Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

[Free] Tenchi Fukei

Polecane posty

- Owszem. - odparłem dobitnie lustrując wzrokiem wszystkich zgromadzonych.

- W jaki sposób? - spytał po chwili admirał.

- Bardzo prosty. - mruknąłem zadowolony. - Potrzebuję jedynie odpowiedniej ilości czasu i spokoju aby stworzyć wyrwę do warstwy negacji, która zapoczątkuje demoniczną inwazję, która... - Zniszczy was wszystkich... -... sprawi, że armia Dominium, do tej pory pobita, wyjdzie na zwycięzcę i zaprowadzi hegemonię w Aidzie. Piękne, eh? - westchnąłem.

- Jaki jest główny problem? - spytał przewidująco admirał.

- Zakon. - po reakcji na twarzach zebranych mogłem wnioskować, że nie cieszy się tutaj specjalnym poważaniem. - Gdy tylko proces otwarcia Bramy zostanie rozpoczęty najprawdopodobniej wszystkie siły jakimi dysponuje Zakon rzucą się do ataku, żeby mnie powstrzymać. Sam mam obstawę dwóch demonów, ale na razie oni zajęci są swoimi sprawami. Dlatego też potrzebuję waszej ochrony.

- Zrozumiałe... - mruknął admirał gorączkowo myśląc. - Mam nawet dla ciebie demonie jeszcze lepszą informację. Miejsce gdzie będziesz mógł spokojnie dokonać dzieła zniszczenia. W sercu imperium naszego wroga. W sercu Syndykatu...

- Ohoho - zachichotałem z podziwem. - Zamieniam się w słuch.

- Za mniej niż czterdzieści osiem godzin wszystkie pozostałe armady Dominium, w większości skrywające się za granicami sektora, mają ruszyć na Grignusa w ostatniej próbie zadania strat tym totalitarnym sk******m... Wliczając w to oczywiście platformy desantowe z tej kolonii. - po chwili przerwy kontynuował. - Oberwaliśmy najmocniej, straciliśmy inicjatywę nie mogąc dokonać błyskawicznych kontrataków będąc zepchniętymi do roli podrzędnego obserwatora. Jasne... mielibyśmy gdzie wrócić... w końcu sektor Zentama został prawie nietknięty, ale my tego tak nie zostawimy. Nie jesteśmy frakcją brutalnych barbarzyńców, ale zemsta musi zostać spłacona we krwi naszych wrogów. Do rzeczy jednak... - powiedział dobitnie a hologram pokazał, jak mniemałem, główny cel, który jednak był inny od zapowiadanego. - W ostatniej chwili jednak dowództwo zdecydowało, żeby dwie ochotnicze armady dokonają dywersyjnego ataku na Halenor IV, pustynną planetę pełną ruin, ale i silnie ufortyfikowanych miast również, będącą najbardziej zmilitaryzowaną placówką w całej frakcji posiadającą dziesiątki baz, gigantycznych fabryk produkcyjnych i pokaźny system obrony. Atak nie miałby szans na zadania realnych strat przeciwnikowi, ale jeśli to co mówisz jest prawdą to gdy Brama zostanie otwarta...

- Hordy piekielne spadną na waszych wrogów. - dodałem wrednie. - Tak, to prawda.

- Jeśli desant się uda zyskasz trochę czasu aby zacząć robić to co do ciebie należy i gdy przybędą twoje posiłki szala zwycięstwa obróci się na nasza korzyść. Wyeliminujemy kręgosłup potęgi militarnej Syndykatu, może nawet wyrżniemy w pień kadrę dowódczą i będziemy w stanie przenieść pożogę wojny na Grignusa, który jest oddalony jedynie o kilka lat świetlnych od Halenora. Co więcej, w całej zawierusze wojennej Zakon będzie miał utrudnione zadania w odnalezieniu ciebie a nawet jeśli już im się uda, poza swoimi pobratymcami, będziesz miał wsparcie naszych oddziałów, które wyślę jako twoją eskortę. Będziesz posiadał wszystkie atuty potrzebne do wiktorii.

- Brzmi to pięknie, ale zakładam jednak, że systemy obronne planety mogą sprawić nam kłopot. - mruknąłem niepocieszony.

- Owszem... w normalnych warunkach 90% sił desantowych zostało by zniszczonych jeszcze przed wejściem w atmosferę a tylko przy ogromnym szczęściu ktoś zdołał by wylądować na powierzchni. Mamy jednak asa w rękawie. - admirał rzekł dobitnie. - Jeszcze przed konfliktem zbrojnym każda z frakcji próbowała tworzyć sieć wywiadowców albo sabotażystów gotów do działania za terytorium wroga. Może i nie mieliśmy imponującej siatki agentów, ale kilku z nich udało nam się rozlokować w najlepszej pozycji. Obie elektrownie Halenora zasilające cały system na nasz sygnał zamienią się w popiół. Od tego momentu będziemy mieli 45 sekund nim załączy się zasilanie awaryjne a cały element zaskoczenia pójdzie w cholerę. Jeśli zadziała synchronizacja większość naszych sił zdoła okopać się na powierzchni a wtedy...

- Reszta należy do mnie. - dokończyłem zadowolony.

- Margines błędu jest minimalny, ale wiele możemy zyskać i nic nie stracić. Czy twoja oferta nadal jest aktualna?

- Oczywiście... - odparłem zaśmiawszy się demonicznie. - Nie mogę się doczekać widoku inwazji planetarnej z pierwszego miejsca w rzędzie.

Admirał miał jeszcze chyba coś do powiedzenia.

- Proszę wszystkich aby wyszli. - odchrząknął.

- Co pan zamierza admirale? - spytał cicho adiutant.

- Nie wasza sprawa... - mruknął gniewnie. - Wychodzić. To rozkaz.

Obserwowałem jak w kilka chwil w sali zostaję jedynie ja i on, człowiek, który posyła się na samobójstwo.

- Chciałem na osobności powiedzieć Ci o jeszcze jednej rzeczy demonie. Inni mogą się oszukiwać albo ślepo wierzyć, że jesteś po naszej stronie, ale zbyt wiele słyszałem o was, żeby mieć choć cień szansy, że jesteście naszymi sojusznikami. Nie mam najmniejszych złudzeń, że w momencie przejścia demonów z bramy ofiarami padną zarówno żołnierze wroga jak i moi... będziecie wyrzynać kogokolwiek spotkacie na swej drodze aż cała galaktyka nie stanie w płomieniach.

- Heh... - zaśmiałem się. - Wiesz to i mimo wszystko zgodziłeś się na układ? Jesteście naprawdę żałosnymi istotami...

Admirał westchnął ciężko.

- Nie mamy już nic więcej do stracenia. Jeśli wygra Syndykat... skończy z nami. Jeśli Republika... zrobią to samo... a jeśli wy... wtedy każdy dostanie po równo.

O, co do tego nie ma wątpliwości.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Shinnyevtao, czy jesteś ranny?

- Ucierpiała tylko moja duma, ale do tego naprawdę już się przyzwyczaiłem - odpowiadam kwaśno.

Pozbierałem się z ziemi i spojrzałem na ostatnie podrygi rośliny. Podszedłem ostrożnie bliżej przyglądając się jej uważnie. Nagle zauważyłem, że coś błysnęło wśród trawy. Dość duże, czarne nasiono, o odblaskowej powierzchni. Przez chwilę chciałem powiedzieć o tym senseiom, ale stwierdziłem, że będę miał pamiątkę. Więc ogień na ciebie nie działa, taa? Zamykam nasiono w dłoniach i koncentruję się tworząc wewnątrz maleńkie lodowe tornado*. Ha, i nawet udało mi się nie odmrozić sobie palców. Sukces.

- Shin, rusz się.

- Już idę!

***

- Wychodzisz gdzieś? - spytałem Gerarda, gdy późnym wieczorem dotarłem wreszcie do naszego pokoju. - Po dziesiątej nie powinniśmy opuszczać pokojów.

Muzyk spojrzał na mnie tylko z politowaniem. Jakbym nie wiedział...

- Jeszcze nigdy mnie nie złapali - odparł pewnie.

- Zanim wyjdziesz, mam pewną sprawę do ciebie - powiedziałem kładąc się na łóżku. Jestem padnięty.

- Niech zgadnę, to ma jakiś związek z faktem, że nie było cię całe popołudnie? Co właściwie robiłeś?

- Najpierw udało mi się nie wylecieć z hukiem z językoznawstwa - odparłem nieco zrezygnowany. - A potem siedziałem w bibliotece.

- Ty? W bibliotece?

- Mhm - Meier w tym momencie cofnął się od drzwi i usiadł przy stoliku patrząc na mnie dziwnie.

- Dobra, jak kocha to poczeka. Muszę usłyszeć całą historię.

- Zaintrygowała mnie ta roślina. Było w niej coś dziwnego - zacząłem. - Coś więcej niż to, że chciała mnie pożreć - dodałem po chwili widząc rodzący się na twarzy mojego kumpla głupkowaty uśmiech. Niestety podłożyłem się pod inny tekst.

- Byłbym zdziwiony, gdyby coś kiedyś nie chciało cię zabić - wypalił, a ja jęknąłem cicho w odpowiedzi na ten błyskotliwy tekst.

- Tak czy siak po zajęciach poszedłem do biblioteki. I... nie zgadniesz. Nic nie znalazłem. Nawet zmarnowałem pół godziny czekając na zwolnienie jednego z komputerów wieszczących i nic. Żadnych danych. Miliardy krwiożerczych gatunków, ba, miliardy odpowiedniego rozmiaru. Rozszerzyłem poszukiwanie poza tą galaktykę, ba potem nawet szukałem w innych dziedzinach niż biologia i nic. A teraz część zabawna. Dyr po tym jak usłyszał sprawozdanie wysłał kilku chłopaków z najwyższej klasy, którzy byli zdolni w posługiwaniu się lodem. Wymrozili cały ten gąszcz łącznie z ziemią na kilkadziesiąt metrów w głąb i uznali sprawę za załatwioną. Żaden badacz nawet nie spojrzał na to okiem, bo wszyscy mają ważniejsze zajęcia.

- Jakie na przykład? - chyba udało mi się zaintrygować Gerarda.

- Aida - odparłem. - Plotka głosi, że każdy doświadczony wojownik jest przesuwany ze zwykłego posterunku w okolice galaktyki Aida. Na pozostałe posterunki wysyłają badaczy, dyplomatów, nawet co zdolniejszych uczniów. Tak czy siak nikt nie ma czasu przejmować się paroma chwastami. Wracając do chwastów, mimo wszystko nie zmarnowałem całego dnia. Postanowiłem poszukać dziwnych wypadków z roślinami w roli głównej i znalazłem to - sięgnąłem do torby i wyjąłem plik wydruków, po czym podałem go współlokatorowi. - To wydruki z lokalnych wiadomości różnych planet. Historia zawsze podobna. Nieduże wioski, wszyscy mieszkańcy martwi, na miejscu znajdowane są szczątki roślin. Czasem też dziwne nasiona, takie jak to - pokazuje mu moją zdobycz. - Sprawa jest poważna - zakończyłem sprawozdanie.

- Masz rację, lepiej zgłoś to któremuś senseiowi.

- Nie słuchałeś mnie. Świątynia już niemal opustoszała. Nikt nie ma czasu sprawdzać w tej chwili dziwnego zachowania kilku chwastów. Aleee... - poczekałem chwilę - My możemy to zbadać.

Gerard spojrzał na mnie krzywo.

- Dobra, wiem co myślisz - nie dałem mu dojść do słowa. - Posłuchaj, jeśli rozwiążemy tą zagadkę to zgarniemy kilka cennych dobrych ocen, może nawet jakąś pochwałę. Może nawet uda nam się wykręcić od tej walki wręcz - spróbowałem zachęcić Gwiazdora. - Nie musimy nawet pakować się w kłopoty. Po prostu popytamy, poszukamy świadków i będziemy się trzymać z dala od wszelkiego podejrzanego zielska.

- Ok, ale to by wymagało opuszczenia planety...

- Pomyślałem o wszystkim - odpowiedziałem uśmiechając się z wyższością. - Archeolog Hermes Jackson szuka chętnych studentów na małą wyprawę badawczą. No i potrzebuje obstawy, bo sam jest beznadziejnym wojownikiem. Znam go, jest jednym z wykładowców na językach. Już się z nim dogadałem, weźmie mnie, albo nas, jeśli tylko dostaniemy zezwolenie. Tu pojawia się mały problem. Żaden sensei przy zdrowych zmysłach nie da zezwolenia na misję pozaplanetarną takim fajtłapom jak my, a sam Jackson wystawić go nie może, bo nie ma pełnego etatu. I tu właśnie widzę rolę dla ciebie. Sensei Adina ponoć jest wielką fanką twojej muzyki...

-----

* jakby ktoś miał wątpliwości to używam serca lodu ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W miarę szybko dotarliśmy do gabinetu Tal'khuma i naszym oczom ukazała się narada Mistrzów. Jako, że nikt nie kazał mi wyjść stanąłem karnie pod ścianą i wysłuchałem relacji najpierw Samalianina (tak się chyba ta rasa nazywa?), a potem Tryto.

Tal'khum spojrzał po wszystkich, po czym powiedział:

- Teraz już każdy orientuje się w sytuacji. Konflikt trwa w najlepsze, a nasz posterunek donosi, że niedawno jedna z planet w Aidzie przestała istnieć. Jeśli jedna z frakcji dysponuje taką mocą, aby zniszczyć całą planetę, to...

- Demony się cieszą - wyrwało mi się. Tal'khum spiorunował mnie wzrokiem.

- Richard ma rację. Demony się cieszą. Teraz powstaje pytanie, co mamy z tym zrobić? Dalej przyglądać się jak frakcje w Aidzie wyżynają się nawzajem, dodając w ten sposób mocy demonom, cy też interweniować. Jeśli interweniować, to w jaki sposób? Moc, która jest w stanie zniszczyć całą planetę jest też wystarczająca, aby wyrwać dziurę w sferze materialnej i połączyć ją z negacją... Nie muszę mówić, co będzie tego efektem. Moim zdaniem powinniśmy włączyć się do konfliktu i anihilować tych debili. Ich konflikt stwarza zbyt wielkie zagrożenie dla Wszechświata. - zakończył. Spojrzał się pytająco na Arcymistrza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mistrzowie debatowali przez dobrą godzinę, definitywnie odrzucając opcję izolacjonizmu i kłócąc się co do ataku w pełnej skali i asasynacji przywódców stron. Przeciwnicy siły argumentowali: nie mamy armii, a zawsze jest ktoś na stanowisko Pierwszego. Zapadła cisza. Wtedy odezwał się siedziący przy stole Arcymistrz Askalos, postawny, łysy człowiek z metalową protezą szczęki. Był specjalistą od Technologii i najpotężniejszą istotą w Zakonie.

