Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

[Free] Tenchi Fukei

Polecane posty

Zmęczony przekroczyłem automatyczne drzwi mojej kwatery, znajdującej się godzinę marszu od Świątyni. Był to mały, okrągły domek, w sam raz dla moich potrzeb. Odpiąłem od pasa pochwę z mieczem i odłożyłem go na bok. Położyłem się i zasnąłem.

Aktywność mego mózgu mocno spadła, ale poprzez sen wyczułem pewną zmianę w mym pokoju. Pozwoliłem zmysłom wrócić do pełni mocy. Tylko niepewności zawdzięczałem, że błyskawicznie nie wstałem z łóżka. Dopiero, gdy się upewniłem, że jest w porządku, podszedłem do biurka i podniosłem z niego kryształ, którego wcześniej tu nie było. Był to memonit: takie kryształy w czystym stanie są używane przez Samalian do zapisywania danych. Mikroskopijne kanaliki, bruzdy i złobienia drążone są czystą mocą myśli, tworząc coś na wzór kopii świadomości. Korzystając ze swej własnej energii można kryształ pobudzić i go odczytać. Po raz pierwszy widzę taki na tej planecie. Wdech, wydech. Pozwalam energii krążyć w mych dłoniach, po czym puszczam ją w kryształ. Zagłębiłem się w historię przed setek lat.

Samalianin Vecor miał tego dnia stać się Archontem. Wtedy też pojawiła się wyrwa do negacji, przez którą przedarł się gigantoid. Jeden z Mistrzów udał się tam wraz z doborową dwudziestką, wśród której był mój rodak. Połowa zginęła, reszta ledwo przeżyła. Wśród nich był umierający Vecor, który w krytycznym momencie odwrócił uwagę demona chcącego swą wielką łapą zgnieść Mistrza. Umierając, wykorzystał memonit i poprosił o przekazanie takiego rozszerzonego programu treningowego kolejnemu Samalianinowi w szeregach Zakonu. To byłem ja.

Chłonąłem wiedzę jak człowiek po pobycie na pustyni wodę. Uczyłem się, jak przewidywać ruchy wroga na podstawie rozkładu jego energii, nowych technik szermierczych przystosowanych dla mojej rasy oraz poznałem kilka sposobów treningu. Wszystko to trwało niecałe dziesięć minut, po czym kryształ zamilkł. Potrzebowałem więcej mocy, aby dalej go odczytywać.

Udałem się nazajutrz do pobliskiego Zbrojmistrza i otrzymałem dwie wąskie bransolety z podzespołami blokującymi, które miały być moimi nowymi ogranicznikami. Ale nie tylko: wykonane z bardzo ciężkiego stopu ważyły każda po pięćdziesiąt kilogramów. Trening będzie trwał cały czas. Skierowałem się do Świątyni i znalazłem tam wolną salę do szermierki. Z trudem wyciągnąłem miecz i zacząłem wykonywać podstawowe cięcia. Po kilku minutach takiej rozgrzewki przećwiczyłem wszystko, co umiałem, chcąc wiedzieć, jak to rozwiązanie sprawdzi się w walce. Następnie zdjąłem bransolety i powtórzyłem to samo z mniejszym obciążeniem. Nie mogę popaść w rutynę i muszę znać granice wkładanych w ciosy sił, niezależnie od warunków. Potem jeszcze raz z bransoletami i znowu bez i tak do końca dnia. Trenowałem tak kilka dni, aż ogłoszono mobilizację wszystkich środków.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Admirale. - oficer w dystyngowanym, purpurowo-czarnym mundurze zasalutował wchodzącej postaci.

Czerwono, mechaniczne oko szalejące w lewym oczodole na chwile zatrzymało się na człowieku, żeby wpatrzyć się w ekrany taktyczne. Pół-mechaniczny, pół-organiczny, jeden z Genseków odpowiedzialny w głównej mierze za wojskowość wkroczył do głównej sali wojennej. Każdy, powolny krok metalowej nogi odbijał się echem wprowadzającym odrobinę różnorodności wobec nieustających komunikatów radiowych co w obecnej sytuacji nie było zbyt dziwne. Nie minęło nawet dwanaście standardowych godzin od aktywacji super broni jaką posiadał Zakon - byłoby dziwne, gdybym tak technologicznym świrom umknął tenże fakt - a Grignus stał się polem bitwy. W istocie, demony są niesamowitymi istotami, przemknęło admirałowi.

- Raportujcie. - mruknął tylko jedno słowo nie zmieniając wyrazu twarzy ani o centymetr.

- Tak jest! - jeden z oficerów łącznikowych, w randze kapitana, obrócił się na pięcie salutując. - Flota Zeta-33 oraz Gamma-12 przed chwilą zostały całkowicie wyeliminowane z walki w górnych warstwach atmosfery a pierwsze demony osiągnęły odległość mniejszą niż jednostka astronomiczna od powierzchni planety. Jednostki z flotylli Tango-1-5 oraz super-niszczyciele z stoczni Idrylla zostały wysłane do wsparcia walczących. Brak innych miejsc szturmu, najwyraźniej demony skupiły całą swoją siłę ataku w jednym miejscu. - mówił szybko i płynnie.

- Liczebność wroga?

- Około trzysta. Nasze sygnatury wskazują na najsłabszy tym demonów.

- Obrona przeciwlotnicza?

- Aktywna od momentu szturmu Dominium. W 13% sektorów kończona jest właśnie kalibracja dział jonowych.

- Mobilizacja sił naziemnych?

- Ukończona w 95%. Pozostało jeszcze kilka okręgów na północy. Absolutna sprawność bojowa zostanie osiągnięta nie później niż pierwsze demony dotkną ziemi.

- Przekazać wytyczne: trzymać teren bez względu na koszta. Priorytetem jest jak najdłuższe powstrzymanie demonów od powierzchni planety. W tym czasie, wraz z dywizjami ściągniętymi z linii frontu, zbierzemy grupę do kontrataku na demoniczny portal. Powiadomcie mnie kiedy "Czerwony Pył" zostanie przygotowany.

- Tak jest!

Admirał skrzyżował ręce w geście zadumy. Wobec absolutu nawet nasza najpotężniejsza broń, chowana na czarną godzinę, nie jest w stanie nic zrobić... jednakże mimo to próbujemy. Próbujemy, bo taki jest nasz cel. Honor. Jeżeli te pie****ne paskudy sądzą, że damy się zjeść ze stoickim spokojem to grubo się mylą. Staniemy im ościom w gardle.

* * *

Nie potrzebowałem przemieszać się po negacji. Nie jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że Wysokie Demony mogą zamanifestować się w każdej jej części kiedykolwiek zechcą. Niemniej uczucie zdziwienia zagościło w mym umyśle przez krótką chwilkę zastąpione przez zażenowanie. Idąc do przodu zapominam już o przebytej ścieżce... patetyczne.

- Witaj Dantalionie, doskonała robota. - wylewnie przywitał się mój mentor, Maledictus. - Naprawdę wyśmienita. Przepełniała mnie radość obserwując twoje poczynania od samego początku. Pokazałeś co to znaczy działać jak prawdziwy demon. Sojusz z Dominium, wykorzystanie zamieszania a ponad to stanięcie wobec wojowników Zakonu. Jak tak dalej pójdzie to niedługo zajmiesz moje miejsce. - demon ryknął śmiechem. - Zakładam jednak, że nie wróciłeś tutaj tylko po to aby wysłuchiwać pochwał na swój temat.

Spojrzałem na nieruchomą trójcę potężnych i milczących. Pokłoniłem się w geście szacunku.

- Oczywiście. - wziąwszy oddech kontynuowałem. - Otwarcie Bramy w sferze wpływów Syndykatu zostało zakończone powodzeniem. Sam układ planetarny obrócony w nicość przez broń Zakonu. Przejście wytrzymało i najprawdopodobniej teraz demony atakują Grignusa... przy czym humanoidzi zostali bronić bramy przed nieoczekiwanym atakiem. Tak na wszelkie wypadek. Nie wiem co teraz zrobi reszta stron, ale plan... można powiedzieć... został wykonany. Teraz nikt nie ma czasu myśleć o wojnie.

- Słuszne spostrzeżenie. - odezwał się Pursos. - Niemniej przy okazji pojawiła się inna materia, która jednak zostanie omówiona wśród Wysokich Demonów.

- Dalsze zalecenia? - pozwoliłem odezwać się po dłuższej chwili.

- Żadnych. - odparł Abaddon. - Wykonałeś główną część swojego zadania a kwestią czasu będzie dopełnienie się reszty nawet bez udziału demonów. Prędzej czy później Zakon zamknie Bramę a nam przyjdzie czekać do kolejnego razu. - nie słychać było krztyny przejęcia w jego głosie. - Działaj dalej wedle własnego uznania.

I tyle. Pomieszczenie zniknęło a ja znów znalazłem się w negacji taką jaką znam najlepiej.

Wedle własnego uznania?

Gdybym miał ciało uśmiechnąłbym się teraz najpaskudniej jak potrafiłem czując buzującą mieszankę agresji i radości we wnętrzu.

Pasuje mi jak cholera.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ucichło. Myślę, że możemy ruszać.

To powiedziawszy, opuściłem magazyn i dałem znak Lilith i Izualowi, że teren jest czysty. Ruszyli za mną.

- Myślę, że nie powinniście się tak bać o patrole ? rzekł sukkub w pewnym momencie. ? Staram się obrać taką drogę, żebyśmy spotkali jak najmniej mogących nam zaszkodzić facetów. Tamten miał całkiem nieźle zakodowane, co i jak.

- Bardzo dobrze ? odpowiedziałem. ? Kiedy dojdziemy na miejsce?

- Musimy pokonać jeszcze kilka zakrętów, ale tak to jesteśmy niedaleko.

