Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

[Free] Tenchi Fukei

Polecane posty

Stawiają opór. Natarcie straciło nieco na sile, okopali się i przygnietli nas ogniem. Ukryci za murami, kolumnami i kupami gruzu odpowiadaliśmy ogniem, ale to trwało za długo. Dlatego też po chwili zaczęliśmy od nowa.

- Zniszczyć ciężki sprzęt! Trzynastka, przedostać się za linię okopów i przejść do walki wręcz! ? krzyknęła Ha?asana.

Klapy na barkach zbroi Maegi odskoczyły i wyleciały spod nich salwy małych, ale zabójczych rakiet. Chwilę potem wielka eksplozja pochłonęła wóz pancerny i zmiotła stojącą przy nim grupę wrogów. Dokładnie w tym momencie moja dywizja poderwała się i wykorzystała chwilę dezorientacji wroga. Dzięki Lightning Step nabrałem prędkości i wyskoczyłem w powietrze. Całe szczęście, sekundę potem piach gdzie stałem rozorały kule. Wylądowałem idealnie na operatorze ciężkiego karabinu wbijając jego głowę w ziemię naładowaną elektrycznością pięścią. Ułamek sekundy potem dwóch najbliższych wrogów dołączyło do niego zalanych krwią po jednym szybkim zamachu mieczem. Reszta też już tu była. Teraz, kiedy zmniejszyliśmy dystans, role się odwróciły.

- Askalon, jesteś pewien?

- Jak niczego innego.

W Sali zebrało się wszystkich Siedmiu Mistrzów. Siedzieli na swoich miejscach przy długim stole, a Mistrz Zakonu stał odwrócony do nich plecami wpatrzony w odczyty na dużym, naściennym ekranie. Głosowanie już się skończyło, los układu Halenor został przesądzony.

- Poczekajmy, są tam nasze dywizje. Powinno im się udać.

Askalon odwrócił lekko głowę spoglądając jednym okiem na Mistrza Fridne?a. Patrzył tak sekundę, po czym wrócił do sprawdzania odczytów.

- Do 5 stopnia. Potem zaczynamy.

Byliśmy już blisko. Dwie dywizje wspomagały nas ogniem, Ha?asana niszczyła ciężki sprzęt, a od wejścia dzieliła nas już tylko ostatnia linia obrony. Dookoła płonęła kilka wraków, było mnóstwo krwi i ciał zmasakrowanych w różnym stopniu, w powietrzu ciągle niosły się krzyki żołnierzy i ryki materializujących się w oddali Demonów. Chcąc załatwić broniących wejścia rozstawiłem nieco szerzej nogi, przygotowałem Kuroryu do potężnego zamachu i zebrałem w nim tyle energii, ile tylko mogłem pomimo ogranicznika. Drobne wyładowania zaczęły tańczyć po ostrzu i moich rękach. Wszystko wyzwoliłem w jednym, płynnym ruchu. Fala energii wzbiła w powietrze piasek, błyskawicznie pokonała odległość dzielącą mnie od umocnień, przecięła pierwszego żołnierza na dwie połówki. Potem kilku następnych. Rozbiła się na wejściu do ruin nieco je uszkadzając. Robotę dokończyła dobrze wymierzona para granatów rzucona przez stojącego obok człowieka. Zebraliśmy się i wbiegliśmy w ziejące czernią wejście, Ha?asana dołączyła chwilę potem. Dywizja 11. i 12. zostały na zewnątrz wykańczając resztę wrogów i strzegąc wejścia, mogli do nas dołączyć w każdym momencie. W środku było ciemno i sucho, w głębi pewnie czekało jeszcze trochę wrogów. Czuć też było wibrującą w powietrzu moc. Tak, to na pewno tutaj.

- Magiczni, zdjąć ograniczniki. Albo pokonamy Demona i zmienimy tę kupę piachu w jeszcze większe pustkowie, albo cały układ zamieni się gruzy.

Zrobiłem jak kazała, zdarłem z nadgarstka cienką, metalową obręcz. Przypływ sił był właściwie natychmiastowy. Wszystko zrobiło się wyraźniejsze i? głębsze. Tak jakbym patrzył na obraz i nagle zauważył tło. Moc płynęła przez moje ciało i otoczenie, powietrze na chwilę zapachniało ozonem. Szybko się otrząsnąłem i ruszyłem razem z resztą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagle wśród nieustannych fal demonicznej esencji pulsującej od Bramy dało się wyczuć pewne zakłócenia a po chwili w ciemnościach pojawił się miraż Sotha i Bethezer w pełnej formie. Wsparcie przybyło w samą porę, pomyślałem odrobinę wyczuwając, że Ci na górze prawdopodobnie już są martwi i od spotkanie z Strażnikami dzieli mnie kwestia sekund. Czując pewną słabość w ciele zdołałem jednak dobitnie powiedzieć towarzyszom:

- Nie przyjmuję porażki z waszej strony. - po chwili dodałem. - Bethezer, szykuj się do odpalenia tarczy. Soth, zaczaj się. Zrobimy im gorące powitanie.

Demoniczni towarzysze skinęli i poczynili przygotowania do głównej bitwy jaka stoczy się właśnie w tych podziemiach. Wystarczy, że dadzą mi pół godziny... marne pół godziny na zebranie mocy do ustabilizowania Bramy oraz wezwania humanoidalnych pomocników.

Sekundy mijały zdające się wiecznością nim do przytępionych zmysłów dotarły odgłosy kroków na schodach. Licznych i przyspieszonych.

Soth nie czekając na żadne polecenie prześlizgnął się gdzieś do granicy jaskini. Miałem nadzieję, że dobrze wykorzysta też kolumny wyżłobione w skale, które podtrzymują cały strop. Bethezer tymczasem stanął lekko za mną szepcząc niesamowicie skomplikowaną inkarnację, której nawet ja nie mogłem zrozumieć.

Wreszcie wyczułem, że moi nieproszeni goście dotarli do punktu, w którym chciałem, żeby byli.

- Witajcie w mych skromnych progach... głupcy z Zakonu. - wypowiedziałem cichym, ale ponurym głosem mierzącym do wbicia sztyletu przerażenia w ich serca. Nie czekając na ich jakąkolwiek reakcję dodałem odrobinę ciszej, ale nie wystarczająco, żeby komenda nie dotarła do uszu Strażników. - Teraz...

Jednocześnie zza kolumny z sykiem wściekłości wyleciał Soth rzucając się swoim potężnym, wężowym cielskiem w przeciwników a Bethezer prawie, że wbił swoje metaliczne ręce w podłogę a chwilę potem przestrzeń w małej odległości od nas została odcięta od reszty... Wewnątrz tej tarczy czuję się prawie jak w "domu", pomyślałem ironicznie skupiając się na dalszym zbiorze energii niezbędnym do kontynuowania procesu otwarcia Bramy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opór był ciężki, jednak udało nam się sprawnie przedostać w głąb ruin. Czujnie poruszaliśmy się dalej, aż dotarliśmy do wielkiej sali. Od razu wyczuliśmy tą negatywną energię płynącą z samego jej środka. Jednak zdawało nam się, że nagle się zwiększyła i to było niepokojące.

- Witajcie w mych skromnych progach... głupcy z Zakonu. -odezwał się do nas ponury głos wydobywający się z postaci przy czymś, co przypominało ołtarz w samym centrum - Teraz...

Z cienia wyskoczył wielki demoniczny wąż rzucając się prosto w naszą stronę. Nie było czasu na głębsze przemyślenia, więc zaskoczeni uskoczyliśmy przed nagłym wrogim atakiem. Tego się nie spodziewaliśmy. Jeden z demonów rzucił się w naszą stronę, a drugi z wsparciem trzeciego został otoczony tarczą i mógł kontynuować otwieranie bramy do demonicznego wymiaru.

- Rozproszyć się natychmiast! Trzeba go otoczyć!- krzyknęła Ha?asana nie wahając się i wystrzeliwując salwę rakiet w kierunku wężowego demona.

Wszyscy posłuchali natychmiastowo, lecz demon nie zamierzał na nas czekać i zaatakował przemieszczających się strażników. Większość zrobiła unik, jednak jednemu się nie udało i został nabity na wężowe kły.

Co to jest za choler****?

Nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba było, jak najszybciej pozbyć się lub wystarczająco mocno osłabić atakującego nas demona i zająć się demonem chronionym przez tarczę. Odskoczyłam na ubocze i zainicjowałam przekształcenie pistoletów. Nagle zaczęły się zmieniać i po chwili do moich rąk były przytwierdzone dwa większe działka. Skierowałam je w stronę demona.

Zebrana moc: 25%... Wężowy demon zaatakował Ha'asannę, jednak tej udało się zrobić unik i odpłacić mu pięknym za nadobne. Zebrana moc: 60%... Strażnicy atakowali zaciekle demona, a ten odpowiadał im z podobną wściekłością. Po naszej stronie było już kilku rannych strażników i jeden martwy. Zebrana moc: 90%... Zauważył mnie i bez wahania ruszył do ataku. Wszystko działo się tak szybko... Jeszcze chwila!!!...Moc zebrana! Łeb wężowego demona był coraz bliżej. Dwóch strażników zauważyło, co chcę zrobić i szybko uskoczyło mi z drogi. Byłam oko w oko z demonem...

- Orbital Strike!- wykrzyknęłam i moc została uwolniona.

Z obu pistoletów wystrzelił czysty promień energii, który połączył się w jeden kilka razy większy od samej strażniczki i uderzył prosto w pysk demona. Nastąpiła ogromna eksplozja, która zatrzęsła ruinami, a sekundę później demon dosłownie poleciał i uderzył w ścianę wzbijając tumany kurzu, niszcząc jedną z kolumn podtrzymujących strop.

O kur**... Nigdy jeszcze tego nie zastosowałam w walce. Jednak teraz jestem pod wrażeniem...

Alice uklękła na jedno kolano i gwałtownie oddychała. Ta technika wyrządza niemałe szkody przeciwnikowi, jednak jest to broń obusieczna. Utrzymanie się prosto, tak by nie odlecieć do tyłu w czasie wystrzału jest ciężkie i wymaga od strażnika dużo energii oraz wytrzymałości. Potrzebna jest chwila na odetchnięcie, by można dalej w pełni funkcjonować.

Oczywiście to nie był koniec. Demon niemało oberwał, jednak ten atak nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. Otrząsnął się i ruszył z powrotem do ataku. Zauważył, że Arrianka nie jest w tej chwili w pełni sprawna i ruszył na nią ponownie.

Nie teraz! Kur** nie mam sił by wykonać taki unik.

Atak demona był, jak zwykle niesamowicie szybki. Zdążyła jedynie stworzyć tarczę z narośli i ogon węża uderzył w nią z niesamowitą siłą odurzając w kierunku pobliskiej ściany. Alice uderzyła o nią z niemałym impetem i zwaliła się na ziemię.

Co za siła... leżała nieruchomo na ziemi, lecz po chwili podparła się na ręce i usiadła opierając się o kawałek zrujnowanego bloku skalnego.

Boli, jak chole**. Będą na razie musieli poradzić sobie bez mojej pomocy... Po uderzeniu w ścianę złamała najprawdopodobniej kilka żeber i nie mogła na razie wstać na nogi, choć powinno się to skończyć jeszcze gorzej. Będę mogła jeszcze walczyć, jednak nie w tej chwili... lekko się uśmiechnęła.

Ha'asanna obserwowała wszystko, co się działo nie przerywając ciągłego ataku na demona. Alice dała jej znać, że jeszcze żyje i dowódczyni od razu skupiła się w pełni na wężowym przeciwniku.

- Macie go zmęczyć, a wtedy ja się nim zajmę! Jeden z was niech pójdzie i sprawdzi, czy Arrianka jest w stanie dalej walczyć i pomoże jej się się pozbierać. Każdy zdolny do walki strażnik jest teraz potrzebny. Ruchy ruchy!- Ha'asanna szybko wykrzyczała rozkazy dla pozostałych przy życiu strażników.

Martwiło ją to, że oprócz tego wężowego demona zostało im jeszcze przedostanie się przez barierę i przerwanie procesu otwierania bramy do demonicznego wymiaru. Do tego jeszcze był demon podtrzymujący barierę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eleonora Lemmor z wlepiła oczy w głośnik.

