Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

- Dlatego powiedziałem, bo chciałem byście byli świadomi, co może pójść nie tak.

Ogromny huk i oślepiające światło. Jedna z dzielnic przestała istnieć wraz z mieszkańcami tamtejszej części Miasta.

- Ha! Nie dość że wampirzyca przedstawiła swój plan zwampirzenia, to jeszcze Bajcur daje pokaz siły. Teraz mieszkańcy muszą zrozumieć, że muszą sie zjednoczyć, bo pokorną pozą nic nie zdziałają. Teraz... - spoważniał na wzmiankę o ciele od kocura - Proszisz o moją ulubioną zbroję, a teraz zacząłeś sam pogrążać się w moich oczach tym "podarkiem". Czego zarządał w zamian za ciało? A może to ty wyszedłeś z jakąś propozycją? A może starasz się ugrać jak najwięcej dla siebie, korzystając z pomocy obydwu stron? Liczę na obszerne wyjaśnienie. Poza tym nie uważasz, że ja lepiej odegrałbym siebie jako przynęta?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Myślałem, że nie żyjesz. - zamilknął na chwilę, żeby przyjrzeć się dokładnie jego twarzy.

- Zaprawdę, parę razy też mi się tak wydawało... - odpowiedział cicho, ni to do Casula, ni do siebie.

- Ale jednak żyjesz! Nawet nie masz pojęcia jak sie cieszę. Ty na pewno będziesz walczył z armiami Piekła i Otchłani. Hmm... Czy skoro ta Reavy jest córką Mrokasa, a Mrokas to część ciebie, to czy to oznacza, że Reavy jest twoją córką? - zamilknął na chwilę - Przepraszam. Rozkojarzyłem się. Tak czy owak... Musimy się gdzieś zebrać, ale jak zauważył Ravenos, u nas nie jest bezpiecznie i musimy znaleźć nową kryjówkę. Oto moja propozycja. Możemy skryć się w jednym z podwymiarów mojego Planu Krwi. Tam będziemy mogli siedzieć nieniepokojeni przez nikogo. Będziemy również mogli stamtąd obserwować każde miejsce, gdzie poleje się krew. Ryzyko, choć nikłe, jest takie: Gdy w Mieście nie będzie ani kropelki krwi poza istotami żywymi, nie będziemy mogli wrócić do miasta tą samą drogą i prawdopodobnie wyjdziemy wiele tysięcy, jeśli nie setki tysięcy kilometrów za Miastem i praktycznie odpadniemy z tej gry.

Ponieważ w chwili, gdy Markos rozmawiał z kropelką krwi umieszczoną w jego kieszeni, został on zaczepiony przez kilku demonów-dryblasów, bard ów nie słuchał uważnie planu Casula. Miast tego próbował zachować swoją rzyć w niezmienionym stanie.

- Te, kolo! - zaczepił barda jeden z demonów, z półtorametrowym kijem bejsbolowym z zakrwawionymi kolcami. - Przejścia, kufa, nie ma. - i wystawił zdeformowaną rękę tak, że zatrzymał rozpędzonego barda.

- Właśnie, kufa! - potwierdził drugi, grzebiąc sobie między krzywymi zębami toporem. - Albo cię, kufa, zlejemy...

-...albo zabulisz i cię, kufa, zabijemy.

- To jak, kufa? Bedzie manto?

- Panowie, spokojnie. Jestem pewien, że jesteście dość inteligentni... jak na swoich pobratymców. Umówmy się więc. Uciekniecie wraz z resztą do tej waszej Otchłani, albo wrócę tu z kolegami i to my spuścimy wam manto - rzekł bynajmniej nie poetycko i szybko odskoczył do tyłu, wyciągnął rewolwer i miecz, a następnie - zanim demony zdążyły zareagować - doskoczył do jednego z nich, odrąbując mu głowę, drugiemu zaś odstrzeliwując łen.

Reavy siedziała ciągle w Otchłani, starannie kierując grupami wampirów, a także - pod nieobecność Kota - demonów. Na jednym z ekranów ujrzała elfa, który rozbijał jednak mniejsze grupy agresorów i wspierał ich ofiary.

Kto to w ogóle jest? Bajcurus się wścieknie, jeśli zobaczy, że ten elf krzyżuje nasze plany, i znowu w gniewie coś potłucze... Trzeba coś z nim zrobić.

Ponieważ bardowi nie udało się na nowo "nawiązać połączenia" z Casulem, a nie wiedział, gdzie się on znajduje konkretnie, trochę czasu - którego upływ na szczęście spowolnił, bo trwało by to z pewnością o wiele dłużej - minęło, zanim zdyszany bard wpadł do pomieszczenia, w którym był i Ravenos, i Casul.

- Oho, nareszcie ktoś, kto może mi pomóc. - wyraźnie się ucieszył, zapewne z tego, że jego oczom nie ukazały się po raz kolejny dziewice do uratowania i demony do ubicia. - Ustaliliście coś do tej pory? Nie chciałbym się narzucać, ale trzeba się spieszyć. Co do Reavy zaś, to... - zadumał się. - to... chyba nie jest moją córką. Ale... czy ktoś powiedział, że jedno dziewczę nie może mieć dwóch ojców? Zresztą, nieważne! Jaki mamy plan i co robimy? - poganiał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ze zrezygnowaną miną słuchał wyrzutów Casula na temat domniemanej dwulicowości Ravenosa, cóż, nie ma co, nowszego newsa nie było. Miał zamiar wytłumaczyć bogu wszystko, ale nagle wpadł tatuś wampirzej antagonistki.

-Oo, cześć Markos! Widzisz, chętnie bym Ci tu poopowiadał o naszym planie, ale najpierw trzeba go ustalić. Moja wersja - idziemy do bunkrów we właśnie zniszczonej dzielnicy, gdzie jest stara elektrownia i wszystko, a tam zbieramy siły, ale aktualnie jestem oskarżony o zdradę. Więc... Poczekaj momencik. Przestudiuj mapy, jak chcesz.

Rzucił bogu artystów zwinięte w rulon papiery, a sam ściągnął na moment swój cylinder, wyciągnął ładną, drewnianą walizkę i rzucił na stolik. Momentalnie się otworzyła, pokazując sporą planszę z małymi figurkami bóstw. Sunęły one powoli w różne miejsca. Widać było wszystkich. Ravenos, Casul, Bajcurus, a nawet Ci, ktorych teraz brakowało, jak Tytokus, Selena, Lunarion.

-Widzisz Towarzyszu, każesz mi się spowiadać. Rozumiem to. Nawet dobrze. Ale w ten sposób... Zrażasz do siebie wszystkich. Co z tego?

Wyciągnął fajkę kawową i zapalił. Przyjemny, kofeinowy dym unosił się w górę.

-Nasz czas się kończy. A Ty chcesz to zatrzymać. Lub chociaż spowolnić. Pamiętasz stare czasy Casulono? Było nas więcej. Dużo więcej. Nikt nie mógł nas zatrzymać, bunty na Sewastii, Antyfanus, czy cholibciawieco, gdy musiałem się łączyć z Khabumussem. Daliśmy radę wszystkiemu, ale tylko, gdy się trzymaliśmy razem. A teraz?

