Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

[Free] Tenchi Fukei

Polecane posty

Wiem wiem, miałem zostawić to komu innemu, ale wpadłem na fajny pomysł i... Oczywiście to temat do rozgrywki w świecie Tenchi Fukei i formule Free. Przypominam o zasadach i regulaminach, itd. wink_prosty.gif

Siedmiu Mistrzów spoglądało na hologram sektora 12 galaktyki Aida. Grupka doświadczonych Strażników wyjaśniała sytuację.

- Ostatnie próby dyplomatyczne zawiodły. Cały sektor jest teraz w stanie wojny. Frakcje podzieliły się na trzy obozy i prowadzą coraz agresywniejsze działania militarne.

- Z tego co pamiętam - stwierdził jeden z mistrzów - żadna z tych planet nie jest pod naszym oficjalnym protektoratem.

- Do tego te, które o nas wiedzą niezbyt nas lubią - dodał drugi.

- Więc skoro chcą się powyrzynać to czemu mamy im przeszkadzać? - dokończył pierwszy.

- Raport z Centrum Obserwacyjnego - odparł ponad dwu i pół metrowy potężnie zbudowany mężczyzna rasy Klo. Zupełnie nie pasowały do niego niewielkie okulary i biały płaszcz pracownika laboratorium. Podał dowódcom kilka wydrukowanych kartek - W skrócie przynajmniej dwie strony użyły już jakiegoś rodzaju broni masowego rażenia. Na planecie Stisjaana Major odnotowaliśmy około czterdziestu tysięcy śmierci w ciągu mniej niż minuty. Taki impuls cierpienia i ogromna liczba uwolnionych dusz spowodowała, że Astral w tamtym rejonie już jest wypełniony demonami, które szukają dziur do świata rzeczywistego.

- Póki co wysłaliśmy dwa ataki prewencyjne - zameldowała niska kobieta rasy Maegi żywo gestykulując bardzo szczupłymi niebieskimi dłońmi. - Demony cofnęły się do Negacji, ale nie ma co liczyć, że pozostaną tam na długo. Straty były minimalne - dodała. Zwykle byłyby to dobre wieści, ale ostatnio nawet minimalne straty wśród Strażników oznaczały poważne kłopoty. Każdy jeden był bezcennym zasobem Zakonu. Wszechświat jest ogromny, a jego obrońców tak niewielu...

- Jakieś sugestie? - spytał Mistrz Zakonu.

- Nie możemy tak po prostu wystawić własnej armii i zaprowadzić pokoju.

- Po pierwsze nie mamy armii - stwierdziła drwiąco jedyna w gronie Mistrzyni.

- Nie możemy też przez najbliższe sto lat sprzątać po tych dzieciach, które postanowiły się pobawić swoimi atomówkami czy co tam mają.

- Jedni korzystają z magii na poziomie zaklęcia Armageddonu - podpowiedział naukowiec.

- Na jedno wychodzi...

- Moglibyśmy się przyłączyć do którejś ze stron. Rozumiem, że oficjalnie byłoby to niemal niewykonalne, ale odpowiednie manipulacje...

- Problem w tym, że niezależnie kto tam wygra najpewniej dokona masowych mordów na populacjach przeciwników, a to stawia nas w punkcie wyjścia. Demoniczna Inwazja wydaje się nieunikniona...

- Świetnie - westchnął Mistrz Zakonu. - Bo mieliśmy spokój przez ile? Dziesięć lat?

***

Tymczasem w Świątyni...

Zbiegłem po schodach, choć właściwszym terminem byłoby spadłem w sposób w miarę kontrolowany. Odbiłem się od ściany, by nieco wyhamować i wykonać nawrót. Hamowanie nie do końca się udało, bo odbicie wyniosło mnie nad następny rząd schodów. Byłem spóźniony. Być może nawet udałoby mi się bezpiecznie dobiec na dół, gdyby nie to, że kolejny zakręt wybrał sobie Gerard do rozmowy z grupką fanek. W panice zmieniłem nieco tor lotu (bo biegiem nadal tego nazwać nie można było) aby nie pozabijać dziewczyn, dzięki czemu wpadłem na tego kretyna, mojego współlokatora. Obaj stoczyliśmy się kondygnację niżej. Jeszcze na schodach przyszło mi na myśl, że gdybym jednak zdecydował się wpaść na jakąś dziewczynę, może choć wylądowałbym twarzą w jej piersiach. W kreskówkach zwykle to się tak kończyło. Cóż, życie to nie bajka i moja twarz zagłębiła się w wykładzinę głównego holu. Chwilę później otoczył nas wianuszek przerażonych twarzy. Ładnych, żeńskich twarzy. Niestety przerażenie szybko zmieniło się we wściekłość na mnie i roztrząsanie losu biednego Gerardzika. Nie miałem na to czasu...

- TY KRETYNIE! - wrzasnąłem na muzyka.

- JA?! TO TY WPADŁEŚ NA MNIE! - odpowiedział uprzejmie Gerard.

- DLACZEGO DO CHOLERY WYŁĄCZYŁEŚ BUDZIKI? - rano miałem bardzo przyjemny sen i bardzo nerwową pobudkę.

- Chciałem się wyspać...

- Ty chciałeś... i tak wstałeś wcześniej ode mnie... CZEMU MNIE NIE OBUDZIŁEŚ?

- NIE DRZYJ SIĘ NA GERARDA!

- ZAMKNIJ SIĘ PUSTA KRETYNKO!

- COOO?!

Wiązki błyskawic rzuciły mną o ścianę. Au. Chwilę później dziewczyny się ulotniły, gdy tylko gdzieś w oddali dało się słyszeć wściekły okrzyk kogoś z kadry "ZAKAZ UŻYWANIA MAGII POZA KLASAMI!" Tego mi brakowało. Złapałem Gerarda i pociągnąłem w stronę wyjścia.

- Nie obudziłem cię bo nie sądziłem, że gdzieś się spieszysz - wyjaśnił mi ciągnięty. - I gdzie właściwie idziemy?

- Gdzie? GDZIE?! Rany boskie! Od tygodnia ci przypominam, że dzięki naszym sukcesom na egzaminie z walki wręcz zostaliśmy przypisani do specjalnej grupy treningowej. Dziś mamy pierwsze spotkanie z nowym mistrzem, nazywa się Qel... czy Qual. Jakoś tak. No i jesteśmy spóźnieni już dwadzieścia minut. Jeśli jakimś cudem nas nie zabije na miejscu to na pewno dostaniemy z tydzień robót karnych. Nie chcę znów obierać tony ziemniaków!

- Nie moja wina. Byłem zajęty, nie słuchałem cię. Miałem randkę - zaczął tłumaczyć się mój "przyjaciel".

- Ta, wiem. Co wieczór przez ostatni tydzień. Codziennie z inną kretynką. Co one w tobie widzą?

- Jesteś zazdrosny!

Na szczęście dotarliśmy już niemal do ustalonego pola treningowego, więc nie musiałem kontynuować tej idiotycznej dyskusji. Widziałem kilku uczniów ćwiczących podstawowe ruchy. Świetnie. Jak nic zostaniemy zabici.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie było tak źle - powiedział Jim, ludzki Strażnik po zmaterializowaniu się obok mnie w jednym z pomieszczeń z portalami.

- Było.

- Daj spokój, to tylko kilka ofiar na te cały hordy... ej, słuchasz mnie?

Nie, nie słucham. Nie ma o czym rozmawiać. Idę w stronę drzwi, a Jim, przewracając ukradkiem oczami, za mną. Na korytarzu odłącza się udając w swoją stronę, na odchodnym rzucając krótkie "cześć". Sam kieruję się do kwatery, trzeba odpocząć i pomyśleć. Misja teoretycznie się udała, demony odparte z Astrala do Negacji, frakcje z Aidy dalej mogą tłuc się po łbach bez przeszkód. Na miejscu zostało tylko kilkunastu mających obserwować sytuację i informować w razie jej nagłego pogorszenia. Jednak tych kilku, którym się nie udało, już nie pozwalało zakwalifikować zadania jako "pełen sukces".

Właśnie wyczyściłem pancerz i miałem coś zjeść, kiedy odezwał się komunikator. Numer wewnętrzny. Odebrałem, zastanawiając się, czego takiego mogą chcieć. Hologram rozmówcy przedstawił sekretarkę wicedyrektora Świątyni, niską Yradi w średnim wieku.

- Pan Quel, Strażnik z rasy Cthao'tun? - powiedziała nieco znudzonym głosem.

- Tak.

- Wicedyrektor Świątyni chce pana widzieć. Ma się pan stawić w jego gabinecie za równo godzinę standardowego czasu.

- Dobrze, przyjdę.

- Przekażę mu. A teraz życzę miłego dnia.

Rozłączyła się. I dobrze, mam kilka sekund więcej dla siebie. Ciekawe czego chce wicedyrektor? Za godzinę się przekonam. Teraz trzeba wrócić do jedzenia.

- Jest pan poważny? - zapytałem siedzącego po drugiej stronie biurka i ledwo widocznego zza czekających na podpis papierów starszego człowieka.

- Śmiertelnie poważny - odpowiedział wicedyrektor. - Ta grupa ma najgorsze oceny z walki wręcz spośród wszystkich uczniów świątyni, i to nie tylko obecnych, ale parę lat wstecz. Ty miałeś jedne z najlepszych. Sam sobie dopowiedz, jak cię wybrałem.

- Nikt inny się nie nadaje?

- Są inni, ale sam wiesz, że obecnie sporo się dzieje i najzdolniejsi są potrzebni gdzie indziej. Poza tym nie tak dawno temu też byłeś uczniem, powinieneś lepiej się z nimi dogadywać.

- Rozumiem. Więc kto konkretnie jest w tej grupie?

- Tu masz papiery - powiedział, podając mi kilka kartek ze zdjęciami, podstawowymi danymi i ocenami, które zazwyczaj krążyły gdzieś koło granicy wyrzucenia ze Świątyni. - Jeden z nich to Gerard Meier, pewnie słyszałeś. Pan Gwiazdor, ponoć tak na niego wołają - uśmiechnął się lekko kącikami ust. Zignorowałem to.

- Kiedy pierwsza lekcja?

- Dzisiaj. Masz dwie godziny żeby się przygotować, potem spotkaj się z nimi na polu treningowym numer 8 i zapoznaj. Lekcje będą odbywać się codziennie dopóki nie poprawią swoich wyników.

- Dobrze, nie ma co zwlekać. Żegnam.

Wstałem i skierowałem się do drzwi. Już miałem je otworzyć, kiedy wicedyrektor znowu się odezwał:

- Tylko nie traktuj ich za ostro. Pamiętaj, zwyczajnie nie każdy się do tego nadaje.

- Będę pamiętał.