- Moi drodzy... Źle do tego podchodzicie. Powtórzmy: co robi Zakon?

- Powstrzymuje Demony- odezwał się Fridne.

- A co nam grozi w Sektorze 12?

- Zmasowany atak demonów, spowodowany cierpieniami wojny.

- Wojny. Zaznaczam: wojny. Pozbądźmy się przyczyny możliwego ataku i będzie w porządku.

- Przekonać walczące strony do pokoju!- zawołał Fridne. Askalos kiwnął głową i wysłał mentalną prośbę o informacje n.t władzy. Skinąłem głową i wyszedłem znowu na środek sali.

- Republika ma ustrój demokratyczny, rządzi Senat, dosyć popularna we wszechścwiecie instytucja, na czele której stoi Prezydent. Obecnie, z racji wojny, ma on, a raczej ona, bo to kobieta, najwięcej prerogatyw i może zawrzeć pokój. A jako, że zgodnie z tym co wspomniał SIG,- kiwam głową w kierunku okrągłego obiektu stojącego na kilku teleskopowych nóżkach- musi zdawać sobie sprawę z sytuacji, da się ją łatwo przekonać do negocjacji.

Dominium rządzone jest przez Radę, złożoną z pięciu najważniejszych osób na planecie: Ministra Nauki, Obrony, Spraw Wew., Dyplomacji i Premiera. Ich sytuacja jest najgorsza, więc też da się ich łatwo przekonać.

Zostaje Syndykat, który jest na najlepszej drodze do zwycięstwa. Rządzi nim kilku Genseków, lecz to oni najczęściej atakują i ponoszą największe straty, ale prędzej skończy się amunicja Republice niż im ludzie. Nie zrezygnują.

Odezwała się Mistrzyni:

- Zaraz, przecież ludzie mają jakiś instynkt zachowawczy... Nie można ich tak prowadzić jak barany na rzeź, bo się zwyczajnie zbuntują!

- Własnie od tego Syndykat posiada mocno rozwinięty aparat przymusu, który tłumi wszelki opór społeczeństwa.

- Rozwalimy tych agenturalnych drani! Lepiej milion- dwa, niż cały Sektor!

- To jest wyjście.- powiedział Arcymistrz.- Tal'khum, reszta, jakieś kontrargumenty?

- Tak, Mistrzu. Ci ludzie, tam, chcą się wymordować. Cóż z tego, że podpiszą pokój, jeśli nie będą go przestrzegać? Oni tam się nienawidzą. Będzie 20 lat spokoju, do czasu gdy odnowią zasoby ludzkie, a potem znowu! Jaką będziemy mieli gwarancję tego, że nie skoczą sobie znowu do gardeł?

Odezwał się znowu Fridne:

- Za kilka lat dyskretnie ich osłabimy... Poza tym, znowu: nasz atak będzie miał podobne skutki do wojny. Askalonie, jaka jest twoja decyzja?

Arcymistrz milczał przez kilka chwil.

- Pokój będzie najlepszy... Jedna grupa przeprowadzi ciche negocjacje, powtarzam: ciche. W międzyczasie kolejna grupa zajmie się siłami porządkowymi Syndykatu, a trzecia będzie osłaniać akcję przed ewentualnym atakiem Demonów. Jeśli to nie wypali, spacyfikujemy ich.

Poczułem wyraźną ulgę zebranych na sali. Wróciłem pod ścianę, a Arcymistrz zaczął wydawać rozkazy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dotarłam do gabinetu Mistrzyni Sel'ameny i przed wejściem zatrzymał mnie ktoś ze służby.

- W tej chwili Mistrzyni jest na ważnym zebraniu, więc poleciła byś poczekała w środku- otworzył drzwi i wprowadził mnie do środka, a potem wrócił do wykonywania swoich obowiązków.

Gabinety mistrzów, to najwspanialsze pomieszczenia w całej siedzibie zakonu. Pięknie przystrojone i posiadające swój własny indywidualny styl. Pełno tam ciekawych i tajemniczych przedmiotów. Miedzy innymi są to różne potężne artefakty lub też całkiem nieznane światu rzeczy, których dotknięcie może wywołać nieprzewidziane efekty.

Uśmiechnęłam się pod nosem wspominając, co się stało, gdy naruszyłam jeden z tych tajemniczych przedmiotów.

Gabinet Sel'ameny trzeba było czyścić przez cały miesiąc zanim wrócił do swojego pierwotnego stanu, sprzed ,,wybuchu". Za karę musiałam przez 2 miesiące pomagać sprzątającym siedzibę Zakonu. Wykonywałam najbrudniejszą robotę i nie sprawiło mi to bynajmniej przyjemności. Większej harówki w życiu nie przeżyłam.

Od tego czasu większość niebezpiecznych przedmiotów zabrano z widoku, jednak gabinet nadal wyglądał wspaniale. Co dziwne w pomieszczeniach Mistrzów nigdy nie osiadał kurz i wszystko lśniło, jakby było co dopiero wypolerowane. Posiadali też najmiększe we wszechświecie sofy i krzesła. Szczególnie Sel'amena wielbiła się we wszelkiego rodzaju zdobieniach, które podkreślały wyjątkowość i różność jej gabinetu od wszystkich innych.

Usiadłam na krześle na przeciwko wielkiego biurka.

Specjalnie to zrobiła... Poszła sobie na zebranie, a mnie wezwała tylko po to, abym sobie poczekała.

Na środku biurka zobaczyłam małą zamkniętą i zdobioną złotem kopertę, która była opatrzona symbolem dwóch krzyżujących się mieczy, a wokół nich okrąg tworzyły dwa kwiaty( w tym przypadku róże).

Co? Przed chwilą jej tu jeszcze nie było, lecz dla magii nie ma rzeczy niemożliwych... Ciekawe, co może być w tej kopercie.

Pech chciał, że ciekawość wzięła nade mną górę i moja ręka podążyła w stronę korespondencji mistrzyni.

Pewnie tego pożałuję...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Smród. Wystarczyło, że zdjąłem maskę, a od razu uderzył mnie w nozdrza zapach jakim przesiąknęliśmy w dolinie. Dlatego choćby z szacunku dla dyrektora po powrocie najpierw poszedłem wyczyścić sprzęt i się umyć. Dopiero potem stanąłem przed drzwiami gabinetu razem z Issą i Rircanataiem.

- Niestety, Mistrz Shivan ma teraz bardzo ważne spotkanie z resztą Mistrzów - odezwała się ludzka sekretarka. - Dostępny jest jednak wicedyrektor Wydziału 13 Świątyni.

Kiwnąłem tylko głową i udałem się w stronę gabinetu wicedyrektora. Mogłem się tego domyślić, sprawy w Aidzie ciągle są napięte. Chętnie bym tam został, ale kazali nam się wycofać zostawiając tylko kilka posterunków. Trudno. Stanęliśmy po chwili przed następną sekretarką, każdy z wicedyrektorów miał taką.

- Mamy złożyć raport.

- Tak, wicedyrektor się was spodziewał, proszę wejść.

Znowu jestem w tym gabinecie. Zaczął źle mi się kojarzyć, ciągle otrzymuję tu zadania, których nie chcę... nie, nie lubię wykonywać. Cthao'tun wykonują zadania, nie mogą nie chcieć.

- I jak poszło? Słyszałem, że były problemy - powiedział dyrektor odkładając jakiś dokument, który właśnie czytał.

- Były. Pogłoski się sprawdziły, roślinność zrobiła się niebezpieczna. Przyczyny nieznane.

- Czyli jednak? A myślałem, że to tylko takie "miejskie mity", coś jak starożytne opowieści o aligatorach w kanałach... Wyślemy tam ekipę z napalmem.

- Nie, rośliny zdają się być odporne na wysokie temperatury, przynajmniej z zewnątrz. Proponuję lód, każdą roślinę da się zamrozić.

- Hmm, dobrze, niech będzie lód. Jeszcze coś?

- Nie, uczniowie nie są ranni, można chyba też uznać, że odrobili karę.

- Dobrze. Możecie już iść, zajmę się resztą.

Sala treningowa była pusta o tej porze. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. Byłem tylko ja i moja broń. Trzeba dbać o formę. Walka z rośliną poszła szybko, ale to tylko chwast. A czeka mnie coś większego. Dostałem wiadomość, że każdy wyszkolony w walce Strażnik, w tym ja, zostanie skierowany do Aidy. Sytuacja tam jest coraz gorsza, ponoć jedna z frakcji już właściwie odpadła z konfliktu i dwie pozostałe skupiły się na sobie. Mamy ponowie spróbować negocjacji, osłaniać je i oczyścić okoliczny Astral z Demonów, które znowu zaczęły się nagromadzać w dużych ilościach. Możliwe, że dojdzie do najgorszego i w końcu się przedrą. Tym bardziej, że odebraliśmy z sektora niepokojące odczyty odnośnie demonicznej działalności. Nie wiem czy to dobry pomysł próbować pojednać walczących kiedy już raz w tym zawiedliśmy, ale widać Mistrzowie sądzą inaczej. Pozostaje mi się tylko przystosować.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pozbyciu się smrodu zdaliśmy raport z akcji. Zostawiłem to Quelowi, dodając od siebie jedynie uwagę, by nie niszczyć absolutnie wszystkich roślin. Mimo wszystko większość z nich jest pożyteczna i nie chciała nas zabić. Dyrektor obiecał odpowiednio poinstruować wysłaną ekipę.

Każdy z nas poszedł w swoją stronę. Miałem ochotę wrócić do pracy nad zbroją, ale przypomniałem sobie, że po każdym przejściu "długotrwałego wysiłku fizycznego i sytuacji potencjalnie niebezpiecznej" miałem zgłosić się do kompleksu szpitalnego Zakonu, by sprawdzić, czy rana się nie otworzyła. Nie jestem służbistą, ale tu chodzi o moje zdrowie, a ja chcę się stąd wyrwać jak najszybciej. Tak więc niechętnie skierowałem się w odpowiednim kierunku.

W przeciwieństwie do skrzydła medycznego kompleksu technicznego (zajmującego się jedynie protezami i implantami), kompleks szpitalny zajmował się, co dość oczywiste, leczeniem urazów ciała i umysłu najróżniejszymi sposobami, zarówno magią jak i zdobyczami techniki. Po przebyciu kontroli otrzymałem dobrą wiadomość: rana zagoiła się prawie całkowicie. Od jutra będę gotowy do akcji. A ta nadejdzie już wkrótce, biorąc pod uwagę, że do posterunków w Aidzie ma zostać wysłana nowa fala Strażników. Mamy pilnować, czy demony nie wtargną do sfery materialnej. Podobno spróbujemy też wykorzystać zmianę sytuacji na froncie (odpadnięcie Dominium z walki, wzmożona demoniczna aktywność) do ponowienia negocjacji. Mistrzowie mówią "negocjacje", ale mi to bardziej wygląda na tymczasowy rozejm. Po uspokojeniu się sytuacji walczący znowu rzucą się sobie do gardeł... ale ten czas można wykorzystać na upewnienie się, że nie będą mieli środków na ponowną wojnę.

Wracam do warsztatów, odbieram nieukończoną zbroję i kontynuuję pracę nad nią. To powinno zająć mi resztę dnia.

Już niedługo...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wykryłem Dantaliona w jednej z baz Dominium na planecie Aqua Dominius ? tam stworzyłem miraż. Nigdy nie lubiłem swojego klona ? dysponuje on tak naprawdę tylko cząstką mocy, którą sam władam. W dodatku zawsze istnieje ryzyko, że zostanie zniszczony, a ja będę wyłączony z działań? Niemniej nie było teraz czasu rozmyślać o takich pierdołach. Poruszałem się już po kompleksie Dominium w celu odnalezienia Demona Cienia. W warstwie materialnej, oczywiście.

Starałem się nie dać wykryć. Gdyby funkcjonariusze z tej planety mnie zauważyli i wszczęli alarm, miałbym poważny problem. W pewnym momencie nawet było blisko ? ale na szczęście udało mi się umknąć z tego niepostrzeżenie. Po kilku minutach wyczułem dość silną demoniczną esencję, dochodzącą z pomieszczenia będącego zapewne salą konferencyjną. Uchyliłem lekko drzwi. Stała tam tylko jedna istota żywa, pewnie jakiś mag ? ale gdy czułem od niej charakterystyczną aurę, nie miałem żadnych wątpliwości. Wszedłem do środka.

- Ho? ? mruknął lekko zaskoczony. ? Witaj, Demonie Ognia? Jakiż los cię tutaj sprowadza?

- Witaj? Dantalionie ? odpowiedziałem. ? Zostałem wysłany, zapewne podobnie jak ty, żeby sprowadzić chaos na te ziemie. Zakładam, że nie mamy sprzecznych interesów?

- Sprzecznych interesów? ? powtórzył zaintrygowany. ? Nie? nie wydaje mi się, tak długo, jak nie zostałeś wysłany tutaj, aby powstrzymać Dominium? wtedy? ? dodał bardziej oschłym tonem: ? ?możemy mieć problem. Jednakże ? kontynuował już normalniej ? w kwestii chaosu jesteśmy po tej samej stronie barykady.

- To bardzo dobrze ? stwierdziłem, czując pewną ulgę.

- Pytaniem jest, w jaki sposób ty zamierzasz go siać?

- Zamierzam go zasiać w głównej bazie jednej z tych frakcji. Mój pan życzył sobie, żebym to zrobił niezauważony, aczkolwiek w obliczu znanych mi faktów zapewne będzie to niemożliwe? A ty co zamierzasz? Tylko nie kłam - dobrze wiem, do czego jesteś zdolny.

- Skoro to wiesz, czemu pytasz? ? zaśmiał się ironicznie. ? Demoniczna inwazja, ot, co planuję. Z pomocą armad Dominium zamierzam wylądować na planecie zwanej Halenorem IV, należącej do Syndykatu, i tam zapoczątkować otwarcie Bramy, która przyniesie koniec tej idiotycznej wojnie. Przy okazji postaram się nie zostać powstrzymany przez pewnie cały Zakon, który w panice rzuci się mnie zatrzymać. A co do twojego zadania? Polecam zabrać się za bazę Republiki.

- Co w niej jest takiego wartego uwagi?