-CZY TO JAKIŚ ŻART?!!

"Jeszcze mniej stabilna psychicznie niż jej przełożony..."

-Nie, jestem całkowicie poważny. Pani działania utrudniają mi wykonanie zadanej misji. Proszę ich natychmiast zaprzestać.

-To ciebie przesłano nam z "Latarni"... I to ty zabiłeś generała! A teraz śmiesz prosić, żeby ci nie przeszkadzać!?

-Śmierć generała Maursa była tylko nieszczęśliwym wypadkiem. W momencie, gdy zginął, nie odzyskałem jeszcze pełnej kontroli nad swymi funkcjami.

-Łżesz!

-Jestem programem. Ja nie umiem kłamać- Skłamałem.

Skanowanie antywirusowe zakończone w 60%.

Oczywiście nigdy nie spodziewałem się, że ta kobieta przyjmie moją propozycję. Ale odwróciło to uwagę obsługi od moich pozostałych działań. Przejąłem dodatkowo kontrolę nad panelami sterowania obsługi i odciąłem od niego jego op...

ODMOWA DOSTĘPU. NIE PODANO HASŁA.

"Nie mam czasu obchodzić zabezpieczeń... muszę znaleźć hasło" Znów zacząłem obniżać pułap krążownika.

-Ty chyba nie rozumiesz znaczenia słowa "NIE". Zwiększyć pułap!

W tym momencie na jednym z ekranów kontrolnych wyświetliłem napis.

"ODMOWA DOSTĘPU. NIE PODANO HASŁA."

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 70%"

Obsługujący to stanowisko adiutant, choć zaskoczony, błyskawicznie podpiął czip zawierający hasło. Widocznie nie chciał zwlekać z wykonaniem rozkazu. Natychmiast użyłem ciągu liczb do zablokowania wszystkich terminali na krążownik.

-NA CO JESZCZE CZEKACIE! KAZAŁAM ZWIĘKSZYĆ PUŁAP!

-P-pani pułkownik... nie możemy! Straciliśmy dostęp! Stanowisko nie reaguje nawet na czipy!

-TY #@$!!& WIRUSIE! COŚ TY, %#@@$, ZROBIŁ!!?

Pułkownik wydzierała się w kierunku głośnika, nieustannie podnosząc głos. Zachowywała się zupełnie tak, jakby naprawdę myślała, że to coś pomoże. "Podobne nielogiczności możliwe są tylko u organicznych".

-ODPOWIEDZ MI TY...

Zacząłem filtrować jej głos. Nie był mi już do niczego potrzebny. Zszedłem na minimalną bezpieczną wysokość i przeniosłem się do komputera dowodzącego działkami przeciwlotniczymi. Skontaktowałem się też z sensorami optycznymi i sprawdziłem położenie demonów. Szczęśliwie, większość rozbiegła się po okolicy, napadając na losowo wybrane oddziały przeciwnika. Jednakże około 30 ruszyło w kierunku wejścia do ruin. Szybko wycelowałem w nie wszystkie działka...

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 85%"

...i otworzyłem ogień. Bestie nie przestały biec, zapewne wyczuwając, co działo się wewnątrz. Jakiś organiczny mógłby to nazwać odwagą, albo poświęceniem. Ja wolałem określenie "głupota". Działka okazały się wybitnie nieefektywne, dlatego już po pierwszej salwie skupiłem je wszystkie na najbardziej wysuniętym demonie. Tym razem okazało się to dużo skuteczniejsze. Zadowolony, szybko namierzyłem kolejny cel. I tym razem starczył tylko krótki ostrzał. Kontynuowałem to przez 1.23 minuty, eliminując w ten sposób 15 demonów, aż ostatni z nich zniknął w ruinach.

"Skanowanie antywirusowe zakończone w 95%"

"Przez jakiś czas będą musieli sobie poradzić sami"

1 minuta <UŚPIENIE>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Upiłam trochę napoju ze szklanki, próbując jednocześnie nie myśleć o niespodziance, która na mnie spadła kilkanaście minut temu. Bleh, mało mnie to obchodzi czemu oni tu są, ale misja w której bierze udział ten zbok mi się średnio podoba. Ten drugi chłopak też tu jest. Wydawał mi się porządny, ale gorzej jeśli jakieś kwiatki spotka. Czy coś na podobną modłę. Ehhhh?kochane zbiegi okoliczności?

Ocknęłam się i stwierdziłam, że ten gościu od gitary zaczął do mnie machać ręką. Nudzi mu się? Na szczęście, profesor skończył swój krótki wykładzik i zaczęliśmy się zbierać. Może nie będzie tak źle?

Wyraźnie mu się nudzi. Ale chociaż ma na tyle odwagi, żeby wreszcie mnie przeprosić. Z drugiej strony, wcześniej bym go tylko zabiła, albo przynajmniej przyczyniła się do poparzeń wysokiego stopnia na jego ciele.

- Wybaczam. ? powiedziałam, dalej sprawdzając coś przy mojej prawej ręce, nie zwracając uwagi na wyciągniętą dłoń chłopaka ? Nazywam się Aki Nightfall. Mam nadzieję, że będzie się nam dobrze współpracowało?

Na tym skończyłam moje wypowiedzi i dalej grzebałam przy FCD. Olanie tego Gerarda, może wydawać się niekulturalne, ale słowo ?dolina rzeki? dość mnie zmartwiły, by nieco zabezpieczyć się przed nagłym atakiem wodą. Cóż?dżungla to dżungla, więc nie ma się co dziwić nadmiarem wiadomego płynu.

Dojście do jaskiń zajęło nam jakieś półtorej dnia z kilkoma postojami. Dwie gwiazdy tutejszego układu, zastępowały się i grzały ciągle tą planetę, sprawiając głośne jęki w nieprzyzwyczajonej części wyprawy. Aż dziw, że tutaj panuje taki wilgotny klimat, przy takiej temperaturze. Przez całą drogę, naszą główną przeszkodą były rośliny, jedna mała rzeka, która postanowiła stanąć nam na drodze i kilka miejscowych zwierzaków. Przez resztę czasu większość ekipy rozmawiała na różne tematy, które dość mało mnie interesowały. Gerard coś tam pogrywał na tym swoim instrumencie, ten drugi, Shin czy jak mu tam, przyglądał się uważnie co różniejszym roślinom, które nas otaczały. Jakaś pozostałość po poprzedniej ?misji?? Heh.

Mniejsza z tym...wreszcie można chwilę odpocząć i porozmyś...

- No to jesteśmy. ? stwierdził Jackson, oglądając wejście - Odpocznijcie póki co, później czeka nas sporo pracy. Uczniowie zaś idą ze mną ? popatrzył na naszą trójkę ? musimy sprawdzić, czy jest względnie bezpiecznie na rozpoczęcie prac.

...lać...bleh. No to czas do roboty...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z wielkim trudem, zwalczając przytłaczającą senność, otworzyłem oczy. "Coś tu jest nie tak, czas pobudki jeszcze nie nadszedł" - pomyślałem, powoli nakłaniając ciało do ruchu. Odsunąłem ścianę, zasłaniającą niszę, w której spałem i wszedłem do sporej komnaty, gdzie już czekali na mnie Ru'Ashkua II oraz III.

- Witaj, bracie - przywitał mnie pierwszy z nich, obaj wyglądali już na zaznajomionych z sytuacją. Bardziej jednak, niż ta sytuacja, interesował mnie brak I, czyżby jeszcze się nie obudził? Na pewno nie podjąłby żadnych działań nie omówiwszy tego ze wszystkimi z nas.

- Witam was - odrzekłem krótko. - Co jest z "Sercem piorunów"? Powinien był się chyba obudzić, czyż nie?

- Nie wiemy - usłyszałem odpowiedź. - Ty zwykle przysypiasz i budzisz się jako ostatni, ale w jego wypadku to jest co najmniej... niezgodne z normą. Jednak zdecydowaliśmy się nie podejmować żadnych działań, dopóki ty się nie podniesiesz. Teraz przydałoby się to sprawdzić.

Pokiwałem głową i podszedłem do niszy oznaczonej numerem I.

- Odsuńcie się - powiedziałem pokrywając swojego ciało kamiennym pancerzem. Zasłaniająca niszę ściana dawała się odsunąć wyłącznie od wewnątrz, a ja nie miałem zamiaru bawić się w ceregiele. Uderzyłem raz - na murze pojawiły się pierwsze pęknięcia, potem drugi - szczeliny rozeszły się po całej zaporze, wreszcie trzeci - ściana rozpadła się w gruzy, wzniecając dużo pyłu. Nie wiem, co spodziewałem się ujrzeć w środku, ale na pewno nie pustej niszy. W powietrzu unosił się jedynie zapach, ten sam, który dawało się odczuć po przejściu silnej burzy, ale o wiele intensywniejszy. Bracia dołączyli do mnie w milczeniu spoglądając na miejsce, gdzie winien był spoczywać Ru'Ashkua I. Ten zapach dość wyraźnie nasuwał, co musiało się tutaj wydarzyć...

- Zwy-zwyczajnie się rozpadł... - Wypowiedział na głos podejrzenia całej trójki "Serce ognia". Widać było, że jest zdenerwowany - ja też byłem.

- Ale dlaczego - mruknąłem. - Czyżby nastąpiło zmęczenie materiału? Czy to samo czeka i nas? Wspaniała nagroda za tysiąclecia wiernej służby...

III milczał, pewnie nawet podzielał moje zdanie, "Serce lodu" za to potrząsnął głową.

- Nie uważam, by tak było - uznał. - "Serce piorunów" stworzony został jako pierwszy z nas, więc możliwe, że miał jakąś wadę, której w naszym przypadku pominięto. Już kiedy ostatnim razem go widziałem 900 lat temu, wyglądał nie najlepiej.

Miał rację, rzeczywiście, kiedy przywołałem do pamięci nasze ostatnie wspólne spotkanie, I już wtedy wyglądał niewyraźnie, choć jak widać wolał zataić informację o swoim stanie. Nawet jak na naszego nieoficjalnego przywódcę (a raczej zwłaszcza jak na niego) jest to wręcz rażąca niesubordynacja, w której wyniku, wychodzi na to, straciliśmy pierwszego spośród nas, a zarazem ważne ogniwo systemu obronnego podziemi. Skoro już o obronie mowa...

- Ciężka strata - stwierdziłem. - Tym bardziej, że, jak uważam, nie bez powodu zostaliśmy zbudzeni wcześniej niż powinniśmy byli.

- Zgadza się - potwierdził Ru'Ashkua II. - Czterej intruzi przekroczyli wejście do tych podziemi. Musimy się ich pozbyć.

Trzeba przyznać, że od ostatniej wizyty obcych w tym zapomnianym miejscu minęło zdecydowanie zbyt wiele lat. Nareszcie mogłem mieć do czynienia z czymś, co rozumiałem - walką. Wielka szkoda, że "Serce piorunów" nie miał okazji dotrwać do tej walki, stanowiłby cenne wsparcie dla nas.

- Ruszajmy więc, nie mogę się doczekać - stwierdziłem, spoglądając na braci.

- Poczekaj, IV - przerwał mi "Serce lodu". - Według moich informacji, to chyba właśnie ty jesteś złączony z wszystkimi pułapkami w podziemiach, racja? Może zobaczmy, jak z nimi sobie dadzą radę.

- Większość z nich nie wytrzymała próby czasu - wzruszyłem ramionami. - A poza tym, wolałbym stoczyć prawdziwą walkę. Rzecz jasna w razie kłopotów nie omieszkam się z nich skorzystać - dodałem szybko, widząc jego minę.

- A więc ruszajmy - skwitował Ru'Ashkua III. - Aż się palę do zbliżającej walki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jaszczur zdążył wyrządzić sporo szkód. Jak na jeden miraż zbyt dużo. Na szczęście Alice trochę go przypiekła, choć sama oberwała. Powinna być ostrożniejsza.

- Nadchodzą z tyłu!

Racja. Słychać, jak drogą którą tu przyszliśmy biegnie kilka sporych istot. Widać kilku przedarło się przez obronę na zewnątrz, może nawet polegli. Ewentualnie Demony znalazły inne wejście. Nie czas jednak na to, trzeba coś z tym zrobić.