Szedłem przez korytarze Świątyni. Jeszcze jakiś czas temu w charakterze ucznia, teraz jako nauczyciel. Niezły awans. Wolałbym co prawda kolejne misje w sektorze 12, ale trudno. Rozkaz to rozkaz, wypełnię go. Myśląc o tym i kilku innych sprawach mijałem grupki uczniów, roboty sprzątające, od czasu do czasu jakiegoś instruktora. Za oknami słońce stało wysoko, oświetlało cały kompleks dużych, białych budynków. Świątynia o takiej porze naprawdę imponująco wygląda. Doszedłem jednak w końcu do celu. Na polu treningowym wyposażonym w standardowy sprzęt i miejsce do sparingów czekała grupka uczniów. Różnych ras, różnych płci. Większość jednak wyglądała na niepewnych, niektórzy na mocno zniechęconych, jeden na zirytowanego. Typowe.

- Jestem Quel. Od dzisiaj mam wam dawać lekcje walki wręcz. Jesteście najgorszymi z najgorszych w tej dziedzinie, więc nie oczekuję, że pójdzie dobrze, ale może uda się kilku z was odratować od wyrzucenia ze Świątyni. To tyle, teraz pokażcie mi co potraficie.

- A imiona? Nie zna pan naszych im... - powiedziała jakaś dziewczyna z nieznanej mi bliżej rasy.

- Nie interesują mnie one. Zresztą dostałem wasze dokumenty.

Uczniowie wyglądali na zaskoczonych, ten zirytowany spochmurniał jeszcze bardziej. Wzięli się jednak do roboty. Zaczęli wykonywać podstawowe manewry i ruchy. Przyglądałem się im wyłapując karygodne błędy i uświadamiając sobie, że to będzie naprawdę ciężka robota. Nagle jednak do pomieszczenia wpadło jeszcze dwóch. Wyglądali na ludzi, jakiś blondyn i elegancik. Przypomniałem ich sobie z papierów.

- Spóźnieni. Jakieś... - spojrzałem na zegarek - 20 minut. Robicie 20 pompek, potem dołączacie do reszty.

- Ale...

- Tak? - spytałem przyglądając się im obojgu przeszywającym wzrokiem czerwonych oczu.

- Nic...

Tak, to naprawdę będzie długa i ciężka robota.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciągnięty długim ciągiem korytarzy przez tego sztywniaka Shin Tao miałem sporo czasu na narzekanie, marudzenie i ogólne uprzykrzanie mu drogi. Jakim prawem przerwał mi rozmowę z dziewczynami? Grupka może i była duża, ale akurat próbowałem porozmawiać swobodniej z S'gailą. Eh, te jej piękne, kocie uszy i śliczne, tęczowe łuski na brzuchu... Rozmarzyłem się przez moment. Swoją drogą ładnie mu przyłożyła tymi błyskawicami, prawdziwa z niej kocica.

- Mraaau - mruknąłem do siebie.

- ŻE CO? - wysapał krzycząc mój współlokator, co samo w sobie było godnym podziwu wyczynem.

- Zamknij się, to nie do ciebie!

Tak w ogóle to cóż wielkiego się stało, że wyłączyłem te budziki? Z tym jego ciągłym pechem nawet krzyczący mu co rano do ucha Dyrcio nie dałby rady ustrzec go przed jakąś katastrofą. Ze mną czy beze mnie pewnie i tak by się spóźnił. Uspokoiwszy sumienie tą myślą wyrwałem się z jego uścisku w momencie, kiedy wbiegliśmy do sali.

- Spóźnieni. Jakieś... - odezwał się stojący w sali mężczyzna, prawdopodobnie nauczyciel - 20 minut. Robicie 20 pompek, potem dołączacie do reszty.

- Ale...

- Tak?

- Nic...

Spojrzałem z niesmakiem na nowego trenera. Sztuki walki... Jasna cholera, jestem zbyt delikatny na takie zabawy. Te dryblas wygląda na delikatnego jak metalowy młot, jeszcze połamie mi palce i wtedy będę co najwyżej mógł grać Shin Tao na nerwach. W sumie dość dobrze mi to wychodziło... Podszedłem bliżej i przywitałem się z kilkorgiem znajomych. Kilka dziewczyn jak zwykle zarumieniło się, gdy im pomachałem.

- Zrobię pompki - powiedziałem czując na sobie świdrujący wzrok nauczyciela. Podejrzewałem, że gdyby tak dłużej popatrzył, to wywierciłby mi dziurę w plecach - Ale nie mam zamiaru uczyć się walczyć. Moje dłonie są zbyt cenne, żeby je narażać. Poza tym moja twarz jeszcze jakoś wygląda... W przeciwieństwie do jego paskudnej mordy - szepnąłem konspiracyjnie do Shin Tao po czym opadłem na ziemię i zacząłem robić pompki.

- Raaaz, dwaaa, trzyyyy, cz-czteryy... - przy czwartej pompce musiałem trochę się wysilić. Po dwudziestej padłem na bok, ciężko dysząc.

- Je-jeszcze jed-jedna i um-umrę - wysapałem w kierunku senseia i przy okazji mrugnąłem ślicznej Aoxiance, która przyglądała się moim wysiłkom.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nitilouros to piękny świat. Rozległe ziemie Świątyni poznaczone kompleksami białych budynków, majestatyczne bazy Zakonu, miasta i osiedla, gdzie Strażnicy żyją pomiędzy misjami, a nawet tereny niezamieszkane takie jak lasy czy góry prezentują się ładnie.

Kontemplację otoczenia przerwał ostry ból w moim boku. Jęknąłem cicho, przypominając sobie o mojej sytuacji, którą przecież próbowałem zapomnieć.

Zostałem wysłany na jedną z akcji prewencyjnych do sektora 12 galaktyki Aida, w skrócie A12. Miałem wpaść do Astrala razem z innymi i przetrzebić hordy demonów, które zostały tam zwabione cierpieniem mającym źródło w szalejącym tam konflikcie. To było tylko mięcho armatnie wysłane z zadaniem odnalezienia przejść i przetarcia drogi dla innych, ale za to było ich tam od groma i jeszcze trochę. Kilku Strażników zginęło, a wielu innych zostało rannych. Ja byłem jednym z tych drugich. Jakiś demon wyciął mi spory kawałek ciała. Medycy Zakonu oczywiście mnie bardzo sprawnie połatali, ale zostałem wysłany na rehabilitację. Najwyraźniej słusznie, bo co jakiś czas chwyta mnie ból w boku. Krótko mówiąc, żadnych misji przez jeszcze jakiś czas.

Tak więc leżę sobie teraz na łóżku w moim domu i próbując zapomnieć o nudzie. Bezskutecznie. Ktoś inny mógłby się ucieszyć z takiego "urlopu", ale nie ja. Nie po to zostałem Strażnikiem, by się wylegiwać i podziwiać widoki. Tyle dobrego, że niedługo powinni znowu dopuścić mnie do akcji. Nie określili kiedy dokładnie. Może za miesiąc, może nawet jutro. Powiedzieli tylko "Kiedy rana przestanie boleć".

Miasto, w którym mieszkam leży pomiędzy bazą Zakonu a pobliskimi ziemiami Świątyni. Niektórzy Strażnicy mieszkają w kwaterach w bazie, ale mi to nie odpowiada. Wolę własne mieszkanie.

Okolica mojego domu wygląda... specyficznie.

Teren w tym miejscu jest bardzo nierówny, tworząc dużo wzgórz i dolin pomiędzy nimi. Kiedyś znajdowało się tu zwykłe osiedle mieszkalne, ale zdarzył się jakiś wypadek, który spowodował wielką magiczną eksplozję, niszcząc budynki i deformując teren. Mieszkający tam obcy byli jednak znani z przedsiębiorczości i zdolności do recyklingu wszystkiego, co się da, więc sami odbudowali dzielnicę używając złomu i gruzów, tworząc na szczytach wzgórz kompleks krzywych, pochylonych pod dziwnymi kątami wież wspartych na większych, klocowatych budynkach. Na poszarpanym, zdeformowanym terenie wszystko utrzymywało się w kupie jedynie dzięki skomplikowanemu systemowi podpór i filarów. Poszczególne wzgórza zostały połączone mostami. Jakby tego było mało, na dnie dolin bujnie rozwinął się nowy gatunek zielska, które żarło wszystko, co się da. I znów obcy się popisali się pomysłowością. Nie wycięli dziwnych roślin, które niewątpliwie powstały jako skutek uboczny eksplozji. Zamiast tego zaczęli wykorzystywać je jego wielkie biologiczne wysypisko śmieci. Kiedy rozwijające się zielsko po paru latach zaczynało docierać do części zamieszkanej, po prostu je ścinali i sprzedawali do badań i na ubrania. Szło im tak dobrze, że mogli sobie pozwolić na postawienie kolejnych budynków na wynajem.

Krótko mówiąc, dzielnica ta na każdej innej planecie byłaby kuriozum na skalę światową. Na Nitilouros jednak nie była czymś bardzo szczególnym. W końcu to planeta Strażników. Magia i technologia istnieją tu obok siebie. Jeśli dodasz do tego setki potężnych istot z całego Wszechświata, to spodziewaj się niespodziewanego. Tutejsi mieszkańcy przywykli do widoku jezior unoszących się w powietrzu i innych dziwów.

Moje mieszkanie, niewielki, ale przytulny klocowaty domek, stanowił jednocześnie podporę dla krzywej, niemalże poziomej wieży wyrastającej z pobliskiego dużego budynku. Na dodatek wieża, którą podpierałem też stanowiła oparcie dla jeszcze innej konstrukcji... ciężko się w tym połapać. Jedynie budowniczy tego wszystkiego wiedzą, jak to się trzyma w kupie.

Chyba już wiem, czym się zajmę. Zrobię sobie zbroję. Mój wzmocniony płaszcz ledwo kwalifikuje się jako lekki pancerz, o czym boleśnie przypomina moja rana. Potrzebuję czegoś mocniejszego. Tak więc przejdę się do bazy Zakonu. Mają tam warsztaty dla Strażników chcących zrobić swój własny sprzęt.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Patrol powraca z sektoru dwunastego galaktyki Aida! Powtarzam, patrol powraca z sektoru dwunastego galaktyki Aida!"

W przeciwieństwie do zebranych obok przejścia Strażników, żeński głos był bardzo spokojny. Nic w tym jednak dziwnego, biorąc pod uwagę, że syntezowano go magicznie. Był sztuczny, nie skrywała się za nim żadna inteligenta świadomość. Nie mógł więc wiedzieć, że z wysłanych na patrol sześciu Strażników wracało tylko trzech.

Z pomieszczenia stanowiącego przejście do galaktyki Aida wyszły dwie postacie: mężczyzna Cthao'tun i ludzka kobieta. Gwoli ścisłości, szedł tylko Cthao'tun, niosący w rękach działko typu Ios, na plecach zaś, swoją nieprzytomną towarzyszkę.

-Co się stało? Nie dostaliśmy pełnego raportu...