- Nic konkretnego? poza odległością. ? uśmiechnął się wrednie. ? Planety Republiki są najbardziej oddalone od Syndykatu i gdy cała uwaga będzie skupiona na mnie, ty w spokoju zajmiesz się nimi. Syndykatem nie ma po co. Jeśli Brama zostanie otwarta do końca, nie będzie z nich co zbierać... A Dominium? Są już wystarczająco osłabieni.

Chwila ciszy?

- Masz rację ? przytaknąłem w końcu. ? Jeśli ci się uda, to po Syndykacie nie będzie czego zbierać, a dobijanie leżącego się nie opłaca? Przyjmuję więc twoją propozycję, Dantalionie. Swoją drogą, skoro jesteśmy ze sobą sprzymierzeni, to nie wypada, żebyśmy nie mogli zidentyfikować siebie nawzajem? Jestem Shan'ten'ran, upadły smok.

- Przyznam, że zamierzałem spytać się o twe imię na początku, ale? ? machnął ręką ? ?były ważniejsze sprawy do omówienia. Jak słusznie zauważyłeś, jestem Dantalion, Demon Cienia. A skoro jeden temat skończyliśmy, to mam jedną? jak by to ująć? prośbę. Gdzieś w tym sektorze po sferze negacji wałęsa się moja obstawa? demony Bethezer i Soth. Nie widzę sensu ani zapasu czasu w tym, aby porzucać to ciało tylko po to, aby ich przywołać, tak więc? przekaż im, żeby byli gotowi do przejścia do sfery materialnej na planecie Halenor IV. Oni już powinni wiedzieć kiedy.

- Moim towarzyszom, Izualowi i Lilith, kazałem ich odszukać. Przekażę wiadomość.

- Doskonale ? odparł zadowolony. ? Cóż, jeśli nie masz jeszcze jakichś spraw do omówienia, pozostaje mi tylko życzyć powodzenia. Ku chwale demonów.

- Powiedziałem wszystko, co zamierzałem. Powodzenia w misji, Dantalione. Ku chwale demonów.

Do czasu ponownego spotkania naszej trójki zostało jeszcze kilka minut. Jako że jednak wypełniłem swoją powinność, usunąłem miraż.

Wróciłem świadomością do warstwy negacji. Wysłałem wówczas do umysłów Lilith i Izuala wiadomość:

- Bethezer i Soth. Gotowi do przejścia do warstwy materialnej. Planeta Halenor IV. Od Dantaliona. Potem wracajcie.

Wbrew pozorom nie miałem tak rozwiniętej komunikacji telepatycznej jak niektórzy moi pobratymcy. Na reakcję jednak nie musiałem długo czekać ? sukkub i ten drugi po raptem dwóch minutach wrócili świadomością do swoich ciał.

- Przekazaliście wiadomość? ? zapytałem od razu.

- A przekazałam ? odparła z ociąganiem Lilith.

- Ja tak samo ? powiedział Izual. ? Co z Dantalionem?

- Nie musimy się nim martwić ? odpowiedziałem. ? Ponadto zasieje zamęt w takim miejscu, że nawet ułatwi nam misję.

- Czyli, Shan?ten?ranie, co robimy?

- Przenosimy się do głównej bazy Republiki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ogłuszający ryk silników roznoszący się echem po wzburzonym morzu planety był w stanie zagłuszyć niszczycielskie dzieło matki natury czyli wszechobecne tsunami. Nie było w tym nic dziwnego zważywszy na fakt, że wszystkie pozostałe platformy w liczbie czternastu ostatecznie opuszczały planetę ku ostatniej, samobójczej, ale i honorowej - wedle ich mniemania - wyprawie. Silniki napędzane paliwem jądrowym pracowały na pełnych obrotach aby wynieść na orbitę te potężne, złożone z tysięcy ton metalu konstrukcje, które najogólniej przypominały strzałę skierowaną na wroga na dole.

Dzięki technice Dominium, na osiem godzin przed terminem inwazji, desantowce, już w przestrzeni kosmicznej osiągnęły pełny status bojowy co znacząco wpłynęło na morale setek tysięcy żołnierzy, którzy gdzieś w duszy wiedzieli, że kierują się na śmierć... każdy to wiedział... jednak przyjmowali to z uśmiechem na ustach i bojowym zapałem. Nie panowała atmosfera przybicia. Wręcz przeciwnie co stwierdziłem ku swojemu lekkiemu zdziwieniu. Szeregowcy jak i wyżsi stopniem zdawali się nienaturalnie rozluźnieni w tej sytuacji żartujących ilu przeciwników zabiją nim sami skończą jako źródło krwi dla piasków pustyni.

- Pamiętajcie to dobrze! - zagrzewał jeden z plutonów oficer. - To jest bilet w jedną stronę! Nie ma odwrotów z podkulonymi ogonami! Nie będzie ani jednego kroku w tył! Od teraz przemy tylko naprzód! Od teraz będziemy tylko zdobywać bądź ginąc próbując... ku chwale i pamięci potomnych!

- Ooorah! - podkomendni ryknęli zgodnie.

Oderwałem wzrok od głównego hangaru, który zdawał się ruszać niczym rozwścieczony ul szerszeni i ruszyłem z mostka obserwacyjnego do sali dowodzenia znajdującej się kilka poziomów wyżej.

Nie skupiałem się na niczym konkretnym, mej głowy nie zaprzątały niepotrzebne myśli a oczy opętanego przezeń maga, zimne niczym stal, leniwie kierowały się z jednego przedmiotu na drugi bądź mijanych ludzi obdarzając ich krótkim, pełnym pogardy wzrokiem skrytym pod kapturem. Ci mijali mnie obojętnie zajęci swoimi sprawami, które warto dopiąć na ostatni guzik przed odesłaniem na tamten świat... Jedynie kilku wyższych rangom wiedziało, że admirał zawarł pakt z demonem.

Wreszcie znalazłem się przed centrum dowodzenia. Akurat trwała narada.

- Kontynuujcie. - mruknął admirał zerkając w moją stronę gdy ustawiłem się pod ścianą obserwując pokazy hologramów.

- Jak mówiłem... - odchrząknął jeden z oficerów. - Przed chwilą dostaliśmy wiadomość od dowódców z sektora Zentama. Mamy zaczynać.

- Szybciej niż zakłada termin? - admirał odparł zdziwiony.

- Tak - usłyszał potwierdzenie. - Wedle ich wiedzy wszystkie pozostałe armady osiągnęły już gotowość bojową i punkt wyjścia.

- Rozumiem. Nie ma po co odkładać nieuniknionego. Nic więcej nie zmieni się na naszą korzyść, nie mamy co liczyć na wsparcie wzięte znikąd...

- Do czasu. - pozwoliłem sobie rzucić wrednym tonem.

Pozostali obecni na sali obdarzyli mnie niepewnym wzrokiem... Ciągle tli się w nich strach... żałosne istoty. Posyłają się na śmierć a i tak bardziej trzęsą portki przed istotą wykraczającą poza ich granice rozumienia.

- Owszem... - po dłuższej chwili admirał odparł. - Zgadzam się z naszymi przełożonymi. - westchnął. - Wydajcie odpowiednie rozkazy.

- Tak jest! - odpowiedzieli zgodnie i wyszli czym prędzej z sali.

Po dłuższej chwili admirał dodał jeszcze:

- Demonie, lecisz w pierwszej fali. Kapsuły desantowe na poziomie minus pięć. Lecisz razem z naszym najbardziej elitarnym batalionem jako osłona więc postaraj się jej nie zmarnować. Nasza operacja nie ma szans sukcesu... ale twoja już tak.

- Naturalnie. - uśmiechnąłem się złowieszczo i wyszedłem z sali kierując się do hangarów.

Gdy zjeżdżałem windą do celu z głośników dobiegł mnie głos admirała.

- Drodzy synowie i córki Dominium. - zaczął podniosłym tonem. - Jesteśmy uczestnikami historycznej chwili. Nie świadkami... nie do tej roli, do której nas zepchnięto w czasie wojny. Teraz wyrywamy się z okowów tej haniebnej roli będąc gotowymi na zadanie niespodziewanego ciosu w serce naszych wrogów. Spadniemy na nich z niebios niczym szarańcza sprowadzając na nich czasu mroku! - po gorącej owacji jaka dała się słyszeć w całej stacji kontynuował. - Nie będę was jednak oszukiwał... Kierujemy się w piekło ku końcowymi naszych żyć. Jednak to my o tym zdecydowaliśmy! Ze wszystkich horrorów jakie na nas czekały z rąk barbarzyńskich zwycięzców ten jeden wybraliśmy sami i udowodnimy tym sk******m z Syndykatu, ale nie tylko, że Dominium nie powiedziało ostatniego słowa!

- OOOORAAAAAAAH! - ogłuszający krzyk radości pobrzmiewał potężnym echem w hangarze gdy wreszcie do niego dojechałem.

Gdy jeszcze szukałem 'swojego' przydziału męski, mechaniczny głos obwieścił.

- Cała załoga, przygotować się do skoku w nad przestrzeń.

Na ostatnią chwilę dobiegłem do batalionu i po krótkich, żołnierskich słowach usadowiłem się wewnątrz jednoosobowej kapsuły desantowej myślami będąc skupiony całkowicie na najbliższych minutach. Wyczekiwałem powoli acz nieubłaganie nadchodzącego lekkiego szarpnięcia, który obwieści całej załodze moment skoku...

***

Niespodziewanie w pomieszczeniu zgasło światło szybko zastąpione czerwonymi lampkami alarmowymi.

- Co się dzieje? - rzucił komandor - głównodowodzący garnizonem na Halenorze IV - przelatując wzrokiem po budzących się ekranach taktycznych po nagłej utracie energii.

- Jeszcze nie wiemy... na razie wygląda to na awarię...

- Awarię?! - przerwał komandor wściekle. - Ta planeta posiada najbardziej niezawodny sprzęt a ty mi mówisz, że to była usterka?!

- Mamy raport! Straciliśmy dwie elektronie zasilające nasz system obronny!

- Co takiego?! - komandor zdecydowanie nie był w nastroju na takie niespodzianki. - Jak?!

- Sabotaż... najprawdopodobniej... nasze radary jeszcze nie zarej...

Wnętrze bunkra wypełniło się dźwiękiem alarmu.

- CO TERAZ?!

- Komandorze! Radary rejestrują setki kontaktów wychodzących z nad przestrzeni w naszym sektorze! - na głównym ekranie pojawił się taktyczna mapa sektora, na której - w towarzystwie charakterystycznych piknięć - widać było wychodzące armady przeciwnika. Co więcej, wyglądało na to - patrząc na rozkład sił inwazyjnych - że to Grignus jest głównym celem. Komandor nie wiedział jednak jakie to typy jednostek.

- NIECH TO SZLAG! - huknął. - Kto nas atakuje?!

- Statki Dominium. - usłyszał szybką odpowiedź.

- DOMINIUM?! - nie mógł uwierzyć jak do tego doszło. - Skąd wzięli taką siłę inwazyjną?! Nieważne zresztą! Ogłoście mobilizację i przywróćcie jak najszybciej zasilanie!!! MACIE STRĄCIĆ TYCH SK*****LI!

- Tak jest, sir!

***

Piekło otworzyło swe bramy a ja przy tym jestem, pomyślałem obserwując zza miniaturowej szybki swój błyskawiczny lot w towarzystwie tysięcy podobnych kapsuł na powierzchnię planety i niezwykłe pokazy fajerwerków gdy broń została rozgrzana do czerwoności. Prawie natychmiast platformy desantowe odpaliły cały swój zapas rakiet kierując je na główne bazy i systemy obronne jeszcze korzystając z faktu zaskoczenia. Szybko okazało się jednak, że Syndykat nie jest taki bezbronny... Już w górnych warstwach atmosfery odezwały się konwencjonalne działka przeciwlotnicze zalewając niebo setkami tysięcy pocisków smugowych tym samym próbując przerzedzić szeregi sił inwazyjnych. Dla zwykłej istoty był to niesamowity widok.

Przetrwałem lądowanie.

Silnym kopnięciem wyważyłem zaryglowane drzwi kapsuły i wyszedłem na zewnątrz wdychając pustynne powietrze. Rozejrzałem się dookoła podziwiając - choć przyznałem to z niechęcią - piękno wojennego rzemiosła. Niebo pełne statków, przecinających atmosferę kapsuł desantowych i ślady pocisków z dział przeciwlotniczych... horyzont zapełniony kulami ognia i chmurami dymu... żołnierze szukający swoich przydziałów i zabezpieczających perymetr. Piękny chaos.

- Oddział pierwszy zebrać się! Oddział drugi i trzeci wymarsz do tych ruin na północy! - sądząc po wydawanych rozkazach ten zakuty w pancerz bojowy komandos może mi pomóc. - Magu! - krzyknął do mnie gdy się zbliżałem. - Jesteś od admirała?

- Tak jest... - odparłem lekko znudzony i rozejrzawszy się ponownie stwierdziłem, że już mam upatrzone miejsce. - Tam. - wskazałem ręką.

- Ruiny? - spytał, żeby po chwili dodać. - Zrozumiałem. Do wszystkich oddziałów... - nadał na kanale batalionu. - Zgrupowanie w ruinach na północ od strefy lądowania. Powtarzam, na północ od strefy lądowania. Oddziały cztery i pięć zostają. Reszta ma okopać się w ruinach!

Nie czekając dłużej ruszyłem w stronę ruin czegoś co wyglądało mi jak świątynia z towarzyszącymi mi po bokach żołnierzami.

Na razie jestem częścią grupy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Udało się ? pomyślałam idąc czym prędzej w kierunku akademika ? wreszcie koniec tej ?kary?. Nie żebym miała co innego do roboty, ale cały dzisiejszy dzień był chyba jakimś żartem?wszystko co się dziś zdarzyło. Chyba podlecę już przez ten kawałek drogi, bo skrzydła odzyskały ?jakąś? sprawność techniczną. Wzniosłam się nad budynki i zaczęłam powoli szybować w stronę mojego celu. Słońce ciągle świeciło łagodnie, oświetlając okolicę. Trochę większy ruch niż zwykle panował na dole?czyżby jakaś grubsza operacja? Cóż?i tak mnie to średnio obchodzi?

Wylądowałam i szybko weszłam do akademika.

Zajęcia z kontroli ognia. Przez problemy z tym czymś, co niektórzy nazywają pralką, jestem spóźniona już piętnaście minut. Świetnie. Ciekawi mnie, co już dla mnie sensei szykuje jako karę.