Kiwnąłem głową. Przez chwilę, jak maszerowaliśmy, faktycznie nie zauważyłem żadnego republikanina. Dopiero za którymś z kolei zakrętem - w prawo - przyparłem do ściany i gestem kazałem towarzyszom się zatrzymać. Wyjrzałem zza rogu. Ujrzałem w najbliższej części korytarza patrol złożony z czterech strażników ? dwóch niedaleko, resztę na skraju.

?Przejście przez nich bez kontaktu bezpośredniego jest niemożliwe? Zatem??.

Swoje obserwacje przekazałem reszcie.

- No, to teraz wy myślcie, bo ja już dość zrobiłam ? rzekła Lilith.

Izual mimowolnie prychnął.

- Ciszej ? odezwałem się, po czym rozejrzałem po okolicy. Kiedy spojrzałem na podłogę, szybko znalazłem rozwiązanie. ? Nie jest to jednak do końca nowa twierdza.

Oboje popatrzyli na mnie zdziwieni.

- Spójrzcie na podłogę ? ciągnąłem. ? Jest na niej żwir. Widzę nawet drobne kamienie. Izual, jeden jest obok ciebie.

Demon spojrzał na ten kamień, po czym go podniósł.

- Wiesz, co z tym zrobić ? bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.

- Wiem, Shan?ten?ranie ? odpowiedział Izual, po czym rzucił mocno tym, co trzymał, od strony tamtego korytarza. Dało się słyszeć hałas. Potem usłyszałem czyjś głos, a potem kroki.

- Odsuńmy się ? poleciłem, po czym wróciliśmy się do innego fragmentu korytarza. Schowaliśmy się za róg i czekaliśmy.

Na widoku pojawił się jeden z tych strażników. Rozglądał się uważnie po części korytarza, na której jeszcze przed chwilą się znajdowaliśmy ? nie mógł jednak niczego wybadać. W końcu znalazł się blisko rogu, za którym teraz staliśmy. Na moją komendę Lilith i Izual odsunęli się. Strażnik mnie zauważył ? wyciągnął wówczas broń i chciał krzyknąć, by wszcząć alarm. Tylko że również ja dobrze widziałem jego.

Na swoich pazurach, momentalnie wbitych w jego szyję, poczułem krew. Republikanin krztusił się przez chwilę, a potem jego twarz bezwładnie opadła na bok. Wyjąłem szpony. Ciało upadło.

Drugi strażnik zdziwił się, czemu tamtego nie ma już tak długo. W końcu sam ruszył z posterunku, by zobaczyć, co się stało. Ale już za pierwszym rogiem poczuł pięść Izuala na twarzy. Został ogłuszony momentalnie.

- Wolę go nie zabijać ? powiedział demon, zabierając jego ciało z widoku. ? Nie to jest naszym zadaniem.

- Może to nawet lepiej, że jeden żyje ? stwierdziłem. ? Wiem, jak przedostać się przez ten korytarz.

Trzymając ciało w pionie, wparowałem natychmiast do tej części korytarza, którą musieliśmy oczyścić. Kiedy strażnicy mnie zauważyli, wyciągnęli miecze i chcieli ruszyć ? ale momentalnie stanęli w chwili, gdy przystawiłem pazury do szyi republikanina.

- Jako demon składam wam propozycję nie do odrzucenia ? powiedziałem groźnie. ? Wasz kolega tylko stracił przytomność. Jeśli chcecie, by jeszcze żył, macie złożyć broń i przepuścić nas bez rozlewu krwi.

Jeden z nich chciał krzyknąć ? ale nagle zmaterializował się za nim Izual, który zatkał jego usta dłonią. Obok mnie pojawiła się też Lilith. Przerażeni strażnicy zrobili szersze przejście.

- Nie próbujcie wzywać posiłków, inaczej tu wrócimy ? odezwałem się, po czym puściłem strażnika wolno. Nie przeszkodziło to jednak Izualowi ogłuszyć tamtych, uderzając ich po twarzach.

- Co za pierdoły ? powiedziała Lilith, jak szliśmy dalej. ? Niby tacy wyszkoleni, a dali się podejść tak prostemu fortelowi. W ogóle to skąd umiesz materializację, Izual?

- Ćwiczyłem to ? odparł demon. ? W warstwie negacji przychodzi mi to bez problemu, ale tutaj musiałem naprawdę mocno się skupić, żeby coś z tego wyszło. Teraz straciłem mnóstwo energii?

- Wystarczyło ? wtrąciłem. ? Przy najbliższej możliwej okazji odpoczniemy. A teraz gdzie mamy iść, Lilith?

- Czekaj, smoczuś, niech pomyślę? Nie jestem pewna.

- Jak to nie jesteś pewna?

- Ten, z którym rozmawiałam, wiedział o istnieniu reaktora, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie dokładnie się znajduje. Wypytywałam też innych, ale oni także nie mogli mi nic powiedzieć.

- Niech ich? Więc cały czas idziemy po omacku?

- Nie do końca. Ci z Republiki mówili, że pewnej części twierdzy pilnuje niewielka grupa magów. Idziemy cały czas w tę stronę, ponieważ prawdopodobnie tam będzie nasz cel.

- Mimo to lepiej zrobimy, jeśli się rozdzielimy. Być może znajdziemy reaktor tam, gdzie mówisz, ale musimy być tego absolutnie pewni. Teraz ja idę korytarzem prosto, a wy skręcicie w prawo. Rozdzielicie się według własnego uznania.

- Mogą nas znaleźć ? powiedział Izual.

- Razem możemy wiele, ale jeśli nas wszystkich wykryją, to będziemy mieli problem. A w przypadku rozdzielenia jedno z nas może drugiemu pobiec na pomoc. A teraz wyruszam.

W chwili, gdy się rozdzieliliśmy, rozłożyłem skrzydła i resztę korytarzy przemierzałem nad podłogą. Może i dostaliśmy się tak daleko, ale wykazaliśmy się przy tym brakiem ostrożności ? kiedy zauważą między innymi tamte ciała, na pewno będą wszczynać alarm, o ile już tego nie zrobili. Nie przejmowałem się więc, że ktoś może usłyszeć łopotanie skrzydeł, bo to tak naprawdę nie miało już znaczenia. Musiałem się pośpieszyć.

Dopiero gdy wyczułem czyjś zapach oraz energię magiczną w pobliżu, wylądowałem. Ta osoba musiała być silnym magiem, w przeciwnym razie nie wiedziałbym o jego obecności. Schowałem się za rogiem i wychyliłem łeb. Ujrzałem tam postać ubraną w płaszcz z kapturem całkowicie zakrywającym jej głowę. Stała przy ścianie nieruchomo ? musiała czegoś pilnować.

?W otwartą konfrontację nie mogę iść, ponieważ nie wiem, co on potrafi. Tylko że w tej sytuacji nie widzę innego wyjścia? Zawsze jednak mogę zaryzykować coś jeszcze??.

Wezbrałem siłę w płucach. Przez moje ciało zaczęła płynąć energia, którą tak kochałem. Nadąłem się. W końcu wypuściłem to, co trzymałem przez chwilę ? jęzor ognia. Pomknął on w stronę tej postaci. Cała część korytarza, w którym się znajdowaliśmy, i płaszcz tamtego pokryły się płomieniami. Napawałem się tym widokiem, który wzbudzał we mnie swojego rodzaju radość? Jednakże dopiero po chwili zauważyłem, że ten tutaj wciąż stoi nieruchomo ? ani drgnął. Ponadto trudno to wyczuć, ale odniosłem wrażenie, że on? uśmiechnął się?

Zaczął na mnie patrzeć. Jego oko błysnęło. Wtedy doznałem specyficznego uczucia.

Znalazłem się w miejscu, które równie dobrze można nazwać nicością. Poza ledwo widoczną ziemią wszystko było puste ? ciemne i pozbawione jakichkolwiek szczegółów.

?Strach u demona? Na pewno nie tutaj. Ten mag sporo umie, ale niech nie myśli, że przestraszę się jego sztuczek?.

Nagle kilkanaście kroków przede mną pojawiła się postać. Jej wygląd sugerowałby, że jest to Ziemianin, i to z nagim korpusem ? tylko że z jej pleców wyrastały pokryte piórami skrzydła.

?Pamiętam, że istnieją rasy posiadające skrzydła. Temu jest najbliżej do Avianina ? tylko że oni upodobali sobie raczej technologię, a do tego ich skrzydła są srebrnoszare. Ten mag pochodzi z podobnej rasy, ale jednak innej?.

- Demonie Ognia ? zaczął mag. ? Dziwię ci się, że udało ci się zajść tak daleko w twierdzy Republiki. Czego tutaj chcesz?

- Szlachetny magu o anielskich skrzydłach, nie powinno cię to obchodzić ? odparłem. ? Domyśl się, o co może chodzić demonowi. I powstrzymaj mnie.

- Czyli do konsensusu nie dojdziemy? Spodziewałem się tego. Zatem? zdychaj, pomiocie!

Mag rozłożył skrzydła ? ja zrobiłem to samo. Obaj w tym samym momencie odbiliśmy się od ziemi. Przeciwnik wziął do ręki sztylet. Starliśmy się w szybkim tempie. Zaatakowałem pazurami, lecz on zrobił unik. Pchnął bronią ? odleciałem w bok. Zaszarżowałem. Odepchnąłem go, tak że o mało co nie stracił równowagi ? ale szybko ustawił się z powrotem pionowo.

- Wiesz, że to wszystko dzieje się w naszych umysłach? ? zapytał.

- Więc nasze umysły już z góry wiedzą, kto zostanie pokonany! ? powiedziałem, po czym skupiłem energię magiczną w pazurach. Po chwili te pokryły się jarzącym się ogniem. Tak przygotowany podleciałem znowu. Zaatakowałem z całym impetem, tak że oponent nie miał kiedy wyprowadzić kontry. Przy którymś ciosie z kolei wytrąciłem mu sztylet z rąk. Wykorzystałem to. Jego korpus został właśnie przeszyty na wylot przez moje szpony.