-Na razie to nie istotne. Zamiast gadać, zajmijcie się nią.

Mówiąc to rzucił działko na ziemię i sprawnie odwiązał kobietę od uprzęży na swoich plecach.

-Miało być was trzech... Nie mów że ostatniego też...

-Nie. On też żyje.

- Ale gdzie...

Uśpienie zakończone. Aktualnie zainfekowano obiekt... Działko ręczne typu Ios.

Zgodnie z moją bazą danych, Iosy dysponowały wyświetlaczami i głośnikami. Nie wytłumaczono w niej jednak, czemu miałaby służyć ich obecność. Wysoce prawdopodobne, że informowały one o stanie amunicji. Nie mam pojęcia, dlaczego użyto aż dwóch urządzeń spełniających funkcję, którą spełnić mogło tylko jedno. "Marnotrawstwo, jakże typowe dla organicznych form życia".

-... on jest?

-Twoja domyślność znajduje się na nieakceptowalnym poziomie.

-CO?!!

-...a on znowu zaczyna...

Cthau'tun nie wyglądał na zirytowanego. Wysoce prawdopodobne, że zdążył się już przyzwyczaić.

Wyświetliłem na ekranie działka napis "Jeżeli nie usłyszałaś mojej wypowiedzi, sugeruję udanie się do medyka". W tym momencie mój towarzysz stracił cierpliwość.

-Tryto 170 593, zamilknij natychmiast. To JEST rozkaz.

Następnie spojrzał na niedosłyszącego Strażnika.

-Można się przyzwyczaić.

Westchnął. Po czym dodał.

-Lepiej zabiorę go do zbrojowni. Niech przegrają go w końcu do jakiejś sondy. Chcę odzyskać moją broń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka osób zmaterializowało się w pokoju z portalami.

Było to czterech strażników, z czego jeden był ciężko ranny i leżał na specjalnych lewitujących noszach.

Jeden z nich ruszył razem z rannym w kierunku oddziału szpitalnego w zakonie.

-Co ty sobie wyobrażasz?- krzyknął jeden ze strażników na kobietę z pulsującym samoistnie czarnym tatuażem, którego jeden z końców znajdował się przy lewym oku.

- Nie wiem, o czym mówisz...- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

- Nie kłam! Dobrze wiesz, o co mi chodzi i jeśli jeszcze raz się, to powtórzy, obiecuję ci, że zostaniesz zawieszona... A teraz zjeżdżaj mi z oczu.

- Żegnam- powiedziałam i spokojnym krokiem ruszyłam w kierunku mojej kwatery.

Nie wiem, o co tyle krzyku. Uratowałam przecież jednemu ze strażników życie. To prawda, że strzeliłam w jego stronę i zdałam mu poważne obrażenia, lecz tym samym obroniłam go przed demonem, który za nim stał. Zyskał życie, zamiast śmierci, ale kto na to patrzy?

Dotarłam do swojej kwatery i przebrałam się z mojego bojowego ubrania w lekką niebieską koszulkę z naramiączkami i luźne dżinsy. Potem zapukałam do Quela, lecz nie słysząc żadnej odpowiedzi uznałam, że musi znajdować się w świątyni.

Nie trzeba było długo szukać, bo znajdował się na polu treningowym i trenował widać najsłabszych uczniów, którzy nie byli zbyt zdolni w walce wręcz. Wolnym krokiem podeszłam w kierunku Quela, kiedy ten skończył instruować jednego z nich, dlaczego jego postawa jest błędna, co poskutkowało upadkiem na ziemię tego delikwenta.

- Witaj Quel. Mam nadzieję, że zbytnio nie przeszkadzam. Przy okazji widzę, że ciężką robotę ci załatwili- uśmiechnęłam się szeroko się patrząc na wyczyny uczniów.

- A ta łamaga, kim jest?- wskazałam w kierunku Gerarda- Ćwiczy gorzej niż niejeden z pierwszoroczniaków...- zamyśliłam się przez chwilę.

- Ach tak... To zapewne Gerard Meier... Co zamierzasz z nim zrobić, bo widać, że po prostu nie pali się zbytnio do nauki?- popatrzyłam na Quela badawczo.

Nigdy nie chciałam zostać nauczycielem, lecz mnie też w to wrobiono, jednak na szczęście w tej chwili nie musiałam prowadzić żadnych zajęć dokształcających. Jednak ten spokój nie potrwa zapewne zbyt długo.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Puszka mało sprawnie wyleciała z automatu, zajmując mi trochę czasu przy okazji. Technologia nawet w takim urządzeniu mnie nie lubi. Powinno być łatwo, szybko i przyjemnie...ehhhh. Wzięłam napój czym prędzej i ruszyłam w kierunku wyjścia. Na dzisiaj zasadniczo wszystko się skończyło, skrzydła mnie bolą, ręka mnie boli, głowa mnie boli i do tego wszyscy mnie poganiają. Przecież zdrowy rozsądek mówi, żeby najpierw pomyśleć, a później robić. Większość nauczycieli chyba jej nie zna. Zabijanie indywidualności? Przecież moja moc nie jest na pstryknięcie palców, a próby "jej przyśpieszenia", omal nie spaliły połowy jeden z sal treningowych. Do tego jeszcze dostałam pokaźnym strumieniem wody, co średnio odbiło się na moim stanie zdrowotnym.

Przechyliłam lekko puszkę, wypijając napój z jakichś nieznanych mi owoców - całkiem dobry mówiąc przy okazji. Przez okna wdzierały się promienie słońca, a na lekko opustoszałym korytarzu, przewijało się tylko kilku uczniów. Mój cel to jeden z żeńskich akademików, jak niektórzy nazywają ten dość mały przybytek w którym mieszkamy, mieszczący się kawałek dalej od Świątyni. Normalnie bym spokojnie tam podleciała, ale skrzydła wyraźnie odmawiały mi posłuszeństwa. Z innej strony, mogę sobie spokojnie pomyśleć o wszystkim trochę więcej, obejrzeć okolicę, której zabudowa mimo że trochę za nowoczesna jak dla mnie, wygląda w takie dni jak dzisiaj całkiem pięknie. No i chociaż zmniejsza szansę, że mnie jakaś maszyna powietrzna potrąci podczas lotu. Ehhhhhh...

Wyszłam wreszcie nie napotykając żadnych przeszkód. Trochę mnie zdziwiło spotkanie MKuri, mojej koleżanki z pokoju, która jak się okazało również skończyła naukę na dziś. Dość niska dziewczyna z kwiatkami na głowie wspomniała tylko o jakimś wcześniejszym zajściu z Gwiazdorem, Gerardem, czy kimś tam. Podobno straszny wypadek. Średnio mnie to obchodziło, zresztą szybko swój monolog zakończyła widząc moje zainteresowanie. Zresztą wiedziała o tym, że zdarza mi się wpaść w lekkie zamyślenie, dlatego też średnio sensowne jest przerywanie mi mojej kontemplacji nieboskłonu i chmurek. Słońce świeciło spokojnie, nie grzejąc za mocno, ale upiększając okolicę coraz bardziej. Białe główne budynki Zakonu, Świątynia, kwatery mieszkalne. Wszystko wyglądało pięknie. Jakby miało podkreślać majestat i siłę Zakonu. Droga była zadziwiająco pusta, spokojna i cicha. Rzadko takie dni się tu zdarzają. Takie ciche...chociaż niektórzy mówią że cisza może być zapowiedzią nadchodzącej burzy. Tak szłyśmy przez długi kawałek, gdy nagle...

-RAAAAATUNKUUUUUUUU!!!

Zanim zdążyłyśmy się odwrócić i zobaczyć kto wołał, jakiś posiadacz tego młodego męskiego głosu wparował na nas z całą siłą. Chwila wystarczyła, żebym znalazła się na ziemi, do tego pod jakimś "szukającym ratunku chłopakiem"...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Warsztaty są częścią kompleksu technicznego w bazie Zakonu, na który składają się także magazyny i zbrojownie. Krząta się tu sporo istot z wielu ras. Niektórzy dłubią przy swoim wyposażeniu, inni podobnie jak ja składają coś od podstaw, jeszcze inni robią przegląd rozmaitym robotom i maszynom wszelkich kształtów, rozmiarów i zastosowań. W przybudówce znajduje się wyróżniające się sterylną czystością (zasługa samoczyszczących powierzchni) skrzydło medyczne, gdzie kierują się użytkownicy protez i implantów. Sam odwiedzałem je już kilka razy.

Spędziłem już trochę czasu przeglądając dostępne materiały i kreśląc wstępne plany. W walce nie polegam za bardzo na zwinności i unikach, a bardziej zbliżeniu się, uderzeniu najmocniej jak się da, zniszczeniu wroga zanim ma szansę się przegrupować i przetrzymaniu ewentualnej odpowiedzi. Potrzebuję czegoś mocnego, ale też nie uniemożliwiającego biegu. Tak więc ciężki egzoszkielet albo pełna zbroja wspomagana odpadają.

Wreszcie, po paru przemyśleniach i licznych poprawkach, skończyłem schemat zbroi, którą chcę zrobić. Zadowolony z siebie postanowiłem już teraz zabrać się do pracy, więc poszedłem do pobliskiego magazynu po materiały i narzędzia. Na miejscu zobaczyłem interesującą scenę. Mężczyzna Cthao'tun z działkiem typu Ios rozmawiał z magazynierem, który po chwili przyniósł biały, owalny obiekt w którym rozpoznałem sondę bliżej nieznanego mi typu. Cthao'tun westchnął głośno z wyrazem ulgi na twarzy. Magazynier włączył sondę, która stanęła na czterech rurowatych odnóżach. Wtedy Strażnik położył działko przed sondą, która po chwili zaczęła się poruszać, mimo że nikt nie wydał jej żadnych poleceń. Chyba nawet coś powiedziała, ale z tej odległości nie słyszałem dokładnie. Zaciekawiony podszedłem bliżej.

- Co to za sonda? Zachowuje się dość dziwnie. Co z nią zrobiliście? Czy to miało coś wspólnego z tym działkiem? - zapytałem ich obu, zarówno magazyniera jak i Strażnika, patrząc to na sondę, to na działko, które Cthao'tun właśnie podniósł z podłogi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Alice, możesz się przyglądać, ale z boku. To moja robota.

Ta Arrianka... pamiętam ją jeszcze z czasów spędzonych w Świątyni jako uczeń. Zna się na tym co robi, ale czasami marnuje siły na niepotrzebne popisy i przemoc. Brakuje jej dyscypliny. Może kiedyś nauczy się panowania nad sobą, mniejsza z tym. Słusznie zwróciła uwagę na Meiera.

- Nie interesują mnie twoje ręce - powiedziałem do niego, czując lekki niesmak po tym, jak padł na ziemię po ledwo dwudziestu pompkach. - Możesz je nawet stracić, dostaniesz protezę. Teraz dołącz razem z towarzyszem do reszty, pokażcie co potraficie.