Wyrzuciłam trzymaną w ręku puszkę wprost pod robota sprzątającego i przyśpieszyłam kroku. Sala treningowa była jeszcze kawałek dalej. Na korytarzu było względnie pusto, chociaż co jakiś czas przewijała się grupka uczniów. Zwykle z dość poważnymi, ale i podekscytowanymi minami, jakby mieli doświadczyć coś dla siebie nowego. Niezwykłego.

Wpadłam na salę. Ku mojemu zdziwieniu nie powitał mnie odgłos wydawany przez płomienie, magiczne słowa, czy wyrzuty za spóźnienie w moją stronę. Na środku stał sensei, widocznie czekając na kogoś. Nazywał się Teruyanqas, był dość silnie zbudowany jak na maga, miał czerwoną skórę i dredy na swojej głowie. Jego rasa mieszkała na dość aktywnej wulkanicznie planecie, co naturalnie wpływało na ich umiejętności w magii ognia i ogólnie w posługiwaniu się tym żywiołem. Co dość często zresztą ten osobnik nam pokazywał. Sensei mnie zauważył i zaczął dość normalnie:

-Witaj. Widzę, że wreszcie dotarłaś Aki.

- Przepraszam za spóźnienie. ? rzekła, po czym schyliłam głowę.

- Dobra, dobra, już, już. Przejdę od razu do sprawy, bo zbytnio czasu nie mam. Jak widzisz, twojej grupy tu nie ma. Większość z pewnych względów musi udać się do Aidy, młodziki zostali przypisani do innych grup póki co.

- A ja do której części należę? ? zapytałam.

- Widzisz, i dlatego tutaj czekałem na ciebie. Jako, że brać ciebie do Aidy nie zamierzam, ale masz jakieś umiejętności, pozwoliłem sobie przydzielić ci trochę inną misję, która akurat się nawinęła.

Teruyanqas podał mi jakąś kartkę z dziwnym tekstem. Krótko spojrzałam na tytuł ? ?Misja pozaplanetarna. Prowadzący: Hermes Jackson?

- Eee??

- Jako, że mój start kumpel Hermes mnie prosił o pomoc w szukaniu chętnych uczniów, to i mu nie odmówiłem. No i cóż?właśnie zostałaś oddelegowana do tej misji.

- Ale?

- Żadnych ale. To rozkaz. Życzę powodzenia.

Sensei uśmiechnął się, pożegnał się i wyszedł. Cóż?nie, nie jestem przeciwna?jestem nawet zadowolona. Nowe miejsce, nowe środowisko, nowe doświadczenie...

Wstałam i ruszyłam w drogę powrotną do akademika, czytając powoli kartkę z informacjami o wyprawie. Trzeba się przygotować?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Śniadanie. Jak zwykle wstałem bardzo wcześnie, teraz szykowałem sobie posiłek. Z tego co wiedziałem, to w wyniku ostatnich wydarzeń w Aidzie moje lekcje z grupą zostały zawieszone, mogę w każdej chwili wyruszyć. Ciekawe kie... Wiadomość. Odbieram przeczuwając, że urlop się skończył. Prosty hologram wyrecytował:

- Quel, Cthao'tun, członek sekcji Prewencji w stopniu Strażnika ma się niezwłocznie stawić w Sali odpraw nr 4.

- Słyszeliście? Ponoć w Aidzie znowu wybuchły walki ? odezwał się jakiś człowiek.

- Jakie znowu, oni ciągle się tam tłuką ? odparła trzyoka Xu.

- Tak, ale to Dominium, gracz zepchnięty na margines zaatakował, bitwa ciągle trwa.

- I co? Przyparci do murów odgryzają się. Nie wiem po co nas wzywać, dość już sił tam wysłaliśmy?

- Nie starczy na cały sektor. Astral nad nim jest wypełniony Demonami, a w końcu czyściliśmy go niedawno. Jak zwykle, zlatują się bez przerwy ? do rozmowy wtrącił się niezbyt wysoki Verlanin z czymś, co wyglądało jak ogromna snajperka na plecach.

- Ha, ale nie wiecie najlepszego, a ja wiem. Ponoć wśród sił Dominium posterunek wykrył Demona ? nagle wśród rozmówców pojawiła się czarnowłosa An-Zu.

- Chyba jaja sobie robisz - prychnął człowiek.

- Ta, już, od razu. Nie kłamię, najprawdziwszego Demona. Humanoida. Pewnie trepy z Dominium pomyślały sobie, że jak nic już sami nie mogą zrobić, to poproszą o pomoc wielkich braci, którzy akurat się pojawili oferując wsparcie?

- Okaże się. Ciekawe swoją drogą, czy Dyplomacja też coś zrobi. Mieli zacząć ponowne pakty, może uda im się doprowadzić do sojuszu Syndykatu z Republiką przeciw Dominium, choćby tymczasowego ? znowu odezwał się Verlanin.

Stałem z boku przysłuchując się rozmowom. Nieważne, co się stało, wysyłają nas tam do walki. Zresztą wszystko zaraz ucichło, przed nas wyszedł Archont Yradi w towarzystwie Maegi odzianej w potężną zbroję wspomaganą i Yokina o połyskujących, srebrnych włosach.

- Dobra, słuchać uważnie, bo nie będę powtarzał. Pewnie już wiecie, że wysyłamy was do 12 sektora galaktyki Aida. Podejrzewamy, że jedna ze stron, Dominium, korzysta z demonicznego wsparcia podczas ataku na Halenor IV, ważny ośrodek produkcyjny Syndykatu. Macie oczyścić teren z Demonów i zapobiec zagrożeniu ze strony negacji. Podzielono was na dywizje od 1 do 15. 1-12 uderzą w Astral eliminując tam Demony zwierzęce nagromadzone w dużej ilości i zabezpieczając sytuację. 13, 14 i 15 przedostaną się na powierzchnię planety, zlokalizują Demona i go unieszkodliwią. Najprawdopodobniej mamy do czynienia z humanoidalnym, może nawet w prawdziwej formie. Bądźcie gotowi na najgorsze. Planeta jest silnie technologiczna, ograniczniki możecie zdjąć dopiero za pozwoleniem dowódcy i w sytuacji krytycznej. Właśnie, siłami na placecie dowodzić będzie Starszy Pretorianin Ha?asana Mille ? Maegi omiotła spojrzeniem wszystkich zebranych -, a tymi w Astralu Starszy Pretorianin Kazejin ? Yokin skinął głową. ? Jakieś pytania? Nie? To do dobrze, odebrać swoje przydziały i ustawić się przy portalach.

Podszedłem do jednego z ekranów i dowiedziałem się, że jestem w dywizji 13. Dobrze, w środku akcji. Następnie podszedłem do portalu razem z resztą. Metalowy łuk pokryty magicznymi runami i podłączony do superkomputerów siecią światłowodów, cudo łączące w sobie magię i technikę w sposób, jaki tylko najwięksi geniusze Zakonu poznali. Przestrzeń pomiędzy kolumnami zaczęła się jakby zapadać w jeden punkt, który następnie rozszerzył się tworząc biały wir. Zaczęliśmy wchodzić. Krótki błysk, dziwne uczucie rozciągania i już jesteś gdzie indziej. Posterunek Zakonu w sektorze 12 zbudowany na dużej asteroidzie gdzieś pośrodku niczego. Dostaliśmy namiary i ustawieni w równe rzędy stanęliśmy przed dowódcami.

- Na naszą komendę wszyscy przejdziemy do Astrala ? zakomenderowała Ha?asana ? i przedostaniemy się nad planetę. Tam?

- ? siły dowodzone przeze mnie ? wtrącił się Kazejin, na co Maegi zmarszczyła gniewnie brwi ? zajmą się Demonami i osłonią przejście dywizji 13-15 na planetę. Rozeznacie się w sytuacji i usuniecie zagrożenie. Następnie ewakuacja, resztą zajmie się Czyszczenie.

- Przechodzimy na raz? dwa? trzy!

Skupiłem się i przekroczyłem bariery pomiędzy sferą materialną a astralną. Na chwilę wszystko się zamazało i zamgliło. Potem mgła i zniekształcenia stopiły się z nowym, dziwnym krajobrazem. Wszystko było jaśniejsze i falujące. Gwiazdy mniejsze, planety bliższe. Nie czekając wyruszyliśmy przed siebie. Powinniśmy dojść w najwyżej 30 standardowych minut, o ile nie pojawią się przeszkody.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Możesz mi wyjaśnić, co ty masz zamiar zrobić?- usłyszałam pytanie Sel'ameny, która znikąd pojawiła się obok mnie.

- Nie było cię, więc musiałam się czymś zająć... Samotna koperta leżąca na biurku ciekawe, co w niej może być?- powiedziałam.

Cofnęłam rękę, która zmierzała po kopertę i usiadłam na swoim miejscu.

- Udam, że tego nie słyszałam...- odwróciła się tyłem do mnie, w stronę wielkiego okna, z którego widok wychodził prawie na cały kompleks Zakonu- Wezwałam cię tu, by ci oznajmić, że z polecenia najwyższego Arcymistrza zostajesz zwolniona z nadzoru. Nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę, że nie muszę już odpowiadać za twoje godne pożałowania poczynania.

To mnie zaskoczyła... Pocieszne jest to, że Arcymistrz wreszcie zdecydował, aby przestać mnie nadzorować. Pewnie Mistrzyni ubłagała go na tyle, że udało jej się mnie pozbyć.

- Oficjalnie jesteś teraz karalna według reguł zakonu i nie licz na to, że będą ci przysługiwać jakieś ulgi... To by było na tyle. Teraz zejdź mi z oczu, bo im dłużej cię widzę tym bardziej cię nienawidzę.

- Rozumiem i dziękuję za przekazanie wiadomości- wstałam i podeszłam do drzwi, lecz stanęłam jeszcze w progu i powiedziałam- Niebieski nie jest już w modzie... Zmień kolorek.

Nie czekałam, aż mistrzyni zareaguje na moją wypowiedź, tylko wyszłam i pewnym krokiem ruszyłam do mojej kwatery.

Jeszcze przed końcem dnia udałam się na warsztatu, by zrobić rutynowy przegląd mojej broni i sprawdzić nowy typ amunicji, który udało mi się ostatnio opracować.

Z rana obudził mnie okropny hałas, przez co dosłownie spadłam z łóżka na podłogę. Po chwili wstałam i zauważyłam, że dostałam wiadomość. Odebrałam ją i prosty hologram wyrecytował:

- Alice, członek sekcji Sprzęt w stopniu Strażnika ma się niezwłocznie stawić w Sali odpraw nr 4.

W sali odpraw panowała wrzawa. Większość była podniecona tym, że ich wezwali, bo przecież to oznaczało bycie prawdziwymi Strażnikami. Zauważyłam też stojącego z boku Quela, który bez większych emocji przysłuchiwał się pozostałym. Wtem wszystko ucichło i przed nas wyszedł Archont Yradi w towarzystwie Maegi odzianej w potężną zbroję wspomaganą i Yokina o połyskujących, srebrnych włosach.

Usłyszeliśmy, że zostajemy wysłani do 12 sektora galaktyki Aida, gdzie wykryto aktywność demonów. Zostałam przydzielona do dywizji 13(do tego jest też 14 i 15), która ma zlokalizować humanoidalnego Demona na powierzchni planety i go unieszkodliwić.

Następnie podeszłam do portalu razem z resztą. Zaczęliśmy wchodzić. Krótki błysk, dziwne uczucie rozciągania i już jesteś gdzie indziej. Posterunek Zakonu w sektorze 12 zbudowany na dużej asteroidzie gdzieś pośrodku niczego. Dostaliśmy namiary i ustawieni w równe rzędy stanęliśmy przed dowódcami.

- Na naszą komendę wszyscy przejdziemy do Astrala ? zakomenderowała Ha?asana ? i przedostaniemy się nad planetę. Tam?

- ? siły dowodzone przeze mnie ? wtrącił się Kazejin, na co Maegi zmarszczyła gniewnie brwi ? zajmą się Demonami i osłonią przejście dywizji 13-15 na planetę. Rozeznacie się w sytuacji i usuniecie zagrożenie. Następnie ewakuacja, resztą zajmie się Czyszczenie.

- Przechodzimy na raz? dwa? trzy!

Chwila i przekroczyliśmy barierę pomiędzy strefą materialną, a astralną. Przewidywany czas dotarcia na miejsce około 30 minut, jeśli nie pojawią się trudności.

Jako członek sekcji Sprzęt na polu walki zajmuję się nie tylko walką, lecz też szybką naprawą częściowo zepsutego wyposażenia innych Strażników. Nie jest to, co prawda tak skuteczne, jak wizyta w siedzibie zakonu w prawdziwym warsztacie, jednak w czasie walki spokojnie wystarczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Resztę dnia pracowałem nad zbroją. Słońce już zaszło, gdy wreszcie skończyłem pracę i spojrzałem na swe dzieło. Dokończyłem osłonę lewego ramienia i zrobiłem karwasz wraz z naramiennikiem dla prawego. Kirys składał się w istocie z przypominającej kolczugę koszuli pokrytej warstwą większych, zachodzących na siebie, dość masywnych płyt połączonych tak, by zapewniać ochronę nie ograniczając całkowicie mobilności. Dodatkowo podszyty on był systemem "czystych" mechanizmów, gotowych zmodyfikować się w określonym przez Alpha Strike celu. Osłonę nóg stanowił średni egzoszkielet, zapewniający dobrą ochronę kosztem szybkości, ale mogący zniwelować ten efekt na krótki czas zastrzykiem adrenaliny. Hełm był zwyczajny, zintegrowany z resztą zbroi, ale standardowy wizjer wymieniłem na charakterystyczną dla Verlan, metalową maskę. Pokryta jest rdzawoczerwonymi wzorami kojarzonymi z wojną oraz konfliktem, ale nie ma żadnych rys twarzy prócz otworów na oczy i rozciągniętego od ucha do ucha okrutnego, rekiniego wręcz uśmiechu. Zadowolony ze swojej kreacji wróciłem do domu po dobrze zasłużony odpoczynek.

Następnego dnia, niedługo po śniadaniu, otrzymałem wiadomość. "Rir Tai z klanu Cana, Verlanin, członek Sił Prewencyjnych w stopniu Strażnika ma się niezwłocznie stawić w sali odpraw nr 4". Z szerokim uśmiechem na twarzy założyłem nową zbroję, zabrałem dodatkowe wyposażenie* ze zbrojowni i udałem się do sali odpraw.