Część dobrze znanym bogom wizerunków sunęło na krańce gry i spadało na ziemię z głuchym, zimnym dźwiękiem.

-Selena? Gdzie teraz jest? Solarion, którego zawsze lubiłem w ciepłej postaci? Lunar? Twój brat i bratanek?! Gdzie są?! Brakuje ich. Możliwe, że kiedyś wrócą, ale co z tego? Kiedyś nasz czas się skończy. Zajmą go Ci, którzy trzymali się razem.

Na mapie pionek przedstawiający Kota zajął miejsce na środku. Każdy element gry stanął w ogniu.

-Chcesz powstrzymać kota. I nasz koniec. Dobrze wiesz, że bez wsparcia Ci się nie uda. A kto został? Ty, Markos? I? Wymień kogokolwiek! Dlatego mnie nie odrzucisz Casulono. Zbyt dobrze wiesz, iż każdy sojusznik mniej zbyt mocno przybliża koniec. Możliwe, że pomagam i Tobie i jemu. Ale musisz zaryzykować.

Uśmiechnął się na koniec i dmuchnął mu dymem w... Ee... Twarz?

-To jak, Towarzysze, wywalamy kotka z gry?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W tej chwili dach budynku, w którym się znajdowali, pękł na dziesiątki sporych kawałków, a ogromny łoskot zabrzmiał w ich uszach, głowach, hełmach. Wokół unosiło się trochę pyłu, ale szybko opadł, odsłaniając Holzena, który wylądował niedaleko nich.

- Wątpię, czy wywalenie Bajcurusa to dobry pomysł. Jakby mu zależało na całkowitej zagładzie, to byśmy już tu nie stali - odrzekł, podnosząc się na równe nogi. - On lubi się bawić, a jeżeli tak, to nie sądzę, byśmy chcieli uczestniczyć w grze na jego zasadach. Z drugiej jednak strony... Lepsze to, niż czekanie na śmierć, tak więc idę z wami. Zwłaszcza, że to dzięki mnie masz ciało, Ravenosie. Nie żebyś sobie nie poradził sam.

Stanął przy stanie i się oń oparł. Wskazał palcem na Markosa, który nie wyglądał lepiej niż ostatnio i pokazał, że ma do niego podejść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Holzen? Jednak przetrwałeś akcję na Normandii. Całe szczęście. Szkoda, że ty też masz jakieś interesy związane z kotem.

Odgonił dym zasłaniający twarz Rava.

- Mądrze mówisz. Trzymaliśmy się razem i zawsze wychodziliśmy zwycięsko. Nawet mimo pomocy Bajcurusa. Jednak czasy się zmieniły. Jak sam zauważyłeś, jest nas mniej. Nic na to nie poradzimy i sami musimy zatroszczyć się o naszą rzeczywistość. Dlatego nie mogę pozwolić sobie na wbicie noża w plecy. To może przekreślić szanse na zwycięstwo. Jednocześnie nie mogę odrzucić jakiejkolwiek pomocy. Jeden sojusznik więcej może wiele zdziałać.

Oparł się o ścianę. Począł rozważać wszystkie za i przeciw. W końcu odezwał się.

- Zgadzam się. Zagram w twoją grę. - wyprostował się - Lepiej idźmy już. Holzen i Markos udowodnili, że jeśli ktoś nas szuka, to znajdzie.Proponuję też wejść po drodze do jakiegoś warzywniaka. Może jakiś czosnek ocalał z tych zamieszek...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Markos spojrzał pytającym wzrokiem na Holzena i, gdy Casulono skończył mówić, powiedział do towarzyszy:

- Obawiam się, że czosnek to tylko zabobony i na te wampiry nie zadziała. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że jest po prostu bezskuteczny. W każdym razie, przygotujcie się, a ja zamienię słówko z Holzenem - i podszedł do przyjaciela.

Będąc już na stronie, rzekł nieco ciszej:

- O co chodzi?

- Nic specjalnego... Chciałem zobaczyć, jak Ci się powodzi, czy bez problemów udało Ci się ożyć, czy miałeś chwilę, by skontaktować się z Seleną. Nie mieliśmy zbytnio okazji by porozmawiać, dzięki swoją drogą za pomoc, chociaż nie wiem, jak długo tak pociągnę, no i... - przełknął niemrawo i westchnął - co sądzisz o tym wszystkim, co się ostatnio stało... co sądzisz teraz o mnie czy o tym, kim lub czym byłem? Jak myślisz, a może wiesz, co przyniesie przyszłość?

Bard nad bardy westchnął tak, że Rav i Casul na pewno go usłyszeli.

- Zapewniam, że ze mną nie jest lepiej niż z Tobą. Ty trzymasz się całkiem dobrze, jeśli wziąć pod uwagę, w jakim stylu do nas wpadłeś. A skieruj swe źrenice na mnie. Kogo widzisz? Wychudłe, oszpecone wspomnienie radosnej i pełnej wigoru istoty, która miała po co i dla kogo żyć. Zielonowłosej nie widziałem od dawna, ale każdy dzień bez niej zdaje się trwać wieki. Ja jestem coraz bardziej zmęczony, choć staram się to ukrywać. Co gorsza, zdaje mi się, że Selena od jakiegoś czasu po prostu... przestaje mnie interesować. Jakby całe moje uczucie do niej zgasło w chwili mojej śmierci, być może jeszcze wcześniej. Do tego wciąż mam koszmary, nawet gdy nie śpię, a po prostu zamykam oczy - ciągle widzę kogoś, kto do złudzenia przypomina mi Mrokasa i mówi, że jestem sam... I ja się naprawdę czuję sam. Wiem, że jesteś tu i ty, i Casul, i Ravenos, którego od dawien dawna nie widziałem, ale... mam wrażenie ogromnej pustki... tej Pustki, z którą parę razy już się zetknąłem. I... czuję jej lodowaty uścisk na gardle, choć nie wiem, czy to ma jakikolwiek sens. Po prostu znów żyję, ale nie mogę powiedzieć, bym odżył na nowo. Czuję się, jakby w chwili mojej śmierci, umarła znaczna część mnie i nie odżyła wraz ze mną... choć wiem, jak głupio i bezsensownie to brzmi. W ogóle, wszystko co się dzieje wokół mnie nazwałbym jednym, krótkim słowem... Bezsens...

Opuścił głowę i zakrył twarz obiema dłońmi:

- To wszystko jest bezcelowe. Jeśli teraz powstrzymamy Bajcurusa, zemści się w przyszłości, albo sam, albo z Reavy, albo z kimś jeszcze innym. A jeśli uda nam się go pokonać, przyjdą po nim następni. Nie mówię, że powinniśmy się schować i czekać, aż nas znajdą i wyrżną, ale... to, co zamierzamy zrobić, jest bezcelowe. Uratuję jedną istotę - zginie dziesiątka innych. Powstrzymamy Mroczny Sojusz v2, a zostanie zawiązany jeszcze inny.

