King Lizard - czyli słowo o "The Doors"
Dzisiaj muzycznie. Ostatnio pół nocy spędziłem oczekując na film Olivera Stone'a "The Doors", a drugie pół rzeczony film oglądając. W postać legendarnego wokalisty, poety, Króla Jaszczura, najprościej mówiąc - Jima Morrisona wcielił się Val Kilmer. Jeśli chodzi o film, to mam co do niego mieszane uczucia (sami członkowie zespołu nieprzychylnie ocenili ten obraz). Z Jima Morrisona zrobiono alkoholika, narkomana i nawołującego do orgii seksualnych, borykającego się z problemami natury emocjonalnej, człowieka. W moim przekonaniu muzyka zeszła nieco na dalszy plan. Chodź nie powiem, można było usłyszeć parę kultowych kawałków grupy, tj. "Light my Fire", "Break on through" ( które pisząc to słucham ), czy kultowe wręcz i niezwykle odważne "The End" - tak chodzi mi o fragment :
Father, yes son, I want to kill you
Mother...I want to f*ck you.
Z " The Doors" po raz pierwszy zetknąłem się jakieś dwa lata temu, podczas moich muzycznych wojaży i stabilizowania się rockowego frontu. Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie właśnie kawałek "The End", który słyszałem bodajże w "Czasie Apokalipsy". Niezwykły, charakterystyczny styl grupy, stawia zespół na szczycie muzyki psychodelicznej. Postać samego Morrisona -odprawiającego indiańskie tańce na scenie, nieprzebierającego w słowach i czynach, wreszcie tworzącego poezję trudną, naszpikowaną symbolami, sprawia że zalicza się go do grona "poetów przeklętych", bądź "wyklętych", jak kto woli.
Ulubionego kawałka wybrać nie sposób, każdy bowiem to osobna historia, zapewniająca fantastyczne doznania artystyczne.
Kilka utworów :
5 komentarzy
Rekomendowane komentarze