Na miejscu Pretorianie potwierdzili to, co szeptali między sobą obecni na sali. Dominium sprzymierzyło się z demonami, by przeprowadzić atak na ważną planetę Syndykatu. Okazało się, że jestem w dywizji 12, więc będę oczyszczał Astral z demonów. A więc powtórka z rozgrywki.

Zbadałem wzrokiem Pretorianów. Maegi. Niebieskie, cherlawe kurduple lubujące się w maszynach. Potrafią cię zabić, zanim się zorientujesz, co się stało. Lubię ich. Ta Ha'asana wygląda trochę śmiesznie w tak masywnej zbroi, ale spróbowałbym tylko jej to powiedzieć...

Yokin. Zniewieściałe, długowłose wąskodupce. Bleh. Cóż, przełożony to przełożony...

Strażnicy zaczęli ustawiać się przy portalach. Gdzieś w tłumie zobaczyłem Quela. Najwyraźniej jest w tej samej dywizji, co ja. Teraz nie ma jednak czasu na rozmowy.

Przeszliśmy. Znaleźliśmy się w posterunku na jakiejś asteroidzie. Szybka zbiórka, przejście do Astrala i wymarsz. Dywizje mające walczyć z demonami w Astralu wysuwają się na przód. Mamy oczyścić reszcie drogę, zabezpieczyć ich przejście na planetę. Nikt się nie odzywa. Niektórzy wyglądają na zdenerwowanych, inni na podekscytowanych. Za jakieś pół godziny powinniśmy być na miejscu. Nieuchronność rozlewu krwi napełnia mnie dziwnym, złowrogim spokojem. Znam to uczucie.

A więc wreszcie. Czekałem na to. Nareszcie mogę zająć się tym, do czego jestem przeznaczony. Verlan stworzono by walczyli i wygrywali. I to właśnie zamierzam zrobić.

------------------------------------------

*A dokładniej rzecz biorąc:

- zapas granatów (do rzucania, nie do RPG)

- APS - All Purpose Sword. Jaki miecz jest, każdy widzi. I to właściwie wszystko, co można o tej broni powiedzieć. Od zwykłego miecza różni się tym, że długość ostrza można regulować (od 10 do 150 cm). Proste w konstrukcji, podatne na modyfikacje, przyzwoite pod każdym względem. Standardowe, podstawowe wyposażenie każdego neutralnie i technologicznie nacechowanego Strażnika. Rir rzadko z niego korzysta, ale woli je mieć na wszelki wypadek.

- RPG - Dzieło Rira. Wygląda jak zwykły karabin, tyle, że ma bardzo szeroką lufę i dziwny magazynek. Po naciśnięciu spustu widać dlaczego. Ten karabin strzela nie zwykłymi pociskami, tylko granatami z napędem odrzutowym (stąd nazwa). Amunicja dostępna w kilku wersjach (burząca, przeciwpancerna, zapalająca). Duża siła ognia i przyzwoita szybkostrzelność równoważona jest przez niewielki zasięg w porównaniu do broni balistycznych (jedynie 1500 m, potem granat opada na ziemię).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka godzin po naradzie wezwano mnie do gabinetu Starszego Pretoriana Kazejina. Dostałem nowy przydział w związku z drastyczną zmianą sytuacji w Aidzie: Dominium dogadało się z Demonami. Kazejin dowodzi siłami, które zajmą się oczyszczeniem Astrala w okolicy planety- celu, dając możliwość przejścia na planetę dla innych.

- Z tego też powodu wezwałem ciebie. W związku z tym, że masz doskonałe predyspozycje na przewodnika i posiadasz niezwykłą, przydatną percepcję, pójdziesz z oddziałami czołowymi, uważając na demony i upewniając się, że idziemy dobrą drogą.

Skinąłem głową, dziękując za tak odpowiedzialne zadanie. Pobrałem ekwipunek i mapę, po czym skorzystałem z portalu.

Następnego dnia czekałem już na siły uderzeniowe na Posterunku. Otoczyłem miecz cienką, skalisto- magiczną powłoką, zaś wokół mnie zaczęły wirować małe kamyki. Tak zabezpieczony przed spaczeniem, przekroczyłem barierę. Odszukałem Kazejina.

- Gotowi do wymarszu? Czeka nas około 30 minut drogi przez stosunkowo słabo zaludnione tereny Sektora, zatem główne danie czeka nas dopiero na Halenorze.

- Ruszajmy.

Szliśmy już dwadzieścia minut niepokojeni przez żadnego wroga. Powoli na horyzoncie zaczynałem wyczuwać skupioną, emanującą swym złem esencję Demonów zgromadzonych wokół Halenoru. Na szybko porównałem moc "naszą" i "ich". Wyrównanie... Zaraz. Coś się zbliża.

- Pretorze... Mamy zbliżającego się "zwierzaka". Pewnie go zaciekawiła nasza obecność. Cztery kończyny, szybki, ale to tylko miraż.

Jeden z idących obok nas Strażników wyciągnął długa broń i posłał energię w kierunku bestii, która wyparowała. Pierwszy strzał z naszej strony. Teraz się zaczęło.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wchodząc w rejon murów świątyni ostatni raz zerknąłem na okolicę podziwiając piękno zniszczenia wywołanego przez burze ogniowe po ostrzale rakietowym. Horyzont zasnuł się wieloma smugami dymu, wiatr się zmagał a niebo nadal przecinały tysiące statków, pocisków albo kapsuł desantowych różnej maści. Wzrok maga pozwolił mi też uchwycić niesamowity, zielony promień, który pomknął z ogromną szybkością ku przestworzom. Nie miałem pojęcia co było jego celem dopóki nie usłyszałem rozmowy dwóch komandosów, którzy rozkładali sprzęt elektroniczny wewnątrz głównej sali ruin.

- Jasna cholera! To było działo plazmowe?! - po chwili wydarł się do radia... Przynajmniej czegoś co zostało zidentyfikowane w encyklopedii maga... - Platforma szósta, zgłoście się! Zgłoście się do cholery!

- Zamknijcie mordę szeregowy! - podniósł głos towarzyszący mi oficer. - To było do przewidzenia, że te ch*** z Syndykatu szybko odzyskają zdolność bojową. Kontynuować! Perymetr obronny ma być gotowy w ciągu godziny i ani minuty dłużej! Ani Syndykat ani Zakon nie da wam więcej!

- Tak jest! - odparło zgodnie kilkadziesiąt gardeł.

Po kilku chwilach znalazłem to czego szukałem. Zejście do głębokiego, spowitego mrokiem pomieszczenia, które zapewne w starych czasach musiało służyć jako główne miejsce obrzędów religijnych. Doskonałe miejsce jeśli przyszło by do bezpośredniej walki z siłami Zakonu... do której na pewno dojdzie.

- Oficerze... - mruknąłem skupiając jego uwagę. - Zabarykadujcie to wejście. Na dół nie ma prawa wstępu nikt, absolutnie nikt nieważne co by się działo. Macie rozwalić wszystko co nie nosi munduru Dominium i kupić mi jak najwięcej czasu. Wiem, że w starciu z Strażnikami nie będzie to wiele, ale tutaj liczy się każda sekunda.

- Nie zawiedziemy. - usłyszałem odpowiedź za sobą gdy biegiem rozpocząłem schodzenie na sam dół.

Bieg okazał się dłuższy niż sądziłem. Nie miałem pojęcia ile czasu minęło jednak skupiony na nadchodzącym momencie wreszcie zorientowałem się, że schody się skończyły i mogłem uśmiechnąć się pod nosem wobec panującej, egipskiej ciemności. Sala była - jak na ludzkie standardy - wysoka. Wykuta w skale jaskinia jakby na planie koła sięgała dobrych pięćdziesięciu metrów a szerokość promienia liczyła sobie z dwieście metrów. Spora.

Chwilę potem dojrzałem - choć bardziej pasuje określenie "wyczułem" w mroku - coś co przypominało ołtarz w samym centrum. Wyborne miejsce, pomyślałem klękając zwrócony przodem do schodów i rozłożywszy ręce niczym skrzydła anioła zbierające się do lotu uniosłem głowę ku górze.

Rozpocząłem medytację.

Porzuciłem troski tego ciała. Porzuciłem jego myśli... swoje myśli... porzuciłem to co mnie otacza. Porzuciłem zmysły. Panowała cisza absolutna. Żaden, nawet najmniejszy szelest nie zajmował mojego umysłu kiedy zbierając siły czułem ciepło... energię wydobywającą się z wnętrza demonicznej duszy skrywającej się w tym nic niewartym ciele. Ciało zdawało się naelektryzowane... detektory Zakonu musiały teraz odbierać regularne fale esencji demona, ale nie za wiele im to się zda.

Nie czułem bólu sygnalizującego pojawienie się pentagramów na brzuchu i dłoniach z zamkniętym okiem w środku.

Teraz nadszedł czas, usłyszałem myśl w swej głowie, ale nie wiedziałem czy należy do mnie czy jakieś innej, nieznanej istoty.

Oka otworzyły się początkując powolny, ale obfity strumień krwi, który zaczął krążyć wokół mej klęczącej postaci układając się w wzory nie do opisania ludzkimi dialektami.

- PIERWSZA PIECZĘĆ!!! - ryknąłem. - I siedział Pan nasz nieruchomy na swym tronie, spętany wiecznymi łańcuchami, a widząc świat zapłakał. Łzy Jego spłynęły przez Pustkę, a z każdą chwilą nabierały goryczy. - skończyłem ponurym tonem.

Wstrząsnął mną głęboki dreszcz gdy całą dostępną siłą woli wypchnąłem zebraną energię wysoko w atmosferę planety... w ten jeden, wybrany przez los punkt, który zaczął pękać. Mogło to wyglądać niczym oderwanie się tynku po niefortunnym uderzeniu młotem, ale w skutkach było o wiele zabójcze. Czułem się teraz jak ten, który wsadza najpierw jeden palec a potem całą rękę w niewielki, prawie niezauważalny otwór aby wielkim wysiłkiem rozewrzeć paszczę chaosu.

Wszyscy Ci, którzy walczyli na planecie przez chwilę zatrzymali się spoglądać wysoko w niebo...

Spoglądali tam gdzie niebo otworzyło swą paszczę aby pokazać zęby.

Patrzyli na początek końca świata.

---

*rift czyli ta wyrwa może albo przypominać tą z dodatku do Supreme Commandera albo taka jaką często widać w Bleachu... tylko większa... sporo większa ;P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Popatrzyłem na Shina w zamyśleniu. Często bywa denerwujący i przyciąga kłopoty jak magnes, jednak ta propozycja miała coś w sobie. To, że nie lubię walczyć i męczyć się bez potrzeby nie oznacza, że nie mam chęci na przygodę. W końcu zgodziłem się zostać Strażnikiem, nie można wiecznie siedzieć w Akademii podrywając dziewczyny. Moment... W sumie to można, ale czasem jednak przyda się jakaś odmiana.

- Zgadzam się - powiedziałem do lokatora, który usłyszawszy to ze zdumienia wybałuszył oczy i rozdziawił paszczękę - Co się dziwisz? Zainteresowało mnie to, załatwię nam pozwolenie u sensei Adiny, ale na to musisz poczekać do rana.

Wstałem, przewiesiłem marynarkę przez ramię, przeczesałem włosy i skierowałem się w stronę drzwi.

- Możesz już zamknąć buzię, jeszcze sobie coś wywichniesz - uśmiechnąłem się ironicznie i wyszedłem na korytarz, uważnie obserwując otoczenie. S'Gaila nie lubi czekać, lepiej, żebym nie dał się złapać i nie musiał tracić czasu na zbędne tłumaczenia.

Następnego dnia z samego rana udałem się prosto do biblioteki. Miałem już plan, jak z łatwością przekonać sensei do wydania nam pozwolenia na wyprawę. Po kilku minutach przeszukiwania zbiorów wyszedłem z biblioteki, niosąc pod ręką kilka książek. Tak jak myślałem, po kilku minutach dostrzegłem sensei w Ogrodach, jak zwykle o tej porze siedziała koło fontanny, słuchając jakiejś muzyki. Wystarczy wybrać odpowiedni moment... Kilka szybkich kroków, wyraz zamyślenia na twarzy... Łup! Po chwili leżałem na ziemi, w duchu podziwiając sam siebie za to, jak idealnie udało mi się potknąć o nogi sensei.

- Gerard! Boże, nic ci nie jest? - tak jak się spodziewałem, przejęta Strażniczka pomogła mi wstać. Otrzepałem ubranie i posłałem jej Zniewalający Uśmiech nr 2.

- Bardzo przepraszam, sensei Adino, zamyśliłem się, niezdara ze mnie. Mam nadzieję, że nie sprawiłem kłopotu - mówiąc to schyliłem się po książki, zgodnie z planem kobieta pomogła mi je zbierać.

- Nie, skądże - lekko zarumieniona sensei spojrzała na mnie ze zdumieniem, kiedy tylko dostrzegła tytuł widniejący na okładce - "Starożytna historia światów. Ruiny, wykopaliska, artefakty.", "Archeologia. Podstawy nauki.". Od kiedy interesuje cię archeologia? - w jej głosie słychać było autentyczne zaskoczenie.

- To mój konik, sensei Adino, zaraz po muzyce - powiedziałem, starając się brzmieć jak najbardziej autentycznie, jednocześnie usiadłem na ławce koło Strażniczki - To poczucie dawności, przemijania, starożytne ruiny pełne tajemnic... - mówiąc to patrzyłem sensei prosto w oczy, wkładając coraz więcej zapału w przemowę, coraz bardziej wczuwałem się w rolę - Często żałuję, że sam nie mam okazji badać, odkrywać... - powiedziawszy to westchnąłem i smutno zwiesiłem głowę. Musiałem wyglądać jak szczeniaczek, którego trzeba przytulić, bo zgodnie z oczekiwaniem sensei zareagowała natychmiast.

- Gerardzie, myślę, że mogę ci pomóc - powiedziała z entuzjazmem - Tak się składa, że mój znajomy, Hermes Jackson, organizuje nową wyprawę badawczą, potrzebuje chętnych. Jeśli cię to interesuje to mogę z nim porozmawiać, może będziesz mógł do niego dołączyć.

- Hermes Jackson? TEN Hermes Jackson?!? - wykrzyknąłem z zachwytem, uśmiechając się w duchu na widok radosnego oblicza niczego nie podejrzewającej sensei Adiny, widocznie zachwyconej faktem, że może pomóc swojemu ulubionemu muzykowi - Naprawdę organizuje jakąś nową wyprawę? Nie miałem zielonego pojęcia! Oh, sensei Adino - podskoczyłem w miejscu ściskając ją z radości.