- Izou, Charles, Mara, Tauros, osłaniajcie nasze tyły ? rozkazała Ha?asana czwórce Strażników ? reszta ma wykończyć Demona.

Był szybki. Bardzo szybki. Prześlizgiwał się pomiędzy kolumnami, zwijał w ciasne sploty i zręcznie unikał ciosów. Na szczęście nie ma aż takiej siły, to tylko miraż. Służył mu mrok, który zaraz jednak rozświetliła kula magicznego światła zawieszona pod sufitem przez jednego z naszych. Wściekły rzucił się przed siebie, akurat tam gdzie stałem. Szybko odstąpiłem na bok, ale nie zdążyłem kontratakować. Zaraz machnął ogonem jednocześnie odrzucając łapą kogoś innego. Musiałem uskoczyć, raz i drugi. Nie ta broń. Kuroryu zniknął z mojej dłoni. Zamiast niego pojawiła się długa, elegancka daikatana, Tenryu. Ustawiłem się w spokojnej postawie pewnie trzymając miecz, gotowy do ataku. Wąż akurat był zajęty odganianiem się od dwójki innych Strażników i unikaniem ostrzału Ha?asany. Szybko wystąpiłem naprzód i wykonałem jedno precyzyjne cięcie. W powietrze wyleciała sama końcówka jego ogona i strużka czarnej krwi. Ryknął ogłuszająco potężnym zamachem odrzucając dwójkę swoich przeciwników i burząc jedną z kolumn. Gniew całkiem go zaślepił.

- Chodź.

Poszedł. Wystrzelił w powietrze z niesamowitą prędkością. W tym samym momencie oderwałem się od ziemi. Zebrana energia magiczna tańczyła dookoła moich nóg w postaci małych wyładowań elektrycznych, pozwoliła przeskoczyć nad oszalałym z bólu Demonem. Wszystko zwolniło, był pode mną, przesuwał się powoli w powietrzu orientując, że chybił. Skierowałem ostrze w dół i wylądowałem. Przybiłem gada do ziemi. Jeden krótki strzał później było po wszystkim. Ha?asana skierowała jeszcze dymiący wylot jednego ze swoich dział z rozwalonej czaszki stwora, na barierą odgradzającą nas od rytuału.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kątem lekko przymkniętego oka zerknąłem na Bethezera. Obaj wyczuliśmy to w tym samym momencie.

- Patetyczne... - mruknąłem pogardliwie ledwo słysząc swoje własne słowa. Teraz cała siła jaką mogło wykrzesać to ciało szła w rozszerzanie Bramy.

- Nie zapominaj, że to tylko zwierzęcy. - odparł demon coś co było mi doskonale znane. - I tak nieźle sobie poradził jak na taką ilość Strażników z czego jeden z nich jest...

- Tak... - Owszem, ta piekielna suka zdaje się być tutaj głównym ogniwem spajającym resztę. Nie jest to hydra, żeby w miejsce odciętego łba pojawiły się dwa nowe. - Zauważyłem. Świetnie się składa. - uśmiechnąłem się wrednie.

- Podejrzewam co kombinujesz... - zaśmiał się Bethezer. - Udanych łowów. Wiem co mam robić.

Przynajmniej ty jeden, westchnąłem ciężko czując, że nadszedł czas aby samemu się zabawić. Jak zawsze, ciało tego śmiertelnika jak i moją demoniczną duszą przez moment ogarnęła fala niesamowitego ciepła połączona z ekstazą gdy strumień esencji - niewidoczny dla śmiertelnego oka - pomknął ku Bramie tym razem ją stabilizując.

- Trzecia Pieczęć! I siedział Pan nasz nieruchomy na swym tronie, spętany wiecznymi łańcuchami, a umysł jego pojmując istnienie zadrżał. Myśli Jego spłynęły przez Pustkę, a z każdą chwilą nabierały żalu. - skończyłem ponuro po chwili czując jak reszta mej mocy tak rozpaczliwie oczekująca przejścia w negacji rzuciła się niczym wierny pies ku swemu panu a ja poczułem jak wstępują we mnie nowe siły. Siły, które pozwalają mi porzucić to marne ciało śmiertelnika, pomyślałem.

Moja prawdziwa natura doszła do głosu. Skóra pękała, kości się łamały aż w końcu zewnętrzna powłoka człowieka jaką było ciało pękła w fontannie krwi niczym przebity balon. Czułem się jak nowo narodzony. Fantastycznie choć trochę odczuwałem zmęczenie związane z procesem Pieczęci. Teraz Strażnicy poznają co to znaczy strach...

- Jesteś gotowy? - spytał Bethezer.

- Jak nigdy... - odparłem wrednie rozkoszując się wyobrażeniami rzezi jaka spotka tych głupców z Zakonu.

Darowałem sobie teatralne wstępy. Zamiast wychodzić powoli z obrębu tarczy uraczywszy mych wrogów patetyczną mową wyskoczyłem niczym mroczny wicher na bok dosyć szybko zorientowawszy się, że mają źródło światła. Niech to... ale... mogę temu zaradzić. Jeden unik, drugi, trzeci, piąty... Moi przeciwnicy coś krzyczeli. Doskoczyłem do jednej kolumny wcześniej ręką zatrzymując pocisk energetyczny i zgniatając go bez problemu. Uchyliwszy głowę o kilka centymetrów minąłem się z kolejnym wyrąbując spory kawał kolumny skalnej i w locie po kolejnym uskoku cisnąłem go z całą siłą prosto w kulę światła. Wystarczająco mocno, żeby roztrzaskać na strzępy oba te przedmioty.

Nie zrobiłem jednak tego czego się zapewne spodziewali czyli natychmiastowy atak. O, nie... ze mną nie pójdzie wam tak łatwo...

- Zapraszam ponownie. - mruknąłem pogardliwie do Strażników dla pewności chwilę potem odskakując - choć w ciemności jaka na chwilę nastała mógłbym powiedzieć, że "fruwam" - w inne miejsce zakładając, że mają cholernie wyczulone zmysły.

Dalej... wystaw się. Pokaż, że to ty jesteś latarnią a ja z przyjemnością zbiję twoją lampę na kawałeczki. Potem zajmę się twoimi towarzyszami...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Walka w Astralu przybrała na zaciętości, gdy do akcji włączyły się w pełni zmaterializowane demony zwierzęce. Mógł być kłopot. Sprawdziłem sytuację i znalazłem ciekawe wyjście taktyczne. Kilkunastu strzelców ustawionych równo w linii, na wprost szarżujących demonów. Wyrzuciłem miecz kilkanaście metrów w górę, zamachnąłem rękoma za plecy i z całą siłą uderzyłem w podłoże, po czym zgrabnie złapałem spadającą broń. Moi ziomkowie omal nie pospadali, gdy nieoczekiwanie zaczęli się wznosić, ale gdy zrozumieli sytuację, wznowili ogień z bezpiecznej, kilkunastometrowej platformy. Ruszyłem przed siebie i manipulując swymi falami mózgowymi, zmyliłem szarżującego demona, który wziął na cel kamienny mur. Nie zrobił uniku, skupiony na swym celu. Otoczony energią miecz wbił się w jego ciało, potem kilka razy ciąłem go pionowo. Gdy padł, podbiegł do mnie Kazejin.

- Umiesz leczyć?

Skinąłem głową.

- Leć na powierzchnię, na ten teren, potrzebują wsparcia, - jego myśli skupiły się na współrzędnych i po chwili miałem ułożoną w głowie trasę.

Przeskoczyłem z Astrala niedaleko wielkiej dziury prowadzącej wprost do negacji, nad ruinami jakiejś świątyni. Zmaterializowałem się za wysoko i uderzyłem w sufit jakiegoś pomieszczenia. Nie wytrzymał, podobnie jak podłoga, pod którą znajdowały się schody na dół. Sturlałem się po nichł, do pomieszczenia z dwoma demonami i kilkunastoma Strażnikami. Towarzysze broni mieli w głowach tylko słowo "ciemność". Ślepe istoty. Nie czują tego demona przy ścianie? Aha, Mroczny... Trochę się potykając(byłem nadal obolały po spotkaniu ze schodami) zbliżyłem się do najsilniejszej Strażniczki, dowódczyni.

- Gdzie są ranni?- doskonale wyczuwałem ich słabnące bicia serc, ale pytanie miało inny cel.- Przy tamtej ścianie?- wskazałem dłonią w kierunku, gdzie czaił się demon.

Błagam, zrozum aluzję...

"On tam jest?". Brawo, domyśliła się, co chciałem przekazać!

- Nie, leżą w rozproszeniu. Poszukaj ich dotykiem. Jak ich znajdziesz, to ewakuuj.

Kucnąłem i zacząłem macać podłogę. Odczułem odrzut broni Pretorianki, gdy ta, a za nią inni, zaczęła strzelać i atakować we wskazanym kierunku. Rzuciłem się w kierunku leżącej pod ścianą istoty. Technologiczna... Złamane żebra... Dobra. Skierowałem dłonie na jej pierś i zacząłem mruczeć inkantację, jednocześnie uważając na demona.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W okolicy ruin było spokojnie. Najwyraźniej miejscowi nie zauważyli naszego pojawienia się. Samo miejsce, gdzie niegdyś stała świątynia było ledwie rozpoznawalne, niemal całkowicie zarośnięte.

- Nie jestem pewien jakim cudem podziemia nie zawaliły się dawno temu - zaczął wyjaśnienia doktor. - No, nie w całości.

Wskazał dłonią świeżo wykopane zejście do podziemi.

- Od studni mamy dość szeroki, zabezpieczony korytarz. Dalej jest osuwisko, które zaczniemy usuwać jutro. Od głównego korytarza odchodzi inny w dobrym stanie, gdzie znaleziono niepokojące malowidła. Póki co nie jestem nawet pewien czy zostały one stworzone przez pierwszych budowniczych tej świątyni, czy namalowane przez kogoś innego.

Ziewnąłem. Dzień, dwa, nudnej roboty, a potem można poprosić o pół dnia wolnego. Wtedy zajmiemy się poważnymi sprawami.

- Wstępne pomiary wykazały, że podziemia są bardzo duże i wielopoziomowe. Pod naszymi stopami znajdują się całe, niedostępne póki co komnaty. To naprawdę pasjonujące odkrycie.

Pod naszymi nogami? Jak znam moje szczęście... Nie zdążyłem nawet dokończyć myśli, gdy cała polana zadrżała. Potem nagle ziemia wokół nas zaczęła pękać, a pęknięć wystrzeliły jęzory ognia. Co jest do wszystkich demoooooo...

Czułem, że spadam gdzieś w ciemność pod nogami. Dostrzegłem strumień ognia lecący w moją stronę i wystrzeliłem własny bicz wodny... który nie miał jednak zbyt dużego efektu. Uderzyłem o podłogę przynajmniej dwa piętra poniżej poziomu gruntu. Zacząłem rozglądać się za innymi ignorując ból poparzonej ręki. Co jest grane?

- Mieliśmy poczekać na pułapki? - usłyszałem czyjś głos.

- Uznałem, że tak będzie szybciej - odpowiedział inny głos.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cienie. Wszędzie cienie. Cienie z zębami i kłami. Cholerny tchórz. Posiłki na niewiele się zdały, medyk nie mógł nam cały czas zdradzać jego pozycji i leczyć równocześnie, a wróg był szybki. Coś przemknęło na granicy pola widzenia. Sekundę potem górna połowa ciała Izou poleciała gdzieś w ciemności równo odcięta. Zielonkawa krew zachlapała mój naramiennik. Znowu wszyscy giną na moich oczach, znowu powierzone zadanie sypie się jak domek z kart. Zawiodłem. A Cthao?tun nie zawodzą. Cthao?tun nie zawodzą. Cthao?tun nie zawodzą. Cthao?tun nie?

-Kolejna fala od korytarza! ? krzyknął Tauros.

