to miejsce. Mrok i mgła zapewne sprawiły iż wszystko wydaje się być do siebie podobne. Gdy już chciał podążyć dalej spostrzegł, że z jednego z drzew zwisa coś nienaturalnego. Podchodząc bliżej rozpoznał tajemniczy przedmiot. To był sznur. Linka cumownicza, ta sama którą Amira obwiązywała wokół pnia. Jeden z końców pływał w wodzie. Ktoś ją przeciął. Tylko kto? Jeśli dobrze trafił to gdzie w takim razie jest Hayat? Usiadł na wilgotnej ziemi opierając głowę w dłoniach. Po raz pierwszy nie wiedział zupełnie co począć.

    Rozdział nie jest może najwyższych lotów (nawet w porównaniu z resztą), ale szyjąc go tak grubymi nićmi udało się popchnąć fabułę dalej i we właściwym kierunku. Za tydzień finalny (i niezwykle obszerny) rozdział, a za dwa tygodnie epilog.

  4. Dzisiaj rozdział XIV.

    XIV

    Czuł jak wschodzi słońce. Promienie poranka grzały jego twarz. Musiał znaleźć jakieś miejsce na odpoczynek. W żarze dnia i tak by daleko nie zajechał. Niedaleko powinna znajdować się niewielka wioska. Tamtejsi mieszkańcy byli niezwykle spokojni oraz gościnni. Nidy nie zdawali zbędnych pytań. Ilekroć przemierzał ten szlak zatrzymywał się w jednej z gospód. Dzisiaj pragnął jednak unikać wszelkich ludzkich siedzib. Nikt nie może go zobaczyć. Nie dzisiaj. Nie może sobie pozwolić na błąd. Znajdzie inne miejsce. Jaskinie albo jakąś oazę. Tam da wytchnąć koniowi, aby wieczorem znowu móc wyruszyć w drogę. Tylko czy zwierzę wytrzyma? Przez całą noc jechał ostrym galopem. Nie zatrzymywał się ani na chwilę. Jazda po zmroku była co prawda lżejsza od dziennej ale mimo wszystko męcząca. Przyłożył dłonie do końskiego tułowia, a głowę przycisnął do szyi. Zwierze wciąż miało równy oddech, mocne serce uderzało szybko i miarowo, mięśnie grały pod białą skórą. Lecz gdy dokładniej wsłuchał się w pracę organizmu wyczuł rosnące zmęczenie. Jeśli chce aby jego koń w dalszej wędrówce zachował siły i był równie szybki musi zapewnić mu odpowiedni odpoczynek. Porządnie napoić i nakarmić. Dać chwilę wytchnienia. Pociągnął lekko za uzdę nakierowując zwierzę w kierunku osady. Zdobył to czego od tak dawna szukał. Może pozwolić sobie na małą nagrodę. Będzie lepiej wypoczęty przed dalszą częścią zadania. Przez chwilę miał lekki przebłysk w umyśle. Była to obawa. Nie przed ludźmi z wioski. W końcu nikt stamtąd dokładnie go nie znał. Nie miał też za sobą żadnego pościgu. Niepokój miał zupełnie inne korzenie. Bał się, że zboczy z wytyczonej ścieżki. Nie wykona do końca zadania. Idąc na wygody i ustępstwa dokona wewnętrznego zepsucia. Stanie się zupełnie jak inni ludzie. Źli, zarozumiali, egoistyczni. Brudni. Ale przecież wciąż pamięta o misji. Myśli o niej w każdej chwili. Nie posiada innego celu w swoim życiu. Zatrzyma się w wiosce. Odpocznie aby móc osiągnąć swój cel. Biały płaszcz jasnookiego załopotał na wietrze. Konny jeździec wyłonił się zza kolejnej wydmy. Przed nim leżała niewielka wioska. Tuż obok lśniła jasna tafla rzeki.

    - Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś. ? powiedział Amin.

    - Co zrobiłam? ? odparła Amira.

    - Jak to co? ? wtrącił się Hayat ? Ukradłaś łódź.

    - Oj, przestańcie? - mówiła korygując kierunek ? To jest jedyna szansa na dogonienie naszej postaci w bieli.

    - Ale nie musiałaś posuwać się do użycia siły. ? powiedział z pretensją w głosie Książe ? Ten biedny rybak, po tym jak go uderzyłaś, nie wyglądał za dobrze.

    - A co miałam zrobić? Poprosić grzecznie aby oddał swoją własność, czy puścić i poczekać aż ściągnie posiłki? ? po czym dodała ? Nie martw się. Przeżyje, został tylko ogłuszony.

    Zapadła cisza. Tylko woda rozbijała się o burtę.

    - Nie mogę uwierzyć, że biorę udział w tym całym przestępstwie. - powiedział jakby do siebie żołnierz ? Powinienem był cię od razu skrępować i zawieść powrotem do wiezienia. ? przemówił już głośniej.

    - Wściekasz się bo musiałeś zostawić konia. ? kobieta spojrzała mu w oczy.

    - Wcale nie. ? odparł spoglądając na brzeg ? Ipek to mądre zwierze. Bez problemu znajdzie drogę powrotną do Babilonu. Chodzi o to, że zamiast wypełniać obowiązki siedzę na pokładzie tuż obok członkini Skorpionów Pustyni. Król wydał rozkaz schwytania albo zabicia każdego z tej bandy.

    Spojrzał złowrogo na rudowłosą.

    - Bez wyjątku. ? dodał.

    - Nawet jeśli jeden z owych zbirów działa dla dobra Persji? ? Amira obdarzyła go beznamiętnym spojrzeniem.

    Nie odpowiedział. Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Lekkie podmuchy wiatru łopotały żaglem. Po obu brzegach rzeki roztaczała się bezkresna pustynia. Słońce świeciło na niebie, jednak woda nieznacznie łagodziła żar.

    - Powiedź więc. ? Amin przerwał ciszę - W jak sposób stałaś się jednym ze Skorpionów Pustyni.

    Rudowłosa jakby wyrwawszy się z zamyślenia odrzekła.

    - Już ci mówiłam. ? spoglądała w błękitną toń wody - To długa i nudna historia.

    - Mimo wszystko chciałbym ją usłyszeć. ? powiedział Książe ? Mamy teraz trochę czasu.

    Kobieta wzięła głębszy wdech. Spojrzała na chwilę w kierunku słońca, po czym zaczęła mówić.

    - Pamiętasz jak przed siedmioma laty zostałam wygnana i wraz z Sabą opuściłam Babilon?

    - Jak mógłbym zapomnieć. ? odparł Amin obserwując jej nieobecny wzrok ? Matka powiedziała mi później, że udałyście się do małej mieściny, twojego pierwotnego miejsca zamieszkania.

    - Tak. ? powiedziała ? Jednak nigdy tam nie dotarłyśmy.

    - Jak to? Zostałyście napadnięte?

    - Nie. Przekonałam Sabę aby osiąść koło większej aglomeracji. Obok miasta na jednym ze szlaków handlowych prowadzącym do Babilonu. Mówiłam, że w większym skupisku ludzi łatwiej będzie znaleźć jakieś zajęcie. Zarobić na życie. Wioska z której pochodziłam była miejscem bez większych perspektyw. Osiadłyśmy w wynajętym pokoju w niewielkiej kamienicy na przedmieściach. Saba zajęła się tym co umiała najlepiej - zatrudniła się w charakterze służby w rezydencji jednego z bogatych mieszczan. Ja na początku starałam się wyrabiać i sprzedawać drewniane ozdoby i figurki. Jednak to miasto nie było Babilonem. Zamieszkujący go ludzie nie interesowali się takimi drobiazgami. Jeśli pragnęli biżuterii to kupowali ją od grup przejezdnych kupców. O wiele ciekawsze były rzadkie ozdoby z dalekich krajów niż pokątna robota tamtejszych rzemieślników. Miasto żyło z kupców oraz handlu importowanym towarem. Istniała też jeszcze jeden tryb napędzający machinę. Na obrzeżach jak i przy głównych przelotowych ulicach stały dziesiątki karczm i zajazdów. W nich strudzeni podróżni mogli wypocząć lub zaspokoić głód czy też pragnienie, albo porostu dobrze się zabawić. Po kilku tygodniach znalazłam zatrudnienie właśnie w jednej z takich gospód. Zajęcie było ciężkie, niewdzięczne i mało płatne, lecz jednocześnie jedyne do którego mnie przyjęli. Pracowałam tam przez niemal cztery lata. W pocie czoła szorowałam zbutwiałe podłogi, czyściłam zapleśniałe stoły, oraz nosiłam cierpkie wino grubym, śmierdzącym kupcom. Przez gospody przewijali się też inne osoby, nie tylko tak zwani ludzie interesu. Równie częstymi bywalcami byli awanturnicy, zbóje, czy też inne typy spod ciemnej gwiazdy. Pewnego razu przez miasto przejeżdżała banda Skorpionów Pustyni. Nie zatrzymali się na długo. Pragnęli tylko napoić konie i zaznać trochę wytchnienia nad dzbanem pełnym wina. Z niewiadomych przyczyn zbójecka wataha rozeszła się po różnych tawernach. Pech chciał, że dwoje z nich trafiło do mojej karczmy. To byli paskudni ludzie. Mieli złe spojrzenie, zachowywali się niezwykle arogancko i agresywnie. Kiedy gospodarz, widząc iż mają już dosyć alkoholu, powiedział, że nie ma już więcej wina zaczęli się awanturować. Wszczęli bójkę, zdewastowali niemal cały zajazd i dotkliwie pobili właściciela. Postanowiłam dać im wówczas nauczkę.

    - Zabiłaś ich. ? przerwał Hayat.

    - Nie. ? odparła spokojnie Amira ? Okradłam. Zabrałam im niepostrzeżenie wszystkie talary jakie przy sobie mieli, po czym opuściłam gospodę. Poszłam do domu aby ukryć kosztowności. Saba była jeszcze wówczas w pracy. Postanowiłam, że bezczynne siedzenie w domu nie ma większego sensu, a do zajazdu nie miałam po co wracać gdyż ten stał już w płomieniach. To raczej oznaczało definitywny koniec mojego zatrudnienia w tym miejscu. Wybrałam się więc na miasto, aby powłóczyć się aż do zapadnięcia zmroku. Pożar rozprzestrzenił się na kilka sąsiednich budynków. Gaszący go ludzie nie nadążali z noszeniem wody. Na jednej z ulic, blisko przedmieścia, zbierała się grupa jeźdźców. Wszyscy jej członkowie byli odziani w podobne szaty i posiadali dużą ilość broni. Kiedy przeszłam bliżej zauważyłem, że kilku z nich ma wytatuowanego na ciele skorpiona. To był znak Skorpionów Pustyni. Słyszałam już wcześniej o tej grupie. Ich herszt z kimś rozmawiał. Może pytał się o pożar, nie wiem. Byłam za daleko aby zrozumieć jakiekolwiek ze słów. W każdym razie było widać, że banda powoli przygotowuje się do opuszczenia miasta. Jednak wyglądało jakby jeszcze na kogoś lub na coś czekali. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi byłam w drodze powrotnej do domu. W oknie dostrzegłam światło. Oznaczało to, że Saba zdążyła wrócić już z pracy i zapewne przygotowuj kolację. Wchodząc po schodach usłyszałam jednak hałas. Coś jakby przewracane meble i tłuczone naczynia. Przyspieszyłam kroku. Kiedy dotarłam na piętro drzwi do mieszkania były lekko otwarte, a wewnątrz w pośpiechu krzątało się dwoje ludzi. Rozpoznałam w nich bandziorów z knajpy. Wówczas zdałam sobie sprawę, że musieli zauważyć jak ukradłam im kosztowności i śledzili mnie aż do kamienicy. A może wcale nie byli świadomi iż zostali przeze mnie obrabowani lecz widzieli jak znikam z zajazdu niemal zaraz po rozpoczęciu bójki. Po zakończonej awanturze spostrzegli brak talarów i postanowili mnie znaleźć. Gospodarz mógł im zdradzić miejsce mojego mieszkania. Nie wiem jaki to wszystko miało dokładnie przebieg. Zastałam zbirów w mieszkaniu mszczących się za kradzież poprzez demolowanie domu, czy też szukających swojego złota. Jednak było coś jeszcze. ? tu rudowłosa uczyniła pauzę ? Na podłodze, tuż przy drzwiach leżało ciało Saby. Musiała wrócić wcześniej z pracy, tuż przed wtargnięciem bandytów. Inaczej widząc światło i słysząc hałas nie weszła by do domu tylko zawołała kogoś z oddziału straży pilnującej porządku w mieście. Gdyby przybyła do kamienicy o zwykłej porze zapewne ocaliłaby własne życie. Jednak los chciał inaczej. Zabawne. ? spojrzała Aminowi w oczy ? Zbieg okoliczności. Jak niekiedy z pozoru błahe rzeczy mogą zadecydować o ważnych sprawach. Ludzkim istnieniu. O bycie albo niebycie.

    Znowu zapadło milczenie. Kobieta spojrzała się w ciemną toń wody.

    - To jednak nie był żaden przypadek. ? kontynuowała ? Gdybym wówczas, trzy lata wstecz, nie dopuściła się kradzieży zapewne Saba wciąż by żyła, a ja nie stała się tym kim obecnie jestem.

    - Co było dalej? ? zapytał Książe.

    - Opuściłam miasto. Nie miałam powodu aby dłużej tam pozostać. Moja opiekunka nie żyła, traciłam miejsce zatrudnienia, mieszkanie było kompletnie zdemolowane. Nie dysponowałam wystarczającą ilością pieniędzy aby pokryć koszty remontu. Zresztą właściciel zapewne i tak by mnie wyrzucił. Wyruszyłam więc przed siebie. Bez konkretnego celu ani kierunku podróży. Byle dalej od miasta, od ludzi. Wszelkich kłopotów.

    - A co się stało z dwójką zbirów, którzy wtargnęli do twojego mieszkania? ? przerwał Hayat.

    - Nic się nie stało. ? odparła rudowłosa patrząc beznamiętnie w kierunku żołnierza ? Nie żyją. Zabiłam ich jeszcze tego samego wieczora. Wiem, że nie przywróciło to nikomu życia, ale przynajmniej sprawiło iż poczułam się chociaż trochę lepiej. Przez ponad miesiąc włóczyłam się pustynnymi szlakami. Poza miastem nie było jednak lepiej. Przeciwnie, o wiele gorzej. Z trudem zdobywałam jedzenie oraz wodę. Byłam wykończona. Myślałam, iż mój czas nadszedł. Sądziłam, że umrę, a moje ciało pochłoną piaski. Zresztą i tak było mi wówczas wszystko jedno. Niemal wszyscy na których mi zależało odeszli. Nie miałam po co, ani dla kogo żyć. Wówczas pojmała mnie jedna z grasujących po pustyni band. Obawiałam się, że po prostu mnie zgwałcą, a potem zabiją. Tak się jednak nie stało. Moi oprawcy mieli co do mnie inne plany. Chcieli sprzedać swój nowy nabytek na targu niewolników. Zapewne trafiła bym do jakiegoś haremu. Miałam wówczas piętnaście lat. Byłam w grupie najbardziej chodliwego towaru. ? tutaj Amira lekko się uśmiechnęła ? Los chciał, że banda podczas drogi trafiła na Skorpiony Pustyni. Podczas spotkania doszło do pewnego rodzaju sprzeczki, w wyniku której wywiązała się walka. Postanowiłam wykorzystać okazję i podczas ogólnego zamieszania podjęłam próbę ucieczki. Wydostałam się z kajdan, jednak nie zaszłam daleko. W chwilę po tym otoczyły mnie Skorpiony Pustyni. Próbowałam z nimi walczyć, lecz byłam osłabiona, nieuzbrojona, a oni dysponowali liczebną przewagą. Gdy już mieli zadać mi ostateczny cios, herszt bandy powstrzymał swoich ludzi. Przywódcą była postać zwąca siebie Nourem. ? rudowłosa spojrzała na Amina ? Zdążyłeś już go poznać w starych ruinach świątyni, tuż pod Babilonem. Napojono mnie i nakarmiono, a następnie dano nowe ubranie. Odzyskałam również swoją broń.

    - Skąd tak nagła i nieoczekiwana zmiana? ? spytał Hayat.

    - Nie wiem. ? odparła kobieta ? Zapewne spostrzegli moje zdolności w pokonywaniu zamków oraz walce i zadecydowali, że mogę się im na coś przydać. Początkowo miałam z nimi twardą przeprawę, wiadomo jedyna kobieta wśród zgrai facetów, ale z czasem zyskałam odpowiedni szacunek. Nie mając żadnych planów, ani perspektyw postanowiłam z nimi zostać. Przynajmniej nie musiałam się już więcej martwić o jedzenie. Tak stałam się członkinią Skorpionów Pustyni.

    Zapadła chwila ciszy. Podmuchy wiatru zelżały i na wodzie zapanowała prawie kompletna flauta.

    - Oto cała historia. ? dodała biorąc łyk wody z bukłaku.

    Poranek był ciężki. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Nocne podmuchy wiatru osłabły, powietrze niemal stało w miejscu. Pomimo wczesnej pory temperatura była niezwykle wysoka i ciągle rosła. Mieszkańcy Babilonu wyszli na ulicę, jednak nie tak tłumnie jak zwykle. Widać odczuli gorąco i schronili się przed nim we własnych domostwach. Król również przewidywał, iż będzie to ciężki dzień po ciężkiej nocy. Był nie wypoczęty i w złym nastroju. Koszmary nie pozwoliły mu zmrużyć oczu. Ilekroć zasypiał budził się po chwili, cały zlany zimnym potem. Możliwe, że również krzyczał przez sen, lecz nie był pewien. Farah spała tego wieczora osobno we własnej komnacie. Władca podejrzewał iż małżonka wciąż żywi do niego urazę. Obwinia o zaginięcie syna. Po wczorajszej porannej rozmowie praktycznie nie zmienili ze sobą słowa. Król próbował przełamać milczenie. Bezskutecznie. Na wszelkie próby nawiązania kontaktu odpowiadała mu obojętność. Farah wydawała się być w podobnym nastroju jak podczas choroby. Jednak fizycznie sprawiała wrażenie osoby w pełni zdrowej.

    Stał na werandzie zalany przez może bezradności. Zaczął powątpiewać w niemal wszystkie swoje decyzje. Żałować dokonanych wyborów. Chciał się kogoś poradzić. Spytać o zdanie. Nie miał ku komu się zwrócić. Pamiętał jak niegdyś pomagał mu Stary Mędrzec. Była on wspaniałym człowiekiem. Wiernym oddanym i zawsze szczerym. Nie bał się ukazywać prawdy, nawet jeśli miała się okazać bolesną. Radził mu w walce z przeznaczeniem, pomagał podczas najazdu Wezyra. Odszedł na trzy lata przed wojną z Macedonią. Pomimo długich rozmyślań do dziś nie mógł pojąc dlaczego się tak stało.

    - Opuszczasz nas? ? zapytał Król mędrca.

    Starzec odwrócił się do niego twarzą. Stali w długim korytarzu zalanym czerwienią blasku zachodzącego słońca.

    - Obawiam się, że tak. ? odparł mędrzec spoglądając mu w oczy.

    - Ale dlaczego? ?mówił Władca uważnie obserwując starca.

    - Moje tutejsze zadanie dobiega końca.

    - Jakie zadanie? Jaki koniec? ? Król chwycił dłońmi jego ramiona.

    Mędrzec tylko spojrzał na ręce Władcy, a następnie przemówił.

    - Już nie potrzebujesz mojej pomocy.

    - Ależ potrzebuję! Nie chcę żebyś odszedł. Bez ciebie nie dam rady.

    - Nie bój się. ? poorana głębokimi zmarszczkami twarz lekko się uśmiechnęła ? Dasz.

    - Czy to oznacza, że nie przydarzy się już nic złego?

    - Nie. ? odparł starzec nieznacznie przymykając oczy ? Człowiek w życiu niestety nie jest w stanie zapobiec wszystkim złym rzeczą. Jednak może być na nie przygotowanym. Wierzę, że właśnie takim jesteś.

    - A co jeśli mimo wszystko będę potrzebował pomocy.

    - Nie martw się. ? mędrzec zacisnął dłoń na ramieniu Króla - Ktoś nad tobą czuwa i jeśli zajdzie taka potrzeba wyciągnie pomocną dłoń.

    Starzec jeszcze raz ciepło się uśmiechnął.

    - Żegnaj. ? rzekł mędrzec i ruszył dalej marmurowymi podłogami długiego korytarza.

    Pod lewą ręką starca spostrzegł księgę w ciemnej skórzanej oprawie. Podążał za jego sylwetką, aż do jej zniknięcia w oddali i słonecznym blasku.

    Rozdział może nie przepełniony akcją, ale z kilkoma (mam nadzieję) ciekawymi retrospekcjami.

  5. I rozdział trzynasty.

    XIII

    Nad Babilonem zapadł mrok. Gwiazdy jaśniały na niebie, a od strony pustyni wiała chłodna bryza. Niemal całe miasto powoli kładło się do spokojnego snu. Zdawało się, że wszędzie naokoło panuje niezmącony niczym spokój. Zupełnie jakby włamanie, które zdarzyło się zaledwie poprzedniej nocy, nie miało nigdy miejsca. Lecz w sercu Króla wciąż panował niepokój, obawy oraz troski. Chociaż Amin zniknął dopiero zeszłego wieczora, a wysłany na poszukiwanie żołnierz wyruszył o świcie to mijająca doba wydała się niezmiernie długą. Władca miał cichą nadzieję, że jeszcze przed zachodem słońca dane mu będzie ponownie ujrzeć swego syna. Jednak w głębi duszy obawiał się iż nie jest to zbyt realne. Teraz to wiedział. Pałacowy ogród jak zwykle był nadzwyczaj cichy i idylliczny, lecz tym razem nie chciał dzielić się swoim spokojem. Szeleszczące drzewa wprowadzały niepokój, a szum fontanny drażnił. Mimo późnej pory Król nie mógł zasnąć. Myślami ciągle był przy Aminie oraz Farah. Jego małżonka niezwykle przeżyła wieść o zniknięciu ich jedynego dziecka. Władca dotąd pamiętał niemal każde słowo z porannej rozmowy.

    - Kochanie co się stało ostatniej nocy? ? to były jej pierwsze słowa.

    - Jak to? ? oprał ? Nie spałaś?

    - Dzwony alarmu obudziłyby chyba każdego. Nawet zmarli powstaliby z grobów gdyby usłyszeli podobny harmider. ? mówiła jeszcze będąc wciąż w dobrym nastroju ? Kiedy wyszedłeś pobiegłam na werandę żeby zobaczyć czy aby się nie pali. Jednak nie było żadnego ognia. Chciałam na ciebie zaczekać, dowiedzieć się co się stało. Lecz bardzo długo nie wracałeś i na nowo zdążył zmorzyć mnie sen. Powiedz więc, co się wówczas wydarzyło?

    Król wziął głęboki oddech i zmarszczył czoło. Zastanawiał się jak w najdelikatniejszy z możliwych sposobów oznajmić żonie o wtargnięciu od Pałacu, a przede wszystkim o zniknięciu Amina. To nie będzie łatwa rozmowa.

    - W nocy? - zaczął ? Mieliśmy włamanie.

    - Jak to? Do Pałacu wdarli się złodzieje?

    - No, nie do końca. ? starał się mówić uspokajającym głosem, szukając najodpowiedniejszych słów ? To nie byli pospolici rabusie, tylko zorganizowana banda.

    - Ale pałacowa straż ich zatrzymała, czyż nie?

    Wówczas zapadła chwila milczenia.

    - Powstrzymano pięcioro z nich, nie wiemy czy byli jeszcze inni. ? odrzekł Władca.

    - Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało.. ? powiedziała Farah, po czym zwolna wstała z łoża - Wszystko inne można odzyskać, straconego życia nie.

    Czuł, że w końcu musi jej to powiedzieć. Już najwyższy czas. I tak zwlekał zdecydowanie za długo. Jednak nie był w stanie wydobyć z siebie tych słów. Obawiał się reakcji małżonki. Lecz nie mógł przed nią tego ukrywać. To zresztą nie było to nawet możliwe, gdyż prawda i tak sama wkrótce wyszłaby na jaw. Im szybciej jej o wszystkim powie tym lepiej. Tylko jak tego dokonać?

    Farah stała teraz na werandzie. Smukłymi dłońmi opierała się o marmurową balustradę. Widać było, że informacja o włamaniu zbytnio nie zachwiała jej wewnętrznej równowagi. Wciąż wydawała się taka spokojna i opanowana. Patrzyła na jasną tarczę wschodzącego słońca. Nagle odwróciła się i powiedział.

    - Niedługo pora śniadaniowa. Pójdę uprzedzić Amina. ? kiedy uczyniła kilka kroków dodała ? Tak dawno nie jedliśmy razem we trójkę.

    - Zaczekaj? - zaczął Król.

    - Co takiego? ? spytała kobieta zatrzymawszy się tuż koło męża.

    - Chciałbym ci jeszcze o czymś powiedzieć. ? rzekł Władca chwytając kobietę za dłoń ? Proszę cię, usiądź.

    Na twarzy Farah zaczęły malować się obawy, jednak spokojnie spoczęła na łożu, tuż naprzeciw męża. Król wziął jej dłonie.

    - W nocy wydarzyło się coś jeszcze. ? zaczął.

    Brązowe oczy Farah dokładnie obserwowały jego twarz.

    - W nocy?- kontynuował ? Tej nocy? zniknął również Amin.

    Po ostatnim słowie kobieta jakby zamarła. Otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś, jednak przez długą chwilę nie była w stanie wyksztusić z siebie żadnego słowa.

    - Zaraz po otrzymaniu tej informacji wysłałem grupę poszukiwawczą. ? starał się ją uspokoić.

    Nie wspomniał, iż na poszukiwanie zaginionego wydelegował tylko jednego człowieka. To mogłoby zmartwić ją jeszcze bardziej. I tak obecna wiadomość stanowi duży cios. Kłamstwo w słusznej sprawie ? pomyślał. Tymczasem twarz Farah przybrała jeszcze dziwniejszy wyraz. Coś jakby pomiędzy strachem, a szaleństwem.

    - Jestem pewnie, że nic złego się nie stało. ? mówił spokojnym tonem Król ? Uwierz mi, wszystko będzie dobrze.

    Po policzku kobiety popłynęła łza. Kiedy mężczyzna chciał ją wytrzeć małżonka nagle się poderwała wyrywając z uścisku. Stanęła obok męża zaczęła mówić.

    - Nie! ? jej ciało lekko drżało, a po twarzy spływała kolejna łza ? To nie może być prawa. Amin wcale nie zaginął. On ciągle tu jest. Kłamiesz!

    Po tych słowach Farah wybiegła z komnaty. Władca przez chwilę zastanawiała się czy aby nie ruszyć za małżonkę. Spróbować ją uspokoić. Jednak doszedł do wniosku iż w ten sposób i tak nic nie wskóra. Lepiej więc na pewien czas zostawić ją w spokoju. Podejrzewał, że pobiegła do książęcej komnaty. Miał tylko nadzieję, że chociaż ciało zbira zdążono już stamtąd usunąć.

    - Co teraz zrobimy? ? zapytał Amin.

    - Jak to co? ? odparł Hayat ? Kiedy tylko Ipek odpocznie wracamy do Babilonu.

    - Miałem na myśli co zrobimy z tym. ? powiedział Książe wskazując na leżącą na piasku księgę.

    Strażnik jakby od niechcenia spojrzał na przewracane przez wiatr pożółkłe stronice.

    - Nawet nie wiemy, co to za księga i czy opisane w niej rzeczy są prawdziwe. ? odparł gładząc konia po szyi.

    - A co jeśli są? ? spytał Amin spoglądając w tańczące płonienie ogniska.

    Zapadła cisza. Nocna bryza zawiała mocniej. Płonące drewno skwierczało. Wierzchowiec nagle parsknął i potrząsając grzywą odwracając łeb w kierunku ciemności.

    - Musimy to odzyskać. ? zabrzmiał kobiecy głos.

    Hayat wzdrygnął się, a Książe oderwał wzrok od ognia. Dźwięk dochodził gdzieś z ciemności i wydawał się być znajomym. Żołnierz chwycił za łuk i napiął cięciwę. Nie wiedział jednak w którą stronę posłać strzałę. Nie był w stanie wypatrzeć swojego celu.

    - Każ mu odłożyć broń. ? powiedział z mroku ten sam głos.

    Tym razem Aminowi zdawało się, że rozpoznał mówiącą osobę. Była nią rudowłosa.

    - Amira? ? upewniał się Książe ? To ty?

    Wstał od ogniska i starał się zobaczyć coś w ciemności. Hayat również bacznie się rozglądał chodząc naokoło ognia ze strzałą w każdej chwili gotową do wystrzału.

    - Pokaż się, porozmawiajmy. ? mówił Amin.

    - Nie wiem czy to najlepszy pomysł. ? rzekł żołnierz spoglądając na towarzysza.

    Odpowiedziało mu zdziwione spojrzenie.

    - Amira, wyjdź. Hayat nic ci nie zrobi. ? Książe kontynuował namowy, poczym przemówił do strażnika ? Zrób to o co cię prosi.

    - Jeśli pozbędę się łuku stracimy przewagę nad przeciwnikiem. ? odparł Hayat wciąż celując w ciemność.

    - Jakim przeciwnikiem? ? spytał Amin.

    - Ona należy do Skorpionów Pustyni. ? mówił żołnierz przygotowując się do wypuszczenia strzały zaraz po zweryfikowaniu kierunku kobiecego głosu ? Gdy będziemy bezbronni z pewnością nas zabije.

    - Gdybym chciała was uśmiercić już dawno bylibyście martwi. ? przemówiła nagle Amira.

    Hayat odwrócił się w stronę z której dobiegły słowa. Już chciał puścić strzałę, kiedy w mroku coś błysnęło, a powietrze przeszył cichy świst. Grot odpadł od reszty strzały i spoczął na piasku, tuż pod stopami zdziwionego żołnierza. Ipek zarżał głośno i spłoszony stanął na tylnich kopytach. Hayat spostrzegł, że w pniu palmy, tuż koło końskiej uzdy, tkwi nieduży płaski nóż. Z ciemności powoli zaczęła się wyłaniać nieduża postać rudowłosej. Żołnierz już chciał sięgnąć do kołczanu po nową strzałę, ale wówczas Amira powiedziała.

    - Na twoim miejscu nie robiła bym tego. ? po czym podniosła prawą dłoń tak aby mógł widzieć iż pomiędzy palcami trzyma kolejny nóż, w każdej chwili gotowy do rzutu ? To było ostrzeżenie. Następnym razem trafię w coś więcej niż twoją broń.

    Amin podszedł do żołnierza i położył dłoń na jego łuku. Hayat z niekrytą niechęcią opuścił w końcu broń. Teraz kobieta słała tuż przy ognisku. Mogli dokładnie zobaczyć całą jej sylwetkę.

    - Więc skąd o tym wiesz? ? powiedział Amin.

    - Mam swoje źródła. ? odpowiedziała lekko się uśmiechając.

    - Czy to właśnie chciałaś mi powiedzieć? ? Książę patrzył jej w oczy ? Z tego powodu, mimo wygnania, przybyłaś ponownie do Babilonu?

    - Między innymi. ? odparła.

    - W takim razie dlaczego nie poinformowałaś mnie o tym wcześniej?

    - A uwierzyłbyś wówczas moim słowom? ? teraz Amira patrzyła na niego swoim ciemnymi oczami.

    Amin milczał. Rzeczywiście, jeśli jeszcze wczoraj usłyszałby od kogoś, to czego dowiedział się dzisiejszego wieczora, nie dałby wiary. Zresztą nie posłuchał Amiry, gdy ta ostrzegała go przed Skorpionami Pustyni. Nawet teraz nie był w pełni przekonany czy to wszystko dzieje się naprawdę. Przecież takie rzeczy nie mogą istnieć. To wszystko musi być jakimś snem. Tylko jak się obudzić?

    - Mówisz, że musimy to odzyskać. ? rzekł Książe ? Ale jak? Nie wiemy nawet gdzie i jak daleko są teraz Skorpiony Pustyni.

    Młody mężczyzna rozłożył ręce w geście bezradności. Hayat wciąż milczał uważnie wpatrując się w kobietę. Amira bawiła się lśniącym ostrzem, zwinnie przerzucając je pomiędzy palcami.

    - Skorpionów Pustyni już nie ma. ? odparła spokojnie ? Banda została wybita dzisiejszego wieczora.

    - Co takiego? ? zapytał Amin nie mogąc uwierzyć jej słowom.

    - Widziałam jak o zachodzie słońca wjeżdżali do kanionu, lecz już stamtąd nie powrócili.

    - Może po prostu urządzili postój.

    - Gdzie? Pośród oparów mgły, czy w ciemnych, walących się tuneli kopalń? ? kobieta rzuciła mu kolejne spojrzenie.

    Miała rację. Kanion nie był teraz zbytnio gościnnym miejscem. Można było urządzić tam krótki postój, jednak w żadnym razie zatrzymać się na całonocny odpoczynek. Wszechobecna wilgoć i chłód nocy nie dałby wytchnienia ludziom, ani zwierzętom.

    - Poza tym gdyby planowali tam przenocować nie spuszczaliby swoich koni. Czyż nie? ? powiedziała rudowłosa.

    - Więc kto ma naszą zgubę? ? zapytał Książe.

    - Kanion opuścił tylko jeden człowiek. ? zaczęła mówić Amira ? Jakaś dziwna osoba. Cała odziana w biały płaszcz, na jasno-śnieżnym wierzchowcu.

    Amin głęboko się zamyślił. Człowiek w bieli z kimś mu się skojarzył. Miał już kiedyś okazję spotkać kogoś podobnego. Nie pamiętał tylko kiedy i gdzie.

    - Wyruszył na południowy wschód. ? dodała kobieta.

    Patrzyła w milczeniu na obu mężczyzn. Hayat poruszył się i po raz pierwszy od dłuższego czasu przemówił.

    - Nie ufam jej. ? podszedł blisko Amina, starał się ściszyć głos tak aby tylko on go usłyszał ? Sądzę, iż zamierza zaprowadzić nas w pułapkę.

    Amin spojrzał na Hayata. Widać było, że ma zgoła odmienne zdanie.

    - Czy wszyscy perscy żołnierze muszą być tak podejrzliwi i nieufni? ? powiedziała nagle Amira, która najwyraźniej słyszała każde słowo ? Skąd oni biorą takich ludzi?

    - Nie jestem pospolitym żołnierzem. ? odwarknęła jej urażona postać ? Należę do elitarnego oddziału Doborowej Straży Pałacowej.

    - Jakby to robiło jakąś różnicę. ? skwitowała rudowłosa patrząc na niego zimnym wzrokiem.

    Hayat również posłał jej złowrogie spojrzenie.

    - Jeśli nawet natychmiast wyruszymy, to i tak ?biały człowiek? będzie miał nad nami ogromną przewagę. ? powiedział Amin ? Tym bardziej, że dysponujemy tylko jednym koniem. Nigdy go nie dogonimy.

    - Niekoniecznie. ? odparła rudowłosa.

    - Jak to? ? zapytał Amin.

    - Istnieje szansa, że nam się powiedzie. ? mówiła Amira podchodząc do palmy.

    Wyciągnęła z pnia wbity nóż i schowała za skórzanym pasem. Odchodząc chciała pogładzić konia po szyi, jednak ten uciekł przed jej ręką i złowrogo potrząsną grzywą.

    - Więc jak? ? zapytała poprawiając broń.

    - Uważam, że możemy zaryzykować. ? odparł po krótkim namyśle Książę.

    - Ale ja tak nie myślę. ? powiedział Hayat.

    Miał już dość bezczynnego patrzenia jak Książę jest omamiany przez rudowłosą. Jak można być tak ślepym? Nie zauważać podstępu. Przecież dokładnie widać, że kobieta coś ukrywa. A jeśli ktoś ma tajemnicę której nie chce zdradzić, to raczej nie jest ona czymś dobrym. Może mam, jako poddany, zachować posłuszeństwo wobec wyższej władzy, jednak nie oznacza to, że muszę bezczynnie patrzeć jak owa władza popełnia głupie błędy ? pomyślał Hayat. I to w dodatku tak oczywiste błędy. Trzeba wyrazić swoje zdanie, chociażby zupełnie przeciwstawne w stosunku do woli osób wyższych hierarchią. Nie ważne czy będzie to Książe czy nawet sam Król. Czas być asertywnym.

    Amin spojrzał na żołnierza zdziwionym wzrokiem. Nie podzielał jego obaw. Rudowłosa, z jakimikolwiek intencjami, na pewno nie miałyby na celu spowodowanie jego krzywdy.

    - Rozumiem twoją niepewność. ? Książe starał się przekonać żołnierza ? Jednak dobrze znam Amirę. Kiedyś jako małe dzieci razem się wychowywaliśmy. Dlatego uwierz mi, jestem przekonany iż na pewno chce nam pomóc.

    - Jeśli tak to powinniśmy niezwłocznie wrócić do Babilonu i zawiadomić o wszystkim Króla. ? odparł Hayat ? On wyśle w pogoń dobrze przygotowanych jeźdźców z armii. Gdzie tkwi problem?

    Zapadła cisza. Propozycja wydawała się być logiczna. Wówczas jednak przemówiła Amira.

    - W braku czasu. ? rudowłosa mówiła teraz niezwykle spokojnym i przekonującym głosem ? Zanim dotrzecie do Babilonu, powiadomicie wszystkich. Przyjmując, że wam uwierzą, pościg wyruszy zapewne najwcześniej następnego wieczora albo kolejnego dnia o świcie. A wówczas będzie można zapomnieć o jakiejkolwiek szansie na sukces pogoni. Czy tego chcecie?

    Jej wzrok spoczął na niezadowolonej twarzy żołnierza. Prze chwile znowu panowało milczenie.

    - Wóz albo przewóz.? powiedziała rudowłosa ? Więc jak będzie?

    - Ruszamy. ? odparł stanowczo Książe, po czy spojrzał na żołnierza ? Jednak Hayat?

    Zaczął lecz wówczas przerwała mu kobieta.

    - Nie przejmuj się nim. Nie jest nam potrzebny. Niech lepiej jedzie do Babilonu i powiadomi o wszystkim Króla.

    Strażnik uważnie popatrzył się na rudowłosą. Tego byś chciała, co? ? pomyślał strażnik. Dobrze wiesz, że coś wyczułem i próbujesz się mnie pozbyć. Nie dam ci tej satysfakcji. Nie zamierzam ułatwiać twojego zadania. Ale czy jednak nie lepiej będzie pojechać do stolicy? Przecież to tylko sześć do ośmiu godzin. Jeśli sprawy potoczą się pomyślnie to już może przed południem opuści bramy Babilonu, wraz ze zbrojnym konnym odziałem. Jaki dystans pieszo, w niespełna pół dnia, jest w stanie przebyć człowiek?

    Gdy tak rozmyślał zauważył, że Książe i kobieta zdążyli już nieznacznie się oddalić. W blasku ogniska mógł jednak jeszcze dostrzec niknący zarys ich sylwetek.

    - Zaczekajcie! ? krzyknął podbiegając do Ipka i w pośpiechu rozwiązując uzdę ? Idę z wami!

    A co tam ? przemknęło mu przez głowę. Skoro nie mogę odwieść Księcia od jego zamiarów to przynajmniej będę mu towarzyszył. Ochraniał przed niebezpieczeństwami i rudowłosą.

    Para się zatrzymała. Obejrzeli się za siebie. Kiedy do nich podchodził zdawało mu się, że kobieta obdarzyła go kolejnym złowrogim spojrzeniem. Lecz w panującej ciemności nie mógł być tego do końca pewien.

    Biały rumak pewnie galopował przez piaszczyste wydmy. Zwierze doskonale rozumiało się ze swym panem. Było swego rodzaju przewodnikiem w świecie którego on nie mógł dostrzec. Wystarczyło nakazać kierunek, a koń sam biegł do celu. Podróż będzie długa, będą zmuszeni do kilku postojów. Jasnooki chciał tego uniknąć. Mógł wytrzymać tych kilka dni jazdy bez zbędnego odpoczynku. Był w stanie nawet nie jeść ani nie pić. Jednak nie chciał zamęczyć konia, który zapewne nie przetrwałby takiej próby. Zwierze było niezwykle mądre i może się jeszcze przydać. Nie mógł pozwolić sobie na jego stratę. Postanowił podróżować późnym popołudniem oraz nocą. Za dnia, podczas największych upałów dać koniowi odpocząć. Sam też wówczas zregeneruje siły. Musi pozostać czujnym aż do samego końca. Pogładził konia po rozwichrzonej grzywie. Jeszcze bardziej pochylił się do przodu. Powiew powietrza stał się silniejszy.

    - Co my tu robimy? ? zapytał się Hayat ? Przecież mówiłaś, że postać w bieli wyruszyła na południowy-wschód. My tymczasem podążaliśmy cały czas w kierunku południowym.

    Przez większość podróży prawie się nie odzywał. Zresztą rudowłosa też nie była zbytnio rozmowna. Zupełnie jakby nad czymś rozmyślała. Teraz stali pomiędzy niedużymi zaroślami oraz karłowatymi palmami.

    - Zobaczysz. ? odparła krótko kobieta.

    Kiedy wyszli z chaszczy stanęli nad brzegiem szerokiej rzeki.

    - No tak. ? powiedział żołnierz ? Jak teraz mamy przekroczyć tą wodę? O tej porze roku trudno będzie znaleźć jakiś bród.

    - Wcale nie zamierzamy się przez nią przedzierać. ? odpowiedziała rudowłosa.

    - Jak to? ? odezwał się Amin.

    Amira wskazała mu ręką na linię brzegową kilkaset metrów przed nimi. W niedużej zatoczce znajdowała się mała wioska rybacka. Pomiędzy drewnianymi chatkami porozwieszane były sieci. Na pomoście kołysały się na falach łodzie oraz kilka żaglówek.

    - Zamierzamy kupić łudź? ? spytał Hayat ? Za co? Nie mamy przy sobie przecież wystarczającej ilości pieniędzy.

    Kobieta spojrzała na niego dziwnym wzrokiem.

    - Zaczekajcie tutaj. ? odparła.

    Kiedy odchodziła Książe złapał ją za rękę.

    - Stój. - zaczął mówić widząc w oczach rudowłosej jakiś błysk - Chyba nie zamierzasz?

    Ona tylko odpowiedziała mu lekkim uśmiechem i ruszyła w stronę pomostu. Wschodzące słońce odbijało się od gładkiej tafli wody.

  6. Dzisiaj dwunasty rozdział (stosunkowo krótki).

    XII

    Zbliżali się do kanionu. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Do wieczora pozostała jeszcze jednak chwila. Mieli trochę czasu. Zleceniodawca pewnie już czeka w umówionym miejscu, lecz zbędny pośpiech byłby oznaką lekkomyślności. Nour wstrzymał wierzchowca, reszta Skorpionów uczyniła to samo. Przez całą drogę głęboko się zastanawiał nad wykonanym tej nocy zadaniem. Zlecenie było chyba najdziwniejszym jakiego się dotychczas podjął. Starał się zrozumieć cel i powód jakim kierował się pracodawca, lecz nie mógł tego pojąć. Po prostu nie istniały żadne logiczne wyjaśnienia. A może tylko on nie mógł ich znaleźć? Jeszcze raz odwinął zawiniątko. Przez chwilę dokładnie przyglądał się zawartości. Jednak w końcu zrezygnował. Poddał się. No nowo zawinął dokładnie skrawek materiału. Czy to ważne jaki to wszystko ma sens? ? pomyślał. Liczy się tylko zapłata. Złote talary za rzetelnie wykonaną robotę. Jeśli nawet niesiona przez niego rzecz ma jakąś wartość, to on nie potrafi jej określić. Lepiej więc doprowadzić zadanie do końca, tak jak było na początku zaplanowane. Cienie skał wyraźnie się wydłużyły. Nour dał sygnał do ponownego wymarszu. Grupa jeźdźców zniknęła w ciemności kamiennych rozpadlin.

    Gdy dojeżdżali do niewielkiej oazy Hayat w końcu odważył się zadać pytanie.

    - Mogę wiedzieć gdzie właściwie jesteśmy? ? powiedział obserwując pustkowie.

    Wokoło nie znajdowało się nic poza kilkoma palmami oraz czymś bliżej niezidentyfikowanym, sterczącym nieznacznie spośród piasku.

    - Przybyliśmy do siedziby Starego Mędrca. ? odparł Amin ? Niegdyś swego rodzaju doradcy mego ojca.

    - Siedziby? ? zdziwił się żołnierz.

    Jeszcze raz spróbował dokładniej przyjrzeć się drzewom i wydmie. Może coś przeoczył? Jednak dalej niczego nie znajdował. Wszędzie był tylko piasek. Amin zeskoczył z konia.

    - Jak i gdzie może tu ktoś mieszkać? ? zapytał Hayat.

    - Zapomniałem dodać, starej siedziby. ? odparł Książę i podszedł do największego z pagórków.

    - Gdzie w takim razie jest nowa? ? spytał strażnik przywiązując końską uzdę do pnia palmy.

    - Prawdopodobnie nie ma.

    - Jak to?

    - Stary Mędrzec odszedł, jeszcze na długo przed wojną z Macedonią. ? Amin uklęknął u stóp piaskowej wydmy.

    - Znaczy się zmarł? ? Hayat zadał kolejne pytanie.

    - W sumie nie wiadomo. ? Książę odparł w lekkim zamyśleniu ? Po prostu któregoś dnia zniknął.