- No już, już, dosyć tego - zaczerwieniona sensei udawała, że próbuje wyswobodzić się z mojego uścisku - Przyjdź do mnie za godzinę, dam ci przepustkę zezwalającą na udział w wyprawie...

- Dziękuję sensei, naprawdę dziękuję! Mam tylko malutką prośbę, czy mój przyjaciel, Shin Tao, również mógłby dostać pozwolenie? To równie wielki fan profesora Jacksona jak ja, może nawet większy. Byłby wniebowzięty mogąc jechać. Taka okazja może się nie powtórzyć - spojrzałem na Adinę, starając się przybrać błagalną, pełną nadziei minę.

- W sumie... czemu nie, Hermes pewnie ucieszy się z dodatkowych rąk do pomocy - sensei uśmiechnęła się i zaczęła zbierać swoje rzeczy z ławki - Teraz pójdę z nim porozmawiać, jak mówiłam, bądź za godzinę w moim gabinecie.

- Oczywiście sensei! Dziękuję! - powiedziałem z radością. Pełen sukces, pomyślałem patrząc na oddalającą się sylwetkę Adiny. Poszło aż za łatwo.

Godzinę później wkroczyłem z dumnym uśmieszkiem do pokoju, rzucając na biurko zdumionego Shina dwie przepustki, zezwalające nam obu na udział w wyprawie badawczej Hermesa Jacksona.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiedziałem, o czym rozprawiali Mistrzowie. Zawsze, jeżeli znajdywałem się na naradzie starszych stopniem filtrowałem dane, wyszukując wyłącznie te, które dotyczyły mnie samego, pozostałe ignorując. Gdybym został pojmany, musiałbym sięgnąć po środek ostateczny, ten zaś byłyby równoznaczny z niepowodzeniem misji... Przynajmniej dla mnie.

4 godziny 32 minuty 5 sekund po naradzie otrzymałem wiadomość:

"Strażnik Tryto 170 593 ma się stawić w sali odpraw nr 8"

Bezzwłocznie ruszyłem w tamtym kierunku. Przed drzwiami panował straszny tłok. Strażnicy wchodzili do środka tak szybko, jak to możliwe, ale jednak zbyt wolno, aby uniknąć zatoru. "Prawdopodobnie odprawa odbędzie się dla całej dywizji.". Po 5 minutach 17 sekundach udało mi się zająć w końcu swoje miejsce. Po chwili pokazał się nam Setto, dowódca Skrytobójców, jak zwykle z częściowo aktywnym kamuflażem.

-Dobra. Sprawa wygląda w ten sposób. To galaktyka Aida, to jej sektor 12, a to znajdująca się tam planeta Halenor IV. Aktualnie trwa tam bitwa między tamtejszymi mocarstwami. Jak się już pewnie domyślacie, w tamtejszym Astralu zgromadziła się już pokaźna banda demonów. Żeby było jeszcze zabawniej, jedna ze stron sprowadziła na tę planetę Demona. Bitwa wciąż trwa, a co za tym idzie, w Astralu zbiera się ich coraz więcej. W zastraszającym tempie. Tymi, które już tam są, zajmie się prewencja. To samo tyczy się naszego gościa na powierzchni planety. Ale nie będą oni w stanie walczyć w nieskończoność, więc ktoś musi zatamować napływ demonów. I tutaj wchodzimy my. Jeżeli ludzie na tej planecie przestaną mordować się tak efektywnie, jak dotychczas, powinno to wydatnie spowolnić zwiększanie się populacji Astrala w tamtym rejonie. Musimy zlikwidować łańcuch dowodzenia obu stron konfliktu- od generałów, po oficerów łącznościowych. Bez dowodzenie, żołnierze będą bezradni jak dzieci we mgle, a masakra zamieni się w dużą liczbę mało interesujących potyczek. Każdy z was otrzyma cel, który ma zlikwidować. Choć wydaje się to niemożliwe, zwiad tym razem nie zawalił sprawy na całej linii, więc większość z was otrzyma dokładne dane na temat swojego celu. I jeszcze jedno. Jakkolwiek wasze zadania są ważne, eliminacja demona na powierzchni ma priorytet. Jeżeli go spotkacie, spróbujcie zabić. Nie zapomnijcie jednak wcześniej poinformować pozostałych o jego pozycji. Tyle. Odbierzcie dane na temat swoich celów w terminalach i natychmiast udajcie się do galaktyki Aida. Rozejść się.

Nie musiałem, jak większość, podchodzić do terminala, by odebrać dane na temat celu. Przesłano je bezpośrednio do mojej pamięci, zaraz po odprawie.

"CEL: Dowódca 92 Dywizji kosmiczno-desantowej Generał Derek Maurs

PRAWDOPODOBNA POZYCJA: Krążownik Dominium klasy "DEUS", "Krwawy Świt"

INFORMACJE DODATKOWE: Po dotarciu do posterunku w galaktyce Aida bezzwłocznie udać się do stacji nadawczo-odbiorczej."

Natychmiast udałem się do Portalu. Większość mojej dywizji odbierała jeszcze dane o swych celach, ale i tak panował tam tłok. Znowu. Portal był już jednak aktywny, więc względnie szybko dostałem się do posterunku. Tam zaś od razu udałem się do stacji nadawczo-odbiorczej. Nie musiałem jej szukać, bo posterunki są zawsze budowane według podobnego schematu. Wewnątrz stał jeden Terrel, lekko wymachując końcówkami obu ogonów, obok niego zaś leżały dwie Sondy DTR.

-A jesteś już, dobrze. Jak widzisz, twoi bracia dostali się już do miejsca swojego przeznaczenia. Twoja kolej.

W tym momencie pracownik podszedł do mnie i sprawnie podłączył do mojej sondy gruby przewód.

-Transfer za 3... 2... 1... Teraz.

Nie wiem ile czasu trwała podróż. Prawdopodobnie jednak nie dłużej jak 30 minut, biorąc pod uwagę odległość do pokonania, oraz moc stacji nadawczej Zakonu. Przetransferowano mnie na pokład jakiegoś okrętu. W pierwszej kolejności zacząłem przeszukiwać jego bazy danych, aby ustalić gdzie dokładnie wylądowałem.

"Wykryto obce oprogramowanie. Skanowanie w toku..."

Ta baza danych nie była chroniona, więc dostałem się do niej bez problemu.

" Okret #932284391473194, Krążownik, "DEUS", "Biała Latarnia" "

A więc źle trafiłem. Sprawnie przeniosłem się do wnętrza komputera nawigacyjnego...

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 15%"

...i sprawdziłem pozycję "Krwawego Świtu". 150 standardowych kilometrów od mojej pozycji. Powinienem być w stanie się tam dostać. Lepiej będzie się jednak upewnić.

<SKANOWANIE>

-"Biała Zaraza"

-"Błyskawica"

-"Krwawy Świt"

-"Poszukiwacz"

-"Grom"

-"Tarcza"

Dobrze, jest w zasięgu.

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 30%"

Przeszedłem do komputera komunikacyjnego. Coraz oczywistszym stawało się, że projektanci "DEUSów" nie przewidzieli możliwości, aby coś było w stanie tak długo uniknać ich programów antywirusowych. Pasmo transferowe było co prawda kodowane,...

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 45%"

...ale nie chronione. Teraz wystarczyło tylko...

<INFEKCJA>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od pierwszego strzału... wszystko się zaczęło. Strażnicy we wzorowym porządku wykonywali powierzone im zadania. Droga została oczyszczona, co pozwoliło dywizjom 13-15 zejść na powierzchnię planety bez większego oporu. Starszy Pretorianin Ha?asana Mille wykrzyczał/a rozkaz przejścia z sfery astralnej do materialnej. Chwila skupienia i... powierzchnia zmieniła się diametralnie. Tam, gdzie przed chwilą nie było nikogo zobaczyliśmy wyniszczone już częściowo pole walki. Wszędzie było słychać odgłosy wystrzałów i krzyki umierających. Rozpętało się tu istne piekło.

- Przegrupować się! Od tej chwili jesteśmy zdani na siebie. Poruszajcie się w mniejszych grupach, jednak nie traćcie z oczu współtowarzyszy z dywizji. Pamiętajcie, że głównym celem jest Demon, reszta się nie liczy. Do dzieła!!!- krzyknęła i ruszyliśmy w wir walki.

Pocisk wielkości mojej pięści przeleciał mi prosto obok głowy, lecz nie zrobiło to na mnie wrażenia. Wreszcie czułam się, jak w niebie. Krew buzowała mi w żyłach, co oznaczało, że zabawa dopiero się rozpoczęła. Wyjęłam moje cudeńka i zaczęłam siać zniszczenie w jednej grupie wrogich żołnierzy, która dopiero co zwróciła na nas uwagę.

Wszyscy poruszaliśmy się biegiem w równych odstępach, tak by nie stracić siebie z oczu, jednocześnie poszukując prawdopodobnego miejsca pobytu naszego głównego celu.

To był mój żywioł. Walka, chaos, zniszczenie. Nawet nie zauważyłam, kiedy wpadłam na jednego osamotnionego żołnierza i wbiłam mu prosto w pierś moje ostrze z narośli. Szybko odrzuciłam martwe ciało i broń zmieniła się na tarczę, która uchroniła mnie przed spotkaniem większym pociskiem, który nadleciał sekundę później. Wybuch nie zrobił mi najmniejszej szkody, jednak oznaczało to, że zwróciliśmy już na siebie uwagę ciężkiego sprzętu, co nie było pocieszające.

Udało nam się dotrzeć do większej osłony, gdzie usłyszeliśmy słowa, na które czekaliśmy.

- Technologiczni moją już zdjąć ograniczniki! Reszta też, lecz używać tego z rozsądkiem. Jeśli któraś z dywizji natknie się na humanoidalnego demona ma mnie niezwłocznie powiadomić, wtedy też reszta zajmie się naszą obroną i będziemy mogli się skupić głównie na nim. A teraz ruszać się. To jest rozkaz!- powiedziała Ha?asana Mille ze środka swojej wspomaganej zbroji.

Efekt był natychmiastowy. Strażnicy rozdzielili się i zaczęły się poszukiwania. Wszyscy kierowali się do punktów charakterystycznych, próbując wyczuć demona.

Zdjęłam ogranicznik mocy i od razu poczułam się lepiej. Uruchomiłam tryb Gun Series i otoczyłam moje pociski elektrycznością. Każdy z nich siał teraz niezłe zamieszanie w szeregach wrogów.

Wyskakując zaa osłony ruszyliśmy przed siebie, przez chaos, zniszczenie i śmierć. Wszystko po to by nie dopuścić do coraz bliskiej katastrofy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Demony w Astralu się niecierpliwiły. Czuły strach, czuły ból, czuły, że tam na dole rozgrywa się tragedia. Przyciągało je to. Coś w tych emocjach było im znajome, może wiedziałyby co, gdyby miały więcej świadomości niż wściekły pies. Teraz szukały przejść i pęknięć, chwytały i rozszarpywały dusze żołnierzy i cywili, które w okrzykach bólu materializowały się w Astralu. Nagle coś zwróciło ich uwagę. Część uniosła pokryte łuskami lub spękaną skórą łby, zaczęła węszyć i warczeć. Oni tu są. Pierwsza fala poderwała się i bezmyślnie popędziła w stronę Strażników jazgocząc.

- Ognia! - zabrzmiało już trzeci raz.

Wiązki energii, standardowe pociski balistyczne, kule ognia i rakiety popędziły w stronę watahy Demonów przypominających wielkie, łyse i poparzone wilki o dziwnie zdeformowanych pyskach pozbawionych oczu. Zdecydowana większość została zmieciona w ułamku sekundy, reszta dalej szarżowała niewzruszona, dołączały do nich następne.

- Ognia, przystąpić do walki wręcz!

Kolejna salwa, znowu kilkadziesiąt bestii odparowane. Walczący z dystansu cofnęli się, reszta wysunęła naprzód. Grupa szturmowa właśnie przechodziła do warstwy materialnej

- Jakieś zmiany? ? spytał się ludzki technik z posterunku obserwacyjnego, w którym jeszcze pół godziny temu gościły dywizje.

- Nie, nic nowego. Ciągle koncentracja sił Demonów w Astralu i bitwa na materialnej. Stara bida ? odpowiedział wpatrujący się w ekrany osobnik rasy Klo, wyglądający jak dwumetrowy humanoidalny nosorożec.

- Oby sobie poradzili? Trochę tam tego jest, a jeszcze na planecie mają załatwić jakiegoś humanoida. Z nimi to już ciężka przeprawa.

- Jest ich trzydziestu i mają ze sobą Pretorianina, starszego w dodatku. Co im może za?

Nagle wszystko zaczęło wyć i migać na czerwono, monitory pokryły się awaryjnymi komunikatami z symbolem omegi.

Wykryto wyrwę w warstwie materialnej. Punkt docelowy: negacja. Obecny stopień otwarcia i przesył energii: niski. Kod Omega - ekstremalne niebezpieczeństwo zagrażające integralności sektora 12 galaktyki 4/7-3 ?Aida?. Wysłano automatyczną wiadomość do Siedmiu Mistrzów i Archontów Zakonu.

- K****.

- Przegrupować się! Od tej chwili jesteśmy zdani na siebie. Poruszajcie się w mniejszych grupach, jednak nie traćcie z oczu współtowarzyszy z dywizji. Pamiętajcie, że głównym celem jest Demon, reszta się nie liczy. Do dzieła!!!- krzyknęła Pretorianin i ruszyliśmy w wir walki.

Udało się przedrzeć na powierzchnię, ale szybko związano nas walką. Blisko naszego wejścia w materialną znajdowały się oddziały każdej ze stron, które wzięły nas za wroga i poinformowały resztę sił. Pierwsza porażka. Zaczęliśmy przedzierać się dalej w stronę widocznych w pobliżu ruin. Jeden z przechwyconych przekazów radiowych Dominium wspominał o tym, że ?gość specjalny? do jakichś się udał. W końcu zebraliśmy się w trzech grupach niedaleko nich. Były dobrze chronione z zewnątrz, do tego wewnątrz pewnie też ich trochę było. Stanowiska naprędce rozłożonych dział i ciężkich, elektrodynamicznych gatlingów, kilka czołgów, spory oddział piechoty, próbowali też rozłożyć osłony balistyczne. Chyba się nas spodziewali.

- Słuchać wszyscy ? odezwała się Ha?asana przez komunikator, - trzeba to zrobić szybko i sprawnie. Frontalny atak pewnie by się udał, ale chcemy uniknąć ofiar. Dlatego?