Podniósł głowę i, odkrywając twarz, powiedział do Holzena patrząc prosto w jego oczy:

- Spójrz na mnie - wskazał ręką na siebie. - Spójrz na siebie samego - pokazał na olbrzyma. - Spójrz na Ravenosa i całą chmarę... jaką chmarę, prawie nikogo tu nie ma. Spójrz na nas wszystkich - jesteśmy tylko wspomnieniem dawnej potęgi, jedności... - zrobił przerwę, ale zrobił minę sugerującą, by Holzen poczekał jeszcze z odpowiedzią. W końcu rzekł - Pomogę im wykonać ten plan, bo siedzenie w miejscu jest jeszcze bardziej pozbawione sensu, niż ta syzyfowa praca. Nie pytaj mnie, co przyniesie przyszłość. Nie wiem, nie widzę nic, poza samym sobą pośród... niczego... Pustki - zrobił jeszcze jedną pauzę, które pewnie zaczęły już Holzena irytować. - Mogłeś mnie po prostu nie ratować. A ja mogłem nie ratować ciebie. Oszukujemy tylko nasze przeznaczenie, a jest nim... śmierć i zapomnienie. Zastąpią nas silniejsi, potężniejsi, pewniejsi siebie. Tacy jak Bajcurus chociażby. Dlatego nasz dalszy byt jest... wiesz jaki. Bezcelowy. Możemy tylko opóźniać moment, w którym nadejdzie nasza zagłada, ale pewne jest, że kiedyś to wreszcie nastąpi...

Ponownie westchnął i tym razem już nic nie powiedział, czekając na reakcję Holzena.

- Mrokas zginął. Sam go przebiłeś bronią, która jaka jedna z niewielu mogła zranić boga. Niestety, i ty to odczułeś, na szczęście tą... niedogodność udało nam się naprawić. Jesteś żywy i żywym udało mi się Ciebie wskrzesić. Nie jesteś liczem czy rycerzem śmierci, ale to zrozumiałe, że czujesz chłodny pocałunek śmierci i pustkę. Mrokas zginął i pewno dlatego masz te koszmary. Część "Ciebie" zginęła. Moja część też zginęła... Tylko, że zamiast coś stracić, zyskuję... a to co do mnie powoli dochodzi... Cóż, wolałbym być na Twoim miejscu, że tak powiem. Nie jest miłym wiedzieć, ilu ginęło z twojej przyczyny. Cóż - spodziewałem się, że oszaleję z tego powodu, ale, jak widać, żyję, chociaż nie wiem jak długo, ale to nie jest ważne w tej chwili. Czy znajdę nowe serce, czy nie, to nie Twoje zmartwienie, jesteśmy kwita.

Coś wyraźnie się stało, bo z Holzena nie biło już ciepło, cień radości czy cokolwiek, co mogłoby wskazywać, że to ciągle on... To co mówił, było chłodne, proste, lakoniczne. Po chwili milczenia, kontynuował:

- Walka nigdy się nie kończy. To, czy do niej przystąpimy i jaką będziemy mieli w nią rolę, zależy od nas. Walka jest czymś, co się nie zmienia, co pozostaje, co istnieć będzie po tym, jak i my zginiemy. Może wszystkim jest to, do czego nas powołano? Może to, co jest naszą wolą, chociażby było nią przełamanie losu? Nie wiem. Nie zapominaj, że przyszłość nie jest ustalona. Sami ją kreujemy.

Odetchnął głęboko i zrobił dłuższą przerwę.

- Dla mnie celem jest to, by nie powtórzyło się to, co przez ostatnie setki tysięcy lat doświadczały niezliczone istnienia. To, że będą cierpieć i ginąć... tego nie powstrzymam... Mogę za to powstrzymywać samozagładę, odwlekać czyhające zagrożenie...

Uśmiechnął się jednak blado i dodał:

- Bajcurusa się nie obawiaj. On odrzucił moc, gdy była już mu praktycznie dana. On ma inny plan, bynajmniej nie kończący się wyłącznie władzą. Na razie jest jeszcze nieszkodliwy i... może tak powinno pozostać? Może po prostu powinniśmy za nim ganiać i ukręcać mu nosa, gdy tylko znów wyjdzie? Zachowanie spokoju, stabilności, równowagi... takie tam bzdury, ale kto wie? Może to mniejsze bzdury od innych?

Przestał się opierać i stanął prosto.

- Znalazłem pewną recepturę alchemiczną. Nie jestem do końca pewny, co zeń wyjdzie, ale gra jest warta świeczki. Jeśli się uda, nigdy już tak wielkie zło nie będzie moim udziałem... Niestety, potrzebuję wielu składników i... nie wiem, czy mógłbyś załatwić krew drzewca? Naturalnie, wolałbym żeby nie było przy tym cierpienia...

- Naiwnyś - palnął bard. - I głupiś - dodał, po czym odwrócił się na pięcie i już zaczął stawiać pierwszy krok, ale nagle ocknął się i ponownie zwrócił w stronę Holzena.

- Ale dobrze. Jeśli ma ci to poprawić samopoczucie, pomogę ci. Jeśli uważasz, że możesz coś zmienić, pomogę ci. Zdobędę dla ciebie tę krew, ale pod jednym warunkiem. Właściwie dwoma - przybliżył się do przyjaciela. - Po pierwsze: gdybym kiedyś powiedział coś w stylu tego, co wypłynęło z mych ust przed chwilą, uderz mnie. Spraw, bym się ocknął i przestał tak myśleć. Nie chciałem cię obrazić... Po prostu... Mam teorię, według której mój dawny "Ja" składał się w połowie z Mrokasa, i w połowie z Seleny.Oboje zapewniali mi chęć do życia, dzięki każdemu z nich miałem w nim cel. Jednego chciałem uśmiercić, by bronić Selenę, i dążyłem do tego choćby nie wiem jakimi sposobami chciano mnie powstrzymywać. Dla drugiej chciałem żyć, bo przy niej mój byt nabierał barw. Czułem, że gdy jesteśmy razem, zieleń otacza nas dokoła i jednocześnie jest w naszych sercach, złączonych ze sobą - nieprzerywalną nicią. Teraz, gdy obok mnie nie ma kogoś, kto nadaje mojemu życiu cel - jak choćby zlikwidowanie go, oraz kogoś, kto uprzyjemnia mi to życie i sprawia, że nawet bez żadnego celu mógłbym żyć, byle tylko z nią... jestem pusty. I to drugi warunek: pomóż mi w... hmm... "wypełnieniu" siebie. Pomóż mi znaleźć cel i kogoś, dla kogo będę miał po co żyć. Choćby to była nawet R... znaczy... W każdym razie, jeśli obiecasz mi to, wtedy Ci pomogę.

Holzen zamyślił się.

- Co do pierwszego, to jest to do załatwienia od... hmm... ręki, względnie pięści. Co do drugiego... Hmm... Mam nadzieję, że wiesz, że nie prosisz o mało. Mrokas był częścią Ciebie i też ją... kochał... powiedzmy. Umarł, więc część miłości też umarła. Na szczęście miłość jest kwiatem, więc trzeba ją podlać... Taką przynajmniej mam nadzieję. Może to naiwne, niemniej gra jest jeszcze warta świeczki. Jeśli to nie to... Cóż... Jeżeli zdołam i do tego czasu mnie nie zniszczą, to Ci pomogę. Bez względu na to, czy jest to warunek pomocy dla mnie, czy nie. Wystarczyło, że byś mi to powiedział, a bym Ci pomógł. Chociaż tyle mogę zrobić po tym... wszystkim...