    Tkwił chwilę w bezruchu. Strażnik stał tuż obok obserwując górę piasku. Co to jest? Wydma? Nagrobny kopiec?

    - Nikt nie wie w jakich okolicznościach się to stało, ani dlaczego. ? kontynuował Amin - Zresztą ja znam tą historię tylko z opowieści. Nie było mnie jeszcze wówczas nawet na świecie.

    - Po co więc tutaj przybyliśmy?

    - Jak pomożesz mi w odgarnianiu piasku to zapewne wkrótce się przekonasz.

    Hayat natychmiast ukląkł na ziemi i zaczął rękami odsypywać drobne ziarenka kwarcu. Już po chwili z ziemi zaczęło się coś wyłaniać. Był to sznur i kawałki drewnianych kijów. Fragment namiotu.

    Jasnooki siedział skupiony w jaskini. Tuż koło niego paliło się nieduże ognisko. Sam osobiście nie potrzebował światła. Mógł się bez niego obejść. Jednak jego przyszli ?goście? w nieprzeniknionym mroku poczuli by się nieswojo. Co zapewne wzbudziłoby u nich podejrzenia. Chciał tego uniknąć. Wszystko miało pójść zgodnie z planem. Nie lubił niespodzianek mimo iż był na nie przygotowany. Zawsze obmyślał najdrobniejszy szczegół. Niemal każdą możliwość. Pozostało mu tylko czekać. Przez te wszystkie lata nauczył się cierpliwości jak nikt inny. Za chwilę stanie przed kolejną szansą. Następna iskra nadziei wśród mroków życia. Na myśl o ciemności uśmiechnął się do siebie w duchu. Od tak dawna widział tylko czerń, czy raczej pustkę. Nicość. Wciąż jednak, mimo upływu lat, pamiętał jasność światła. Jego barwę, ciepły odcień. Gdy w dzieciństwie stracił wzrok początkowo był bliski załamania. Nawet kilkukrotnie próbował odebrać sobie życie. Zastanawiał się czemu właśnie jego to spotkało. Dlaczego? Czym zawinił? Lecz z czasem odkrył, że wcale nie dotknęło go żadne nieszczęście. Przeciwnie. Doznał łaski. Otrzymał dar. Kiedy oślepł wówczas tak naprawdę otworzyły mu się oczy. Świat wokół wydał się zupełnie inny. Czystszy, doskonalszy. Dziwił się iż inni takim go nie widzą. Wkrótce zrozumiał, że nic nie stało się przez przypadek. Został powołany do misji i zrobi wszystko aby ją wypełnić. Gotów był zapłacić każdą , nawet najwyższą cenę. Kolejna okazja aby tego dokonać była coraz bliższa. Na krótki moment przed tym zawsze czuł dziwne odczucie. Zupełnie jakby swego rodzaju podekscytowanie czy lekką bojaźń. Dziwne ? przemknęło mu po głowie. Wydawało mu się iż wyzbył się już wszelkich uczuć. I to dawno. Widać jakaś mała ich cząstka pozostała głęboko we wnętrzu. Człowiek zawsze będzie człowiekiem.

    Nagle usłyszał dalekie kroki. Idą ? pomyślał. Skoncentrował się jeszcze bardziej. Zaczął odmierzać czas kolejnymi równymi uderzeniami serca. Już czas.

    Odkryte wejście do namioty było już całkiem duże, jednak kopali dalej. Płócienna konstrukcja już dawno zbutwiała i uległa zawaleniu. Pozostały tylko resztki drewnianego szkieletu, który też był wielce niestabilny. Nie chcieli ryzykować przysypania. Mimo iż namiot nie był duży to odkopanie całości trochę jeszcze potrwa, a słońce już z wolna chyliło się ku zachodowi.

    - Chyba coś mam. ? powiedział z nadzieją w głosie Hayat.

    Jednak kiedy odgarnął ręką więcej piasku okazało się, że natrafił tylko na fragment glinianego naczynia. Kolejny już zresztą.

    - Naprawdę? ? Amin zaczął się podnosić aby pójść obejrzeć znalezisko.

    - Jednak, to znowu następny śmieć. ? odparł żołnierz z lekką rezygnacją w głosie ? Czy oby na pewno są tu w ogóle jakieś księgi? Kopiemy od dobrych trzech godzin i nic.

    - Powinny być. ? rzekł Książę, po czym dodał ? Mam przynajmniej taką nadzieję.

    A ja powoli ją tracę ? pomyślał Hayat. Zamiast wykonywać zadanie i sprowadzić Księcia do Babilonu traci czas na bezmyślne grzebanie w gorącym piasku. Jednak jak przekonać o tym syna Władcy? Przecież to nie koń, nie weźmie go za uzdę i poprowadzi koło siebie. Już po raz drugi dobrowolnie wpakował się w kłopoty. O szczęście, gdzież jesteś? ? zalamentował w myślach.

    - Mam! ? powiedział nagle Amin.

    Wyciągnął z wydmy oprawiony w ciemną skórę, płaski przedmiot. A następnie jeszcze kilka kolejnych. Żołnierz podszedł do Księcia i dokładniej przyjrzał się znalezisku. Rzeczywiście, obiekty wyglądały zupełnie jak stare księgi, które kiedyś widział w Pałacowej Bibliotece. Jednak te egzemplarze były w znacznie gorszym stanie.

    - Skąd pewność, że to akurat któraś z tych ksiąg? ? zapytał Hayat.

    - Przejrzymy je i to zweryfikujemy. ? odparł Książę ? A jeśli okaże się że nie trafiliśmy będziemy kopać dalej. ? dodał ze spokojem w głosie.

    Strażnik skrzywił się trochę. Miał już na dziś dosyć piasku. Bez większej nadziei podniósł jedną z ksiąg. Po otwarciu odpadła od niej zbutwiała okładka. Papier był pożółkły i pobrudzony. Pierwsza strona miała postrzępiony róg.

    Nour wkroczył do ciemnej jaskini. Ślad za nim podążyło jeszcze dwoje ludzi z pochodniami w dłoniach. Reszta Skorpionów czekała u wlotu do pieczary, pilnowali koni. Mógł iść sam, jednak wolał zabrać kogoś ze sobą, tak dla asekuracji. Nie podejrzewał aby coś miało się wydarzyć, lecz jak to mówią - ostrożności nigdy za wiele. Nagle w ciemności zamajaczyło niewielkie światło. Ognisko ? pomyślał. Są już blisko celu. Poprawił za pasem broń i ruszył w kierunku skupiska płomieni. Po chwili spostrzegł też postać w bieli. Od jej ubioru doskonale odbijał się blask ognia. Wyczekujący ich mężczyzna był bardzo spokojny. Mimo, że patrzył się wprost na nich nie wykonał najmniejszego ruchu. Nie drgnęła mu nawet powieka.

    - Masz to o co cię prosiłem? ? zapytał nagle jasnooki.

    - Tak. ? odparł Nour.

    Postać w bieli wyciągnęła nieznacznie przed siebie prawą dłoń.

    - Najpierw pokaż talary. ? powiedział herszt Skorpionów.

    - Nie ufasz mi? ? rzekła postać w bieli i cofnęła wyciągniętą rękę.

    - Po prostu jestem przezorny.

    - Przezorność to bardzo dobra cecha. ? odparł syczący głos, a dłoń skryła się pod jasną szatą.

    Na następnej kartce przedstawione były dziwne rysunki. Troje ludzi w długich płaszczach z kapturami na głowie stało pośród jakiejś zalanej w mroku komnaty lub korytarza. W każdym razie bez wątpienia było to wnętrze, gdyż widoczne były lekko zarysowane kontury ścian i chyba nawet kolumn. Tajemnicza grupa podążała w kierunku niewielkich smug światła. Promienie rozchodziły się we wszystkich kierunkach i jakby od dołu. Środkowa postać otoczona była lekkim blaskiem. Hayat podejrzewał, że po prostu człowiek ten może być ubrany w jasne szaty, a dwaj jego towarzysze w ciemne. Istniała też inna możliwość. Centralna postać, zapewne jakiś kapłan, pełnił najważniejszą rolę spośród tej trójki i w ten sposób wyróżniono jego wysoki stopień w hierarchii. Pod ryciną widniał krótki podpis jednak w niezrozumiałym języku. Zaczął przewracać kartkę.

    Tylko troje ? pomyślała postać w bieli. Spodziewał się więcej. Co najmniej sześciu. Skoncentrował się aby jeszcze raz zweryfikować ilość przebywających w jaskini ludzi. Ponownie wyczuł tyle samo co poprzednio. Zapewne są uzbrojeni, jednak nie stanowi to żadnej różnicy. Przynajmniej dla nich. Równie dobrze mogliby przybyć bez żadnego oręża i ze związanymi rękoma. Finał byłby dokładnie taki sam. Dłoń pod długim płaszczem sięgnęła koło prawej strony pasa. Niecierpliwią się, a może nawet boją. Czuł jak serce najbliższej postaci zaczęło trochę szybciej bić. Oddech pozostałej dwójki stał się głębszy i mniej miarowy. Postać w bieli wysunęła lewą rękę spod materiału. W dłoni znajdowała się skórzana sakwa. Najpierw potrząsnął nią trochę. Złote talary zabrzęczały dźwięcznie. Rozwiązał lekko rzemyk ukazując zawartość.

    - Usatysfakcjonowany? ? zapytał jasnooki.

    - Tak. ? odparł Nour i zdjął dłoń z rękojeści miecza.

    Wysunął rękę aby odebrać zapłatę, jednak wówczas sakiewka nagle odsunęła się.

    - Twoja kolej. ? odparła postać w bieli.

    Herszt Skorpionów wyjął zza koszuli materiałowe zawiniątko. Rozwinął płótno ukazując zawartość. Jasnooki nie mógł jej dostrzec, nie wiedział nawet czy coś tam w ogóle jest. Jednak w głębi duszy czuł pewną obecność, której nie było wcześniej. Dłoń z sakiewką znowu wysunęła się do przodu. Nour pochwycił za skórzany worek na miejscu którego położył zawiniątko. Palce postaci w bieli zacisnęły się na skrawku materiału. Pod płótnem wyraźnie był wyczuwalny twardy kształt. Ręka ponownie skryła się w czeluści płaszcza. Przywódca Skorpionów wciąż stojąc w tym samym miejscu rozwiązał sakiewkę. Jasnooki był pewnie, że herszt zechce przeliczyć zapłatę. To dobrze. Będzie miał dodatkowy czas i jeszcze większą przewagę. Jego dłoń powędrowała głębiej, tym razem na lewą cześć pasa.

    Kolejna strona była wyjątkowo zniszczona. Nie zawierała żadnych rysunków. Pokrywające ją pismo było mniej staranne, jakby pisane w pośpiechu. Tekst w wielu miejscach się zacierał. Pożółkła kartka miała zagięty górny róg. Niemal na samym dole widniała niewielka plama, jakby kleks atramentu.

    Nour ważył brzęczącą sakiewkę w ręku. Skórzany worek był dość ciężki, jednak postanowił sprawdzić, czy aby na pewno cały wypełniony jest talarami. Przeliczanie zapłaty przy zleceniodawcy może nie było oznaką szacunku, ale przejawem zdrowego rozsądku. Herszt Skorpionów zdążył się nie raz o tym przekonać. Zagłębił dłoń w sakiewce. Złoto mile zabrzęczało. Nour uśmiechnął się. Zgiął palce i wyciągnął rękę z sakiewki. Zaciśnięta pięść pełna była jasnożółtych monet. Jednak nie zostałem oszukany ? pomyślał. Uśmiech na jego twarzy poszerzył się jeszcze bardziej. Nie był zupełnie świadomy jak naprawdę go zwiedziono. Nagle, kontem oka, zauważył jak postać w bieli gwałtownie poderwała się i już po chwili była tuż przy nim. W blasku ogniska zamigotał jakiś przedmiot. Złote talary z brzdękiem rozsypały się po jaskini.

    Następnej kartki nie było. Z księgi wystawał tylko niewielki postrzępiony kawałek papieru.

    Jasnooki wsiadł na konia. Długi płaszcz zatrzepotał na nocnym wietrze. Smugi księżycowego blasku zaglądały w rozpadliny kanionu. Palce postać w bieli ponownie dotknęły zdobycz. Tak ? pomyślał. To jest to. Czuł jak po opuszkach palców rozchodzi się lekkie mrowienie. Schował drogocenną rzecz do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Nieznacznie po lewej stronie na wysokość piersi. Blisko serca, które jeszcze niespokojnie kołatało wewnątrz. Starał się je uspokoić. Znów przywrócić do miarowego rytmu. Zaczerpnął kilka głębszych oddechów. Oczyścił umysł. Dziś w nocy nareszcie odniósł wielki sukces, jednak wiele przed nim. Musi być gotów na jeszcze większe poświęcenie. Droga jest kręta i wyboista, łatwo z niej zboczyć. Jeszcze raz przetarł sztylet, po czym wyrzucił zakrwawiony skrawek materiału. Chwycił za uzdę i pomknął wśród nocy.

    Hayat przewrócił kolejną stronę. Kartka była do połowy zapisana, a na drugim jej fragmencie przedstawiona była rycina. Kiedy żołnierz przyjrzał się jej dokładnej rysunek wydał się mu jakiś znajomy. Wyjął zza zbroi przywiezioną ze Skarbca Babilonu kartkę. Położył ją na sąsiedniej stronie i zaczął studiować obie ryciny. Poza kilkoma drobnymi szczegółami rysunki były niemal identyczne. Pomimo lekkiego zamazania dało się również odczytać opis. Z każdym kolejnym słowem Hayata coraz bardziej przepełniało przerażenie. Czy to możliwe aby księga kłamała albo myliła się? A jeśli to prawda? Nigdy w życiu nie uwierzyłby w istnienie czegoś takiego. Amin widząc, że żołnierz zamarł nagle w bezruchu spytał się.

    - Coś się stało?

    Żadnej odpowiedzi.

    - Znalazłeś coś?

    Znowu cisza.

    Książe odłożył wertowaną właśnie książkę. Wstał z piasku i podszedł do Hayata. Ten wciąż bacznie wpatrywał się w otwartą księgę, jakby nie mogąc uwierzyć swoim oczom. Amin również spojrzał najpierw na dwa rysunki, a następnie na opis. Gdy go przeczytał powiedział cicho, jakby do siebie.

    - Na Allacha. To nie może być prawdą?

    Słońce zachodziło krwiście za ich plecami. Znad wydm zerwał się podmuch wiatru.

  7. Czas na XI rozdział.

    XI

    Żar nieubłaganie sączył się z nieba. Każda ze skał naokoło nieustannie promieniowała ciepłem. Piasek parzył nawet poprzez podeszwy. Uniósł głowę. Słońce dalej tkwiło wysoko na nieboskłonie i nie zapowiadało się aby szybko go opuściło. Dodatkowo nie wiała nawet najmniejszy wiatr. Żadnego podmuchu. Powietrze stało w miejscu. Trudno, to już niedaleko. Wziął mały łyk wody. Skórzany bukłak był niemal pusty. Przyjemna, chłodząca ciecz przepłukała wyschnięte gardło. Dopiero teraz zaczął żałować, że wychodząc w pośpiechu nie zabrał większych zapasów. Droga nie była co prawda daleka, lecz należało jeszcze wrócić. Znowu poczuł się jakoś nieswojo. Zupełnie tak jak poprzedniej nocy. Nie był pewien czy dobrze postąpił. Jednak teraz głęboko z wnętrza dobiegał głos, który podpowiadał mu, że czyni rzecz słuszną, a jeśli nie to przynajmniej wypełnia zobowiązanie. Był jej to winien.

    Z otwartej pustyni zszedł do kanionu. Skalne ściany początkowo znajdowały się bardzo blisko siebie, lecz z czasem przejście zaczęło się rozszerzać i panujący cień znowu ustępowała promieniom słońca. Piaskowy jar zagłębiał się teraz na kilkanaście metrów. Szedł dalej. Mimo chłodnego powiewu nie przystanął, aby chociaż na chwilę wytchnąć. Był już za blisko celu. Na odpoczynek przyjdzie jeszcze czas. Później. Gdy wyłonił się zza kolejnego zakrętu skalnego labiryntu stanął przed większą otwartą przestrzenią. Co prawda cały teren ciągle był ograniczony poprzez niemal pionowe ściany, jednak nie było tego widać. Człowiek miał wrażenie, że w końcu wyszedł ze skalnych czeluści na powierzchnie. Lecz odczucie było złudnym, gdyż niewiele można było objąć wzrokiem. Cała przestrzeń tonęła w oparach mgły. Panująca wilgoć nie dawała wcale otuchy. Potęgowała natomiast uczucie zmęczenia oraz utrudniała oddychanie. Na płaskim skrawku ziemi, zwolna wyłaniały się kontury niewielkiej zabudowy. Było to kilka rozpadających się drewnianych chatek wraz z przybudówkami. Domów jednak od dawna nikt nie zamieszkiwał.

    Pierwsi do rozpadliny przybyli, przed ponad stu laty, osadnicy z kraju dalekiej północy. Jako mocno odizolowana grupa społeczna na obcym terytorium wybrali właśnie to miejsce na tym niegościnnym pustkowiu. Byli z dala od tutejszych ludzi, niemal w sercu pustyni. Szybko jednak zaadoptowali się do nowych warunków. Wysokie skalne ściany dawały cień i schronienie, zarówno przez kaprysami pogody jak i niechcianymi przybyszami z zewnątrz. Osadnicy zajmowali się głównie hodowlą zwierząt oraz uprawą roślin. Tym się żywili i z tego żyli. Jednak w surowych warunkach zbiory nie były duże, ale mimo to wystarczające do skromnej egzystencji. Przybysze nie potrzebowali wiele i zawsze cieszyli się tym co mieli. Kierowali się zasadą ciężkiej pracy dla dobra ogółu. Gdy jeden z grupy potrzebował wsparcia inni mu je udzielali. Podczas wyjątkowo trudnego roku mieszkańcy, w czasie drążenia ścian skalnych, natrafili na cenne znalezisko. Wśród rozpadlin kanionu spoczywało srebro. Jak się potem okazało były to całkiem duże pokłady białego kruszcu. W osadzie zebrała się rada. Nowo odkryte bogactwo stwarzało problem, gdyż nie było bezpośrednio użyteczne dla zamkniętej społeczności. Srebrem nie dało się żywić ani, ze względu na swoją miękkość, wykorzystać do budowy czy też tworzenia narzędzi. Ostatecznie uznano znalezisko za zbędne i podjęto decyzję o porzuceniu go. Jednak w zgodnym dotąd społeczeństwie zwolna zaczął następować rozłam. Pewna grupa ludzi uznała odkrycie za dar Niebios i nie pragnęła wcale go zlekceważyć. Wręcz przeciwnie, postanowili wykorzystać srebro. Lecz aby tego dokonać potrzeba było niejako otworzyć się na świat zewnętrzny i oznajmić wszystkim wokoło o swoim istnieniu. Wiązało się to z pewnym zagrożeniem. Ale czy może pokładać obawy w łasce Boga? Bo czy takową nie było znalezienie bogactw właśnie w tak trudnym roku? Zupełnie jakby Wszechmogący dostrzegł niedolę swych dzieci i zesłał im rozwiązanie trosk. Pomocną białą dłoń. Grzechem byłoby zignorować tak oczywisty znak. Zebrała się grupa dwudziestu ludzi, najgłębiej wierzących, bądź najbardziej niezadowolonych z obecnej sytuacji. Postanowili wydobywać kruszec i wymieniać go na tak potrzebne pożywienie oraz nasiona dla nowych upraw. Wśród osadników pozostała jednak również frakcja przeciwna temu rozwiązaniu. Lecz z chwilą rozpoczęcia wymiany bogactw ze światem, ilość jej członków zaczęła drastycznie maleć. Ludzie widząc zyski i dobrobyt reszty, również zapragnęli szczęścia. Tak oto w społeczeństwie nie przywiązującym dotąd wagi do dóbr materialnych, prowadzącym skromny tryb życia, zaczęła rodzić się chęć zysku. Pożądanie bogactw, a z czasem chciwość. Profity ze sprzedaży srebra nie były już wykorzystywane tylko do zakupu nasion i utrzymania hodowli. Po co człowiek ma cały dzień pracować w pocie czoła aby uzyskać marny posiłek, skoro wszystko czego mu trzeba jest się w stanie kupić za drogocenny kruszec. Z czasem wąwóz zaczęły odwiedzać coraz to liczniejsze karawany. Miejsce stało się niemal stałym punktem na szlaku kupców, niestety rabusiów również. Lecz osada była na to przygotowana. Ukształtowanie powierzchni, oraz dobra znajomość terenu pozwalały bez większego trudu odeprzeć większość z coraz częstszych ataków. Jednak były również ofiary. Stary w ludziach oraz rosnący strach spowodowały, że mieszkańcy zaczęli tęsknić za dawnym życiem. Może skromnym i ciężkim, lecz również spokojnym i bezpiecznym. Jednak powrót do normalności okazał się nie być wcale takim prostym. Ludzie z zewnątrz nie będą chcieli zapomnieć o raz odkrytym miejscu i skrywanych przezeń bogactwach. Dlatego osadnicy postanowili opuścić kanion i wyruszyć w wędrówkę w poszukiwaniu nowego lepszego domu. Lecz znowu nie wszyscy byli zgodni. Część ludzi pozostała nie mogąc rozstać się z tak cennym skarbem. Byli zdecydowani bronić go nawet kosztem własnego zdrowia czy nawet życia. Jak wkrótce się przekonali było to ostrzeżenie od losu, którego nie posłuchali. Przez trzy miesiące po rozdzieleniu się osadników ataki z zewnątrz przybrały na sile. Jednak nie to stanowiło największe zmartwienie. O wiele gorsza okazała się nieznana choroba na którą zaczęli zapadać przybysze z północy. Przed najazdami można było się bronić, przed schorzeniem nie. Na skórze zaczęły pojawiać się coraz większe odbarwienia i plamy, a z czasem ubytki. Niektórzy tracili nawet całe palce, nosy, czy też policzki. Osłabieni i schorowani mieszkańcy nie byli już w stanie dłużej stawiać oporu atakującym. Ulegli więc najeźdźcy i oddali mu wszystkie swoje skarby, o które dotąd z takim poświęceniem walczyli. Nowo przybyli rzucili się na bogactwa, zupełnie nie zwracając najmniejszej uwagi na żyjących na uboczu pierwszych osadników. Byli obojętni na ich cierpienie, ból oraz głód. Cudzoziemcy zrozumieli teraz, że odkrycie srebra nie było darem od Boga, tylko przekleństwem Diabła. Z czasem choroba zaczęła obierać zakażonym życie. Trupy grzebano w zbiorowej mogile, którą po prostu stanowił jeden głęboki wykopany dół. Z czasem złoża kruszcu wyczerpały się, a przybyli po bogactwa ludzie zaczęli opuszczać to miejsce. Zostawili po sobie pustą osadę, oraz setki metrów wydrążonych w skale tuneli. Podziemne rzeki przebiły się przez jeden z korytarzy i do kanionu wypłynęło nieduży strumień wody. Utworzyło się rozległe rozlewisko, którego parowanie powodowało nieustanne unoszenie się oparów mgły. Pomiędzy pisakowymi blokami powstał specyficzny, przepełniony wilgocią mikroklimat. Od tego czasu nikt już tutaj nie mieszkał. Omijane miejsce z czasem zostało przez ludzi zapomniane. Zupełnie jakby w ogóle nigdy nie istniało.

    Takie właśnie słyszał o nim opowieści. Czy jednak były one prawdziwe? Pewien był tylko iż kiedykolwiek tu przybywał zawsze panował tutaj niezmącony spokój. Nigdy nie spotkał żywej duszy. Nawet nieliczne pustynne zwierzęta omijały to miejsce. Kiedyś w dzieciństwie przyszedł tutaj wraz z Amirą. Pamiętał, że nie lubił tego miejsca. Było takie wyludnione, głuche. Na swój sposób straszne. Miało jednak jedną zaletę ? było przez wszystkich zapomniane. Nikt nigdy tutaj się nie pojawiał. Dlatego też postanowili - jeśli kiedykolwiek stanie się coś złego, a jedno z nich będzie potrzebować pomocy drugiego, spotkają się właśnie tutaj. W wymarłym pustkowiu spowitym wieczną mgłą. Miał nadzieje, iż teraz również tak się stanie, że Amira nie zapomniała i będzie tu na niego czekać. Jeśli nie to cały jego trud był daremny. Amin rozejrzał się wokoło. Stał tuż przy rzędzie spróchniałych domków. Nieopodal znajdowało się wejście do jednego z tuneli dawnych kopalń. Nigdzie jednak nie było nawet śladu żywej istoty. Wytężył wzrok aby pokonać nieprzeniknione kłęby pary, lecz nikogo nie dostrzegł. Gdy podążył wzrokiem w głębie aksamitnej ciemność tunelu spostrzegł lekkie poruszenie. Odruchowo chwycił za rękojeść sztyletu. Z mroku, powoli wyłoniła się nieduża kobieca sylwetka. Już po chwili tuż przed nim stała Amira.

    - Jednak przybyłeś. ? przemówiła bez słowa powitania ? Dobrze.

    Cały czas bacznie rozglądała się po terenie tuż za jego plecami. Nie ufa mi? ? pomyślał.

    - Pojawiłem się gdyż pragnę cię przeprosić? ? mówił Amin patrząc jej prosto w twarz ? Jednak oczekuję też wyjaśnień.

    - Otrzymasz je, lecz w swoim czasie.

    - Jak to?

    - Najpierw muszę z tobą porozmawiać o ważniejszych sprawach. ? teraz spojrzenie rudowłosej na krótko spoczęło na jego twarzy.

    - To są ważne sprawy. ? odparł Amin.

    - Może. ? odezwała się rudowłosa i skwitowała słowa lekkim uśmiechem ? Jednak uwierz mi, są ważniejsze. Przynajmniej w obecnej chwili.

    Amin milczał. Czuł że znowu jest wciągany w swego rodzaju grę. Postanowił świadomie zaryzykować. Teraz nie zamierzał jednak przegrać. Nie tym razem.

    - Na początek powiedz mi co wiesz o nocnym włamaniu do Pałacu. ? młoda kobieta na nowo rozglądała się wokoło.

    - Niewiele. ? odpowiedział mężczyzna - Myślałem właśnie, że od ciebie uzyskam jakieś wyjaśnienia. W końcu to Skorpiony Pustyni dokonały napadu, a nie ja. Zdawało mi się, że jako jedna z nich wiesz na ten temat najwięcej.

    Amira westchnęła lekko. Najwyraźniej ostatnie zdania były jej w niesmak.

    - Nie należę do tej bandy. ? po czym dodała ? Już nie. Poza tym to długa i nudna historia.

    - Z chęcią jej wy?

    - Nie! ? przerwała mu nagle podniesionym głosem ? Powiedz mi co zaginęło. Co oni ze sobą zabrali?

    - Nie mam pojęcia. ? odparł Amin ? Opuściłem Pałac zanim czegokolwiek się dowiedziałem. Słyszałem tylko dzwony alarmu.

    - Musiałeś coś zobaczyć. ? na jej twarzy malował się dziwny wyraz.

    - Przykro mi. To wszystko co wiem.

    Zastanawiał się czy mu uwierzy. Starał się nie tracić kontaktu z jej palącym spojrzeniem.

    - Na pewno nie odeszli z pustymi rękami? - powiedziała ciszej, jakby do samej siebie.

    Przez chwilę milczała, po czym przemówiła trochę głośniej.

    - Chyba, że zostali powstrzymani?

    Nagle wyrwana z zamyślenia zadała kolejne pytanie.

    - Zauważyłeś może jakąś walkę albo ciała.

    - Niczego nie widziałem. ? powiedział mężczyzna ? Po naszej rozmowie przebywałem w swojej komnacie. Gdy usłyszałem harmider pobiegłem powrotem do pałacowych cel, ale ciebie już tam nie było. Następnie wyruszyłem w drogę do kanionu.

    Mimo małej dokładności prosta historia zdawała się być wiarygodna. Przynajmniej w jego mniemaniu. Miał nadzieję, że w osądzie Amiry również. W sumie poza pewnymi pominiętymi elementami przedstawił wersję wydarzeń zgodną z rzeczywistością. Bał się jednak, że rudowłosa będzie w stanie odczytać jego myśli niczym otwartą księgę. Przecież była nie tylko doskonała złodziejką ale również specjalistką od kłamstwa i mistyfikacji. Żadne kolejne pytanie jednak nie padło. Amira wydawała się być nad czymś niezwykle zamyślona. Zapanowała chwila ciszy.

    - Czy teraz w końcu możemy przejść do wyjaśnień? ? rzekł Amin ? Powiedz, dlaczego tak naprawdę przybyłaś do Babilonu.

    Kobieta powróciła do rzeczywistości i wzięła głęboki wdech. Widać było, że przygotowuje się do udzielenia odpowiedzi. Pytanie tylko czy aby szczerej? Z wyrazu jej twarzy odczytywał iż tym razem pragnie wyznać prawdę. Ale jeśli mimo wszystko będzie kłamać? W takim razie jest prawdziwą mistrzynią w panowaniu nad własnymi uczuciami.

    - Pojawiłam się w stolicy aby cię ostrzec. ? mówiła spokojnie Amira.

    Czuł, że na razie ciągle z nim gra. Mówi ogólnikowo i nie wyznaje wszystkiego. Jednak rozgrywka toczyła się dalej, a on był bliski zwycięstwa. Rudowłosa przymknęła oczy i nieznacznie pochyliła głowę.

    - Ale istniał też inny powód.

    Zdawało się, że wyczuł nutę niepewności w jej głosie. Czyżby teraz miała wyjść na jaw cała prawda? W skupieniu czekał na ciąg dalszy. Kobieta na nowo otworzyła oczy.

    - Był nim?

    Nagle wypowiedź przerwał niespodziewany świst powietrza. Amira podniosła gwałtownie głowę i otworzyła szeroko oczy. Mężczyzna obejrzał się za siebie, lecz niczego nie dostrzegł. Wówczas usłyszał kolejny wysoki ton. Tym razem wyraźnie bliższy. Odruchowo przekręcił głowę, a kiedy ponownie spojrzał w miejsce gdzie stała rudowłosa, już jej tam nie było. Dostrzegł natomiast coś innego. Dziwny prosty i cienki patyk wystawał z drewnianego stempla, dwa kroki przed nim. Po chwili zrozumiał, że podłużny przedmiot to nic innego jak strzała. Ktoś do niego strzelał. Czy oby na pewno? Zza pleców dobiegły go odgłosy czyichś kroków czy raczej dudnienie biegu. Usłyszał też wołający go głos.

    - Książę!

    Teraz dopiero zauważył jak spośród mgły wyłania się męska sylwetka. Postać była odziana na niebiesko i nosiła lekką zbroję. Stanowiło to umundurowanie Straży Miejskiej Babilonu albo członka Doborowej Straży Pałacowa. Z obecnego dystansu trudno było to zweryfikować. Amin, wciąż stojąc w miejscu, spojrzał w poszukiwaniu Amiry w ciemną czeluść tunelu. Aksamitny mrok sprawiał, że z początku nic nie mógł dostrzec. Jednak już po chwili z czerni wyłonił się lekki kontur rudowłosej. Niewysoka postać tkwiła przez chwilę w bezruchu. Jak gdyby czekając na niego. Zmierzył jej sylwetkę wzrokiem i spostrzegł lekko wyciągniętą lewą dłoń. Dudnienie z tyłu przybierało na sile. Biegnący był już całkiem blisko. Teraz Amin bez trudu rozpoznał umundurowanie. To był strażnik pałacowy, jeden z Elitarnych Oddziałów. W lewym ręku trzymał łuk, a w prawym tkwiła przygotowana strzała. Ponownie spojrzał w kierunku Amiry, lecz wówczas była tam już tylko nieprzenikniona ciemność. Kobieta zniknęła bez najmniejszego śladu. Zupełnie jakby nigdy tam nie stała. Żołnierz lekko dysząc zatrzymał się przy Aminie. Kiedy na nowo złapał równy oddech przemówił.

    - Cieszę się, że Książęcej Waszmości nic się nie stało.

    Wypowiadając te słowa bacznie obserwował ciemność kopalnianego szybu.

    - Stało się? ? zapytał ze zdziwieniem w głosie Amin ? A cóż miało się stać? Kim w ogóle jesteś?

    - Najmocniej przepraszam, że się nie przedstawiłem. ? rzekł lekko zmieszany mężczyzna ? Na imię mam Hayat i przybywam tutaj z rozkazu Króla, z zadaniem odszukania Waszmości.

    - Polecenie Króla? Więc wysłał cię mój ojciec.

    - Tak jest Panie.

    - Czyli naprawdę się o mnie martwił? - powiedział cicho do siebie Amin.

    Jeszcze raz spojrzał na członka pałacowego oddziału. Był to w miarę wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Na oko lekko po trzydziestce.

    - Wiesz może coś więcej o wydarzeniach jakie miały miejsce w Pałacu zeszłej nocy. ? zapytał przybyłego.

    - Tak. Wasza wiel?

    - Darujmy sobie tytuły. Jesteśmy poza Babilonem z dala od wszystkich. Chyba możemy chociaż przez chwilę porozmawiać jak normalni równi sobie ludzie?

    - Skoro wasza Wielmożność sobie tego życzy. ? odparł Hayat.

    Amin trochę się skrzywił słysząc ponownie słowo ?Wielmożność?. Nigdy nie przepadał za rozmowami z tak tytułującymi go ludźmi. Wydawało mu się to jakieś takie sztuczne. Jednak zapewne z czasem będzie musiał się z tym oswoić. Przywyknąć. W końcu któregoś dnia zostanie królem Persji.

    - Powiedz, co dokładnie stało się zeszłej nocy w Pałacu. ? powiedział Amin.

    - Miało miejsce włamanie do Królewskiego Skarbca.

    - Skarbiec. ? zamyślił się Amin ? Więc, był to czysty napad rabunkowy.

    - Nie zupełnie. ? odparł strażnik.

    Książę spojrzał pytająco na swojego rozmówcę, po czym zapytał.

    - To znaczy?

    - Wszystko wyjaśnię, tylko wolałbym to uczynić już w drodze powrotnej. ? następnie dodał ? Nie podoba mi się to miejsce.

    Książę westchnął. Najwyraźniej dzisiaj wszystko jest przeciw niemu, a prawa unika go niczym ogień wody. Jednak nie zamierzał się z nikim kłócić. Był na to za bardzo zmęczony. W końcu teraz uzyska żądane informacje. Jest na najlepszej ku temu drodze. To tylko kwestia czasu.

    Nour siedział na swoim czarnym wierzchowcu. Obserwował czerwono-krwisty wschód. Powietrze było jeszcze mile chłodne. Tuż obok stała reszta Skorpionów Pustyni. W głowie herszta wciąż przemykały wydarzenia ostatniej nocy. Dudnienie dzwonów odbijało się echem w jego uszach, czy raczej myślach. Podczas ucieczki zginęło mniej ludzi niż początkowo przypuszczał. W sumie z Babilonu nie wydostała się tylko pięcioro. Biorąc pod uwagę ryzyko jakiego się podjęli można było uznać iż mieli całkiem duże szczęście. Zupełnie tak jakby wetknąć kij w środek mrowiska i liczyć na to iż żadna z milionów mrówek tego nie zauważy. W dodatku zaginionych stanowili ludzie Zeinab i on sam. Nie wielka strata. Nowych, pospolitych rzezimieszków, do brudnej roboty znajdzie bez najmniejszego problemu. A Zeinab? W głębi duszy cieszył się, że w końcu pozbył się tego okropnego grubego karła. Przycisnął do piersi nieduże zawiniątko. Słoneczna tarcza całkowicie wyłoniła się zza wydm. Już czas. Muszą być na miejscu przed wieczorem. Pora odebrać zapłatę za należycie wykonane zadanie. Nour nie lubił się spóźniać. Zwłaszcza jeśli czekała na niego pękata sakiewka.

    - Jesteś pewien? ? Amin jeszcze raz zapytał Hayata.

    - Tak. ? odparł żołnierz ? Osobiście dwukrotnie sprawdziłem.

    Książę znowu głęboko się zamyślił. Jeśli usłyszane przed chwilą z ust strażnika słowa są prawdą to wcale nie doszedł do żadnych wyjaśnień, tylko co najwyżej nowych zagadek. Chyba, że? Jeszcze raz spojrzał na lekko pognieciony skrawek papieru. Poczuł, iż jednak zna odpowiedź. Jednak jest ona ukryta gdzieś w głębi jego umysłu. Teraz tylko musi ją odnaleźć. Obraz wspomnień był niezwykle blady i zatarty, lecz w pewnym sensie znajomy. To było już tak dawno, że nawet nie pamiętał kiedy. Zamknął na chwilę oczy. Tak ? pomyślał.

    - Jak daleko jesteśmy teraz od Babilonu? ? zapytał Amin.

    - Jakieś trzy godziny drogi. ? odparł Hayat, po czym spojrzał na Ipka i poprawił ? No może raczej cztery.

    Wierna szkapa nie była przyzwyczajona do ciężaru dwóch jeźdźców. Dodatkowo upał wyraźnie dawał się zwierzęciu we znaki.

    - Musimy zboczyć trochę na północ. ? odparł Książę.

    Strażnik lekko się zdumiał. Miasto mieli przecież idealnie na wchód. Po co więc kierować się na północ? Już chciał zadać pytanie ?po co??, ale zreflektował się, że raczej nie wypada tego robić. W końcu to wola Księcia Persji. Pogładził więc Ipka po grzywie i pociągnął za uzdę. Szkapa parsknęła w oznace niezadowolenie, jednak posłusznie ruszyła w nowym kierunku.

  8. Siepacz1 ->> ewentualnie OpenOffice :tongue: ... Darmowe i równie dobre (jeśli nie lepsze).

    Tyle jeśli mówimy o samo pisaniu tekstu.

    A tak swoją drogą - książka? Czy aby nie za wysoko sobie mierzysz :wink: ... Może najpierw jakieś opowiadanka, praca nad stylem i składnią. Później jakiś dobry, w miarę oryginalny, pomysł i ciekawe rozwinięcie.

    To na ogół wymaga "nieco" czasu i pracy, a nie wpadnięcia na (jakże błyskotliwy) pomysł - "napiszę książkę!"... nawet nie wiedząc od czego zacząć. W tym przypadku odpowiedni (nawet najlepszy) program nie rozwiąże sprawy i nie napiszę za Ciebie książki (co najwyżej ułatwi sam proces pisania i edycji błędów, które w większości Ty sam będziesz musiał znaleźć).

    Nudę przed maturą radzę zabić czymś innym... najlepiej nauką, albo czytaniem książek (to też ułatwi wypowiadanie się samemu), a nie myślenie o zostaniu Masłowską 2 :laugh: ...

    Żeby nie było - nie4 zniechęcam do próbowania, tylko sugeruje nieco poważniejsze podejście do sprawy (tym bardziej jak już mierzysz w książkę). Powodzenia.

  9. Dziś dziesiąty rozdział.

    X

    Pokonał wszystkie przeciwności. Zmienił los. Oszukał przeznaczenie. Ocalił siebie oraz swój lud. Wyzwolił się spod ciążącej nad nim klątwy. Przekleństwa Pisaków. Piasków Czasu. Opłakiwał śmierć ojca, lecz jednocześnie radował się ze swojego zwycięstwa. Cieszył się spokojem. Pragnął jak najdłużej rozkoszować się tym błogim stanem. Żyć spokojnie u boku ukochanej, aż do końca swych dni.

    Po pokonaniu Pisakowych Potworów, dowodzonych przez złego Wezyra, w Babilonie znowu zapanował spokój. Jednak zniszczenia i straty pozostały widoczne na lata po tych dramatycznych wydarzeniach. Jeszcze dłużej ślady horroru przetrwały w ludzkich sercach. Książe Persji objął rządy po swoim zmarłym ojcu i zaczął powoli wyciągać stolicę z ruiny. Poddani z wielkim entuzjazmem przyjęli nowego Króla i pokochali go niemalże tak jak poprzednika.

    Farah nie wróciła do swojej ojczyzny, nie maiła po co, ani dla kogo. Została u boku nowego władcy Persji. Pokochała go, jego ojczyznę również. Teraz ta ziemia stała się jej nowym domem. W końcu para zalegalizowała swój związek i razem zasiadła na tronie.

    Po siedmiu latach nieustannych robót, dzięki ciężkiej pracy oraz niezwykłemu zaangażowaniu mieszkańców, Babilon powrócił niemal do czasów swojej dawnej świetności. Lecz radość nie trwała długo. Na początku kolejnego roku państwo została zaatakowana przez Macedończyków. Najazd wrogich wojsk spowodował wielkie straty w ludziach, a trwająca przeszło pięć lat wojna niemal doprowadziła królestwo do upadku. Walka była niezwykle żmudna i ciężka. Najeźdźcy przybyli dobrze przygotowani do swojego zadania. Ledwo co odtworzona perska armia musiała zmierzyć się ze świetnie wyszkolonymi i wyposażeni wojskami macedońskimi. Przez pierwsze trzy lata wróg systematycznie wgryzał się w państwo, zajmując kolejne miasta oraz strategiczne pozycję. Najeźdźca wydawał się mieć doskonałego stratega, człowieka wiedzącego nie tylko gdzie i jak uderzyć, ale również kiedy najlepiej dokonać ataku. Już sam wybór początku najazdu również był niezwykle przemyślany i bynajmniej nie przypadkowy. Persja właśnie podnosiła się z ostatniego upadku. Królestwo zdołało odbudować większą cześć kraju z gruzów i znów powoli się wzbogacać, jednak nie zdążono jeszcze w pełni odtworzyć silnej armii. Kraj stał się wówczas łakomym kąskiem dla innych potęg, które już od dawna na tą myśl ostrzyły swoje zęby. Wśród tej grupy czołową pozycję zajmowała właśnie Macedonia. Kraj który w ostatnich latach niebezpiecznie zaczął rozrastać się do wielkiej potęgi. Persowie już wielokrotnie toczyli walki z tym państwem, a nieżyjący ojciec obecnego Władcy często mawiał, że zapewne za którymś razem jego kraj w końcu ulegnie potędze wroga. Jednak jak dotąd to nie nastąpiło. Persja zawsze wychodziła z tych potyczek zwycięsko albo ugodowo, co zapewniało pokój przez kilkanaście kolejnych lat. Podobnie stało się i tym razem. Na początku piątego roku walk, kiedy wróg już trzeci miesiąc z rzędu prowadził oblężenie Babilonu, w wojnie nastąpił przełom. Macedończycy niespodziewanie wysłali poselstwo do perskiego Władcy z propozycją ugodowego zakończenia walk. W obecnych okolicznościach taki rozwój wypadków wydał się Królowi niemal łaską zesłaną z Niebios. Jego ludzie co prawda ciągle dzielnie walczyli, nieprzerwanie stawiając opór, jednak długie bitwy niezwykle wycieńczyły wojsko. Mimo, że w niektórych miejscach wróg zaczął powoli ustępować, to jednak pełne wypędzenie agresora wymagałoby o wiele dłuższej walki oraz jeszcze większego rozlewu krwi.

    Rozejm został podpisany na neutralnych ziemiach, w jednym z polowych obozów. Wrogie wojska znajdowały się już wówczas w fazie odwrotu. Warunki pokoju okazały się być nawet mniej dotkliwe dla Persji niż w pierwszej chwili sądzono iż będą. Władca na mocy podpisanego porozumienia zobowiązał się oddać Macedończykom skrawek zachodniej części kraju przylegający do Morza Śródziemnego, oraz tereny naokoło delty Nilu. Dekret mówił również o pięcioletniej daninie jaką Persja miała płacić na rzecz najeźdźcy.

    Po pół roku Król przekonał się, iż prawdziwym powodem rozejmu nie była długa walka, oraz silny opór, lecz problemy we dalekowschodniej części imperium. Wycofywanie wojsk jeszcze przed rozejmem nie miało nic wspólnego z zaciekła obroną Persów. Macedonia jako coraz większe państwo miewała częste problemy z utrzymaniem swych granic, zwłaszcza na nowo zdobytych ziemiach. Ekspansja na wchód, pomimo dużych profitów, oraz bogactwa tamtejszych regionów, stwarzała również nieustannie rosnące zagrożenie. Natrafiano na coraz większy opór, częstsze bunty i lepiej zorganizowaną obronę. Dodatkowo podbijane plemiona dysponowały przewagą w postaci bardzo dobrej znajomości terenu oraz przystosowaniem do panujących warunków klimatycznych. Żołnierze imperium byli wycieńczeni ciągłym rajdem w nieznane, ku krańcom Ziemi. Zaczęły pojawiać się spiski oraz groźby wojny domowej. Kiedy podczas czwartego roku prowadzonego wówczas najazdu na Persję nastąpiło kolejne niezwykle poważne zachwianie na wschodzie, walki w rejonie Morza Śródziemnego zeszły na dalszy plan. Pozyskane dzięki wojnie ziemie miały zapewnić kontrolę handlu we wschodnim rejonie morza, oraz otworzyć drogę do ewentualnej ekspansji na Afrykę ? bliższy i wciąż mało zbadany ląd. Kto wie co kryjący?