Gerard mamrocząc coś pod nosem rozpoczął ćwiczenia. No cóż, tragedia. Słyszałem, że potrafi świetnie grać i śpiewać. Widać, że dobrze czuje rytm również jeśli chodzi o walkę, potrafi go utrzymać, ale niewiele poza tym. Błąd na błędzie błąd błędem pogania, do tego zupełnie się przy tym nie stara. Ciężko będzie coś z niego wykrzesać, ale nie zawiodę. Jego kolega, z tego co pamiętam to chyba Shin Tao, również jest słaby. Do tego potyka się, chwieje, przyjmuje złe pozycje, myli kroki. Pewnie sam uciąłby sobie ucho gdybym dał mu do ręki miecz.

- Źle. Nie pytajcie nawet co, całość. Wszyscy również popełniacie błędy - powiedziałem do całej grupy -, ale inaczej nie byłoby was tutaj. Skoro wiem już, co naprawić, to zacznijmy konkretne ćwiczenia. Przede wszystkim...

Dalej zaczęły się tłumaczenia. Krótkie i konkretne, wytykające błędy. Parę razy zademonstrowałem jakiś ruch lub postawę, korygowałem pomyłki nie siląc się na uprzejmości lub delikatność. Nie zasługują na to. Większość z nich nie stara się, Meier koronnym przykładem. Trudno, mam ich wyszkolić i tak właśnie zrobię. Lekcja zbliża się już powoli do końca, ale przynajmniej wiem na czym stoję.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwadzieścia pompek? Hmmm... na jednej ręce? Nie, Gerard robi normalnie, więc to chyba bardziej rozgrzewka niż kara. No, jak dla kogo, mój współlokator z miesiąca na miesiąc jest w słabszej kondycji... Po odbębnieniu swojej dwudziestki zająłem wolne miejsce i przez chwilę zastanawiałem się nad ruchami. Widzę, że inni ćwiczą podstawowe pozycje. Jak to szło? Cios, Cios, obrót, blok. Raz dwa trzy cztery. Cios, cios, obrót, blok. Cios, cios, obrót, kopnięcie. Lekko się zachwiałem. Raz, dwa, trzy, czteauuu! Zachwianie na tyle wybiło mnie z rytmu, że wpadłem komuś pod cios i wylądowałem na podłodze. Wtedy nauczyciel zaczął korygować nasze błędy. Mam wrażenie, że te zajęcia będą tylko coraz gorsze...

***

Po treningu udałem się pod prysznic z miłą myślą, że po czterech godzinach katorgi udało mi się nic nie skręcić, tylko lekko nadwyrężyć nadgarstek przy upadku i co bardzo ważne, nic nie złamać. Ponadto po południu tylko godzinka kursu dodatkowego z języków, jednej z niewielu rzeczy, które naprawdę mnie interesowały. Inna sprawa że do zadań domowych przykładałem się równie mocno jak do... OŻ wypracowanie! Jeśli go nie napiszę to mnie wywalą z kursu. No dobra, to by było na tyle jeśli chodzi o spokojne popołudnie. Mogę też zapomnieć o lunchu, NIE MAM CZASU! W tym momencie dopiero zacząłem rejestrować, że sąsiednią kabinę zajął, oczywiście, Gerard i coś tam marudzi o siniakach. Niespecjalnie się przejąłem.

- Wybacz stary, strasznie się spieszę - odparłem pospiesznie się wycierając i kalkulując w myślach coś w stylu "250 słów w godzinę dam radę, czyli trzy godziny na całość do tego godzinka żeby przepisać, to jest 125 słów w pół godziny czyli na dziesięć minut... kurde 125 nie dzieli się na trzy..."

"Gwiazdor" wystawił głowę z kabiny gdy bezskutecznie celowałem nogą w nogawkę. Gdzie się człowiek spieszy...

- Ej, zaczekaj chwilę, też już się zbieram...

Pięć minut później rzeczywiście opuściliśmy szatnie. Rekord, jak na Meiera. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak wielkim błędem było wychodzenie razem z nim, ale miałem przekonać się trzy minuty później.

- TY DRANIU! Widziałam cię z tą... tą... Z NIĄ - poinformowała nas żeńskim głosem zbroja wspomagana. Czy raczej pilotka zbroi. Domyśliłem się że nie mówi do mnie i już miałem rzucić sarkastyczną uwagę na ten temat, gdy tuż przed nami rozprysła gigantyczna kula farby wystrzelona z działka treningowego. Spojrzeliśmy na siebie i stwierdziliśmy jednocześnie:

- W NOGI!

Próbowaliście kiedyś wyprzedzić zbroję wspomaganą? Cóż, dobrze, że za sterami siedziała uczennica, która nie w pełni panowała nad ruchami pojazdu i do tego wyjątkowo miernie celowała. Zawróciłem w biegu i wystrzeliłem bicze wodne w stawy kolanowe mecha. Niestety ciśnienie było dalekie od wystarczającego by wytrącić go z równowagi, a sam pojazd byłalbo dobrze zaizolowany albo magiczny. Albo oba.

-RAAAAATUNKUUUUUUUU!!! - wrzasnął Gerard, gdy w odwecie wystrzeliło w nas działo wodne przystosowane do kontroli tłumów.

I wtedy właśnie wpadł na... jakąś laskę. Oczywiście. Nie dość, że pilotce raczej się to nie spodoba, to jeszcze takie rzeczy ZAWSZE zdarzają się jemu. Jakby miał za mało "przyjaciółek".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znudziło mi się oglądanie treningu, więc pożegnałam się z Qualem i poszłam w kierunku świątyni, ponieważ chciałam się dowiedzieć, jakie zajęcia mi pójdzie w najbliższym czasie poprowadzić. Weszłam do pokoju, który był czymś w rodzaju pomieszczenia do odpoczynku, po pełnej stresu i wysiłku czynności, jaką jest nauczanie. Spojrzałam na moją rozpiskę, lecz na szczęście zajęć nie było zbyt dużo, jednak pierwsze rozpoczynały się z samego rana, co jak zwykle zepsuje mi dalszą część dnia.

Wyszłam z pokoju nauczycielskiego niepocieszona i skierowałam się do wyjścia, lecz wtem...

Wpadł na mnie jeden z tych uczniów Quala, jak dla niego szczęśliwie, bo miał miękkie zatrzymanie, lecz z drugiej strony...

- ...- wkurzyłam się i przyciągnęłam go do ściany- Jak biegniesz, to patrz do chol*** gdzie!!!- krzyknęłam na niego i obok mojej twarzy przeleciała kula z farbą i rozbiła się obok na ścianie, brudząc mi bluzkę, już wcześniej zmoczoną przez tego mokrego niezdarnego ucznia.

Co tu się do chol*** dzieje?

Popatrzyłam skąd, to nadleciało i zobaczyłam zbroję wspomaganą z krzyczącą dziewczyną oraz Gerarda, który wpadł w biegu na jedną z dziewczyn, a do tego cały korytarz zalany wodą i ściany ociekające farbą.

- Ty tu stój i nie waż się ruszyć, bo inaczej szczerze tego pożałujesz- powiedziałam do niego trzymając go mocno za jego bluzkę i unosząc go nad podłogą.

Zostawić te bachory same i już robią burdel, a do tego ubrudzili mi moją bluzkę. Ja ich zabiję...

Puściłam jego bluzkę i ruszyłam w kierunku zbroi szybkim biegiem i uderzyłam ją od tyłu w czułe miejsce, pozwalające na chwilę ją unieruchomić, co oczywiście nie tyczyło się jednak działek w niej zamontowanych, które w obecnej chwili były skierowane na Gerarda, więc siedząca w środku postać mogła go jeszcze wciąż zaatakować.

- Koniec tej walki! Znacie zasady, zakaz bójek w świątyni, jedynie pojedynki w wyznaczonych miejscach. Macie nieźle przechlapane! A ty panno nie próbuj już się ruszać.- wyciągnęłam mój pistolet zza pleców i puknęłam nim o zbroję dając znać siedzącej w środku uczennicy, iż nie żartuję.

- Wszyscy prosto do vice-dyrektora i spróbujcie jeszcze coś wywinąć, to srogo pożałujecie, już wam urządzę takie piekło, że zobaczycie...- spojrzałam na swoją bluzkę i zaklnęłam- Ty też!- krzyknęłam na próbującego się wymknąć kolegę Gerarda.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cthoa'tun wniósł mnie do zbrojowni. Przez całą drogę nie odezwał się ani słowem, co mnie jednak nie dziwiło. W trakcie patrolu również nie był zbyt rozmowny, jeżeli się odzywał, to tylko po to, żeby wydać jakiś rozkaz. Podejrzewam jednak, że w tej chwili zwyczajnie bał się, że mówiąc cokolwiek sprowokuje mnie do rozmowy. Zdążyłem już zauważyć, że mój sposób wypowiadania się niezbyt mu odpowiada.

Podszedł do nas magazynier.

-Coś się stało z działkiem? Chce pan wymienić jakąś część? A może jakieś ulepszenie? Wie pan, mieliśmy niedawno nową dostawę Stabilizatorów Gernera...

-Nie chcę niczego dodawać, wręcz przeciwnie. Chcę się czegoś pozbyć.

Wyświetliłem się na ekranie działka.

-Prawidłowa forma to "kogoś", a nie "czegoś". Dyskryminowanie mnie ze względu na moją nieorganiczność, choć typowe, jest absolutnie niedopuszczalne...

-Ratunku...

Cthoa'tun spojrzał błagalnie na magazyniera, ten tylko się zaśmiał.

-Rozumiem... SIG, zgadza się? Masz własną sondę?

-Zgadza się.

-Dobrze... Mogę dostać potwierdzenie głosowe?

W tym momencie podetknięto pod głośnik działka jakieś urządzenie rejestrujące. Zabrakło mi czasu, by je zidentyfikować.

-Strażnik, SIG, Tryto 170 593.

-Dziękuję... zaraz wrócę...

Magazynier wyszedł.

-Ty masz zapasową sondę!?

Cthoa'tun mówił teraz znacznie ciszej. Prawdopodobnie domyślił się, że gadając z działkiem przyciąga uwagę postronnych.

-Oczywiście, że tak. Nie wiem kto prowadził twój test inteligencji, ale z pewnością był zbyt pobłażliwy. Opuszczenie własnej sondy zdarza mi się dość często, wielokrotnie też nie było możliwości wrócenia po nią. To czego miałbym używać w charakterze ciała? Twojego działka?

Widząc nagłą ulgę na twarzy towarzysza domyśliłem się, że przyniesiono właśnie moją sondę.