Markos uśmiechnął się, choć uśmiech ów zdawał się całkowicie skrywać pod masą blizn.

- Powiedzmy, że twoim celem, który nie pozwoli ci umrzeć, będzie pomoc mi, a moim... - zamyślił się. - ...przywrócenie do życia martwej części mnie. Stoi?

- Powiedzmy, że to jeden z elementów celu. Stoi.

- Dobra. Zaczekaj moment... Choć to właściwie nie potrwa nawet chwilę.

Bard wyjął spod płaszcza nieco już przykurzoną karafkę panowania nad czasem i dmuchnął na nią, a nagle cały świat zastygł w bezruchu, pozbawiony jakichkolwiek barw. Jeno Markos pozostał nie zmienił swego stanu i czym prędzej udał się do swojego królestwa (teleporty - wszak technika na tyle jest zaawansowaną, że nie trza już tam zap... zasuwać na piechotę).

Szybko przywołał do siebie jedno z Żywych Drzew. Wiedział, że nie ma całkowicie bezbolesnego sposobu, by zdobyć krew drzewca, ale...

...ale starał się to zrobić możliwie najmniej boleśnie. Wyjął miecz i uciął drzewcowi najmniejszą z gałęzi, do nowo powstałej rany zaś przyłożył niewielką fiolkę i zebrał kilka kropel drzewcowej krwi, po czym szybko zatamował ranę.

Miał do siebie żal o to, że postąpił tak źle, ale może Holzen miał jakiś lepszy pomysł niż Ravenos... Kto wie?

Bard szybko wrócił do Miasta, a czas znów płynął jak dawniej. Markos wręczył więc olbrzymowi fiolkę z krwią o dość dziwnym kolorze i dodał:

- Nie pytaj, jak ją zdobyłem...

- Nie zamierzałem. Dziękuję. Teraz bierzmy się za ustalanie z innymi.

Reavy obserwowała i podsłuchiwała rozmowę Markosa z Holzenem.

- Jak łatwo mu coś wmówić... Nigdy nie przychodziło mi to z taką łatwością- mówiła, trochę zdziwiona, a trochę zasmucona, że bard się jej jednak całkowicie nie poddał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

hahaha Cygnusik rozbawiłeś mnie, naprawdę poprawiłeś mi humor.

<Uderza go w dłoń>

A teraz serio, za stary jestem na takie układy, albo wszystko albo nic. W tym wypadku zagrałem i przegrałem takie jest życie. Lecz tym razem jakoś mnie to wcale nie boli, nawet nie mam ochoty na zemstę, twoje miasto jest zniszczone, ludzie martwi, a armia rozbita. Ktoś pewnie dokończy moje dzieło. Mam lepsze rzeczy do roboty, słyszałem, że w Equestrii jest jakaś księżniczka Celestyna która nie zadbała o odpowiednią armię. Chyba ją odwiedzę, zawsze chciałem być władcą w jakimś miłym miejscu, no i poznam Pinkie Pie, YAY!

<Pokazuje Cygnusowi środkowy palec* i znika>

-

<W posiadłości Pympa>

No więc Moith pozbierał zabawki i zrobił sobie wakacje, chyba mu troszkę pomogę,a potem zajmę jego miejsce. Ciekawe czy lubi mmmmmmmmbanany?

<Zbiera swoje rzeczy, sprzęt i sługów i znika. Lecz najpierw wysyła bombę Kotkowi.

Jego posiadłość wybucha, a fala elektromagnetyczna uszkadza cały sprzęt elektroniczny używany przez bogów>

================

*Cygnus się zgodził na ten gest

-

I tak po dwóch latach znudziło mi się OA, chciałem nie pisać ale Cygnusik prosił bym zakończył jego wątek. Jak kiedyś najdzie mnie ochota na powrót to pewnie to zrobię.

NIKT NIE MA PRAWA ROBIĆ CZEGOKOLWIEK Z MOIMI POSTACIAMI! Jakakolwiek interakcja, manipulacja, atak, złe spojrzenie czy inna próba kontaktu jest zakazana! Nie wolno nawet się do nich zbliżać, to samo dotyczy zbliżania się do Equestrii i atakowania jej.

No to tyle z mojej strony

*Użytkownik Syskol wylogował się*

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Cóż, nie to nie...

<Bóg udał się do swego Pałacu, gdzie jednym pstryknięciem przywrócił pole bitwy do porządku>

- Ma się ten serwer... Griefer jeden...

<Powędrował też do Tajnych Podziemi Cygnusa mijając po drodze bijące światłem w oczy neony krzyczące: "TĘDY", "DROGA DO PODZIEMI".>

- Sie zgubić można, człowiek nie wie gdzie iść... Tak tu jasno...

<Nareszcie otworzył wielkie dębowe drzwi za którymi ukazała się sala. Z pomnikami. Byli tu wszyscy bogowie którzy kiedykolwiek przynajmniej chuchnęli na OA, i odeszli. Ze smutkiem Cygnus zrobił kolejne dwa posągi - Moitha i Syskola>

- Debile... Ech, będzie mi ich brakować...

<CZARNO - BIAŁY POKAZ ZDJĘĆ TYCHŻE BOGÓW OKRASZONY SMUTNĄ MUZYCZKĄ>

- Dobra, czas zrobić porządek na osiedlu...

<Zapuszczona dzielnica Pałaców wyglądała okropnie - siedziby bogów rozpadały się, w ulicach były dziury, a klomby zarosły chwastami. Totally like Pripyet. Na bramach do rezydencji bóg lodu rozwiesił tabliczki "nie wchodzić - zagrożenie katastrofą budowlaną i inną śmiercią". Niektóre tylko domy były dobre, ale były one zamieszkane... Jednak w okolicy domku Cygnusa nikogo nie było, czuł się więc samotnie...>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

We wszystkich telewizorach w Mieście pojawiła się uśmiechnięta kocia twarz.

- Panie i panowie, witam w pierwszej edycji programu "Róbcie, co każę, albo coś rozwalę!". Uczestniczą w tym programie moi znajomi bogowie, którzy chcą oswobodzić Miasto, a także ci, którzy pomogą mi was terroryzować. Mueheheh. Jestem prezenter Bajcurus, a zarazem wasz nowy dyktator i terrorysta.

Podrapał się za uchem.

- Zasady gry są proste! Będziecie robić to, co sobie ubzduram, bo jak nie, to wysadzę jakąś część miasta. Robiąc, co wam każę, dostaniecie więcej czasu na zaplanowanie kontrataku. Proste. Dodam tylko, że wszyscy opuszczający lub przybywający na Miasto zostają natychmiast zestrzeleni, chyba że to bogowie uczestniczący w naszym teleturnieju. No więc, zabawę czas zaczać!