    Niecały roku po rozejmie, w Babilonie, miało miejsce wielce radosne wydarzenie. Farah powiła syna, przyszłego następcę tronu ? Księcia Persji. Mimo ciężkiego porodu wszyscy niezmiernie cieszyli się z radosnego finału, a najbardziej rodzice. Dziecko przyszło na świat zdrowe i silne, tryskające wolą życia. Matka jednak poniosła spory uszczerbek na zdrowiu. Przez kolejne trzy dni po porodzie była niezwykle osłabiona i rozpalona gorączką. Najlepsi lekarze sprowadzeni do stolicy, mimo usilnych starań, nie byli w stanie nic zaradzić, w żaden sposób pomóc. Nie udało się ustalić przyczyny, ani znaleźć lekarstwa. Na szczęście po tygodniu nieznana choroba sama ustąpiła. Farach z dnia na dzień wracała do siebie, lecz organizm odniósł starty które nie mogły zostać w pełni odbudowane. Lekkie osłabienie pozostało, czarno-krucze włosy straciły trochę ze swojego dawnego blasku, lecz pierwotny kolor ich nie opuścił.

    Farah siedziała na plecionym krześle tuż obok rzeźbionej kołyski. Jej oczy wpatrzone były w małe, leżące na placach dziecko, które co chwila radośnie przebierało nóżkami w powietrzu. Zasłony przy uchylonych oknach nieco gwałtowniej zakołysały się na wietrze.

    - Jak się dziś miewa moja ukochana? ? odgłos kroków wyrwał kobietę z lekkiego zamyślenia, jednak jej oczy nadal wpatrywały się w wesołą twarzyczkę bobasa.

    - Całkiem dobrze. ? odparła mężowi ? Lepiej niż wczoraj.

    Król stanął tuż obok i pogładził małżonkę po jej rozpuszczonych włosach.

    - A jak się czuje nasz mały Książe? ? zapytał spoglądając na leżącego malucha, który teraz zaczął gryźć jedną z zabawek.

    - Rośnie w oczach, z dnia na dzień. ? Farah okryła dziecko kocykiem.

    Lecz malec nie dawał za wygraną i ponownie zabrał się za zrzucanie okrycia.

    - Jest taki piękny? - dodała po chwili milczenia.

    - Zupełnie jak jego matka.

    - I nieustępliwy niczym ojciec.

    Król pochylił się tuż koło małżonki i ucałował jej szyję, a następnie objąwszy ją ramieniem, powiedział.

    - Nie powinnaś przesiadywać tutaj całymi dniami. ? mówił tuż do jej ucha trochę ściszonym głosem ? Wciąż jeszcze w pełni nie wyzdrowiałaś, a zajmowanie się dzieckiem jest dla ciebie niezwykle męczące.

    - Powiedziałam, że czuję się już na siłach do tego rodzaju zajęć. ? w jej głosie dało się wyczuć zmęczenie, jednak starała się to ukryć.

    - Lekarze twierdzą iż powinnaś jak najwięcej wypoczywać dopóki w pełni nie odzyskasz sił. ? po czym dodał ? Nie martw się, dziecku nic nie grozi. Nie musisz nad nim nieustannie czuwać.

    - Nie o to chodzi? - powiedziała lekko niepewnym głosem.

    Dziecko zmęczone dniem zaczęło powoli usypiać. Powieki na błękitnych oczkach zwolna zamykały się, a nóżki nie przebierały już tak jak wcześniej. Farah otuliła malucha w kocyk.

    - Pragnę jak najdłużej nacieszyć się naszym dzieckiem, póki jeszcze mam czas. ? po jej policzku spłynęła łza.

    - O czym mówisz? ? zapytał Król i spojrzał na małżonkę.

    - Dobrze wiesz o czym. ? kontynuowała już normalnym głosem ? Jestem ciężko chora.

    - Lekarze mówią, że to nic poważnego i wkrótce wrócisz od zdrowia. ? skłamał Władca.

    - I to mówią medycy, którzy nie potrafią nawet określić przyczyny?

    Mężczyzna poczuł się nieco niepewnie. Do głosu doszedł znowu ukryty strach. Obawa przed stratą kolejnej osoby, w dodatku bliskiej. Bardzo.

    - Kto wie ile czasu mi jeszcze zostało zanim? - tutaj jej głos się urwał.

    - Nie pozwolę na to. ? powiedział Król tuląc małżonkę w ramionach.

    Czerwony zachód zalewał światłem werandę oraz coraz większą część komnaty.

    - Nie zaprzątajmy myśli mrokami nocy w czasie gdy wciąż jeszcze trwa dzień. ? dodał po momencie ciszy mężczyzna.

    - Wybrałaś już dla niego imię? ? zapytał pragnąc zmienić temat.

    - Tak. ? odparła Farah i po raz pierwszy spojrzała na męża ? Nazwiemy go Amin - godny zaufania, waleczny.

    Przez kolejne lata sprawy układały się pomyślnie. Młody Amin bardzo szybko nauczył się samodzielnie chodzić. Pełne życia dziecko nieustannie buszowało po całym Pałacu. Księciem opiekowały się niańki, którym w ramach swoich możliwości pomagała matka. Król Persji przez kolejne lata zmuszony był do częstych wyjazdów w ważnych sprawach wagi państwowej. Po zakończeniu pięcioletniego okresu daniny w stosunkach pomiędzy Persją, a Macedonią znowu zaczęło iskrzyć, lecz na szczęście nie doszło do kolejnej wojny. W trackie swojej nieobecności Król zawsze tęsknił za domem, ukochaną i oczywiście dzieckiem. Amin dorastając stosunkowo rzadko widywał się z wiecznie zajętym lub nieobecnym ojcem, którego bardziej znał z opowieści niż z rzeczywistości. W wieku siedmiu lat młody Książe został oddany w opiekę Balqisowi, który miał przygotować chłopca do przyszłej roli władcy i wyszkolić w sztuce walki. Amin był pojętnym uczniem. Przez kolejne lata Władca patrzył jak jego latorośl dorasta. Jak pod czujnym okiem nauczyciela zdobywa nowe umiejętności. Król pragnął być wówczas najbliżej. Jednak jak na złość państwowe obowiązki zmuszały go do poświęcania im niemal całego swojego czasu. Czuł, iż oddala się od syna, lecz zawsze obiecywał sobie, że mu kiedyś to wszystko w jakiś sposób wynagrodzi. Nadrobi stracony czas, bliskość, załata rozerwane rodzinne więzy. W głowie obudziły się wspomnienia własnego dzieciństwa i nienajlepszych relacji z ojcem, jednak wówczas większa wina leżała po jego stronie. Teraz również. Był tego świadom. Lecz cóż począć? Dopiero teraz zrozumiał jak zapewne czuł się jego własny ojciec, kiedy mimo usilnych prób nieumyślnie tracił kontakt z dzieckiem. Sądził, że podobna sytuacja nie będzie miała w jego przypadku miejsca. W ogóle wykluczał taką możliwość. Nie brał jej pod uwagę. Będzie inaczej, zupełnie na odwrót. Lepiej ? myślał gdy Amin przychodził na świat. Teraz nie wiedział co począć. Bezsilnie patrzył na własny upadek w roli ojca. Przezwyciężył wszystkie przeciwności losu, oszukał przeznaczenie. Poległ? w z pozoru błahej sprawie.

    W dziesiąte urodziny swojego dziecka, Król postanowił sprawić Aminowi wspaniały prezent. Upominek, który nie tylko niezmiernie ucieszy dorastającego chłopca, lecz również sprawi iż będzie pamiętał o swoim ojcu. Władca Persji zlecił najlepszym perskim mistrzom kowalstwa wykonanie sztyletu. Nie była to jednak zwykła bogato zdobiona broń, lecz wierna kopia oręża które Król niegdyś dzierżył w trakcie swoich zmagań z losem i przeznaczeniem. Tak została stworzona dokładna replika Sztyletu Czasu. Broni która w przeszłości uchroniła wiele żyć, a zabrała jeszcze więcej. Oręż który uratował Persje od upadku miał teraz pomóc Władcy w ocaleniu rodziny. Jego więzi z jedynym synem. Oczywiście sztylet stanowił tylko kopię istniejącej niegdyś potężnej broni. Jednakże był to duplikat tak wierny oryginałowi jak tylko pozwalała na to pamięć wcześniejszego posiadacza. Oręż wyszedł cudowny, lepszy niż ktokolwiek mógłby oczekiwać. Prawdziwe mistrzostwo fachu. Pozłacaną rękojeść pokrywały liczne zdobienia i drogie kamienie, a zimne metalowe ostrze świeciło blaskiem przy najmniejszej smudze światła. Na ten widok w sercu Władcy odżyły wspomnienia. Przed oczami na nowo stanęły czasy batalii z Piaskowymi Potworami, pierwszego spotkania z Farah, wyprawy na Wyspę Czasu, poznania Cesarzowej, czy raczej? Kaileeny. Właśnie. Przez te wszystkie lata prawie kompletnie o niej zapomniał. Jej wizerunek zatarł się w pamięci i stanowił obecnie tylko mglisty kontur. Zupełnie taki jak postać w której po raz ostatni ją widział, zanim rozpłynęła się w powietrzu wraz z resztą Piasków Czasu. Kim naprawdę była oraz dokąd się teraz udała? Tego nie wiedział, lecz jednego był pewien ? ocaliła mu życie. Nie tylko jemu.

    Prezent niezwykle spodobał się młodemu Aminowi. Była to jego pierwsza prawdziwa broń. Ojciec, pomimo niezadowolenia Farah, zaczął opowiadać synowi o swoich dawnych niebezpiecznych przygodach, dalekich wyprawach w nieznane, licznych walkach z groźnymi przeciwnikami. Chłopiec z wielkim zainteresowaniem chłonął te historie i w głębi marzył aby kiedyś przeżyć równie interesującą oraz niebezpieczną przygodę. Wyruszyć w podróż, pokonać zło, ocalić ludzi. Nie wiedział jeszcze wówczas, że pewnego dnia jego sen może się urzeczywistnić.

    W roku w którym Amin obchodził swoje trzynaste urodziny, stan zdrowia Farah uległ nagłemu pogorszeniu. Kiedy zdawało się, że wszyscy dawno zapomnieli o tajemniczej chorobie, ona przypomniało o swojej obecności. Matka Księcia na nowo doznała osłabienia organizmu, a do wcześniejszych objawów gorączki doszły również częste krwotoki. Przez długie tygodnie stan zdrowia nie ulegał poprawie. Lecz po dwóch miesiącach sytuacja wyraźnie się ustabilizowała i choroba zdawał się znowu ustępować. Jednak Król nadal był pełen obaw iż kolejny powrót schorzenia, zapewne na dobre odbierze mu ukochaną. Postanowił znaleźć jakiś sposób, zamiast bezczynnie siedzieć z założonymi rękoma, oczekując nieuniknionego. Niestety tak samo jak poprzednio, tak i teraz najlepsi perscy medycy nie byli w stanie znaleźć przyczyny tajemniczego schorzenia. Sama Farah wydawała się teraz jakaś trochę dziwna. Jak gdyby bardziej zobojętniała na otoczenie, a już na pewno na nękającą ją chorobę. Zachowywała się zupełnie jakby nic jej nie dolegało. A może raczej pogodziła się ze swoim losem? Przestała walczyć, uznała zadanie doczesnego życia za w pełni wykonane? Urodziła syna. Tchnęła życie, teraz może już oddać własne. Król jednak nie mógł się pogodzić z taką koleją rzeczy i nieustannie szukał jakiegoś rozwiązania, mocno wierząc iż takie w ogóle istnieje. Po przeszło pół roku poszukiwań, przypadkiem usłyszał o pewnym uzdrowicielu, który podróżował przez wschodni rejon wybrzeża Morza Śródziemnego. Władca początkowo chciał sprowadzić znachora do Pałacu, jednak Farah stanowczo ku temu zaprotestowała. Po licznych dyskusjach i namowach małżonka jednak zgodziła się spotkać z uzdrowicielem. Lecz tylko pod jednym warunkiem ? to ona się do niego wybierze, a nie na odwrót. Król początkowo nie chciał na to pozwolić, sądząc iż długa i żmudna podróż jeszcze bardziej pogorszy stan zdrowia małżonki, lub co gorsza doprowadzi do jej śmierci. Lecz nie było innej rady. Kobieta w swoim zdaniu wydawała się być twarda i nieugięta. Jeśli zostanie zapewne bezpowrotnie straci szansę na ratunek, jeżeli pojedzie mimo ogromnego ryzyka istnieje nadzieja na odzyskanie zdrowia. Nie było innego wyjścia. Musiał jej ulec. Dodatkowe komplikacje stwarzał Amin który zapragnął towarzyszyć matce w podróży.

    - Pozwól mu. ? nalegała Farah ? Chłopiec chce zwiedzić trochę kraju, a nie ciągle siedzieć zamknięty w murach Pałacu.

    - Nie wiem czy to najlepszy pomysł. ? odparł Król marszcząc czoło ? Czeka cię długa i ciężka podróż. Droga która może okazać się niebezpieczną?

    - Nie przesadzaj. ? mimo nienajlepszego samopoczucia kobieta wydawała się być w dobrym nastroju ? Cóż złego może stać się dziecku pod opieką jego własnej matki?

    - Sam nie wiem? -odparł niepewnie mężczyzna ? Po prostu czuję jakąś wewnętrzną obawę.

    - To nie obawa, tylko troska. ? odparła Farah - Nie masz się czym martwić. Pojedziemy porządnie zorganizowaną karawaną. Balqis i jego żołnierze będą nad nami czuwać.

    Król spojrzał jej prosto w oczy. Wydawało mu się iż w ich wnętrzu zobaczył jakiś płomień. Nadzieja, czy może coś innego?

    - Nie wiesz nawet jak bardzo chciałbym ci towarzyszyć?

    - Wiem. ? odparła Farah i po raz pierwszy od wielu miesięcy uśmiechnęła się do swego męża.

    Karawana wyruszyła następnego dnia o świcie. Niebo zakrywały nieliczne chmury. Zbliżała się pora deszczów. Król wpatrywał się w horyzont jeszcze długo po zniknięciu pochodu. Jego serce przepełniły obawy, niepewność. Nieustanne wyczekiwanie i tęsknota. Jednak musiał zając się państwem, wzywały go obowiązki.

    Czas rozłąki dłużył się w nieskończoność. Miesiąc zdawał się nie mieć końca, a każdy kolejny dzień był wiecznością. Wiecznością w samotności. Pewnej niespokojnej nocy obudził się zlany zimnym potem. Miał straszny sen, czy raczej koszmar. Po wybudzeniu nie był jednak w stanie w pełni odtworzyć nękającej go wizji. Zapamiętał tylko, że największe obawy były związane nie z jego małżonką, tylko? z synem.

    Ku jego radości, w połowie drugiego miesiąca karawana szczęśliwie powróciła do Babilonu. Wszyscy byli cali i zdrowi, a Farah jakby pełniejsza energii.

    - Cieszę się, że nareszcie wróciłaś. ? przywitał ją w progu małżonek ? Tak bardzo było mi ciebie brak?

    - Mnie również. - mówiła wtulając się w jego ramiona ? Mnie również?

    Przez moment bez słowa siedzieli w ogrodowej altanie, wpatrując się dal zielonych alejek. Liście szumiały na łagodnym wietrze. W końcu Król spojrzawszy na swoją małżonkę przemówił.

    - Martwiłem się o ciebie. Zacząłem mieć wątpliwości czy wysłanie cię na tak daleką podróż nie było przypadkiem błędem, który mogłaś przypłacić najwyższą ceną?

    Farah nadal wpatrywała się gdzieś w zieleń liści, jednak czuł iż cały czas dokładnie go słucha.

    - Ale widzę, że czujesz się wyraźnie lepiej. ? kontynuował Władca ? To znaczy, że ten człowiek cię uzdrowił. Czyż nie?

    - Tak. ? usłyszał jej dźwięczny głos ? Tak mi się wydaje?

    Niepostrzeżenie z pobliskich zarośli wyleciał nieduży kolorowy ptaszek. Stworzenie zatoczyło kilka kółek wokół palmy, a następnie zniknęło w bezkresie przestworzy. Farah odprowadziła je wzrokiem, a następnie spojrzała na męża. Jej wzrok wydawał się być spokojnym i opanowanym. Nie było to jednak, tak jak wcześniej, pogodzenie się z góry przesądzonym losem, lecz pewność przyszłości. Czy raczej nadzieja na nią.

    - Powiedz mi. ? mówił Król wpatrując się w jej twarz ? Jaki on był? Ten uzdrowiciel.

    - Dziwny człowiek. ? odpowiedziała po krótkiej pauzie ? Trochę podobny do jakiegoś z mędrców. Był jednak w średnim wieku, mimo iż miał białe włosy, brwi, ubranie, oczy?

    - Białe oczy?

    - Właśnie tak. Cały był skąpany w śnieżnej bieli, nawet skóra posiadała jasny odcień. I jego spojrzenie takie dziwne, nieobecne? On był ślepcem.

    - Ale wyleczył cię? Czujesz się teraz lepiej? ? Król splótł ze sobą jej smukłe dłonie.

    - Właściwie to cała sytuacja była trochę dziwna. ? umilkła na moment, jakby zbierała myśli ? Kiedy przybyła do jego namiotu, on tylko położył na mnie woje ręce, a ja poczułam wówczas dziwne ciepło i mrowienie rozchodzące się w głąb mojego ciała. Lecz tak naprawdę nie odczułam żadnej zmiany. Wciąż byłam w stanie świadomości iż choroba wcale mnie nie opuściła, że wszystko jest dokładnie tak jak było.

    Tutaj znowu zamilkła, jednak wydawało się że nie skończyła swojej opowieści. Władca wpatrując się w małżonkę, czekał w skupieniu na ciąg dalszy.

    - Jednak w drodze powrotnej zaczęłam odczuwać pewną różnicę? - relacjonował dalej niezmącony niczym głos ? Coś jakby wewnętrzne zmiany. Zupełnie jak? - widać było, że szuka słów lecz nie może ich znaleźć ? Zupełnie jak gdyby choroba nagle sama się wycofywała? Nie jestem w stanie ci tego opisać słowami. Czułam, że schorzenie zostaje gdzieś poza mną, jest coraz mniej obecne w mojej świadomości. Odczuciu? Ten stan narastał wraz ze zmniejszaniem się dzielącego nas dystansu. Ostatni dzień podróży spędziłam nawet jadąc sama konno. ? tutaj lekko się uśmiechnęła.

    - Nie powinnaś się była tak wysilać. ? odparł Król głosem pełen troski ? Nawet jeśli już wyzdrowiałaś, to aby w pełni wydobrzeć potrzebujesz jeszcze sporo czasu i odpoczynku.

    - Czuję się dobrze. ? odparła ściskając jego dłonie ? Naprawdę?

    Po czym wstała i podeszła do białej balustrady ogrodowej altany. Król przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w jej postać, rozwiewane rozpuszczone włosy, po czym wstał, pocałował ją w policzek i ruszył w kierunku wyjścia.

    - Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałam z tobą omówić.

    Jej głos zatrzymał go na progu. Stanął w miejscu obrócił się twarzą do małżonki. Ona również patrzyła w jego stronę. Po jej obliczu wyraźnie było widać, że zaraz o coś go poprosi.

    - Pamiętasz jak mówiłam ci o naszym postoju niedaleko Babilonu?

    - Chodzi o to zniknięcie w ruinach Amina?

    - Tak. ? odparła Farah i zrobiła kilka kroków w stronę męża ? Nie chciałam tego mówić przy Balqisie.

    - O co chodzi? ? spytał z lekkim niepokojem w głosie Król ? Nasze dziecko się odnalazło. Wszystko dobrze się skończyło.

    - Tak. Lecz zanim zaczęliśmy go szukać w podziemiach, wyprowadziła go stamtąd mała rudowłosa dziewczynka. ? umilkła, na moment wpatrując się w powoli zniżające się słońce - Jak się potem dowiedziałam, dziecko to jest biedną sierotą mieszkającą ze swoją matką w małym domu nieopodal ruin?

    - I chcesz je przygarnąć? Czyż nie? ? spytał się patrząc jej prosto w oczy ? Dobrze wiesz, że Pałac to nie schronisko dla bezdomnych i skrzywdzonych przez los. Nie możemy przyjmować każdej sieroty, czy włóczęgi. ? po czym dodał ? Zrozum to.

    - Wiem. ? odparła Farah - Jednak ta dziewczynka była inna, taka biedna, zagubiona, bez opieki ojca? - teraz i ona spojrzała mu głęboko w oczy - Sam wiesz jakie to uczucie, kiedy tarci się kogoś bliskiego.

    - Tak. ? odparł niepewnie ? Ale?

    - Wcale nie chcę przyjmować jej do Pałacu. ? kontynuowała nieugięcie kobieta ? Matka dziewczynki mogłaby nam służyć w charakterze osoby sprzątającej lub zajmować się ogrodem. Do tej roboty przydałyby się dodatkowe ręce. Wraz z dziewczynką zamieszkałyby w pomieszczeniu dla pałacowej służby?

    - Mamy już do tych zadań odpowiednich ludzi. ? przerwał jej Król ? I nie potrzebujemy więcej.

    W oczach kobiety dostrzegł wówczas lekki smutek lub też błaganie. Kładąc jej rękę na ramieniu zapytał.

    - Tu nie chodzi o pomoc tylko o dziecko, prawda? O tą małą dziewczynkę? ? mówił spokojnie obserwując żonę ? Wiem, że zawsze pragnęłaś mieć córeczkę. Przed narodzinami Amina planowaliśmy jeszcze co najmniej jedno dziecko, które mogło okazać się dziewczynką. Jednak twoja choroba jednoznacznie przekreśliła nasze plany. Teraz pragniesz mieć chociaż tego namiastkę?

    - Proszę? - powiedziała zniżonym tonem Farah.

    Po jej policzku ściekła łza.

    Matka sieroty przybyła następnego dnia. Okazała się być skromną i pracowitą osobą, gotową podjąć każdego rodzaju pracę, nawet za niewygórowaną pensję. Król uległ namową żony i zatrudnił kobietę w charakterze pomocy usługującym. Dziewczynka zamieszkała wraz z matką w pomieszczeniu dla pałacowej służby. Dziecko sprawiało wrażenie spokojnego lecz jednocześnie ciekawego świata. Królowi jednak coś się nie podobało. Zdało się mu, że rudowłosa ma również jakiś sekret. Coś ukrywa. Tylko co? Ilekroć widział ją przechodzącą którymś z pałacowych korytarzy, zadawał sobie to pytanie. A może to tylko jego przewrażliwienie? Bezpodstawna obawa. W końcu dziecko nie sprawiało żadnych problemów. Nikt na nie nie skarżył. Amin miał w końcu towarzystwo do zabaw, a Farah zdawała się być szczęśliwsza obserwując tych dwoje. Cóż więc jest źle?

    Jednak po miesiącu panujący dotąd spokój został zachwiany. Nowo przybyła okazała się bardzo wszechstronną pomocą. Pewnego razu zaproponowała, że może zająć się zaniedbaną, starą częścią pałacowych ogrodów. Miejscem które już dawno straciło swój blask. Jednak wówczas zdarzył się brzemienny w skutkach wypadek, w wyniku którego kobieta zmarła pod koniec następnego dnia. Król zauważył wówczas zmiany jakie zaszły w osieroconym dziecku. Radosna dotąd dziewczynka jakby zamknęła się w sobie. Prawie z nikim nie rozmawiała. Było widać iż niezwykle przeżywa tą niepowetowaną stratę. Może przypomniały się jej wspomnienia po utracie ojca? Kiedy to zdarzenie mogło mieć miejsce? Nie miał pojęcia. Podejrzewał jednak iż dziecko było wówczas bardzo młode. W końcu teraz rudowłosa ma raptem dziesięć lat i jest o cztery lata młodsza od jego syna. Zupełnie osierocone dziecko wzięła pod swoją opiekę jedna z służących, imieniem Saba. Kobieta ze wszystkich sił starała się zastąpić dziewczynce utraconą matkę. Kochała ją jak własne dziecko i zawsze wstawiał się w jej obronie. Jednak rudowłosa nie odwzajemniała tego uczucia, pozostając na nie obojętną. Z czasem jednak przywykła do opiekunki i zaczęła nazywać ją ciotką Sabą.

    Przez kolejne miesiące Król zauważył, że rudowłosa coraz częściej przebywa poza Pałacem. Znika gdzieś na całe godziny bez niczyjej wiedzy. Może to i lepiej? Mniej czasu przebywa z Aminem. Z drugiej jednak strony w dziecku dalej coś się mu nie podobało. Ciągle nie opuszczało go to dziwne uczucie, co do prawdziwości którego, nie wiedzieć czemu, był tak przekonany.

    Pewnego dnia miało miejsce zdarzenie, które przerosło najgorsze obawy Władcy względem dziewczynki. Wszystko rozegrało się pewnej pochmurnej nocy. Rudowłosa jak zwykle, bez słowa zniknęła gdzieś zaraz po zapadnięciu zmroku i przez długie godziny się nie pojawiała. To znowu budziło rozmaite podejrzenia. Gdzie ona jest? Co teraz robi? Te myśli nieustannie kłębiły się w jego głowie gdy szedł długimi korytarzami. Nagle przeszył go impuls. Zatrzymał się przy drzwiach Książęcej komnaty. Gdy uchylił skrzydło spostrzegł, że jego syn spokojnie śpi na swoim łożu. Mężczyzna odetchnął z ulgą. Przynajmniej ma pewność, że Amin jest bezpieczny. Co go obchodzi obca dziewczynka? Dziecko z którego zapewne i tak nic dobrego nie wyrośnie. W sumie teraz rudowłosa trzymana była w Pałacu tylko ze względu na małżonkę. Gdyby to tylko od niego zależało dziecko nie mieszkałoby tu już od śmierci swojej matki. Jednak Farah była głucha na wszelkie argumenty. Zdawała się być zdeterminowana, a na kobiecy upór nie ma rady.

    Kiedy rudowłosa nie pojawiła się również o świcie, sprawą na poważnie zainteresowała się jej opiekunka Saba. Kobieta poprosiła Króla, aby chwilowa zwolnił ją z obowiązków by mogła poszukać zaginionej. Jak później się okazało poszukiwania zajęły jej prawie cały dzień. Obie wróciły do Pałacu dopiero pod wieczór. Kiedy Władca zobaczył rudowłosą w eskorcie dwóch ludzi ze Straży Miejskiej zdał sobie sprawę, że nie szykuje się nic dobrego. W głowie odżyły najgorsze obawy. Prawda jednakże okazała się być gorsza niż można by przypuszczać.

    - Panie. ? odparł zaraz po ukłonie jeden ze Strażników Miejskich ? Schwytaliśmy ją na gorącym uczynku.

    Władca w skupieniu siedział na tronie. W oddali sali, bez słowa, ze spuszczoną głową stała rudowłosa. Co pewnie czas tylko nieznacznie spoglądała przed siebie.

    - Wczorajszej nocy włamała się do domu jednego z kupców, który zamieszkiwał domostwo we Wschodniej Dzielnicy. ? kontynuował mężczyzna.

    Stało się ? pomyślał. Od śmieci matki już kilka razy podejrzewano ją o złodziejstwo, ale nigdy nie było wystarczających dowodów ani świadków. Król oprał się głębiej na tronie i w skupieniu słuchał dalszej relacji.

    - Jednak to nie wszystko. ? tutaj strażnik zrobił pauzę, Władca zmarszczył czoło ? Ten pokrzywdzony kupiec, o którym teraz mowa, nie żyje?

    Skóra skroni rozprostowała się, a brwi zeszły.

    - Ona go zabiła. ? mówiący mężczyzna uczynił gest głową w kierunku dziewczynki - Mamy na to naocznych świadków.

    Król popatrzył na rudowłosą.

    - Dziękuję. ? odparł Władca ? Zajmę się wszystkim. Możecie już odejść.

    Mężczyzna podążył w kierunku kompana, po czym obaj opuścili Salę Tronową. Rudowłosa dalej siedziała na swoim miejscu. Nadal miała spuszczoną głowę, ale widać było, że kontem oka obserwowała wychodzących strażników. W tym czasie do Władcy przystąpiła Saba.

    - Panie, ? ? zaczęła, lecz kolejne słowa ugrzęzły jej w gardle.

    - Słucham.

    - Wasza Wysokość wiem, że nie wypada? zaistniałych okolicznościach, jednak? - służącej wyraźnie plątały się słowa, lecz mimo to kontynuowała ? Jednak chciałam mieć do waszej Wysokości? gorącą prośbę.

    Król spodziewał się jakiego typu może być owe błaganie. Saba bardzo przywiązała się do ?adoptowanego? dziecka. Otaczała je ogromną troską, zupełnie jakby był to największy skarb na tym świecie. Może dlatego, że sama nie miała potomstwa? Zawsze stawała w obronie dziewczynki, ślepo wierząc w jej niewinność. Nawet teraz gdy, na z pozoru czystej duszy rudowłosej, pojawiła się wyraźnie widoczna skaza. A może nie jest w stanie uwierzyć w brutalną prawdę? Czy raczej ją postrzegła i postanowiła bronić dziewczynki mimo wszystko?

    - Chodzi o Amirę. ? mówiła dalej kobieta już nieco pewniejszym głosem ? Wiem, że źle postąpiła. Jednak jest jeszcze młodym dzieckiem. Każdy z nas w swoim życiu popełnia jakieś błędy?

    - Błędy? ? przerwał Król, a jego niebieskie oczy spojrzały na twarz służącej, która teraz wyraźnie jakby czegoś się przestraszyła ? Umyślne zabicie niewinnego człowieka to nie jest w żadnym razie pomyłka.

    Władca podążył wzrokiem w kierunku skulonej rudowłosej. Ich zimne spojrzenia spotkały się.

    - Nie ważne przez kogo dokonana. ? dodał po chwili, gdy dziecko znowu zaczęło patrzeć w posadzkę.

    - Jednakże nie można tak, na równi z kryminalistami, traktować dziecka. ? Saba nie dawała za wygraną ? Tym bardziej biednej sieroty po przejściach. Musi być jakieś inne wyjście.

    Króla zdziwiła pewność i siła w głosie służącej. Ostatnie zdanie zabrzmiało prawie jak rozkaz. Saba również jakby się zreflektowała i jej twarz oblała się rumieńcem.

    - Jestem Władcą Persji i jednym z moim zadań jest pilnowanie, aby przestrzegano prawo. ? Król patrzył w głąb Sali Tronowej ? A prawo powinno być równe dla wszystkich, bez wyjątku.

    Władca spojrzał na twarz dalej speszonej kobiety.

    - Inaczej w państwie zapanowałoby bezprawie. ? kontynuował po przerwie Król - Kompletna anarchia, która w rezultacie doprowadziłaby do ostatecznego unicestwienia Persji.

    Oblicze Saby z każdą chwilą wydawało się pogrążać w coraz większym smutku, braku nadziei. W królestwie kodeks karny w przypadku umyślnego morderstwa niewinnej osoby był prosty. Jeśli przewinienie zostanie odpowiednio wykazane jedynym wyrokiem jest śmierć.

    Zapanowało milczenie.

    - Jednak posiadam również serce. ? jego głos przerwał ciszę.

    Kobieta uniosła głowę. W oczach zaświecił się lekki blask. Może istnieje jeszcze cień szansy?

    - Dlatego rudowłosa zostanie skazana, wygnana z Babilonu. ? Król oprał głowę na lewej pięści ? Jeśli jednak kiedykolwiek powróci kara już jej nie minie.

    Służąca nieznacznie się poruszyła, jednak dalej pozostała przy tronie. Kiedy Władca rzucił w jej kierunku pytające spojrzenie kobieta przemówiła.

    - Wysłanie samotnego dziecka na pustynie to dla niego prawie pewna zguba. ? jej głos znowu przybrał błagalny ton ? Dlatego proszę waszą Wysokość o możliwość towarzyszenia Amirze.

    Król spojrzał na nią trochę zdziwionym wzrokiem. Kto normalny o zdrowych zmysłach rezygnowałby z pewnej przyszłości na rzecz niewidomego jutra? I to w dodatku dobrowolnie, z własnej inicjatywy. Czyż miłość może być aż tak ślepą?

    - Dobrze więc. ? odparł Władca ? Skoro tego pragniesz. Wyruszycie jutro zaraz o świcie.

    Saba skłoniła się i w spokoju, skrywając głęboko swoją radość, opuściła wraz z rudowłosą Salę Tronową. Król jeszcze przez chwilę siedział w skupieniu zbierając myśli. Decyzję o łagodniejszej karze ? wygnaniu ? podjął głównie nie z powodu na wstawiennictwo opiekunki dziecka tylko ze względu na Farah. Jego małżonka z pewnością nie ucieszy się z tej nowiny. Jednak zawsze lepsze to niż oznajmienie, że właśnie wydało się na rudowłosą wyrok śmierci.

    Cóż, wypadało ruszyć się i powiadomić o wszystkim żonę. Raczej nie ucieszą jej najnowsze wieści.

    Do komnaty przybył dopiero po krótkim spacerze w ogrodach. Lubił się tam przechadzać. Aby pozbierać myśli albo zapomnieć o stresie. Kiedy uchylił drzwi zobaczył swoją małżonkę siedzącą naprzeciw tarasu na plecionym krześle. Jej wzrok natychmiast spoczął na nowoprzybyłym. Zupełnie jakby na niego od dawna czekała.

    - Witaj kochanie. ? powiedział na powitanie Władca - Widzę że nadal dobrze się miewasz.

    Odpowiedziało mu głuche spojrzenie. Przeszywany przez jej wzrok nagle zrozumiał co jest nie tak ? ona zapewnie wie. Cały Pałac pewnie huczy już od plotek.

    - A więc wiesz? ? zapytał dla pewności.

    - Zauważyłam wychodzący oddział Straży Miejskiej. Kiedy się ich zapytałam o co chodzi, jeden z nich pokrótce streścił mi wydarzenia. ? Farah wstała z krzesła i stanęła tuż naprzeciw męża ? Chyba musimy porozmawiać.

    - Jeśli chciałaś jako pierwsza wstawić się za naszą małą morderczynią, to niestety ubiegła cię nasza służąca Saba. ? położył ręce na ramionach kobiety ? Obie opuszczą jutro miasto.

    Farah wydawała się nie do końca usatysfakcjonowana tym co przed chwilą usłyszała.

    - Jak to? ? zapytała ? Wyganiasz je?

    - Po pierwsze nie je, tylko ją. Po drugie jeśli chcesz aby została, to wówczas czeka na nią ścięcie.

    - Mogłeś ją ułaskawić. ? powiedziała z pretensją w głosie.

    - Trzeba mieć powody aby okazać wobec kogoś prawo łaski. Ja takowych nie miałem.

    Farah zrzuciła jego dłonie z ramion i wyszła na werandę.

    - Ty nadal jesteś o nią zazdrosny? - powiedziała , opierając się o balustradę.

    - Co takiego? ? przemówił Król niepewnym tonem, zupełnie jakby nie dosłyszał wypowiedzi małżonki, albo źle zrozumiał jej słowa.

    - Nie zaprzeczaj. ? odparła kobieta ? Dobrze wiesz o czym mówię.

    Uważne oczy Władcy obserwowały małżonkę, która stała teraz do niego plecami i spoglądała gdzieś w bliżej nieokreśloną dal.

    - Już po przybyciu Amiry zauważyłam, że bacznie ją obserwujesz. ? Farah kontynuowała, dalej nie zwrócona twarzą do rozmówcy ? Obecność rudowłosej wyraźnie z jakiś powodów ci nie pasowała. Z początku myślałam, że może to troska o nas, nasze dziecko. Jednak Amira okazała się spokojną i przyjazną istotą. W żadnym razie nie groźną dla najbliższego otoczenia. Następnie przez myśl przeszło mi iż może przyczyna jest bardziej przyziemna i tkwi w obawie przed utratą Pałacowych dóbr i kosztowności. Lecz mimo iż dziewczynka ciągle kręciła się wokoło, nic nie ginęło. Ale jak jest prawda zdałam sobie sprawę dopiero po miesiącu od przybycia sieroty, na kilka dni przed śmiercią jej matki. Kiedy zauważyłam w jaki sposób obserwujesz tą wesoło bawiącą się ze sobą parę dzieci ? naszego syna i Amirę. Patrzyłeś jak dobrze się ze sobą razem czują, doskonale komunikują. Wówczas zrozumiałam o co ci naprawdę chodzi. To nie było nic innego, tylko zazdrość. Zazdrość ojca nie mogącego znaleźć wspólnego języka z własnym synem, w stosunku do obcej dziewczynki której ta sztuka przychodziła bez najmniejszego trudu. ? kobieta spojrzała w kierunku męża - Przez cały czas szukałeś jakiegoś pretekstu aby się jej pozbyć. Teraz w końcu mogłeś dopiąć swego.

    - Zdajesz sobie sprawę z tego iż oprócz bycia ojcem, jestem jeszcze również Królem Presji i muszę?

    - Oboje dobrze wiemy co musisz, a co możesz. ? przerwała mu Farah ? Okaż chociaż na tyle łaski i daj wygnańcom na drogę porządny prowiant i dobre wielbłądy.

    Król milczał wyraźnie wybity nagłym przerwaniem swojej wypowiedzi.

    - Jeśli nie stać cię na taki gest to sama go uczynię.

    Wyjechały wcześnie z rana. Król patrzył jak dwie, odziane w długie szare płaszcze, postacie przemierzają opustoszałe jeszcze ulicę. Wielbłądy oraz dodatkowy prowiant dostały w darze od Farah. Według Władcy było to zbędne marnotrawstwo, lecz nie chciał na nowo kłócić się z żoną. Kiedy przejeżdżały przez bramę wybiegł za nimi Amin. Jednak, wbrew obawą jego syn nie chciał za nimi podążyć, tylko wbiegł na miejskie mury i obserwował jak karawana stopniowo oddala się od Babilonu. Król nie mówił swojemu potomkowi gdzie, po co oraz dlaczego rudowłosa ich opuszcza. Nie wspomniał też, że nigdy już tutaj nie powróci. Lecz po tym w jaki sposób Amin je obserwował czuł, iż chłopiec może coś wiedzieć lub podejrzewać. Kto wie, może zna prawdę? Zresztą, teraz to już się nie liczy. Nic nie jest ważne poza faktem iż dziewczynka odeszła, i to na dobre. Na sercu Władcy zrobiło się jakby lżej. Będzie tak jak kiedyś ? pomyślał. Nie, będzie lepiej. Tak jak powinno być ? poprawił.

    Kolejne lata mijały spokojnie. Amin rósł zdrowo. Pod okiem Balqisa zdobywał nowe umiejętności. Ćwiczył siłę, refleks, zwinność oraz koordynację ruchów. Był pojętnym uczniem i przejawiał pewien talent. Zwłaszcza w sferze akrobacji, gdyż sprawna walka i uniki jeszcze nie w pełni mu wychodziły. Jednak Król był pewien, iż z czasem jego syn opanuję i tą sztukę.

    Farah wciąż czuła się dobrze, a choroba nie miała żadnych nawrotów. Jedynie jej głowa zaczęła lekko siwieć i wśród mocnej dotąd czerni pojawiały się jasne kosmyki. Lecz bardziej była to wczesna zapowiedź starości niż oznaka wyczerpania organizmu.

    Władca coraz pewniej i lepiej rządził państwem, a jego stosunki z synem uległy poprawie. Jednakże daleko było im do ideału. Jednym słowem bywały wzloty oraz upadki, lecz nie kryzysy.

    Ościenne państwa nie były skore do prowadzenia działań militarnych wymierzonych przeciwko Persji. Macedonia natomiast zajęta była zbieraniem się po wielkiej porażce na Dalekim Wschodzie.

    W Babilonie również panował spokój. Mieszczańska ludność prowadziła swój własny, niezmącony tryb życia. Miasto na nowo rozkwitało, stając się jeszcze piękniejszym niż kiedykolwiek było. Oczywiście wśród tej sielanki miewały miejsce nieliczne nieszczęścia oraz tragedie. Na przykład pewnego roku w wyniku tajemniczego pożaru spłonęła spora część starego rynku. Po tym wydarzeniu ludzie nie chcieli ponownie zamieszkać w tych okolicach, sądząc iż jest to przeklęte miejsce. Istotnie przez kilka lat Król słyszał różne dziwne opowieści o tej części zabudowy. Niektóre z nich głosiły iż rynek powstał na ruinach dawnego pogańskiego cmentarza i rozzłoszczone duchy mszczą się teraz na mieszkańcach. Inni mówili, że w, znajdującej się w centrum placu, studni znajduje się otwór prowadzący aż do samych Piekieł. Dlatego woda tak często tam wysycha i dziwnie śmierdzi. Jednak Król nigdy nie dawał wiary tym i podobnym historiom. Lecz ludzka naiwność i przesądność nie miała chyba granic i kiedy na rynku zmarło kilka osób, a niedługo po tym kolejny pożar prawie doszczętnie go strawił, miejsce zostało na dobre opuszczone. Powstała niewielka martwa luka w miejskiej zabudowie. Miejsce omijane szerokim łukiem przez wszystkich, nawet bezdomnych i wszelkiej maści rzezimieszków.

    W roku swoich osiemnastych urodzin Amin rozpoczął swoje przygotowania do przyszłego rządzenia krajem. Do codziennych obowiązków Księcia doszły długie i żmudne nauki polityki, historii, ekonomi oraz sztuki negocjacji. Król sądził, że dzięki tym lekcją jego syn nie tylko będzie lepiej przygotowany do czekających go obowiązków, ale również zrozumie ojca, jego problemy i brak czasu dla rodziny. Jednak tak się nie stało. Amin zdawał się być niezwykle znudzony podczas wykładów, a stosunki z Władcą, nie wiedzieć czemu, znowu zaczęły się stopniowo pogarszać. Król zauważył, że Książe dalej buntuje się przeciw wszystkiemu i wszystkim. Co gorsza niezadowolenie swoje główne ujście miało właśnie na osobie ojca. Zupełnie jakby Amin miał do niego jakieś nieuzasadnione pretensje, czy ukryte urazy. Może obwiniał go o to, że niejako z góry narzucono mu jego przyszłą rolę? Nikt nigdy nie pytał go o zdanie. Los już na wstępie wypisał ścieżkę życia, przeznaczenie. A teraz musi nią podążyć niczym skazaniec na egzekucję, czy wygnany w nieznane. Każde życie ma niejako swoją cenę, którą chcąc nie chcąc musimy zapłacić. On również nie miał wyboru.

    Po czterech latach na pustyniach naokoło Babilonu zaczęły grasować zbójeckie bandy. Pobliskie domostwa oraz przejezdne karawany często stawały się celem rzezimieszków, którzy nie tylko okradali, ale bardzo często również mordowali z zimną krwią niewinne ofiary. Agresorzy kilka razy zdołali wedrzeć się także na teren miasta. Wówczas Król postanowił wypowiedzieć łotrom wojnę, zniszczyć ich raz na zawsze. Wyłapać co do jednego. Lecz nie okazało się to być prostym zadaniem. Zbóje działali szybko, z zaskoczenia. Równie gwałtownie się pojawiali co znikali bez najmniejszego śladu. Priorytetem stała się więc ochrona Babilonu. Miasto nieustannie patrolowały cywilne odziały Straży Miejskiej, a wartownicy na murach zyskali dodatkowych ludzi, w tym też świetnie wyszkolonych łuczników.

    Król wyrwał się ze snu zlany zimnym potem. Zdało mus się nawet, że krzyczał. Spojrzał na leżącą u boku małżonkę. Farah nadal spokojnie spoczywała na łożu. Wydawało się, iż nadal pogrążona jest w niezmąconym niczym śnie. Władca wstał z wolna i wyszedł na werandę. Kiedy aksamitne zasłony rozstąpiły się przed nim poczuł kojący powiew nocnego powietrza. Naokoło panował niczym niezmącony spokój. Blask krągłego księżyca rozświetlał ogród. Już tak dawno nie dręczyły go żadne koszmary, lecz teraz nagle powróciły. Dlaczego? Co te wszystkie sny, czy też wizje mają znaczyć? Czy one w ogóle coś oznaczają? Czuł jak w głowie znowu kłębią się obawy i złe myśli. Na nowo odżywa niepokój, który zdawało się iż tak dawno bezpowrotnie minął. Nagle poczuł że musi się spotkać ze swoim synem. Porozmawiać nie ważne o czym. Nie zważając na porę, ani ich nienajlepsze wzajemne stosunki. Po prostu czół głęboką wewnętrzną potrzebę, która musiała zostać zaspokojona. I to teraz.

    Wyszedł ze swojej komnaty i podążył ciemnym korytarzem. Nie zabrał ze sobą żadnej lampy ani świecy, nie chcąc niepotrzebnie budzić służby. Zresztą przez oka sączył się delikatny blask księżyca, który odbijając się od śliniących marmurów dawał wystarczającą ilość światła. Kiedy dochodził do książęcej komnaty zauważył, że spod drzwi wybija lekki promień. W środku musiała się palić lampa lub świece, a to oznaczało iż lokator nie śpi. To dobrze - pomyślał Król i pewnym ruchem otworzył drzwi. Ciężkie skrzydła rozwarły się. Mężczyzna wszedł do niedużej komnaty. W środku, na biurku, paliło się kilka świec. Zasłony powiewały z lekka na wietrze. Purpurowe łoże było puste, tak samo jak całe pomieszczenie. Nigdzie żywego ducha. Gdzie on się podziewa? Co robi? Czy nic mu nie jest? Kolejne pytania krążyły w głowie Władcy. Podszedł do stołu i zaczął przeglądać kolejne, równo poukładane, kartki. Większość z zapisków stanowiły wiersze. Czego ja właściwie szukam? Dlaczego grzebię w rzeczach własnego syna? Pomyślał mężczyzna przewracając kolejny papier. Wówczas jego wzrok spoczął na łożu. Posłanie nie było, tak jak na początku twierdził, zupełnie puste. Wśród poduszek błyszczał jakiś kształt. Król podszedł bliżej zorientował się iż tym przedmiotem jest sztylet. Broń podarowana swojemu dziecku w dniu jego dziesiątych urodzin. Upominek z którym Amin niemalże nigdy się nie rozstawał. Obawy przerodziły się teraz w niezwykły strach. Mężczyzna upuścił trzymaną kartkę i szybko wyszedł z komnaty. Należy powiadomić Balqisa, niech przeszuka Pałac. Może nic się nie stało? Czy wszystko jest w jak największym porządku? Pozostaje tylko mieć nadzieję.