Patrzyłem, jak jego wzrok staje się pusty. Jak jego usta otwierają się niby do krzyku. Gwałtownie wyjąłem rękę z jego ciała. Zaczął spadać.

Nagle ujrzałem inny obraz. Znów twierdza. Pochłaniający ściany ogień. Ja klęczący na podłodze. Wstałem. W tej chwili powinienem był czuć ulgę, bo kolejną przeszkodę miałem już z głowy. Ale zamiast tego stwierdziłem w myślach:

?Za proste. Ktoś tu się mną ewidentnie bawi?.

Wówczas poznałem, jak bardzo, cholera, nieomylne są moje przeczucia. Zacząłem czuć odrętwienie. Chciałem się poruszyć, lecz po chwili trud ten okazał się daremny. Miałem problemy, żeby chociaż się odezwać. Moim oczom ukazał się tamten mag w płaszczu z kapturem, który nadawał się w zasadzie tylko do wyrzucenia, tak był spopielony.

?Ty pierdzielony gnoju??.

- Kurna? ? wydukałem nieporadnie.

- Tylko w naszych umysłach, Demonie Ognia ? powiedział mag. ? A rzeczywistość nie zawsze jest taka, jaką odbiera nasz umysł.

Miał, do ciężkiej cholery, rację.

* * *

Trzy dni później

Przy pulpicie siedziało trzech żołnierzy Republiki ubranych bardziej ?współcześnie?. Jak widać, ich naturalna przyjaźń z magią nie przeszkodziła im w pożyczeniu kilku nowalijek od bardziej zaawansowanych technologicznie nacji, mimo że to, co oni mieli, było odczuwalnie gorsze od oryginału. Nagle do pomieszczenia weszła kolejna postać. Była ta kobieta, ubrana w różową obcisłą suknię sięgającą do kolan oraz maskę zasłaniającą całą głowę poza urokliwymi oczami. I, nie wiedzieć dlaczego, chodziła boso.

- Raportować ? powiedziała do żołnierzy.

- Tak jest. Część galaktyki, na której przebywały siły Dominium i Syndykatu, przestała istnieć. Utworzyła się tam wyrwa, zabezpieczona przez Zakon.

- Znakomicie. Siły Dominium i Syndykatu z pewnością osłabły, jeśli nie padły całkowicie. Jestem z tego wielce zadowolona.

- Pani ? odezwał się kolejny żołnierz ? co z tymi demonami, które zostały parę dni temu schwytane?

- Miałeś nie zadawać pytań, ale nie szkodzi. Nasi magowie zostali wyszkoleni wyśmienicie, dlatego zaklęcia utrzymują się tak długo. Wprawdzie trzeba było je czasem lekko poprawiać, ale to się nam opłaca. Sukkub śpi do tej pory, barczysty nie wie, co się wokół niego dzieje, i nie robi nic, a upadłego smoka nadal dotyka silny paraliż. Czyż nie może być lepszego scenariusza?

- Ale co, jeśli Zakon się wtrąci?

- Zakon? Dlaczego mamy się nim przejmować, skoro do tej pory nie wiedzieli, że węszy u nas ktoś, kogo mają za zadanie zwalczać?

Zapadła cisza. W końcu ta kobieta, zbliżywszy się do pulpitu i oparłszy się o niego, znów się odezwała:

- Chociaż? To świetne obiekty na pomniki i do eksperymentów, ale wiecie? kiedyś i oni mi się znudzą. Najbardziej mi szkoda smoka, ale zaklęcia mają to do siebie, że nawet powtarzane nie trwają wiecznie? Wyślijcie sygnał do Zakonu. Nasza zdobycz na pewno ich zainteresuje.

- Tak jest! ? odpowiedzieli chórem.

Kobieta opuściła pomieszczenie. Była nader pewna swojej przewagi i zwycięstwa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Potężna eksplozja wstrząsnęła ziemią a chwilę potem z kierunku centrum rządowego dało się ujrzeć grzyb ognia przyozdabiającego horyzont pełen słupów dymu.

- Niech to wszystko szlag trafi! - zdesperowany i zmęczony wielogodzinnymi walkami, młody dowódca spoglądał w kierunku miejsca gdzie najpewniej właśnie teraz rządzący Syndykatem stają się pokarmem dla demonów. Miał szczerą nadzieję, że odpowiedzialni za sprowadzenie na nich zagłady będą cierpieć wieczne męki. Ich niegdyś wspaniała nacja, już bliska przełamania wojennego frontu, teraz zamienia się w zgliszcza. Żadnego z poborowych ani profesjonalnych żołnierzy szkolenie nie mogło przygotować na taką ewentualność... planetarna inwazja barbarzyńskiego przeciwnika nie uznającego negocjacji, kompromisu, pragnącego tylko bólu i śmierci. Jednak taka rzeczywistość nastała i trzeba było się z nią zmierzyć. - Radiooperator, do mnie! - krzyknął przebijając się przez odgłosy kanonady trwającej dookoła.

Młody rezerwista, na oko miał nie więcej jak dwadzieścia jeden lat, szybko podbiegł do oficera. Reszta zdziesiątkowanego oddziału ustawiła obronę okrężną i wypatrywała zagrożeń.

- Sir!

- Jak wygląda sytuacja na łączności? Nie mamy żadnego poglądu na sytuację, jak bardzo posypał się łańcuch dowodzenia... Czy ktoś nadaje na wojskowych częstotliwościach? - Musiał od czegoś zacząć. Musiał mieć plan. Nawet z stu krotnie liczniejszym oddziałem i wyposażonym w ciężki sprzęt pójście na frontalny atak wobec demonów był samobójstwem a co dopiero w sytuacji kiedy z jego ludzi została ledwie setka. Mimo, że przekaźniki represyjne zostały zniszczone kilkadziesiąt minut temu a ludność cywilna pogrążyła się w stan totalnej anarchii on - jako wojskowy - nadal potrzebował rozkazów a sam nie mógł zdecydować co czynić dalej. Oczywiście do momentu, w którym zostanie potwierdzony fakt, że cała górna linia dowodzenia została rozerwana na strzępy...

- Sir! Tracimy oddziały jeden za drugim! Kompanie piechoty zostały rozbite na mniejsze grupki i zalegają na pozycjach do momentu unicestwienia przez demony. Przed chwilą urwał się kontakt z sierżantem Kathargiem a teraz... - na chwilę przerwał wsłuchując się w rosnące krzyki w eterze. Głośno przełknął ślinę. Wreszcie zdołał wykrztusić: - Resztki zmechanizowanej gwardii honorowej* zostały wyeliminowane. Z tego co zrozumiałem... i-i z t-tego co przekazali demony całkowicie przejęły sektor administracyjny. Żaden z ich wyższych dowódców nie odpowiadał, łapali tylko polowych rozpaczliwie błagających o pomoc. Nie mogli się też skontaktować z Specjalną Grupą Zadaniową Kobra...

- O cholera... - szepnęło kilku żołnierzy mimowolnie nasłuchując meldunku radiooperatora.

- Wracać do pilnowania perymetru! - ofuknął ich oficer, ale sam poczuł jak przechodzi mu po plecach lodowaty dreszcz. SGZ Kobra była jednostką transportującą "Czerwony Pył" już do użytku bojowego co oznaczało uzbrojoną głowicę. - Doskonale wiem co to oznacza i... wiem, że trzeba działać. Wobec takiego rozwoju wydarzeń musimy założyć, że obecny łańcuch dowodzenia przestał istnieć.

- Tak... - cicho przytaknął jego rozmówca. - Nie mam kontaktu z sektorem wschodnim, południowym... wschód przestał nadawać jakąś godzinę temu, ale jest szansa, że zdołali się ewakuować i teraz kierują się na port kosmiczny Galwaniusz. O centrum nie ma co wspominać. Z kolei północ odzywała się jeszcze kilka minut temu, prowadzili ciężkie walki, ale spora część z ich jednostek zdołała się przebić i teraz powinni kierować się na Galwaniusza. To tyle jeżeli chodzi o oficerów sztabowych, wszystko co zostało to dowódcy polowi, a... a zgodnie z doktryną... - radiooperator zamilkł.

- Pie****ić doktryny. - odparł nad wyraz spokojnie oficer. Teraz już wiedział co robić. Ratować co się da. - Daj mi radio...

Żołnierz w ciszy posłusznie wykonał rozkaz. Młody oficer potrzebował kilku chwil na zebranie słów tłoczących się w jego głowie, nie był ćwiczony na polityka albo politycznego tylko na odrobinę bardziej inteligentne mięso armatnie wykonujące rozkazy zwierzchników. Teraz jednak sytuacja wymagała natychmiastowej zmiany a wobec panującej apokalipsy trzeba było odrzucić wszystko co do tej pory wyprodukowała ta nacja, spalić za sobą mosty ratując esencję Syndykatu. Jego mieszkańców. Mieszkańców represjonowanych, będących niewolnikami dla niewielkiej garstki rządzących teraz - o ile tylko przetrwają czas pożogi i śmierci - czekała nowa przyszłość. W tamtej chwili jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w rękach młodego i inteligentnego wojskowego leżał los tak wielu istnień.

Czuł jak ciężar odpowiedzialności zdaje się zgniatać jego wnętrzności, ale nie mógł się teraz cofnąć i stchórzyć.