-Dobrze... Postaw działko przed sondą... o tak... Przeprowadzę transfer zdalnie. Mógłbyś co prawda zrobić to sam, ale dobrze wiesz, że mogłoby dojść do komplikacji... zwykłe spięcie w działku mogłoby uszkodzić twoje pliki... naprawa zajęłaby dużo... bardzo dużo czasu... Dobrze, teraz nie ruszajcie działka, ani sondy.

Potwierdzam transfer...

15%...

45%...

72%...

100%...

Transfer zakończony pomyślnie.

Diagnostyka sondy... wszystkie systemy sprawne.

Przeszedłem kilka kroków i rozejrzałem się. W tym momencie podszedł do nas jakiś humanoid... według bazy danych był to Verlanin.

-Co to za sonda? Zachowuje się dość dziwnie. Co z nią zrobiliście? Czy to miało coś wspólnego z tym działkiem?

-Sugerowałbym się najpierw przedstawić. Twoje obecne zachowanie byłoby zrozumiałe w warunkach stresu, teraz jednak jest niekulturalne, nawet jak na standardy większości organicznych form życia. Moje imię to Tryto 170 593 i jestem SIGiem. Tej ostatniej informacji nie podałbym, gdybym nie podejrzewał, iż brakuje ci czegoś więcej niż kultury osobistej. Co się zaś tyczy twoich pytań... To jest sonda typu DRT. Przed chwilą przetransferowano mnie do jej pamięci. Z tego oto działka, które nasz szaroskóry przyjaciel właśnie zabrał, uciekając ze zbrojowni bez słowa pożegnania.

Odczekałem trzy sekundy.

-Teraz wypadałoby się przedstawić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, tego się nie spodziewałem. Zostałem obrażony przez sondę.

- Jestem Rir Tai z klanu Cana, w skrócie Rircanatai, albo po prostu Rir. I wiem, co to jest SIG. Jestem Strażnikiem od niedawna, więc jeszcze nie zdążyłem zapomnieć tego, czego mnie uczyli na lekcjach historii w Świątyni. - odparłem, ukrywając irytację. - Biorąc pod uwagę twój sposób wypowiadania się chyba zaczynam się domyślać, czemu ten Cthao'tun stąd uciekł tak szybko, jak się ciebie pozbył.

Rzeczywiście, czytałem kiedyś o wojnie z Aloranami. Nigdy jednak nie spotkałem żadnego z trzech Tryto osobiście, ale słyszałem plotki, że nie są zbyt mili dla organicznych. Najwyraźniej ten jeden raz plotki okazały się prawdą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy zobaczyłem, że Shin zamierza użyć swoich mocy natychmiast przyspieszyłem, byle tylko znaleźć się jak najdalej od niego. Co jak co, ale zbyt często byłem świadkiem tego, jak bardzo jest 'uzdolniony'... Przy odrobinie szczęścia jedynie ściąłby nas obu z nóg, wystawiając na pastwę Reliki. Powinienem chyba jakoś ją poinformować, że z nami koniec. No, ale teraz na to zdecydowanie za póź...

- RAAAAATUNKUUUUUUUU!!! - krzyknąłem nagle na widok strumienia wody, który przeleciał jakieś trzy centymetry od mojej głowy. Odwróciłem głowę i w tym momencie wpadłem na kogoś w pełnym biegu. Oboje wylądowaliśmy na podłodze a ja poczułem, jak moja głowa ląduje na czymś przyjemnie miękkim. Hmm, znajome uczucie... Przesunąłem ręce w górę i złapałem za tajemniczy 'amortyzator'. Jeden z dwóch, jak się okazało, kiedy uniosłem twarz, na której pewnie w tym momencie rysował się głupkowaty uśmiech. Jednocześnie nie czekając na reakcję właścicielki 'amortyzacji' zerwałem się do dalszej ucieczki, kiedy na miejscu usadził mnie krzyk.

- Koniec tej walki! Znacie zasady, zakaz bójek w świątyni, jedynie pojedynki w wyznaczonych miejscach. Macie nieźle przechlapane! A ty panno nie próbuj już się ruszać - obejrzałem się i zobaczyłem śliczną dziewczynę, która groziła Relice pistoletem. Niezbyt lubiłem takie połączenie dwóch rzeczy, z których każda z osobna jest wystarczająco niebezpieczna. Odwróciłem się na pięcie, próbując niepostrzeżenie czmychnąć.

- Wszyscy prosto do vice-dyrektora i spróbujcie jeszcze coś wywinąć, to srogo pożałujecie, już wam urządzę takie piekło, że zobaczycie... Ty też! - ostatnie zdanie było skierowane do mnie czy Shina? Eh, teraz nieważne, nie miałem już jak się wymknąć. Posłusznie ruszyłem do dyrcia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Straciłam przez chwilę poczucie co się dzieje wokół mnie. Zapewne nie miałabym nic przeciwko leżeniu tutaj, ale nagle poczułam, że ów obiekt który na mnie wpadł, zaczął mnie?macać. Dokładniej ? moje piersi. Zw?zwykle je...je..jestem spok?ko?kojną dziewczyną?ale do takich rzeczy naw?w?et w najgorszych erdoriańskich spelunach nie dochodziło?Mało mnie obchodzi co spowodo?do?dowało jego widoczną ucieczkę?ale?ale?tego co zro...ro..bił mu NIE DARUJĘ! NIE DARUJĘ! NIE DARUUUJĘ!!!!

Ręka i włosy zaczęły płonąć żywym ogniem, gdy mój cel, który wyraźnie się nie przejął tym co zrobił przed chwilą, zaczął oddalać się od mojej osoby. Byłam gotowa, moc była aktywna. Już miałam sięgać po kosę i pokazać mu co to znaczy "zadzierać z Feniksem", gdy ni stąd, ni zowąd, nadleciał całkiem spory strumień wody. Taaaak. Nie dość, że mnie wszystko boli, ktoś mnie dla zabawy obmacał, to jeszcze zostałam ?zgaszona? i jestem cała mokra. Ehhhhh?

W tym samym momencie rozległ się głos jakiejś kobiety. Chyba nauczycielki. Po krótkim obejrzeniu się w koło, zobaczyłam jakąś dziewczynę w zbroi, chyba to ona mnie oblała z tego co się zorientowałam; niskiego, mocno przemokniętego ucznia i tego?zboczeńca, który wyglądał na jakiegoś człowieka, czy kogoś na tą modłę. To chyba o niego wszystko się rozchodziło. Dość młoda strażniczka-nauczycielka z pistoletem w dłoni dość prędko podjęła decyzję o udaniu się do dyrekcji. Wszystkich. Z niewiadomych mi przyczyn również mnie, mimo chęci stwierdzenia, że byłam raczej ofiarą w tej sprawie niż winowajcą?arghhhhhhhh!! Jedynie moja współlokatorka została tam gdzie stała, z wyraźnie zdziwioną miną i bez widocznych "obrażeń" z całej akcji?

Doszliśmy dość szybko do gabinetu. Na wejściu zdenerwowana ciągle nauczycielka wymieniła dwa zdania z sekretarką, i po chwili znaleźliśmy się w pokoju. Po prawej stronie stał jakiś mężczyzna, lekko skryty w mroku, zresztą nie zwracałam na niego uwagi. Za stolikiem ustawionym w centrum gabinetu siedział jakiś starszy pan, zapewne wicedyrektor, który nie pozwalając nikomu dojść do głosu, rozpoczął dość znudzonym głosem.

-Jako że całe zajście widziałem na nagraniu, to pozwolicie mi pominąć wasze tłumaczenia. Za złamanie regulaminu czeka was wszystkich kara. Na wasze szczęście sprzątanie toalet w budynku odpada z powodu niedawnego przeglądu maszyn to robiących, ale mam pewną pilną robotę, którą wy, pod opieką nauczyciela, może dwóch, możecie zrobić. A chodzi mianowicie o?

W tym momencie, sekretarka przerwała mu jego gadkę, wicedyrektor na chwilę wyszedł, a ja razem z nieznanymi mi osobami, stałam cała obolała i przemoczona. Poprawiłam szalik i zaczęłam zbierać myśli, które jeszcze kilka minut temu spokojnie koncentrowały się tu na chmurkach. Dlaczego tu się znalazłam? Zapewne na tym nagraniu widać było moją płonącą rękę i włosy i dlatego. Gdyby nie ten zboczony koleżka?moje życie to fatalne pasmo przypadków. Lub raczej pasmo fatalnych przypadków. Ehhhhh?

Staruszek wrócił i po chwili spędzonej na wypełnianiu jakiegoś papierka, miał powiedzieć co mamy zrobić "za karę".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedziałem sobie jak panisko w pokoju przylegającym do siedziby Mistrzów i zastanawiałem się, za jakie grzechy nie mogę wyruszyć na normalną akcję, jak wszyscy. Moi towarzysze ginęli w jakiejś zakichanej galaktyce na krańcu świata, a ja nic nie robiłem. No, miałem zajęcie - grałem w warcaby z podobnym mnie nieszczęśnikiem. Naszym większym zadaniem było siedzieć na tyłku i czekać na polecenia Mistrzów. "Przyprowadź tego", "Powiedz tamtemu to i to" i tak dalej. Piekielnie nudne zajęcie, ale ktoś musiał je wykonywać, bo przekazywane informacje bardzo często były informacjami tylko dla uszu strażnika. Dlatego wykluczało to korzystanie z usług "cywilnych" gońców. No więc siedziałem i grałem w warcaby, gdy ktoś zapukał. Niemal jednocześnie - ja i mój towarzysz - krzyknęliśmy "- WEEEJŚĆ!". W drzwiach ukazał się ktoś w liberii osobistej służby Mistrzów. Zwrócił się do powietrza w przeciwległym kącie pokoju:

- Pan strażnik Richard proszony jest do komnat mistrza Tal'khuma. - i wyszedł. Spojrzałem w kąt, do którego mówił, ale nie widziałem tam żadnego innego Richarda...

- Ech, ci służący mogliby czasem zwracać się w bardziej osobowej formie - rzekłem do mojego towarzysza. On jedynie przewrócił oczami i uśmiechnął się pod nosem. Podziękowałem mu za wspólną grę, podałem rękę i wyszedłem. Korytarz jak zwykle przywitał mnie feerią barw i linii mocy. W myślach przykręciłem trochę kurek mojego oka, by widzieć tylko delikatną i ulotną poświatę. Skierowałem się w kierunku komnat Tal'khuma, które jak na nieszczęście znajdowały się na samym końcu skrzydła zamieszkanego przez Mistrzów... Zawsze miałem pod górkę. Mistrz już czekał w swoim gabinecie. Mistrzowie nigdy nie przyjmowali strażników w komnatach mieszkalnych, zawsze czekali w swoich gabinetach.

- Och, Richard. Miło mi znów cię widzieć - rzekł na powitanie. - Myślałem, że już skończyła się twoja wachta tutaj i poleciałeś do Aidy.

- Niestety, ale nadal tu tkwię. Przyjaciele giną na wojnie, a ja używam życia w sztabie.