Nie dokończyła. Wszyscy, żołnierze też, patrzyli się z przerażonymi lub grobowymi minami w niebo. Niebo, które właśnie pękło i wypuściło z siebie piekło.

- Z... zrobili to... - głos Maegi zdradzał niedowierzanie, mimo, że teoretycznie powinna być na to gotowa, szybko się jednak otrząsnęła. - Ruchy! Widzicie co się dzieje, trzeba to zatrzymać! Dywizje 14 i 15 zajmują się ochroną, ja i reszta wchodzimy do środka. Potem do nas dołączycie, teraz najważniejsze to powstrzymać tamtego sku*******.

Jestem w trzynastce. Milcząc chwyciłem pewniej miecz i po chwili ruszyłem na pozycje wroga razem z resztą przyspieszając swoje ruchy Lightning Step. Zaświstały kule, ktoś krzyknął. Dopiero teraz czuję, że po coś tu jesteśmy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dowódco, już tu są!!! - zameldował jeden z komandosów odrywając wzrok od lornetki i zwracając się do oficera, który rozmawiał z "gościem specjalnym".

- NADCHODZI CHWILA PRAWDY! - ryknął zagrzewając ludzi do boju. - WSZYSTKIE STANOWISKA OGNIA!

Nie minęło nawet pół sekundy a i nawet bez tego rozkazu wszystko co mogło strzelać i powstrzymać znienawidzony Zakon plunęło ogniem bardziej niż wulkan magmą zasypując przedpole gradem kul oraz eksplozji. Zamierzali walczyć do ostatniego palca, żeby mieć czym wyciągnąć zawleczkę granatu. Zamierzali walczyć do upadłego, bo dobrze wiedzieli, że ten wypad miał bilet tylko w jedną stronę. Czy zginą od Demonów czy Strażników nie robiło im specjalnej różnicy.

- Pokażcie tym sku******m jak walczy Dominium!

- Ooorah! - chórem odparli szeregowi żołnierze nie spuszczając spustu do momentu wywalenia wszystkich magazynków. Albo nagłej śmierci.

* * *

Już są, stwierdziła moja mniej przytomna część umysłu budząca się powoli z stanu permanentnej medytacji po tym jak połączenie zostało ustanowione a wyrwa ukazała się w przerażającej formie tym marnym istnieniom walczącym na dole. Nie miałem pojęcia ile czasu minęło, ale musiałem się spieszyć. Przynajmniej na tyle na ile pozwalała mi Brama oraz esencja, która zbyt przemęczona może odmówić posłuszeństwa w krytycznym momencie. Za szybko... za szybko udało im się przebić przez Astral. Choć... może nie. Możliwe, że tylko słabsze, zwierzęce próbowały bezmyślnie ich zaatakować a sami posiadają znaczną moc. Możliwe. Nadszedł czas, żeby zwierzaki zawalczyły z Zakonem na równych zasadach. Oka pentagramów rozszerzyły się a barwa wyciekającej krwi zmieniła się na ciemną układając wokół mej postaci, tym razem na szerszym okręgu, ponownie ciężkie do opisania, bluźniercze - dla istot materialnych - symbole. Chwytałem te fale demonicznej esencji pulsujące raz za razem z Bramy, wyciągałem siłą najgłębsze pokłady wewnętrznej mocy i gdy nadeszła ta chwila przerażający głos, niczym potępieńca, odezwał się odbijając echem od skalistych ścian.

- Druga Pieczęć! I siedział Pan nasz nieruchomy na swym tronie, spętany wiecznymi łańcuchami, a serce jego czując świat zakrwawiło. Krew Jego spłynęła przez Pustkę, a z każdą chwilą nabierała gniewu.

Brama poszerzyła się choć dla materialnych oczu była to zmiana prawie niezauważalna. Co jednak było widoczne to jednostajne pulsowanie czegoś co mogło przypominać wiązkę światła, ciężkie, ciemne chmury tworzące się jakby z niczego rzucające cień na walczących...

W końcu wysłana moc wskazała drogę tym, którym miała.

Zapewne sensory Zakonu zapiszczały najpierw jeden raz, potem drugi, piąty, dziesiąty, dwudziesty... obwieszczając przybycie krwiożerczych bestii do świata materialnego, które z odpowiednim hukiem lądowały na piaskach pustyni w różnej odległości od ruin świątyni i nie tracąc czasu rzucając się rozerwania tego co żywe i jest najbliżej.

To powinno kupić mi trochę czasu. Oby Soth i Bethezer byli już gdzieś w pobliżu...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Infekcja przebiegła bez komplikacji. Oczywiście problemy zdarzały się bardzo rzadko. Ale się zdarzały. "Widocznie nawet mistrzyni Mei'na nie jest w stanie uniknąć błędów...". Przeniosłem się do systemu kamer i wyświetliłem mostek.

-Panie generale! Zniszczono obronę przeciwlotniczą w naszym rejonie!

-Nareszcie. A co z transmisją z "Białej Latarni"?-zapytał wysoki mężczyzna w ciemnym mundurze. Jego wygląd w pełni odpowiadał danym graficznym na temat moje celu. Nie było mowy o pomyłce- na mostku stał Derek Maurs.

-Nie mam pojęcia, panie generale.

-Jak to nie masz pojęcia?

-Nie zdołaliśmy zidentyfikować tego, co nam przesłali. Każdy przesłany bit już po chwili... znikał.

-ZNIKAŁ!!?

-Tak to wygląda...

"Wykryto obce oprogramowanie. Skanowanie w toku"

Zakomunikowały głośniki na mostku.

-CO? Najpierw jakaś dziura na niebie, a teraz wirus!? Jak to możliwe?

"Ten człowiek nie wydaje się stabilny psychicznie." Oczywiście nie miało to żadnego znaczenia. Przejrzałem urządzenia znajdujące się w pomieszczeniu, szukając czegoś, czego mógłbym użyć do wypełnienia misji. "Żadnych działek, wysokociśnieniowych rur, okablowania pod napięciem... tylko parę komputerów, kamera, głośniki i... drzwi". Szybko przejąłem kontrolę nad...

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 10%"

...głośnikami.

-Panie Generale! Potrzebujemy pana w maszynowni!!-ogłosiłem.

-Co to ma znaczyć?- Maurs zdawał się być bardziej zdziwiony formą niż treścią komunikatu. "Ta naiwność będzie go drogo kosztować".

-To sytuacja kryzysowa, nie mamy czasu na wyjaśnienia.

Przeklnąwszy, Derek szybko ruszył w kierunku drzwi. Otworzyłem je, czy raczej uniosłem, zaraz po tym jak wszedł w zasięg ich czujników. Kiedy jednak znalazł się dokładnie w drzwiach, z cała mocą zawartą w siłownikach spuściłem mu je na głowę. Chrupnęła kość.

-Po... mocy...

Przeżył. Nie powinien był, ale przeżył. Po raz kolejny uniosłem i opuściłem drzwi. A potem drugi raz.

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 30%"

I trzeci. Tak dla pewności.

Załoga oniemiała. Pierwsza odezwała się kobieta w stroju pułkownika. Według bazy danych była to Eleonora Lemmor, wicekapitan statku.

-Wracajcie na swoje pozycje. Wezwijcie techników... i lekarza. Musi stwierdzić zgo... WIELKI BOŻE!!!

Skierowałem kamerę w kierunku, w którym patrzyła kobieta i ujrzałem demony wyskakujące z Bramy. "Strażnicy na dole potrzebują pomocy...". Sprawdziłem uzbrojenie krążownika. Większość była kompletnie nieskuteczna wobec demonów. Jedynie działka przeciwlotnicze używały relatywnie słabych wiązek energii. "Mało. Ale musi wystarczyć."

Szybko przeniosłem się do komputera sterowania i zacząłem opuszczać się do atmosfery.

-Co to ma znaczyć! Nic nie róbcie bez mojego rozkazu.

-To nie my! Okręt zaczął zmniejszać pułap... samodzielnie!

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 40%"

-To musiał być ten program, który przesłano nam z "Białej Latarni"... Zwiększyć pułap! I pilnować sterów. Żadem program nie będzie ot tak sobie dowodzić moim okrętem!

"Nie mam czasu użerać się z organicznymi... ale czy mam inne wyjście?..." Miałem. Jedno i bardzo niepewne. Mimo wszystko jednak warto spróbować.

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 50%"

Przeniosłem się do głośników.

-Obawiam się, że muszę Panią prosić o zaprzestanie tych działań.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najbliższe demony rzuciły się na Strażników i zostały zmiecione salwami pocisków, wiązek energii i wybuchów. W krótkim czasie okolica się nieco przerzedziła, a dywizje szturmowe skorzystały z odwróconej uwagi demonów i zeszły na planetę. Bitwa toczyła się dalej...

Stoję w drugim szeregu, zaraz za walczącymi wręcz. Strzelam do nadciągających demonów, od czasu do czasu występując do przodu, jeśli Strażnicy przede mną mają problemy.

Szczerze mówiąc, jestem odrobinę rozczarowany. To mają być najwięksi wrogowie wszechświata? Owszem, jest ich mnóstwo i nie przestają atakować nawet na chwilę, ale nie zmienia to faktu, że spodziewałem się czegoś trudniejszego.

Na stojącego przede mną człowieka wskoczył demon, przyszpilając go do ziemi i gryząc. Wypaliłem w głowę potwora, a następnie poprawiłem uderzeniem pięści wzmocnionym power arm'em. Miraż potwora po chwili rozpłynął się w powietrzu. Podniosłem rannego człowieka z ziemi, postawiłem go na nogi i popchnąłem w głąb naszej formacji, gdzie znajdowali się medycy i inni Strażnicy zajmujący się wsparciem.

Co nie oznacza, że są niegroźni. Jest ciężko, nawet bardzo. Ale mimo wszystko nie sposób nie zauważyć, że mamy przewagę. Jest nas stu dwudziestu i mamy ze sobą pretorianina, możemy tu tak stać i bronić się w nieskończoność. Nawet nie zdjęliśmy ograniczników. Może gdyby to nie były tylko miraże...

Nagle wszystkie demony stanęły jak wryte i spojrzały w kierunku planety. Wzrok mój i innych Strażników podążył w tym samym kierunku.

Nad planetą, gdzieś na jej niebie, rzeczywistość zaczęła się łuszczyć, rozpadać niczym strzaskane lustro. Przez niewielkie, ale powoli poszerzające się szpary przebłyskiwała niesamowita, wirująca masa czerni, czerwieni, purpury i innych kolorów, których moje oczy nawet nie potrafiły zarejestrować. Z jakiegoś powodu przypominało to oglądanie wnętrza tunelu przez boczną ścianę.

- Stało się. - Kazejin powiedział grobowym głosem. Po chwili otrząsnął się. - Ognia! Nie przestawać, od teraz będzie tylko gorzej! - krzyknął, a Strażnicy wznowili ostrzał.

Demony również przestały gapić się na wyrwę do Negacji, zawyły radośnie i ponowiły natarcie z jeszcze większą zaciekłością. Czuły bliskość swoich pobratymców, wiedziały, że zaraz dostaną wsparcie i rozszarpią nas na strzępy...

Bitwa toczyła się dalej. Po jakimś czasie wyrwa do Negacji poszerzyła się. W Astralu ziało teraz kilka dziur, wystarczająco dużych, by można się było przez nie przecisnąć. Widać było demony zlatujące na planetę. Część z nich jednak wychodziła tutaj, w Astralu. Te były prawdziwe, nie miraże.

- Technolodzy, zdjąć ograniczniki! - krzyknął Kazejin.

Powróciło do mnie poczucie ponurego, złowrogiego spokoju i żądzy krwi. Zapachy krwi, potu i spalenizny zdają mi się tysiąc razy mocniejsze niż zwykle. Wszystko jest ostre i wyraźne. Czuję każdą część moich pistoletów, każde włókno moich mięśni. Mój umysł jest całkowicie skupiony na koordynowaniu ich, by zabijać jak najszybciej i skuteczniej, przez moją głowę odruchowo przelatują obliczenia trajektorii pocisków z poprawką na tysiąc różnych zmiennych. Jestem machiną do zabijania. Jestem Verlanem!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Więc to tak przedstawia się główna baza Republiki??

Te słowa padły z mojej paszczy w chwili, gdy zza sporego głazu, za którym się ukryliśmy, ujrzałem cel naszej misji. Była nim ogromnych rozmiarów twierdza, z pewnością prezentująca się zupełnie inaczej niż kompleks bazy Dominium. Wzniesiona z niezwykle twardego tworzywa, wokół niej krąży stapiający się z otoczeniem, ale widoczny przez wibracje pierścień. Na planecie rozpościera się ogromne pole siłowe, wewnątrz którego się znajdujemy. Ogólnie od całej twierdzy i okolic czuć wyraźnie nacechowanie magiczne. Zabudowa ta położona jest na piasku.

- Widziałem kiedyś tę planetę? ? stwierdził Izual.

- Co możesz nam o niej powiedzieć? ? zapytałem.

- Nosi ona nazwę Mintarus. Panuje na niej gorący klimat, stąd znajduje się tu sporo piasku.

?Dla naszej domeny taki klimat jest jak znalazł??.

- To nie wszystko ? kontynuował demon. ? Planeta ta odznacza się także dużą gęstością życia. Tu, gdzie jesteśmy, nie ma wprawdzie wielu istnień, ale gdybyśmy zniszczyli tę twierdzę?

- ?to uprzykrzylibyśmy życie całej tutejszej populacji ? wtrąciła Lilith. ? O to w końcu chodzi, czyż nie?

- W rzeczy samej ? odpowiedziałem. ? Ale to nie znaczy, że mamy się rozpraszać. Musimy wykonać powierzone nam zadanie, reszta się nie liczy. I tak całe szczęście, że przeniesienie do warstwy materialnej nie ściągnęło nam na karki kogokolwiek z Zakonu. Tu jest nasza szansa.

- To od czego zaczynamy, Shan?ten?ranie? ? zapytał Izual.

- Zanim przystąpimy do działania, musimy wszyscy wiedzieć, jakimi zdolnościami włada każdy z nas, żeby przeprowadzić to efektywnie. Ja, oprócz zmiany sfery z negatywnej na fizyczną i odwrotnie, potrafię walczyć w zwarciu i powietrzu, także z użyciem ognia. Jestem w stanie nasycić tym żywiołem to, czym walczę, a także zionąć. Przydaję się jednak w zasadzie tylko w walce kontaktowej, ponieważ nie znam żadnych technik wpływających na umysł. Lilith - twoje umiejętności znam już od dłuższego czasu. Uwodzenie, przejmowanie kontroli, mamienie zmysłów, w ograniczonym zakresie także zmiana kształtu. O czymś zapomniałem?