    Król przez resztę nocy nie zmrużył oka. Farah również się wybudziła po powrocie męża i gdy dowiedziała się o nagłym zniknięciu Amina długo nie mogła zasnąć. Baliqis przeszukał niemal wszystkie pałacowe komnaty, lecz bez skutku. Nikt z służby, ani straży nie widział też nikogo opuszczającego teren. Dodatkowo kilka godzin przed świtem do Władcy przybył z raportem jeden ze strażników pełniących wartę przy bramach. Okazało się, że tej samej nocy miał miejsce pewien incydent. Otóż na niedługo przed zamknięciem głównych wrót, Babilon chciało opuścić dwoje wędrowców. Jednym z nich była młoda, ubrana na czerwono, kobieta, a drugim, odziany w stare śmierdzące łachmany, dziad. Para, co by nie było, podejrzana. Tak też zwróciło to nie uśpioną uwagę bystrych strażników. Postanowili oni przyjrzeć się sprawie z bliska ? wiadomo, nadmierna ostrożność nie zaszkodzi. Lecz wówczas stała się rzecz dziwna i z wszech miar nieprzewidywalna. Młoda kobieta znienacka odwróciła się i zaczęła szaleńczo biec. Część strażników rzuciła się za nią w pogoń, a reszta zaczęła przystępować do starego, jednak wówczas ten również rzucił się do ucieczki. W dodatku z siłą i prędkością godną pozazdroszczenia przez niejednego młodzika. Do akcji włączyli się łucznicy, lecz cele były już za daleko, na granicy zasięgu, i strzelcy chybili. Dalszy pościg też niczego nie znalazł. Uciekinierzy dosłownie zapadli się pod ziemię.

    Król po tym raporcie zmartwił się jeszcze bardziej. To wszystko mogło oznaczać tylko jedno ? to musiała być zbójecka banda, której udało się niepostrzeżenie wniknąć do miasta. Zuchwały wróg znowu uderzył. A może planuje coś większego i teraz tylko bada teren? Należało wzmocnić straże, wysłać więcej patroli, ale przede wszystkim odszukać Amina. Może plotki o Skorpionach Pustynią są prawdziwe? I rzeczywiście owe rzezimieszki kręcą się w okolicach Babilonu? Podobno ludzie tak wiele o nich mówią, a sama ich nazwa budzi wśród wielu lęk.

    Nad ranem jednak Amin się odnalazł. Przed oblicze Władcy przyprowadził go jeden z pałacowych strażników. Król znajdował się wówczas w ogrodzie. Pragnął zebrać myśli po całej nocy i zastanowić się co począć w sprawie zniknięcia syna. Kiedy Amin stanął przed jego obliczem Król leżał właśnie w zamyśleniu na łożu.

    - Giizelu, możesz odejść. ? oprał król do starego żołnierza.

    Strażnik lekko się skłonił i zniknął w oddali. Mężczyzna przyjrzał się synowi. Amin wyglądał dobrze mimo iż na jego twarzy malowało się lekkie zmęczenie i chyba coś jeszcze. Tylko co? Ubiór miał w małym nieładzie, a włosy nieco rozczochrane. Co on robił? Gdzie był? Kolejne pytania dochodziły z głowy. Król zmarszczył lekko brwi i wskazując na przeciwległe łoże przemówił.

    - Proszę, spocznij. ? jego głos był spokojny ? Mamy do wyjaśnienia kilka spraw, synu.

    Rozmowa nie przebiegła po myśli Króla. Zamiast wyjaśnień przyniosła kłótnie, brak zrozumienia. Amin nie był skory do konwersacji, a na troskę i zainteresowanie odpowiadał agresją oraz nieuzasadnionymi pretensjami. Może tej nocy coś się stało? Przecież wcześniej między nimi aż tak źle się nie układało. Musi istnieć jakiś powód. Tylko czemu Amin nie chce ze mną o tym porozmawiać? Czemu w życiu niemal zawsze tak jest. Chcesz komuś pomóc, dana osoba odtrąca twoją dłoń. Pragniesz wysłuchać, a ona milczy.

    Przed południem do Władcy doszły wieści o schwytaniu przez Straż Miejską jednego ze Skorpionów Pustyni. Jednak plotki okazały się być prawdą. Bandyci nie tylko buszują po okolicy ale i w samym mieście. I to w żywy dzień, w pełnym świetle. Teraz stało się jasne, że nocny incydent to również ich sprawka. Lecz prawdziwy szok dla Króla nastąpił wówczas gdy zobaczył owego schwytanego więźnia. Pojmany okazał się być młodą kobietą W dodatku rudowłosą, co stanowiło rzadkość w owych stronach. Było jednak w niej jeszcze coś, bardziej niepokojącego. Mianowicie wygląd. Ta osoba z kimś mu się kojarzyła. Po chwili zadumy doznał olśnienia. To bez wątpienia była to mała dziewczynka, przygarnięta niegdyś za namową Farah, a następnie wygnana z Babilonu za morderstwo kupca. Ile to już lat minęło? Osiem? A może dziesięć? W każdym razie dziewczyna zdążyła już wyrosnąć na młodą kobietę i zmienić się? na gorsze. Chociaż nie wróżył jej nigdy dobrej przyszłości to nie podejrzewał również, że rudowłosa wstąpi do zbójeckiej bandy. Kto by pomyślał? Dobrze że Farah oraz Amin o niczym nie wiedzą. Lepiej żeby tak pozostało. Pojmana pozostanie w pałacowych więzieniach ? nikt tam nie zagląda, przez co zostanie wówczas uniknięty niepotrzebny rozgłos wśród miejskiej społeczności. Po co informować wszystkich o Skorpionach Pustyni? Wzbudzając panikę tylko ułatwi się reszcie bandy ich zadanie, jakimkolwiek ono jest. Trzeba działać szybko i precyzyjnie. Jeszcze dzisiaj przeprowadzić przesłuchanie, a z rana cichą egzekucję. Chociaż wyrok śmierci zapadł już dawno i winy nie trzeba na nowo udowadniać, to istnieje szansa zdobycia cennych informacji o wrogu. A jeśli rudowłosa nie będzie skora do kooperacji? Cóż, mówi się trudno. Najważniejsze żeby Amin nic nawet nie podejrzewał. Jeśli sprawa ujrzałaby światło dzienne, jego i tak nienajlepsze, stosunki z synem uległyby jeszcze znacznemu pogorszeniu.

    Jak gdyby słysząc jego myśli do Sali Tronowej wkroczył Amin. Krok miał pewny i prężny. Szybko pokonał całą długość komnaty i stanął przed Królem.

    - Ojcze, muszę z tobą porozmawiać. ? odparł Książe.

    Konwersacja przebiegała w lepiej niż przy porannym spotkaniu. Amin z początku okazał trochę szacunku i respektu dla ojca. Oraz, co było rzadkością, przyznał się do błędu i przeprosił. Jednak szybko okazało się iż owa nagła życzliwość nie jest wcale do końca bezinteresowna. Książe przyszedł tutaj w konkretnym celem, który niestety nie mógł zostać zrealizowany. Chodziło oczywiście o Amirę. Tego Władca się obawiał. Pragnął uniknąć niezręcznego tematu. Na początku udał, że wcale nie ma pojęcia o czym mówi jego syn, jednak później postanowił zmienić taktykę. Sprowokował rozmówce do przytoczenia powodu wygnania rudowłosej. Jak się okazało Książe miał na ten temat pewną wiedzę, lecz nie znał jednego istotnego szczegółu ? faktu popełnienia morderstwa. Zdobycie tej wiedzy wyraźnie wytrąciło Amina z równowagi. Zdawało się, że wstrząs był na tyle mocny iż młodzieniec zapomniał po co przyszedł i nie wyrażając swojej prośby, bez słowa, opuścił komnatę. Może to dobrze? ? pomyślał Król. Młodzieniec w końcu poznał całą prawdę o rudowłosej. Teraz wie, że wcale nie jest dobrą. Jest złą. Zawsze nią była.

    Pod wieczór, po zakończonych naradach, Król postanowił przejść się po ogrodzie. Uspokoić niespokojne myśli. Zastanowić się nad najbliższą przyszłością. W ciszy zaznać ukojenia. Sprawy nie przedstawiały się za dobrze. Zarówno państwowe, jak i rodzinne. Dodatkową komplikacje stanowiła rudowłosa. Jak zwykle pełna tajemnic i zagadek, a teraz dodatkowo niebezpieczna. Trzeba szybko przedsięwziąć odpowiednie kroki. Lepiej mieć już wszystko mieć za sobą. Tylko czy oby to optymalne rozwiązanie? Słońce z wolna chyliło się ku zachodowi. Czerwień zalewała zieleń ogrodu. Żwir chrzęścił pod stopami, kiedy Król zbliżał się do rzędu niewysokich palm. Wówczas zza jego pleców zaczęło dochodzić, przybierające na sile, echo kroków. Władca zatrzymał się.

    - Panie. ? odparł przybysz ? Nasz patrol natrafił na zwłoki.

    Przed Władcą, w lekkiej zbroi, stał Strażnik Miejski.

    - Co takiego? ? zapytał z niedowierzaniem Król ? Gdzie? Kiedy?

    - Strażnik Johan zauważył brak jednego z członków wachty. ? relacjonował mężczyzna ? Na początku twierdzono, iż Kalthoom ? bo tak brzmiało jego imię ? zwyczajnie zaspał gdzieś na służbie. Jednak wysłany po niego człowiek nigdzie nie mógł go znaleźć. To wzbudziło nasze podejrzenia. ? tutaj zamilkł.

    Mężczyzna jak gdyby przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie pominąć zbędnych szczegółów i od razu przejść do sedna sprawy. Lecz najwyraźniej uznał, że nie na co dzień ma okazję do rozmowy z samym Królem, postanowił więc zachować jak najpełniejszą i najbarwniejszą wersje historii.

    - Kalthoom co prawda nigdy nie należał do najlepszych żołnierzy, lecz kompletne zaniedbywanie obowiązków w żadnej mierzenie leżało w jego zwyczaju. ? kontynuował strażnik ? Wyruszyliśmy więc na poszukiwania. Teren naokoło okalających murów rzeczywiście był pusty. Ani żywej duszy. Jednak wówczas zauważyliśmy, że pomiędzy pobliskimi głazami włóczy się jakiś koń. Kiedy podjechaliśmy bliżej rozpoznaliśmy w nim szkapę Kalthooma. Zwierzę wyglądało na lekko spłoszone, lecz szybko dało się uspokoić. Tuż obok spostrzegliśmy nieduże zwałowisko kamieni. Kopiec był wyraźnie świeży. Kiedy go odkopaliśmy naszym oczom ukazały się ludzkie zwłoki. ? tutaj uczynił pauzę - Paskudny widok. Z zastygłym grymasem na twarzy, jak gdyby przerażenia oraz obficie zakrwawionym uniformem? Zostały zadane dwa niezwykle precyzyjne ciosy. Jeden pomiędzy boczne łączenie zbroi. ? strażnik wskazał na niewielką przestrzeń między metalowymi płytami ? Najprawdopodobniej trafienie w płuco. Drugi cios sięgnął lewej tętnicy szyjnej. Biedaczysko, prawdopodobnie umarł z wykrwawienia?

    Zapadła chwila milczenia. W nieopodal tylko lekko zaszeleściły liście. Zapewne jakiś ptak wyfrunął spośród gałęzi. Jednak Król nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Był zbyt zamyślony. Strażnik Miejski w skupieniu wpatrywał się w oblicze Władcy.

    - Czy wysłano jakiś oddział aby dokładniej przeszukał teren? ? Król przerwał ciszę.

    - Tak. ? odparł żołnierz ? Dwudziestoosobowa grupa, pod dowództwem Balqisa, wyruszyła niespełna pół godziny temu.

    - Dobrze. ? powiedział Władca ? Informujcie mnie na bieżąco. Możecie odejść.

    Strażnik lekko się skłonił i ruszył prężnym krokiem. Tymczasem Władca pogrążył się w zadumie. Sprawy komplikowały się z każdą chwilą. To zdecydowanie nie był dobry dzień, a przecież nie dobiegł jeszcze końca.

    Kiedy wracał do swojej komnaty zwolna zapadała noc. Otworzywszy drzwi spostrzegł swoją małżonkę rozczesującą przed lustrem szaro-krucze włosy. Rzucając mu spojrzenie rzekła.

    - Nie przybyłeś na kolację.

    Pragnął zwierzyć się jej ze wszystkiego. Dokładnie opowiedzieć każdy problem, wyznać najmniejszą rozterkę. Poszukać wsparcia. Tylko czy będzie na tyle silny aby tego dokonać? Ciemne oczy Farah obserwowała go ze pokojem.

    Przez dłuższą część nocy nie mógł zasnąć. Nieustannie wiercił się na łoży, co chwila przewracając się z boku na bok. Mimo panującego naokoło spokoju i ciemności nie był w stanie zapaść w nawet najpłytszy sen. Gdy w końcu zaczął drzemać usłyszał nagle dźwięk dzwonów. Z początku myślał, że to tylko objaw jego przemęczenia albo kolejny sen. Jednak hałas był prawdziwy. Dudnienie doskonale rozchodziło się wśród nocnej ciszy. Kiedy wstał zorientował się, że dzwony biją w Pałacu. Dzwoniono na alarm. Wyszedł na balkon i przyglądał się otoczeniu budynków. Poniżej, z pochodniami w rękach, biegało mnóstwo ludzi ze Straży Pałacowej. Wzrok Władcy szukał jakiejś przyczyny całego zamieszania. Wokoło nie mógł wypatrzeć jednak płomieni, ani słupa ognia. Nie był to więc żaden pożar. Więc co? Odpowiedź jak gdyby przyszła sama. Od strony drzwi dotarło pukanie.

    - Wejść. ? odparł Król.

    Stanął przed nim młody strażnik. Na twarzy postaci wyraźnie widać było zmęczenie i chyba coś jeszcze. Strach, niepewność?

    - Wasza Wysokość wybaczy, że niepokoję w środku nocy?- zaczął przybysz.

    Władca obserwował go w spokoju, czekając na dalszą relację. W głębi duszy przygotowywał się na najgorsze, lecz w żadnym razie nie spodziewał się tego co właśnie usłyszy.

    Wiadomość o włamaniu do skarbca była bardzo niepokojąca. Bo w jaki sposób grupa ludzi z zewnątrz niepostrzeżenie wniknęła na pilnie strzeżony teren i, w większości, zdołała z niego uciec? Lecz największy szok stanowiło coś innego. Tej nocy zniknął również Amin, Książe Persji. Król z początku zdawał się być tą informacją wielce wstrząśnięty. Jednak zaraz podjął decyzję. Wysłał poszukiwanie. Lecz nie była to zorganizowana grupa ludzi, tylko jedna osoba ? strażnik który wówczas jako pierwszy przybył do niego z tymi strasznymi nowinami. W ślad za Księciem wyruszył żołnierz imieniem Hayat. Młody mężczyzna sprawiał wrażenie sumiennego i oddanego człowieka. W pierwszej chwili ta decyzja wydawała się być słuszną i niezwykle trafioną. Czasem pojedynczy człowiek może zdziałać więcej niż cała grupa. Jednak później Króla zaczęły nękać wątpliwości. Co jeśli popełnił fatalny błąd? Może misja wysłanego nie powiedzie się? Albo co gorsze przybędzie z odsieczą, lecz za późno. Należało mieć nadzieje, ale ta malała z każdym kolejnym dniem. Jeszcze bardziej zniknięcie syna przeżywała Farah. Straciła dawny wewnętrzny spokój i opanowanie, którego tak jej zazdrościł.

    Po pięciu dniach od włamania, do Sali Tronowej przybiegł żołnierz. Był to mężczyzna średniego wieku o kościstej twarzy.

    - Panie. ? zaczął mówić przybysz ? Przybywam z rozkazu Balqisa.

    - Coś się stało? ? zapytał Władca marszcząc czoło.

    - Ja nic nie wiem. ? odparł żołnierz ? Kazano mi tylko zawiadomić waszą wysokość, iż Balqis pragnie się z Panem widzieć. ? poczym, ściskając między dłońmi hełm, dodał ? Podobno to pilne.

    Przeszli niemal całe miasto. Gdy dochodzili już do miejskich murów skręcili na tył niewielkiego budynku. Była to jedna z kwater Staży Miejskiej. Nie weszli jednak do środka. Poszli na jej tyły, do małej przybudówki. Niepozorna drewniana szopa pełniła funkcję stajni. W środku stał Balqis.

    - Dziękuję, że wasza wysokość raczyła szybko przybyć na tak niespodziewane wezwanie. ? odparł starszy żołnierz.

    - Darujmy sobie uprzejmości. ? powiedział Władca.

    Balqis spojrzał na skupione lecz również niecierpliwe oblicze Króla, po czym przemówił do stojącego obok żołnierza.

    - Zafirze, możesz już odejść.

    Po chwili zostali sami. W pomieszczeniu panował półmrok, a w powietrzu unosił się lekko duszący zapach końskiego łajna.

    - Przed niecałą godziną jeden z podmiejskich patroli powiadomił mnie o koniu błąkającym się koło murów Babilonu. ? Balqis mówiąc przechadzał się zwolna ? Zwierze było osiodłane, jednak część uzdy była zerwana, czy raczej przegryziona. Na ciele znaleźliśmy również kilka ran, prawdopodobnie ślady po walce. To by tłumaczyło dlaczego koń wyglądał na spłoszonego i bał się ludzi. Kiedy udało się nam go schwytać, strażnicy spostrzegli, że jest to zwierze z Babilonu ? posiadało odpowiednie wypalone znamię. W dodatku okazało się iż wierzchowiec należał do jednego ze Strażników Pałacowych. Konkretnie do żołnierza imieniem Hayat.

    Nastąpiła chwila ciszy, zakłócana tylko co pewien czas przez bzyczenie przelatującej muchy. Król trwał w zamyśleniu ze zmarszczonym czołem, wpatrując się w mrok przeciwległego krańca małej stajni. Wówczas, wśród ciemności, spostrzegł podłużny łeb ze szpiczastymi uszami i parę ciemnych ślepi. Zwierzę wpatrywało się w stojących nieopodal ludzi, co chwila nerwowo trzęsąc grzywą.

    - To był ten żołnierz, którego niespełna przed tygodniem wysłałeś na poszukiwanie Amina. ? powiedział dla przypomnienia Balqis.

    Lecz Władca nie milczał z powodu zaniku pamięci ale z przerażenia. Przed pięcioma dniami wysłał na ratunek synowi jednego człowieka, a on teraz zawiódł. Stało się oczywiste, to co powinno być takie od samego początku - strażnik samodzielnie nie mógł odnaleźć Amina. Był z góry skazany na porażkę. Co ja sobie wtedy myślałem? ? przemknęło Królowi przez głowę. Teraz uświadomił sobie jak wielki błąd popełnił. Koń z lekka parsknął i zastrzygł uszami.

    Nieco retrospekcji i dalszych wydarzeń, historia nieco się "zagęszcza"...

  10. Dziś kolejny rozdział niezwykle "poczytnego" ( ;) ) dzieła.

    Przed wami dziewiąta część.

    IX

    ?Pustynia zawsze pochłonie mieszkające na niej życie, ale nie każda stworzenie podda się piaskom.? Tak zwykł mawiać jego ojciec, jednak Hayat dopiero teraz pojął znaczenie tego powiedzenia. Dotarło też do niego, że niestety został przez owy żywioł pokonany i to na własne życzenie. A mogłem siedzieć w wojsku. Chora ambicja. ?Wstąp do Straży Pałacowej, co będziesz się marnował w pospolitych siłach zbrojnych? ? mówiła cała rodzina. Kiedy uległ namowom i zdołał dostać się w elitarne szeregi był niezwykle z siebie zadowolony. Dumny, pełen nadziei na przyszłość i może kolejne awanse. Wszystko szło dobrze i gładko. Nawet bardzo. Szczęście dopisywało mu od dziecka. Dobrzy, kochający i troskliwi rodzice. Pogodne oraz miłe dzieciństwo. Odpowiednie wykształcenie, obiecująca i zgodna z zainteresowaniami praca. Wspaniała narzeczona. Słowem sielanka, prawie na nic nie można było narzekać. Aż po dziś dzień, do tego wieczora, kiedy to nagle świat zwalił się na głowę. Cóż za ironia losu. Cała przyszła kariera i świetlana przyszłość zdawała się przelecieć przed oczami. Przemknąć, niknąć w oddali, w ciemnościach niepewnego jutra. Szczęście było z nim zawsze, aż do teraz. Dziś go opuściło. Bał się iż rozstanie może okazać się pewną rozłąką. Nie chciał tego. Tego się obawiał. Żył dotąd pełen świadomości, że przyszłość zawsze sama się ułoży. I to po jego myśli. Nagle zdał sobie sprawę, iż nigdy nie zastanawiał się co zrobi w takiej sytuacji, kiedy Fortuna go opuści. Stanie się coś nieprzewidzianego, zdarzenie które bynajmniej nie będzie dobrym. Jeśli prawdą jest, iż rządzący ziemią bogowie lubują się w grze ludzkimi losami to Hayat właśnie stał się graczem. Czy raczej jednym z pionków. Pytanie tylko czy spisanym na stary.

    W trakcie rozmowy z Królem zgodził się podjąć powierzoną mu misję ? odszukać Księcia Persji. Kiedy słyszał prośbę padającą z ust Władcy był przerażony. Nie wiedział co zrobić, ani powiedzieć. Chciał jedynie aby ten cały koszmar w końcu się skończył. Włamanie i grabież w Pałacu, jak również zniknięcie Amina nie było jednak żadnym snem tylko rzeczywistością, która wcale nie miała zamiaru się zakończyć. Przeciwnie, zaczynała się w najlepsze. Hayat z całej siły woli pragnął odmówić swojej pomocy, w jakiś sposób się wykręcić. Skłamać lub po porostu być asertywnym. Tylko jak powiedzieć Królowi ?nie?, rozmawiając z Władcą w cztery oczy? Teraz dopiero, kiedy przemierzał ciemne korytarze Pałacu, myślał co ma począć. Wziął na siebie niezmiernie odpowiedzialne zadanie, dodatkowo przyrzekł, że nie zawiedzie. Takiej obietnicy się nie łamie. Nie mógł się teraz wycofać, uciec, stchórzyć. Nie wybaczył by sobie tego do końca życia. Nie chciał nawet dopuszczać takiej możliwości, to nie jest rozwiązanie. Więc skąd ta myśl? Tkwił w martwym punkcie. Znaleźć człowieka, który zapadł się pod ziemię. Kogoś niemal zupełnie nieznanego. Bez żadnych informacji, śladów, czy poszlak. To nie wykonalne. Dopiero teraz strach gwałtownie przybrał na sile, zamieniając się w głęboką rozpacz, a stąd już tylko krok do załamania. Należy jak najszybciej wziąć się w garść, zacząć działać. Nie dopuścić do stoczenia w bezdenną przepaść. Stamtąd nie byłoby już powrotu. Trzeba znaleźć jakiś, chociażby najmniejszy punkt zaczepienia, maleńką wskazówkę. Coś co pozwoli, jeśli nie ruszyć do przodu, to chociaż zachować gasnącą nadzieję. Należy zacząć szukać. Jak najszybciej. Teraz.

    Hayat wszedł do książęcego pokoju. Wszędzie na podłodze walały się przeróżne kartki oraz skrawki materiału, poprzewracane meble. Na kamiennej posadzce mieniły się kawałki tucznego szkła. Tuż obok spoczywał jakiś nieduży, ciemny kształt. Młody strażnik dopiero teraz zauważył leżące w krwawej kałuży ciało. Jego serce momentalnie zmarło. Jednak w chwile po tym przypomniał sobie, że nie może to być obiekt jego poszukiwań. Książe zniknął z Pałacu, a leżący we własnej posoce mężczyzna musiał być jednym z rzezimieszków, którzy tej nocy napadli na skarbiec. W świetle pochodni dokładnie można było zobaczyć niski wzrost, tęgą posturę oraz nieprzyjemny wyraz brodatej twarzy. Kałuża krwi była jednak w jednym miejscu lekko rozmyta. Pytanie co, czy raczej kto i w jaki sposób, zabił zbuja? Hayat obszedł dookoła zwłoki. W ciele zabitego nie tkwiła żadna broń, jednak na zakrwawionym ubiorze dało się wyraźnie dostrzec dziurę. Otwór znajdował się na wysokości piersi, trochę po lewej stronie od mostka. Cios w serce. Ostrze musiało przejść między żebrami i niemal bezbłędnie trafić w czuły punkt. Spowodować pewną i szybką śmierć. To tłumaczy również dużą ilość krwi naokoło. Robota kogoś obeznanego z zabijaniem ludzi. Gdzie się zatem podziało narzędzie, którym została zadana śmierć? Strażnik rozejrzał się ale niczego nie znalazł. Na pewno nie mogła to być duża broń. Wszelkiej maści miecze, czy też szable można z miejsca wykluczyć. W ich przypadku otwór byłby o wiele większy, a sama szansa pojedynczego, czystego trafienia znacznie mniejsza. Dla tych narzędzi pewniejsze byłoby cięcie w okolice karku - tętnice szyjną. Aby w ten sposób, pospolitą bronią, dostać się aż do serca trzeba dysponować niezłą siłą, potrzebną do skruszenia kości żeber. A co jeśli posłużono się innym, bardziej egzotycznym narzędziem zbrodni? Jakąś niezwykle wąską, ostrą i długą szablą. Nie, coś tego typu nie zdałoby egzaminu. Takiego ostrza nie dałoby się pełni kontrolować. W dodatku nie miałoby najmniejszych szans w starciu ze zwykłym mieczem. Hayat aż się wzdrygnął - jak nawet tak niepraktyczny pomyśl mógł mu przejść przez myśl. Wiec nóż lub sztylet. Tylko wówczas zadanie ciosu było niezwykle trudne. Uderzeniu musiało paść z przodu, to oznacza iż zabity zapewne widział atakującego, a mimo to nie zdołał się obronić. Miecz zbira był czysty i leżał kilka kroków za nim. Zadany cios był bardzo szybki oraz bezbłędny, chociaż może nie do końca. Nieopodal na posadzce znajdowało się lekkie wyszczerbienie kamienia, spowodowane zapewne uderzaniem miecza. Najprawdopodobniej ofiary. Innych śladów walki nie było. Cały bałagan powstał najpewniej przed mającą tu miejsce dramatyczną sceną. Hayat podszedł teraz do okna. Szkło we framugach było popękane, a kilka pokruszonych kawałków mieniło się na posadzce tuż obok. Można było przypuszczać, że ktoś dostał się tutaj właśnie z zewnątrz, przez balkony i gzymsy. Prawdopodobnie był to ów pechowy rzezimieszek. Chociaż po przyjrzeniu się posturze martwego mężczyzny można było mieć poważne wątpliwości co do słuszności tej hipotezy. Zbir na zwinnego bynajmniej nie wyglądał, za życia pewnie niewiele się różnił. Więc osobą która dostała się przez okno musiał być tajemniczy zabójca. Pytanie tylko jak tych dwoje na siebie natrafiło? Kto był pierwszy i dlaczego od razu rzucili się sobie do gardeł? Może przyszli tu razem, z początku współpracując ze sobą. Następnie coś znaleźli i wywiązała się miedzy nimi kłótnia w wyniku której jeden łotr wykończył drugiego. Tylko co w taki razie mogło się stać przedmiotem sporu? W komnacie nie było żadnych szczególnych kosztowności. Przecież w tym samym czasie reszta bandy buszowała w skarbcu. I co po co wówczas wybijaliby okno? Nie, raczej nie pracowali razem. To musiały być niezależne rabunki i na pewno ten który zamordował był profesjonalistą. Wyszkolonym zabójcą. Zdecydowanym i szybkim mordercą. Człowiekiem bez skrupułów, czy zachowań.

    Hayat wydedukował następujący obraz nocnych wydarzeń. Najpierw do książęcej komnaty, przez balkony, wdziera się tajemniczy morderca, którego dla uproszczenia strażnik nazwał ?X?. Przybysz dostaje się tutaj przez okno. Z jakiegoś powodu zaczyna przeszukiwać komnatę. Przerzuca książki, wywraca meble, ściąga pościel. Zachowuje się niezwykle głośno i nierozważnie. Wyraźnie się śpieszy, o czym świadczy chociażby sam sposób jego wtargnięcia ? szyba w oknie została wybita niezdarnie, czy raczej w pośpiechu, szkło wyleciało z większej powierzchni framug niż było to potrzebne. Wówczas do pokoju wchodzi obecny nieboszczyk, brodaty zbir, którego Hayat nazwał ?Y?. ?X? zauważa przybysza i bez namysłu rzuca się w jego kierunku. ?Y? nie jest przygotowany na cios, ani nie spodziewa się że w pomieszczeniu ktoś się znajduje, chociaż wielce prawdopodobne, że usłyszał jakiś harmider i z ciekawości zapragnął to sprawdzić. Na chwilę przerwał wyścig do królewskiego skarbca. Jak się później okazało była to jego największa życiowa pomyłka. Krótki wypad okazał się być ostatnim. ?Y? zapewne zaskoczony całą zastaną sytuacją, oraz bałaganem, nie zauważa w pierwszej chwili ?X?, albo ten słysząc kroki nadchodzącego ukrywa się. W każdym razie ?Y? zdąża tylko wyciągnąć miecz i zadać jeden niecelny cios, który spoczywa na kamieniu posadzki. Następnego już nie jest w stanie wymierzyć. Zostaje szybko uśmiercony przez ?X?. Następnie zabójca opuszcza, zapewne ze zdobyczą, komnatę i wykorzystując zamieszanie wywołane włamaniem innej szajki niepostrzeżenie ucieka.

    To już było coś. Młody strażnik stopniowo zaczął układać sobie w głowie prawdopodobną wersję wydarzeń. Poszczególne części zaczynały do siebie pasować, chociaż w kilku miejscach między fragmentami układanki znajdowały się wyraźne luki. Zdawało się, że czegoś brakuje, albo elementy zagadki należy inaczej względem siebie ułożyć. Dodatkowo jak na razie nie doszedł do niczego co przybliżyłoby go do celu. Żadnego śladu Księcia. Jednak cierpliwość i wytrwałość to wielkie cnoty. Należało szukać dalej.

    Hayat szybkim krokiem szedł teraz pałacowym dziedzińcem. Tuż przed opuszczeniem książęcej komnaty natknął się na mały szczegół, którego wcześniej nie zauważył. Detal ten ożywił jego nadzieję i mógł okazać się niezmiernie przydatny w dalszym toku poszukiwań. Kiedy wychodził ze zdemolowanego pomieszczenia, rzucił ostatnie spojrzenie w stronę martwego zbója. Wówczas na tłustej, pofałdowanej, szyi zauważył jakieś dziwne czarne znamię. Gdy przyjrzał się z bliska okazało się iż jest to tatuaż w kształcie skorpiona. Taki sam jaki znaleziono na ciałach, zabitych w okolicach skarbca, zbirów. To oznaczało, że na pewno była to jedna i ta sama banda, która z jakiś nieznanych powodów rozdzieliła się. Nie to jednak było w tym wszystkim istotne. Punktem zaczepienia był wytatuowane zwierze. Znamię Skorpionów Pustyni, grupy rzezimieszków grasujących po Presji. Młody strażnik słyszał wiele przeróżnych historii o owych rabusiach. Część z tych opowieści była bardziej, bądź też mniej prawdopodobna, a niektóre obrosły wręcz w swego rodzaju legendy. Jak na przykład ta mówiąca o tym, że Skorpiony Pustyni są w stanie zniknąć pogoni po prostu rozsypując się w piasek. Jak się Hayat przekonał po dzisiejszym wieczorze tego typu historie można było śmiało włożyć między bajki. Żaden z czworga rzezimieszków w jakiś magiczny sposób nie rozpłynął się, uciekając ostrzeliwującej ich Straży Pałacowej, tylko najzwyczajniej w świecie zginął. Jednak strażnik przypomniał sobie o pewnym wydarzeniu które miało miejsce tego popołudnia, na kilka godzin przed wieczornym atakiem. Jeden z oddziałów Straży Miejskiej, będąc po cywilnemu na rutynowym patrolu, pojmał młodą kobietę, prawdopodobnie złodziejkę. Schwytanej postawiono zarzut przynależności do jednej ze zorganizowanych grup przestępczych. Mianowicie w tym przypadku chodziło właśnie o Skorpiony Pustyni. Podstawowym dowodem świadczącym w tej sprawie było znamię na ramieniu. Tatuaż przedstawiał skorpiona, takiego samego, jakiego tego wieczora Hayat widział już pięciokrotnie na ciałach zabitych. Strażnik pałacowy pamiętał, że kiedy dowiedział się o owym zatrzymaniu nie chciał dać wiary w rewelacje na temat przynależności schwytanej do Skorpionów Pustyni, mimo iż po Babilonie od pewnego czasu mówiono plotki o tym, że owa tajemnicza grupa krąży po okolicznych pustyniach. Pojmaną, z niewiadomych przyczyn, zamknięto w pałacowym więzieniu. Hayat pełnił wówczas służbę na tarasach okalających dziedziniec. Pamiętał jak dwoje ludzi ze Straży Miejskiej prowadziło jakąś skrępowaną postać w kierunku podziemnych cel. Młoda kobieta była niskiego wzrostu i zgrabnej figury, co wyraźnie kontrastowało z wysoką oraz barczystą eskortą. Pojmana miała na sobie ciemnoczerwony ubiór, a jej rude włosy były krótko przystrzyżone.

    Schwytana kobieta zapewne sporo wie, a jej informację mogą okazać się niezwykle pomocne. Jeśli nie w znalezieniu Księcia, to przynajmniej w sprawie ustalenia szczegółów oraz motywów wtargnięcia Skorpionów Pustyni na teren Pałacu. Pytanie tylko czy pojmana zechce współpracować? Może okazać się lojalnym członkiem bandy, który po dobroci nie zechce wydać swoich pobratymców. Wówczas zawsze zostawało inne rozwiązanie ? zmusić więźnia do owej współpracy. Najprostszą metodą, chociaż wbrew pozorom nie zawsze skuteczną, mogło się okazać rozwiązanie siłowe. Jednak nieuzasadnione bicie kogokolwiek, a tym bardziej co by nie było kobiety, nie leżało w naturze Hayata. Jak zdążył się niejednokrotnie przekonać rozwiązania psychologiczne stanowiły o wiele lepszą i skuteczniejszą alternatywę. Prości ludzie, tacy jak pospolici złodzieje czy rzezimieszki, na ogół mają twarde ciało, lecz miękki umysł. Tą drogą o wiele łatwiej jest dostać się do człowieka. Poznać jego myśli, dowiedzieć się rzeczy których normalnymi siłowymi metodami nigdy się nie osiągnęło. Młody strażnik cieszył się iż powoli opanowywał tą trudną, ale jednocześnie jakże skuteczną, metodę. Na szkoleniach uczą teraz niesamowitych rzeczy tylko, że większość prostych żołnierzy nie jest w stanie w pełni ich pojąć. Na szczęście Hayat nie zaliczał się do tej niechlubnej grupy.

    Kiedy młody strażnik, zszedł po stromych schodach w głąb podziemi, zauważył, że panował tutaj lekki półmrok. Jedna z pochodni, ta najbliżej środkowej celi, była zgaszona. Nie dawała się też łatwo odpalić. Przy próbie zapalenia skwierczała i dziwnie się kopciła. Do nozdrzy Hayata dotarł również swąd, jak gdyby spalonej potrawy. Młodemu strażnikowi przez głowę przeszło wspomnienie przypalonej zupy. Jasmina bez wątpienia była piękną i wspaniałą kobietą, cudowną narzeczoną, jednak nie doskonałą kucharką. Stąd podobne zapach po powrocie do domu nie były dla Hayata rzadkością. Miał nadzieję, że w niedalekiej przyszłości mankament ten ulegnie zmianie na lepsze. Oświetlił celę, która okazała się być pustą, tak samo jak wszystkie pozostałe. Zamek drzwi jednej z nich były otwarty. W lekko wilgotnym pomieszczeniu znajdowała się tylko słomiana prycza. Posłanie było nieznacznie wgniecione. Oznaczało to iż właśnie tutaj znajdował się pałacowy więzień. Więzień którego teraz nie było. Pojmana kobieta zbiegła, co do tego nie było wątpliwości. Pytanie tylko jakim sposobem? Zamki w celach stanowiły porządny i solidny kawałek rzemiosła. Otworzenie czegoś takiego bez klucza było naprawdę trudne, jeśli w ogóle możliwe. Hayata zawsze zaskakiwały złodziejskie sztuczki i umiejętności rabusiów, którzy za pomocą zestawu niepozornych, śmiesznie powyginanych, drucików byli w stanie otworzyć zamek. Jednak w normalną procedurę zatrzymania więźnia wliczało się też szczegółowe przeszukanie, celem którego było pozbawienie zatrzymanego nie tylko broni, ale również wszelkich innych narzędzi mogących pomóc w ucieczce. Czyli więzień wydostał się za pomocą gołych rąk? Nie, to nie możliwe. Wówczas strażnikowi zaświtała pewna myśl. To było jak uderzenie pioruna lub błyskawica. Drzwi mogły zostać otworzone przez kogoś innego wytrychem albo po prostu kluczem. Przecież kiedy na Pałac napadła grupa Skorpionów Pustyni jeden lub kilku z jej członków mogło przybyć do lochów aby uwolnić współtowarzysza. To zaczynało mieć sens. Tłumaczyło również dziwne rozdzielenie grupy rzezimieszków, która zapewne szukała uprowadzonej. Część poszła bezpośrednio do skarbca, kiedy reszta szukała pałacowych więzień. Tyle że martwy ?Y? robił to w dość dziwnym miejscu. Cóż, może nie miał pojęcia gdzie może znajdować się zatrzymana i na wszelki wypadek sprawdzał pałacowe komnaty? Nie bardzo się to wszystko kupy trzymało, jednak Hayat był niemal całkowicie przekonany, że więzień został uwolniony właśnie przez Skorpionów Pustyni. W końcu rudowłosa kobieta była jedną z nich i w dodatku zniknęła w momencie gdy miało miejsce całe zdarzenie. Powód wizyty ?Y? w książęcej komnacie ciągle pozostawał tajemnicą. Hayat jeszcze raz dokładnie obejrzał celę, po czym doszedł do wniosku, że nie znajdzie tu już nic ciekawego. Kobieta uciekła i tyle. Niczego konkretnego się tutaj nie dowiedział, mimo iż tak na to liczył. Należało kontynuować poszukiwania śladów gdzieindziej. Następnym miejscem które przychodziło mu do głowy był skarbiec. Może dowie się chociaż co z niego zniknęło.

    Ciągle jeszcze panowała noc, a na niebie jaśniały gwiazdy. Wizyta w skarbcu okazała się owocna, jednak owoc ten nie okazał się nazbyt dorodnym czy słodkim. Raczej małym i cierpkim. Dobrze, że Balqisa już tam nie było. Młody strażnik uniknął chociaż trochę nieprzyjemności oraz zszargania nerwów, których tej nocy miał aż nadto. Należało wrócić do początkowego punktu ? książęcego pokoju. Przynajmniej była to jedyna myśl która przychodziła teraz Hayatowi do głowy. Może coś przegapiłem? Jakiś szczegół uszedł mojej uwadze? A może szukam nie tam gdzie trzeba? Nie należy się poddawać. Musi istnieć jakieś rozwiązanie, czy też sposób. Płomień nadziei, mimo silnych wiatrów wciąż płonął.

    Książęca komnata wyglądała niemal tak samo jak wówczas kiedy ją opuszczał. Tylko krew naokoło ?Y? kompletnie zaschła. Kilka kartek przetoczyło się po posadzce wyraźnie oddalając się od okna. Właśnie, papier! Nagłe olśnienie przeszło przez jego umysł. A nóż tutaj znajdzie coś co może okazać się pomocne. Czy wypada grzebać w cudzej korespondencji, a tym bardziej jeśli należy ona do syna Władcy? Fala wątpliwości ogarnęła go, gdy podnosił pierwszą z kartek. Jednak już po chwili przełamał wszelkie skrupuły i zaczął czytać zapiski. Czyż troska o dobro królestwa nie jest w stanie wiele usprawiedliwić?

    Na kilku pierwszych kartkach znalazły się mało istotne i nieciekawe notatki. Jakieś plany dnia, dziwne przemyślenia, czy różnorakie spostrzeżenia. Na innych pergaminach zapisane były wiersze lub krótkie poematy. Słowem nic szczególnego. Hayat nie znalazł żadnego pamiętnika, a rozpoczynając poszukiwania właśnie na to najbardziej liczył. Widać przyszła głowa państwa nie miała w zwyczaju spisywać swojego dnia codziennego. Wielka szkoda.

    Kiedy odkładał stertę papierów na biurko, spostrzegł że na posadzce znajduje się jeszcze jedna kartka. Pergamin spoczywał tuż koło ciała ?Y? i jednym ze swoich rogów przylepił się do zaschniętej plamy krwi. Strażnik oderwał papier od posadzki. Mimochodem, kładąc go na reszcie, rzucił okiem na zapiski. Nawet się nie łudził iż znajdzie tam coś istotnego. I rzeczywiście. Zakrwawiona kartka zawierała nic innego jak kolejny wiersz. W dodatku niedokończony. Ostatnia zwrotka jednak przykuła jego uwagę.

    ?Tam gdzie nadzieją ostatnią roni łzę,

    Gdzie królestwo Ciemności roztacza się,

    Zapomniane dzieje, zagubiony czas,

    Miejsce bólu i cierpienia, lecz nie dla nas,

    Nieobecni wokoło, zagubieni we mgle.?

    Musiał przygotować się do drogi. Pragnął wyruszyć jeszcze na długo przed świtem. Ipek nienajlepiej znosił panujące tu upały, jednak Hayat nie chciał nawet myśleć o wymianie go na wielbłąda. Kasztanowa szkapa była nie tylko wspaniałym i szybkim środkiem transport ale również wiernym przyjacielem, przywiązanym do swojego pana nie mniej niż on do niego. Razem stanowili jedność, doskonale się rozumiejąc. Konia należało jak najszybciej osiodłać, z domu zabrać zapasy i wyruszyć w drogę.

    Przemierzając na skróty dziedziniec młody strażnik natknął się na rozbitą doniczkę, która zapewne musiała kiedyś wisieć na jednym z balkonów ? kolejny dowód na to iż ktoś, najprawdopodobniej ?X?, przebył tą drogę. Nieduża roślina była tylko lekko poturbowana. Klika gałązek odłamało się albo wygięło. Liście nieznacznie przywiędły lecz było w nich jeszcze życie. Na jednej z łodyg znajdował się niepozorny pąk kwiatowy. Hayatowi zrobiło się żal biednej rośliny. Zapomnianej przez wszystkich. Ani nie odratowanej, ani nie wyrzuconej. Po prostu zostawionej samej sobie na powolną śmierć.

    Kiedy wszedł do mieszkania, Jasmina zgodnie z jego przewidywaniami, spała. Nie chciał jej budzić. Kiedy powieki narzeczonej okrywał sen wydawała się jeszcze piękniejszą. Hayat po cichu wziął tylko potrzebne rzeczy i złożył pożegnalny pocałunek na czole narzeczonej. Przyniesioną roślinę wstawił w jeden z glinianych garnków. Kiedy jednak podchodził do drzwi słodki głos przerwał ciszę.

    - Wychodzisz? ? kaszmirowa pościel nieznacznie się poruszyła - Nie było cię całą noc.

    - Obowiązki wzywają. ? odparł Hayat spoglądając w stronę łóżka ? Kiedyś ci to wynagrodzę. Chwytając za klamkę dodał.

    - Obiecuję.

    Nagle usłyszał szelest materiału i lekkie kroki. Tuż za nim stała Jasmina cała owinięta pościelą. Młody strażnik odwrócił głowę i zmierzył wzrokiem kobietę. Wyglądała olśniewająco.

    - A może wynagrodzisz mi to teraz?? - powiedziała ciepło się uśmiechając.

    Długie palce puściły materiał. Kaszmir spłynął po jej ciele, odsłaniając smukłą sylwetkę o zgrabnych biodrach i kształtnych piersiach. W świetle księżyca Jasmina, ze swoimi długimi czarno-kruczymi włosami, które swobodnie opadały na ramiona, prezentowała się niczym nieziemskie zjawisko. Istna bogini. Hayat wiedział, że jeśli nie chce podróżować w najgorszym upale musi już wyruszyć. Lecz noc była wyjątkowo długa. Po chwili namysłu objął narzeczoną i zaczął całować. Ipek będzie niepocieszony, a sprawy naglą. Trudno, poczekają.

  11. Czas na ósmy rozdział opowiadania.

    VIII

    - No dalej. ? mówiła rudowłosa dziewczynka stając na skraju przepaści.