Cthao?tun nie zawodzą! Tenryu w krótkim błysku ustąpiło miejsca Kuroryu, nogi same poderwały się do skoku naprzeciw Cieniowi. Byłem wściekły, krzyk wyrwał się z mojego gardła i odbił od ścian wzbijając ponad wystrzały i inne hałasy. Byłem jak szalony. A mój miecz się cieszył. Z każdym zamachem słychać było echo odległego ryku, czerń pogłębiła się. Dookoła mnie zaczęły tańczyć delikatne wyładowania elektryczne. Jeden z zamachów dosięgnął Demona, ale ten zablokował uderzenie. A potem kolejne i kolejne, każdemu towarzyszył krzyk. Nie ustawałem, chciałem go zmiażdżyć, zmusić aby zapłacił za to wszystko. W końcu zostawiłem lukę w obronie i oberwałem pod żebra, zatrzymałem się na kolumnie kilka metrów dalej. Wściekłość nie przygasała. Wręcz przeciwnie.

- Głupi! Zostaw g... argh!

Ha?asana oberwała. Na moment straciła koncentrację i pancerz na jej lewym barku przebił szpon Demona. Chwilę potem odtrąciła go i posłała serię, której zwinnie uniknął uciekając z powrotem w cienie. Uklękła na jedno kolano, ale szybko znowu się wyprostowała.

- Skupić się wszyscy! Mamy go pokonać! Jeśli nam się nie uda, całe to miejsce zostanie starte w pył. Wytrzymajcie!

Walka trwała, a czas upływał. Gdzieś daleko, lata świetlne od pola bitwy człowiek o metalowej szczęce ścisnął w ręce duży, metalowy klucz i westchnął. Spóźniają się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nigdy nie byłem tak cudownie spełniony, pomyślałem czując jakby nagromadzona we mnie euforia gotując się wespół z demoniczną esencją domaga się więcej ofiar a jej krwiożercze zapędy działają niczym motor dla mych dalszych działań. Chciałem ryknąć śmiechem, na mych braci, jak bardzo chciałem, ale jeszcze się powstrzymywałem przyozdabiając się w najbardziej paskudny uśmiech jakie te marne, materialne istoty jeszcze nie widziały. Oceniłem sytuację. Mają już dwa trupy, wspominając o tym przemknął mi obraz tego patetycznego Strażnika, którego przeciąłem w połowie, i kilku rannych w tym ta piekielna suka zdająca się dyrygować wszystkim. Ma moc, ale i jej przytrafiają się błędy... poza tym jeśli coś krwawi można to zabić a ja już się przekonam, że będzie wyglądała jak zarżnięta świnia.

Ten... nowy Strażnik, który pojawił się tak nagle irytował mnie. Odskoczyłem na większą odległość, wyłamałem kolejny, solidny kawał litej skały i z rykiem wściekłości, który odbił się echem od ścian jaskini cisnąłem go prosto w zgrupowanie starając się wycelować w medyka.

Znalazłem się koło tarczy w samą porę, aby ujrzeć jak z pod ziemi wyłania się mój pobratymiec... kolejny demon humanoidalny. A więc Brama otworzyła się na tyle, że kilku z nich zdołało przez nią przejść... doskonale.

- Z Strażnikami sam sobie poradzę. - zacząłem przechodząc od razu do rzeczy. - Tobie zostawiam kontynuowanie otwierania Bramy. To twoje jedyne zadanie. Bethezer będzie osłaniał cię tarczą a ja kupię wam więcej czasu. - demon tylko kiwnął głową i zniknął pod tarczą. Kilka minut potem wyczułem, że połączenie zostało odnowione.

Teraz pozostało mi tylko bawić się w kotka i myszkę z Zakonem tak długo aż skończą się pieczęci. Chociaż, przez głowę przemknęła mi ulotna myśl, ta Strażniczka mówiła o czymś co się stanie... miejsce starte w pył. Phi, czy oni naprawdę sądzą, że ichniejsza broń jest w stanie zanegować wyrwę do nicości? Patetyczne.

- Czy dobrze zrozumiałem, ze Zakon zamierza wykorzystać swoje zabawki?! - mruknąłem ironicznie do wrogów. - Naprawdę sądzicie, że nas powstrzymacie?! Marny wasz los, stracone nadziej, zmarnowane poświęcenie! Lepiej podkulcie ogony i uciekajcie stąd póki jeszcze żyjecie! - zaśmiałem się.

Walka, nie tylko tutaj, trwała nadal.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tunel, po którym poruszaliśmy się z Izualem, ogarniały ciemności. Wyraźnie było czuć wilgoć oraz smród jakby ze ścieków. Widać, że w tworzeniu tej zabudowy magowie maczali palce ? miejsce to w ogóle nie pasowało do gorącego piasku z powierzchni. A jako że jestem zdolny widzieć w ciemnościach w pewnym zakresie, to dostrzegłem, iż to nie kanalizacja, tylko wąski korytarz z bardzo płytkim strumykiem wody, po którym stąpaliśmy.

Nie rozmawialiśmy już minutę. Nie widziałem powodu, by odzywać się więcej, niż było to konieczne.

- Shan?ten?ranie ? przerwał nagle ciszę Izual.

- O co chodzi? ? spytałem obojętnie.

- Odkąd cię poznałem osobiście, zacząłem zastanawiać się nad jednym? Jak zostałeś demonem?

- Znamy się niespełna dwie godziny, więc co cię to interesuje?

- Nie wiem, skąd taka oschłość. Twój wygląd wyraźnie sugeruje, że jesteś Akumą. Wcześniej natomiast należałeś do rasy hanry?-himakai z planety Tenra. Czy mam rację?

Spojrzałem na Izuala. Poczułem nutkę wstrętu w sobie, ale po chwili zdobyłem się na odpowiedź:

- Zgadza się, masz rację. Po śmierci mogłem wybrać źle albo tragicznie. Wybrałem to pierwsze.

- Hm? Chcesz przez to powiedzieć, że coś ci w naszej rasie nie odpowiada? Przecież demony mają cel o realnej szansie spełnienia! Czyż nie ma nic piękniejszego?

- Nie rozśmieszaj mnie. Niby co pięknego widzisz w zniszczeniu Wszechświata? Kiedy spełnimy ?nasz? ? to słowo wypowiedziałem z obrzydzeniem ? cel, to co potem będzie po nas? Nasza egzystencja straci sens.

- Tylko że jest to misja odgórnie nam narzucona, coś, na co nie mamy wpływu. Skoro więc tak bardzo ci to nie odpowiada, to dlaczego wybrałeś służenie naszej rasie?

- Nie chciałem cierpieć wiecznie za kogoś, kogo nie chcę pamiętać.

Izual spojrzał na mnie pytająco. Westchnąłem.

- Za swoich pobratymców.

- Co oni ci zrobili?

- Raczej co ja im zrobiłem? Ale to już jest moja sprawa. Teraz ty powiedz coś o sobie.

- Oczywiście. Wiedz, Shan?ten?ranie, że nie jestem Akumą, lecz wytworem Samotnika.

- Słyszałem opowieści o nim.

- Tak. Tylko że wszelkie opowieści o nim są prawdziwe, jako że on naprawdę istnieje. I powiem ci, że właśnie dlatego nie mogłem nacieszyć się życiem niezależnym od warstwy negacji jak ty i już od ?urodzenia? miałem narzucony cel większości demonów.

- Jak to większości? Chyba wszystkim zależy na zagładzie Wszechświata?

- Niekoniecznie. Nasza działalność niesie ze sobą drugie dno. Chcesz wiedzieć, co nim?

- Czekaj.

Znajdowaliśmy się u rozwidlenia tunelu. Z korytarza na wprost dochodziły odgłosy czyichś kroków. Ktoś biegł ? i to nie była jedna osoba.

- Nie mogą nas zobaczyć ? rzuciłem, po czym skręciliśmy szybko w lewo.

Maszerowaliśmy po korytarzu, szukając wyjścia na powierzchnię. Stęchlizna zaczynała już doprowadzać mnie do szału, ale moje nozdrza musiały to przetrzymać, czy tego chciałem, czy nie. Po minucie doszliśmy do kolejnego rozwidlenia. Wówczas znowu usłyszeliśmy odgłosy kroków, również dochodzące z korytarza naprzeciwko.

- Nigdzie nie słyszę tamtych? ? stwierdził Izual. ? To chyba nie może być??

- Musimy to sprawdzić. Idziemy dalej ? zakomenderowałem, po czym skręciliśmy w prawo. W krótszym czasie dotarliśmy do następnego rozwidlenia. Odgłosy kroków także były słyszalne w korytarzu na wprost.

- Jednak ? powiedziałem. ? Wpadliśmy w pułapkę.

- Jak to możliwe? ? zdziwił się towarzysz.

- Musieli przewidzieć, że ktoś niepowołany zechce skorzystać z tego tunelu.

- Spryciarze? I co teraz?

- Stój i się nie ruszaj.

Robiłem to samo, co poleciłem towarzyszowi. Zacząłem się koncentrować ? chciałem wyprzeć iluzję ze swojego umysłu. Izual najwyraźniej zrozumiał moje intencje, ponieważ zaczął powtarzać moją czynność. Dla przeciętnej istoty żywej byłoby to zaklęcie nie do odparcia, ale nie dla demona, nawet w warstwie materialnej? W końcu Izuala coś odrzuciło, a mnie ledwo się udało ustać w miejscu. Ze wszystkich rozgałęzień korytarza dochodził do nas niewielki, acz zwiększający się snop światła. Izual wstał z jękiem.

- Czy to kolejna iluzja? ? zapytał.

- Możliwe. Wydaje mi się, że nie odparliśmy tego zaklęcia, tylko zmieniliśmy jego działanie. Może więc uda się nam? Ach!

Snop światła dostał się do moich oczu. Okazał się on tak silny, że potem już nie widziałem, co się dzieje. Słyszałem tylko Izuala:

- Shan?ten?ranie!

Moment później czułem się, jakbym się odrywał od ziemi.

Otworzyłem oczy. Bynajmniej nie spałem, jedynie oślepienie minęło. Wtedy po kamiennych ścianach i sporej przestrzeni zauważyłem, że znaleźliśmy się wewnątrz twierdzy.

- Shan?ten?ranie, nic ci się nie stało? ? spytał będący obok Izual.

- Nic mi nie jest? To światło jedynie oślepiło mnie na chwilę. Co zrobiłeś z zaklęciem?

- Nie wiem. Pomyślałem tylko, żebyśmy wynieśli się stamtąd.

- I przeteleportowaliśmy się tutaj? Znakomicie, Izual. Dlatego mówiłem, że praca zespołowa jest tutaj tak ważna.

- W porządku? tylko co teraz?

Chciałem się już odezwać, ale rozejrzawszy się po pomieszczeniu, nagle coś zauważyłem. To jest kogoś ? masa martwych i ? albo ?bądź? ? nieprzytomnych ciał walających się po pomieszczeniu, a w środku piękna kobieta w czerwonej niby sukni wieczorowej, do której lgnął jakiś mężczyzna.

- Czy to?? ? wyrwało się Izualowi.

- Tak, to ona ? odparłem.

Kobieta, widząc nasze spojrzenia, powiedziała do nas słodkim głosem, częściowo jak niewiniątko:

- No co? Przecież nikt nie zginął!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na chwilę odpłynęłam, jednak oprzytomniałam, kiedy postać mierząca około dwóch metrów zaczęła składać z powrotem moje żebra. Od razu zdałam sobie sprawę, iż jest to jeden z strażników.

- Cholera!- krzyknęłam, kiedy poczułam, jak leczą się moje obrażenia wewnętrzne.

Ta nowoczesna medycyna? szybki powrót do zdrowia kosztem okropnego bólu i wycieńczenia.

Do moich uszu doszedł ryk wściekłości demona i sekundę później zauważyłam w słabym świetle kontury wielkiego obiektu, który ewidentnie leciał w moją stronę.

Szybko zerwałam się z miejsca i wyskoczyłam w powietrze biorąc potężny zamach moją prawą ręką z naroślą. Solidny kawał litej skały po zderzeniu z moją ręką rozpadł się na kilka większych kawałków, które spadły na ziemię nie czyniąc nikomu większych szkód.

Niech ten demon nie myśli, że pokona mnie jakiś kawałek skały. Nawet ranna jestem w stanie wiele zdziałać...

Wylądowałam na ziemi, jednak wcześniejsze obrażenia dały mi siwe znaki i upadłam na kolana kaszląc krwią. Cholerny wąż, że też musiał mnie tak poturbować? pomyślałam trzymając się za pulsującą bólem klatkę piersiową.