- Do wszystkich jednostek w zasięgu transmisji, powtarzam, do wszystkich jednostek w zasięgu transmisji. - głośno westchnął. - Mówi podporucznik pierwszej klasy Malcom Verata z XX dywizji piechoty zmechanizowanej generała Quiliusa. Oficjalnie przejmuję dowodzenia i ogłaszam kod Hotel Omega Papa Echo, Powtarzam, kod HOPE. Wszystkie pozostałe siły mają natychmiast zerwać kontakt ogniowy z wrogiem, wyrwać się z okrążenia i kierować się do najbliższego z trzech portów kosmicznych - Galwaniusza, Eradimusa oraz Yagtrilla. Priorytetem jest ewakuacja ludności cywilnej. Tak długo jak przetrwamy my przetrwa nasza nacja. - po krótkiej przerwie dodał. - Bracia i siostry... w tej trudnej chwili należy zapomnieć czym był Syndykat... należy się skupić czym może być. Gensecy zrobili z nas zwykłych niewolników i przekonani o swojej potędze ściągnęli na nas niewyobrażalne zło wobec, którego nie możemy się przeciwstawić. Na naszych oczach dorobek wieków zamienia się w zgliszcza pod stopami krwiożerczych bestii nie uznającymi żadnych kompromisów... pragnącymi tylko naszej krwi, bólu i śmierci. Porzućmy butę i pychę, spójrzmy prawdzie w oczy! Teraz przegraliśmy, ale jest to porażka strategiczna a inicjatywę można odbudować... nie można z kolei przywrócić trupów, rzek ciał zalewających naszą metropolię! Musimy uratować to co nam zostało aby ta nacja miała choćby cień nadziei na możliwość odbudowy dlatego w tej jednej, słusznej i dotyczącej nas sprawie, proszę o posłuszeństwo. Jak zrozumieliście? - emocjonalny monolog lekko go wyczerpał, ale teraz z jeszcze większym napięciem oczekiwał odpowiedzi. W międzyczasie dał znać ręką oddziałowi do wymarszu w kierunku Eradimusa, od którego byli oddaleni o jakieś pół dnia drogi na piechotę... nie w sytuacji gdy dookoła kręcą się demony.

Gdy już sądził, że nie uzyska odpowiedzi radio ożyło.

- Tutaj sekcja Tango z pancernej dwunastej. Przyjęliśmy. Dobrze cię mieć po drugiej stronie podporuczniku.

- Zrozumiałem. - Malcom westchnął czując częściową ulgę. - Udanych łowów i jeśli los się do nas uśmiechnie jeszcze się spotkamy.

- Na to liczę generale. - głos po drugiej stronie zaśmiał się. - Wyłączam się.

- Podporuczniku Malcom... mówi kapitan Venyra z siódmej grupy specjalnej. Jak źle wygląda sytuacja? - Malcom nie słyszał zaciętej walki w tle. Wyglądało na to, że na razie byli bezpieczni.

- Na tyle, żeby ogłosić kod HOPE. - odparł odrobinę za ironicznie, ale po chwili żołnierskim tonem streścił najważniejsze punkty. - Cały górny łańcuch dowodzenia zniszczony, brak kontaktu z oficerami sztabowymi, dosyć spore zakłócenia w komunikacji, centrum rządowe opanowane przez demony. Tym samym można z pewnym marginesem błędu założyć, że nasi władcy należą do historii. Oprócz tego represyjne przekaźniki są kupą zgliszczy a wśród cywilów szerzy się anarchia. Do tego siedzimy na beczce prochu.

- Co ma pan konkretnego na myśli podporuczniku? - głos zdradzał pewien niepokój.

- Urwał się kontakt z SGZ Kobra a los "Czerwonego Pyłu" pozostaje nieznany. Sądzę, że to dobry powód aby utworzyć punktu oporu przy portach kosmicznych i stamtąd rozpocząć ewakuację tego co ocalało z Syndykatu. Im szybciej to zrobimy tym lepiej... podejrzewam, że wszystkie trzy porty znajdują się w efektywnym polu rażenia.

- Rozumiem. Rozpoczynamy wycofywanie się na Galwaniusza. Udanych łowów dowódco, bez odbioru.

- Zgłasza się czternasta flota transportowa. Mam tu ze sobą niedobitki z drugiej i trzeciej dywizji szturmowej. Na razie atakują nas pojedyncze demony, ale przydałoby się nam wsparcie...

- Jedziemy do was. - nim Malcom odparł wtrącił się drugi głos. - Major Rodrick po tej stronie z resztkami siódmej dywizji zmechanizowanej, dwunastej piechoty oraz trzydziestej pancernej plus ze dwa tysiące nieprzydzielonych rezerwistów. Przebijamy się od północy do Eradimusa, jeśli przeżyjemy powinniśmy dotrzeć do niego za jakieś dwadzieścia pięć godzin. Jak przyjęliście?

- Głośno i wyraźnie. Bierzemy właśnie poprawkę, zetknięcie kursów za około trzy godziny. Powodzenia.

- Wam również.

Może była to złudna nadzieja, ale Malcom zaczynał wierzyć, że może się udać.

I może mieć rację... sku*****ny, przekląłem w myślach wpatrując się kątem oka w materialnego, który nagle zaczął dyrygować tą całą szopką. Najchętniej zająłbym jego miejsce i doprowadził do ostatecznego końca tej durnej cywilizacji, ale nie mogłem jeszcze przez długi czas zniszczyć swojej przykrywki. Znalezienie samotnego niedobitka i opętanie jego ciała było proste a rozwój sytuacji jaki prezentował ten cały podporucznik Malcolm mógł jeszcze wyjść z ogromną korzyścią dla mnie. Nie było najmniejszych szans aby teraz zdołał wykryć mnie Zakon. Opętanie całkowicie blokowało demoniczną esencję chyba, że postanowiłbym nierozważnie użyć jej do naprawienie ciała gospodarza albo skontaktowania się z innymi demonami. Nie, musiałem teraz działać i zachowywać się jak najzwyklejszy materialny a przy okazji liczyć na to, że ewakuacja się uda nim ta ich broń, o której wszyscy mówią z wyczuwalną zgrozą nie postanowi się uaktywnić w moim pobliżu.

- Tyle niewiadomych... - mimowolnie westchnąłem pod nosem. Przechodzący obok żołnierz spojrzał na mnie:

- Mówiłeś coś?

- Nic waż... - kątem oka dojrzałem ruch i jednym sprawnym ruchem karabinek energetyczny był gotowy do ognia zaporowego. Nawałnica pocisków z kilkunastu takich sztuk potrafiła załatwić jednego zwierzęcego. Marna pociecha jeśli trafiliby na hordę. Teraz jednak musiałem liczyć, że ci bezmózdzy bracia Negacji mi wybaczą. - Kontakt! - ryknąłem na całe gardło i nacisnąłem spust.

Chwilę potem oddział stworzył ścianę ognia.

*i mam tutaj na myśli mechy

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<INFEKCJA>

Znalazłem się w z powrotem sondzie DRT. Przede mną stał Terrel, właśnie odłączający od mojego gniazda przewód przekaźnikowy.

-CO ZA NIEKOMPETENCJA! JAK MOGŁEŚ POMYLIĆ NASZE SONDY, TY KIEPSKA NAMIASTKO GUEL?A!!?

-Uspokój się, Drugi, bo awanturujesz się zupełnie bez powodu. Za wyjątkiem jednego wpisu w bazach danych, nasze sondy są dokładnie identyczne . To, czy zostaliśmy przegrani do swoich, czy też zupełnie innych nie stanowi najmniejszej różnicy?

-Owszem, w tym przypadku to niedopatrzenie nie będzie miało dalszych konsekwencji, ale jednak sam fakt?

Spojrzałem na swojego brata.

-Drugi, wszyscy doskonale wiemy, że szukasz teraz kolejnego pretekstu do dowodzenia swoich pseudo-teorii. Takie zachowanie nie przystoi Organicznym, a co dopiero tobie.

-I ty Trzeci? Zawsze uważałem, że patrzysz na świat obiektywnie?

-Obiektywnie, zamiana waszych sond mieści się w dopuszczalnym marginesie błędu. Nie widzę powodu do agresji słownej.

-Wybaczcie, że przerywam wam dyskusję,- odezwał się Terrel, nieznacznie poruszając końcówką swego ogona. Ze względu na uszkodzenia bazy danych nie byłem w stanie określić, co to oznaczało. ?ale musicie natychmiast powrócić na Nitilouros. Macie się tam spotkać Z Mistrzynią Mei?ną Sel?ameną.

Opuściłem stację nadawczo-odbiorczą i rozejrzałem się. Na placu, obok tysięcy śladów stóp, kopyt i ogonów, znajdywały się również różnokolorowe plamy krwi . Wyglądało na to, że wracamy do siedziby Zakonu jako ostatni. Po chwili z budynku wyszli, nadal sprzeczając się, Pierwszy i Drugi. Razem podeszliśmy do Portalu i przeszliśmy na Nitilouros.

Dwie godziny później.

-To wariactwo, Sel?amena!

Tal?khum wydawał się bardzo wzburzony, tym bardziej wprowadzając Mei?nę w dobry humor.

-Nie rozumiem, o co ci chodzi. Te dane są nam bardzo potrzebne. A co ty o tym sądzisz, Ma-Ha-Sushi?

-Misja na Grignusa będzie skrajnie niebezpieczna i nie podoba mi się pomysł wysyłania tam moich podopiecznych.

-Dlatego chcę wysłać moje?

-Oni już nie są twoim cennymi zabawkami. Teraz należą do mojej dywizji. Ale masz rację, te dane są nam potrzebne. Zgadzam się na wysłanie tam 111 118 i 170 593.

-Doskonale! Jeżeli nie macie nic przeciwko, sama im to przekażę. Żegnam was.

Obaj Mistrzowie opuścili gabinet Sel?ameny. Mei?na spojrzała za Tal?khumem. ?Przeklęty czarodziej od siedmiu boleści. Po co on tu w ogóle przyszedł?? W tym momencie do pokoju weszły SIGi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paraliż. Wiem doskonale, co znaczy to dla każdego, który przeżył to samo. To paskudne uczucie, że nie mogę się ruszyć, choćbym nie wiem, jak się wysilił? Przygnębiające.

W tym stanie stałem już trzy dni. Znajdowałem się w długim pomieszczeniu z postawionymi po bokach półkami wypełnionymi książkami. Czułem zapach silnej magii w tym miejscu ? jakby w tej części twierdzy znajdowało się jej najwięcej. Tego, że Izual i Lilith są tu wraz ze mną, mogłem się tylko domyślać ? nie miałem siły nawet na ruch głową.