<muzyka z milionerów>

- Pierwsze zadanie: Niech wszyscy bogowie Miasta zaczną szukać osobnika znanego jako Ravenos. Obiecał pomóc mi was terroryzować, gdy dam mu prezencik. Ja swoją część umowy wypełniłem, teraz czas na niego... A skoro nie spieszy się z odwiedzaniem mnie, to wy go pospieszycie. Mueheheh. Lepiej się spieszcie - nie wiecie, kiedy skończy się czas, i jedna z waszych dzielnic zrobi ładne *bum*. Muahahahahaha!

--------------------

Markos jest zbyt zajęty przekraczaniem Wrót Baldura, aby napisać co-posta, piszę więc sam. Reavy może być 'drugą prezenterką', nie wiem, improwizuj. Chyba, że zapomniałeś. To my ci z Ravem przypomnimy.

<koniec orędzia do Markosa>

PS szkoda, że Syskol odszedł. Był dobrym graczem <zazwyczaj>.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wysłuchał z dziwnym spokojem pierwszego zadania.

- Więc jednak nie myliłem się co do ciebie. - zwrócił się do Ravenosa - A może masz jakieś przekonujące argumenty świadczące o twojej dobrej woli? Bo jeśli chciałeś grać podwójnego agenta, to twoja przykrywka, delikatnie mówiąc, została spalona. - niespuszczając wzroku z Kawosza i chwytając rękojeść miecza, powiedział do reszty - Musimy zadecydować, co dalej. Nie wiem, jak wy, ale osobiście jestem przeciwny doręczaniu Ravenosa do kota. Nie dość, że może wspomóc go, to jeszcze wie, dokąd zmierzamy. Po prostu uratowane Miasto będzie troszkę mniejsze. Gorzej jeśli zniszczoną dzielnicą będzie ta, w której jesteśmy, ale jestem skłonny zaryzykować.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Byłem z Bajcurusem po ciało dla niego... - odezwał się nagle Holzen. - Bez urazy Ravenos, ale mówił, że w zamian za ciało pomoże mu terroryzować świat. W sumie nie trzeba geniusza by na to wpaść, więc jedynym problemem jesteś Ty. W sumie nie obchodzi mnie, co się stanie z miastem. Bajcurus jest za... ekhm... rozbrykany, by wykorzystać to, co ma w garści. Jego czyny zaszkodzą tylko mu, przynajmniej na dłuższą metę. Powtórzę - nie brnijmy w te jego gierki, bo zrobimy to, czego on dokładnie chce. Miasto można odbudować i zasiedlić ponownie, a cała krzywda będzie na koncie Bajcurusa... nie żeby to było coś znaczącego w obliczu przeszłości, ale osobników nieznających go wcześniej, raczej do niego zniechęci. Jest jednak pewien szkopuł. Może warto by jednak wejść do gry, ale na nieco... zmienionych zasadach?

Zaszedł Ravenosa od tyłu i przyjrzał mu się uważnie, a następnie z lekkim uśmiechem, dodał:

- Widzę, że runiczne zaklęcie ciągle się zachowało, mimo zatarcia kształtów na czaszce. Dobrze dla nas, gorzej dla Ciebie, Ravenosie. Nic się nie bój, to nie bomba ze srebrem czy inne ustrojstwo. Po prostu pozwala na czasową zamianę ciał na tym, na którym wyryję podobny znak. Proponuję, by ktoś, może nawet ja, na te kilka godzin, zamienił się ciałem z Ravenosem, a następnie w jego... skórze... został dostarczony, oczywiście wcześniej odpowiednio... przygotowany... do Bajcurusa i trochę mu pomógł... Coś jak potrójny agent, z przeplotem i supełkiem. Naturalnie, takie działanie mogłoby udowodnić pewną... - spojrzał na Ravenosa - dobrą wolę... Po kilku godzinach moc zniknie - zamiana ciał natychmiast się odczyni i nie będę mógł już robić podobnie, także jest pewne ryzyko. To tylko... efekt uboczny stworzenia ciała z takiej materii w taki sposób.

Zaczął krążyć dookoła.

- Decydujmy, bo nie będzie czekał w nieskończoność.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do rozmowy wtrącił się i bard.

- No nie wiem... Może i co do Bajcurusa to masz Holzenie rację, ale pamiętaj, że towarzyszy mu ta - zdaje się, że rozsądniejsza - wampirzyca. Poza tym, jeśli mówiła prawdę, jest spokrewniona z Mrokasem, z którym przecież Kot mocno swego czasu narozrabiał. I nie najgorzej na tym wyszedł, wszak wciąż ma się całkiem dobrze - powiedział, po czym zamyślił się.

Reavy znalazła się nagle za Bajcurusem. Siedziała na wygodnym fotelu, z napisem na oparciu "Producent". Wskazała na jednego z wampirów, który szybko pobiegł do bufetu i przyniósł Wampirzej Pani drinka (z krwi oczywiście, bez alkoholu) z przeciętą cytrynką na krawędzi szklanki, słomką i palemką.

- Kotku... - rzekła po wypiciu paru łyków. - Nudzi mi się. Miasto jest już praktycznie nasze, a ty przeciągasz sprawę - wstała, podeszła do centrum sterowania, gdzie były dziesiątki monitorów, setki przełączników i tysiące przycisków. Spojrzała na jeden z największych, z napisem "detonacja", po czym zapytała - A co to robi? - i nacisnęła go.

Myślenie Markosowi przerwał wybuch budynku, znajdującego się w ich sąsiedztwie. Huk był niesamowity, a na jednej z szyb wylądowała czyjaś ręka i chyba wątroba, które po chwili zsunęły się na ziemię.

- Dobra. Ja się zamienię z Ravenosem. I tak nie mam co robić, a śmierć nie jest mi straszna - w końcu już ją pokonałem. Co gorszego od śmierci może mi się wszak przytrafić? To przecież nie mój brat, który mógłby mnie torturować przez wieczność... - i szeptem dodał - ...chociaż nie wiem, czego można się spodziewać po mojej siostrzenicy.

Podszedł do Holzena, spojrzał na Rava i dodał:

- To chyba najlepsza z opcji. Holzenie, rysuj na mnie ten znak runiczny i powiedz dokładnie, co mam zrobić, gdy już tam będę. No i... gdzie proponowałbyś mi to wyryć? - zapytał z ciekawością.

Reavy odwróciła się do Bajcurusa i - widząc jego wyraz twarzy (pyska?) - zrobiła niewinną minę:

- Och! Ja niemądra - i uśmiechnęła się, ale po chwili spoważniała i rzekła stanowczym tonem - Przestań się z nimi bawić, bo jeszcze z nami wygrają. Ja jestem producentem tego teleturnieju i chcę akcji, krwi i przegranej uczestników.