- O niczym, smoczku, o niczym ? odparła Lilith z uśmiechem.

- Izual, tylko ty jesteś dla mnie niewiadomą. Co umiesz?

- Walczyć. Jeden na jednego i przeciwko kupie. Zawdzięczam to muskulaturze i podsyceniu jej przy pomocy antymagii.

- Tylko tyle?

- Nie tylko. Potrafię także przez chwilę przejąć kontrolę nad ciałem wroga, który jest świadomy tego, co się dzieje wokół niego, ale nie może z tym nic zrobić, bo jest kierowany niczym marionetka. To tak, gdyby nie chciało mi się walczyć albo gdyby walka mi nie szła jak trzeba.

- Doskonale. Teraz, gdy znamy wzajemnie nasze umiejętności, możemy się zgrać i przystąpić do działania. A propos: musimy przede wszystkim znaleźć coś, co stanowi główną siłę napędową tej twierdzy. Być może będą to jacyś magowie, ale wybadamy to. Innymi słowy, zniszczymy bazę Republiki od środka. Jakieś pytania?

- Ja mam jedno, smoczku ? odezwała się Lilith. ? Wybadałeś może najpierw, w jaki sposób wejdziemy do środka?

- Widzę stąd tylko jedno wejście, prawdopodobnie strzeżone. Musimy podejść bliżej.

- Ale jeśli będziemy szli trójką, to łatwiej nas wykryją ? zauważył Izual.

- Masz rację, dlatego rozdzielimy się. Ja pójdę do frontowej bramy, a wy poszukacie wejścia po innych stronach twierdzy. Uważać na straże. W razie gdyby ktoś coś znalazł, daje znać telepatycznie pozostałej dwójce. Jeszcze jakieś pytania?

- Żadnych ? odpowiedzieli jednocześnie Lilith i Izual.

- To ruszajcie. Ku chwale demonów.

Bez dokładnej znajomości terenu i wroga ciężko będzie wykonać to zadanie, tym bardziej pozostając niewykrytym, ale my musieliśmy podjąć to ryzyko. Sukkub i demon rozproszyli się, ja natomiast pozostałem sam. Wyjrzałem zza głazu i rozejrzałem się jeszcze raz. Tam, gdzie się znajdowałem, było pusto ? ale im bliżej twierdzy, tym gęściej rozstawione zostały straże Republiki. Mógłbym zaryzykować lot, ale wtedy zaczęliby strzelać ? trzeba wyjść z założenia, że przynajmniej niektórzy z nich to magowie. Na szczęście były tu głazy, za którymi również mogłem się skryć tak jak tutaj. Skorzystałem z tego. W ten sposób udało mi się przejść niepostrzeżenie niedaleko bramy frontowej. Tam jednak zauważyłem trzech strażników stojących przy niej. Reszta straży stacjonowała na tyle daleko, że pewnie zauważyliby z opóźnieniem, że coś jest nie tak, ale i tak miałem problem.

?Cholera? Sam tam nie wniknę. Źle zrobiłem, że posłałem ich gdzie indziej?.

Wysłałem do umysłów Izuala i Lilith komunikat:

- Do mnie. Przy bramie frontowej.

Dojście tam, gdzie się znajduję, zajęło im jakieś dwie minuty.

- Coś znaleźliście? ? zapytałem.

- Nic, Shan?ten?ranie ? odpowiedział Izual.

- A ja chyba bym coś znalazła ? odparła zirytowana Lilith ? tylko ty mnie znowu wezwałeś. Po kiego?

- Przy bramie frontowej znajdują się strażnicy. Aby przeniknąć do twierdzy, nie wzbudzając podejrzeń, potrzebuję waszej pomocy.

- Jest ich trzech? ? zauważył demon. ? Jeśli naprawdę nie znasz żadnych technik opierających się na kontroli umysłu, to bez walki byś się tam nie dostał.

- Ja mam pomysł ? wtrącił sukkub. ? Izual, użyj tej swojej techniki na jednym z nich.

- Co to da?

- Nie dyskutuj. Rób, co mówię.

Izual wychylił się zza głazu i skierował dłonie w stronę jednego ze strażników. Wyczułem, że pomknęła w tym kierunku demoniczna energia. Trafiła ona w jednego z nich. Nie słyszałem dokładnie, co mówili, ale widziałem, co robili ? jeden strażnik rzucił się na resztę, drugiego nawet kładąc pokotem. Trzeci jednak go przytrzymał.

- Panowie, odsuńcie się ? odezwała się Lilith, które też wyjrzała zza głazu i otworzyła dłonie. Demoniczna energia pomknęła w stronę republikanina, który przytrzymywał tego niezdolnego do samodzielnego ruchu. Przez chwilę nic się nie działo ? ale potem byłem świadkiem, jak ofiara techniki sukkuba skręciła koledze kark. Bardzo dobrze ? pierwsze niebezpieczeństwo zażegnane. Lilith pokazała mnie i Izualowi gest, żebyśmy poszli za nią. Moment później znaleźliśmy się przed bramą frontową. Izual pomachał ręką przed twarzą strażnika ? nie zareagował on w ogóle. Wyglądał, jakby był zahipnotyzowany.

- Dobra robota, Lilith ? powiedziałem. ? Teraz musimy dostać się do środka.

- Żaden problem ? odparł sukkub, po czym podeszła do ?opętanego? i rzekła mu do ucha cichym, ale słyszalnym szeptem: ? Kochanie, pomóż nam dostać się do twierdzy, a obiecuję, że sowicie cię wynagrodzę?

- Tak, pani ? odpowiedziała istota. Izual oniemiał, a ja patrzyłem zainteresowany. Istota żywa stanęła naprzeciwko bramy i wyrecytowała: ? Niech wrota w imieniu Republiki się otworzą przed mym obliczem!

- No już, schowajcie się ? powiedziała do nas Lilith. Zrobiliśmy, co kazała. Brama tymczasem otworzyła się z łoskotem. Okoliczne straże na pewno domyśliły się, że coś tu się święci, ale nikt nas nie zauważył ? schowaliśmy się w dopiero teraz odnalezionym tunelu, do którego prowadziła dziura w piasku.

- Co ona chce zrobić? Przecież w ten sposób ściągnie na nas połowę tutejszych sił Republiki! ? oburzał się Izual. ? Shan?ten?ranie, jak mogłeś dopuścić do czegoś takiego?

- Mogłem, ponieważ trochę znam Lilith i wiem, do czego jest zdolna. Kiedy dojdzie do spotkania, to prędzej ci żałośni republikanie zrobią sobie krzywdę niż ona.

- Mieliśmy jednak nie zostać wykryci!

- Parę ofiar w imię wyższego celu nie zaszkodzi. Poza tym jak zobaczą tamtych leżących strażników, to na pewno się domyślą, że ktoś tutaj węszy, i przeszukają całą twierdzę, żeby nas znaleźć. Lilith dzięki swojemu planowi kupiła nam trochę czasu.

?Niemniej pluję sobie w paszczę, że dopiero teraz zauważyliśmy ten tunel. Inaczej moglibyśmy nasze zadanie wykonać bez oddechu Republiki na karku. Jeszcze tylko ingerencji Zakonu by brakowało. Cholera, naraziliśmy się na zbyt duże ryzyko??.

- Niech będzie? ale nadal tego nie pojmuję. Jak ona zamierza?

- Izual, jeśli czegoś nie rozumiesz, to się nie dopytuj, bo i tak nic ci to nie da. Zresztą teraz nie czas na zadawanie pytań. Przez ten tunel powinniśmy dojść do podziemi twierdzy. Łatwiej nam będzie dostać się do czegoś, co stanowi o jej sile, zniszczyć to, kiedy tam dojdziemy, i uciec z tej planety jak najszybciej.

- Jak sobie życzysz, Shan?ten?ranie. Mam tylko nadzieję, że Lilith sobie poradzi, cokolwiek chce zrobić. Dwóch to jednak nie troje?

- O nią się nie martw - zaradny z niej sukkub. A teraz idziemy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ty wstawaj, bo się spóźnimy - usłyszałem głos Gerarda. Po chwili poczułem silne potrząśnięcie.

- Co? - spytałem nieprzytomnie.

- Za dziesięć minut mamy być przy Portalach.

- Jak to za... - nie dokończyłem. No tak. zapomniałem ustawić budzik po tym jak mój współlokator ostatnio wyłączył alarm. I jak zwykle on obudził się bez problemu, bo wyraźnie widać, że jest gotowy do drogi. ARGH.

- Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej? - spytałem zrezygnowany naciągając ubranie.

- Nie prosiłeś...

Nie miałem nawet siły jęknąć. Cud, że spakowałem się wczoraj. Zarzuciłem torbę na ramię, złapałem czerstwą bułkę i ruszyliśmy w drogę.

W sali z Portalami ekspedycja czekała już tylko na nas. Doktor Jackson z młodym asystentem. Kilku nie-Strażników, którzy też wyglądali na archeologów. Kilku wynajętych robotników. Jeszcze jedna uczennica, chyba skądś ją znam. Nagle kolejny fragment mojego mózgu postanowił się obudzić i przypomniałem sobie sekwencję wydarzeń, które skończyły się wycinaniem chwastów. Mam wrażenie że ta... jak jej tam... nie będzie zadowolona z naszego towarzystwa.

- Wszyscy gotowi? No to ruszamy - stwierdził Hermes przejrzawszy jeszcze raz listę uczestników. - Niestety Główny Portal, oraz zapasowe muszą być w pogotowiu z powodu wydarzeń w Aidzie. Dlatego użyjemy jednego z Portali bezpośrednich do stacji Centerpoint, a stamtąd wyruszymy dalej. Oto potrzebne przepustki i karty kodowe pozwalające używać wszystkich portali stacji.

Nie minęło pięć minut, a byliśmy na miejscu. Stacja Centerpoint nie należy do Zakonu.

"To gigantyczna stacja kosmiczna w pobliżu środka galaktyki Illnoris, służąca jako przystanek w podróży zarówno dla użytkowników Portali, magów poruszających się poprzez Astral, jak i wszelkiej maści okrętów gwiezdnych. To w zasadzie całe miasto, nastawione na obsługę podróżnych i posiadające wielki targ, na któym znaleźć można cuda z całej galaktyki."

Schowałem broszurkę informacyjną do torby podróżnej. Usiedliśmy w niewielkiej i niezbyt zatłoczonej kafejce. Portal na planetę docelową będzie otwarty dopiero za pół godziny, trzeba jakoś zabić czas...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Profesor Jackson był sympatyczny staruszkiem, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Popijając jakiś dziwny, dymiący i bulgoczący napój zaczął wyjaśniać cel ekspedycji.

- Większość z Was prawdopodobnie wie, dokąd się udajemy, jednak uczniom przyda się słowo wyjaśnienia - tu skierował swój wzrok na mnie i Shina, który wybrał właśnie ten moment, by wylać na siebie gorącą kawę i machając rękoma, malowniczo spaść z krzesła. Moja ręka automatycznie powędrowała do twarzy w geście beznadziei. Jackson odchrząknął z zakłopotaniem - Celem jest planeta Kote, na której kilkanaście dni temu trzęsienie ziemi odsłoniło kompleks jaskiń. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie ich zawartość. W środku znaleziono świątynię oraz kamienny ołtarz, ozdobiony nieznanym pismem i ornamentami, które prawdopodobnie przedstawiały demony. Wygląda na to, że ludność tej planety w zamierzchłych czasach składała krwawe ofiary demonom. To bardzo rzadki przypadek, praktycznie bez precedensu, dlatego władze Zakonu zleciły mi deszyfrację pisma pokrywającego ołtarz i ściany świątyni. Mam nadzieję, że na demony się nie natkniemy.

To powiedziawszy profesor zaśmiał się, tymczasem ja popatrzyłem niepewnie na Shina. Jednocześnie wyłowiłem z grupy dziewczynę, która ostatnio zapewniła mi 'miękkie ladowanie' i tym samym wszelkie niespokojne myśli wyfrunęły mi z głowy. Uśmiechnąłem się i pomachałem do niej, mam nadzieję, że nie trzyma urazy, wydaje się całkiem słodka.

- Jes-teś słod-ka - mam nadzieję, że potrafi czytać z ruchu warg.

- ...ruszajmy, czas oczekiwania minął - dotarły do mnie ostatnio słowa profesora po czym całą grupą skierowaliśmy się w stronę portalu.

Planeta Kote z pewnością była specyficzna. Stuprocentowe nacechowanie magiczne miało wielki wpływ na otoczenie. Zaraz po wyjściu z posterunku Zakonu, w którym znajdował się portal moim oczom ukazało się zielone, połyskujące niebo i przelatujący zwierzak, z wyglądu przypominający kilkunastometrową kartkę papieru, którą ktoś starannie zgniótł a potem rozprostował. Otaczała nas gęsta, obca dżungla, rozbrzmiewająca tysiącem dźwięków.

- Trzy dni drogi na wschód znajduje się tubylcza osada, radziłbym unikać kontaktu. Znajdujemy się na terenie miasta-państwa Vero, mieszkańcy najpierw obcych obdzierają ze skóry, potem zadają pytania. Nie muszę chyba mówić, że nie zdają sobie sprawy z istnienia życia poza ich własną planetę, nie mówiąc nawet o Strażnikach i alternatywnych rzeczywistościach - stary Strażnik , pilnujący tego zakątka Wszechświata wydawał się bardzo rygorystyczny - Waszą kolorową gromadkę zapewne obdarliby ze skóry wyjątkowo malowniczo. Jaskinie są dzień drogi na zachód, w dolinie rzeki.

- Wyruszamy za godzinę - rzucił profesor Jackson - Sprawdźcie plecaki i sprzęt, nie chcę widzieć żadnych zaniedbań.

Wygląda na to, że kiedy przychodzi co do czego, Jackson wie, jak pokierować wyprawą. W sumie nie powinienem się temu dziwić. Otarłem spocone czoło - temperatura naprawdę dawała się we znaki - po czym odszukałem wzrokiem nieznajomą. Ruszyłem do niej żwawym krokiem.

- Witaj, jestem Gerard Meier - wyciągnąłem dłoń na przywitanie i uśmiechnąłem się - Wybacz mi proszę to nieszczęsne zdarzenie na korytarzu, mam nadzieję, że uda nam się zaprzyjaźnić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...