Nagle drzwi, naprzeciw których stałem, otworzyły się. Weszła przez nie kobieta w masce w obstawie dwóch barczystych halabardników. Ją akurat kojarzę bardzo dobrze, gdyż przez trzy dni co jakiś czas wchodziła tutaj, by podziwiać moich towarzyszy i ? w szczególności ? mnie. Ten jej podziw jednak nie napawał mnie dumą, tylko obrzydzeniem?

- Zgadzacie się, że są to wspaniałe eksponaty? ? rzekła kobieta do osiłków, podchodząc do naszej trójki. Adresaci milczeli. Lilith i Izual też się nie odzywali?

Kobieta podeszła do mnie i pogłaskała subtelnie mój podbródek. Zaledwie udało mi się zmusić, by spojrzeć na nią.

- Nie martwcie się ? powiedziała takim samym tonem, co zazwyczaj Lilith. ? Choć moi magowie mogą was tak trzymać przez wieczność, nie będziecie tu tyle stali. Niedługo uświadczycie tutaj gości, z których na pewno będziecie zadowoleni?

To był tylko impuls. Chwyciłem ją nagle za rękę.

- C? c? ? wydukała zszokowana. Kiedy halabardnicy chcieli przystąpić do ataku, ona ich powstrzymała, pokazując dłoń od wolnej ręki. ? Stać! Chcę wiedzieć!

Posłuchali.

- Powiedz mi, upadły smoku ? ciągnęła. ? Jak się wydostałeś spod tego zaklęcia?

- Jesteś zadufana w sobie jak większość moich pobratymców ? oznajmiłem. ? Paraliż przestał na mnie działać już wczoraj. Myślisz, że co robi ten mag za jedną z półek?

Zza półki odrobinę wystawały zwłoki jednego z czarodziei.

- Bardzo sprytnie ? odparła kobieta. ? Widzę, że już wcześniej miałeś wiele do czynienia z magią.

- Nie aż tyle, ile myślisz. Ale wiem, jak to wygląda. Zaklęcia mają to do siebie, że nie działają wiecznie.

Jeden z halabardników nie wytrzymał i chciał się rzucić na mnie. Jednakże ja objąłem wolną ręką szyję kobiety i przystawiłem do siebie.

- Zaprzestańcie ataku! ? powiedziałem. ? Albo poderżnę jej gardło.

- Róbcie, co mówi?

Osiłek spokorniał. Wyraźnie nie wiedzieli, co zrobić w tej sytuacji.

- A teraz powiedz mi ? kontynuowałem spokojnie ? kiedy Zakon tutaj się pojawi.

- Powinni niedługo ? odpowiedziała kobieta. ? Będę rada, jeśli ujmą najpierw ciebie, Demonie Ognia?

- Do tego czasu masz odczynić zaklęcia z tej dwójki ? wskazałem oczami Lilith i Izuala ? i pokazać nam drogę do reaktora zarządzającego tą twierdzą. Możesz również odmówić, lecz wówczas ten sektor Republiki straci swojego przywódcę. Wybieraj.

- Ty ignorancie? Uważasz, że się na to zgodzę? Przy tym, co ja mogę zrobić tobie? Nie rozśmieszaj mnie?

Nagle odczułem na sobie potężną magię, która mnie odrzuciła w stronę ściany. I jak się okazało, nie tylko mnie jednego. Fala ta przeszła po całym pomieszczeniu, rozrzucając wszystkie książki, a strażnicy i moi towarzysze też skończyli na murze. ?Ku mojej złudnej nadziei może to sprawi, że ich zaklęcia szybciej przestaną działać??.

Ale nie to było najgorsze. Różowy kolor lekko przezroczystej sukni kobiety zamienił się w ciemny fiolet. Maska sama się zsunęła z głowy. Natura przywódczyni Republiki stała się jasna: gorgona. Jej włosy stanowiło rozjuszone stado węży, syczących na wszystkie strony. Ona sama, choć z oczu wyglądała zapewne słodko, okazała się szkaradna. Nawet jej ślepia zmieniły kolor na żółte z czarną źrenicą, a skóra na bardziej zielonkawą.

- Mogłem się tego spodziewać? ? powiedziałem, próbując wstać.

- Głupcze? Zaprawdę poznasz moją prawdziwą potęgę?

- Z chęcią ją poznam. Ponieważ twój główny atut, gorgono, na mnie nie działa.

- Jak to?

- Petryfikacja to rodzaj antymagii. Nie zamienisz demona w kamień, ponieważ on jest na nią odporny.

- Jak śmiesz? jaką masz czelność wątpić w moją potęgę?!

- Twoje ego jest większe niż potęga, którą władasz, droga gorgono. Poza tym polecam ci wysłać magów do reaktora, zamiast tracić czas na mnie.

- Słucham?

- Wyczuwam esencję moich pobratymców w pobliżu. Posiłki właśnie dostały się do reaktora. Nawet Zakon nie zdąży na czas.

- Bluźnisz! Zaprawdę sypiesz bluźnierstwem!

- Może więc zamiast silić się na górnolotność, pójdziesz coś z tym zrobić?

- Zamilcz!

Węże na głowie gorgony zasyczały gniewnie, po czym z ich pysków wyleciały igły. Pachniały trucizną. Szybko odskoczyłem ? wylądowałem wówczas na jednej z półek. ?Fatalnie, nie mam tutaj przestrzeni?, podpowiedział mi sygnał w głowie. Gorgona zamachuje się pazurami. Zrobione magicznie spudłowały, ale właśnie przecięły jedną z półek i wbiły się w ścianę. Szybko nasyciłem ogniem własne szpony i sam ruszyłem do ataku. Zablokowałem następny cios gorgony. Oboje się siłowaliśmy ? ale ja wyraźnie słabłem. W końcu odskoczyłem. Syknąłem ? zarobiłem przy tym skaleczenie na ramieniu. Wreszcie zdecydowałem się załadować ogień do płuc. Gorgona atakowała jednak jak obłąkana, dlatego musiałem cały czas unikać. W końcu rozłożyłem skrzydła i poleciałem tak blisko sufitu, jak to tylko możliwe. Tam wypuściłem ogień. Fala rozniosła się po całym pomieszczeniu, unikając jedynie Lilith i Izuala, wyraźnie już odzyskujących świadomość. ?Włosy? gorgony zaczęły się palić. Przyleciałem do towarzyszy.

- Do zobaczenia, gorgono. Jeśli nie w sferze materialnej, to na pewno w zmierzchowej.

Skoncentrowałem się na użyciu zaklęcia. Tymczasem ściany twierdzy zaczęły się powoli rozpadać. Misja zakończona.

Zanim przenieśliśmy się do warstwy negacji, zdążyłem tylko usłyszeć gorgonę wyjącą z rozpaczy.

* * *

Miesiąc później

Wieczór na planecie Pantherus. Wiatr spokojnie powiewał liśćmi drzew, chociaż sytuacja, jaka dotknęła pewną dziewczynę, nie sugerowała podobnego nastroju. Biegła pośród dżungli, jakby przed czymś uciekała. Jak przystanęła przy jednym z drzew, dostała zadyszki. Co jakiś czas oglądała się za siebie.

Była to dziewczyna wyglądająca na około osiemnaście lat. Miała blond włosy zawinięte w kucyk, lekko zaokrągloną twarz i pomarańczowe oczy. Jej strój stanowił lekki pancerz ze stali osłaniający korpus, spodnie z nogawkami sięgającymi nieco poniżej kolan oraz sandały. Jej widocznym uzbrojeniem był jedynie nóż przytroczony do pasa.

Dziewczyna wyciągnęła komunikator, włączyła go i przystawiła blisko ust.

- Zakon, tu Strażniczka Haime ? zaczęła. ? Nadal jestem na planecie Pantherus, ale mam poważne kłopoty. Odbiór.

- Słyszymy cię, Haime. Jak przedstawia się sytuacja? Odbiór.

- Tubylcy dowiedzieli się o moich zamiarach i w tym momencie jestem ścigana. Na razie im uciekłam, ale nie wiem, jak długo to jeszcze przetrzymam. Jest jakiś portal międzyplanetarny niedaleko? Odbiór.

- Właśnie szukamy?

- Raczcie się pośpieszyć. Odbiór.

- Znaleźliśmy. Z którego kierunku nadbiegają tubylcy? Odbiór.

- Z zachodu. Odbiór.

- W takim razie uciekaj dalej na wschód, a dwieście metrów po opuszczeniu dżungli natkniesz się na portal międzyplanetarny. Otworzymy go na chwilę za jakieś pięć minut, więc musisz się pośpieszyć.

- Zrozumiałam. Bez odbioru.

Haime wyłączyła komunikator i schowała go, po czym znów wyjrzała zza drzewa. Tuż przed jej twarzą świsnęła włócznia. Dziewczyna usłyszała odgłosy przypominające ryk pantery. Impuls, sygnalizujący koniec chwili wytchnienia, kazał jej uciekać. Zerwała się z takim impetem, że o mało nie straciła równowagi, ale bardzo szybko odzyskała spokój ciała. Wszelkie drzewa mijała z gracją baletnicy, więc nic nie wskazywało na to, że miałoby się jej nie udać.

A jednak coś musiało pójść nie tak.

Kolejna włócznia musnęła prawe ramię Haime. Nie poczuła tego za bardzo, gdyż zbroja zamortyzowała większość obrażeń. Dopiero gdy poczuła czyjś ciężar na plecach, zrobiło się niewesoło. Szybko zwaliła intruza na ziemię, po czym uciekała dalej. Ale następny skok okazał się dla niej fatalny w skutkach: trzech kolejnych tubylców spadło na nią jednocześnie, przez co Haime nie miała szansy na wyprowadzenie kontry. W tej chwili poczuła smak ziemi ? iście ohydny. Spojrzała niemrawo na swoich oprawców ? roznegliżowanych humanoidów o głowach panter.