Potem wróciła na fotel, założyła nogę na nogę i kończyła drinka.

~~~~~

Spokojna głowa, kotku. Pamiętam o wszystkim.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajcurus wręczył Reavy rondel oraz miotłę.

- Kobieto, ty idź do kuchni. Tu się bawią meżczyźni.

Uśmiechnięta kocia twarz znów pojawiła się na wszystkich telewizorach Miasta.

- Ravenosa nie ma na horyzoncie... Czyli albo rebelianci się z nim policzyli za podwójną zdradę, albo... Coś razem knują. No cóż, tak czy siak, czas na moją ulubioną część programu - śmierć niewinnych ludzi! Na razie daruję sobie wysadzanie po kawałku mojego nowego królestwa, i przetestuję główną broń. III-haaa!

Kot wycelował działo cząsteczkowe zasilane energią z Elektrowni prosto w niewielkie państewko zwane... Sewastią.

- Nigdy więcej buntów w Sewastii! Płońcie!

*BuM*

- Ruszcie się z tym Ravenosem. Żywy, nieżywy półżywy, ważne żeby BYŁ. Uch. A teraz macie dwa dodatkowe zadania.

U rebeliantów pojawił się Listonosz Miecio, i dał im paczkę z zadaniami.

Pierwsze zadanie było diabelsko trudne, wymagało sprytu i zręczności.

Polegało na rozplątaniu słuchawek.

Drugie zadanie potrzebowało żelaznej logiki oraz nieprzeciętnego umysłu, gdyż była to najtrudniejsza zagadka matematyczna w historii podstawówki.

2+2*2=?

------------

Cyguś, jak nie chcesz wysadzenia sewastii, to napisz, że jakoś powstrzymujesz działo cząsteczkowe. Zdaję się na twoją kreatywność. Tylko chcę się upewnić że cię nie manipuluję.

EDIT:

@down żałuję, że cię nie zmanipulowałem... 0 kreatywności...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- O, działo cząsteczkowe... Na szczęście mam te systemy obronne, po Syskolu zostały... Hehehehehehehe...

<Energia została rozłożona, co sprawiło że nagle ceny prądu spadły na Volt na Amper, ku uciesze klubów nocnych, i smutkowi elektrowni>

- Dobra, skąd ta energia? Z Miasta? A cóż tam się dzieje?

<Zagląda przez lunetę>

- KOTEK! :trollface:

<Wyszedł wesołym krokiem, po czym zjawił się przed grupą bogów robiąc

, przy okazji wyrywając głowy mieszkańcom i demonom, wampirom, wszystkiemu...>

- AHEM, GENTELMEN...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- O! Cygnus! W samą porę. - Rzekł i nie spuszczając z oczu Ravenosa, wyciągnął miecz, i otworzył nim paczkę. Zawartość wysypała się na ziemię. Bóg wskazał końcówką ostrza słuchawki, które tkwiły w czyjejś kieszeni od stuleci. Nawet węzeł gordyjski mógł się schować przy tej plątaninie. - Masz takie malutkie zgrabne rączki, to gdy Holzen będzie przetasowywał ciała Ravenosa i Markosa, to możesz się zająć rozplątywaniem. - Casul zaś podniósł kartkę z działaniem. Po jego martwym ciele przebiegł dreszcz. Planował podboje, konstruował skomplikowaną broń masowego rażenia, dokładnie znał anatomię większości stworzeń, znał kilkadziesiąt (jeśli nie więcej) sposobów na spowodownanie śmierci, ale nigdy nie miał do czynienia z czymś takim.

- To może chwilę potrwać...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Powiedziałbyś że w tym momencie jestem z was najbardziej sprawny manualnie, to by wystarczyło...

<Przygotowany właśnie na takie kocie zabawy jak plątanie słuchawek odkurzył "Starom Kśenge Rozwjonzywańja Problemuf", w której było napisane jak rozwiązać taki supeł.>

- Cztery w prawo, osiem w lewo, zatańcz macarenę, wypij kakao, craftuj żelazo na tory, wyśpij się...

<Procedura odplątywania była długa i czasochłonna, niestety nie można było przeciąć węzła... Bogom zostało tylko czekać aż Cygnus skończy>

- Powinienem skończyć na wychodowaniu grosika na grzybie, więc bądźcie cierpliwi!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casul właśnie zakończył Telefoniczny Kurs Działań Podstawowych u prof. Sinusoidy. Ba, postanowił zainwestować w siebie i douczył się jeszcze systemów liczbowych. W końcu, pełen dumy i samozachwytu, drżącą ręką począł pisać odpowiedź:

2+2*2 wynosi: 111111 w systemie jedynkowym, 110 w systemie dwójkowym, 20 w systemie trójkowym, 12 w czwórkowym, 11 w piątkowym, 10 w szóstkowym [...] Następnym razem sprecyzuj, w jakim systemie chcesz wynik.

Zewsząd rozległy się głosy anielskie i trąby niebiańskie, gdy wysłał sługę do Bajcura. Po paru minutach uspokoił się i otrząsnął. Po czym zwrócił się do Holzena i Markosa.

- Panowie, wiem, że moja nauka zajęła trochę czasu, ale żebym zdążył przed waszym podjęciem decyzji? Ten znak to możecie nawet na (_!_) wyryć. W tamte okolice Bajcurus nie będzie raczej zaglądał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy Bajcurus usłyszał, że Casul stał się mistrzem podstawówkowej algebry, naszła go ochota, aby zaszyć się w klasztorze na jakieś 20 lat. Wynik był jednak poprawny.

- Uch. Co ja jeszcze mogę robić z machiną śmierci i bronią masowej zagłady? Nawet Sewastia bez problemu broni się przed wielkim miotaczem skompresowanej energii. Ale... Wiem! Przed tym się NIE obroni!

Nacisnął parę przycisków, pociągnął za dźwignię... i wprawił stację w ruch.

- Cała naprzód!

I wyprowadził potężnego kopniaka prosto w ekran komputera.

- Buachachacha!

Elektrownia zaczęła się przeciążać, i stała się niestabilna. W wyniku zderzenia z większym obiektem, eksplodowałaby z siłą.... Co tu dużo gadać, całkiem pokaźną. Wybuch wielkości Księżyca? Hell yea.

Kot rzekł do całego Miasta.

- No to teraz bogowie są waszą jedyną nadzieją. Powodzenia z akcją ratunkową! Miasto będzie lecieć aż dotrze do Sewastii, po czym rąbnie w sam jej środek. Tego nie rozłoży NIC!

I postawił przed kamerą klepsydrę, po czym wyszedł z sali kontrolnej i rzekł do Reavy:

- Teraz będą musieli zaatakować Elektrownię. Ja ustawiłem miasto na bezustanny kurs naprzód między galaktykami, a najbliższy obiekt, z którym można się zderzyć pojawi się za jakieś 300 000 000 lat. Ale oni raczej nie sprawdzą kursu, muehehehe. Zawsze wierzą mi na słowo, że ujawniam im mój mroczny plan. A plan jest taki: Wbijają do Elektrowni, po czym my.... Ją wysadzamy! Przeciążone systemy nie wyślą impulsu w inne dzielnice, aleeksplodują lokalnie, tylko z większą mocą. Stawiam 100$, że rozwalimy trzech bogów za jednym razem!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen czekał na odpowiedź Ravenosa, gdy ten nagle... przestał się zupełnie poruszać. Potem zaczął się powoli unosić w powietrzu, jakby ciągle miał starą postać, aż zostały tylko jego kontury.