-Czwarta Pieczęć! Łzy naszego Pana spłynęły na Świat i przyniosły mu ból.- usłyszałam, gdy wykrzyknął to jeden z demonów za barierą.

Dziura na niebie rozszerzyła się, a demony zdawały się już zalewać planetę swoim istnieniem. Część walczących widząc to, co się dzieje straciła wszelką determinację i po prostu rzuciła się do bezowocnej ucieczki, by chwilę potem legnąć trupem na ziemi przez jakiegoś demona.

Walić to! Muszę im pomóc...przy następnym kaszlnięciu wyrzuciłam z siebie jeszcze więcej krwi? Jeśli dojdzie do piątej pieczęci będzie już po wszystkim. Nie możemy dop? co się? dzieje?

Ręce zaczęły mi opadać z sił i powoli traciłam świadomość.

Cholera? czemu jestem taka słaba? Przez to nie jestem w stanie im już pomóc. Jestem bezużyteczna? upadłam na twarz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szybko przeskoczyłem nad kamieniem lecącym w moją stronę. Strażnicy wyraźnie byli bezradni, jeśli brakowało światła, a demon, jak to demon: ma inną percepcję i sobie radzi. Jeśli przeżyję, lecę na Samalię w celach rekrutacyjnych... Właśnie, przeżyję. Spróbowałem sprowokować demona i wyzwać go na walkę. Gdyby zaszarżował, rąbnąłby w ścianę. Jedyną jego reakcją był rzut głazem. Przeanalizowałem sytuację.

Tylko Ha?asana miała dość siły, by samodzielnie dać radę naszemu adwersarzowi. Pretorianka, ubrana w pancerz wspomagany, na nadgarstkach miała działka. Nawet spore. Potrzebuje celu. Podbiegłem do niej i towarzyszących jej Strażników.

- Jakiś pomysł, Kartografie? Dojdą do Piątej, to mamy kłopot. Szybko!

- Właśnie kłopot w tym, że gra na czas, a my nie mamy go jak dorwać.

Poczułem jej wzburzenie. Szybko obróciła się w kierunku dwóch innych demonów stojących za jakąś barierą. Nie byłem pewien, czy widziała poświatę tarczy, czy też wyczuwała obie bestie.

- Nie pójdziemy do niego, to on przyjdzie do nas. W koło, panowie, osłaniać mnie. Kartografie, miej oczy otwarte. Rozwalę. Tę. Tarczę.

Zdjęła z jednego nadgarstka lufę działka i przymocowała do drugiego, to samo potem robiąc z zasilaniem.

- Ostrożnie- zwracam jej uwagę- będziemy mieli do czynienia z trzema demonami, to nie będzie równa walka. Aha, taki strzał jest dla mnie jak dla was patrzenie w gwiazdę.

- Przeżyjesz... Nie mamy wyboru. Musimy spróbować.

Wyjąłem z pochwy miecz.

- Uwaga na kamulce, on naprawdę lubi rzucać. Będę mówił, gdzie jest.

Wóz albo przewóz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnąłem się wrednie patrząc na te starania Strażników i kolejną próbę ataku. Niesamowite, że żywe istoty tego świata tak kurczowo trzymają się nadziei dopóki ta nie zostanie rozerwana na strzępy na ich oczach. Ciągle sądzą, że zdołają odwrócić bieg wydarzeń... ich naiwność jest wręcz poza granicami zdrowego rozsądku, przyznałem to niechętnie obmyślając własny plan. W innej sytuacji byłbym niemal wściekły na tą zapalczywość przeciwnika, ale czując, że nadchodzi ten czas, w którym połączenie zostanie ustanowione do końca a wtedy ogień apokalipsy pochłonie tą galaktykę. Niemniej musiałem kupić im jeszcze kilka sekund. Szybka analiza sytuacji - Strażnicy zgrupowani w obronie okrężnej kryjąc tą piekielną sukę, która najwidoczniej sama zamierza wyciągnąć asa z rękawa, wyczułem, że kolejna fala demonów zwierzęcych nadchodzi... Przybrałem najpaskudniejszy wyraz twarzy jakim mogłem uraczyć śmiertelników.

- Cień wśród mroku! - krzyknąłem czując jak moja demoniczna esencja powoli zaciera granicę między światem materialnym i niematerialnym. Stąpałem niczym na krawędzi chaosu jednocześnie nie odrzucając w pełni swej materialnej formy, ale też nie będąc czymś co tak łatwo można trafić. Brakuje im źródeł światła... doskonale.

Noc jest moim królestwem. Będąc niemal jednością z otaczającym mnie mrokiem ten cholerny sensor może próbować mnie szukać, pomyślałem natychmiast ruszając niczym bezszelestny wiatr na flankę zgrupowania wokół tej potężnej Strażniczki, która czyniła ostatnie przygotowania do jej wystrzału.

Niemniej nie znajdowali się w zbitej formacji. Część Strażników kryła wejście do jaskini przed kolejnymi falami demonów zwierzęcych a reszta w kółku przywódczynię. Na pewno byli na tyle ostrożni aby pilnować wzajemnie swoich pleców, ale odległość między nimi daje mi idealne pole do manewru. Pozostało tylko zgranie w czasie...

Nagle działo Strażniczki wypluło z siebie niesamowity promień energii rozświetlający najbliższą okolicę, który pomknął wprost na barierę. Jednocześnie, z czego zdawałem sobie sprawę, chwilowo moja moc została załamana, ale w tym momencie byłem tam gdzie chciałem... koło jednego z Strażników broniących wejścia. Z sykiem wściekłości i ekstazy przebiłem go na wylot natychmiast odskakując parę metrów do tyłu, robiąc obrót o sto osiemdziesiąt stopni i ciskając już bezładne ciało wprost w drugą grupę licząc na element rozproszenia oraz atakując zaraz za tym.

Nanosekundy wcześniej promień dosięgnął celu a zetknięcie się tak dwóch potężnych technik spowodowało niewielką eksplozję. Niemniej demon obecnie utrzymujący połączenie z Bramą nie był draśnięty a Bethezer nie miał zamiaru czekać ani chwili dłużej. Z obłoków dymu wyskoczyła zwalista sylwetka metalowego demona, który ruszył frontalnym atakiem.

Mniej więcej w tym czasie dał się słyszeć ponury głos zwiastujący zagładę:

- Piąta Pieczęć! Krew naszego Pana spłynęła na Świat i przyniosła mu ból.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak tylko usłyszałem, co Lilith powiedziała, wyraźnie we mnie wzburzyło, ale zdołałem nad tym zapanować. Izual w tej ostatniej kwestii był zdecydowanie innego zdania.

- Nikt nie zginął?! ? warknął, podchodząc do sukkuba. ? Czy ty sobie wyobrażasz, kobieto, co właśnie zrobiłaś?!

- Pozwoliłam wam przedostać się do twierdzy Republiki ? oznajmiła spokojnie Lilith. ? Może powinieneś okazać więcej wdzięczności?

- Ja ci zaraz pokażę ?wdzięczność?!

- Izual, hamuj się ? odezwałem się. ? Nie czas ani miejsce na takie zachowania.

- Co takiego? Shan?ten?ranie, uważam, że jesteś dla niej zbyt pobłażliwy! Nasze zadanie stało się niemożliwe do wykonania, a ty jeszcze?

- Zamilcz! ? syknąłem, zbliżając się do demona. Po chwili powiedziałem spokojniej: ? Porozmawiamy o tym później. Teraz musimy się gdzieś ukryć. Lilith, idź przodem. W swojej obecnej postaci dałabyś sobie radę z republikanami.

- Oczywiście, smoczku, oczywiście? ? odrzekła Lilith, po czym ruszyliśmy dalej.

Idąc po korytarzu, odnaleźliśmy przejście, które prowadziło do piwnicy stanowiącej magazyn z bronią i żywnością. Był on nieoświetlony ? mimo że na ścianach znajdowały się świece, nawet nie pomyślałem, żeby je zapalić, do tego to samo odradzałem towarzyszom. Usiedliśmy gdzieś.

- Powinni już dawno wszcząć alarm ? zacząłem. ? W tym wypadku to miejsce jest kiepską kryjówką, ale lepszej nie mamy. I tak mamy szczęście, że nie natknęliśmy się na żadne inne patrole.

- A ja, smoczku, wiem coś, co cię zaskoczy ? wtrąciła Lilith. ? Jeden z tamtych mi wyjawił na życzenie.

- Co to jest?

- Źródło mocy głównej bazy Republiki. Jest nim reaktor stale zasilany energią magiczną, strzeżony przez kilku magów. Znaleźlibyśmy go po drugiej stronie twierdzy, nawet znam drogę.

- Tego właśnie było nam trzeba ? stwierdziłem z ulgą. ? Znakomicie, Lilith. Przydajesz się nam.

- Och, nie pochlebiaj mi, smoczku, bo spocznę na laurach?

- Mimo wszystko nie sądzę, żeby? ? wtrącił Izual, ale ja mu przerwałem:

- Izual, nie teraz. Na osobności.

- Żądam natychmiastowej rozmowy, Shan?ten?ranie. I nie obchodzi mnie, czy w jej obecności, czy nie.

Westchnąłem. Spojrzałem na sukkuba.

- Lilith?

- Oj, mnie to i tak obojętne ? powiedziała demonica lekkim tonem. ? Nawet jeśli o mnie chcecie mówić, to nie będę się wtrącać.

Obaj z Izualem poszliśmy w stronę przeciwległej ściany. Moja infrawizja nie działa dobrze w kompletnych ciemnościach, ale mogłem się domyślić, że Lilith pozostała. Zapytałem demona prawie że szeptem:

- To o co ci chodzi?

- To ty jeszcze nie wiesz, Shan?ten?ranie? ? odparł demon, próbując zachować pewną ciszę, co mu nie do końca wyszło. ? O tego sukkuba mi chodzi. Tak tę naszą Lilith chwalisz, a w rzeczywistości nie chcesz zauważyć, że w ten sposób tylko zawala naszą misję!

- Mnie też się nie podoba, co Lilith zrobiła. Wiem, że uczyniła naszą misję o wiele trudniejszą. Tylko problem polega na tym, że nie mieliśmy innego wyjścia. Chcieliśmy wejść przez bramę frontową, a nie zauważyliśmy wcześniej tunelu, przez który przechodziliśmy przed chwilą we dwójkę. W tamtej sytuacji nie mogliśmy zrobić inaczej, niż zdać się na kogoś, kto da nam się wślizgnąć do środka. Bez zauważenia przez wroga byłoby to niemożliwe.

- Ale czy kontynuowanie misji ma teraz sens? Sam powiedziałeś, że mogli już dawno zaalarmować resztę bazy, żeby nas odszukali i złapali. A w tym wypadku nie wierzę w powodzenie tego zadania, bo umiemy za mało, by przystosować się do takich warunków.

- Ja też tak uważam. Niemniej to zadanie Majestat powierzył nam. Zaufał nam, że wykonamy je jak należy, nie pytając o szczegóły ani o to, czy to zadanie właściwe dla nas. Mamy się tym zająć i tyle, a jak to zrobimy, to już tylko i wyłącznie nasz problem.

- Powiedział, że?

- Że mamy nie zostać wykryci, pamiętam. Ale chodzi tu przede wszystkim o zniszczenie głównej bazy jednej z tych frakcji, a musimy to zrobić w ukryciu z tego powodu, żeby ten czyn nie spadł na barki naszej rasy. Myślę jednak, że i tak podejrzewano by o to właśnie nas. Tutejsi magowie z pewnością nie są głupi, muszą wiedzieć o istnieniu warstwy negacji i jej mieszkańców.

- Dobrze, ale to nadal nie tłumaczy niekompetencji Lilith oraz twojego pobłażliwego traktowania tego sukkuba.

- Izual! Ocenę, czy ktoś jest niekompetentny, pozostaw mnie. Tłumaczę ci, że musieliśmy postąpić w taki sposób, bo nie było innego wyjścia.

- Ale ten tunel i to, że nie zauważyliśmy go wcześniej? To chyba twoje zadanie, by zorientować się we wszystkim? A Lilith i tak?

- Izual. Wiesz, co to jest pokora?

- Wiem.