- Taaaak... Zapewne warcaby znudzą ci się do końca życia.

Wszystko wiedzieli. Niestety najgorsze było, że oni wszystko widzą i wiedzą.

- Dobrze, koniec tego dobrego. Czas na twoje zadanie. Masz przyprowadzić do mnie Tryto 170 593. Może poza tymi swoimi "celnymi" uwagami, którymi zwykł nas wszystkich raczyć na każdym kroku, podzieli się z Radą informacjami, które udało mu się uzyskać, gdy radośnie infekował różne tamtejsze urządzenia. Znajdziesz go zapewne w zbrojowni, bo po każdej akcji ma zwyczaj psuć nam jedną sondę i wszczepiać tam swoje elektroniczne cielsko. Ech, te maszyny... - Tal'khum był zwolennikiem załatwiania wszystkiego magicznymi środkami. Któż inny potrafił wzniecić taki piękny pożar, jeśli nie on? Spojrzał na mnie trojgiem swych oczu i zapytał: - Mam nadzieję, że znasz przedstawicieli rasy SIG?

- Oczywiście. Walczyłem kiedyś u boku właśnie tego Tryto, 170 593.

- No to do dzieła. Może znajdziemy dla ciebie jakieś inne, bardziej pasjonujące zajęcia, chłopcze. Do zobaczenia.

Ukłoniłem się i wyszedłem. Musiałem przejść przez całe skrzydło Mistrzów, a potem przez cały kompleks Kwatery Głównej, bowiem zbrojownia znajdowała się po jego drugiej stronie, w pobliżu świątyni. Zajęło mi to trochę czasu, ale lubię długie spacery. Wszedłerm do zbrojowni i od razu spotkałem znajomego technika. Ucieszyłem się, bo niezbyt lubię poszukiwać kogoś w zbrojowni. Za dużo tych fikuśnych urządzeń i tak dalej. Nie mam żadnych uprzedzeń co do techniki, o nie. Po prostu gubię się w tym wszystkim. Znajomy wskazał mi miejsce, gdzie mogę spotkać Tryto, więc szybko się tam udałem. Już z pewnej odległości widziałem sondę, z którą rozmawiał jakiś osobnik przypominający człowieka. Nikt ot tak sobie nie rozmawia z sondą, więc na pokładzie musiała mieć Tryto. Podszedłem do sondy i spojrzałem na rozmówcę Tryta. Miał mechaniczne oko. Fajnie.

- Czy kolega strażnik byłby tak miły i pozwolił mi się rozmówić z Tryto 170 593 na osobności? - po czym zwróciłem się do samego Tryto:

- Miło cię znów widzieć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ledwo skończyłem mówić, a podszedł do nas jakiś osobnik i poprosił o chwilę na osobności.

- Nie ma problemu. I tak wątpię, bym znalazł z nim - wskazuję głową na sondę - wspólne tematy do rozmowy. Wydaje mi się zresztą, że on myśli podobnie. Jakby co, to będę tutaj, w warsztacie.

Ten gość wygląda dziwnie. Może nie aż tak jak niektóre rasy, które są częścią Zakonu, ale jednak. Może to półdemon? Z tego co mi wiadomo, to nie jest to niemożliwe. Podobno zdarzały się już takie przypadki. Korci mnie, żeby go zapytać, ale to chyba byłoby zbyt wścibskie. Zresztą nie mam ochoty na pogawędki, moja rana właśnie odezwała się po raz kolejny. Słowo daję, jak będę musiał tu tkwić dłużej niż tydzień to nie ręczę za siebie.

Idę do magazyniera, biorę materiały i narzędzia, po czym wracam na moje stanowisko pracy i zabieram się do roboty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Koniec lekcji. Uczniowie się rozchodzą, a po chwili z sali wychodzę również ja żegnając się krótko z Alice. Trochę "niewłaściwie" się czułem? Do tej pory zawsze obserwowałem takie sytuacje z perspektywy ucznia. No cóż, przyzwyczaję się. Teraz udaję się do swojej kwatery, odpocząć chwilę i pomyśleć.

Nie wszyscy Strażnicy mają swoje własne domy w jednym z miast rozsianych po planecie. Niektórzy z różnych powodów korzystają z udostępnionych przez Zakon mieszkań. Zajmują jeden z dużych budynków położonych na skraju kompleksu zakonnego. Niezbyt wielkie, ale porządnie wyposażone i za darmo. Po wejściu do swojego rzuciłem na nie okiem. Niczym się nie wyróżniało, no może tylko skromnością. Wszystko było proste, żeby nie powiedzieć surowe. Dostarczać rozrywki mógł tylko odtwarzacz i regał z książkami. Na parapecie jednego z okien stała też spora klatka z chyba jedyną istotą, jaką darzę uczuciami na tej planecie. Saccaross z Faelli, niewielki ptak o głębokiej, granatowej barwie i długim, lekko połyskującym ogonie. Inteligentny jak na zwierzę, poza tym pięknie śpiewa, a właśnie muzyka i książki to jedne z niewielu rzeczy, które dają mi radość. Nazwałem go Azar, a kupiłem jeszcze podczas nauki, na jakimś targu, gdzie zwrócił śpiewem moją uwagę. Lubię go słuchać. Jak tak się zastanowić, to chyba traktuję go lepiej niż tamtych uczniów. No cóż, oni nic nie potrafią, Azar tak. Teraz jednak nie miałem ochoty na muzykę, postanowiłem tylko coś przekąsić i pójść potrenować.

Wicedyrektor jeszcze raz spojrzał na stojących przed nim uczniów. Westchnął cicho i przemówił:

- Zajmiecie się wyrywaniem chwastów. Oczywiście nie chodzi mi o zwykłe rośliny. Wiecie pewnie, że pomiędzy ziemiami Zakonu a Świątynią znajduje się spore miasto zbudowane na terenie dotkniętym w przeszłości katastrofą magiczną. Rosną tam pewne specyficzne rośliny żywiące się głównie materią organiczną, czyli odpadkami zrzucanymi przez mieszkańców. Ostatnio jednak zgłaszali oni jednak jakieś problemy, ponoć rośliny zadziwiająco szybko się rozrastają. Macie tam pójść i pomóc w oczyszczaniu terenu. Dostaniecie sprzęt, a opiekować się wami będzie? - tutaj wicedyrektor przerwał na chwilę zerkając na jakiś ekran ? Quel. Panowie pewnie już go znają. Dla bezpieczeństwa pomoże mu jeszcze jedna osoba, pewna Yradi. Ostatnio nie ma zajęcia. Zaraz wezwę obojga.

Znowu oni. Od wejścia do pomieszczenia wiedziałem już, że szykuje się coś złego. Najpierw narobili bałaganu, a teraz będę musiał ich pilnować. Widać też jakąś skrzydlatą, nie znam jej. No cóż, teraz poznam.

- Jak już mówiłem ? odezwał się wicedyrektor ? Quela panowie już znają, dzisiaj mieliście z nim pierwszą lekcję. Drugi opiekun powinien zaraz dojść, nie wiem dlaczego się spóźnia.

Ciekawe kim jest ten drugi? Mam nadzieję, że to ktoś kompetentny, nie mam ochoty sam mieć wszystko na głowie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiatr wiał lekko, odświeżająco, gnał pojedyncze chmury po błękitnym niebie. Siedziałam właśnie na łóżku medytowałam. To nie był mój świat, nie oświetlał go blask Sylrry, ale to nie znaczyło, że miałabym zaniechać moich obowiązków wobec niego.

Rozmyślania przerwał mi ostry dzwonek telefonu. Wstałam i powoli podeszłam do urządzenia. Nie lubiłam go. Nie lubiłam całej tej "techniki", ale szefowstwo nalegało.

Stał tak sobie na stole ze srebrzystego drewna i innej epoki, połyskujący i metaliczny. Obcy.

Podniosłam słuchawkę.

-Pani Issa?- dobiegł mnie z niej głos. To był wicedyrektor.

-Tak, to ja. O cóż chodzi?

-Proszę o stawienie się w moim gabinecie. Jak najszybciej. Mam do pani sprawę. - Coś trzasnęło, rozłączył się.

Westchnęłam cicho. Co takiego mogłam zrobić? Przeskrobać? Nawet kiedy byłam jeszcze uczennicą to zawsze trzymałam się regulaminu... Z resztą, czy to ważne, co zrobiłam? Miałam się spieszyć.

Podeszłam do lustra, poprawiłam kimono i udałam się w stronę głównego budynku Szkoły. Nie miałam za daleko, ale mimo wszystko był to pewien kawał drogi.

W końcu jednak dotarłam na miejsce. Czekał tam dla mnie wicedyrektor, jakiś Cthao?tun oraz trójka uczniów z różnych raz. Jeden wyglądał na człowieka, drugi był ciut jaszczurowaty, a jedyna dziewczyna w grupie miała skrzydła.

Wicedyrektor spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko i odezwał się do zebranych:

-A to Issa, wasz drugi nauczyciel.

ŻE CO? Nauczyciel?! Ja mam uczyć dzieciarnię? Ja? Strażniczka? JA?

Jednak mimo wewnętrznego zaskoczenia na zewnątrz utrzymałam maskę całkowitego spokoju. Skinęłam lekko głową.

-Jestem Issa, Smocza Strażniczka, służka Sylrry. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dantalionie - usłyszałem w świadomości jednocześnie trzy dudniące głosy należące do jednych z najpotężniejszych demonów w całej sferze.

Ileż eonów minęło na mojej bezczynności? Ileż straconych okazji na wypełnienie swojej zemsty? Nie robiłem nic innego tylko dryfowałem świadomością w tej anty-materialnej sferze negacji czekając aż coś się stanie. Sam nie wiedziałem dlaczego... Może płomień zemsty przygasł? Nie, niemożliwe.

- Wzywamy cię - usłyszałem i nim zdołałem jeszcze pomyśleć o czymkolwiek znalazłem się w przestronnym pomieszczeniu.

Pozwoliłem okazać swoje zdumienie faktem, że postanowili nadać formę naszemu spotkaniu zważając nawet na to, że my wszyscy - a przynajmniej ja - już dawno pozbyliśmy się ludzkiej percepcji, która najchętniej wymaga materii. Wystrój wnętrza, musiałem to przyznać, jednak pasował do spotkania demonów. Zimne, surowe ściany z gotyckimi oknami ukazujące negację za nimi oraz ciężki półmrok... Każdy normalny rozmówca umarłby jeszcze przed poznaniem swoich rozmówców.

- Witaj Abaddonie, Mefistofelesie i Pursonie. To wielki zaszczyt. - pochyliłem swą głowę dla oznaki szacunku.

- I my również witamy ciebie Dantalionie, Demonie Cienia. - odparli wspólnie.

- Czymże zasłużyłem sobie na tą audiencję? - spytałem z najwyższymi oznakami szacunku w głosie.