- Dobra, plan A raczej odpada. Krótko mówiąc - niezbyt obchodzi mnie Elektrownia czy Sewastia, wiec proponuję związać Bajcurusa walką, pochwycić go w jakąś kulę nie do zbicia ograniczającą teleportację - Casul, chyba masz jeszcze plany hipersześcianu - i posłać dziada w cholerę. Chociażby na tydzień. Potrzebuję urlopu. Poza tym...

Wrócił do podpierania ściany.

- ...Cygnus się nie obrazi, prawda? Tyle razy dawaliśmy reset uniwersum, a mu coraz lepsze wychodziły te jego budowle, także...

Kurde, co ja gadam? Wypadałoby jednak uratować trochę żyć, bo to... chociażby marnotrawstwo? Poza tym... potrzebuję jeszcze czegoś do eliksiru...

- Ktoś ma inne propozycje? Może zadzwonić po jakieś wsparcie, dywersję, kocie chrupki albo kocie języczki...? Względnie możemy... Casul może... sprowadzić drugą zbroję i udawać, że się poddaje i nas zdradza.

Holzen stracił jednak cały zapał. Wyleciała z niego nadzieja na lepsze jutro czy idee... Ba, wyleciała z niego nadzieja na jakiekolwiek jutro po tym wszystkim, więc możliwe, że stare pokolenie zaczęło wymierać... Najpierw Blade, teraz ja?

O dziwo, niewiele go to obchodziło. Więcej czasu poświęcał teraz kontemplacji i zastanawianiu się niż radosnym rozmowom o kolejnej walce z tym samym przeciwnikiem.

A może przeciwnik zawsze jest ten sam?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Poddanie się, choćby udawane, jest poniżej mojej godności. Poza tym nikt, by nie uwierzył, że radośnie wychodzę z białą flagą i wydaję kamratów.

Zaczął wydeptywać ściężkę przez środek pokoju.

- Budowę hipersześcianu zdołałem zapamiętać, ale... - zaciął się i począł rozważać ich obecną sytuację - Hmm... Miasto jest olbrzymie i takie walnięcie w Sewastię mogłoby "lekko" uszkodzić też dalsze ziemie. Zatrzymanie takiej struktury będzie niespotykanie trudne (Bóg wolał nie używać słowa "niemożliwe".). Kocur ma kontrolę nad Miastem dzięki elektrowni, więc... Zniszczmy elektrownię. Jeśli ją wysadzimy, to pozbędziemy się i kota, i wampirzycy, nie licząc rzeszy popleczników. Wtedy będzie znacznie łatwiej zatrzymać tą rozpędzoną skałę. Owszem. Część Miasta, tak samo jak mieszkańcy, również wyleci w powietrze. Ale biorąc pod uwagę naszą sytuację, sądzę, że są to dopuszczalne straty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Moith! Jaki ja jestem ci wdzięczny!

<Zauważając zdziwienie bogów Cygnus ogarnął się i wyjaśnił o co chodzi.>

- No bo tak: po ostatnim ataku na Sewastię wpadłem na pomysł, żeby w razie czego, w ostatecznej ostateczności, gdy Moith zaraz obwołałby się cesarzem, sprawić żeby Sewastia została przeniesiona do Gdzie Indziej. Tak, to przesławne miejsce, nie powiem. Naukowcy wymyślili taki dynks, że dzięki takim śmiesznym słupkom...

<demonstracja Śmiesznego Słupka>

- ... Sewastia zostanie przeniesiona do Gdzie Indziej. Zrobi się taka wieeeelka kopuła, i zacznie teleportować. Hm, moje państwo jest chronione, ale co z innymi? Niektóre wymarły, ale wasze?

<chwila ciszy>

- A może ustawić słupki też na waszych granicach, i wtedy kraje zostałyby teleportowane razem z Sewastią! Dobre, nie?

<Cygnus odrywa się od rozmowy po czym kończy procedurę odplątania słuchawek. Po kilku dziwnych czynnościach, na pozór zupełnie nie związanych z odplątywaniem, udało się wychodować grosik na grzybie. Słuchawki odplątały się natychmiast.>

- Ciekawe...

<Cygnus wziął też ze sobą grzyb z grosikiem i słuchawki, Moderatus jeden wie, gdzie mogą się przydać.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Barda średnio interesowała gadka Cygnusa. Markos był już zmęczony, ostatnio - oszpecony - ponownie powrócił do świata żywych, nie wiadomo co się dzieje z jego narzeczoną, a dodatkowo córka jego brata, który go zabił, też chce go zabić. Tak, był zmęczony tym wszystkim i chciał po prostu zaszyć się gdzieś w swoim królestwie, by wraz z ukochaną spędzać czas i tworzyć w spokoju. Nie było jednak teraz czasu na odpoczynek - trzeba było działać.

Bard wystąpił więc i - rozumiejąc, że plan z podmianką nie wchodzi w grę - zaproponował:

- Przedrzyjmy się tam. Po kryjomu. Jak partyzanci. Zniszczmy ich od środka. Zmiażdżmy ich, choćby miało być zrównane z ziemią Miasto - zatrzymał się na moment, by przemyśleć dokładnie plan, ale zanim ktoś zdążył odpowiedzieć, kontynuował. - Elektrownia zasila każdy budynek w Mieście. Musi tam być kilka generatorów: główny i kilka zapasowych. Musimy spróbować je wyłączyć, a wtedy Kot i Reavy nie będą mogli koordynować swoich akcji tak sprawnie jak do tej pory, bo wysiądą im komputery. Nie znam się dokładnie na elektronice, więc nie jestem pewien, czy ten plan nie ma jakichś luk, ale jeśli nie, to po wyłączeniu prądu łatwiej będzie nam pokonać zdezorientowanych Kota i Reavy. Będzie pewnie ciemno i będziemy się potykać o własne nogi, ale zaskoczeni (co prawda niefrontalnym) atakiem będą łatwymi celami. Na pewno jest to lepsze od wykonywania poleceń Bajcurusa i granie w jego grę na jego zasadach. Ktoś popiera ten pomysł? Jakieś uwagi? - spytał, oczekując reakcji.

Reavy jakoś nie podzielała entuzjazmu Kota. Nie, żeby była pesymistką - po prostu jakoś w Bajcurusa nie wierzyła: był zbyt porywczy i chaotyczny. A to wystarczająco dużo, by zacząć się martwić o powodzenie planu.

- Stawiam dwieście, że uda im się zepsuć twój "misterny" plan.

Pstryknęła palcem i zjawił się przed nią opancerzony wampir.

- Będziesz pilnował wejścia do tego pomieszczenia. Gdybyś usłyszał cokolwiek z korytarza, mów nam o tym, choćby to była nawet mysz.

- Ja mam. Koty widzą w ciemności. Wampiry też. I...

Oczy mu się zaświeciły.

- ...ja też. Chociaż nie jestem wielki, to podejrzewam, że mogę się zająć wampirzycą. Nie mam krwi, a poza tym... E! Sami wiecie.

Zaśmiał się chicho i kontynuował.