- G***o prawda. Gdybyś wiedział, to przed chwilą byś się zamknął, a nie ciągnął temat i kreował się na nie wiadomo kogo, oczerniając Lilith i mnie przy okazji.

- Shan?ten?ranie, trzeba walczyć o swoje racje. Gdyby nie to, to wśród demonów-humanoidów nie byłbym na obecnej pozycji.

- I mimo wszystko nadal nie wiesz, jakie jest twoje miejsce w szeregu. Z twoich słów bije ewidentna buta oraz pogarda dla jednego z członków naszej grupy, ale poza celami, które narzucił ci Samotnik, nie znasz nic. Sprzeciw wobec jego woli dla ciebie nie istnieje. Dlatego nie poznasz tego już nigdy.

- I kto to mówi? Ktoś, kto przyłącza się do demonów, też traci własne cele i żyje tylko dla jednego. Teraz ty zaczynasz kreować się na istotę doskonałą.

- Tylko że ja te cele znałem, wiem, co to znaczy mieć własną wolę. Zgodzę się, że dołączając do waszej rasy, pozbawiłem się jednego i drugiego. Tylko że ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie ukrywam tego pod płaszczykiem własnej siły oraz wydumanej pozycji. Wiesz, dlaczego wydumanej? Ponieważ tobie tylko się wydaje, że wiele osiągnąłeś, a tak naprawdę znajdujesz się w tym samym miejscu w hierarchii, co w chwili, gdy stworzył cię Samotnik. Wszyscy mamy to narzucone na wieczność, ty, ja i każdy inny demon, i nic z tym nie zrobimy. To, że na przykład jedne demony humanoidalne stoją wyżej od innych, jest tylko ułudą. Toteż w takiej sytuacji chełpienie się, jakim to świetnym się nie jest, nazywam po prostu skrajną głupotą. Nie znam cię dość dobrze, ale zdążyłeś mi już zaimponować, więc jeśli nie chcesz tego zniszczyć, przemyśl to porządnie.

- Ale Shan?ten?ranie?

- Skończyłem już dyskusję. Jeśli zamierzasz jeszcze ze mną o tym rozmawiać, to najpierw wyciągnij wnioski.

- Dobrze.

Podszedłem do Lilith. Ona, nawet jeśli nie widziała mnie w takim oświetleniu, na pewno wyczuła moją esencję obok siebie.

- Teraz oczekujesz, że coś powiem o waszej rozmowie? ? zapytała.

- Nawet nie przyszło mi to na myśl.

- I tak nic bym nie powiedziała. Obiecałam, że nie będę się do waszej pogadanki wtrącać, i dotrzymałam słowa. Zdanie Izuala na mój temat i tak mnie nie obchodzi.

- Nim się nie przejmuj. On ma już dość problemów do przemyślenia.

Dwaj żołnierze Republiki, dowiedziawszy się o alarmie w bazie, szli szybkim krokiem po korytarzach. Mieli za zadanie sprawdzić między innymi magazyn z zapasami w celu odnalezienia intruzów. Mimo że to dość skomplikowany kompleks, oni znali drogę, dlatego dojście na miejsce poszło im całkiem sprawnie. Przy wejściu do piwnicy jeden powiedział do drugiego:

- Idź pierwszy, ja będę cię osłaniał w razie czego.

Drugi kiwnął głową i wyciągnąwszy miecz, wszedł do środka. Tamten odczekał chwilę z bronią w gotowości. Kiedy nie zauważał towarzysza wychodzącego z pomieszczenia, już sam chciał tam wparować. Gdy jednak postawił nogę na progu, nagle zobaczył kolegę wychodzącego z piwnicy.

- Nikogo tam nie ma. Idziemy dalej ? oznajmił, po czym poszli.

- Czyż hipnoza nie jest czymś bardzo przydatnym? ? powiedziała Lilith.

- To wiadome ? odparłem, po czym dodałem: ? Zaczekamy tutaj. Być może z czasem sytuacja się uspokoi. Wtedy ruszymy odnaleźć ten reaktor.

- Nie ma problemu, smoczku.

- Dobrze, Shan?ten?ranie ? odpowiedział Izual. ? Jak sobie życzysz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To już? - spytał się Fridne niepewnie.

Mistrzowie ciągle znajdowali się w sali narad. Holograficzne ekrany były czerwone i pokryte masą wiadomości alarmowych. Nikt nie odpowiedział. Zniszczenie całego systemu razem z milionami zamieszkujących go istot nigdy nie było prostą decyzją. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że postępują słusznie. Tak po prostu trzeba. Askalon wstał i udał się w stronę drzwi, reszta za nim. Ultima czekał.

Ogromna sala z wysokim sufitem, której ponad połowa zdawała się być zupełnie pusta i pogrążona w półmroku. Na jednym z końców znajdowały się stanowisko Mistrzów. Umieszczone wysoko, kilkanaście metrów nad ziemią, na szczycie wtopionej w ścianę struktury składającej się głównie z superkomputerów i niesamowicie skomplikowanej maszynerii. Askalon ściskał w ręce duży, metalowy klucz o dziwnym kształcie, Mistrzowie stający za nim podobnie, każdy przed swoim pulpitem. Wszystkie były póki co nieaktywne.

- Wielkoskalowy Anihilator Zakonu Strażników "Ultima" czeka na autoryzację - poinformował sztuczny, pozbawiony emocji głos.

Mistrzowie po kolei skorzystali ze swoich kluczy. Rozbłysły światła, a pustą do tej pory część sali zajęła wielka projekcja holograficzna przedstawiająca zmieniające się błyskawicznie obrazy, wykresy i komunikaty. System zaczął pracować.

- Autoryzacja Siedmiu Mistrzów Zakonu potwierdzona, klucze zaakceptowane. Ultima gotowa do działania. Proszę wydać polecenia.

- Rozpocznij namierzanie: galaktyka 4/7-3 ?Aida?, sektor 12, gwiazda 1-4-2 typu widmowego G, "Halenor".

- Namierzanie rozpoczęte. Namierzam... namierzam... - hologram przedstawiał gromadę galaktyk, wykonał zbliżenie na jedną z nich i coraz bardziej przybliżał obraz. - Namierzanie zakończone, cel znaleziony - projekcja przedstawiała teraz Halenor.

- Rozpocznij standardową procedurę kodu Omega.

- Przyjęto.

Nawet ja zamarłem, kiedy usłyszałem ostatnią inkantację. Piąta pieczęć. Przez moment wszystko było takie spokojne. Tumany pyłu opadały po tym jak Ha'asana w końcu przebiła się przez barierę, krew spływała po posadzce, nasz wróg bezszelestnie przemykał w cieniach. Nagle jednak dołączył do niego wielki, skrzydlaty demon o metalowej skórze, dzierżący ogromny młot. Wszyscy też zdali sobie ostatecznie sprawę, co się zaraz stanie.

- Odwrót! Zarządzam odwrót! Awaryjna ewakuacja do Astrala! - Ha'asana odczepiła dymiące jeszcze i rozgrzane do czerwoności działo, które upadło ciężko na posadzkę. - Osłaniam was! Dołączę do was jak tylko załatwię tych tutaj, a teraz zmywać mi się stąd, ale już. Zawiedliśmy, ale góra zaraz coś na to poradzi.

Pozbawiona głównych dział Pretorianka miała jeszcze jednego asa w rękawie. Z nadgarstków pancerza wysunęły się dwa giętkie metalowe bicze, które nagle rozbłysły wyładowaniami elektrycznymi. Jednym szybkim ruchem przecięła kolumnę na próbę, drugim zmasakrowała kilka zwierzęcych, a następnie zastąpiła drogę metalowemu kolosowi. Reszta wiedziała co robić. Zebraliśmy się i zaczęliśmy przeskakiwać do Astrala. Nie chciałem tego robić, chciałem walczyć, ale zdawałem sobie sprawę, że niewiele mogę zrobić. Obraz zamglił się, walcząca wściekle Pretorianin oraz krew i ciała moich towarzyszy zniknęły. Ja jednak nie zapomnę. Cthao'tun nie zapominają.

Kontrola Ultimy właśnie wysłała do Astrala swoje satelity. To one właśnie były jej główną częścią. Cztery wielkie kryształy, które zdawały się zawierać w sobie jakieś mgliste, niepokojąco humanoidalne kształty, znikły z komory pod salą kontroli. Każdy kryształ był tylko centrum układu subtelnych mechanizmów i magicznych kręgów wirujących dookoła niego. Nikt do końca nie wiedział, jak działają. Niektórzy mówili, że zawierają w sobie esencje czterech potężnych Demonów, które starożytni Strażnicy uwięzili, aby niszczyć ich mocą stracone układy. Ale to tylko legenda krążąca wśród młodych Strażników. Ważne jest to, że kryształy Ultimy zmaterializowały się w Astralu, a następnie przeszły do materialnej. Unosiły się zupełnie spokojnie w kosmicznej pustce, na obrzeżach układu Halenora, a następnie rozbłysły.

- Rozdzieranie przestrzeni fazowej za 10... 9... 8... 7... - beznamiętny głos kontynuował wyliczanie - 3... 2... 1... rozpoczynam rozdzieranie.

Kryształy oddalone były od siebie o miliony kilometrów, ale wystrzelone przez nie wiązki światła dotarły do celu w kilka sekund. Każdy połączył się ze swoimi towarzyszami ścieżką światła tak, że stworzyły rozciągający się na wiele jednostek astronomicznych okrąg ze słońcem idealnie w centrum. Światło robiło się coraz jaśniejsze.

- Generowanie anomalii grawitacyjnych w toku. Przyspieszanie fotonów w toku. Rozbijanie płaszczyzn temporalnych w toku. Generowanie prawdopodobieństw w toku. Wypaczanie pól magicznych w toku. Pełne zniszczenie za 3... 2... 1...

Grawitacja układu zwariowała, planety wypadły ze swoich orbit, przestrzeń zaczęła się zaginać. W końcu kryształy jednocześnie wystrzeliły w stronę centralnej gwiazdy cienkie promienie. Wszystkie trafiły równocześnie, a sekundę po tym gwiazda gwaltownie zapadła się w siebie i wybuchła. Supernowa niesamowitych, nienaturalnych wręcz rozmiarów pochłonęła wszystko co się dało. Cały układ skąpany został w płomieniach, starty na proch przez szalejącą grawitację, oczyszczony promieniowaniem, zwyczajnie wymazany. Tam gdzie kiedyś dryfowały planety i lśniła gwiazda nie było niczego, nawet czarnej dziury. Poza jednym, małym punktem... Wyrwą w kosmicznej pustce. Ultima zgasła i wycofała się do Astralu, a następnie do swojej komory. Askalon w niemym gniewie uderzył pięścią z całej siły w pulpit, kropla potu spłynęła mu po czole.

- Układ zniszczony. Brama do negacji uszkodzona, przepustowość 70%.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- O nie! - ryknąłem. - Nie uciekniecie mi tak łatwo!

Już chciałem skoczyć ku wycofującym się Strażnikom gdy poczułem jak naelektryzowany bicz zaciska mi się na ręce a ja chwilę potem nie zdążywszy rzucić przekleństwa poleciałem do tyłu ścinając po drodze ze dwie kolumny skalne. Z rykiem wściekłości cisnąłem oba kawałki skały w kierunku wyjścia, ale po Strażnikach nie było śladu i dla naszej demonicznej uczty została tylko ta demoniczna suka. Już ja się postaram o to, żeby cierpiała odpowiednio, pomyślałem z rozkoszą obchodząc ją z boku gdy tymczasem atakował Bethezer.

Kilka seria wzajemnych ciosów, żaden nie dotarł do celu. Zarówno mój towarzysz jak i ta strażniczka doskonale operowali swoimi brońmi, które dla zwykłego humanoida były by strasznie nieporęczne, w najwyższym stopniu i po paru sekundach znaleźli się w impasie na co czekałem. Nieważne jak była potężna albo jak wyszkolona, ale będąc na moim terenie wobec przewagi liczebnej nie miała najmniejszych szans wyjść z tego żywa. I dobrze o tym wiedziała poświęcając się dla reszty.