- Artefakt ? poprosił jeden z nich, po czym wydał z siebie odgłos jak u dzikiego kota.

- Czy wy nie rozumiecie? ? zaczęła Strażniczka ? ?że on może wam tylko zaszkodzić?

Zarówno ci trzej, jak i reszta, która w pewnej chwili znalazła się niedaleko, zaryczeli.

- Artefakt ? powtórzył jeden z nich. ? Albo życie.

Haime już nie odpowiedziała ? postanowiła skoncentrować się na czymś. Konkretniej: na technice. Powietrze nad nią zaczęło wirować. Przytrzymujący ją kotopodobni to poczuli. Efekt ten stawał się coraz silniejszy. Z czasem cała trójka została porwana w coś, co można z czystym sumieniem nazwać trąbą powietrzną. Dziewczyna wstała. Tubylcy cofnęli się.

- Choćbym miała zginąć, nie oddam tego artefaktu ? oznajmiła stanowczo. ? To dla waszego dobra. Powiedzcie wodzowi waszej osady, że jeśli mu to nie odpowiada, niech zbierze wszystkie siły przeciwko mnie i mojemu społeczeństwu.

Haime dobrze wiedziała, że służy Zakonowi incognito. Jednakże fakt ten, podobnie jak przemowa, w niczym jej nie pomógł ? nawet nie zorientowała się, kiedy upadła na ziemię, tracąc całkowicie świadomość.

- Mądrze powiadasz, dziewczyno ? powiedział pozostający w cieniu jeden z tubylców, wyróżniający się spośród nich. ? Ale to nie będzie potrzebne. Nie życzymy sobie pomocy na siłę. Zabierzcie ją.

* * *

?Strażniczka Haime z rasy ludzi z planety Astra zaginęła w akcji na planecie Pantherus?.

- Raport ten, który widzimy na planszy, otrzymałem wczoraj od dywizji Prewencji, do której Strażniczka Haime należy ? powiedział Tal?khum. Reszta Rady Zakonu w sali obrad słuchała z uwagą. ? Dodam, iż to zniknięcie miało miejsce nie za sprawą demonów, lecz społeczeństwa An-Zu, znanych też jako kotoludzie, zamieszkującego tę planetę. Nie zamierzam przy tym przyjmować na siebie odpowiedzialności za pomysł, żeby koniecznie posłać tam kogoś z innej rasy.

To rzekłszy, spojrzał znacząco na Ma-Ha-Suchi, jedynego An-Zu wśród Rady.

- Zgadza się, to ja na to nalegałem ? odparł kotoczłek. ? Miałem ku temu powody. Przede wszystkim An-Zu na tej misji skończyłby tożsamo. Akurat społeczeństwa planety Pantherus traktują każdego z zewnątrz, nawet pobratymca, jako wyrzutka i potencjalnego intruza. Ponadto takie działanie mogłoby zwiększyć szansę ujawnienia naszej organizacji, co jest niedopuszczalne. Podejrzane bowiem byłoby, iż nagle na planecie pojawia się ktoś wybijający się z jego rasy. Dlatego nie aprobowałem ani nie będę aprobował wysyłania tam An-Zu, bez względu na to, z jakiego świata pochodzą. Niemniej, drogi Tal?khumie, zastanawia mnie jedno: dlaczego zezwoliłeś na wysłanie Strażniczki Haime samej?

- Wysłanie grupy wzbudziłoby większe podejrzenia. Koniec końców sprawa nie dotyczy demonów bezpośrednio, tylko ogniska ich ewentualnego pojawienia się, które stanowi artefakt będący w posiadaniu An-Zu.

- W tej sytuacji to nie sprawę artefaktu uważam za najistotniejszą ? wtrąciła Mei?na Sel?amena ? lecz zaginięcie Strażniczki Haime.

- Ale co możemy tutaj zrobić? ? zapytał Ma-Ha-Suchi. ? Każdy Strażnik jest dla nas cenny, jednakże z tego, co się orientuję, odczyty nie wskazywały na jakiekolwiek oznaki życia.

- Pełna zgoda, Ma-Ha-Suchi, ale pominąłeś w tej kwestii jedną rzecz. Otóż to właśnie sugestię o śmierci Haime uważam za nieprawdziwą.

- Dlaczegóż to?

- Zazwyczaj istota żywa, kiedy umiera, zostawia po sobie bardzo niewielką cząstkę duszy, która przenosi się do warstwy astralnej. Najpopularniejsza hipoteza głosi, że przygotowuje się tam do reinkarnacji, niemniej istotny jest tutaj sam fakt takiego zjawiska. Gdyby Strażniczka Haime rzeczywiście nie żyła, wykrycie cząstki jej duszy naprawdę nie stanowiłoby dla nas problemu. Oznacza to, iż dziewczyna znajduje się tylko w stanie utraty świadomości, w związku z czym jest jeszcze nadzieja.

- Zatem postanowione ? odezwał się nagle Arcymistrz Zakonu Askalon. ? Nie będziemy zawracali sobie głowy artefaktem. Skoro An-Zu z Pantherusa wolą leczenie od zapobiegania, niechaj i tak będzie. Niemniej Haime musimy odbić. Najszybciej, jak to tylko możliwe, zanim demony wtrącą swoje trzy grosze.

- Która dywizja zostanie wysłana? ? zapytał Fridne.

- Pytanie powinno brzmieć, Strażnicy z których dywizji zostaną wysłani.

Askalon rozejrzał się szybko po zebranych. Widać po nich było, że z trudem powstrzymywali się od oburzenia, o przerwaniu Arcymistrzowi nie wspominając.

- Do tej misji zostanie uformowana drużyna składająca się ze Strażników pochodzących z różnych dywizji ? dodał. ? Jest to moja ostateczna decyzja.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie pozwólcie im się przebić! - ktoś ryknął obok mnie kiedy pomagałem ładować amunicję do elektrodynamicznego gatlinga.

- Ognia, ognia, ognia! Jeżeli padniemy my wszystko stracone! - nie wiedziałem jakim cudem Verata zachowywał jeszcze głos przekrzykując całe pole bitwy, ale zacząłem sądzić, że jego wola walki stała się główną podporą resztki cywilizacji Syndykatu. Nie mogę jednak z tym nic zrobić jeśli zamierzam wydostać się z tej planety, pomyślałem gorzko przedkładając obecny niesmak nad wizję o wiele większego zniszczenia w przyszłości. - Nie poddawać się! Jeszcze trochę i będziemy mogli opuścić to przeklęte miejsce! - nawoływał przez wzmacniacz mowy ze swojego wysuniętego punktu dowodzenia. - Radiooperator! Jak wygląda stan ewakuacji?!

Jedyna szansa w ucieczce dla mnie jak i dla Syndykatu leżała w porcie kosmicznym za nami gdzie technicy przygotowywali okręty do jednostronnej podróży w kosmos. Przez potężne, metalowe ściany wzmocnione tarczami energetycznymi widać już było kilka pionowych sylwetek statków przygotowanych do wylotu. Jednostka, w której się znalazłem broniła wschodniego podejścia i jako tako od ponad dwóch godzin nie zmieniliśmy pozycji choć czasami moi zwierzęcy bracia atakowali z niesamowitą zaciekłością, ale sprawdziło się powiedzenie, że ranna bestia może być jeszcze groźniejsza. Poza tym cały czas ze wszystkich kierunków napływały posiłki choć czasami uszczuplone przez ciągłe ataki demonów, które zwietrzyły okazję jak stado szakali słabą jednostkę. Nie przysłuchiwałem się raportom zajmując się obecnie tym aby jeden z tych piekielnych ogarów nie zniszczył mojej przykrywki a, żeby to wykonać musiałem wstawić się wysoką celnością.

- Wszyscy cywile, którzy oczekiwali w rejonie portu kosmicznego są już załadowani! - odkrzyknął operator. - Żaden ze statków nie jest nawet załadowany w 50% a w zapasie mamy kilka dodatkowych jednostek, które właśnie teraz szykują technicy. Dowódco! Obrona jeszcze się trzyma, ale nie możemy czekać w nieskończoność! Nadal jesteśmy w zasięgu rażenia "Czerwonego Pyłu". Wiem, że możemy zostawić za sobą wielu naszych, ale jeżeli zostaniemy tutaj wszystko zostanie stracone. Wytrzymaliśmy i tak długo.

Malcom Verata nie odpowiedział natychmiast. Czekała go teraz najtrudniejsza decyzja w życiu, bo nie wiedział zupełnie kiedy może nastąpić detonacja albo kiedy jego linie obronne padną pod naporem demonów a wszystko co do tej pory zdołał uratować przepadnie bezpowrotnie. Gorączkowo analizował czy próbować zyskać coś jeszcze czy uciekać w kosmos kiedy jeszcze może. W końcu jednak postanowił i niech przeklną go przodkowie jak i następne pokolenia jeżeli nie zrobił dobrze.

- Podaj mi radio. - po wykonaniu polecenia wojskowy nadał na wszystkich częstotliwościach. - Mówi podporucznik Malcom Verata. Ogłaszam odwrót do portów kosmicznych. Powtarzam, ewakuacja. Wycofywanie się do statków ma przebiegać w uporządkowanym trybie aby nie dać szansy na przebicie naszych obron przez demony. Nie możemy teraz odpuścić, nie możemy teraz zawieść, bo z naszą porażką przepadnie wszystko! Nie zapominajcie o tym! - jedynie na koniec z bezbarwnego tonu powrócił jego wojowniczy duch podtrzymujący nadzieję wśród innych żołnierzy.

Pośród świszczących kul, huków eksplozji, krzyków rannych oraz przerażających ryków demonów linie obronne zaczęły się cofać w kierunku jedynej szansy ocalenia.