    - Nie wiem, czy to dobry pomysł. ? odparł jej chłopiec obserwując bezkresną czeluść.

    Na jego twarzy widoczna była niepewność, czy raczej strach. Przenikliwa ciemność zdawała się nie mieć końca. Dodatkowo znajdowała się tylko kilka kroków przed nim.

    - Daj spokój. ? duże brązowe oczy wnikliwie go obserwowały.

    Zdawało się iż czytają w nim niczym w otwartej księdze.

    - Chyba się nie boisz?... - uśmiech na twarzy.

    - Ja?... Skądże. ? skłamał.

    Z trudem przełknął ślinę. Powoli uczynił krok na przód. Potem następny. Z każdym ruchem stopy stawały się coraz cięższe. Nogi bardziej sztywne. Z wnętrza zaczęło dobiegać bicie serca. Nicość zrobiła się bardziej namacalna, przerażająca oraz wroga. Obca. Krew szumiała w żyłach. Nieuważnie potrącony kamień przeturlał się, a następnie głucho zniknął pochłonięty przez ciemność. Chłopiec zatrzymał się, lecz tylko na chwilę. Nie mógł teraz zawrócić. Nie chciał tego, a może nawet lękał się. Bardziej obawiał się powrotu niż czekającej go drogi. Jakąkolwiek maiłaby się okazać. Przełamując instynkt podniósł stopę robiąc kolejny krok. Stał teraz tuż przed zionącą czeluścią, która ze wszech miar przerażała go, jednak również ciągnęła ku sobie. Poczuł jak kropla potu spływa mu po skroni.

    Ruda dziewczynka stała obok. Zdawał się być zupełnie spokojna. Skupiona. Twarz nie wyrażała żadnych emocji, ani uczuć. Jej wzrok utkwił w mroku. Zupełnie jakby czegoś tam szukała, coś wypatrywała. Obserwowała? Połowa stóp dziewczynki znajdowała się poza krawędzią.

    Nagle jej głowa odwróciła się. Duże czarne oczy spojrzały w stronę chłopca. Na twarzy, pośród burzy krótkich rudych włosów, malowało się zdziwienie. Zupełnie jakby przypadkiem spotkały się ze sobą dwie zupełnie obce sobie osoby.

    Chłopiec zachwiał się nieznacznie, a jego ciało, na moment, przeważyło w kierunku otchłani. Ta chwila wystarczyła. Lewa stopa nie znalazła podparcia, zapadając się w ciemności. W ślad za nią podążyła druga, a następnie całe ciało. Zaczął spadać. Nim zdążył zdać sobie z tego sprawę, coś gwałtownie chwyciło go za nadgarstek. Była to dłoń dziewczynki. Zgrabne palce z niespotykaną siła zaciskały się na ręce. Jednak spocona skóra powoli wyślizgiwała się z uścisku. Dziewczynka patrzyła teraz na niego zupełnie innym wzrokiem. Bardziej obecnym, znanym, jednak dalej jakby nieco odległym. Przez moment widział jak wyciąga się ku niemu jakaś inna dłoń. Czuł że wie czyja, lecz nie mógł teraz skojarzyć. Spojrzał w oczy dziewczynki. Były niezwykle zimne. Po jej policzkach ściekła łza. Uścisk zelżał. Puścił. Chłopiec chciał krzyknąć, lecz nie zdołał. Dłoń wyślizgnęła się. Przez moment próbował chwycić się drugiej ręki, jednak już jej tam nie było. Spadał w nicość. Niezwykle czarna otchłań pochłaniała go. Czuł się niczym małe zwierze połykane przez wielkiego drapieżnika. Leciał w dół, z każdą chwilą oczekując końca upadku. Spotkania z przeznaczeniem. Lecz ów moment nie następował. Ciągle otaczała go aksamitna, nieprzenikniona czerń. Nic poza tym. Postać rudej dziewczynki już dawno rozpłynęła się sprzed jego oczu. W pewnym momencie poczuł coś. Nie było to jednak żadne uderzenie, tylko? zimno. Przenikliwy chłód narastał z każdą chwilą.

    Nocny spokój przerwało bicie alarmu. Po pałacu chaotycznie biegała straż, usiłując połapać się w całej sytuacji. Głośne dzwony zabijały ciszę. Kroki dudniły w korytarzach, zwłaszcza w okolicach skarbca. Dowódcy krzyczeli na podwładnych. Niemal cały Pałac poderwał się na nogi. Zapewne już o wszystkim wiedzą i w tej chwili idą powiadomić Króla ? pomyślał Nour. Jednak nie wcale go to nie obchodziło. Nie miało najmniejszego znaczenia. Był już przy murach, dawno poza Pałacem. A reszta jego ludzi? Zeinabem i wraz ze swoją bandą? Do diabła z nimi! Ma to po co przybył i tylko to się teraz liczy. Wyjście było tuż, tuż. Od pustyni dzieliło go tylko kilka kroków. Chłodny powiew zakołysał jego płaszczem. Wciągnął w nozdrza rześkie powietrze pustyni uśmiechając się do siebie w duchu.

    - Raportuj do cholery!

    Balqis miał wściekłą minę. Z jego oczu biła złość. W głowie kotłowały się pretensje, do siebie samego jak i do innych. Głownie do innych. Doborowa Straż Pałacowa ? przeklął w myślach. Stojąca przed nim postać wydawała się dostrzegać iż w przełożonym wszystko się gotuje. W każdej chwili mogąc wykipieć, zalewając wrzątkiem całe otoczenie. A on znajdował się teraz najbliżej.

    - Do Pałacu wdarli się intruzi. ? młody strażnik mówił niepewnym głosem ? Włamali się do skarbca?

    - To widzę! ? wrzasnął Balqis spoglądając na, leżące pod ciężkimi drzwiami, zakrwawione ciała dwóch żołnierzy ? Chodzi mi jakim cudem niezauważeni weszli do Pałacu i dostali się aż tutaj.

    Strażnik w zakłopotaniu spuścił wzrok. Nie wiedział co odpowiedzieć. W jaki sposób się wytłumaczyć.

    - Gdzie była wtedy Straż! ? z oczu dowódcy buchał teraz ogień ? Gdzie są teraz ci cholerni złodzieje!

    - Natknęliśmy się tylko na czworo z nich? - odpowiedział jeszcze bardziej niepewnym tonem.

    - Gdzie!

    - W korytarzu od strony ogrodów.

    - Zaprowadź mnie tam. Natychmiast!

    - Nie wiem czy to najlepszy pomysł?

    - Dlaczego?

    Wzrok Balqisa wypalał go teraz od wewnątrz. Wiedział jednak, że to co zaraz nastąpi będzie po stokroć gorsze. I pomyśleć, że jeszcze niedawno tak cieszył się z awansu. Życie bywa okrutne. Bardzo.

    - Intruzi nie żyją. ? kończąc zdanie z trudem przełknął ślinę.

    Gardło miał kompletnie suche, w dodatku dziwnie ściśnięte.

    - Co takiego?!

    Wrzątek nie wykipiał, po prostu wybuchł. Powinienem zostać w armii - pomyślał strażnik.

    - Zabarykadowali się? - mówił przerywając ? Zaciekle się bronili? Mieli kusze? Posypały się bełty, więc my również zaczęliśmy ich ostrzeliwać? Kiedy wszystko ucichło okazało się, że? wróg nie żyje, a dwójka z naszych jest ciężko ranna.

    Zamilkł.

    - Idź powiadomić Króla. ? powiedział z wściekłością Balqis ? I niech ktoś posprząta tu ten bajzel. ? dodał patrząc na zwłoki zabitych.

    Kiedy niepocieszony strażnik odchodził, aby opowiedzieć o wszystkim Władcy, zza pleców dosłyszał znowu przenikliwe krzyki. To zapewne jego przełożony wrzeszczy na innego podwładnego. Nie chciał się odwracać aby to zweryfikować. Wolał się więcej nie narażać w swoich ,zapewne ostatnich, chwilach służby. Miał teraz inne zadanie ? przekazać Królowi wiadomość i to bynajmniej nie dobrą. Niech się to wszystko szybko się skończy. Jednak wiedział, że to będzie długa noc.

    W małym pustynnym namiocie panowała kompletna ciemność, lecz siedzącej tam postaci nie sprawiało to żadnej różnicy. Człowiek o wodnistych oczach był ślepy od dziecka.

    - Już niedługo, już niedługo?

    Powtarzał po cichu, jakby w transie. A co jeśli znowu mu się nie powiedzie, lub ktoś go zawiedzie? Nie ufał tym zdradliwym istotą z którymi niestety musiał się zadawać. Wiedział iż wynajętego przez niego człowieka będzie trzeba zabić. Bez względu czy wykona lub też nie, powierzoną mu misję. A nawet tym bardziej jeśli podoła zadaniu. Nikt nie może wiedzieć. Nie można postępować nierozważnie, zostawiać jakichkolwiek świadków. Tyle już trupów po sobie pozostawił, tyle żyć odebrał. Dawno przestało to mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Śmierć zdawała się nieustannie podążać jego śladem. Zawsze tuż o krok za nim. Nagłe wątpliwości spowodowały lekkie wybudzenie. Zachwiały na moment cały wewnętrzny spokój i harmonię, które były mu tak teraz potrzebne. Do tego co jest, a w szczególności do tego co ma nastąpić. Nie. Czekał tak długo, poświęcił temu tyle życia, tyle siebie. To nie może tak po prostu lec w gruzach. Jeśli jednak upadnie, podniesie się aby dalej próbować. Próbować aż do skutku.

    Ciemność i chłód nie ustępowały, jednak również nie przybierały na sile. Ciężko było złapać oddech. Z wyschniętych ust dochodził lekko słonawy smak . Otworzył oczy. Ciemność nieznacznie ustąpiła, a przed nim ukazały się słabe kontury. Po chwil był w stanie dostrzec poprzewracane meble, porozrzucane rzeczy i książki. Zasłony rytmicznie powiewały na wietrze. Nie spadał już w czeluść. Leżał na zimnej kamiennej posadzce własnej komnaty. Coś go jednak przygniatało, sprawiając iż nie mógł się podnieść. Spojrzał w kierunku nóg. Leżała tam nieduża gruba postać. Brodaty mężczyzna o nieprzyjemnych rysach twarzy. Oczy miał do połowy przymknięte. Tępo wpatrzone w podłogę. Postać nie ruszała się. Powieki nawet nie drgnęły. Amin z trudem wyciągnął jedną, a następnie drugą nogę. Kiedy wstał zauważył, że grubas spoczywa w jakiejś dziwnej ciemnej kałuży. Po chwili zdał sobie sprawę iż jest to krew. Ręce Księcia również były lekko czerwonawe, a białe nogawki spodni miały ślady zaschniętej posoki. Powoli wracały szczegóły ostatnich wydarzeń. Wówczas dostrzegł coś wystającego spod żebra brodatego mężczyzny. Rzecz ta lśniła i jednocześnie czymś ociekała. Kiedy uklęknął obok w kawałku metalu rozpoznała swój sztylet, z którego teraz ściekała krew. Zabiłem człowieka ? była to jego pierwsza myśl. ?Broniłeś się?? zadźwięczało nagle w głowie. Usiadł opierając się plecami o ścianę. Przepełniał go strach, żal, rozpacz i zarazem jakaś złość. Obracał w ręku poczerwieniałe ostrze. Kropla krwi skapnęła na posadzkę. Zabiłem człowieka ? o niczym innym nie był w stanie myśleć. ?Jeśli nie uczyniłbyś tego on na pewno zrobiłby to z tobą?? znów dziwne echo. Nagle coś do niego dotarło ? Pałac został zaatakowany! Musi kogoś ostrzec, powiadomić ojca. Amira miała rację. Chciała go przestrzec, lecz on nie słuchał. Nie wierzył jej. Teraz dopiero zrozumiał jak wielki błąd popełnił. Amira ? Wstał i wybiegł na ciemny korytarz. Wszędzie było pusto i cicho. Kiedy zbiegał po nierównych schodach pałacowych lochów miał nadzieje, że w celi ujrzy Amirę. Żywą i zdrową. Kiedy dobiegł do krat za którymi wcześniej znajdowała się dziewczyna zamarł. Więzienie było puste.

    Strażnik stanął przed drzwiami królewskiej sypialni. Na chwilę zawahał się. Nienawidził przynosić złych wieści, zresztą kto lubił? W niektórych z barbarzyńskich krajów ścinano posłańców przynoszących niedobre nowiny. Na szczęście Persja nie należała do tej grupy państw. Młody człowiek był bardzo rad z tego faktu. Wziął zamach, aby mocniej zastukać w zdobione drzwi, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się i tylko lekko zapukał. Król na pewno nie śpi ? pomyślał. Ten harmider postawił pewnie na nogi cały Pałac, również służbę. Rzeczywiście, po zaledwie kilku niezbyt głośnych dźwiękach z wnętrza sypialni dało się słyszeć głos Władcy.

    - Wejść.

    Strażnik wziął głęboki wdech i powoli rozchylił drzwi. W komnacie kilka kroków przed nim stał Król Persji w nocnym stroju. Nie na co dzień widuje się takie rzeczy. Dla młodego żołnierza była to w ogóle pierwsze spotkanie w cztery oczy z Władcą. Zapewne za razem ostanie, gdyż po dzisiejszej nocy niechybnie straci swoją posadę. Zresztą nie tylko on. Małe pocieszenie, ale zawsze jakieś.

    Starał się opanować zmęczenie wywołane nieustannym biegiem i jak najlepiej tylko mógł przemówił.

    - Wasza Wysokość wybaczy, że niepokoję w środku nocy? - zaczął, jednak się zaciął.

    Spokojne niebieskie oczy Króla obserwowały go uważnie. Widać, że władca od jakiegoś czasu nie spał, albo nawet w ogóle tego wieczora nie zmrużył oczu. Zresztą i tak na pewno obudziłby go alarm. Twarz trwała w skupieniu oczekując dalszego ciągu relacji.

    - ?jednak w Pałacu miało miejsce włamanie. ? kontynuował, po czym umilkł spodziewając się gradu pytań.

    Te jednak nie nastąpiły, więc po krótkiej pauzie mówił dalej.

    - Sprawcą udało się wejść na teren i włamać do skarbca?

    Teraz pytania musiały już nastąpić. I rzeczywiście. Król uniósł siwe brwi, a następnie zapytał, jednak nie tak jak, w pierwszej chwili spodziewał się strażnik.

    - Czy nikomu nic się nie stało?

    - Nie, Panie. ? odpowiedział żołnierz, lekko zaskoczony troską władcy - Poza dwoma rannymi nie odnieśliśmy żadnych strat w ludziach.

    - A co ze złodziejami? ? brwi teraz zbiegły się.

    - Czworo z nich nie żyje. Pozostali, jeśli tacy byli, zbiegli.

    - Co zginęło?

    - Tego właściwie jeszcze nie wiemy? - powiedział strażnik z lekkim zakłopotaniem w głosie ? W sumie na pierwszy rzut oka wydaje się, że złodzieje nic nie ukradli? Przy zabitych nie znaleźliśmy żadnych kosztowności.

    To było właśnie najdziwniejsze. Kiedy wezwali go do nocnego zajścia przy skarbcu kręcili się już ludzie odpowiedzialni za ochronę kosztowności. Z wstępnych oględzin okazało się, że nic nie zniknęło, a jeśli nawet to raptem jakaś niedostrzegalna część klejnotów. Coś musieli zabrać. Jednak któż ryzykowałby tak niebezpieczną akcję dla marnego zysku? Skarbiec królewski, jak młody strażnik miał się okazję dzisiaj przekonać, był olbrzymi i wypełniony po brzegi najróżniejszymi kosztownościami. Na pewno w tym ogromie nie sposób znaleźć ubytek. Przynajmniej na początku.

    Król zmarszczył gwałtownie czoło, jakby nagle o czymś sobie przypomniał.

    - Co z moim synem? ? spytał, a w oczach zabłysła troska, czy raczej obawa.

    Książe Persji, następca tronu. Strażnikowi nie przyszło do głowy, aby przed przybyciem do Króla sprawdzić co się dzieje z synem władcy. A może zrobił to ktoś inny? Nie wiedział co dopowiedzieć. W myślach przeklinał swoją głupotę. Teraz był pewien, że wyleci z kretesem i zapewne nie znajdzie w sowim zawodzie pracy w całej Persji. Nieprzyjemne milczenie dłużyło się. Jednak wówczas do drzwi komnaty dobiegło donośne pukanie, a następnie nie czekając na żądną odpowiedź drewniane skrzydła otworzyły się z rozmachem. Zbawienie? Do środka wszedł jeszcze jeden strażnik. Z trudem łapał dech. Widać było, że biegł przez całą drogę. I to bardzo szybko.

    - Panie. ? zaczął mówić pomiędzy kolejnymi głębokimi oddechami ? Książe zniknął?

    - Co takiego? ? Król był teraz wyraźnie przerażony.

    - Sprawdziliśmy jego komnatę jak i większość Pałacu. Przepadł jak kamień w wodę. ? mówił nie przestając dyszeć.

    Nie wykluczone że to właśnie przybyłemu przypadł ?zaszczyt? wykonania tego zadania, a teren był ogromny.

    Władca zastygł, jak gdyby przemienił się w słup soli. Obaj strażnicy stali w milczeniu oczekując dalszego biegu wydarzeń, rozkazów. Po pewnym czasie, kiedy niedawno przybyły żołnierz zaczął normalnie oddychać, Król przemówił.

    - Dziękuję. Możesz odejść?

    Młody strażnik odwrócił się w kierunku drzwi i już miał wychodzić kiedy usłyszał za sobą głos.

    - Nie ty. ? to mówił Król ? Z tobą chciałbym jeszcze porozmawiać.

    Zaskoczony żołnierz zamarł nagle w miejscu. Jego kompan przeszedł tuż koło niego, a następnie zniknął za drzwiami, dokładnie je zatrzaskując. Młody strażnik powoli obrócił głowę i spojrzał na Władcę. Twarz starca prawie się nie zmieniła, jednak było w niej coś jeszcze czego wcześniej nie zauważył, a teraz nie mógł odgadnąć. Kiedy podszedł pod oblicze Króla ten zapytał go.

    - Powiedz mi, jak ci na imię?

    - Hayat, Panie. ? doprał strażnik czując iż na pewno nie szykuje się nic dobrego.

    - Otóż Hayatcie, mam dla ciebie zadanie.

    Wzrok Władcy przybrał teraz wyraz najwyższego skupienia, a oczy młodego żołnierza z każdą chwilą przepełniało rosnące przerażenie.

    - Chcę abyś odszukał mojego syna. ? kontynuował starzec ? Czy podejmiesz się tej misji?

    Hayat stał chwilę oszołomiony. Jaki miał wybór?

    Jak widać doszliśmy do pewnego punktu kulminacyjnego, ale w żadnym razie końca czy finału. Kontynuacja za tydzień :cool: ...

  12. Dzisiaj czas na następny (siódmy) rozdział. Długość jest już standardowa, więc bez obaw ;)...

    VII

    Pałac lśnił przed nimi w czerwonej poświacie.

    - Zeinab twoja grupa przeszuka zachodnią część, ja z resztą ludzi wschodnią. ? powiedział Nour rozglądając się dokoła.

    - Czego szukamy? ? zarechotał grubas.

    - Skarbca. ? odparł przywódca.

    Zeinabowi zaświeciły się maleńkie oczka, a kędzierzawa twarz rozszerzyła się w uśmiechu.

    Władca Babilonu powracał do swojej komnaty. To był wyjątkowo wyczerpujący dzień. Seria ciężkich narad i trudnych decyzji. Kataklizmy i ludzkie nieszczęścia. Brak zgody wśród doradców. Już nocna ucieczka syna wprawiło go w zły nastrój ? co też on sobie wyobraża? Znika jak kamień w wodzie. Z nikim i z niczym się nie liczy. Najwyższy czas aby się zmienił, wydoroślał, nabrał ogłady i odpowiedzialności. Przestał prowadzić beztroskie życie, zrozumiał wagę obowiązków które w końcu na nim spoczną. Babilon potrzebuje dobrego władcy, może nawet lepszego niż obecny.

    - Nie przybyłeś na kolację. ? powiedziała mu na progu żona.

    Jej ciemne oczy ze spokojem przypatrywały się jego twarzy. Zmarszczył czoło.

    - Zatrzymały mnie obowiązki. ? odparł ? Przepraszam.

    - Ostatnie poselstwo zostało odprawione ponad trzy godziny wstecz. ? powiedziała Farah i wróciła do rozczesywania długich, ciemnoszarych włosów.

    - Wiem. ? westchnął Król ? Poszedłem jeszcze do ogrodów, chciałem chwilę porozmyślać? Pobyć sam?

    - Ostatnio często bywasz sam. ? odparła kobieta ? Coś się stało? Czymś się zamartwiasz?

    - Nie, wszystko w porządku. ? odpowiedział starzec.

    Objął od tyłu małżonkę i ucałował jej czoło.

    - To był po prostu trudny dzień. ? dodał tuląc ją w ramionach. ? Cieszę się, że już dobiega końca.

    - Chodzi o Amina? ? kobieta odłożyła szczotkę i obróciła głowę w stronę męża.

    Milczenie. Tylko za oknem wiatr zaszeleścił gałęziami. Twarz władcy spochmurniała.

    - Nie. ? powiedział mężczyzna ? Przynajmniej nie tylko. ? dodał z lekkim ciężarem w głosie.

    Farah wstała sprzed lustra i usiadła naprzeciw, na aksamitnym łożu.

    - Ostatnio między wami nie najlepiej się układa. ? powiedziała spokojnie.

    - Ostatnio? ? odparł mężczyzna ściągając siwe brwi ? Już nie pamiętam kiedy układało się dobrze.

    Spuścił głowę. Zasłona białych włosów zakryła twarz.

    - Zupełnie jak kiedyś ze mną i moim ojcem. ? kontynuował ściszonym tonem ? Z całych sił starałem się nie dopuścić do podobnej sytuacji. Nie pozwolić swojemu dziecku popełnić tych samych błędów, grzechów ojca. Jednak jak dotąd jedynie zawodzę, zarówno jego jak i siebie.

    Spojrzał za okno. Na zewnątrz panowała już kompletna ciemność. Kilka gwiazd mrugało słabym światłem.

    - Człowiek myśli, że może dowolnie zmieniać swoje życie. Przestrzec innych przed złym losem, popełnianymi błędami. Wyprowadzić na właściwą drogę. Ocalić kroplę wody na pustyni. ? kontynuował starzec.

    Spojrzał kobiecie w oczy.

    - W rzeczywistości jednak prawie nic nie możemy uczynić. ? mówił a jego głos stawał się coraz smętniejszy - Bezradni wobec otaczającego świata i czekającego nas losu. Nie mogąc zmienić swojego przeznaczenia.

    - Możemy je zmienić. ? powiedziała ze spokojem w głosie ? I niejednokrotnie to udowodniłeś?

    Farah położyła smukłą dłoń na jego ramieniu.

    - Powinieneś teraz odpocząć. ? dodała - Jesteś przemęczony. Ostatniej nocy źle spałeś.

    - Skąd wiesz? ? spytał mężczyzna ? Również nie zmrużyłaś oczu?

    - Spałam. ? odparła ? Obudziły mnie twoje krzyki.

    Król chwycił ją za dłoń.

    - Powiedz. - jego błękitne oczy spoglądały na nią przenikliwie.- Co robię źle?

    Nour wraz z ludźmi przemykał się dachami pałacu. Wokół było wyjątkowo spokojnie. Ostanie światła dnia maskowały ich sylwetki. Nikt nie zauważył ich przybycia. Ani do miasta, ani na teren królewskiej posiadłości. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Zleceniodawca dokładnie opisał rozkład budynków jak i przejść pomiędzy nimi. Przywódca Skorpionów Pustyni, przez kilka dni po uzyskaniu zlecenia, zastanawiał się kim jest owa tajemnicza postać o dziwnych białych oczach. Tak zaskakująco dobra znajomość terenu mogła budzić wiele podejrzeń. Może to pułapka? Należało zachować jak największą rozwagę. Jednak Nour z natury był ostrożny. Nie wierzył nikomu poza sobą. Przezorność herszta wzrosła jeszcze bardziej po wydarzeniach sprzed sześciu lat, kiedy to kierowana przez niego banda ? wówczas jeszcze nie będąca Skorpionami Pustyni ? wpadła w zasadzkę. Większość z jej członków zostało pojmanych, lub zabitych na miejscu. Strzała trafiła lwa, lecz nie w serce. Nour zdołał zbiec, jednak doznał poważnej kontuzji prawej ręki. Złamane kości zrosły się, lecz od tego czasu nie był w stanie strzelać z łuku, ani sprawnie posługiwać się bronią sieczną. Z biegiem lat nauczył się władać mieczem przy pomocy lewej dłoni. Umiejętnością tą zaskakiwał wielu ze swoich wrogów. Tym bardziej, że dalej wszystkie pozostałe czynności wykonywał tą samą ręką co wcześniej. Po tym przykrym doświadczeniu Nour postanowił zmienić rodzaj prowadzonej działalności. Nie porzucił jednak rozboju, tylko niejako przekwalifikował się. Ewoluował na wyższy poziom. Ze zwykłego, zuchwałego grabieżcy karawan stał się osobą działającą w cieniu. Sprawnym wykonawcą określonych zleceń, za konkretne i pewne pieniądze. Tak narodził się na nowo jako Skorpion, Skorpion Pustyni. Zwierze na pierwszy rzut oka niepozorne, kryjące się przed innymi. Lecz potrafiące czekać na odpowiednią okazję do wymierzenia ataku. Szybkiego i zdecydowanego. Odtąd, aż do dzisiaj, jego plany układały się niezwykle pomyślnie. Łupy były coraz większe, a zleceniodawcy częstsi.

    Jedyny zgrzyt w obecnej akcji stanowiła Ami. A raczej jej tajemnicze zniknęła. Nour w pierwszej chwili posądził dziewczynę o zdradę i postawił na z góry przegranej pozycji. Przekreślił ją. Co jednak jeśli nie wydała, a została po prostu pojmana? Wpadła w zastawione na nich sidła i mimo to nie wydała grupy. Siedzi teraz gdzieś w milczeniu, zamknięta za grubymi murami, albo znosi tortury kata. Zarówno jedna jak i druga z możliwych sytuacji przybliża ją do pewnego i nieuniknionego końca ? śmierci. Herszt nie zamierza jej ratować. Dziewczyna potrafiła być co prawda przydatna, lecz była też za sprytna, zbyt tajemnicza, a przede wszystkim nieobliczalna. Zaczęła stanowić za duże zagrożenie dla grupy. Wydawało się, że chce opuścić szeregi Skorpionów Pustyni, a to można zrobić tylko w jeden sposób ? nogami do przodu. Nour już od dłuższego czasu zastanawiał się nad likwidacją rudowłosej, lecz jak dotąd nie nadarzyła się jeszcze ku temu okazja. Tak, należało ją skreślić.

    Herszt rzucił okiem na przeciwległy dach. Gruba postać z trudem przetaczała się przez kolejne przeszkody. Przed nią czworo wysokich ludzi sprawnie skakało po gzymsach, wyraźnie zostawiając towarzysza z tyłu. Niski człowiek nagle zboczył ze swojej trasy i zaczął udawać się w kierunku przywódcy Skorpionów. Widząc to Nour zatrzymał się i zaczął dynamicznie gestykulować do grubasa. Postać jednak dalej podążała ku niemu. Co też do ciężkiej cholerny ten Zeinab wyprawia? Coś się stało? Przecież mieli się rozdzielić. Nie ufa mu?

    Nour również nie darzył grubasa najmniejszym zaufaniem. Trzymał go w bandzie tylko jako speca od brudnej roboty, oraz eksperta od rzadkich kamieni. Człowiek ten potrafił być okrutny i zdradliwy. Paskudny charakter. Lepiej jednak mieć żmiję u boku, pod kontrolą, niż pozwolić aby chowała się po kontach, będąc wówczas po stokroć niebezpieczniejszą.

    Zeinab przekradał się, wraz ze swoją grupą, pałacowymi ogrodami. Miejsce o tej porze było całkowicie wyludnione. Straż miała zmianę, a służba usługiwała podczas wieczerzy. Wokoło nie było żywej duszy. Wśród czerwonych promieni słońca liście mieniły się kolorami. Widok był przepiękny, jednak nie on spowodował, że grubas nagle przystanął. Zza równo przystrzyżonego krzewu wyłoniła się siwowłosa postać. Starzec szedł przebiegającą tuż obok ścieżką. Zeinab znajdował się za rozłożystymi liśćmi niskiego rzędu palm. W kompletnym cieniu, schowany poza jakimkolwiek wzrokiem. Postać bogato odzianego, starszego mężczyzny wydawała się być niezwykle zamyślona, a jej oczy wpatrywały się w bliżej nieokreśloną dal. Grubas rozpoznał w siwym jegomościu Króla, Władcę Persji we własnej osobie. A czemu by nie? ? przemknęła Zeinabowi nagła myśl. Kozik jakby sam wyskoczył z pochwy i niecierpliwie obracał się w pulchnych palcach. Poprzez dziury w liściach małe oczka obserwowały swój cel, który zbliżał się z każdą chwilą. Jeszcze moment, a wejdzie w jego pole. Wystarczy szybki skok i sprawne poderżnięcie gardła. Król nie zdąży się nawet zorientować kiedy zimne ostrze zagłębi w jego krtani, a wówczas czerwona posoka wytryśnie naokoło małą fontanną. Nie będzie żadnych krzyków. Ofiara nie zdąży ich wydać. Dwie pieczenie na jednym ogniu ? pomyślał grubas. Żwir chrzęścił coraz głośniej. Zeinab po raz ostatni spojrzał na ostrze kozika i uśmiechnął się do siebie. Skulił się do skoku.

    Nour powoli kroczył ciemnym korytarzem, w ślad za nim podążali jego ludzie. Uważnie minął, widoczne w słabym świetle pochodni, ciała dwóch strażników. Spoczywali w dziwnych pozach pośród kałuży krwi ? zostali ówcześnie zabici strzałami z kuszy. Bełty wystawały z oczodołów i okolic nozdrzy. Śmierć wartowników nastąpiła cicho i niezwykle szybko. Skorpiony Pustyni stały teraz naprzeciw ogromnych zaryglowanych drzwi ? wejścia do skarbca Króla Persji. Zupełnie tak jak powiedział zleceniodawca ? herszt uśmiechnął się do siebie w myślach i gestem rozkazał swoim ludziom, aby usunęli ciężki rygiel. Już po chwili masywne wrota stanęły otworem. Światło pochodni odbijało się blaskiem od niezliczonych kosztowności. Ogromna komnata zdawała się być wypełniona po brzegi.

    Małe kropelki potu ściekały mu z czoła. Biegł pustym korytarzem Pałacu nie zważając na powodowany hałas. Wiedział iż nie ma nikogo w pobliżu, a przynajmniej żadna osoba nie powinna się tu w tej chwili znajdować. Wewnętrzne przeczucie ? swego rodzaju instynkt ? podpowiadał mu, że w najbliższym otoczenie nie ma żywej duszy, a wybrany korytarz to najkrótsze przejście. Ten tajemniczy głos jeszcze nigdy go nie zawiódł, nigdy nie oszukał. Za jego radą wielokrotnie unikał tarapatów, zwycięsko wychodził z potyczek. Dzięki niemu żył. Wśród rzędów drzwi jedne były lekko uchylone. Kontem oka ujrzała przestronną komnatę z czerwonym łożem. Już miał iść dalej jednak coś błysnęło w jego kierunku. Zatrzymał się i otworzył szerzej drewniane drzwi. Przedmiotem od którego bił blask okazało się być złoto, a dokładniej pozłacane naścienne reliefy. W słabym świetle zapadającej nocy mienił się szlachetny metal. Wszedł do środka. Pokój okazał się pusty ? tak jak przypuszczał. Kiedy przekraczał próg przez moment zdawało mu się iż instynkt przestrzega go aby, z jakiś nie wyjaśnionych przyczyn, togo nie robił. Jednak był to tylko szept tłumiony przez inny głos ? chciwość. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze biurko oraz kilka szafek. Nie panował tu przepych, raczej umiarkowane bogactwo. To jednak w zupełności powinno wystarczyć. Już ja znajdę coś dla siebie ? pomyślał. Zaczął przeszukiwać meble wywalając ich zawartość na kamienną posadzkę. Ciężkie książki dudniły o podłogę, pościel sfruwała na obok. Nagle z korytarza dobiegły czyjeś kroki, coraz głośniejsze, przeradzające się w bieg. Ktoś zmierzał w jego kierunku. Nie było czasu na ucieczkę. Szybko rzucił się w kierunku okna. Z gwałtownie otwartych futryn wyleciały kawałki szyby. Tłuczone szkło rozsypało się naokoło. Powiew wiatru z zewnętrz uniósł zasłony. Kiedy drzwi otwarły się z trzaskiem stał już schowany tuż za ich skrzydłami. Do komnaty wbiegł młody mężczyzna. Był bogato odziany, a przystrzyżone włosy układały się na kształtnej głowie. Sprawiał wrażenie zupełnie zdezorientowanego. Przez chwilę wodził po pokoju oczami starając się zapewne ogarnąć zastane pobojowisko. Nie obrócił się jednak za siebie. Jego wzrok przykuło wybite okno.

    - Witaj robaczku.

    Lekko rechoczący głos spowodował, że przybysz odwrócił się. Na jego twarzy zaczęło malować się jeszcze większe zdziwienie.

    - Stęskniłeś się?

    Młodzieniec dalej stał w milczeniu mierząc go wzrokiem. Powoli wykonał krok w kierunku bogato odzianego przybysza. Znieruchomiała postać machnęła ręką koło pasa, zapewne z zamiarem dobycia broni. Jednak nie było tam żadnego oręża. Na twarzy ukazało się przerażenie.

    - Jaka szkoda?

    Chwycił za miecz i rzucił się na przybysza. Ten również skoczył w jego kierunku, lecz w ostatniej chwili, kiedy ostrze miało sięgnąć głowy, przeturlał się na bok. Metal zabrzęczał o kamienną posadzkę. Wziął kolejny zamach wymierzony w odsłonięty kark przystrojonego mężczyzny, który teraz znajdował się na podłodze, tuż pod nim. To będzie łatwy cios.

    Kontynuacja za tydzień...

  13. Zapowiadany rozdział szósty. Czyli kupa tekstu ;)... Ale mam nadzieję, że (ewentualny) czytelnik się nie zniechęci. Tym bardziej jeśli zachce poznać o co tu chodzi.

    VI

    Żar unosił się nad pustynią. Słońce w zenicie zalewało złote piaski, aż po horyzont. Pośród wydm, przy zasypanej starej świątyni, grupa ludzi kręciła się przy osiodłanych wielbłądach.

    Postawni mężczyźni przymocowywali do uprzęży niezbędne rzeczy ? liny, haki, sztylety. U pasów poprawiali klindze oraz sztylety. Grupa Skorpionów Pustyni była gotowa do akcji. W cieniu, oparta o głaz, siedziała gruba postać, łapczywie chłepcząc resztki kwaśnego wina.

    - Gdzie leziesz robaczku?? - zarechotał cicho głos.

    Krótka noga Zeinaba zagrodziła drogę małemu skorpionowi, który właśnie wypełzł spod kamienia. Przestraszony pajęczak chciał wrócić do bezpiecznego schronienia jednak wówczas ostrze kozika przebiło opancerzony odwłok i przyszpiliło do ziemi.

    - Mam cię? - stłumiony śmiech.

    Zwierze jeszcze przez moment bezradnie machało odnóżami, kolec jadowy drgnął w daremnym poszukiwaniu wroga. Grubas patrzył na ten spektakl śmierci i cierpienia z niekrytą przyjemnością. Przed jego oczami zamiast małego pustynnego stworzenia wił się zbiegły dziś nad ranem włóczęga.

    W końcu skorpion zastygł w bezruchu. Zeinab powrócił do rzeczywistości. Jeszcze się porachujemy ? powiedział w myślach. Wziął ostatni łyk trunku i odrzucił puste gliniane naczynie. Dzban z trzaskiem rozbił się o głazy świątyni.

    ?Rozkaz Króla? ? dźwięczały mu w głowie słowa żołnierza. Amin szedł korytarzem pałacu w stronę Sali Tronowej. Stopniowo narastał w nim gniew, z powodu pojmania Amiry, oraz poczucie winy iż się do tego nieświadomie przyczynił.

    Musiał wyjaśnić to całe nieporozumienie ze Skorpionami Pustyni. Z tym tatuażem to na pewno zbieg okoliczności, ona nie mogła należeć do tej bandy. Nie mogła? ? myślał idąc.

    Stanął przed dużymi drzwiami. Wejście było zdobione pozłacanymi reliefami wykonanymi w cyprysowym drewnie. Płaskorzeźby przedstawiły atrybuty władcy Babilonu. Mądrość symbolizował sędziwy uczony pochylony nad pulpitem ze świecą i księgami, sprawiedliwość ukazana była w postaci grupy mędrców uważnie słuchających słów przyprowadzonego przez straże więźnia. Ostatnią z cech była siła ? Król na czele swojej armii we wspaniałym rynsztunku, tratował wrogie wojska. Całość zwieńczała ogromna, wysadzana szmaragdami oraz rubinami, klepsydra ? symbol wiecznego trwania poniższych atrybutów. Relief został wykonany już dawno, jeszcze za czasów panowania Króla Sharamana. Amin twierdził, że obecnego władcy ? jego ojca ? te cechy nie dotyczą. Przynajmniej nie wszystkie.

    Pewnym ruchem chwycił za mosiężną klamkę. Ciężkie wrota cicho i sprawnie uchyliły się do zewnątrz. W dużej hali stało dwóch potężnych strażników z halabardami, grodząc przejście. Jednak na widok Amina natychmiast, bez najmniejszego mrugnięcia powieki, rozstąpili się odsłaniając dalszą drogę. Smukłe kolumny podpierały wysokie sklepienie. Na środku, na kilkustopniowym podwyższeniu stał tron otoczony szkarłatnymi kotarami. Młodzieniec pewnym krokiem przemierzał posadzkę, mieniącą się kolorowym światłem witraży.

    - Ojcze, muszę z tobą porozmawiać.

    Nieruchomiała w zamyśleniu postać nagle drgnęła i uniosła głowę w stronę nowo przybyłego.

    - Gdy widzieliśmy się dzisiejszego ranka nie sprawiałeś wrażenia skorego do rozmowy z moją osobą. ? odparł starzec marszcząc czoło i przyglądając się uważnie młodzieńcowi bystrymi oczami. ? Skąd ta nagła zmiana?

    Amin przystanął na kilka kroków od rozmówcy, tuż przed rządem schodków.

    - Wybacz, przyznaję iż dziś rano trochę mnie poniosło?- rzekł młodzieniec, po czym jakby z lekkim trudem dodał ? Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie przez to urazy.

    - Ależ skądże. ? odparł Król ? Jesteś moim synem, a ja twym ojcem. To moja powinność wybaczać ci, jeśli zrozumiałeś swój błąd i go żałujesz.

    Starzec splótł pomarszczone palce, po czym przemówił.

    - Mów, z czym przybywasz.

    - Dziś na placu ? - Amin zawahał się na chwilę.

    Spojrzał swojemu rozmówcy w oczy. Bystry wzrok wtopiony był w jego usta.

    - ?twoi żołnierze pojmali pewną kobietę, pod pretekstem przynależności do Skorpionów Pustyni. ? kontynuował ? Tą schwytaną osobą była? Amira.

    Król poruszył się nieznacznie na tronie. Na jego twarzy malował się udawany wyraz zdziwienia.

    - Ami?, kto? ? zapytał marszcząc czoło.

    - Amira. ? odparł młodzieniec ? Ta ruda dziewczynka z którą za młodu się bawiłem. Sierota wzięta pod opiekę przez nasza służąca Sabę. Na pewno kojarzysz.

    Starzec ściągnął siwe łuki brwiowe. Milczał.

    - Ta która została wyg? - ugryzł się w język.

    Odniósł wrażenie, że w oczach ojca przez ułamek sekundy dostrzegł lekki błysk.

    - Znaczy się, wyjechała z Babilonu przed siedmioma laty. ? kontynuował Amin ? Teraz już wyrosła, ma osiemnaście lat. Jednak?

    - Dobrze zacząłeś. ? przewał mu nagłe Król.

    Z jego twarzy zniknął wyraz zdziwienia. Czoło wygładziło się, brwi jednak dalej stały nastroszone.

    - Została wygnana. ? kontynuował starzec.

    Amin zastygł i spuścił wzrok. Wiedział dokładnie jaki był powód opuszczenia przez, młodą wówczas, dziewczynkę Babilonu. Znał również warunki umowy i wiedział iż właśnie zostały one złamane.

    - Doskonale wiesz co było tego przyczyną. ? mówił dalej Król. ? Czyż nie?

    - Była złodziejką. ? zrezygnowanym tonem powiedział młodzieniec ? Siedem lat wstecz, podczas okradania jednego z kupców, została schwytana przez Straż Miejską na gorącym uczynku? Goniący ją gospodarz miał wypadek?, zabił się spadając z dachu.- niechętnie kontynuował Amin ? Wygnałeś ją z miasta.

    Zamilkł. Oczy w napięciu obserwowały twarz ojca. Król podparł brodę na dłoni, a następnie przemówił.

    - Dobrze pamiętasz. Jednak był jeszcze jeden dość istotny szczegół? - starzec spojrzał synowi prosto w oczy ? Ten handlarz został przez nią zabity.

    Młodzieńcem jakby coś wstrząsnęło. Czuł się niczym po upadku z wysokości, i to bynajmniej nie na miękki grunt.

    - Co takiego?... ? spytał niedowierzając, z trudem wypowiadając pojedyncze słowa ? Amira, za... zabiła tamtego człowieka??

    - Tak. ? odparł Król ? Czworo świadków dokładnie widziało na własne oczy, jak rudowłosa dziewczyna zrzuciła go z dachu.

    Amin milczał. Jego oczy błądziły naokoło tronu. Świat zewnętrzny na moment przestał istnieć. Zupełnie jakby go ogłuszono. W głowie kołatało się multum najróżniejszych myśli. Chaos. Pustka i ścisk zarazem. Zabiła tamtego człowieka ? w mózgu przemknął impuls. ?Zamordowała?? - echo w głowie - ?to nie złodziejka, to zabójczyni!?.

    - Miałeś do mnie jakąś sprawę. ? spokojny głos ojca przywrócił go do rzeczywistości ? Słucham.

    Król oprał się wygodniej na tronie. Twarz miał bez wyrazu. Amin tylko przez sekundę bezgłośnie poruszył wargami, po czym bez słowa obrócił się i udał w kierunku ciężkich drzwi. Chaos w głowie niemal kompletnie ucichł. Została tylko jedna myśl ? okłamała mnie, znowu. Wysocy strażnicy rozstąpili się przed młodzieńcem, a ten wyszedł nie zamykając za sobą drzwi.

    Cela była wilgotna i zatęchła, jednak zarazem przyjemnie chłodna. Przynajmniej w ciągu dnia ta ostatnia cecha wydawała się być plusem. W nocy zapewne będzie na odwrót ? pomyślała kobieta. Cóż, nie zamierzała tu długo zabawić. Co prawda strażnicy, przed zamknięciem, dokładnie ją przeszukali, zabierając noże i wytrych jednak w swoim życiu wychodziła już z gorszych opresji.

    Na przykład trzy lata wstecz, podczas samotnego przemierzania pustynnych szlaków, zaatakowała ją karawana handlarzy niewolników. Po zaciętej walce, w której sporo z oprawców straciło zęby, a jeden nawet oko, została pojmana, porządnie związana i zamknięta w solidnej klatce. Jednak wieczorem, jeszcze tego samego dnia, wyswobodziła się z pułapki przy pomocy kawałka starej łyżki, którą jeden z oprychów nieopatrznie porzucił w jej pobliżu. Innym razem otworzyła zamek egipskiego więzienia za pomocą spinki od pasa przy którym nosiła swoje noże.

    Niestety żadne z tych narzędzi nie było obecnie w jej zasięgu. Przy rozbrajaniu schwytanej zarekwirowali nie tylko broń, ale i skórzaną uprząż, a więzienne jedzenie podawali tylko na małych glinianych misach. Nic nie układa się po myśli, tylko z każdą chwilą się komplikuje ? westchnęła w duchu Amira. Usiadła na słomianej pryczy, opierając się o zimną ścianę. W zamyśleniu zamknęła oczy. Może nie powinnam była się tego podejmować, po prostu odpuścić. Nie pokazywać się w samym Babilonie, ani w ogóle przybywać w okolice miasta ? myśli kłębiły się w głowie. Jednak jak dłużej zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać doszła do wniosku, iż w sumie to wielu rzeczy nie powinna była robić, a mimo to niemal świadomie wybierała niewłaściwą drogę. No cóż, takie już jest życie ? niekiedy zmusza nas do popełniania błędów za które potem przychodzi nam słono płacić. Dotychczasowy byt Amiry wyglądał niczym jedno wielkie ich pasmo, a zapłata była sowita.