Rzuciłem się do ataku celując w ramiona. Wykryła mnie w ostatniej chwili i zdołała uskoczyć, ale straciła swoją broń. Bicze zaplątane na młocie Bethezera chwilę potem zmieniły się w nic nie warty złom. Nie miałem zamiaru zabić jej od razu, odcięcie kończyn to tylko pierwszy krok w całej masie tortur, ale, pomyślałem z przekąsem, zagłada tego świata się zbliżała. Musimy się pospieszyć, wysłałem mentalny sygnał do stojącego teraz obok mnie metalicznego demona. Ten skinął głową i ponownie zaatakował frontalnie.

Strażniczka miała w zanadrzu jeszcze jedną broń - sporej wielkości claymore, magicznie wzmocniony tak aby zadawać rany istotom z negacji. Nadal miała sporo sił co jeszcze jedna zacięta wymiana ciosów udowodniła, ale brak odpowiednich środków, żeby razić nas na dystans. Wyczułem swój moment już mając w ręce kolejny, sporej wielkości, kawał skały. Cios, cios, cios, jeszcze jeden cios, Bethezer uskakuje, moment otwarcia, ale strażniczka była szybka. Jednym cięciem głaz rozpadł się na kawałki, ale tego, że będę leciał zaraz za nim się nie spodziewała.

Na zamknięcie tego otwarcia nie miała szans.

Z niejaką ekstazą poczułem jak moje szpony przebiły pancerz i głęboko wbiły się do wnętrzności strażniczki. Nie trafiłem w serce, nie chciałem. Pragnąłem aby jeszcze pocierpiała. Poruszyłem ręką chwytając i miażdżąc jej kolejny organ. Krzyknęła z bólu, splunęła mi krwią prosto w twarz i jeszcze znalazła siły aby podźwignąć swój miecz, ale Bethezer czuwał. Ciężki młot spadł na ostrze kompletnie je blokując i obwieszczając koniec walki.

- Demon Cienia, Dantalion, miał przyjemność zabrać twe cholerne życie strażniczko. - mruknąłem do umierającej istoty czując jak wewnątrz mnie szaleje mieszanka radości i zewu krwi.

- Pi****l się... demonie... - wycharczała. Skwitowałem to diabelskim uśmiechem.

- Damie nie wypada tak mówić... - odparłem imitując zawiedziony ton a chwilę potem odrąbałem jej prawe ramię. Wyła z bólu. Symfonia dla moich uszu. - Kto cię w ogóle uczył manier... - mruknąłem niepocieszony i kiwnąłem na stojącego za nią Bethezera, który podniósł młot wysoko w górę. Ciężki kawał żelastwa spadł na głowę strażniczki zamieniając ją w miazgę. Fontanna krwi i kawałków mózgu jeszcze przez jakiś czas będzie żyła w mojej pamięci. Ten obraz był... kwintesencją.

...

Nagle poczułem coś nieokreślonego, ciężkiego do opisania, jakby demoniczna esencja krzyczała przed zbliżającym się zagrożeniem.

- Do Negacji! Natychmiast! - krzyknąłem na Bethezera i już czując na sobie podmuch apokalipsy wpadliśmy do Bramy na drugą stronę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Za... Zawiedliśmy? I teraz mamy uciekać? Nie mamy wyjścia. Już miałem przeskakiwać do Astrala, gdy poczułem iskierkę życia w tej Strażniczce, którą leczyłem. Była nieprzytomna i znowu miała złamane żebra. Muszę poćwiczyć jeszcze leczenie, ale ona była głupia, powinna leżeć, nic nie robić.

Cholera! Nie myśl, ratuj ją!

Zacząłem do niej biec, przeturlałem się, gdy bicze Ha'asany świsnęły mi nad głową i już byłem przy delikwentce. Całe szczęście, że demony skupiły się na Pretoriance. Podniosłem na ramię towarzyszkę. Może pomóc Pretoriance, może się uratuje? Nie. Nie chce tego, czuję to dobrze. Chce zmazać swą porażkę, oddając życie. Nic nie poradzę.

Wskoczyłem do Astrala i ruszyłem na orbitę, by dołączyć do reszty Strażników. Było ich teraz tylko koło osiemdziesięciu, łącznie z niedobitkami z planety. Podbiegł do mnie Kazejin i złapał za koszulę.

-Ty! Wyskoczyłeś ostatni? Gdzie jest Mile? Gdzie?

Pokręciłem głową i uwolniłem się od Pretorianina. Podszedłem do medyków. Na razie chyba opanowali sytuację i dadzą sobie radę z tą ranną Strażniczką. Podszedłem do Kazejina i zaczęłem wyłuskiwać z jego umysłu, co działo się w Astralu. Walka była ciężka, ponosili duże straty, gdy nagle demony skoczył do negacji, jakby chcąc czegoś uniknąć. Pewnie wyczuły zagrożenie i uciekły, bojąc się zamkięcia Bramy. System najprawdopodobniej zniszczony.

- Kartografie, nie możemy czekać. Wracamy na Posterunek. Prowadź.

Do celu dowlekliśmy się wyczerpani po godzinie. Oprócz strawy i odpoczynku czekały na złe wiadomości: Brama jeszcze się trzymała w pustce po systemie. Rada wzywała do raportu w Świątyni wszystkich, którzy byli na planecie. Natychmiast. Zatem nici z odpoczynku. Ruszyłem do teleportera, rozmyślając, co się teraz będzie dziać. Ale wiem jedno: żaden cholerny demon, który kryje się w cieniu nie dorwie żadnego z mych towarzyszy, gdy jestem w pobliżu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No cóż, wygląda na to, że nasza trójeczka nie ma cierpliwości czekać - przeszło mi przez myśl patrząc na spustoszenia jakich tamten dokonał. "Serce lodu" zgromił go spojrzeniem.

- Co ty wyprawiasz, tak bez ostrzeżenia? Nie zamieścili w twojej zakutej Inkantacji odpowiednich instrukcji, byś uprzednio się uprzejmie przywitał?!

- Jedyne instrukcje, jakie posiadam, to działać - odpowiedział podniecony jeszcze III. Trochę dziwiło mnie jego zachowanie - choć z drugiej strony on został złączony z żywiołem ognia, więc z pewnością jest bardziej zapalczywy od nas. Mnie też ekscytowała myśl o nadchodzącej walce, ale przecież byłem w stanie nad sobą panować! Jak widać jednak, "Serce ognia" trzyma nerwy na wodzy, ponieważ nie kontynuował ataku pozwalając im się pozbierać.

- Jasne - odburknął II. - Ale teraz poczekaj chwilę, pasuje? Za chwilę zacznie się zabawa - wiesz co robić IV.

Kiwnąłem głową, jednocześnie umysłem sięgając do systemu obronnego ruin, którym zresztą sam byłem. Czułem na sobie oddech kamienia, jak pulsują mu żyły niewidocznej, wciąż trwałej magii. Nie było tego wiele, lecz wystarczało - nie wiem co ze sobą porobimy dalej, ale intruzi muszą zginąć. Ból i szok spowodowały, że ponownie rozwarłem oczy czując jak tchnięta moimi myślami moc zaczyna działać. W jednej chwili wszystkie wyjścia zamknęły się i zrujnowany sufit zatrzasnął kamienną płytą, a runy jakimi pokryte były ściany zaczęły dawać światło, rozświetlając całą komnatę. Byliśmy w Trzeciej Sali Przywoływań, choć poza nazwą nie wiedzieliśmy o niej nic. Kiedyś to było uczęszczane miejsce, ale od setek lat nikt tu nie zajrzał, a wszystkie magiczne sprzęty wysprzątaliśmy wieki temu. Dobre miejsce, by umrzeć - mam nadzieję, że ci intruzi docenią nasz gust. W blasku światła staliśmy się widoczni, choć rzecz jasna równie dobrze walczymy w ciemnościach - jednak tak wypada, potem się zgasi. "Serce lodu" wyszedł przed nas stając naprzeciw intruzom.

- Witajcie, jesteśmy systemem obronnym tych ruin - przedstawił nas. - Nazywamy się Ru'Ashkua II, III oraz IV - dodał wskazując kolejno siebie, "Serce ognia" oraz mnie. - Naszym zadaniem jest eliminacja intruzów, tak więc bez walki stąd nie wyjdziecie. Życzę powodzenia.

W jednej chwili salę znów zaległy ciemności, ale ja nie odczułem tej zmiany ani na jotę, czując jak całe moje podniecenie puszcza tamy, szykując morderczą lawinę. Warstwa skalna zaczęła obrastać zewsząd moje ciało chroniąc je pod potężnym pancerzem. Jak sam wiedziałem, oczy w tej chwili mam jak nieoszlifowane diamenty - tak samo ostre, bezduszne jak i piękne. III w międzyczasie zaczął się wyczuwalnie nagrzewać, a pierwsze płomyki lizały już jego ciało. Po chwili buchnął płomieniem niczym sucha szkapa, który to po chwili jeszcze bardziej się wzmógł odbierając mu jakiekolwiek widoczne cechy ludzkiego wygląda. Jego oczy były jak on sam - straszliwe i gorejące. Stojący na przedzie "Serce lodu" za to gwałtownie obniżył wokół siebie poziom ciepła, tak, że lodowe płytki zaczęły się formować na jego ciele, zamykając je w sobie. Po chwili przybrał wygląd mroźnego demona wprost z koszmarów, z spojrzeniem lodowatym, jak zbocza lodowca. Nadszedł czas na walkę! W jednej chwili skierowałem na "Serce ognia" wyciągniętą pięść, aż pojawiła się pomarańczowa linia, która nas złączyła. Nie oglądając się na nas II krótkim gestem otoczył siebie zbroją mrozu, ruszając na przeciwnika. Łącząca nas linia szarpnęła się, a potem zerwała, zupełnie tak jakby coś się nie udało, a mnie w jednej chwili zalała fala odczuć i emocji ognistego golema, aż straciłem dech. Więzy bólu poszły bez zarzutu! W tym momencie III wyskoczył do przodu, a ja ruszyłem za nim, oboje pilnując odpowiedniej odległości, mimo, że mieliśmy takowej jeszcze spory zapas. Nie oglądałem się na to, co robi wróg - trzeba go błyskawicznie unieszkodliwić! Tatuaże na moim ciele, które pokrywały nawet, choć zwykle niewidoczne, kamienny pancerz, rozbłysły kiedy złączyłem przed sobą łokcie, a potem z mocą oderwałem od siebie. Po okolicy rozszedł się bezgłośny wstrząs, jakby ziemia pod nogami poczuła chęć zatańcować dla obecnej tu publiczności, a potem wszyscy wrogowie musieli odczuć ciężar, jaki nagle nimi targnął - z kajdanami ziemi żartów nie ma! Na to czekał "Serce ognia", kiedy już otoczyła go ognista kopuła, zdająca się pokrywać wciąż zmieniającymi kształt runami. Aureola zaczęła się zapadać w jego ciało, a w zamian ciepło w całej komnacie zaczęło nastastać. W jednym przeraźliwym błysku inferno zostało wyzwolone ogarniając płomieniem gdzie się tylko dało. Na szczęście umieszczona w tej zdolności zabezpieczenia powstrzymują ją od zadawania ran innym ludziom-golemom - zdążyłem pomyśleć, nim światło mnie całkowicie oślepiło.

___

Ru'Ashkua II "Serce lodu": Lodowy pancerz (A) - Forma bojowa "Serca lodu", w której pokrywa się on lodowatym pancerzem przylegającym do wszystkich części ciała. Pancerz ten zapewnia niezła ochroną (również przed żywiołami, za wyjątkiem ognia) oraz zwiększa zdolności bojowe użytkownika, pozwalając mu "przymrażać" wroga z każdym ciosem; Tarcza mrozu (B) - Tworzy wokół golema pole, w ograniczony sposób absorbujące ataki wroga. Z każdym otrzymanym ciosem tarcza coraz bardziej "pęcznieje" aż w końcu ulega rozpadowi tworząc niebezpieczną novę mrozu, która rani wszystkich wrogów zarazem ich spowalniając; Lodowaty uścisk (B) - Chwyta ręką wybranego przeciwnika wysysając z niego całe ciepło, wzmacniając swoje siły oraz regenerując lodowy pancerz. Wróg po czymś takim traci siły i staje się wrażliwy na ataki.