* * *

Kiedy stalowe giganty wraz z cennym ładunkiem w środku drgnęły cywile poczuli pewien rodzaj ulgi i pierwszy raz widzieli nadzieję na to, że mogą jednak zachować swoje życia. Tak naprawdę jednak wojskowi wiedzieli, że demony łatwo nie odpuszczą i wszystkie sprawne myśliwce wysłano w przestrzeń gdzie w górnych warstwach atmosfery niemal na każdym kroku dokonywano cudów w walce a poświęcenia przekraczało wszystkie granice. Naród Syndykatu obserwował batalię w ciszy i napięciu, bo choć powierzchnia planety oddalał się a każdą sekundą tak zagrożenie miało ich nawet w kosmosie. Próżnię przecinały wiązki laserowe, plazmowe oraz kilkanaście salw rakiet. Wszystko co mogło zaszkodzić agresorom. Jednakże dopiero gdy kilkaset kilometrów przed flotą wyszła z nad przestrzeni największa grupa uderzeniowa Zakonu jaką kiedykolwiek widzieli zwykli śmiertelnicy mogli czuć się uratowani. Niestety, mimo najlepszych starań utracili kilka okrętów a końcowy akt tej smutnej sztuki miał się dopiero rozegrać.

Najpierw był błysk, zapewne oślepiający na powierzchni a służący za niebywały punkt obserwacyjny na orbicie. Nigdy nie odkryto czemu ani ostatecznie kto odpalił bombę, ale ważne były jej efekty, których armia Syndykatu nigdy nie mogła przetestować w polu. Nie mogli w końcu użyć jedynego "niszczyciela planet" na własnym domu, prawda? Kiedy minęło oślepienie, ci, którzy nie zamienili się w radioaktywny pył w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od epicentrum eksplozji widzieli teraz kopułę ognia, która w niczym nie przypominała klasycznego grzyba atomowego. Pod nią kłębiły się niewyobrażalne ilości energii, czysta moc nabierająca czerwonego koloru dzięki eksperymentom Syndykatu. Około 3,7 sekundy po rozbłysku kopuła znika a jej zawartość dosłownie zostaje wystrzelona we wszystkie kierunki w symfonii destrukcji. Fale ognia pożerały wszystko na swej drodze, nawet przebiły się do atmosfery bezpośrednio nad miejscem wybuchu anihilując kolejne zgrupowanie demonów... nie trzeba było nawet dziesięciu sekund aby pole rażenia osiągnęło stan pięciuset kilometrów tym samym zamieniając w pył stolicę, którą tworzono wiele dziesięcioleci. Jednakże nawet ci, którzy znajdowali się na odludzi nie mogli liczyć na długie życie w śmiertelnie skażonej atmosferze najgorszym czym mógł poszczycić się Syndykat.

Ocaleni jak i przybyły Zakon wpatrywali się w to, każdy z własnymi przemyśleniami nim powrócili do rzeczywistości wojny.

* * *

Miesiąc później

- Naprawdę uważasz, że powinniśmy korzystać z jego usług? - w podziemnym bunkrze służącym za kwaterę rebeliantów panowała ożywiona dyskusja.

- A mamy jakiś wybór? - odparł retorycznie przywódca rebelii, którego większość znała pod pseudonimem "Gorod". Spoglądając na mapy taktyczne i ostatnie meldunki kontynuował: - Nie oszukujmy się. Rojaliści zdobyli nad nami miażdżąca przewagę niemalże w ciągu nocy eliminując kilka naszych grup partyzantów oraz niemalże doszczętnie niszcząc nasze sieci zaopatrzenia na północnych ziemiach. To, że mamy bądź mieliśmy kreta jest dla mnie oczywiste, ale z równym priorytetem traktuję podtrzymanie ducha rewolucji wobec tej zadufanej w sobie arystokracji. Kto do tej pory oferował nam pomoc? No kto? Nikt odpowiadam wam, absolutnie nikt, bo dupki z pałacu trzymają wszystkie zasobu naturalne w garści i mogą handlować z kim chcą a silna armia chroni ich od groźby inwazji. Ten cały Asar... może i roztacza wokół siebie niepokojącą aurę oraz... MOŻE nawet potrafi więcej niż nam mówi i pokazuje, ale mimo to zaoferował pomoc nam.

- Człowiek Syndykatu o niepewnej przeszłości w zamian za wizję wygranej? - odparł ktoś inny. - Niebezpieczna zagrywka, ale wystarczy spojrzeć prawdzie w oczy, żeby zobaczyć, że więcej zyskamy niż stracimy. Popieram wniosek. Zatrudnijmy Asara, dajmy mu wolną rękę w działaniach partyzanckich a po fakcie zobaczymy czego sobie zażyczy.

- Czy ktoś ma jakieś wątpliwości czy możemy zaprosić go do nas i wprowadzić w plan operacyjny? - w pomieszczeniu zapadła cisza co "Gorod" uznał za milczącą zgodę.

Planeta Hefestus w układzie Ta'ra dopiero od kilkunastu dni znajdowała się w ogniu wojny domowej gdzie kilkanaście mniejszości etnicznych postanowiło sprzeciwić się absolutnym rządom humanoidalnym i niebieskoskórym Cariavi wywołując zbrojną rebelię. Początkowe zaskoczenie pozwoliło zdobyć im trochę terenu, ale kiedy przez rozległe równiny planety przerzucili wojska pacyfikacyjne szala odwróciła się na ich niekorzyść. W dodatku mieli kreta, który sprzedał informacje mogące zakończyć bunt nim ten tak naprawdę się zaczął. Na planecie, której równik liczył niemal czterdzieści tysięcy kilometrów, jako jedyna w układzie nadawała się do życia oraz miała ogromne zasoby naturalne, wizja zażartej walki oddalała się, ale nie mogłem w końcu pozwolić aby konflikt wygasł tak szybko?

Przez otwarte drzwi wkroczyłem dumnie do pokoju z uśmieszkiem zadowolenia na twarzy.

- Cóż mogę dla was zrobić, o szlachetni? - ukłoniłem się lekko przed rebeliantami. Poza popchnięciem was w me ramiona, pomyślałem przypominając sobie jakie informacje sprzedałem rojalistom.

* * *

- Co tutaj się stało? - rzucił do siebie pilot okrętu transportowego, który właśnie zbliżał się do opustoszałego lotniska.

Zastanawiał się co robił, czemu nie odczepił ładunku i nie włączył dopalaczy kiedy ujrzał szczątki kosmicznej infrastruktury wliczając w to przepołowioną stację tranzytową. Zaczął sprawdzać częstotliwości, ale na każdym paśmie panowała cisza i nikt nie odpowiedział na jego wielokrotne wezwania o odpowiedź. W końcu zbliżając się do powierzchni zrozumiał dlaczego... planeta Detra nie była najbardziej rozwiniętym miejscem w galaktyce, ale jej "bazarowe" miasta pokrywały niemal 80% powierzchni planety zostawiając w spokoju tylko zimny przylądek północny. Dom dla kilku miliardów istot spoczywał teraz w stanie ruiny a obrazu dopełniały wraki wszelkiej maści okrętów oraz słupy dymu i niedogaszone pożary w dzielnicach mieszkalnych. Skanery nie wykrywały nikogo żywego w promieniu piętnastu kilometrów a przeczucie powiedziało pilotowi, że dalej efekt będzie podobny. Przez zbliżenie mógł zobaczyć, że ulice miasta są usłane zmasakrowanymi trupami a gdzieniegdzie utworzyły się zaschnięte, czerwone rzeki.

- Na wszystkich bogów... co tu się najlepszego stało? - pilot poczuł jak zaczyna tracić z przerażenia głos kiedy myślał co mogło spowodować takie zniszczenia. Opuścił planetę trzy dni temu. Trzy dni. Co posiada taką siłę zniszczenia aby móc wyczyścić planetę z wszelkiego życia w tym czasie? Co?!

Nie chciał znać odpowiedzi. Odczepił ładunek, włączył dopalacze a od momentu wylotu z atmosfery zaczął nadawać na wszystkich częstotliwościach o "planecie zmarłych".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Witajcie. Dawnośmy się nie widzieli, co? Dzieciaczki?

Mei?na zawsze zwracała się do nas w ten sposób. Zgodnie z moją bazą danych wskazywało to na głębokie przywiązanie. Nigdy też jej odprawy nie odbywały się inaczej jak teraz: najpierw pieszczotliwe przywitanie, potem chwila narzekania i dopiero wtedy treść zadania.

-Tjaaaaaaa? - Mistrzyni zapatrzyła się w sufit. ? To naprawdę wielka szkoda, że nie pozwolili mi was zatrzymać. Szlag by trafił tego Ma-Ha-Sushiego. Gdyby nie on, mogłabym z wami zrobić z wami cokolwiek, na co miałabym ochotę. Ale oczywiście ten przeklęty kot musiał się uprzeć, że świetnie się nadajecie do jego dywizji?

Sel?amena oderwała wzrok od sufitu i spojrzała na nas, co bezbłędnie wyznaczało koniec części drugiej odprawy.

-Wybacz Pierwsza, muszę cię prosić o wyjście. Niestety na tę misję ?Sushi-chan? pozwolił mi wysłać tylko Drugiego i Trzeciego. Wiem, że możesz filtrować dane, ale protokół to protokół.

Pierwszy skierował się do drzwi. Gdy już zamykała się gródź, Mei?na krzyknęła za nim:

-Tylko pamiętaj, żeby wpaść tu tak za dwie, trzy godzinki na przegląd!

Mistrzyni przez kilka chwil milczała, jakby nad czymś się zastanawiając, aby następnie znów na nas spojrzeć.