    Urodziła się w niezamożnej, jednak nie biednej, kupieckiej rodzinie. Ojciec, imieniem Shirin, parał się handlem rzadkimi kaszmirowymi materiałami. Matka ? Medina, opiekowała się domem, wychowywała córkę oraz okazyjnie prowadziła mały kram z różnymi rękodziełami ? zdobionymi przedmiotami codziennego użytku oraz rozmaitymi figurkami. Shirin po swoje tkaniny podróżował przez całą Persję, a nawet niekiedy do odległych krajów. Często znikał z domu na długie tygodnie, albo miesiące. Jednak małej Amirze, mimo nie rzadkiej rozłąki, nie przeszkadzało zajęcie ojca, który bardzo kochał swoje jedyne dziecko i z każdej wyprawy przywoził mu drobny upominek. Raz był to farbowany szal, kiedy indziej przepiękna róża pustyni albo spiralna muszla morskiego żyjątka. Gdy jednego z wieczorów, wraz z matką, w zniecierpliwieniu oczekiwali jego powrotu, ten nie przybywał. Kolejnego dnia również. Tak samo było przez całe następne dwa tygodnie. Jednak Amira nie traciła wiary i każdą wolną chwilę spędzała na obserwowaniu wydm. Wypatrywaniu ojca. Lecz ten jak zniknął tak się nie pojawiał. Kilka razy nawet wydawało się jej, iż w oddali widzi zarys jego karawany, lecz było to tylko złudzenie. Tak minął pełen miesiąc. Pewnego późnego wieczoru, podczas potężnej pisakowej burzy, do ich domu zawitała karawana. W progu drzwi pojawiło się jednak trzech obcych mężczyzn. Jeden z nich o czymś długo rozmawiał z Mediną, następnie jego towarzysze przynieśli do chaty duży przedmiot ? sukno, podobne do dywanu. Przybysz odsłonił skrawek płótna. Wówczas matka Amiry wydała pełen przerażenia krzyk i padłszy na kolana schowała głowę między ręce, zatapiając się w szlochu. Nagły harmider obudził śpiącą, na niedużym poddaszu, dziewczynkę. Natychmiast zerwała się na równe nogi i pobiegła na dół. Jednak na schodach, widząc w izbie obcych mężczyzn i płaczącą matkę, zatrzymała się w połowie drogi. Krok przed klęczącą Mediną leżał nieregularny materiałowy walec. Z jednego końca coś wystawało. W słabym świetle lampy Amira dostrzegła iż była to głowa jej ojca. Pomarszczona i wyschnięta skóra twarzy rozpościerała się pomiędzy wygiętymi w grymasie bólu ustami, a otwartymi szeroko oczami. Czy raczej tym co z nich pozostało. Grupa mężczyzn po chwili wyszła. Bez słowa, znikając za drzwiami w ciemności oraz tumanach piasku. Wówczas dziewczynka, z wolna, nie pewnym krokiem zaczęła zbliżać się do, ciągle pogrążonej w płaczu, matki. Lecz jej oczy wpatrzone były cały czas w zastygłą twarz ojca. Zdawało się jej iż puste, ciemne oczodoły też bacznie ją obserwują. Jednak nie było żadnego powitania, ruchu, gestu czy słów. Spod zwałów materiału wystawała jeszcze chuda ręka, z zaciśniętymi, na szmacianej lalce, skostniałymi palcami. Tak w wieku czterech lat Amira straciła ojca.

    Tragedia ta oznaczała również utratę głównego źródła utrzymania rodziny, pogorszenie jej statusu. Matka każdą niemal chwilę i wiele nocy poświęcała na swoje rzemiosło. Ciągle jednak brakowało im pieniędzy dosłownie na wszystko. Chodziły w starych łachmanach, często nie jadły nic całymi dniami. W końcu Medina zdecydowała się na sprzedaż domu i wyruszenie w wędrówkę do Babilonu ? miasta o większych możliwościach i nadziejach na lepszą przyszłość. Kupiec nabył ich chatę za śmieszną sumę, lecz nie należało tracić być może jedynego chętnego. Podczas wędrówki przez pustynię matka, wraz z małą córką, zostały ograbione z niemal całego ich dobytku. Zdarzenie to miało miejsce podczas burzy piaskowej ? takiej samej w jakiej przywieziono ciało ojca. Amira od tego momentu zaczęła się bać tego zjawiska. Lecz jak się okazało przyroda wówczas ich też ocaliła ? pośród kurzu i silnego wiatru udało im się zbiec napastnikom, którzy na pewno bez najmniejszego wahania by je zamordowali. Do miasta dotarły cudem ? na skraju wycieńczenia, ledwie żywe i prawie bez grosza przy duszy. Za ostanie pieniądze kupiły bochenek czerstwego chleba oraz nieco starego drewna. Z niewielkich bali Medina wystrugała kilka drobiazgów, które próbowała sprzedać na okolicznym bazarze, jednak bez skutku. Pierwsze noce w Babilonie spędziły na ulicy, w ciemnych zaułkach wśród śmieci i szczurów, żywiąc się odpadkami. Dopiero czwartego dnia dopisało im szczęście. Pewien przyjezdny, bogacz kupił, jako pamiątkę z podróży, kilka figurek przedstawiających jakiegoś bożka oraz wieżę Babel. Za towar zapłacił szczodrze, bo aż dwoma srebrnymi talarami. Wystarczyłoby to na porządne jedzenie oraz w miarę wygodną kwaterę na najbliższe dziesięć dni. Lecz Medina postanowiła za pozyskane fundusze zakupić kilka bali dobrej jakości akacjowego drewna. Całe następne dni strugała i rzeźbiła rozmaite ozdoby. Mała Amira z ciekawością przyglądała się jak spod sprawnych palców matki wychodzą przeróżne ozdoby lub figurki. Sama też próbowała coś stworzyć, jednak bez większych sukcesów. Na ogół kończyło się na kanciastej, nieproporcjonalnej postaci i pociętych, zakrwawionych małych paluszkach. Lecz dziewczynka nie poddawała się. Przyrzekła sobie, iż kiedyś będzie tworzyła równie przepiękne rzeczy. Z upływem czasu samotnej matce z córką udało się jakoś stanąć na nogi i znaleźć lokum. Jednak nie w drogiej stolicy, tylko na jej obrzeżach ? przy małej oazie w okolicach starych ruin. Domek, mimo iż o wiele mniejszy od wcześniejszego, sprawiał wrażenie solidnego i przytulnego miejsca. Było stąd zaledwie kilka kroków do niedużej studni, oraz niespełna godzina drogi na babiloński targ. Amira też nowe miejsce przyjęła z entuzjazmem. Pobliskie zapomniane ruiny stanowiły wyśmienite miejsce do wszelkich zabaw. Przez najbliższe lata dziewczynka często pomagała matce w rzemiośle oraz podróżowała z nią do miasta na targ. Wówczas już potrafiła strugać ładne figurki i ozdoby, dlatego zaczęła sprzedawać je osobno, w innej części targu. Pewnego razu, kiedy Medina gorzej się poczuła i musiała zostać w domu, młoda Amira sama wybrała się na targ. Interes tego dnia nie szedł dobrze ? udało się sprzedać raptem trzy figurki i jeden wisiorek. Przed zmierzchem trafił się jednak pewnie brodaty kupiec, który zaproponował jej złotego dukata za wszystkie rękodzieła. Dziewczynka bardzo się ucieszyła z niespodziewanego uśmiechu losu. Przybysz stwierdził jednak, że nie zdoła wszystkiego zabrać samemu i chce aby ona wraz z nim dostarczyła towar do jego, znajdującego się nieopodal domu. Gdy szli ulicą powoli zapadał mrok. Główny trakt pustoszał, jeszcze nie wszędzie świeciły się pochodnie, boczne zaułki tonęły w mroku. Mężczyzna skręcił w jeden z nich. Kiedy Amira podążyła jego śladem, brodacz nagle zatrzymał się w i rzucił na zaskoczoną dziewczynkę. Upuszczone ozdoby ze stłumionym echem potoczyły się po kamiennym bruku. Mężczyzna przyciskając jedną masywną dłonią ofiarę do ściany, drugą zaczął zrywać jej ubranie. Amira szarpała się ile miała w sobie sił, jednak na próżno. Gdy napastnik zdarł z niej prawie całe okrycie zaczęła przeraźliwie krzyczeć, wołając o pomoc. Lecz mocny policzek otwartą dłonią sprawił, iż jej głowa poleciała gwałtownie do tyłu, boleśnie uderzając w twardą ścianę, a następnie bezwładnie opadła na nagie ramiona. Przestała krzyczeć, jednak nie straciła przytomności. Przez lekko zamglone oczy widziała jak mężczyzna zaczyna rozpinać pasek spodni. Wówczas zza zakrętu wyszedł patrol Straży Miejskiej. Na widok rozgrywającej się sceny, dwóch uzbrojonych mężczyzn z pochodniami, rzuciło się w stronę brodacza. Ten natychmiast ruszył do ucieczki, rzucając na bok małą dziewczynkę i depcząc porozrzucane wokoło figurki. Żołnierze zniknęli w pogoni za rzekomym kupcem. Amira jeszcze przez kilka chwil dochodziła do siebie, leżąc zwinięta w kłębek, w bezruchu z twarzą na zimnych kamieniach. Przez całą powrotną drogę do domu nieustannie płakała. Nie zarobiła żadnych pieniędzy, a jej ubranie było poniszczone i podarte. Z misternych ozdób niewiele pozostało. Dodatkowo jej lewy policzek był czerwony i całkowicie spuchnięty, a z tyłu głowy wyrósł duży guz. W kolejnych dniach jednak Medina poczuła się lepiej i mogła wrócić do handlu. Amira dalej pomagała matce w podróżach na miejski bazar lecz już nie sprzedawała ozdób. Godzinami kręciła się po mieście szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. Podczas swoich wędrówek poznała dobrze większą część Babilonu, a zwłaszcza biedniejsze dzielnice, gdzie mogła bez problemu chodzić nie wyganiana przez okoliczne straże. Liczne wąskie uliczki, zaułki i skróty wydawały się jej niczym labirynt z magicznymi drzwiami, do których ona znała otwierające zaklęcia. Poszukiwania pracy spełzły na niczym. Niewielu chciało zatrudnić do czegoś niedużą, niespełna sześcioletnią dziewczynkę. Tym bardziej za pieniądze. Mimo to młoda Amira dalej chętnie przemierzała ulice miasta, zgłębiając jego najskrytsze sekrety. Zarówno w domu jak i w mieście nie rozstawała się ze swoim nożem. Potrafiła już nie tylko zręcznie wykorzystywać go przy tworzeniu rękodzieł, ale jej dłonie przerzucały sprawnie ostre ostrze miedzy palcami. Z czasem zaczęła również swoim nożem rzucać. Na początku sztuczka ta nie wychodziła jej za dobrze. Ostrze często chaotycznie wirowało w powietrzu i kiedy miało sięgnąć celu przekręcało się w przeciwnym kierunku. Rękojeść uderzała o deskę i z brzdękiem spadając na ziemię. Jednak po miesiącu intensywnych ćwiczeń Amira była w stanie trafić w deskę z odległości dziesięciu kroków. Po pół roku potrafiła już bezbłędnie rzucić do dwa razy mniejszego celu oddalonego o pięćdziesiąt długości.

    Pewnego dnia, gdy jak zwykle bez celu kręciła się ulicami Babilonu, zauważyła jak młodszy od niej chłopczyk próbuje wyciągnąć, zajętemu kupcowi, zza pasa sakiewkę. Mężczyzna jednak w porę się zorientował i przegonił niedoszłego złodziejaszka. To zdarzenie spowodowało iż Amira zaczęła się zastanawiać ? skoro inni wokoło kradną, to czemu ona nie ma też spróbować? Nigdy jeszcze nie przywłaszczyła sobie cudzej własności. Lecz dobrze pamiętała jak kilka razy, wraz z matką, zostały okradzione. Nie, zarówno agresji na pustyni, gdy przybywały do Babilonu, czy też wtargnięcia do domu ich domu kilka tygodni wstecz, szajki rzezimieszków w żadnym razie nie można było nazwać kradzieżą. Co najwyżej brutalnym rabunkiem. Kradzież w jej przekonaniu powinna być cicha, sprawna oraz zaplanowana. Jeszcze tego samego dnia, tuż przed zmierzchem i powrotem do domu, wyśledziła widzianego wcześniej kupca. Przechodząc koło niego, jednym sprawnym ruchem noża, odcięła rzemyk sakiewki, po czym zniknęła w najbliższym zaułku, zanim jej ofiara zdążyła się zorientować w sytuacji. Wszystko poszło sprawnie i gładko ? czyli tak jak zaplanowała, a nawet jeszcze lepiej. W skórzanym worku nie znajdowało się co prawda dużo pieniędzy ? raptem dziesięć miedzianych monet i jeden srebrny talar ? jednak i tak ją to usatysfakcjonowało. Dla Amiry rzeczą ważniejszą od wzbogacenia się była sama satysfakcja. Zadowolenie z wykonania swego rodzaju misji, podołaniu postawionemu sobie zadaniu. Pieniądze były tylko dodatkiem. Miłym, lecz nie niezbędnym. Często myślała, czy aby po udanej kradzieży nie zwrócić niepostrzeżenie zdobyczy pierwotnemu posiadaczowi, lecz szybko doszła do wniosku iż byłoby to jakieś takie nienaturalne. I o wiele trudniejsze. Od tego momentu w każdym tygodniu starała się wykonać średnio dwie do trzech udanych kradzieży ? taki był jej początkowy ?limit?. Poprzeczka, którą stopniowo podnosiła. W wieku ośmiu lat ulicami miasta poruszała się niczym ryba w wodzie. Dokładnie znała każdy zaułek, skrót, przejście. Pewnie płynęła poprzez gęsty tłum przechodniów, w każdej chwili gotowa rozpłynąć się w przypadku pojawienia się ?drapieżnika?. Jej ?limit? wzrósł do ośmiu, dziewięciu kradzieży tygodniowo. Do tego czasu z łupów uzbierała się całkiem pokaźna suma pieniędzy. Lecz nie mogła jej specjalnie w dużych ilościach wydawać, w obawie przed wyjściem na jaw sekretu. A tego nie chciała. Dlatego wszelkie monety i kosztowności przechowywała w ruinach, znajdującej się nieopodal domu, w starej świątyni. Zdążyła już zbadać sporo spośród jej ciemnych i krętych korytarzy. Stara budowla była częściowo przysypana przez piaski. Sprawiała wrażenie miejsca opuszczonego przed wiekami. Z jakiś, nie wiadomych dla niej przyczyn, ani przez nikogo ponownie niewykorzystanym, ani nie pochłoniętym całkowicie prze pisaki. Zupełnie jakby stare ściany, mimo iż od dawna zapomniane, czekały jeszcze na swój czas. Jakieś ważne wydarzenie, w którym mają odegrać kluczową rolę. Końcowy gest przed ostatecznym odejściem. Matka ilekroć widziała ją wychodzącą z czeluści tunelu robiła awantury. Przestrzegała aby już tam więcej nie wchodziła. Lecz Amira nie przykładała większej uwagi do jej obaw. Uważała je za bezpodstawne, zwykły przejaw nadopiekuńczości przewrażliwionej matki.

    Jednego ze słonecznych dni na wozie, nowoprzybyłego do miasta handlarza, zauważyła niedużą skrzynkę, czy raczej kuferek. Był on wykonany z rzeźbionego cyprysowego drzewa, pociągniętego w kilku miejscach złotą farbą. Człowiek nieopatrznie oddalił się od swojego bagażu. Zdobiony kawałek drewna znajdował się bez opieki tuż przed nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Co prawda na bieżący tydzień wyrobiła już ?normę?, a nie miała w zwyczaju jej przekraczać ? takie przyjęła zasady. Jednak może zrobić od tego wyjątek? ? przemknęło jej w głowie. Dokładnie rozejrzała się wokoło. Niemal pusto. Nikt na nią nie patrzył, nie zwracała żadnej uwagi. Kilka kroków dalej znajdował się zaułek, w którym w jednej sekundzie mogła niezauważalnie zniknąć. Doskonała okazja. Nie często takie miewała. Łup jakby sam prosił się o zabranie. Podjęła decyzję. Szybkim, pewnym krokiem przeszła koło powozu i nie patrząc nawet na chwilę w jego kierunku, zwinnym ruchem pochwyciła zdobycz, chowając ją pod płaszcz. W chwilę po tym rozpłynęła się w ciemnościach bocznej uliczki. Kufer obejrzała dokładnie dopiero poza miastem, po powrocie do domu. Mała skrzynia była misternie zdobiona płaskorzeźbami ukazującymi jakieś nieznane jej, dziwnie poskręcane stworzenia. Ze srogiego pyska wystawały długie, ostre zęby i języki ognia. Cały tułów stwór pokryty był złotymi łuskami, a w dwóch miejscach wystawały krótkie pary pazurzastych nóżek. Ozdoby jeszcze bardziej wzbudziły ciekawość Amiry względem zawartości kufra, jednak tutaj pojawił się jeden problem ? zamek. Skrzynia była dobrze zabezpieczona przed otwarciem. Dziewczynka na początku próbowała podważyć wieko nożem, lecz bezskutecznie. Przez moment przemknęła jej nawet myśl, aby po prostu rozbić kufer przy pomocy kamienia, jednak nie miała serca do zniszczenia tak pięknego zdobienia. Musiała znaleźć inne, mniej siłowe rozwiązanie. Zaczęła przyglądać się uważnie zamknięciu. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie solidnej konstrukcji. Nie będzie łatwo ? pomyślała. Jednak w głębi ducha postawiła sobie postanowienie ? tak długo będzie próbowała otworzyć kufer, aż się jej uda. Tak też uczyniła. Małymi, powyginanymi drucikami stopniowo badała przestrzeń zamka. Szukała kolejnych zapadek oraz ich właściwych ustawień. Niestety bez większych sukcesów. Skomplikowany mechanizm nie chciał się poddać, a przynajmniej nie bez mozolnej walki. Po dwóch tygodniach Amira nauczyła się wyczuwać pozycję poszczególnych metalowych zapadek oraz operować w mechanizmie kilkoma drutami na raz. Okazało się to, w tym przypadku niemal dosłownie ? kluczem do sukcesu. W trzecim tygodniu, po wyczuciu zapadania się zatrzasków, rygiel w końcu odskoczył. Zamknięcie ustąpiło. Piegowatą twarz rudowłosej dziewczynki przepełnił wyraz zadowolenia oraz ciekawości. W dużych brązowych oczach zapłonęły małe ogniki. Powoli, jakby z szacunkiem, uchyliła zdobione wieko. Wśród czerwonego aksamitu, zajaśniały trzy nieduże, lekko spłaszczone noże. Kiedy wzięła je do ręki, broń okazała się niezwykle lekka, ostrze ostre, a rękojeść wygodnie leżąca w dłoni. Przez następne dni wypróbowywała nową zdobycz. Broń spisywała się o wiele lepiej od jej dotychczasowego kozika. Może nie nadawała się, tak jak on, do strugania figurek, jednak w rzutach okazała się o niebo lepsza. Ostrze pewniej cięło powietrze, jakby dodatkowo pchane jakąś niewidzialną siłą. Przy użyciu nowej broni Amira bezbłędnie trafiała do celu z osiemdziesięciu kroków, czasem nawet stu. Od momentu sukcesu ze skrzynią zamki stały się jej obsesją. Kradła wszelkie kuferki i mniejsze skrzynie, jeśli tylko nadarzyła się ku temu okazja. Następnie godzinami siedziała nad ich zamkami, czerpiąc nieopisaną radość z każdego kolejnego sukcesu. Z dnia na dzień czas potrzebny na rozgryzienie zamknięcia systematycznie się skracał. W końcu otworzenie średniej klasy zamka zajmowało jej dosłownie moment i to nawet bez korzystania specjalnych wytrychów. Często wystarczał byle drut lub kawałek metalu. Po pewnym czasie normalne zamki kufrów nie stanowiły dla niej niemal żadnego wyzwania. O wiele ciekawsze i bardziej skomplikowane były mechanizmy użyte w drzwiach domostw lub rezydencjach zamożniejszych mieszkańców.

    Pewnego, wczesnego wieczoru, Amira postanowiła zakraść się do jednego z takich mieszkań, położonego na uboczu wąskiej uliczki. Przez cała drogę uważnie obserwowała, czy aby ktoś ją nie śledzi. Wokoło było jednak pusto, a wejście do mieszkania zamknięto na solidny zamek. Dobrze ? pomyślała ruda dziewczynka. Po krótkiej chwili wahania wyjęła swój zestaw wytrychów i zagłębiła się w stalowym mechanizmie. Ku jej zdziwieniu konstrukcja nie okazała się być czymś specjalnie wyszukanym lub skomplikowanym, jednak wymagającym innej techniki. Nowe wyzwanie zupełnie ją wciągnęło. Do tego stopnia, że nie zauważyła zataczającego się w jej kierunku gospodarza. Pijany mężczyzna, glinianym dzbanem z winem, wymierzył cios prosto w jej głowę. Gąsior rozbił się z trzaskiem. Jego odłamki rozsypały się wszędzie naokoło. Po rudych włosach dziewczynki spływające czerwone wino zmieszało się z krwią. Ogłuszona Amira upadła na zimny kamień. Mężczyzna podszedł do niej i zaczął bez opamiętania kopać. Dziewczynka chciała poderwać się do biegu, uciec. Jednak nie mogła się utrzymać równowagi, obraz przed jej oczami się rozmywał, a ilekroć zdołała się podnieść, chociaż na kolana, kolejny silny cios natychmiast zwalał ją z powrotem na ziemię. Nagle zaczęło się jej robić duszno, we wnętrzu czuła narastające nudności. W chwilę potem, zwymiotowała i padła we własne torsje. Nie widząc żadnego wyjścia, Amira zwinęła się w kłębek pragnąc ochronić jak największą cześć ciała, a zwłaszcza tyłów i czuły brzuch. Lecz kolejne uderzenie trafiło ją w głowę. Z nozdrzy poleciała struga krwi. Obraz przed oczami jeszcze bardziej się rozmył i zaczął dodatkowo, z każdą chwilą, coraz bardziej ciemnieć. Nie walczyła już. Powoli odpływała gdzieś daleko. Do nieistniejącego miejsca. Innego świata. Po pewnym czasie nawet ból nagle zniknął. Lecz z tego błogostanu wyrwały ją nagle czyjeś ręce. Została podniesiona z bruku, a następnie znowu gdzieś rzucona.

    Kiedy się ocknęła okazało się, że leży na popękanej więziennej posadzce, w celi posterunku Straży Miejskiej. Obok niej, zakuty w kajdany, spoczywał jej niedawny oprawca. Mężczyzna był kompletnie zalany i drzemał teraz niczym zabity. Amira postanowiła sprawdzić odniesione obrażenia. Najpierw poruszyła obiema rękami. Czynność ta przyszła jej z bólem, jednak była możliwa do wykonania. To dobrze, te kości mam całe ? pomyślała. Teraz przyszła kolej na nogi. Spokojnie mogła poruszyć prawą, lewa jednak przy najmniejszym drgnięciu bolała. Niedobrze, może być złamana ? przebiegła myśl. Dłońmi pomacała brzuch i żebra. Były obolałe i posiniaczone ale poza tym w porządku. Następnie głowa. W miejscu uderzenia dzbana znajdowało się podłużne rozcięcie, jednak nie leciała już z niego krew. Dziewczynka podniosła się z kamienia i oprała o zimny mur celi. Z ust wypluła skrzep krwi. Spokojnie czekała rana. O świcie, kiedy pojawili się strażnicy wzięli kolejno, obydwoje z więźniów na przesłuchania. Mężczyzna prawie nic nie pamiętał i nie był w nastroju do rozmowy ? silny kac zaczynał dawać o sobie znać. Amira postanowiła w takim przypadku obrać taktykę obronną ? po prostu skłamać. Uparcie utrzymywała, iż została przez pijanego mężczyznę najnormalniej w świecie napadnięta i pobita. Przesłuchujący żołdak nie był skory do przyjęcia jej wersji zdarzeń, wolał poczekać aż pijak wytrzeźwieje i wszystko wytłumaczy. Wówczas jednak na posterunku zjawiła się jej matka, która przez całą noc szukała córki. Po długiej negocjacji, oraz rzeczowym argumencie w postaci sakiewki, udało się jej przekonać staż. Niemal bez słowa i żadnych wyrzutów wróciły do domu. Lecz Amira wiedziała, iż Medina coś zaczyna podejrzewać. Co prawda matka zachowywała się tak jak zwykle, jednak dziewczynka czuła, że jest teraz bacznie obserwowana. Lewa noga rzeczywiście była złamana ale bez poważnego przesunięcia kości. Po nastawieniu i unieruchomieniu szybko zaczęła się zrastać. Poobijane żebra na początku bardzo bolały podczas leżenia, nie dając jej przez kilka pierwszych nocy zasnąć. Rozcięcie na głowie nie chciało się łatwo zagoić i wymagało ciągłych okładów. Włosy Amiry zostały wygolone aby ułatwić dostęp do rany. W takim stanie dziewczynka nie mogła pomagać matce w handlu, co najwyżej w wytwarzaniu ozdób. Przez miesiąc bezczynnie siedziała w dom, zżerana przez nudę i samotność. Medina znikała przed świtem i wracała o wiele później niż dotychczas. Po powrocie długo siedziała nad dłutem albo po prostu wycieńczona harówką kładła się spać, pytając się tylko dziecka czy dobrze się dziś czuje. Po trzech tygodniach dziewczynka prawie zupełnie wydobrzała, lecz matka dalej nie chciała zbierać jej z sobą do miasta. Jednak Amira nie mogła znieść dalszego bezczynnego siedzenia w domu. Pod nieobecność Mediny zaczęła robić wypady do ruin świątyni. Odkrywała nieznane wcześniej korytarze i komnaty. Rozchodziła chorą nogę, a jej oczy zaczęły przywykać do ciemności. W mroku bez trudu była w stanie dostrzec lekkie kontury przedmiotów oraz ścian.

    Pewnego razu koło ruin przystanęła bogata karawana. Jej członkowie, mimo iż znajdowali się niedaleko Babilonu, postanowili zrobić krótki odpoczynek w męczącej wędrówce. Wśród tej grupy był również młody, dziesięcioletni chłopczyk ze zdobionym sztyletem u boku. Podróżni zsiedli z wielbłądów i skryli się w cieniu przy ścianach ruin. Dziecko niezauważenie odłączywszy się od swojej matki, zagłębiło się w ciemną czeluść tunelu. Coś go tam ciągnęło, fascynowało. Mroczna pustka miała w sobie jakąś niezbadaną tajemnicę, wielką przygodę, którą zawsze chciał przeżyć. Zwłaszcza po wspaniałych i za razem groźnych historiach usłyszanych z ust ojca. Kiedy przemierzał kolejny nieznany korytarz uświadomił sobie, iż najzwyczajniej w świecie się zgubił. Zaczął kręcić się w kółko, ciągle natrafiając na tą samą komnatę w której przez niewielką dziurę w kopule stropu padał lekki snop światła. Smuga oświetlała dziwny owalny stół. Kamienny blat pokrywały jakieś niezrozumiałe oraz, w nikłym świetle, trudne do określenia symbole. Nagle z ciemności za jego plecami zaczął dobiegać ledwie słyszalny dźwięk, jakby ludzkie kroki. Tyle, że lekkie i ciche. Chłopiec odwrócił się, jednak w mroku nie był w stanie nikogo wypatrzyć. Może to tylko mi się przesłyszało ? pomyślał. Lecz identyczne lekkie stuknięcie znowu dobiegło do jego uszu. Tym razem bliżej i z innego miejsca.

    - Kim jesteś? ? spytał niepewnym głosem.

    Nikt mu jednak nie odpowiedział, ani się nie pojawił. Cichy dźwięk zataczał kolejne koła. Chłopiec czuł, że jest przez kogoś obserwowany. Chwycił za rękojeść sztyletu.

    ? Pokaż się! ? krzyknął, a jego głos odbił się echem od ścian.

    Nagle z mroku wyłoniła się postać niedużej piegowatej dziewczynki z krótko przystrzyżonymi włosami.

    - Kim jesteś? ? powtórzył, już normalnym tonem, pytanie.

    - Jestem Panią tego podziemia? - odparła dźwięcznym głosem Amira.

    Jej oczy nie przyglądały się teraz młodzieńcowi ? to zdążyła już uczynić wcześniej, kiedy jeszcze znajdowała się w ciemności ? tylko trzymanej przez niego broni. Powiększone źrenice zakrywały prawie całe ciemnobrązowe tęczówki, co nadało dziewczynce dziwnego i nieco tajemniczego wyglądu.

    - A ty kim jesteś i co tutaj robisz? ? kontynuowała Amira, nieustanni studiując rozmaite zdobienia na ostrzu oraz rękojeści.

    Ładna, misterna robota. Pewnie warta fortunę ? pomyślała.

    - Jestem Amin, syn Króla, Książe Persji. ? odpowiedział z dumą chłopiec.

    Amira oczywiście nie uwierzyła w te słowa, traktując je jako zwykłe dziecińce wymysły. Takie jak te własne o ?Pani podziemia?.

    - Co tutaj w takim razie robisz o Książe? ? dziewczynka postanowiła pograć z nim trochę w tą grę ? Zabłądziłeś w swoim pałacu i korytarzami lochów dotarłeś aż tutaj?

    W kąciku ust lekko się uśmiechnęła. Chłopcu jednak nie w smak była ta drwina, lekko się krzywił i odpowiedział.

    - Jak mi nie wierzysz to mogę ci udowodnić swoją rację. ? powiedział dokładnie przyglądając się, skrytej w lekkim cieniu, Amirze ? Na pustyni stoi moja karawana. Pójdźmy tam, a przekonasz się na własne oczy.

    Tak, akurat ? pomyślała dziewczynka. Jednak po chwili odparła.

    - No dobrze, chodźmy. Podążaj za mną.

    Amin ruszył za rozpływającą się w ciemnościach sylwetką. Przemierzając nieprzenikniony mrok, niespodziewanie trafił jednak na ścianę.

    - Gdzie ty idziesz? ? dobiegł go, z prawej strony, głos dziewczynki ? Tędy. Mówiłam żebyś szedł moim śladem.

    - Chciałbym, jednak prawie nic nie widzę. ? odparł chłopiec ? Jakim cudem ty dostrzegasz coś w tych ciemnościach?

    - Mówiłam ci już. ? odparła chwytając go za rękę ? Jestem Panią tych podziemi.

    Po czym lekko się uśmiechnęła, jednak on w mroku nie mógł tego zauważyć. Szli korytarzem od jednej do drugiej komnaty. Nie znajdowali się daleko wyjścia, jednak Amira specjalnie prowadziła go okrężną drogą. Pragnęła w ten sposób bardziej zaakcentować swoją osobę jako ?Panią podziemi? oraz nie chcąc szybko się rozstać z nieznajomym. Tak długo ostatnio przebywała bez żadnego towarzystwa, nawet matkę widywała raptem na kilka godzin w ciągu dnia. Kiedy chłopiec zaczął się trochę niepokoić i spytał ?daleko jeszcze?? oraz ?czy oby na pewno wiesz gdzie idziemy??, dziewczynka postanowiła, że już nadszedł czas wyjście na powierzchnie. Wiedziała iż oznacza to zapewne niechybną rozłąkę. Każde z nich pójdzie w swoją stronę, zapomni o sobie nawzajem. Jak się przekonała z życia ? dobre rzeczy nigdy nie trwają wiecznie, tylko krótko, bardzo. Jej późniejsze przeżycia tylko ją w tym przekonaniu utwierdziły. Gdy wyszli na powierzchnie, wszędzie na koło ruin kręcili się ludzie, bacznie się rozglądając i wołając ?Amin! Amin, gdzie jesteś?!?. Kiedy spostrzegli ich, stojących na skraju wejścia do starej świątyni, jako pierwsza podbiegła czarnowłosa kobieta. Z radością objęła chłopca, mówiąc ?Nic ci nie jest?? oraz ?Tak się cieszę?. Tuż po chwili, nie wiadomo skąd, za plecami Amiry pojawił się żołnierz, chwytając ją silnymi ramionami. ?Co z nią zrobić, Pani?? zapytał donośny głos. Kobieta sprawiał wrażenie jakby dopiero teraz spostrzegła dziewczynkę. Przyjrzała się jej dokładnie. Na piegowatej twarzy dziecka malował się lekki wyraz złości, źrenice oczu zdążyły już powrócić do normalnego stanu. ?Puść ją wolno? rzekła po chwili kobieta. Żołnierz niechętnie wykonał rozkaz. Amira wyszarpała się z jego ramion i oglądając się za siebie ruszyła w stronę domu. Karawana przybyszów rzeczywiście była bogata i otoczona przez straż w pozłacanej zbroi. Konwój godny samego władcy Persji. Może jednak chłopiec nie kłamał? ? pomyślała dziewczynka. Po drodze spotkała matkę, która wyjątkowo wracała wcześniej z miasta. Dzisiejszy handel w ogóle się jej nie powiódł. Gdy zauważyła idącą Amirę, oraz dziwną karawanę za jej plecami, natychmiast podbiegła do swojego dziecka. Z lekkim niepokojem w głosie spytała się ?Kim są ci ludzie?? i ?co robi poza domem??. Dziewczynka jednaj nie odpowiadała, ruszyły więc w kierunku chaty. Wówczas zza placów dobiegł ich tętent kopyt. Żołnierz na gniadym koniu zagrodził im drogę. Medina stanęła przerażona. Obok był jeszcze drugi jeździec, którym okazała się czarnowłosa kobieta. ?Zapomniałam podziękować i przeprosić za Balqisa? zwróciła się z uśmiechem na twarzy do dziewczynki. Zdezorientowana matka patrzyła na dostojnych jeźdźców. Nie wiedziała co powiedzieć, jak się zachować. Królowa spojrzała na stojącą obok matkę. ?To twoje dziecko?? zapytała. Medina tylko skinęła głową. Kruczowłosa postać rozejrzała się wokoło. ?Mieszkacie tutaj same??. Kolejny gest. Po tym spotkaniu matka Amiry rozmawiała przez pewnie czas na osobności z przybyłą, po czym wyraźnie uradowana wróciła wraz z córką do domu.

    Następnego dnia rano Medina nie udała się, jak to zawsze czyniła, na miejski bazar, tylko do królewskiej posiadłości. Okazało się, że matka Amiry otrzymała propozycję pracy w Pałacu w charakterze służącej. Posada była o wiele lepsza od dotychczasowej. Teraz nie tylko zarabiała nieporównywalnie więcej, lecz również wraz z córką mogły zamieszkać w przypałacowym budynku dla służby. Od tego czasu Amira spędzała czas na zabawie z Aminem i kręceniu się po rozmaitych zakamarkach Pałacu. Jednak w niespełna miesiąc po tym radosnym wydarzeniu, los zgotował kolejną niespodziankę. Tym razem gorzką. Gdy pewnego ranka Medina wykonywała pracę w starej części pałacowego ogrodu, nieuważnie, gołą stopą, przydeptała skorpiona. Zwierze w obronnym odruchu wbiło swój jadowy kolec, a następnie uciekło pod zgrabioną kupę liści. Kobieta była przekonana iż nagłe ukucie było spowodowane tylko nastąpieniem na kolec chwastu i natychmiast o całym zdarzeniu zapomniała.

    Wieczorem Medina dostała gorączki, a nad ranem była już kompletnie rozpalona. Zaczęła mieć omamy. Lekaż nie był w stanie nic poradzić. Na jakąkolwiek pomoc było już za późno, a słaby organizm nie potrafił zwalczyć trucizny.

    Matka Amiry umarła pod wieczór. Sierotą zaopiekowała się jedna z służących, imieniem Saba. Troszczyła się o nią prawie jak rodzona matka, a może nawet lepiej. Jednak dziewczynka, od tamtej tragedii, zmieniła się. Stała się mniej rozmowna, bardziej skryta i zamknięta w sobie. Niemal jedyną osobą z którą prowadziła normalne konwersacje był Amin. Teraz większą część czasu spędzała z dala od Pałacu, na ulicach Babilonu. Znowu, bez większego celu, włóczyła się ulicami. Ponownie zaczęła kraść ? musiała się czymś zająć, byle tylko zapomnieć o poniesionej stracie. Lub chociaż starać się to zrobić. Nie myśleć o tym. Grabież jednak nie przynosiła już tej samej satysfakcji. Nieświadomi niczego ludzie dawali się okradać niczym ślepcy. Potrzebowała większego wyzwania, czegoś czemu mogła by się bezgranicznie oddać i co mogłoby ją całkowicie pochłonąć. Zamki ? pomyślała. Skomplikowane metalowe mechanizmy broniące dostępu do drogocenności i tajemnic. Jednak nauczona przygodą z pijakiem musiała znaleźć jakiś sposób, który zapewniłby jej jeszcze lepszą i pewniejszą drogę do poruszania się niezauważenie przez miasto. Wyjściem okazały się kanały. Ich tunele poprowadzone były pod większą częścią Babilonu, a zwłaszcza w zamożniejszych dzielnicach ? miejscach z lepszymi zamkami. Nie chcąc kolejnej wpadki, Amira przez ponad miesiąc uważnie studiowała miejskie labirynty. Gdy poznała już niemal każdy tunel oraz właz zdecydowała się na przystąpienie do działania.

    I tak przez długie miesiące, aż do jedenastego roku życia, odnosiła na tym polu liczne sukcesy. Zwykła kradzież zeszła na drugie miejsce. Podczas swoich wypraw dziewczynka nauczyła się nie tylko szybko i bezgłośnie łamać zamki, ale również sprawnie wspinać po ścianach, balkonach bądź gzymsach. Wyruszała po zapadnięciu zmroku, który nie stanowił dla niej większej przeszkody.

    Pewnej nocy wybrała się do domostwa zamożnego kupca, zamieszkałego w bogatej dzielnicy. Kradzież zapowiadała się zupełnie jak mnóstwo wcześniejszych ? jednym słowem rutyna. Lecz tych kilka chwil niepewności, adrenalina oraz to nieopisane uczucie były tym czego właśnie potrzebowała.

    Na miejsce akcji dotarła kanałami. Po ulicach, od czasu do czasu przechadzał się patrol Straży Miejskiej. W niektórych oknach paliły się lampy, lecz w domu kupca panował mrok oraz spokój. Dobrze, domownik jeszcze nie wrócił, albo już spokojnie śpi ? pomyślała Amira. Wejście znajdowało się w cieniu, obok dogodnego miejsca do ucieczki ? wąskiego zaułka. Niezauważona podbiegła pod drzwi. Wytrychy zagłębiły się w zamku. Po kilku chwilach mechanizm drgnął. Rygiel odskoczył. Klamka nie stawiła żadnego oporu. Sukces ? szepnęła. Dziewczyna dla pewności popchnęła drzwi, a te cicho się otwarły zapraszając do środka. Już chciała odejść, gdy w mroku pomieszczenia dostrzegła przepiękny kufer z pozłacanym zamkiem. Miała zasadę ? nie ryzykować wchodzenia do wnętrza mieszkań. Ulice były jej terytorium, miejscem w którym czuła się pewnie i bezpiecznie, wnętrza domów to natomiast wielka niewiadoma oraz niepewność, teren wroga. Mogło tam czyhać wszystko. Jednak pozłacana skrzynia ze wspaniałym zamkiem tak kusiła iż nie potrafiła się jej oprzeć. Zrobiła kilka kroków w ciemnym pokoju. Nagle spostrzegła leżącego, nieopodal na łóżku wąsatego mężczyznę. Na początku przestraszyła się gdyż zobaczyła, że człowiek ten ma otwarte oczy. W pierwszej chwili pomyślała iż nie żyje, lecz jego brzuch rytmicznie poruszał się. Nie jest martwy ? stwierdziła. Więc co? Śpi? Zadawała sobie pytania. Wówczas przypominały się jej dawne opowieści ojca, o handlarzach potrafiących spać z otwartymi powiekami. Dzięki tej sztuczce odstraszali od siebie potencjalnych złodziei oraz rozbójników, myślących że ich ofiara cały czas czuwa i ciągle bacznie wszystko obserwuje. Zignorowała więc leżącego i przyklękła, przy kufrze, w przeciwległym końcu komnaty. Zamek rzeczywiście był cudowny, nawet piękniejszy od samej skrzyni. Na taki mechanizm Amira jeszcze nie natrafiła. Prawdziwe wyzwanie i doskonały test dotychczasowych umiejętności. Z podnieceniem zagłębiła wytrychy pomiędzy rząd zapadek. Druty przeskakiwały po kolejnych częściach mechanizmu szukając odpowiedniego ustawienia, czułych punktów. Gdy pierwsze dwie zapadki ustąpiły stała się rzecz niezwykła. Coś czego Amira w ogóle się nie spodziewała. Za jej plecami niemal bezszelestnie pojawiła się jakaś postać. ?Patrzcie mam złodziejkę? dotarło do jej uszu. Na te słowa natychmiast znieruchomiała, lekko tylko przekręcając głowę. Za jej plecami stał śpiący do niedawna kupiec. Wówczas przez głowę przebiegł jej impuls ? on wcale nie spał tylko rzeczywiście czuwał! Jak głupio dała się podejść. No cóż, trzeba uciekać ? pomyślała. Miała przewagę ? widziała w ciemności. Zwinnym ruchem przeturlała się w obok nóg mężczyzny, w stronę drzwi. ?Dokąd to?? znowu dosłyszała głos, jednak była już przy klamce. Ta jednak ani drgnęła ? zamek był na nowo zamknięty. Przyległa do ściany obok. Mężczyzna ruszył dokładnie w jej kierunku. Cholera! Widzi mnie ? pomyślała. Na ponowne otwarcie zamknięcia nie było czasu, musiała znaleźć inną drogę ucieczki. Przed oczami mignęła jej prowadząca na górę drabina. To była jedyna droga. Wielce niepewna lecz wyłączna. Biegiem rzuciła się do drewnianych szczebli. Nie zwracała już uwagi na to aby cicho się poruszać. Nie miało to w obecnej sytuacji żadnego znaczenia. Stopnie zaprowadziły ją na małe poddasze. Jej prześladowca podążył w ślad za nią, chwyciwszy po drodze długi szemszir. Jedynym wyjściem z małej izdebki było prowadzące na dach okno. Gdy znalazła się pod gołym niebem okazało się iż dom stoi w odosobnieniu. Następne budynki znajdowały się za szeroką ulicą. Nie chciała ryzykować skoku. Postanowiła schować się tuż przy oknie. Gdy wychyliła się niego postać mężczyzny, Amira wykonując w powietrzu przewrót, z całej siły kopnęła kupca w głowę. Napastnik zakołysał się na nogach, wypuścił z rąk broń, jednak nie stracił przytomności. Nawet nie upadł. ?O rzesz ty?? zaczął mówić agresor, jednak nie dokończył, gdyż kolejne kopnięcie trafiło go tym razem w brzuch, a następnie w krocze. Kupiec zgiął się wpół, chwytając się rękami za bolące miejsca. Amirę przepełnił nieznany dotąd rodzaj złości. Dysząc ze zmęczenia i jednocześnie dziwnego podekscytowania, podniosła leżącą na ziemi broń. Płomiennym spojrzeniem zmierzyła podnoszącego się mężczyznę. Napastnik był lekko otumaniony. Uczynił niepewny krok wstecz, w stronę krawędzi dachu. Idealna sytuacja ? impuls przemknął w jej głowie. Ruda dziewczyna uniosła szemszir ponad ramię, aby wziąć jak największy zamach. Zagięte ostrze ze świstem przecięło powietrze. Jednak nie trafiło w kark kupca. Przeleciało tuż obok, wbijając się w drewniany słup. Co ja robię? ? Amira ocknęła się nagle, jakby z transu. Puściła rękojeść broni i w zdziwieniu zaczęła przyglądać się swoim ręką, zupełnie jakby należały do innej osoby. Mężczyzna w tym czasie trochę już oprzytomniał, wyprostował się i zaczął przygotowywać potężny zamach. Dziewczynka jednak, niemal odruchowo, wykonała w powietrzu piruet trafiając napastnika w szczękę. Głowa kupca odskoczyła w bok pod wpływem ciosu. Napastnik na moment stracił równowagę. Zachwiał się do tyłu i spadł z krawędzi budynku. Amira podbiegła na skraj dachu. Kupiec leżał bez najmniejszego ruchu na kamiennym bruku. Naokoło jego głowy zaczęła stopniowo rosnąć kałuża krwi. Zupełnie niczym jakaś czerwona aureola. W kierunku zabitego podbiegła Straż Miejska. Jeden z żołnierzy spojrzał w górę - zauważył głowę dziewczyny. Amira nie mogła już ryzykować powrotu na dół przez drzwi. Musiała zdecydować się na skok. Podeszła do najwęższej przepaści pomiędzy budynkami. Za daleko, nie dam rady ? pomyślała mierząc odległość wzrokiem. Zza pleców dobiegły do niej czyjeś kroki. Straż Miejska ? przeszło jej przez głowę. Nie chciała skoczyć, musiała to zrobić. Wzięła rozbieg i w momencie gdy żołnierz wkraczał na dach, wybiła się do wyskoku. Lot trwał ułamek sekundy. Niestety nie zdołała pokonać wystarczającej odległości. Boleśnie zderzyła się ze ścianą i zaczęła spadać w kierunku kamienistej drogi. Jednak miała szczęście. Tuż nad ziemią natrafiła na, rozpiętą pomiędzy domami, materiałową płachtę, która wychowała upadek. Amira nie odniosła poważniejszych obrażeń, jednak straciła przytomność.