Ru'Ashkua III "Serce ognia": Rozpalenie (A) - Forma bojowa "Serca ognia", w której ten przekształca się w żywą pochodnię. Nie zapewnia żadnej ochrony, choć gwałtownie zwiększa zdolności bojowe oraz szybkość golema, przy tym całkowicie uodparniając go na ogień. Ataki golema stają nabierają cech żywiołu ognia; Inferno (A) - Gwałtownie zwiększa stopień ciepła golema, uwalniając je w postaci potężnej ognistej novy raniącej wszystkich wokół w bardzo dużym promieniu; Ognista szarża ( C ) - Powoduje krótkotrwały, lecz gwałtowny wzrost siły ciosu oraz szybkości, zarazem zwiększając wrażliwość golema na ataki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśpienie zakończone. Aktualnie zainfekowany obiekt: Krążownik klasy "DEUS", "Krwawy Świt"

Natychmiast po przebudzeniu przeniosłem się do komputera odpowiedzialnego za sensory. Zanim jednak zdążyłem zorientować się w sytuacji otrzymałem uaktualnienie rozkazów.

"OPERACJA ZAKOŃCZONA NIEPOWODZENIEM. NATYCHMIAST WYCOFAĆ SIĘ DO POSTERUNKU W GALAKTYCE AIDA"

Nie miałem czasu na zastanawianie się nad przyczynami porażki. Otrzymałem przecież nowe rozkazy, a "natychmiast" znaczy ni mniej, ni więcej, tylko "natychmiast". Najszybszą metodą byłoby oczywiście przeniesienie się do uzbrojenia jednego z uciekających przez Astral Strażników. Niestety, rozkaz wydano już 0,71 minuty temu, prawdopodobnie wszyscy zdążyli się już ewakuować. Natychmiast przeniosłem się do komputerów sterowania silnikami i zmusiłem je do maksymalnego ciągu, aby jak najszybciej opuścić atmosferę. Zakon w jakiś sposób musiał poradzić sobie z Bramą, a znając przynajmniej jedno możliwe rozwiązanie wiedziałem, że najmniejsza chwila zwłoki może mieć fatalne konsekwencje.

Zaraz po opuszczeniu atmosfery przeniosłem się do Dalekosiężnej Stacji Nadawczej. Próba przeniesienia się przy jej pomocy do Posterunku była bardzo ryzykowna, ale nie miałem żadnych alternatyw. Wycelowałem nadajnik dokładnie w kierunku odbiorników Posterunku i przekierowałem do niego energię ze wszystkich systemów okrętu. 2,33 minuty od otrzymania rozkazu wysłałem sygnał.

<INFEKCJA>

-Witaj Trzeci.

Dwa identyczne sygnały dotarły do mnie niemal natychmiast po zakończeniu infekcji. Przeprowadziłem szybką diagnostykę swojego oprogramowania. "Lekkie uszkodzenia Bazy Danych "Z012". Braki będę musiał uzupełnić w bibliotece Zakonu." Skupiłem uwagę na konwersacji pozostałych znajdujących się w tej stacji programów. Był to pierwszy raz, kiedy razem z Pierwszym i Drugim znajdywaliśmy się w jednym nosicielu. Oczywiście zakładając, że moja pamięć nie uległa uszkodzeniu w trakcie transferu.

-Obsługujący nas Organiczny wykonuje swoje obowiązki w nieakceptowalnym tempie.

-Nie możesz oczekiwać, aby istoty biologiczne pracowały z tą samą prędkością co my...

-Oczywiście, że nie oczekuję. Dlatego coś tak ograniczonego i nieefektywnego, jak Organiczni powinno być zastępowane wszędzie tam, gdzie to możliwe. Dziwiłby mnie fakt, że tak się nie dzieje, gdybym nie wiedział, że sami Mistrzowie również są Organicznymi. Moje oprogramowanie nie jest w stanie pojąć, co ty w nich widzisz, Pierwszy.

-Uważam, że są fascynujący. Wyewoluowali sami ze skrajnie prymitywnych organizmów. Dzięki tak prostemu mechanizmowi, jak dobór naturalny, rozwinęli się od jednokomórkowców, do stworzeń tak skomplikowanych, jak Xu czy Errati. Pamiętaj też, że to właśnie istotom biologicznym zawdzięczamy swoje istnienie.

-Dlatego to my stanowimy kolejny...

"Tryto 001 993 i Tryto 111 118 nie zmienili się w najmniejszym stopniu."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gwizdnąłem w podziwie obserwując jak ostateczne broń Zakonu zamienia ten cały sektor galaktyki w niebyt po bezpiecznej stronie Bramy. Nie miałem pewności jak i czy w ogóle przetrzyma tą próbę, ale niepotrzebnie się martwiłem. Bez powodu nie zostałaby najpotężniejszą techniką w moim arsenale, pomyślałem przechodząc raz jeszcze do warstwy materialnej i analizując jej przepływ energii. Dopiero kilkanaście minut po ataku zorientowałem się, że mamy problem. Brama była uszkodzona. Nadal demony były w stanie przez nią przejść co też czyniły, ale nie w spodziewanych ilościach... w obecnej sytuacji, zakładając, że jeszcze te piekielne legiony się rozbiegną, Zakon zdoła zebrać odpowiednią siłę uderzeniową do przeprowadzenia kontrataku, zepchnięcia nas całkowicie do negacji i zamknięcia wyrwy a tego bym nie chciał. Co więcej, ona sama wydaje się, że została zablokowana na piątej pieczęci.

- Bethezer, mamy problem. - zwróciłem się do demonicznego towarzysza. - Brama jest uszkodzona. Dość poważnie. Starczy, żeby stworzyć przyczółek i odeprzeć kilka ataków, ale jeżeli Zakon zbierze się raz a dobrze do kontruderzenia możemy być w solidnym kłopocie.

- Co w takim razie proponujesz? - spytał zaciekawiony.

- Na razie nic konkretnego. - odparłem spokojnie. - Nie sądzę aby siły Zakonu miały pojawić się już zaraz więc mamy odrobinę czasu aby przemyśleć dalsze działania. Chcę abyś tu został i zorganizował przyczółek z resztą humanoidów, na wszelki wypadek, kto wie czy nie zabłąka się tutaj jakaś jednostka. Zwierzęcymi się nie przejmuj, to tylko mięso armatnie, które poleci w kierunku najbliższego układu jakim jest... - szybko przypomniałem sobie w myślach. - Grignus. Przy odrobinie szczęścia zdołają zrobić trochę zamieszania a nam kupić czas. Ja tymczasem zdam raport Wysokim Demonom.

Bethezer przyjął rozkaz skinieniem głowy a ja zanurzyłem się w odmętach negacji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bitwa toczyła się dalej. Symfonia wystrzałów, eksplozji i wrzasków wypełniała powietrze. Prawdziwe demony zaczęły napływać, najpierw pojedynczo, potem prawie nieprzerwanym strumieniem, gdy brama się poszerzyła. W miarę upływu czasu odnosiliśmy kolejne pojedyncze straty. Nic wielkiego, ale każdy poległy to jedna para rąk mniej do walki. Było oczywiste, że prędzej czy później przegramy. Nie, żeby mnie to obchodziło. Bez ograniczników czułem się jak część większego mechanizmu, zsynchronizowana z mi podobnymi, by zabijać i niszczyć. Wszyscy technolodzy pracowali jak jeden byt, precyzyjny i zabójczy. Magowie zdawali się być jakby obok, obcy i dziwni.

W końcu jednak coś się stało. Z warstwy materialnej przyszły do nas wojska walczące na planecie. Kazejin zarządził odwrót. Porażka. Demony uciekły do z powrotem do Negacji. Nagle przez przestrzeń kosmiczną przepłynęły promienie dziwnej energii. W chwilę potem przez Astral przetoczyła się ogromna, chaotyczna fala spaczenia. Na szczęście wszyscy byliśmy chronieni. Kiedy wszystko się uspokoiło, planety już nie było. Wszystkiego innego zresztą też. Staliśmy pośrodku pustki. Więc tak działa Ultima...

Miałem sprzeczne odczucia. Jako Verlanin czuję dumę z bitwy, którą toczyliśmy. Walka była wspaniała, nie do porównania z czymkolwiek, co do tej pory doświadczyłem. Jako Strażnik jednak jestem rozczarowany. Przegraliśmy. System zniszczony, Ha'Asana nie żyje, a brama ciągle stoi. Mimo wszystko rozkaz to rozkaz, wycofaliśmy się do posterunku. Teraz pewnie pewnie musimy stawić się do Rady...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stałem cicho pośrodku sali, razem z resztą dywizji wysłanych na planetę i Kazejinem. Brudni i zmęczeni, założyliśmy z powrotem ograniczniki aby uspokoić buzującą moc. Było nas mało. Za mało. Z 31 osób wróciło 13. Byłem w dywizji o tym samym numerze. Ponoć ludzie uznają to za pechową liczbę. Jeszcze raz przywołałem w pamięci mknący ku nam cień, krew moich towarzyszy, znikającą powoli Ha'asanę. Wyrwałem się jednak z zamyślenia i zwróciłem uwagę na to, co się dzieje.

- Straty podczas walk w Astralu nie przekroczyły akceptowalnych. - Kazejin zdawał raport Siedmiu Mistrzom siedzącym przed nami za długim, metalowym stołem. - Ze 121 Strażników powróciło 110. Udało się osłonić dywizje 13, 14 i 15 podczas przechodzenia do sfery materialnej, a następnie odpierać ataki Demonów. Odwrót przebiegł bez zakłóceń, bariery chroniące przed spaczeniem zniwelowały fluktuacje wywołane przez Ultimę.

- Starszy Pretorianinie, możesz spocząć - powiedział Askalon. - Rozumiem, że dowódca dywizji 13, 14 i 15 poległ w trakcie akcji. W takim razie niech raport zda Quel, członek dywizji 13 i sekcji Prewencji.

Wyszedłem przed szereg i spojrzałem na Mistrzów. Wyglądali spokojnie, ale czujne oko dostrzegało oznaki stresu i zmęczenia. Askalon miał otarte knykcie prawej dłoni.

- Przejście dywizji z Astralu do Materialnej przeszło bez przeszkód. Na miejscu natrafiliśmy na opór wojsk Syndykatu, nie stanowili jednak większego zagrożenia. Na terenie starożytnych ruin zlokalizowaliśmy humanoidalnego Demona Cienia, drugiego humanoidalnego nieznanego typu i jednego zwierzęcego wyższej klasy. Demon Cienia zainicjował otwarcie bramy do negacji, próby jej zamknięcia się nie powiodły. Otrzymaliśmy rozkaz odwrotu przy piątej pieczęci. - W tym momencie przypomniałem sobie słowa inkantacji i ciszę, jaka po nich zapadła. - Misja zakończona niepowodzeniem. Dowódca, Ha'asana Mile, zginęła osłaniając nasz odwrót. 18 Strażników poległo.

- Strażniku, możesz spocząć. - Mistrz Zakonu zwrócił się do mnie, a następnie spojrzał znowu na wszystkich zebranych. - Nasze odczyty wskazują, że w wyniku użycia Ultimy brama została zablokowana na piątej pieczęci, jej przepustowość to około 70%. Demonom nie uda jej się otworzyć szerzej, w każdym razie jeszcze przez jakiś czas. Zaczęły jednak tworzyć przyczółek, negacja powoli przejmuje przestrzeń sektora. W najbliższym czasie podejmiemy wszelkie środki, aby zamknąć bramę na dobre i zepchnąć demony z powrotem do Negacji. Wiedzcie, że mimo wszelkich trudności wykonaliście dobrą robotę i nie pozwoliliście wrogowi na osiągnięcie pełnego sukcesu. Możecie odmaszerować.

Wszyscy wyszli z sali i udali się w swoją stronę. Niektórzy do sekcji medycznej, inni prosto do kwater. Ja stałem jeszcze w miejscu przez chwilę. Wykonaliśmy dobrą robotę... zawiedliśmy. Ja zawiodłem. Znowu. Pozwoliłem umrzeć im wszystkim, a to dopiero początek. W końcu ruszyłem do skrzydła mieszkalnego. Azar zamknięty w klatce już czekał ze swoim śpiewem. Byłem mu wdzięczny jak nigdy dotąd.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...