Po dłuższej chwili milczenia głos zabrał Mefistofeles.

- Zadaniem, które cię czeka... - na środku sali pojawiły się jakieś dziwne obrazy... dobrze mi znane sceny zniszczenia oraz śmierci, ale nie z rąk demonów. - Nim jednak udasz się w to miejsce, do galaktyki Aidy, musimy wspólnie wyjawić ci prawdę na temat sensu naszego istnienia.

- Prawdę? - nigdy nie sądziłem, że demon może być tak wielce zaskoczony. - Jaką prawdę?

- Prawdę, którą skrywałem przed tobą licząc na to, że przez cierpienie i gniew jakiego doznałeś staniesz się demonem na równi z nimi. - obok siebie usłyszałem głos Maledictusa, który wyłonił się z bezgranicznego mroku. - Proszę cię, jak demon może prosić demona, tylko o to abyś ich wysłuchał.

- Oczywiście! - odparłem natychmiast. - Jak mógłbym odmówić?! Ale... - zawahałem się. - Czy przeszkodzi to w mojej zemście? - mruknąłem.

- Nie. - machnął ręką Abaddon. - Tak naprawdę to ona się już dokonała...

W świadomości pojawił się nowy obraz wysłany przez Wysokiego Demona. Pusty wzrok, przerażenie malujące się na tak dobrze znanej mi twarzy... Głowa tego samego Strażnika, z którego ręki poniosłem śmierć nabita na pal na jakieś dalekiej planecie w mrokach przestrzeni. Jednocześnie radowałem się jak i smuciłem. Właściwy los spotkał tego plugawca, ale żałowałem, że nie z mojej ręki. Chciałem zadać mnóstwo pytań, ale odezwał się Mefistofeles.

- Dantalionie, Demonie Cienia, czy gotów jesteś wysłuchać naszej historii? - "uroczysty" głos demona odbił się od ścian.

- Jestem gotów - odparłem wpatrując się wprost w demona.

- Słuchaj zatem... - Mefistofeles rozpoczął swój monolog. - Na wiele miliardów lat nim materialną sferę Wszechświata nawiedziło życie rasa Demonów prowadziła i prowadzi nadal wyniszczającą wojnę na granicach kosmosu z rasą Pustki... czasami nazywamy ich Chaotycznymi. Wielu naszych braci zostało strąconych w wieczną nicość gdy utrzymywaliśmy tą rasę od rodzących się cywilizacji, ale cel został osiągnięty. Chaotyczni nie przynieśli ostatecznego końca i teraz, po wielu eonach, tylko od czasu do czasu nasze armie demonów zmierzają się z nimi na granicach Wszechświata zostawiając w błogiej nieświadomości Zakon i innej istoty. Wierzę, że już teraz masz mnóstwo pytań Dantalionie, ale zaczekaj do końca... Zagrożenie zostało powstrzymane, ale wiem, że nie na długo. Coraz bardziej przekonuję się do tego, że istoty, które niszczyliśmy były niczym więcej jak stworami albo wytworami innej, potężniejszej rasy, która pochodzi z innego Wszechświata. Nie alternatywnej rzeczywistości, ale osobnego wymiaru, do którego nawet my nie możemy znaleźć drogi. Podejrzewam, że gdy odkryli istnienie innego uniwersum zapragnęli je zniszczyć w obawie, że kiedyś stworzenia tego Wszechświata zdobędą przewagę aby ich zniszczyć... Nawet ja jestem sceptyczny do tej teorii, ale będą chcieli unicestwić wszystko. Włącznie z Negacją. Nie mam pewności jak, choć może spróbują cofnąć linię czasu naszego uniwersum do pustki, przed początkiem wszystkiego, ale to czyste dywagacje. Tak więc pamiętaj, że walcząc z nimi nie robimy przysługi Zakonowi, ale naszym braciom. Taki jest nadrzędny cel naszego istnienia.

- Ja, Pursos, potwierdzam tą historię, ale... - odezwał się drugi z Wysokich Demonów. -... twierdzę, że powinniśmy wzmacniać Zakon w obawie, że kiedyś Chaotyczni zdołają się przebić a wtedy sferę materialną spotka zagłada. My będziemy następni w kolejce. Wiem Dantalionie jak brzmią dla ciebie te słowa, ale ja, Wysoki Demon Pursos, twierdzę wbrew wszystkiemu, że Zakon musi się wzmocnić. Najpierw sądziłem, że wysyłanie pojedynczych demonów pozwoli "podszkolić się" Strażnikom, ale efekty były mizerne. Teraz jednak wprowadziłem plan "demonicznych wojowników", którego prototyp mogłeś ujrzeć gdy byłeś jeszcze człowiekiem. Tak... nasza pierwsza próba masowego tworzenia pół-demonicznych dzieci okazała się porażką. Skończyło się interwencją Zakonu i twoją śmiercią. - słuchałem jak zahipnotyzowany i oczekiwałem na ciąg dalszy. - Ale teraz działamy bardziej rozważnie, nie zwracając uwagi Zakonu... ba! Nawet posiadamy pakty z kilkoma rasami co pozwala mi sądzić, że niedługo szeregi Strażników zostaną odpowiednio zasilone. Jest jednak jedna kwestia, która mnie drażni. Dążenie do samozagłady. Spójrz na tą patetyczną walkę Dantalionie... - obrazy, które widziałem na początku ukazały mi się z całą mocą. - Cywilizacje wyrzynające się w pień dla śmiesznych idei albo przekonań. Walczą między sobą wiedząc nawet, że gdzieś tam czyhają demony, które w świadomości tych istot powinny być wspólnym wrogiem. Niewybaczalne... - Pursos syknął gniewnie na koniec.

- Ja, Abaddon, potwierdzam historię Mefistofelesa, ale nie zgadzam się z Pursosem. - demon mówił spokojnie. - Chaotyczni są zagrożeniem. Co do tego nie ma wątpliwości, ale nie trzeba Zakonu do pomocy przy sprawie gdzie demony radzą sobie doskonale. Twierdzę z kolei, że należy raz na jakiś czas dręczyć istoty z sfery materialnej aby powstrzymywać ich ewolucję, bo nikt nie wie czy nie staną się Chaotycznymi naszego uniwersum. Tylko wtedy będą bezpośrednim zagrożeniem dla nas a do tego nie można dopuścić. Zakon teraz jest słaby... ale czy taki sam będzie za milenium? Dwa? Nikt z demonów jeszcze nie posiadł mocy patrzenia w tak daleką i niepewną przyszłość gdzie wiele zmiennych nie zostało przypisanych i rządzi się prostymi prawami chaosu.

- Wiesz już wszystko Dantalionie, Demonie Cienia. Nasza wojna z Chaotycznymi i ścieranie się wizji pomocy Zakonowi oraz przeszkadzaniu w dalszej ewolucji... Wiele rzeczy może wydawać się dla ciebie niezrozumiałych, ale z czasem wszystkie elementy układanki trafią na swoje miejsce. - po chwili przerwy dodał. - Maledictusie, kontynuuj...

Mentor odchrząknął i odparł 'uroczystym' głosem.

- Dantalionie. Otrzymasz zaszczyt zrealizowania woli Pursosa i Abaddona. Wraz z demonem Bethezerem i Sothem udacie się do galaktyki Aida, która obecnie trawiona jest przez "bratobójczy" konflikt. Przypomnisz kto ma piastować miejsce największego wroga istnienia oraz przyniesiesz koniec dla tych światów. - powoli docierał do mnie sens tych słów. - Musicie działać szybko i zdecydowanie. Astral już jest przepełniony demonami szukającymi przejścia z czego doskonale zdaje sobie sprawę Zakon. Podejrzewając inwazję zostawili kilku obserwatorów dlatego zalecałbym otwarcie twej Bramy w miejscu niedostępnym dla ciał materialnych. Nie sądzę jednak, żebyś miał z tym kłopot... - uśmiechnął się morderczo. - Na miejscu zobaczysz o co mi chodzi... Czy rozumiesz swoje zadanie?

- Tak! Ku chwale Demonów! - ryknąłem.

- Ruszaj zatem Dantalionie. Bądź posłańcem chaosu. - rzucił Maledictus nim ruszyłem w podróż po sferze negacji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jestem Quel.

Yradi, sądząc po rogach i ogólnym wyglądzie Smoczokrwista. Dobrze, z tego co wiem takim nigdy nie brakuje wyszkolenia. Zdziwiło mnie jednak nieco stwierdzenie wicedyrektora o drugiej nauczycielce, miałem wrażenie, że miała być tylko opiekunką. Zresztą bez różnicy.

- Teraz idźcie do wschodniej bramy Świątyni - odezwał się wicedyrektor do uczniów - i poczekajcie tam na opiekunów. Po dojściu na miejsce dostaniecie dokładne wytyczne i weźmiecie się do roboty. Quel, Issa, wy zostańcie jeszcze chwilę.

Wszyscy uczniowie, cała czwórka licząc dziewczynę z pancerza wspomaganego, udała się za drzwi. Wicedyrektor rzucił tylko mnie i Yradi znaczące spojrzenie i znowu zaczął mówić.

- Pilnujcie ich. To ma być kara, ale nic nie może im się stać. Macie tylko zerwać rozrośnięte chwasty, ale nigdy nic nie wiadomo. Wcale nie ma pewności, czy tak nagły wzrost nie został spowodowany przez kogoś celowo. Sprawdźcie na miejscu ewentualne ślady. Dam wam też namiary na jednego Strażnika mieszkającego w tamtej okolicy, powinien orientować się w terenie. Rircanatai, to Veralnin - wicedyrektor podał nam skrawek papieru z adresem i numerem kontaktowym. - Znajdziecie go albo tam, albo gdzieś tutaj, powinien siedzieć w zbrojowni. I tak musicie do niej zajrzeć i odebrać narzędzia. No, to tyle.

Skinąłem głową i wyszedłem na korytarz razem z Issą. Cel jest prosty, zbrojownia. Nie będziemy przecież wyrywać tamtych roślin gołymi rękoma.

- Chodźmy. Sprawdźmy czy ten Verlanin jest w zbrojowni i weźmy ekwipunek, potem do uczniów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Wszyscy chodzą tam po niewidzialnym podłożu."

Tak, chyba tak właśnie mówił jeden z nauczycieli w Świątyni w czasie lekcji o Astralu. Dla kogo niewidzialne, to niewidzialne, ale nie dla mnie. A czym to naprawdę jest? Czystą energią ułożoną równolegle do osi Wszechświata, jak blat stołu. Tak widziałem to ja.

Sprawdziłem stan przesyłki, 7 terabajtowego dysku twardego. Namacałem obudowę: żadnych uszkodzeń. Dobrze. Od tego zależała w sporym stopniu operacja w systemie Aida. Po kilku godzinach drogi znalazłem się już w obrębie Illnoris, już mogłem rozpoznać Nitilourus. Od kilku lat mój dom. Przyspieszyłem kroku. Moim punktem odniesienia by jeden wielki, niemożliwie gorący punkt, czyli gwiazda tego systemu. Świątynia była na 4 planecie, do której teraz zmierzałem.