    Kiedy się ocknęła leżała w więziennej celi. Zza stalowych krat zobaczyła jak Saba rozmawia o czymś ze strażnikami. Następnie, w eskorcie dwóch z nich, dziewczynka została odprowadzona do Pałacu. W Sali Tronowej straż przedstawiła Królowi zaistniałe wydarzenia. Starszy człowiek w skupieniu wysłuchiwał tych informacji. Kiedy żołnierz skończył do władcy podeszła Saba. Siedząca na drugim końcu wielkiej hali Amira prawie nic nie słyszała z prowadzonej rozmowy. Jednak domyśliła się z ruchu warg i gestykulacji iż służąca o coś usilnie prosi. Starzec rzucił krótkie spojrzenie w kierunku rudej dziewczynki. Czoło władcy było zmarszczone, siwe brwi ściągnięte. Wyraźnie nad czymś głęboko się zastanawiał. Po powrocie do kwatery dla służby Saba oznajmiła Amirze ?Musisz opuścić Babilon?, lecz Król pozwolił aby ona jej towarzyszyła. Miały wyruszyć zaraz następnego dnia tuż o świcie. Po zapadnięciu nocy dziewczynka zastanawiała się czy może nie uciec z pałacu i prowadzić samotnego życia na ulicach miasta. Jednak szybko odrzuciła tą myśl. Nie chciała przemykać się zaułkami, ścigana przez Straż Miejską. Nieustannie się ukrywać. Żyć ciągle w cieniu. Po raz pierwszy świadomie zdecydowała ponieść pełną konsekwencję swoich czynów. Bez ucieczek i chowania się. Postanowiła jednak jeszcze przed wyjazdem coś zrobić ? po raz ostatni spotkać z Aminem. Pożegnać się, może wytłumaczyć kilka rzeczy, których chłopiec nie do końca był świadomy. Nie chciała jednak czynić tego tutaj, na terenie Pałacu. Wówczas przyszło jej do głowy iż idealnym miejscem byłaby ruiny starej świątyni, a dokładniej sala z owalnym stołem. Miejsce ich spotkania - symboliczne miejsce rozstania. Gdzie się wszystko zaczęło tam się i skończy. Z pałacu wymknęli się ogrodami, chociaż Amira proponowała balkony i gzymsy ? łatwiejszą jej zdaniem i zdecydowanie szybszą drogę. Lecz chłopiec stanowczo przeciw temu zaprotestował, tłumacząc się lękiem wysokości. Na nic zdały się tłumaczenia dziewczynki, iż jest teraz ciemno i nie będzie widać przepaści nad jakimi się znajdą, więc nie powinien się jej bać. Poza miasto wyszli przez dziurę w remontowanym fragmencie okalającego Babilon muru. Pustynia była cicha i uśpiona. Duży krągły księżyc rozświetlał piaski.

    Kiedy dotarli wreszcie do wnętrza ruin udali się do komnaty z dziurą w dachu. Usiedli naprzeciw siebie na kamiennym stole. Amira wówczas przedstawiła mu całą jej obecną sytuację, jak i to co ma niedługo nastąpić. Jednak przy streszczaniu jej ostatniej niefortunnej kradzieży zmieniła nieznacznie jeden szczegół ? sposób w jaki doszło do śmierci kupca.

    - Przyrzeknij mi, że już nigdy więcej nie będziesz kraść. ? powiedział chłopiec spoglądając jej prosto w oczy.

    Miały one teraz ten sam dziwny wyraz, co w dniu ich spotkania.

    - Dobrze. ? odparła dziewczyna ? Zrobię to, jednak pod warunkiem, że ty również mi coś obiecasz.

    - Co mam przyrzec? ? zapytał się.

    - Przyrzeknij, że jeśli się jeszcze kiedykolwiek w naszym życiu się spotkamy, niezależnie od okoliczności i naszych przyszłych losów, wrócimy do tego miejsca. ? mówiła, a jej oczy obserwowały go bacznie ? I tak jak dotychczas nie będziemy mieli przed sobą żadnych sekretów, czy kłamstw.

    - Dobrze. ? powiedział Amin ? Przysięgam. Teraz twoja kolej.

    - Co?

    - Przyrzeknij. ? powiedział chłopiec.

    - A? tak, przyrzekam. ? odparła, po czym dodała ? Daj mi swój sztylet.

    - Co takiego? ? zapytał się ze zdziwieniem w głosie.

    - Tylko na chwilę. ? odparła - Nie bój się, zaraz ci go zwrócę.

    Jej palce spoczęły na zdobionej rękojeści. Rzeczywiście wspaniała robota ? pomyślała. Teraz gdy miała go w ręku wydał się jeszcze wspanialsza. Czubkiem ostrza zaczęła ryć na skalnym blacie jakieś znaki. Z kamienia poleciały odpryski.

    - Co robisz?! ? z przerażeniem w oczach spytał chłopiec ? To pamiątka od ojca.

    - Nie obawiaj się. ? uspokoiła go ? To twardy stop i kruchy kamień.

    Oddała mu broń. Amin dokładnie ją obejrzał w poszukiwaniu jakiegoś uszczerbku. Nic nie znalazł, jednak światło było za słabe żeby dokonać dokładnych oględzin.

    - Co to takiego? ? spytał oderwawszy w końcu wzrok od ostrza, starając się teraz przyjrzeć dziwnemu znakowi wyrytemu przez dziewczynę.

    - Symbol naszych przyrzeczeń. ? odparła Amira ? Obietnica powrotu.

    Zgrabny znak przecinał w kilku miejscach pradawne hieroglify.

    - Wracajmy już, bo jeszcze ktoś zorientuje się o naszym wypadzie. ? odparła dziewczyna ? Nie chcę narobić ci kłopotów.

    Do wyjścia ruszyli jednak innym korytarzem ? pożegnalny przemarsz. W pewnym momencie z podłogi, tuż przed nimi, mignął leciutki snop światła.

    - Widziałeś to? ? rzekła do towarzysza.

    - Co takiego niby miałem zobaczyć? ? odparł chłopiec ? Wszędzie jest tylko ciemność.

    - Światło. ? powiedziała dziewczyna ? Wyraźnie widziałam jak błysnęło z podłogi tuż przed nami.

    - Światło? ? upewniał się Amin ? Z podłogi? Na pewno tylko ci się przewidziało.

    - Nie, to było naprawdę! ? odparła pewnym głosem.

    Chłopiec w odpowiedzi na jej słowa tylko lekko się uśmiechnął, a jego wyraz twarzy zdawał się ironicznie mówić ?tak, akurat?. Dziewczyna jednak puściła jego rękę i uklękła na ziemi. Dłońmi odsypała na bo leżący piasek. Jednak pod cienką warstwą skruszonego kwarcu znajdowała tylko jednolita skała. Żadnych szczelin, dziur. Żadnego światła. Jednak była przecież pewna. A może rzeczywiście tylko się jej to przewidziało?

    Rankiem Amira, wraz z Sabą, opuściły Babilon, kierując się na wschód ? do małej mieściny w której dziewczyna urodziła się i spędziła pierwsze lata życia. Na podróż dostały potrzebne zapasy i jedne z lepszych wielbłądów. Amin długo patrzył z miejskiego muru jak Amira znika za pustynnymi wydmami, wśród wschodzącego słońca. Nie spodziewał się jej więcej ujrzeć.

    - Wszyscy gotowi? ? zapytał Nour, bacznie obserwując swoich ludzi.

    - Tak. ? odparł Zeinab i zaczął się powoli wtaczać się na wielbłąda.

    Z jego niewysokim wzrostem i pokaźnych rozmiarów brzuchem dosiadanie nie było takie łatwe. Zgłasza, że zwierze było sporych rozmiarów. Grubas od wielbłądów wolał konie, a tak naprawdę to jako jedyny słuszny środek transportu preferował powozy ? wygodne z szeroką deską do siedzenia. No i może w grę wchodziły jeszcze własne nogi, jednak pod warunkiem, że dystans był krótki.

    - Gdzie Amira? ? spytał herszt Skorpionów Pustyni ? Miała czekać wraz z całą grupą tutaj, w obozie.

    Zeinab jakby dopiero teraz zauważył, że wśród jeźdźców rzeczywiście nie ma rudowłosej kobiety.

    - Nie wiem?- zarechotał niepewnie ? Nie pojawiła się.

    Nour zaklął pod nosem. Przez kilka miesięcy, przed ich ponownym spotkaniem w ruinach, nie widział dziewczyny. Nie miał również pojęcia co robiła. Co jeśli poszła do straży albo Pałacu i wszystko powiedziała? Wydała ich. Nie znała co prawda celu, ani miejsca uderzenie jednak i tak mogła postawić na nogi żołnierzy na murach. Jak wówczas dostaną się do Babilony? Jak wypełnią powierzone im zadanie? Nie, Skorpion Pustyni nigdy nie zdradza swoich, jak to zrobi zginie. Ja już osobiście się o to zatroszczę ? pomyślał Nour.

    Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Najwyższy czas ruszać. Niechaj Allach będzie z nami.

    - Trudno. ? odparł wysoki mężczyzna i ściągnął lejce ? Pewnie dołączy po drodze. Ruszamy bez niej.

    Wieża Babel górowała nad piaszczystą panoramą. Jeźdźcy galopowali przez zalaną czerwienią pustynię.

    Przez cały dzień Amin, głęboko rozmyślał - walczył wewnętrznie z samym sobą. Jak gdyby jedna jego połowa nie chciała uwierzyć w słowa ojca, druga zaś była bezgranicznie przekonana o ich prawdziwości. Obie domagały się spotkania z Amirą albo aby szukać innych wyjaśnień, albo dla utwierdzenia go we własnym przekonaniu. Spojrzał przez okno. Czerwona tarcza słońca niemal całkowicie schowała się za murami. Książe westchnął, postanowił jednak złożyć krótką wizytę dziewczynie. Tym bardziej iż przetrzymywano ją obecnie niedaleko, czyli w pałacowy więzieniu. Odruchowo chciał włożyć za pas sztylet, jednak zorientował się iż go nie ma. No tak ? pomyślał. Broń zabrał mu wczorajszej nocy brodaty grubas. Zupełnie o tym zapomniał. Stracił pamiątkę od ojca.

    Schody prowadzące do celi, jako jedyne w całym kompleksie, były strome i nierówne. Na pochodniach skwierczały tańczące płomienie. Pośród rzędu cel znajdowała się jedna w której nieduża postać leżała na pryczy ? Amira. Amin podszedł do krat. Rudowłosa dziewczyna spokojnie parzyła gdzieś w stronę drzwi celi. Jednak jej wzrok nie podążył za nowoprzybyłym. Dalej tkwił w jakieś pustce.

    - Chciałbym porozmawiać. ? zaczął mężczyzna, bacznie obserwując leżącą w bezruchu postać. ? Wyjaśnić kilka rzeczy. Poznać prawdę.

    Żadnej reakcji, ani mrugnięcia powiekami.

    - Słuchasz mnie!? ? powiedział trochę podniesionym głosem.

    Wówczas Amira drgnęła nieznacznie. Jej powieki kilka razy gwałtownie zamrugały. Skierowała spojrzenie na przybysza.

    - Amin? ? powiedziała - Co tutaj robisz?

    - Przyszedłem po wyjaśnienia. ? odparł twardo ? Jaki był rzeczywisty powód twojego powrotu? Co się tak naprawdę dzieje?

    Dziewczyna podeszła do niego. Jej palce zacisnęły się wokół krat. Spojrzała mu prosto w oczy.

    - Skorpiony Pustyni chcą wniknąć do miasta i zaatakować Pałac. ? powiedziała spokojnie.

    - Co takiego? ? zdziwił się Amin ? Chcą przejąć tutaj kontrolę, obalić Króla? Przecież to samobójstwo nawet dla sporej grupy ludzi. W pałacu jest Doborowa Straż, a w Babilonie najlepsze oddziały wojska. Aby mieli jakiekolwiek szanse potrzebna by im była spora armia, ale z nią nie zdołali by wejść niezauważenie do miasta.

    - Oni nie przybywają tutaj dla rozlewu krwi, czy obalenia władzy. ? mówiła dalej spokojnym tonem ? Raczej po coś.

    - Po co takiego? ? spytał się mężczyzna próbując odczytać jakikolwiek wyraz z jej twarzy.

    - Nie mam pojęcia.

    Jej oblicze pozostawało niczym niewzruszona maska. Może kłamać w żywe oczy, a ja i tak tego nie zauważę ? przemknęła mu myśl.

    - I mam uwierzyć jednej z członkiń tej bandy? ? spytał Amin spoglądając na jej tatuaż.

    Amira spuściła spojrzenie.

    - Musisz mi zaufać? - odrzekła.

    - Co to znaczy muszę?! ? uniósł się mężczyzna ? Już w dzieciństwie zabiłaś kupca. Kto wie ilu do obecnej chwili niewinnych ludzi pozbawiłaś życia.

    Duże brązowe oczy przeszyły go lodowatym zimnem.

    - Nigdy nie zabiłam, żadnych niewinnych. ? powiedziała przez zaciśnięte zęby.

    - Król twierdzi inaczej. ? odparł Amin ? Na twoje pierwsze zabójstwo jest podobno aż czworo naocznych świadków.

    - To był wypadek. ? powiedziała akcentując wyraźnie każe słowo.

    - Nie oszukuj mnie. ? powiedział mężczyzna - Nigdy więcej kłamstw.

    Jej wzrok stał się jeszcze zimniejszy, w oczach zaczęły płonąć ogniki gniewu, a brwi lekko uniosły się ku górze.

    - Może to ty stałaś również za zabójstwem Saby, a nie jak mi powiedziałaś grupa zbójów?

    Rudowłosa dziewczyna dynamicznie wysunęła przed siebie ręce, chwyciła Amina za ubranie i gwałtownie przycisnęła do zimnej kraty. Mężczyzna patrzył na chwilę w wyraźnie przepełnione gniewem oblicze Amiry. Z jej zaciśniętych zębów nie padły jednak żadne słowa. Amin wyrwał się z mocnych kleszczy. Pewnym krokiem udał się w stronę wyjścia. Dalsza rozmowa nie miał najmniejszego sensu.

    Kiedy szedł pałacowym dziedzińcem powoli zapadała noc. Wśród ciemności, po dachu przebiegła jakiś cień, a może mu się to tylko zdawało?

    Gdy docierał do swojej komnaty usłyszał nagły harmider. Przyspieszył kroku. Teraz hałas wyraźnie docierał do jego uszu ? jakby tłuczenie szkła, przewracanie mebli. Dźwięki dochodziły dokładnie z jego pokoju. Zaczął biec. Kiedy z hukiem otworzył drzwi i wtargnął do środka, zobaczył krajobraz niczym po przejściu tornada. Po podłodze walała się pościel i porozrzucane kartki papieru, półka z książkami leżała wywrócona. Na posadzce spoczywało kilka przygniecionych książek. Okno ze zbitą szybą było otwarte.

    - Witaj robaczku. ? zza jego pleców dobiegł złowieszczy rechot.

    Książę z wolna obrócił się. Kilka kroków przed nim stała, z mieczem w ręku, gruba brodata postać.

    - Stęskniłeś się? ? znowu nieprzyjemny głos.

    Zeinab uczynił krok wprzód. Amin machnął ręką koło pasa chcąc chwycić za sztylet, jednak nie było go tam. Jego broń spoczywała za grubym paskiem brodacza. Widząc ten beznadziejny gest ofiary, Zeinab uśmiechnął się szeroko pożółkłymi zębami.

    - Jaka szkoda? - zaskrzeczał ironicznie i ruszył do ataku.

    Najpierw gwałtowny wyskok wprzód, a potem przeturlanie na bok. Ostrze miecza przeleciało tuż nad głową i uderzyło w posadzkę. Teraz tylko sprawny ruch ręką po sztylet i szybki cios między żebra. Zeinab wziął kolejny zamach, mierząc w odsłonięty karak znajdującego się na podłodze mężczyzny.

    Upadek na posadzkę. Po wyrytych zdobieniach kamiennej posadzki popłynęły czerwone strużki krwi.

    Tak... to była znaczna retrospekcja, ale chyba lepiej nakreśliła bohaterów (zwłaszcza bohaterkę) ich znajomość i wzajemne relacje. Kontynuacja (już standardowych rozmiarów) za tydzień.

  14. Kolejna środa - następny rozdział. Tym razem piąta część opowiadania. Wszystko (no dobra, nie wszystko ;) ) zaczyna się klarować i... komplikować :tongue: ...

    V

    - Znalazłaś go? ? spytał wysoki mężczyzna.

    - Nie, ani śladu. ? odparła Amira.

    Nour spojrzał kobiecie prosto w jej duże brązowe oczy. Odpowiedziało mu zimno, bez jakiegokolwiek wyrazu.

    - Słyszałem tętent kopyt. Ktoś tędy przejeżdżał? ? kolejne pytanie.

    - Jeździec ze Straży Miejskiej. ? odparła kobieta.

    - Widział cię? ? mężczyzna kontynuował przesłuchanie.

    - Obawiam się, że tak, jednak nie stanowi to już problemu? - odparła beznamiętnie i ruchem głowy wskazała, spoczywające pomiędzy skałami, zakrwawione ciało.

    Na twarzy nieboszczyka zastygł wyraz przerażenia, oczy tępo wpatrywały się w dal.

    - Niedobrze. ? powiedział niepocieszony Nour ? Będziemy musieli uderzyć wcześniej.

    Dosiadł wielbłąda.

    - Zeinab, powiadom resztę, iż wyruszamy jeszcze dzisiejszej nocy. Niech będą gotowi kiedy przybędę. ? powiedział do grubasa.

    Ściągnął lejce i odwracając głowę rzekł do kobiety.

    - Ukryj dobrze ciało i czekaj na mnie w obozie. ? po tych słowach odjechał, znikając wśród głazów.

    Amin usiadł na aksamitnym łożu. Z ogrodu dolatywał cichy świergot ptaków oraz kojący szum fontanny. Przez moment czekał wiedząc, że jego ojciec zbiera teraz myśli. Zmarszczki na czole starca nagle się wygładziły, z ust popłynął spokojny głos.

    - Masz mi coś do wyjaśnienia? ? spytał Król.

    Nie doczekawszy się odpowiedzi kontynuował już bardziej stanowczym tonem.

    - Opuściłeś w nocy pałac, bez zgody i zezwolenia, a co ważniejsze bez żadnej ochrony.

    - Potrafię o siebie zadbać oraz w razie niebezpieczeństwa obronić. ? powiedział młodzieniec ? Jestem już dorosły ojcze, więc przestań mnie traktować jak dziecko?

    Król znowu zmarszczył siwe brwi.

    - Dorosłość polega na byciu odpowiedzialnym, a odpowiedzialność to zobowiązanie i szczerość względem najbliższych, a w szczególności rodziny...

    Nastała chwila ciszy. Wydawało się iż nawet ptaki przyciszyły swój śpiew.

    - Zarówno ja, jak i twoja matka bardzo się o ciebie martwiliśmy. Balqis przetrząsnął cały pałac. Farah nie spała po nocy. Myślała, że zostałeś uprowadzony lub przytrafiła ci się inna krzywda.

    - Jak widać nic mi nie jest. ? odpowiedział Amin ? Nie potrzebnie się martwiła. Jest trochę przewrażliwiona?

    - Rodzicielska troska to nie żadne przewrażliwienie, synu. ? odparł starzec i zmarszczył czoło ? W swoim czasie i ty to zrozumiesz.

    - Lecz czy oznacza to zero prywatności bądź swobody? ? powiedział spoglądając mu w oczy. ? Czasami czuję się jak więzień?

    - Dobrze wiesz iż to wszystko dla twojego dobra. ? odparł Król.

    - Jakoś, jak dotąd nie odniosłem wrażenia aby moje dobro stanowiło w tym wszystkim wartość nadrzędną. ? powiedział Amin i spojrzał w dal ogrodu, gdzie kolorowy słowik szczebiotał za złotymi kratkami klatki.

    - Jesteś moim jedynym synem, Księciem Persji, przyszłym Królem? - mówił starzec.

    - Więc tylko o to chodzi. Kontynuowanie arystokratycznej linii, władza, państwo, naród?- powiedział bardziej ożywionym głosem młody mężczyzna ? Zawsze tylko Persja na pierwszym miejscu?

    - Jestem władcą, Królem. ? mówił starzec, a jego brwi uniosły się do góry - Mam zobowiązania w stosunku do mego ludu.

    - Ale wobec rodziny również. ? powiedział Amin.

    Ich zimne spojrzenia spotkały się.

    - Jeśli, dalej masz zamiar tylko prawić kazania to wybacz, ale pójdę. I tak jestem już spóźniony na mój trening. Balqis pewnie się niepokoi.

    Odparł młodzieniec, po czym zaczął podnosić się z aksamitnego łoża. Wówczas Król przemówił głośnym i stanowczym tonem.

    - Jeszcze nie skończyłem z tobą rozmowy.

    Amin zatrzymał się w progu altany. Ręka spoczęła na białym filarze.

    - Ale ja skończyłem. ? odparł, nie odwracając nawet głowy.

    - Krążą słuchy że banda rzezimieszków, zwanych Skorpionami Pustyni grasuje na pobliskich pustyniach? - powiedział Król, spokojniejszym ale dalej mocnym tonem.

    - Co, obawiasz się, że wstąpię w ich szeregi? ? odparł ironicznie Amin i odszedł.

    Służąca imieniem Salima szła właśnie korytarzem pałacu, niosąc w wiklinowym koszu świeżo wyprane zasłony. W pewnym momencie, gdy przechodziła obok jednego z pokoi, przez uchylone lekko drzwi mignęła jej jakaś postać. Zaciekawiona kobieta zatrzymała się. Ostawiwszy pranie powoli podeszła do wejścia i uchyliła bardziej drzwi, zaglądając do środka. Wewnątrz, przy łożu stała, tyłem do niej, niewysoka młoda kobieta. Była ubrana jak reszta pałacowej służby.

    - Kim jesteś? ? zapytała Salima - Jak się tutaj dostałaś?

    Młoda osoba wydała się z początku lekko zaskoczona, jednak spokojnie obróciła się w stronę przybyłej.

    - Pałacowa służąca Zahira. ? odparła pewnie i ze spokojem ? Właśnie zmieniam książęcą pościel.

    Wskazała ręką na leżące u stóp białe prześcieradło. Salima rzuciła krótkie spojrzenie na młodą twarz służącej, po czym wyszła na korytarz i wróciła do swoich obowiązków. Gdy wychodziła na zewnętrzną werandę, nagle wzdrygnęła się. Nie mogła skojarzyć nikogo imieniem Zahira. Sądziła, że zna dobrze całą pałacową służbę, jednak żadnej osoby o takim imieniem nie pamiętała. W pałacu pracowała co prawda Zahra oraz Zena, lecz w zupełnie innym, wschodnim skrzydle. Zahira? ? pomyślała Salima i odstawiwszy wiklinowy kosz, pobiegła w kierunku książęcego pokoju, lecz gdy ponownie zajrzała do środka pomieszczenie było już puste. Przy łożu spoczywało prześcieradło. Nie ruszone, w tym samym miejscu.

    Gdy Książe przybył na miejsce treningu, Balqis już na niego czekał stojąc spokojnie na środku niewielkiego placu. Nauczyciel odziany był w luźny, nie krępujący ruchów, czarny strój. Tylko z przodu miał niewielki napierśnik, a na głowie lekki hełm.

    - Dzisiaj zaczniemy trening od walki. ? powiedział Balqis i ręką wskazał młodzieńcowi, leżącą nieopodal, lekką zbroję. Amin z wyrazem niechęci spojrzał na rynsztunek.

    - Dzięki samej zwinności nie przetrwasz na polu bitwy. ? odparł żołnierz dostrzegając niezadowolenie na twarzy młodzieńca.

    Książe rzeczywiście zbytnio nie przepadał za tą częścią szkolenia. Uważał iż od walki są żołnierze, a jemu wystarczą tylko podstawowe umiejętności obronne, które już dawno opanował. Nie mógł wówczas wiedzieć, że nabyta dzisiaj wiedza jeszcze tego samego dnia ocali jego życie.

    - Tak, będzie jak każesz. ? odparł Nour do ubranego na biało mężczyzny.

    Twarz nieznajomego skryta była za szeroką chustą, na głowie tkwił duży turban. Wodniste białe oczy wyglądały zza małej szpary.

    - To dobrze. ? odparł albinos i wyjął zza pasa sakiewkę ? Coraz trudniej w dzisiejszych czasach o uczciwych pracowników? - kontynuował podrzucając w dłoni skórzany woreczek.

    Złote talary zabrzęczały dźwięcznie.

    - Na mnie możesz zawsze polegać. ? odparł herszt śledząc jednocześnie oczami każdy, nawet najmniejszy, ruch sakiewki.

    - Mam taką nadzieję? - przemówił nieznajomy ? I lepiej dla nas obu abym się nie mylił.

    Skórzany worek przeleciał nagle w powietrzu. Nour złapał go zwinnym ruchem, schował za siodłem.

    - Pamiętaj co dzieje się ze zdrajcami. ? rzuciła mu lekko syczącym głosem postać w bieli.

    Nour ściągnął lejce i jego wielbłąd pognał rozpaloną pustynią. Albinos odprowadził go wzrokiem, aż do zniknięcia za najbliższą wydmą.

    Książe wyczerpany po nocnych przygodach jak i porannym treningu legł na swoim łożu. Dosłownie padał z nóg. Balqis chyba specjalnie, w odwecie za jego wczorajsze pałacowe poszukiwania, dał mu dzisiaj porządny wycisk. Gdy Amin cieszył się, iż mimo kilku całkiem bolesnych siniaków, jakoś przeżył trening walki, nie spodziewał się że najgorsze jeszcze przed nim. Podczas akrobatycznej części ćwiczeń, młodzieniec jak zwykle wykonywał salta i przewroty. Jednak tym razem na torze utrudnień było znacznie więcej. Huśtające się na linach worki z piaskiem wydawały się być niemal pomiędzy każdym drążkiem, słupem lub platformą ? z raz, czy dwa rozpędzony ciężar trafił go w locie, a wiele razy czuł jak omija go dosłownie o włos. I rzeczywiście, jego przypuszczenia nie okazały się bezpodstawne. Kiedy po przejściu toru zdjął z oczu przepaskę zobaczył, iż za jego plecami wesoło dynda cały las worków, przesłaniający początek toru.

    Teraz nareszcie mógł odpocząć, zregenerować siły i przemyśleć nocne wydarzenia. W bolącej głowie, pod zamkniętymi oczami odtwarzały się obrazy sprzed potajemnego wymknięcia się z Pałacu.

    Amira pojawiła się w mieście nagle, zaledwie we wczorajsze popołudnie. Zaczepiła go koło Pałacu, gdy wracał z koszar po treningu strzeleckim. Na początku zupełnie jej nie poznał. Twarz skrywała chustą. Kobieta podążała za nim już od rynku. Myślał że to jakaś żebraczka i już chciał rzucić jej dla świętego spokoju talara, lecz wówczas Amira przemówiła.

    - Amin to ja Amira. ? odparła odsłaniając twarz. ? Pamiętasz?

    Zastanawiał się wówczas przez chwilę, analizując obrazy z przeszłości. W jego głowie ukazała się zamglona postać małej rudej, lekko piegowatej, dziewczynki.

    - Amira to naprawdę ty? ? spytał z niedowierzaniem, wpatrując się w jej brązowe oczy.

    To musiała być ona. Może już nie dziecko lecz kobieta, jednak to samo spojrzenie, ten sam głos, włosy, podobna twarz?

    - Co się stało? ? zapytał Amin ? Myślałem, że jesteś daleko stąd. Mieszkasz wraz ze swoją ciotką Sabą. Tyle lat się nie widzieliśmy?

    - Ciotka Saba?

    Nagły dźwięk dzwonka wyrwał Księcia z zadumy. To wołają już na śniadanie ? pomyślał. Żołądek też jakby usłyszał wezwanie i zaczął wtórować burczeniem. Amin otworzył oczy. Podnosząc się z łoża zauważył jednak, że w jednej z drewnianych kolumn podtrzymujących baldachim, znajduje się? kawałek papieru. Kartkę przybito za pomocą niedużego noża. Przeczytawszy list opuścił komnatę i szybkim krokiem wybiegł na korytarz.

    Amira stała na rogu miejskiego rynku. W swojej zasłaniającej prawie całą twarz chuście, doskonale wtapiała się we, wszechobecny o tej porze, tłum mieszkańców. Do Babilonu przemknęła się niezauważona przez główną bramę. Zastanawiała się czy Amin przyjdzie, znajdzie pozostawianą przez nią wiadomość? Może ta służąca odkryła jej włamanie i zawiadomiła Pałacową Straż, która jako pierwsza natrafiła na jej list. Albo Amin błędnie pomyśli, iż poprzedniej nocy został przez nią wydany i sam zwoła żołnierzy, aby ci urządzili w wyznaczonym miejscu zasadzkę? Asekuracyjnie wybrała miejsce wśród ludzi, gdzie może znajduje się na widoku setek oczu, lecz jeszcze łatwiej jest im zniknąć. Tyle ostatnio się zdarzyło nie po jej myśli. Popełniła mnóstwo fatalnych błędów, które postawiły ją w złym świetle.

    Teraz pragnęła to wszystko naprawić, o wszystkim powiedzieć. Wyznać całą prawdę. Tylko czy on uwierzy w jej słowa?

    Nagle spostrzegła, że w przeciwległym rogu placu zjawiła się wysoka postać w szarym brudnym płaszczu. Przybysz stanął pod drzwiami pobliskiej karczmy, zupełnie jakby na kogoś czekał. To on ? pomyślała Amira. Przyszedł. Rozejrzała się dokładnie czy naokoło Amina nie ma przypadkiem żadnej straży. Czysto, tylko zwykli przechodnie. Teraz i ona może spokojnie zjawić się w umówione miejsce.

    - Musimy porozmawiać. ? powiedziała gdy już znalazła się u jego boku. ? Pragnę ci wszystko wyjaśnić?

    - Oj, przydadzą się wyjaśnienia i to dobre. ? powiedział Amin spoglądając na kobietę.

    - Ale nie tutaj. ? odparła ? Na zewnątrz jesteśmy za bardzo na widoku. Wejdźmy do karczmy.

    Wskazała ręką pobliską gospodę. Ruszyli w kierunku ciężkich drewnianych drzwi. Kiedy znaleźli się na schodach, dwoje ze spokojnie przechodzących ulicą ludzi, rzuciło się nagle na kobietę.

    - Mam ją! ? odparł nieco wyższy z pary mężczyzn ? To jedna z nich.

    Amira wierzgała w jego silnych ramionach. Na próżno.

    - Stać! ? przemówił w końcu dalej jeszcze zaskoczony Amin, kiedy porywacze oddalili się już o kilka kroków ? Puśćcie ją natychmiast! Jako Książę Persji nakazuję wam.

    Drugi z mężczyzn podszedł do młodzieńca i odparł mu.

    - Nie możemy, takie mamy rozkazy. ? mówiąc te słowa pokazał mu papier z królewską pieczęcią ? Mamy za zadanie schwytać każdego ze Skorpionów Pustyni.

    - Co takiego? ? zapytał młodzieniec, nie bardzo rozumiejąc o czym w ogóle strażnik do niego mówi.

    Zakonspirowany żołnierz zdjął chustę Amiry. Na jej lewym ramieniu widoczny był tatuaż. Teraz w dziennym świetle dokładnie można było rozpoznać iż przedstawia on skorpiona.

    O co chodzi bohaterce? Widać że na wyjaśnienia będziemy musieli nieco poczekać (a był tak blisko ;) ). Za tydzień przygotujcie się na mega-post :laugh: ...

  15. I pora powrócić do normalnego cyklu publikacji (czyli co środę). Przed wami Rozdział IV.

    IV

    Ból. Każdy najmniejszy nawet ruch powodował to przeszywające czucie. Zdrętwiałe ręce bezwładnie spoczywały na plecach. Nogi zgięte w kolanach nie dawały się wyprostować. Wraz z przytomnością powili powróciła świadomość otoczenia. Najpierw powonienie. Stęchłe, duszne powietrze wypełniło zatkane zaschniętą krwią nozdrza. Potem wrócił smak i dotyk. Między zębami zatrzeszczały ziarenka piasku. Twarz spoczywała na zimnej kamiennej płycie. Powoli otworzył oczy, jednak wszechobecna ciemność nie miała zamiaru ustąpić. Rozejrzał się dokoła szukając chociażby nikłego promyka światła. Mrok. Cisza. Umysł z wolna zaczynał kojarzyć ostatnie z zarejestrowanych wydarzenia. W głowie ukazały się mgliste obrazy. Ruiny, korytarz, światło, a potem już tylko ciemność? Wówczas nagła myśl przeszyła jego umysł ? sztylet! Skrępowane ręce, z trudem starały się sięgnąć za pas. Wymacać broń. Jednak na próżno. Nie było jej tam. Kolejny impuls ? Amira. Co się z nią stało? Czy jest bezpieczna? Jednak wówczas mgła zaczęła opadać. Rozbite wydarzenia stopniowo układał się w całość. Poszczególne części zaczynały do siebie pasować. Ze szczękiem zapadały jedne obok drugich ukazując pełen obraz. Wizja ta nie była bynajmniej pocieszająca. Zamiast konkretnych i jasnych odpowiedzi stwarzała raczej kolejne tajemnice, następne pytania. Jedyna myśl która stawała się teraz coraz głośniejsza ? został zdradzony. W dodatku podstępnie wydała go osoba, której ufał, bezgranicznie wierzył, a może nawet w głębi serca? kochał? Mimo iż usilnie starał się stłumić złe myśli, one ciągle odbijały się coraz głośniejszym echem w jego głowie ? ?zostałeś przez nią zdradzony!? ?wydano cię!?, ?zginiesz??. Mężczyzna zaczął z całych sił szarpać się, próbując chociaż trochę poluzować więzy. Ostry sznur wbijał się w nadgarstki, zdzierał skórę, od rąk rozchodził się falami promieniujący ból. Jednak więzy nie ustępowały. To na nic ? pomyślał. Po chwili postanowił się chociaż przekręcić na plecy aby lepiej rozeznać się w sytuacji. Ciasne skalne ściany nie ułatwiały zadania. W końcu udało mu się ułożyć na wznak lecz ponad nim również była tylko ciemność. Ciężka kamienna płyta blokowała wyjście. Znajdował się w pułapce. Wówczas jego dłoń wymacała jakiś podłużny, gładki w dotyku kształt. Z jednej strony zakończony podwójnym zgrubieniem. Przedmiot był lekki i nie zimny, jak wszystko wokół. Kość ? pomyślał. Pozostałość ludzkich szczątek. Nie znajdował się w żadnej pułapce, tylko w grobowcu. Pogrzebany żywcem.

    Nad pustynią z wolna nastawał nowy dzień. Słońce jeszcze nieśmiało wyglądało zza horyzontu. Wysoki mężczyzna stał koło osiodłanego wielbłąda i wpatrywał się w pierwsze poranne promienie. Obok z piasków wyłaniały się ruiny starej świątyni. Przy jej murach stało jeszcze sześciu jeźdźców z wolna przygotowujących się do podróży. Samotna postać krzyknęła w kierunku grupy.

    - Zeinab!

    Niewysoki, zarośnięty mężczyzna z pokaźnych rozmiarów brzuchem, wolnym krokiem podszedł do wołającego.

    - Tak. ? odparł znalazwszy się naprzeciwko swojego pana.

    Nour nie odrywając wzroku od horyzontu przemówił tymi słowami.

    - Przyprowadź mi naszego przybysza. Chciałbym tutaj w obecności reszty uciąć z nim sobie krótką pogawędkę.

    Zeinab jakby trochę rozczarowany zapytał.

    - Tylko pogawędkę? Liczyłem chociaż na?

    - Nasz gość nie wydaje być kimś ważnym, ani szczególnie rozeznanym ale przydadzą się nam każde informację z wewnątrz. ? wtrącił wysoki mężczyzna ? Nawet od zwykłego włóczęgi.

    Grubas już chciał wspomnieć przywódcy o znalezionym drogocennym sztylecie, lecz w porę się zreflektował. Zatrzyma ten mały skarb dla siebie. Nie zamierzał wykorzystać go do własnego użytku, miał od tego swój kozik. Nową broń planował co najwyżej dobrze sprzedać jakiemuś kupcowi, a uzyskane w ten sposób talary przeznaczyć w najbliższym mieście na cycastą dziwkę i wino. Dużo dobrego trunku. W końcu ?człowiekowi należą się rzeczy z uczciwej grabieży?, przypomniał sobie słowa babki. Niech jej ziemia lekką będzie.

    - A po przesłuchaniu?- kontynuował Nour ? Nasz przybysz będzie w pełni do twojej dyspozycji.

    Przywódca odwrócił głowę do towarzysza, a ten szeroko się uśmiechnął pokazując pożółkłe zęby. Podciągnął pas i drapiąc się po brodzie ruszył w kierunku starej świątyni, znikając po chwili w jej czeluściach.

    Zamkniętemu więźniowi, po serii męczących prób, nie udało się co prawda pozbyć więzów, lecz i tak uczynił znaczący postęp ? skrępowane ręce nie znajdowały się już teraz za plecami tylko spoczywały na piersiach. Tylko co dalej? Z zewnątrz dobiegły go przybierające na sile kroki. To natychmiast zmobilizowało go do intensywniejszego myślenia. Wykorzysta element zaskoczenia. Kiedy tylko ciężka płyta zsunie się, wykona porządny wymach rękami wymierzony w skroń, ogłuszając w ten sposób wroga. Następnie odbije się nogami od podłoża i jednym ruchem owinie sznur wokół szyi przeciwnika. Plan może do idealnych nie należał lecz była to jego jedyna możliwość. Szansa na przeżycie albo pewną śmierć. Zwłaszcza, że mimo iż nie znał swojego nieprzyjaciela to wiedział o nim jedno ? jest silny i nie zawaha się zabić.

    Kroki ucichły. Mężczyzna napiął mięśnie. Kamienna płyta powoli, ze zgrzytem zsuwała się z sarkofagu. Małe odpryski piasku iskrzyły na tartej powierzchni. Niewielki nóż zaświecił się tuż nad jego głową. Teraz albo nigdy ? powiedział do siebie w głębi i już miał wymierzyć cios, gdy nagle stało się coś dziwnego. Coś czego się w ogóle nie spodziewał. Ponad nim wyrosła mała damska sylwetka ? Amira. Kobieta bez słowa pochyła się nad i zaczęła zwinnie rozcinać krępujący sznur. Mężczyzna, zaskoczony zaistniałą sytuacją, nadal leżał w bezruchu. Nie wiedząc co myśleć lub powiedzieć. Mówić zresztą teraz nie miał zbytnio jak, gdyż gruby knebel dalej tkwił w jego ustach.

    Zeinab w trakcie schodzenia ciemnym tunelem miał w głowie tylko jedną myśl ? jak by tu po przesłuchaniu ?zabawić się? z jeńcem. Może użyć do tego nowego nabytku, czyli złupionego sztyletu. Mogłoby to służyć za bardzo dobry i miarodajny test ostrza. Pomyślał obracając zdobycz między palcami. Jednak co będzie gdy nóż okaże się tylko tępym szmelcem, zwykłą pozłacaną ozdobą? Zostawić wówczas na wpół zaczętą robotę z nie wyjętym sercem i niedokładnie wyłupionymi oczami? Nie, na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić. Już od dawna nie miał niczego na swoim ?warsztacie?, musi sobie to odbić. I to z nawiązką, gdyż czyż wiadomo kiedy trafi się kolejny raz? Ukrył z powrotem sztylet, a zza pasa wyjął swój wierny kozik. Miał do niego sentyment ? służy mu od tak dawna i nigdy nie zawiódł. Oczy wychodzą nim po prostu pięknie. Ostra klinga błysnęła do niego w mroku, jak gdyby porozumiewawczo. Czuł iż będzie to przednia ?zabawa?.

    Gdy Amira wyswobodziła już więźnia i zdjęła mu z ust knebel, ten stanął przed nią dalej nie bardzo wiedząc co powiedzieć albo zrobić, a przede wszystkim co myśleć. Wróg czy jednak przyjaciel? ? nieustanne głosy w głowie. ?Zdradziła cię, nie ma dobrych zamiarów!? ?Nie ufaj jej!? ? tajemnicze echo z głębi. Ale w takim razie dlaczego mnie wyswobodziła? ? pomyślał. Może jedna nie wszystko jest tak do końca oczywiste. Nie został zdradzony? W głowie miał jeden wielki mętlik.

    - Szybko, nie ma czasu. ? początkowo myślał iż to znowu tylko wołanie z wnętrza lecz głos zdecydowanie należał do Amiry ? Na pewno wkrótce po ciebie przyjdą, możliwe że już tu idą i uwierz mi nie mają dobrych intencji.

    Tego ostatniego mężczyzna był akurat pewny, głowa dopiero teraz zaczęła boleć na serio. Pytanie tylko jakie ty masz zamiary? ? zapytał ją w myślach. Gdy chciał otworzyć usta aby rozwikłać chociaż jedno zagadnienie, kobiet uprzedziła go tymi słowami.

    - Nie ma teraz czasu na jakiekolwiek wyjaśnienia. W grobowcu obok znalazłam dziurę do zasypanego tunelu. Wiesz gdzie on prowadzi. Idź już.

    Mężczyzna zrobił kilka kroków ciągłe patrząc na kobietę. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, a może po prostu nie mógł ich dostrzec? ?Nie odwracaj się, wbije ci nóż w plecy!? ? przemówił znowu wewnętrzny głos. Nowo wyswobodzony spojrzał na Amirę. Nie trzymała ostrzy w żadnym ręku. Broń spokojnie spoczywała za pasem. Jednak dobrze widział iż jest w stanie, zaledwie w ułamku sekundy wyciągnąć ją i celnie rzucić, zdając w ten sposób z niezwykłą precyzją śmiertelny cios. Kobieta co prawda nigdy nikogo jeszcze nie zabiła, a przynajmniej tak wynikało z wiedzy jaką dysponował mężczyzna. Kto wie co robiła przez tyle lat gdy się nie widzieli?

    Powoli obrócił się kierunku wyjścia. Z tunelu zaczął dobiegać hałas. Gdy dudnienie kroków przybrało na sile, jeniec w końcu wybiegł na korytarz.

    - Sukinkot! ? wrzasnął Zeinab, kiedy skrępowany wcześniej mężczyzna śmignął tuż przed jego nosem.

    Po krótkim momencie zaskoczenia grubas rzucił się w pogoń za uciekinierem. Jeniec skręcił zaraz do następnej komnaty-grobowca. Mam cię ? pomyślał Zienab. Jednak gdy wpadł do środka z wąskiej szczeliny w ścianie, przez ułamek sekundy, tylko zamachały mu nogi. Uciekinier znikł. Niewielka szczelinę zasypał gruz i piasek. Grubas stał przez moment w pustym grobowcu i siarczyście klął pod nosem, następnie przepełniony wściekłością zaczął wracać na powierzchnie.

    Nad pustynią słońce zdążyło już znacząco wznieść się na nieboskłonie. Po chłodniej i przyjemnej nocy powietrze zaczynało bić coraz mocniejszymi falami gorąca. Przy świątyni jeźdźcy kończyli siodłać wielbłądy. Przywódca bandy patrzył teraz spokojnym i skupionym wzrokiem w kierunku miasta. W stronę Babilonu. Nagle z ciemności budowli wybiegł zmęczony grubas. Przystanął na progu i opierając się kamienne bloki, zziajany krzyknął.

    - Jeniec uciekł!

    Nour oderwał wzrok od królującej nad panoramą pustyni olbrzymią wieżą i rzucił spojrzenie w kierunku przybyłego.

    - Jak to uciekł?! ? spytał wysoki mężczyzna, a jego oczu w jednej chwili ulotnił się spokój i skupienie ? Nie miał chyba przy sobie żadnej broni, dzięki której byłby w stanie się wyswobodzić?

    - Nie, Nour. ? odpowiedział rechoczący głos ? Dokładnie go przeszukałem?

    Skłamał grubas, nie chcąc przyznać się do popełnionego błędu. Po znalezieniu sztyletu nie zbadał dokładnie jeńca, tylko pobieżnie pomacał jego płaszcz. Co jeśli przybysz miał tam jeszcze jakiś nóż? Co prawda był zamknięty w grobowcu ? własna inwencja Zeinaba, z której był bardzo dumny ? jednak bez więzów, teoretycznie dało się wyjść z pułapki. Lecz grubasowi coś tu nie pasowało. Za dużo w tym wszystkim przypadków, za wiele zbiegów okoliczności. Twarz herszta przybrała złowrogi wyraz. Z oczu tryskała wściekłość.

    - Zbierz ludzi, przeszukamy świątynię. ? odrzekł spokojniejszym lecz stanowczym głosem Nour ? Schwytamy go przed wyruszeniem.

    - Obawiam się, że w budowli go nie odnajdziemy? - odezwał się niepewny rechot.

    - Jak to?! ? zapytał wysoki mężczyzna, świdrując grubasa zielonymi oczami.

    - Robaczek zdążył wpełznąć do zawalonego tunelu? - cicho odparł Zeinab i kiwnął głową w kierunku Babilonu.

    - Złapiemy szczura? - powiedział Nour i wsiadł na wielbłąda ? Ami! Wskakuj na konia, jedziemy w pościg.

    Kobieta wsiadła na czarnego rumaka i chwyciła za lejce.

    - Zeinab do wielbłąda, będziesz nam towarzyszył. ? odparł herszt.

    - Nie robimy obławy całą grupą? ? spytał się lekko zaskoczony grubas.