-Co się tyczy was dwóch? O ile się nie mylę, w waszych bazach danych powinny się znajdywać informacje na temat ?incydentu w Quar?. Duży oddział Strażników zaginął bez wieści, w swych ostatnich raportach informując nas o niesamowitych mutacjach dotykających okolicznej fauny i flory. Podobny los spotkał również wszystkie ekspedycje ratunkowe. Ostatecznie teren został uznany za nieodwracalnie skażony i objęty kwarantanną, kończąc w ten sposób sprawę. Dzisiaj Monitoring w galaktyce Grignus poinformował nas o podobnym zjawisku zachodzącym na planecie Detra. Jak dotąd owa epidemia objęła swym działaniem zaledwie jedno niewielkie miasto, prawdopodobnie dzięki polu siłowemu, którego tubylcy użyli do powstrzymania jej postępów. Wasze zadanie jest banalnie proste. Macie dostać się do miasta i dowiedzieć co jest przyczyną tych wydarzeń. Próbek lepiej nie przynoście, natomiast dane będą bardzo mile widziane. Jak zawsze. No to tyle. Misja rozpocznie się pojutrze o godzinie 1320. Do zobaczenia, dzieciaczki.

Odprowadziłem wzrokiem Drugiego, a następnie znów skierowałem się w stronę Mei?ny.

-Co się stało, Trzeci?

Zawsze ciekawiło mnie w jaki sposób Mistrzyni jest w stanie odróżnić nas nawet gdy nic nie mówimy.

-Chciałem prosić o uaktualnienie mojego oprogramowania.

-Jasne, ale co jest przyczyną tej prośby?

-Tal?khum?

W tym momencie Sel?amena wybuchła śmiechem.

-TA MAŁA QULL?KA!!! Co ona sobie wyobraża! Chce powtórki z Quar?u?

-Oczywiście, że nie. Gdyby tak było, nie wysłała by tam żadnego z jej ukochanych SIG?ów? Martwi mnie co innego, Tal?khum?

Ma-Ha-Sushi zatrzymał się skupiając wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie w przestrzeni.

-Nie odnosisz wrażenia, że Mei?na mówi nam mniej niż naprawdę wie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy poznałem siłę, która sprawiła, że planeta Detra opustoszała, długo nie mogłem wyjść z szoku. Takiego demona jak ja nic nie może porządnie przerazić ? to przeświadczenie okazało się mylne. Nawet w życiu doczesnym niczego się tak nie bałem. Nie będę jednak wyprzedzał faktów, a zacznę od początku.

Przez ostatni miesiąc wykonywałem niewiele zadań dla swojej rasy. Już od czasu misji na Mintarusie mówiło się, że spocząłem na laurach ? mimo że wraz z grupą zrobiłem, co należy, to jednak daliśmy się wykryć. Wszyscy republikanie dowiedzieli się, że to demony ukartowały tę intrygę. Następne zadania zaś nie były wyjątkiem ? większość zakończyła się powodzeniem, lecz zazwyczaj umykał mi jakiś szczegół, który sprawiał, że nie udało mi się zrobić wszystkiego, czego wymagał ode mnie Majestat. Rozjuszyło go to do tego stopnia, że w pewnym momencie miałem się u niego stawić w trybie natychmiastowym.

- Klękaj ? rzekł gniewnie Majestat.

Posłusznie wykonałem polecenie ? klęknąłem na jednej nodze.

- Na obu.

Pomimo zdziwienia to też zrobiłem. Zaparłem się rękami, inaczej ze względu na skrzydła nie utrzymałbym równowagi. Wówczas niewidzialna siła sprawiła, że mimowolnie skierowałem wzrok na podłogę i nie mogłem w żadnym razie go podnieść.

- Nie zasłużyłeś na to, by móc ujrzeć me oblicze ? powiedział zimno mój pan. ? Gdyby nie to, że darzę cię szacunkiem, do którego zaczynam czuć obrzydzenie, zgniótłbym cię jak tę wesz, którą wezwałem przed tobą. Masz pozostać w tej pozycji, dopóki nie zadecyduję inaczej.

Milczałem.

- I co, nic nie powiesz? Masz przytaknąć!

- Tak, panie ? powiedziałem.

- Za słabo. Ale i tak już lepiej. Ciesz się, że cię nie torturuję ani nie każę ci bić pokłonów, a nuż ci kiedyś wybaczę? Racz mi wyjaśnić jedno, jaszczurze: co się z tobą dzieje?

Od tej pozycji zaczynam się pocić. Sytuacja stała się dla mnie tak niekomfortowa, że nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa.

- Dość ? odezwał się w końcu Majestat. ? Klęknij na jednej nodze i spójrz na mnie.

Zrobiłem to. Nie przyszło mi to od razu, ale oprócz tego nie miałem z tym problemów.

- Panie? ? zacząłem. Zrobiłem pauzę, próbując znaleźć odpowiednie słowa. ? Ja? zwątpiłem w nasze powołanie.

- Wytłumacz mi to.

- Nasza rasa usilnie dąży do tego, by zniszczyć cały Wszechświat i jego mieszkańców. Ale jaki mamy w tym cel? Gdyby się nam udało, to istnienie demonów straciłoby jakikolwiek sens, gdyż osiągnęlibyśmy wówczas to, na czym tak bardzo nam zależało.

- Shan?ten?ranie? Zaskakujesz mnie. Zawsze wykonywałeś polecenia wyższych od siebie bez zająknięcia i nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek weźmie cię na jakąś wydumaną filozofię. Wiedz, iż nic innego ci nie zostało. Jesteś zobowiązany służyć naszej sprawie po kres wszelkich dni, który nie nadejdzie nigdy, w przeciwnym razie w swojej esencji poczujesz tylko pustkę? wieczną pustkę.

- Wiem, że nigdy tego nie przełamię. Niemniej za tą ?syzyfową pracą?, jak Ziemianie określiliby to przedsięwzięcie, musi się kryć coś jeszcze. Nie wierzę, że naszym celem jest zagłada Wszechświata i koniec, nic więcej się nie liczy.

- Owszem, owszem? Przy stawiającym opór Zakonie możemy do czasu mówić o tej ?syzyfowej pracy?. Ale pozwól, że cię oświecę w jednej kwestii? Rzeczywiście jest w tym jeszcze jeden, ukryty cel. Słyszałeś może o Chaotycznych?

- Absolutnie nic.

- Czy to możliwe, że nikt cię nie wtajemniczył? Zresztą? nie dziwię się. Nie mówi się o tym głośno. Przedstawiwszy to jaśniej, Chaotyczni są istotami niezmiernie tajemniczymi i w swej tajemniczości potężniejszymi niż nasze demony-giganty. Ich przedstawienie wymyka się nawet naszej percepcji, a co dopiero istot żywych, również tych pochodzących z Zakonu. Ich celem jest zabezpieczenie Splotu - punktu, który scala wcielenia Strażnika ze wszelkich alternatywnych wersji rzeczywistości w jedno, gdy ten zostaje pasowany.

- Wiem, co to jest Splot.

- Doprawdy??

- Panie, na czym polega zagrożenie?

- Jeśli Chaotyczni przejmą Splot, będą mogli dokonać wszystkiego. Staną się wtedy panami wszelkiego życia nie tylko w warstwie materialnej, ale i negatywnej. To oznacza, że zniszczenie Wszechświata, nad którym pracowalibyśmy w najlepszym razie kilkadziesiąt galaktycznych lat, oni przeprowadziliby w chwilę.

- Rozumiem. Co jednak stoi nam na przeszkodzie w przejęciu Splotu?

- To, że tylko Chaotyczni wiedzą, jak za pomocą Splotu doprowadzić do końca Wszechświata. Nam Samotnik nie powierzył tej wiedzy.

Milczałem, słuchając Majestata i próbując analizować nowe informacje. ?Więc o to przez cały czas chodziło? Moje wątpliwości zostały rozwiane??.

- Nie zapominaj jednak, Shan?ten?ranie, że zagłada Wszechświata pozostaje priorytetem. Nawet gdybyśmy mieli później powoli się wyniszczać, do czego doszłoby z pewnością, osobiście nie chcę pozwolić, żeby nasza śmierć była naszą prywatną sprawą, a nie Chaotycznych. Dlatego chciałbym wysłać cię na kolejną misję, tym razem samego. Na planetę Detra.

Spojrzałem pytająco.

- Już jedno miasto występujące tam zostało skażone. Chaotyczni przejmują niektóre planety w warstwie astralnej, żeby powoli, drobnymi krokami zbliżać się do Splotu. Ich ofiarą teraz staje się owa planeta. Dlatego chciałbym, żebyś udał się tam i wspólnie z innymi demonami, które niewątpliwie się tam pojawią, powstrzymał Chaotycznych przed ?zabezpieczeniem? tego świata. Możesz go nawet zniszczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. A jeśli trafisz na Strażników, to nie wolno ci zapomnieć o swojej głównej misji jako demona. Przy spotkaniu z nimi twórz pozory, że jesteś do nich wrogo nastawiony, choć w rzeczywistości nie będą cię w ogóle obchodzić.

- Tak, panie. Nie zawiodę cię.

- Oby twoje słowa brzmiały szczerością. Daję ci ostatnią szansę na uniknięcie kary, Shan?ten?ranie. Jeśli i tym razem mnie zawiedziesz, czeka cię czasowe pożarcie esencji.

Przełknąłem nerwowo ślinę. Ta kara spędza sen z powiek nawet najodważniejszym ? a polega na tym, że demon gigantoidalny dosłownie wyciąga z prawdziwej formy pobratymca jego esencję i ją zjada. Osobnik tymczasowo przestaje czuć cokolwiek ? wokół niego panuje pustka, jakby stracił świadomość. Po dłuższym czasie gigant po prostu wydala ją z siebie, dając tym samym do zrozumienia, że to koniec kary. Ale przebudzenie w taki sposób nie jest w żaden sposób przyjemne. Nie dziwne, że nawet ja byłem pod wrażeniem.

- Nie musisz się obawiać, panie ? powiedziałem. ? Teraz, gdy rozumiem, jaki konkretny cel noszą w sobie wszystkie nasze działania, gotów jestem dać z siebie wszystko. Ku chwale demonów daję ci słowo, że zrobię, co tylko w mojej mocy, byś tym razem mógł patrzeć na mnie z dumą.

- I na to liczę, Shan?ten?ranie. Pokaż mi, że się nie mylę, pokładając w tobie nadzieje.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...