Przejście do "żywej" strefy nie było kłopotem. Upewniłem się, co do miejsca wyjścia. Dobrze, Świątynia. Skierowałem kroki do kwatermistrzostwa, gdzie poprosiłem o kwaterę. Położyłem się i zasnąłem. Byłem bardzo zmęczony.

Kilka godzin później obudził mnie jeden z uczniów. Był młody, dopiero zaczął naukę. Ukłonił się i wręczył mi kartę pamięci.

- Dziękuję, chłopcze, możesz iść.- skorzystałem z syntezatora. Moją uwagę zwróciła karta, na wierzchu której grzała się mała dioda. Włożyłem ją do komputera- mapy. Na jego specjalnym ekranie, złożonym z tysięcy malutkich diod, które wykrywały moje zmysły, zaczęły kształtować się litery.

"Kartografie!

Narada dotycząca Systemu Aida rozpocznie się za godzinę. Masz na niej przedstawić wyniki prac zespołu kartograficznego, do którego należysz.

Mistrz Fridne"

Oczywiście kwatermistrz wiedział o sytuacji i gdy przybyłem, poinformował, kogo trzeba.

Te słowo na "o". Obowiązki.

Dobre słowo, jak dla Strażnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poruszałem się, a właściwie to bardziej moja świadomość, po sferze negacji z niesamowitą, w porównaniu do zwykłych środków transportu, prędkością próbując przetrawić słowa jakie zasłyszałem podczas spotkania z Wysokimi Demonami. Nie byłem zszokowany, bardziej musiałem odnaleźć się w tej sytuacji...

Chaotyczni, Zakon... Demony. Phi, kto by pomyślał, że postawa demonów wszystko tak ze sobą poplącze. Żeby jeszcze wdawać się w walkę z Zakonem gdy o wiele potężniejszy wróg czyha na granicach Wszechświata, miejscu tak niestabilnym, że nawet sfera negacji poddawana jest niezrozumiałym i szaleńczym przemianom... Może jednak Abaddon ma rację? Materialne istoty kiedyś mogą osiągnąć poziom wystarczający aby nam zagrozić a wtedy wynik starcia może być przesądzony. I to nie z korzyścią dla nas.

- Nad czym dumasz, Demonie Bramy? - usłyszałem, a właściwie poczułem osobowość innego demona obok siebie. Bethezer.

- Nad prawdą Bethezerze. Nad prawdą - mruknąłem w zadumie.

- Ho - zaśmiał się demon. - A więc stary Maledictus postanowił wreszcie wyłożyć karty na stół... - każde słowo Bethezera, nawet w sferze negacji, brzmiało jak uderzenie ciężkiego młota w hartowaną stal. Nic przyjemnego dla ludzkich uszu, pomyślałem wrednie.

- Tak... abym lepiej zrozumiał czekające mnie zadanie. Wiesz czyją wolę wykonujemy?

- Oczywiście - odparł bardziej poważnie. - Wielkiego Demona Abaddona i Pursosa. - po chwili dodał. - Dwie pieczenie na jednym ogniu...

- Co? - już miałem przytaknąć gdy po swojej lewej wyczułem, że dołączył do nas kolejny demon. - Witaj Bethezerze, Dantalionie.

- Witaj Sothcie - odparliśmy wspólnie. Bethezer dodał. - To stare, ludzkie przysłowie... pasuje do sytuacji.

Dla mnie sprawa jest jasna... Żaden z Wysokich Demonów nie postrzega Zakonu jako sojusznika. Pursos chce go wzmocnić, ale ma ku temu powody... niezbyt mocne, ale coś musiało go skłonić do takiej decyzji. Jednak, tak samo jak Abaddon, chce zagłady tego świata aby powstrzymać wzajemne wyrzynanie się istot materialnych i dokończyć dzieła z rąk demonów. Bardzo pasująca mi zamiana miejsc.

- Mamy jakiś plan działania? - spytał Soth gdy galaktyka Aida znalazła się w zasięgu naszego "wzroku". Choć bardziej pasowało by wyczucia... tego cierpienia. Kompani również to zauważyli. - Całkiem wesoło się zabawiają, nie sądzicie? - rzucił Soth.

- Tak... tym lepiej dla nas - mruknąłem zadowolony. - Przyda się jednak wiedzieć do czego jesteśmy zdolni. Moim celem jest otwarcie Bramy, która rozpocznie inwazję demonów co pewnie wiecie. Dodatkowo najlepiej działam w mroku.

- Cóż, jako jedyny z was potrafię przejść w pełni sił do materialnej formy i posiadam jedną z najpotężniejszych tarcz antymaterii. To chyba oczywiste, że jestem z tobą aby zapewnić ci osłonę przy odprawianiu twojego "rytuału". - zaśmiał się.

- Ja z kolei używam mirażu, ale mam dar przekonywania... - wysyczał złowrogo. Zapomniałem już, że przyjmuje postać wężowego demona. - Jestem w stanie przekonać nawet najbardziej oporne umysły aby służyły moim zachciankom.

- Może okazać się to przydatne... - gdzieś krystalizował mi się plan. Zamiast wykorzystywać miejsce gdzie użyli ten swojej broni masowego rażenia można by zaoferować pomoc jednej ze stron, a ta zapewniła by ukryte miejsce... może w jakieś świątyni skąd mógłbym rozerwać niebo i zapoczątkować dzieło zniszczenia. Tak... może się udać.

- Czyżbyś na coś wpadł Dantalionie?

- O tak... - rzuciłem zadowolony własną przebiegłością. - Zapoznam was na miejscu... czyli za chwilę.

Galaktyko Aida... dotarliśmy.

---

Żeby nikt nie posądził mnie o to, że moi demoniczni towarzysze są przepakowani tutaj opiszę jakie posiadają techniki (z ofc, ograniczeniami dla postaci graczy):

*) Bethezer: + Przeniknięcie (S) - czy trzeba tłumaczyć? ^^ + Tarcza Antymaterii (S) - najprościej rzecz ujmując, demon potrafi otoczyć siebie i najczęściej jakiś obszar dookoła tarczą negacji, która zamienia w nicość większość ataków; w tym czasie sam jest nieruchomy i nie może atakować a po użyciu techniki potrzebuje chwili odpoczynku

*) Soth: + Wewnętrzny Głos (A) - działa trochę jak 'Opętanie', ale nie wymaga fizycznej obecności demona w duszy ofiary, wystarczy, że kontroluje się jej umysł rozkazując jej siedząc bezpiecznie w ciemnościach; + Sfera Hipnozy (S) - technika, w której demon ujawnia swoją obecność, ale rozpościera swoją wolę na umysły istot żywych w danym obszarze... im większy tym więcej zużywa sił (może to być kontrola umysłu, której jednak ofiara może zostać łatwiej wyrwana przez zaklęcia Zakonu niż przy technice 'Głosu' bądź halucynacje odwracające uwagę jak chociażby iluzję demonów)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wspominałem już, że cię NIE-NA-WIDZĘ? - spytałem Gerarda.

- Mhm - odparł mój współlokator najwyraźniej zajęty czym innym.

- Najwyraźniej nie dość razy - stwierdziłem bardziej do siebie niż do niego.

Trzeba jednak przyznać, że mamy nadludzkie zdolności do pakowania się w tarapaty. Jak nie on to ja, trzeba być uczciwym. Dziś najwyraźniej jest dzień pana Gwiazdora. Przez chwilę zastanawiam się w jaki sposób mogłoby być jeszcze gorzej, ale wpadło mi do głowy kilka takich pomysłów, że lepiej nie kusić losu. Pielenie chwastów. Na tej planecie to może znaczyć cokolwiek. Nie zdziwię się, jeśli opiekunowie przyniosą z magazynu wojskowe miotacze ognia. Albo plazmy. I w tym momencie przypomniałem sobie...

- NA WSZYSTKIE DEMONY NEGACJI!!!

Wzbudziłem tym spore zainteresowanie. Gdy zorientowałem się, że wszyscy się na mnie gapią nieco się zgarbiłem i ukryłem w ramionach. Niemniej przez to całe zamieszanie właśnie straciłem, czy raczej wkrótce stracę, jedyny kurs jaki mnie interesował w tym piekielnym miejscu. Akurat językoznawstwo nie jest specjalnie potrzebne bym opanował drzemiącego we mnie smoka, więc nikt nie będzie miał skrupułów by wylać mnie na zbity pysk. Ok, ale nadal ten dzień może być gorszy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chwasty? Chwasty?!? Dyrcio chyba zgłupiał... Wiadomo, Strażnikami jesteśmy i te sprawy, ale CHWASTY?!? Szedłem zatopiony we własnych myślach, ledwo słysząc narzekania Shin Tao. Jeszcze się okaże, że 'chwasty' mają 5 metrów, potrafią chodzić i lubią przekąsić człowieka w sosie własnym... Do tego miałem dziś wieczorem spotkać się z siostrą Reliki. Chociaż... To może dobrze, że do tego nie dojdzie, wnioskując po dzisiejszym zachowaniu Reliki. Jeszcze by znalazła coś bardziej morderczego niż treningową zbroję wspomaganą. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym.

- NA WSZYSTKIE DEMONY NEGACJI!!! - podskoczyłem ze strachu, trzymając się za serce.

- CHCESZ MNIE WYSTRASZYĆ NA ŚMIERĆ?! - wydarłem się na Shina - Co ty sobie myślisz, krzycząc tak znienacka? Rozum ci już do końca odjęło... - nagle przeczesałem włosy i posłałem Seksowny Uśmiech Nr 3 w kierunku jednej z przyglądających się nam uczennic. Długie uszy, złote włosy, błękitne oczy... Cudo.

- Witaj słońce - podszedłem i chwyciłem jej dłonie - To jednak będzie szczęśliwy dzień, skoro spotkał...

- RUSZ SIĘ! - krzyknął poirytowany Shin, płosząc tym samym zarumienioną dziewczynę, która pisnęła i zawstydzona odeszła gdzieś z koleżankami, oglądając się jednak przez ramię. Może później coś z tego będzie... - Mamy zaraz być przy bramie.

- Dobra dobra, ale mógłbyś chociaż nie płoszyć dziewczyn... A potem dziwi się, że nie ma powodzenia - to drugie zdanie mruknąłem sam do siebie, starając się jednak zrobić to wystarczająco głośno, by Maruda usłyszał.

Po kilku dobrych minutach doszliśmy do bramy. Byliśmy pierwsi, w sumie nic dziwnego, Shin tak się śpieszył, że pewnie reszta dopiero się szykuje. Usiadłem na brzegu jednego z filarów, wyciągnąłem gitarę i zacząłem sobie brzdąkać dla zabicia czasu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...