    - Nie. ? odparł mu zdecydowany męski ton ? Będziemy pod murami Babilonu. Nie chcemy wzbudzać niczyich podejrzeń i informować straży o naszej obecności. Lepiej żeby nasze przybycie w te strony pozostało jak najdłużej tajemnicą?

    Już po chwili troje jeźdźców przemierzało galopem pustynię kierując się pod mury miasta.

    Szedł w mroku. Tunel był w miarę prosty i szeroki, jednak wskutek ciemności droga nie należała do łatwych. Kamienna posadzka była nierówna, oraz jednocześnie śliska. Strop od czasu do czasu gwałtownie się zniżał, o czy zdążył się przekonać kiedy po raz wtóry uderzył w niego bolącą głową. Nagle w czeluściach zamajaczyło światło ? wyjście! Przyspieszył kroku. Tunel zmierzał gwałtownie ku górze. Mrok stopniowo ustępował jasności. Gdy wyszedł na powierzchnie został chwilowo oślepiony przez słońce ? tak długo przebywał ciemności. Teraz, kiedy wzrok w końcu powrócił, mógł się rozejrzeć. Stał obok niewielkiego wylotu z tunelu, wśród rzędów sterczących, wysokich skał. Niedaleko, naprzeciwko górowały wysokie mury Babilonu. Znał to miejsce. W niespełna kwadrans drogi dotrze do krat kanału którym wraz z Amirą wydostali się na pustynię. Zaczął biec.

    Troje jeźdźców zbliżyło się do kamiennego pola. Mężczyzna na czele wstrzymał wielbłąda. Dał znak pozostałym towarzyszą aby i oni uczynili to samo. Wśród grupy była niewysoka, młoda dziewczyna na czarnym koniu. Wszyscy zsiedli i stanęli na ziemię. Wysoka postać przemówiła.

    - Najlepiej będzie jak się tutaj rozdzielimy. ? zdecydowany wzrok obserwował głazy ? Ja pójdę środkiem, Ami weźmie lewą część, a ty Zeinab prawą.

    Rozkazy pewnie zadźwięczały w jego ustach. Każdy rozszedł się wyznaczonym kierunku.

    Kalthoom, członek przybocznej straży Babilonu wykonywał swój codzienny obchód, wokół murów okalających miasto. Mężczyzna nie przepadał za swoją służbą. Kiedy zaciągał się do armii marzył o wcieleniu do jednego z Elitarnych Perskich Oddziałów, jednak jego kandydatury nie rozpatrzono pomyślnie. W zamian zaproponowano mu kiepsko płatną, oraz praktycznie pozbawioną nadziei na awans, posadę zwykłego Strażnika Miejskiego. Kalthoom w pierwszej chwili dał się ponieść dumie. Chciał podrzeć i rzucić grubemu Naczelnikowi, prosto pod jego krótkie nogi, dokument potwierdzający jego przydział lecz w porę sobie uświadomił iż nieodwracalnie przekreśliłoby to jego jakiekolwiek szanse w wojsku. Tego nie chciał. Walczyć - tylko to potrafił. Tłumiąc wewnętrzne ambicję podpisał dokument. Zresztą jak się w obecnej sytuacji dogłębnie zastanowić, to ta decyzja nie była tak do końca nie trafiona. Robota może nie pasjonująca, ale za to człowiek ma co do garnka włożyć. Był jeszcze dodatkowy plus ? często za domem, a przez to rzadziej z coraz bardziej zgryźliwą żoną.

    Kiedy ją po raz pierwszy poznał Bastet była miłą, niewysoką i trochę przy kości kobietą. Mającą swój jakiś tajemniczy wewnętrzny urok i piękno. Kalthoom przybył wówczas do miasta jako człowiek poszukujący przygody oraz lepszego jutra. Pewnego dnia na targu poznał Bastet w której się z miejsca zakochał. Zresztą z wzajemnością. Szybko postanowili się pobrać, a on zaczął rozglądać się za jakimś konkretnym zajęciem, będącym w stanie zapewnić im, jak i ich dwójce dzieci godny byt i pewną przyszłość. Jednak od czasu odrzucenia jego kandydatury na żołnierza i wcieleniu w poczet Straży Miejskiej, wszystko zaczęło się psuć i komplikować. Żona jak gdyby się od niego oddaliła. Już się tak ciepło nie odzywała tylko coraz częściej wzburzała kolejne bezpodstawne awantury. Dzieci dokuczały i wydzierały się bardziej niż to miały w zwyczaju. W dodatku często wyrządzały szkody za które Kalthoom musiał słono płacić. Sąsiedzi również prawie się do niego nie odzywali i patrzyli spode łba, czasem tylko na jego pozdrowienie bąknęli pod nosem, ledwie słyszalne ?dzień dobry?. Czuł się zupełnie jakby zapadła nad nim jakaś starożytna klątwa ? małżeństwo.

    Praca wówczas, mimo iż dalej nie lubiana stała się swego rodzaju lekarstwem na życie. Gorzkim ale zawsze lekarstwem. W sumie jedynej rzeczy której nie mógł w swoim zawodzi ścierpieć była nuda i monotonia. Dzień w dzień snuł się naokoło murów ? pięć okrążeń w tą oraz z powrotem, a następnie znowu. Tak przez całą dobę.

    Jeszcze tylko kilkaset metrów. Skały wciąż przysłaniały widok, ale mężczyzna w płaszczu wiedział iż zbliża się już do kanału, wylot powinien znajdować się tuż za skrawkiem otwartej przestrzeni. Wybiegł na piaszczystą pustynię. Jest ? pomyślał z ulgą, kiedy palce zacisnęły się na zimnej kracie.

    - Stój! ? dobiegło donośne zawołanie zza pleców ? Nie ruszaj się!

    Krzyk potęgował tętent kopyt. Postać na galopującym koniu zbliżała się do niego. W ręku dzierżyła zakrzywiony miecz, na ciele spoczywał lekki pancerz ? Straż Miejska. Mężczyzna w płaszczu powoli odsunęła się od włazu i uczyniła krok w stronę otwartej przestrzenie.

    - Bardzo dobrze. ? powiedział wyraźnie zadowolony z siebie Kalthoom i zaczął podchodzić do nieznajomego ? Spokojnie ręce przy sobie, bez gwałtownych ruchów?

    Dodał z lekkim podekscytowaniem w głosie ? w końcu się coś działo. Strażnik dokładnie zmierzył obcego wzrokiem, a następnie zerknął na kratę ściekową.

    - Co? Szmuglujemy, tak? ? powiedział Kalthoom z uśmieszkiem w knociku ust.

    - Ja tylko? - zaczął mężczyzna w płaszczu, lecz jego próby wyjaśnienia zostały szybko przerwane.

    - Nie przede mną będziesz się tłumaczył tylko przed katem, więc zachowaj do tego czasu swe słowa?

    Powiedział strażnik, dumny ze swojej riposty, która w jego mniemaniu wywarły niemałe wrażenie na zatrzymanym. Co prawda Król nie karał nikogo bez sądu i możliwości obrony, jednak nastraszeni w ten sposób złoczyńcy na ogół szybciej i lepiej miękli. Ot, taki zabieg psychologiczny wyniesiony z niedawnego doszkalania Straży Miejskiej. W trakcie wykładów - mających na celu jak głosiło hasło ?Zwiększenie zaufania oraz poprawienie skuteczności działania? - można było poznać również kilka innych ciekawych metod zmuszania obywateli do kooperacji, jednak ten sposób najbardziej przypadł mu do gustu. A może raczej był jedynym który w pełni zrozumiał i zapamiętał?

    Nagle zaciskane przez Kalthooma więzy zelżały, a on sam wydał z siebie dziwny okrzyk i ręką chwycił się za plecy. Kiedy obrócił się, postać w płaszczu zauważył że strażnikowi, wśród plamy krwi, z pleców wystaje niewielki nóż. Młody mężczyzna spojrzał stronę skał ? jedynego możliwego miejsca na wyprowadzenie tego rzutu. Na szczycie głazu stała niewielka, odziana w czerwień, kobieca postać.

    - No dalej, idź już. - powiedziała ? Oni już tu są, ścigają cię!

    Mężczyzna otrząsnął się i spojrzał na leżącego w szoku oraz rosnącej kałuży krwi strażnika. Kalthoom usiłował wstać albo chociaż coś powiedzieć, lecz nie mógł. Nóż przebił mu płuco i nawet oddychanie przychodziło mu z coraz większym trudem.

    - Uciekaj! ? ponaglił kobiecy głos.

    Postać w płaszczu zwolna ruszyła w kierunku kraty, oglądając się jeszcze przez ramię. Amira dalej stała na skale, odprowadzając go wzrokiem. Jej usta wypowiedziały ?Amin, to wszystko nie tak, jak zapewne teraz myślisz?? lecz mężczyzna nie słyszał tych słów ? już biegł ciemnym kalałem.

    Przerażone oczy strażnika spojrzał w kierunku skał, na postać kobiety. Ta zwinnym ruchem sięgnęła za pas. Lekkie ostrze przecięło powietrze.

    Amin szedł bulwarem. Ludzie zdążyli już tłumnie powychodzić na ulice. Stragany wypełniały się handlarzami oraz kupującymi. Wśród wszechobecnego tłoku i gwaru prawie nikt nie zwracał na niego uwagi. Gdy wkroczył na duży pałacowy dziedziniec strażnicy tylko lekko się mu skłonili. Naprzeciw wyszedł starszy, wysoki o muskularnej sylwetce, żołnierz. Przemówił do przybysza.

    - Król pragnie się z tobą natychmiast widzieć.

    Odziana w piękną zbroję postać wskazała w stronę przypałacowych ogrodów. Amin bez słowa ruszył w towarzystwie starszego żołnierza. Kiedy doszli do otulonej wśród liści i pnączy altanki, strażnik zatrzymał się przed wejściem.

    - Giizelu, możesz odejść. ? rzekł leżący, na bogatym łożu starszy mężczyzna.

    Żołnierz skłonił się i wrócił do swoich obowiązków. Starzec zmierzył Amin spokojnym spojrzeniem swoich niebieskich oczu, po czym zmarszczył posiwiałe brwi . Na jednej z nich znajdowała się wyraźna pionowa blizna. Król wskazał przybyszowi gestem przeciwległe łoże.

    - Proszę, spocznij. ? powiedział spokojny głos ? Mamy do wyjaśnienia kilka spraw, synu.

    No i tutaj mamy w moim opowiadaniu kolejny "zabieg" - przeplatanie się akcji z różnych miejsc niemal w tym samym czasie (i przy okazji niezłe podpuszczanie czytelnika ;) ). Aaa... i w końcu coś się klaruje, a przynajmniej już wiemy kim są główne postacie opowiadania.

  16. Z lekkim poślizgiem, ale... jednak nadszedł czas na publikację kolejnego rozdziału.

    Miłego czytania na weekend :cool: .

    III

    Spalony dziedziniec skąpany był w mroku. Naokoło straszyły zgliszcza domów. Osmolone ściany zlewały się z ciemnym brukiem. Cisza, spokój. Samotność.

    Na środku placu stała duża, stara, wyschnięta studnia. Z jej ścian w kilku miejscach poodpadały kamienie. Urwany sznur kołysał się lekko na spokojnym wietrze. Pordzewiałe wiadro stało na skraju suchej czeluści. Tylko u stóp studni, jak gdyby na przekór wszystkim i wszystkiemu wokół, rosła mała roślinka. Nieduże liście zieleniły się na tle poszarzałych kamieni, a smukła łodyga pewnie czepiała się szczelin i pęknięć, wspinając się coraz wyżej w kierunku słońca. Do życia.

    Cień mężczyzny wyjrzał ukradkiem zza rogu. Pusto, cisza spokój. Dobrze ? pomyślał. Uczynił kilka niepewnych kroków w kierunku otwartej przestrzeni. Jednak asekuracyjnie ciągle rozglądał się na boki. Szary płaszcz włóczył po kamiennym bruku. Na plecach spoczywał duży kaptur odsłaniając zgrabną głowę z równo przystrzyżonymi włosami. Postać miała młodzieńczą, szczupłą twarz z zadbanym lekkim zarostem. Ze spokojnych ciemnobłękitnych oczu biło zarówno opanowanie jaki i cień niepokoju. Mężczyzna zatrzymał się przy studni, a następnie przysiadł, nadal zmęczony niedawną ucieczką. Pościg zgubił bardzo szybko. Dwóch goniących żołnierzy straciło go z oczu już po trzecim zakręcie w zaułku. Jednak nieustannie biegł przez resztę drogi. Specjalnie klucząc licznymi bocznymi uliczkami. Może nawet kilka razy zgubił się, tracąc chwilowo orientację lecz nie dopuścił do siebie tej myśli. Liczyło się tylko jedno ? cel. I niezwłoczne dotarcie do niego. Oraz nadzieją, której nikły płomień z każdą minutą oczekiwania, w tej pustce, zdawał się systematycznie przygasać.

    Ciemność nagle przeszyły lekkie kroku, których ciche echo odbijało się od budynków otaczających plac. Mężczyzna, w jednej chwili, wyrwał się z otępienia i jak zahipnotyzowany wpatrywał w miejsce dochodzącego dudnienia. Z ciemności powoli wyłaniał się kształt niewysokiej młodej kobiety. Napełniło go uczucie ulgi. Postać stąpała miarowo i spokojnie mimo iż niedawno odbyła wyścig o życie. Wyścig który cudem wygrała. Jedyną oznaką szaleńczego biegu były jej trochę rozczochrane, krótkie rude włosy. Kobieta nie zmieniając tempa kroków doszła do siedzącego mężczyzny, który w międzyczasie zdążył wstać. Wówczas dopiero w nikłym księżycowym świetle zobaczył wyraz jej twarzy, na której malowała się niezwykła złość i wściekłość w najczystszej z możliwych postaci. Nigdy jeszcze nie miał okazji obserwowania Amiry w takim stanie. Kiedyś musiał zdarzyć się ten pierwszy raz ? pomyślał w duchu i przemówił do nowo przybyłej.

    - Cieszę, że jesteś cała i zdrowa.

    Kobieta nie odpowiedziała, tylko z iskrzącym się w oczach gniewem wykonywała kolejne kroki w kierunku mężczyzny.

    - Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem?

    Kontynuował niepewnym głosem.

    - ?już przez moment nawet myślałem, że ty?

    Nie dokończył gdyż w pół zdania Amira chwyciła go za płaszcz z wyjątkowo dużą, jak na jej niepozorne ramiona, siłą i podążała dalej pchając go w kierunku studni. Nogi mężczyzny zatrzymały się na niewielkim murku. Przystanęli, jednak zwinne palce kobiety dalej mocno tkwiły w jego płaszczu. I wcale nie wyglądało na to, że zechcą szybko ustąpić. Nie bez wyjaśnień. Nie bez awantury. W ciszy i napięciu czekał aż wulkan wybuchnie.

    - Łucznicy! ? przemówiła krótko i jednocześnie z siłą w głosie ? Czemu mi o nich nie powiedziałeś?!

    Nastało niewygodne milczenie.

    - Mów! ? jej krzyk odbił się echem od czeluści studni.

    Mężczyzna jakby przepełniony niepewnością zastanawiał się co powiedzieć. Czy w ogóle coś mówić. Może lepiej milczeć? W końcu przemówił, co chwila lekko się zacinając.

    - Ja? zapomniałem. Nie przyszło mi to? do głowy. Naprawdę nie sądziłem, że? No wiesz? będziemy uciekać.

    Starał się przed nią usprawiedliwić. Jednak złość z twarzy kobiety nie zdawała się wcale ustępować. Amira zrobiła krok do przodu i mężczyzna przechylił się w stronę ciemnego szybu.

    - Mamy sobie ufać. ? powiedziała już ciszej, świdrując go swoimi dużymi brązowymi oczami. ? Tak jak zawsze ufaliśmy. ? dodała.

    Mężczyzna spuścił oczy nie mogąc wytrzymać jej spojrzenia. Następnie wypowiedział, najpewniejszym na jaki było go w tym momencie stać, głosem te słowa.

    - Wiem, wybacz. Przepraszam?

    Uścisk zelżał, aż po chwili palce puściły płaszcz. Kobieta zrobiła krok wstecz, odwróciła się i patrząc na księżyc odrzekła, jakby w powietrze albo do opustoszałych budynków.

    - Późno już. Musimy ruszać.

    Poruszali się wąskimi miejskimi kanałami. Nie mogli i nie chcieli ryzykować ponownego zauważenia na powierzchni. A może jednak zawrócić? ? ta myśl od wpadki ze strażą stawała się coraz głośniejsza. W końcu sprawy jakoś nie układały się po ich myśli, a szansa na wycofanie malała z każdym następnym krokiem. Amira znowu prowadziła przeciskając się przez zwężenia i pewnie stąpając po śliskich kamieniach. Od momentu rozmowy na placu nie zamienili ze sobą ani słowa. Po długiej i męczącej wędrówce śmierdzącymi tunelami, która dla mężczyzny wydawała się trwać wieczność, dotarli w końcu do wylotu. Na jakiekolwiek wycofanie się było teraz już za późno. Przez zakratowany okrąg przedzierały się smugi światła. Tego się spodziewał. Tego się obawiał.

    - Krata. ? skomentował oczywisty fakt mężczyzna, decydując się wreszcie przemówić.

    - Co teraz zrobimy? ? dodał nie doczekawszy się żadnego słowa odpowiedzi.

    Amira przyklęknęła przy wylocie. Prawą ręką sięgnęła za pas i wyciągnęła mały, niepozorny i na oko bardzo lekki nóż. Powoli zaczęła wbijać klingę w muliste dno kanału tuż u podstaw kraty.

    - No daj spokój. - zaczął mężczyzna, patrząc na jej bezcelowe działania - Nie sądzisz chyba, że?

    Jednak nagle przerwał, gdyż ostrze zagłębiło się, a krata zaskrzypiała na starych zawiasach. Kobieta schowała nóż z powrotem za skórzany pas. Można było przez chwilę zauważyć iż spoczywają tam jeszcze dwa identyczne ostrza. Kiedy wyszli na otwartą przestrzeń owiało ich rześkie pustynne powietrze. Pierwszą rzeczą jaką zrobię po powrocie będzie porządna kąpiel ? pomyślał mężczyzna z ulgą wdychając świeżość nocnego powiewu pustyni.

    Wspinali się na kolejne wydmy. Pustynia skąpana w świetle księżyca wydawała się spokojnym oraz na swój sposób magicznym miejscem. Stanowiło to zupełne przeciwieństwo dla jej dziennego oblicza, kiedy po prostu zamieniała się w wymarłą, rozpaloną i nieprzyjazną krainę. Piekło na ziemi z ogniem sączącym się z Niebios.

    Drobny piasek przesypywał się między stopami, wpadał do butów. Mężczyzna znał drogę oraz miejsce do którego zmierzali, jednak pozwolił kobiecie aby dalej prowadziła. W milczeniu przyglądał się jej smukłej sylwetce, zgrabnym nogą, szczupłej talii, łagodnym ramionom. Na lewym zauważył niewielki tatuaż, kształtem przypominający jakieś zwierzę. Kobieta bardzo się zmieniła od czasu ich ostatniego spotkania.

    W pewnej chwili, na krótkim rękawie koszuli Amiry, dostrzegł niewielkie rozdarcie. Dziura, a raczej wyrwa w ciemnoczerwonym materiale nie była dużych rozmiarów, jednak miał pewność, że przy ich spotkaniu ubranie było w nienaruszonym stanie. Strzała ? pomyślał nagle. To było jedyne logiczne wyjaśnienie. Naprawdę miała wielkie szczęście. Nie darowałby sobie do końca życia gdyby miał ją na sumieniu.

    Pomiędzy kolejnymi wydmami, skryte w ciemnościach, zaczynały majaczyć niewyraźne kształty ruin starej budowli. Coś jakby świątyni dawno już zapomnianego boga. Kamienne bloki, mimo iż obecnie w sporej części przysypane przez piaski, nadal sprawiały wrażenie monumentalnej budowli, która w ciasnych objęciach pustyni stawała się jeszcze bardziej tajemniczą. Mężczyzna uświadomił sobie jak dawno tu nie był. Miejsce przywołało zamglone nieco wspomnienia z wczesnego dzieciństwa. Czasu beztroskich zabaw i braku obowiązków. Czasu ich pierwszego spotkania.

    Przy wejściu Amira zapaliła pochodnię. Płomień rozjaśnił czeluście długiego korytarza. Tunel systematycznie schodził w dół. Na końcu krętych schodów znajdowała się obszerna komnata z kopulistym stropem. Przez dziurę w suficie zaglądała smuga światła. Tak, mimo upływu lat to miejsce w ogóle się nie zmieniło ? pomyślał mężczyzna. Ściany pokrywały te same tajemnicze hieroglify i resztki pradawnych malowideł, zasnute kurzem oraz pajęczynami. W centralnym punkcie znajdował się kamienny stół o kształcie elipsy. Na naznaczonym przez ząb czasu blacie, pośród resztek bogatego niegdyś reliefu, znajdował się wyryty znak. Obietnica powrotu. Symbol mimo iż częściowo przysypany przez piasek, dalej wiernie spoczywał na swoim miejscu. Przyrzeczenie ponad czasem. Amira podeszła do stołu i dłonią odgarnęła ziarna piasku. Nagle z korytarza dobiegło ciche echo kroków.

    - Ktoś tu jest? - powiedział mężczyzna, który pierwszy usłyszał dźwięki ? Idzie w naszym kierunku?

    Dodał ściszonym tonem. Kobieta odwróciła się od stołu i wsłuchała w dudnienie. Tak, to na pewno były kroki i to w dodatku nie jednego człowieka tylko co najmniej kilkuosobowej grupy. Amira kiwnęła do niego głową, a jej usta wypowiedziały bezgłośne ?chodź? ? pierwsze skierowane do niego słowa od czasu awantury na placu. Szybkim krokiem ruszyli w stronę jednego z licznych korytarzy. Starali się nie biec, aby echo nie zdradziło ich pozycji. Tunel posiadał liczne zakręty i małe boczne ślepe komnaty ? dawne grobowce. Korytarz niespodziewanie skończył się osuwiskiem. Niemożliwe ? pomyślał mężczyzna. Amira kiwnęła głową ?z powrotem?. Teraz prawie biegli. W tunelu dudniło echo. Kiedy znowu wkroczyli do komnaty ze stołem nic się nie zmieniło, nikogo nie w niej było. Może to tylko złudzenie, sen ? przeszła mu przez głowę myśl. Jednak biegł dalej. Podążał w ślad za Amirą, która wydawała się jakaś dziwna. Niby tak samo jak on zaskoczona zaistniała sytuacją i lekko przerażona ale można było dostrzec jeszcze jedno uczucie, którego teraz nie potrafił odgadnąć. Może to niepewność oraz niezdecydowanie? Nie, ta kobieta zawsze wiedziała co robi. Więc co? Nie mogąc znaleźć odpowiedzi odrzucił dręczące myśli. Amira zdążyła go wyprzedzić o kilka kroków i już skręciła w kolejny korytarz ? ten którym przyszli.

    Wejście do tunelu. Nagłe jasne światło naprzeciwko, z tyłu również. Postać Amiry stojąca nieruchomo z zwróconą do niego twarzą. Jednak jej oczy nie przyglądały się towarzyszowi, były skierowane gdzieś w nieokreśloną przestrzeń za nim. W kierunku drugiej pochodni. Twarz była bez wyrazu. Chciał odwrócić głowę ale silne uderzenie w tył skroni zwaliło go z nóg. Leżąc bezwładnie na zimnym kamieniu, przez lekką mgłę zauważył jak zza pleców kobiety powoli wyłania się jakiś kształt.

    - A nie mówiłem żeby poczekać. ? powiedział wysoki męski głos.

    - Jak zwykle miałeś rację Nour. - zawtórował mu nieprzyjemny rechot ? Mamy żuczka?

    I od ścian odbił się echem rubaszny śmiech.

    Postać stojąca koło kobiety wyszła z ciemności. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna odziany w typowy wędrowny ubiór. Na lewym ramieniu miał tatuaż - skorpiona. Przy jego pasie błyszczał miecz, a z oczu, nawet w lekkim mroku, biło groźne spojrzenie. Mężczyzna położyła rękę na ramieniu Amiry i przemówiła do niej.

    - Chodź, Ami. Czeka nas sporo spraw do uzgodnienia.

    Kobieta jeszcze chwilę stała w bezruchu. Patrzyła, jak gdyby z lekkim współczuciem w oczach na swojego, leżącego na ziemi, towarzysza. Jednak już po chwili zniknęła w mroku w ślad za Nourem. Mężczyzna próbował wstać, lecz gdy tylko zdołał się lekko podnieść kolejny cios wymierzony w tył głowy, niczym grom powalił go z powrotem.

    - A ty dokąd pełźniesz robaczku?.. ? rechoczący głos z ciemności ? Zabawimy się?

    Trochę ciszej i bardziej bulgocząco. Tym razem głos dobiegł do niego tuż znad uszu.

    - Zeinab! ? zadźwięczał z oddali męski tenor ? Zwiąż naszego gościa, później z nim porozmawiam.

    Mocny sznur zaczął zaciskać się wokół nadgarstków i nóg. W usta wżynał się knebel. Zeinab krępując jeńca spostrzegł kawałek lśniącego metalu, który teraz wystawał spod szarego płaszcza.

    - Popatrzcie no, poparzcie. ? zarechotał sam do siebie obracając w ręku zdobiony sztylet - Chyba nie będziesz miał nic przeciwko jak sobie zatrzymam ten nożyk.

    - Tobie i tak już raczej nie będzie potrzebny? - dodał i znowu wybuchnął nieprzyjemnym śmiechem.

    Do uszu jeńca dotarło jeszcze ?słodkich snów? oraz ?nie martw się, jeszcze się zabawimy??. Kolejny cios pozbawił go przytomności. Wszystko zlało się w nieprzeniknioną czerń. Rubaszny śmiech odbijał się w głowie coraz słabszym echem, aż w końcu ucichł zupełnie.

    Po wolnym i nieco mozolnym wstępie coś się dzieje :tongue: ... Mam nadzieję iż kolejne rozdziały będą, wciąż pod tym względem, zaskakiwać :cool:.

  17. I równo tydzień po pierwszym wpisie zamieszczam drugi rozdział "opowieści". Jeśli jakoś czytelnik (zakładając iż w ogóle takowy był) nie zraził się poprzednią częścią z radością sięgnie po "kontynuację", bo coś zaczyna się tam klarować :tongue: ...

    Zapraszam do czytania, a tych którzy nie zapoznali się z początkiem historii odsyłam na poprzednią stronę wątku.

    Miłej lektury :cool: .

    II

    Noc była spokojna i cicha. Ulice świeciły pustkami. Gdzieniegdzie tylko, zmęczeni po kolejnym ciężkim dniu pracy, mieszkańcy wracali odpocząć do swych domostw. Z niektórych okien sączyły się słabe światła.

    Stali w ciemnej uliczce, Pałac już dawno mieli za plecami. Kobieta przemówiła do swojego towarzysza.

    - Lepiej to załóż. ? i wręczyła mu szary płaszcz z dużym kapturem ? Tak na wszelki wypadek.

    Mężczyzna przyjrzał się łachmanowi i zrobił niewyraźną minę.

    - Przecież jest już noc. ? powiedział ? Nikogo nie ma na zewnątrz.

    - Może jest już zmrok i może na ulicach prawie nikt się nie włóczy. ? mówiła kobieta - Ale chyba zapomniałeś że musimy przejść przez bramy miasta, a tam na ogół jest straż.

    Mężczyzna z niechęcią odebrał brudny płaszcz i zaczął go zakładać. Nie krył się przy tym z lekkim obrzydzeniem.

    - Gotowe. ? powiedział.

    Kobieta zmierzyła go wzrokiem od stóp do głowy, a on wykonał obrót wokół własnej osi.

    - Zadowolona? ? spytał.

    Milczała patrząc na niego z lekką złością.

    - Co? ? zapytał po chwili ciszy, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.

    - Dobrze wiesz co. ? odparła, a w jej oczach coraz bardziej widoczne stawały się małe ogniki rosnącego gniewu. ? Kaptur,? chyba nie chcesz aby cię rozpoznali?

    Zadźwięczał jej stanowczy, nie znoszący sprzeciwu głos. Mężczyzna nie miał innego wyjścia, nasunął na zadbane włosy połatany i lekko śmierdzący kawałek materiału. Jego twarz skryła się w zupełnym mroku.

    - Ruszamy. ? odrzekła kobieta ? Podążaj za mną, znam skrót.

    No oczywiście, że znasz, w twoim fachu to przydatne ? pomyślał. Kiedy tak szli kolejnymi ulicami jej towarzysz jakoś nie mógł oswoić się z nowym płaszczem. Nie przywykł tego typu ubiorów, a zwłaszcza tak brudnych i śmierdzących jak ten który właśnie na sobie nosił.

    - Skąd wzięłaś te łachmany? ? zapytał w końcu mężczyzna, nie mogąc znieść zarówno panującej od dłuższego czasu ciszy jak i nieznośnego odoru.

    - Stary płaszcz dziadka. ? odparła krótko, po czym widząc zdziwienie w jego oczach stwierdziła, iż takiego typu odpowiedź chyba nie w pełni go usatysfakcjonowała, więc dodała.

    ? Oczywiście uprzednio do tego zdania przygotowany, porządnie wytarzany w końskim łajnie.

    Uśmiechnęła się.

    - Co takiego? ? spytał mogą uwierzyć w to co właśnie usłyszał.

    Teraz jego obrzydzenie i odraza do noszonego ubioru gwałtownie wzrosły. Twarz przybrała gniewny wyraz.

    - To tak na wszelki wypadek. ? powiedziała kobieta kładąc mu rękę na ramieniu ? Straże nie przywiązują większej uwagi do włóczęgów, a zwłaszcza tych śmierdzących.

    Kolejny uśmiech. W co ja się pakuję? ? pomyślał. Mężczyzna na chwilę zwolnił kroku, jednak kobieta chwytając go za rękę pociągnęła za sobą. Z szerokiej oraz zadbanej ulicy skręcili w wąski zaułek przypominający rynsztok. Ściany otaczających budynków były nierówne i spękane. Na bruku migotały małe czarne kształty, które panicznie i z piskiem uciekały im z drogi. Jego noga co chwilę zawadzały o jakiś nierówny kamień. Towarzyszka szła przodem jakby pewniej, z łatwością omijając wszystkie pułapki, zupełnie jakby, we wszechobecnym mroku, doskonale były dla niej widoczne. Mężczyzna nie wątpił, że tak właśnie było. Jego stopa spoczęła nagle na kolejnej przeszkodzie, która o dziwo okazała się dla odmiany być czymś miękkim i lepkim. Po dłuższej chwili wędrówki krętymi zaułkami dotarli wreszcie do normalnej szerokiej drogi, oświetlonej tu i ówdzie przez pochodnie.

    - Zbliżamy się do bramy, zachowaj szczególną ostrożność. ? powiedziała kobieta czujnie rozglądając się we wszystkie strony.

    Pusto. Ani żywej duszy. Gdzieniegdzie tylko cicho skwierczący ogień tańczył na pochodniach. Dobrze ? pomyślała. Jednak była pewna, że przy bramach spotkają straż. Babilon był dobrze pilnowanym miastem. Zwłaszcza od zewnątrz, co było niejako zrozumiałe w świetle ostatniej wielkiej bitwy. Czy raczej wypadałoby nazwać to najazdem który spowodował wiele zniszczeń i strat zarówno w ludziach jak i w miejskiej zabudowie, niemal doprowadzając miasto oraz kraj do upadku. Mimo iż to tragiczne wydarzenie miało miejsce już wiele lat wstecz jego skutki dało się dostrzec nawet dziś dzień. Co prawda na królewskim pałacu dawno nie było już nawet najmniejszego pęknięcia, czy poczerniałej cegły. Jednak niektóre domy, zwłaszcza w biedniejszych dzielnicach, wciąż nosiły ślady wielkiej potyczki. Tu i ówdzie widoczne były niewielkie dziury, osmolenia, a niekiedy jakaś zapomniana strzała.

    Kiedy byli już niedaleko bramy kobieta przystanęła w cieniu i ręką dała znak towarzyszowi aby i ten również się zatrzymał.

    - Straże. ? odrzekła i kiwnęła głową w stronę grupy żołnierzy ? Po dwoje z każdej strony wrót?

    - Po czworo. ? spokojnie poprawił ją mężczyzna, jak gdyby dumny z posiadania większej, od swojej towarzyski, wiedzy w tej materii ? W zeszłym tygodniu wzmocnili ochronę.

    Kobieta spojrzała mu prosto w oczy. Na jej twarzy malowało się lekkie niezadowolenie.

    - Myślałam, że Babilon to wciąż gościnne miasto. ? powiedziała.

    - I takim nadal jest. ? odparł jej towarzysz ? Jego bramy zawsze stoją otworem dla przybyszów o dobrych intencjach.

    Kobieta oparła ręce na biodrach i lekko przekrzywiła głowę.

    - A jak jest w rzeczywistości? ? zapytała.

    - No,? jeśli się pośpieszymy to może zdążymy przed zamknięciem głównych wrót. ? odparł mężczyzna ? Może?

    - No po prostu świetnie! ? powiedziała nieco podniesionym głosem kobieta ? Czy przypadkiem nie zamierzałeś mnie o tym uprzedzić wcześniej?

    Na jej twarzy na przemian mieszała się złość z rozczarowaniem. On tylko w milczeniu pochylił głowę, starając się ukryć ją jak najgłębiej w cuchnącym kapturze, który wydał się teraz dobrym, a już na pewno jedynym schronieniem przed piorunującym wzrokiem.

    - Idziemy. ? warknęła kobieta ? Jakby coś poszło nie tak rozdzielamy się i biegniemy do starej studni na spalonym dziedzińcu.

    Dodała już spokojniejszym ale dalej stanowczym głosem. Szli niedaleko siebie w niewielkim odstępie. Kobieta lekko na przedzie, a on kilka kroków za nią. Gdy zbliżali się do bramy tylko jeden, z grupki grających w kości, strażników na chwilę rzucił w ich kierunku krótkie spojrzenie, po czym znowu chwycił za skórzany kubek. Tak, wracaj do gry, nic się nie dzieję. To tylko młoda niewiasta pomaga biednemu staremu żebrakowi ? powiedziała w myślach kobieta. Jej towarzysz podniósł lekko ręce starają się głębiej nasunąć kaptur, który teraz jakby na złość cofnął się niesiony nagłym podmuchem pustynnego wiatru. Spod rękawów łachmanu na moment wysunął się kawałek bogatej, czystej szaty.

    - Hej! ? dało się nagle słyszeć wołanie zza pleców ? Wy tam!

    Był to samotny strażnik stojący na skraju wewnętrznej bramy. Najwyraźniej gra towarzyszy go nie pociągała, a może przegrał już wszystko? Nie zatrzymuj się! - pomyślała błagalne kobieta. Kilka kroków i znowu.

    - Hej! Mówię do was dziadku! ? dobiegły ich te same krzyki.

    Nie zatrzymuj się, po porostu idź! ? dźwięczał głuchy rozkaz w jej głowie. Kolejne kroki, które wydawały się wiecznością.

    - Zatrzymać się natychmiast! ? krzyk wartownika odbił się echem od grubych murów.

    Cześć z grających spojrzała teraz w ich kierunku, wyraźnie zaciekawiona. Po drugiej stronie bramy dwóch drzemiących żołnierzy wyrwało się nagle z głębokiego snu i niczym oparzeni stanęli na baczność. Ich długie halabardy zagrodziły większą część dalszego przejścia.

    Biegnij, biegnij, biegnij! ? pomyślała kobieta. Gwałtownie obróciła się na pięcie i zerwała do ucieczki. Mignęła swojemu towarzyszowi tuż przed twarzą. Strażnik jak gdyby zaskoczony całym nagłym zajściem stał przez moment niczym słup soli, jednak w końcu rzucił się w spóźnioną pogoń za nieznajomą. Żołnierz nie miał dużych szans w tym wyścigu, nie sam, nie w ciężkiej zbroi i już na pewno nie z taką zawodniczką. Mężczyzna stanął nieruchomo i tylko odprowadził swoją towarzyszkę wzrokiem. Dystans w tej pogoni, między goniącym, a ściganą ciągle się powiększał. Niedługo dobiegnie do wąskich i krętych uliczek slumsów, a tam będzie już bezpieczna ? pomyślał. Nagle uświadomił sobie, że nadal stoi pomiędzy wrotami, a zza pleców dobiega coraz głośniejsze dudnienie. Zerwał się do biegu. Straże za nim. W trakcie ucieczki kontem oka spojrzał w kierunku gdzie wcześniej znajdowała się grupka graczy. Nie było ich tam. Podążyli w pogoń za kobietą, która wciąż była doskonale widoczna na szerokim oświetlonym trakcie. Czemu jeszcze nie skręciła w boczną uliczkę? ? pomyślał. Nagle zrozumiał iż w ten sposób właśnie odciąga od niego żołnierzy. Oczyszcza mu drogę ucieczki. Postarał się jeszcze bardziej przyspieszyć bieg. Obszerny płaszcz krępował ruchy. Już niedaleko ? pomyślał.

    - Stój! Stój! ? dobiegło donośne wołanie zza jego pleców.

    Przechylił na chwilę głowę. Kaptur zsuną się. Nie było jednak potrzeby by tracić czas na jego poprawianie. Znajdował się w prawie zupełnych ciemnościach. Już za kolejnym budynkiem skręci w ciemną, wąską alejkę i rozpłynie się w mroku. Z tyłu dostrzegł swój pościg. Jego uwagę przykuło jednak kilka niewyraźnych kształtów, które mignęły na murach. Nie mógł dokładnie ich zidentyfikować. Lecz w jednej chwili przez głowę przebiegła mu nagła myśl, czy raczej obawa ? łucznicy! Jak gdyby na potwierdzenie tych słów w powietrzu świsnęły strzały. Jedna z nich wbiła się w budynek tuż koło jego głowy. Nie żartują ? pomyślał gdy znikał w czeluści zaułka.

    Kiedy tak biegł w ciemnościach jego umysł przeszyła błyskawica ? Amira! Miał na dzieję, że nic jej nie jest, iż jest już bezpieczna. Chciał pomóc, ostrzec, ratować. Jednak dobrze wiedział iż nie ma jak. Nie jest w stanie. Została mu tylko słabnąca nadzieja, która zaczęła ustępować poczuciu winy za spowodowanie wpadki, ale postanowił się nie zatrzymywać. Biec dalej, aż do starej studni ? starał się tym postanowieniem wyprzeć inne myśli. Co ja robię? ? nieustanne echo odbijało się w jego głowie.

    Tymczasem oświetlonym traktem nadal biegła Amira. Pogoń zdążyła się już oddalić. Jeszcze tylko kilka kroków. Znajdzie się w mroku gdzie skręci w zaułek, a wówczas ? żegnajcie straże. Te słowa samozadowolenia dźwięczał jej w głowie. Serce w piersi waliło głośno, oddech był szybki lecz miarowy. Na murze nad bramą para łuczników sięgnęła do kołczanów. Zwinnym ruchem umieścili strzały na łukach. Amira minęła ostatnią pochodnię. Po lewej ukazała się przerwa pomiędzy budynkami. Łucznicy puścili cięciwy. Kobieta gwałtownie skręciła w stronę czeluści. Świst strzał. Upadek.

    No i mamy pierwszy cliffhanger (jakiż ja oryginalny jestem ;) ).

  18. Hm... ciekawy temat muszę powiedzieć. Tym bardziej jestem zaskoczony tym iż wątek wciąż żyje :wink: ...

    Cóż, zanim znajdę czas na przekopywanie się przez co lepsze fragmenty tematu, wrzucę coś od siebie. Opowiadanko jest sprzed kilku ładnych lat, ale od tamtego czasu nic nowego nie napisałem (chociaż rozpocząłem kilka projektów). I jeszcze jedna (a może dwie) rzecz(y) - opowiadanie zainspirowane grą (nie jest to jednak jakaś jej kalka, ale co najwyżej luźne osadzenie w realiach), oraz ostrzeżenie - nie spodziewajcie się po tym drugiej Masłowskiej, czy bóg wie kogo (ocena z pisemnej maturki brutalnie to zweryfikowała, chociaż teraz patrząc z perspektywy czasu, o z grozo, wówczas pisałem jeszcze gorzej). Aby już więcej nie zanudzać - dzisiaj pierwszy rozdział (czy raczej rozdzialik), później (mniej więcej co tydzień, może kilka dni) następne.

    Miłej lektury :laugh: ...

    Rozdział I

    Ciężkie, bogato zdobione, drzwi otwarły się z trzaskiem. Na podłodze zatańczył kurz. Zasłony lekko zakołysały się na wietrze. Echo mocnych kroków przybierało na sile. Stuk, stuk, stuk? Dudnienie ominęło jednak komnatę i powoli cichło. Znowu donośne trzaśnięcie. Kolejne pomieszczenie. Kroki. Cisza.

    Komnata była przestronna i bogato urządzona. Jednak z umiarem, bez zbędnego przepychu. Ściany w kilku miejscach pokrywały pozłacane reliefy. W centrum pomieszczenia znajdował się duży drewniany stół, na którym paliło się kilka świec. Rozgrzany wosk co chwila skapywał na lśniący blat, tuż koło kałamarza i kilku porozrzucanych kartek. Na czerwonym łożu z baldachimem, pośród licznych poduszek, spoczywał lśniący sztylet. Jego zdobiona złotem, bogato rzeźbiona rękojeść mieniła się w blasku płomieni. Na marmurowej posadzce leżała jedna z kartek. Zza okna dobiegały odgłosy nocy - szelest drzew, gra świerszczy.

    W lekkim świetle księżyca dało się dostrzec nagłe poruszenie niewielkiego cienia. Za nim jakby z pod ziemi wyrósł drugi, nieco mniejszy. Większy zatrzymał się w połowie drogi między łożem, a oknem.

    - No, na co czekasz? ? powiedział, prawie szeptem młody kobiecy głos.

    Większy cień odwrócił się w kierunku okna. W słabym i rozproszonym świetle jego towarzyszka, stulona przy futrynie, wydawała się tylko niedużą czarną plamą. Ja dopiero mogę być plamą jak wszystko się wyda ? pomyślał.

    - Bierz go i chodźmy w końcu. ? ponagliła trochę głośniej kobieta.

    Postać jak gdyby ocknęła się z głębokiego transu i ruszyła dalej w kierunku łoża. Jedną ręką odsunęła kotarę, a drugą sięgnęła po sztylet. Dłoń zamarła tuż nad rękojeścią. Po co ja to robię? Co ja w ogóle robię? Nieustannie kłębiące się w głowie myśli nie dawały mu spokoju.

    - Dalej! ? znowu ponaglenie zza pleców, tym razem nawet głośniejsze niż było potrzeba.

    Ręka chwyciła w końcu sztylet. Palce mocno zacisnęły się na rękojeści. Postać cofając się do okna przeleciała wzrokiem po całej komnacie, a w szczególności po otwartych na oścież drzwiach.

    - W końcu. ? odrzekł z ulgą kobiecy głos, gdy już obie postacie znajdowały się przy oknie.

    - Przez moment naprawdę myślałam, że się rozmyśliłeś. ? dodała kobieta ? Że?

    Zamilkła i spojrzała na niego swoimi ciemno brązowymi oczami. W kąciku usta pojawił się lekki uśmiech.

    - Że, co? ? zapytał młody męski głos.

    - No wiesz. ? wymiana spojrzeń, jeszcze większy uśmiech. ? Że stchórzysz.

    - Ja?! ? odparł trochę urażony młody mężczyzna ? Przecież obiecałem, a wiesz że nie mam w zwyczaju niedotrzymywania złożonych przyrzeczeń.

    - Zupełnie jak twój ojciec. ? odparł kobiecy głos ? Idźmy więc.

    Kobieta wstała i podeszła bliżej okna. Teraz można było dostrzec niemal całą jej smukłą, niewysoką postać.

    - Ja się tylko zastanawiam? - zaczął niepewnie mężczyzna ? Czy na pewno dobrze robimy, czy nie popełniamy błędu za który potem będziemy długo żałować

    - Jak zwykle przesadzasz. ? odrzekła do niego kobieta i uśmiechając się otworzyła szeroko okno.

    Tobie to łatwo tak mówić ? pomyślał mężczyzna. Postaw się w moim miejscu. Zasłony mocniej zakołysały się na wietrze. W jednej chwili kobieta była na gzymsie. Już chciała ponownie ponaglić swojego towarzysza, jednak ten sam wstał i ruszył w ślad za nią. Przez moment spoglądał jeszcze leżącym na podłodze kartką. Papier pokrywało równe, smukłe pismo. Przymknął cicho okno i podążył za kobietą, która zdążyła już całkiem sporo się od niego oddalić. Zwinnie poruszała się między gzymsami i kolumnami, z gracją przeskakiwała kolejne balkony. Jak ja nie cierpię wysokości ? pomyślał mężczyzna przelatując pomiędzy tarasami. Gdy lądował jego noga coś potrąciła. Niewielki ciemny kształt poszybował w dół, a następnie roztrzaskał się o kamienny dziedziniec. Lekkie echo dobiegło do jego towarzyszki, która przystanęła na chwilę. Zmierzyła swojego mężczyznę groźnym wzrokiem. W co ja się pakuję? ? pomyślał i ruszył dalej znikając w mroku nocy. Okrągły księżyc zasnuły ciemne chmury.

    P.S. Tak, tak, wiem... nie ma tytułu i od początku nie miało. Jak was to tak "boli" wymyślcie coś sami ;)...

×
×
  • Utwórz nowe...