- Lepsze to od siedzenia na zadach. Głupim byłoby zakładanie, że się nas nie spodziewają, ale... w końcu jesteśmy bogami. Ja mogę iść od razu, co proponuję. Kto chce, niech dołączy później.

- Zgoda - rzekł do Holzena, jakby ignorując resztę. - Im szybciej będziemy działać, tym większe będzie zaskoczenie.

Markos sprawdził tylko, czy ma swój rewolwer w kaburze i miecz w pochwie i założył kaptur od płaszcza na głowę, po czym wyjął z kieszeni zdjęcie Seleny, popatrzył na nie przez krótką chwilę i znów schował.

- W drogę.

Holzen, co prawda mniejszy niż zwykle, i Markos, z bliznami na całym niemal ciele, a zwłaszcza twarzy, wyszli na ulice Miasta. Zupełnie nie przypominało samego siebie sprzed ataku. Płomienie, dym, wrzaski, krew, płacz... Widoki nie były zbyt wesołe. Gdzieś dalej słychać było odgłosy walki, ale dla dobra misji dwójce bogów nie wypadało im się w nią wdawać. Kierowali się więc, dość pospiesznym krokiem, w kierunku elektrowni. Mijali domy, podniszczone, zaryglowane od wewnątrz, niektóre nadpalone i z powybijanymi szybami. Co jakiś czas Markosowi rzucały się w oczy potykające się w trakcie ucieczki postaci, zgarbione, z grymasem przerażenia na twarzy. Kilka metrów za nimi biegły zdeformowane, potężne demony, które niczym zwierzęta rzucały się na łatwą "zwierzynę", w pojedynkę nie wchodząc w drogę bogom. Markos utrzymywał się kilka kroków za Holzenem, cały czas walczył ze sobą, chcąc pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują. Wiedział jednak, że są to tylko jednostki, które można poświęcić dla wyższego celu... Z tym brutalnym i niemoralnym, ale koniecznym wyborem bard źle się czuł. Przestał więc rozglądać się i dogonił Holzena.

Szli szybkim marszem przez miasto. Mieszkańcy byli nad wyraz spokojni i pewni, wręcz stoiccy. Holzen nie wiedział, czy bardziej go to dziwi czy niepokoi.

Budynki i ulice były popękane od wstrząsów, a zapowiadane zniszczenia spowodowały jakąś reakcję... ale słabą. Otworzono schrony, skrócono godziny otwarcia niektórych budynków, powołano gwardię ochrony mienia... niepotrzebnie. Wszędzie panował spokój... aż mroził krew w żyłach, w obecnej sytuacji.

Dzieci biegały po placach, starsi chodzili wykwintnymi krokami wzdłuż parkowych alej, a osoby w średnim wieku wykonywały swoje zajęcia.

Holzena zaczęły nachodzić obrazy dzieł Holkasa. Grozy, bezlitosnej zagłady, krwawego zniszczenia, wielkiego cierpienia. Rozrywane życie, niszczone dziedzictwo wielu pokoleń, zgładzona nadzieja. Terror.

Wcześniejsze widoki były diametralnie inne od tego, co widział teraz Holzen. Widać, to była dzielnica jeszcze niedotknięta chaosem.

Po co po raz kolejny mam walczyć z tym samym? Bajcurus chce po raz kolejny zniszczyć kawałek ziemi, zasiać chaos i te pe. Krótko mówiąc - robi chłopak to co lubi. Olać Cygnusa, olać całe te podchody, chcę wrócić do siebie i zasnąć na wieki

Holzen zatrzymał się pośród pędzącego tłumu i ściągnął na siebie klika spojrzeń - w tym to Markosa.

Co mi jednak pozostało? To ostanie chwile, jakie mi pozostały, więc równie dobrze mogę pociągnąć za sobą kogoś, kto chce skrzywdzić tych, na których mi zależy. Ciekawe gdzie był, jak mordowano Blade'a.

- Wiesz... że Blade nie żyje?

Markos zatrzymał się. Ktoś przebiegający obok nich szturchnął go ramieniem, ale bard szybko odzyskał równowagę. Spojrzał w dół, kładąc rękę na rewolwerze, który otrzymał od Blade'a.

- Nie żyje? Ale jak..? Kiedy?

- Zniszczony przez imp... tamtych ciemnych asassynów. Nie pamiętam nazwy. Wolałbym, by nigdy nie istnieli i jeżeli zdołam, zadbam, by... odpowiedzieli za parę rzeczy...

Spojrzał w niebo.

- ...i osób... Każdego dnia niewolą miliony. To nic w porównaniu do tego, co ja... robiłem, ale i tak po prostu nie wypada, by dalej żyli.

Odwrócił się od Markosa i spojrzał w dal, przez miejsce, w którym wcześniej stał wielki drapacz chmur.

- Ma syna. Spotkałem go. Nie wiem co z nim będzie - trzeba na niego uważać, bo ma szalone pomysły. Jeśli wyślę go do Ciebie to... udzielisz mu pomocy? Zaprowadzisz go do jego ciotki? Tamci z pewnością go nie zostawią...

Markos położył rękę na ramieniu Holzena, odwracając go w swoją stronę. Spojrzał mu w oczy.

- Słuchaj, jestem cieniem dawnego Markosa. Jestem zmęczony, nie tak normalnie, fizycznie... Męczy mnie niewiedza dotycząca przyszłości. Nie wiem, czy za godzinę nie umrę, nie wiem, czy jeśli tak - znowu powrócę do życia. Nie wiem czy spotkam Selenę, a jeśli tak, nie wiem czy w świecie żywych, czy martwych. Nie wiem czy dalej mnie kocha, nie wiem czy coś w ogóle z tego będzie. Nie wiem, co zamierza Kot i Reavy. Nie wiem, czy zdołam ich powstrzymać - zauważył, że Holzen znów odwraca wzrok w kierunku wieżowca, szybko więc dodał. - Jeśli ci jednak naprawdę zależy i jeśli przeżyję, postaram się go odnaleźć i zaprowadzić do jego ciotki. Teraz jednak, wybacz, ale ważniejsza jest kwestia Kota i Reavy. Dokończymy tę rozmowę później, jeśli będzie czas, dobrze?

- ...Ruszajmy.

Niedługo potem ich oczom ukazała się elektrownia. Wielki, brudny i szaro-brązowy budynek podzielony na kilkanaście wielkich holi, zapewne podzielonych na jeszcze mniejsze hale i pomieszczenia. Za dużo, by wszystko przetrząsać po kolei.

- Nie wywołam trzęsienia ziemi. Wynik może być... katastrofalny. Wybuch, napromieniowanie, zagłada całego miasta, czyli, w skrócie mówiąc, spełnienie jakiejś części planu Kota.

Rozejrzał się wzdłuż całego ogrodzenia.

- W środku są strażnicy. Te kości, po których stąpamy...

Markos właśnie się zorientował, że wleźli w kilkanaście szkieletów.

- ...są zapewne pozostałościami śmiałków. Może nawet jakichś półbogów, ale nie sądzę. Niemniej radziłbym nie bawić się w Rambo. Co proponujesz?

- We frontalnym ataku nie mamy na pewno szans. Nawet gdybyśmy pokonali strażników, ktoś mógłby ostrzec Kota, a ten mógłby uciec, albo nas załatwić - podrapał się po brodzie. - Musimy znaleźć jakieś boczne wejście. Możemy dostać się do środka wejściem, którym wyrzucają odpady czy coś w tym stylu. Na pewno jest ono słabiej strzeżone, może nawet uda się nam przedostać niezauważonymi. Gotów trochę się pobrudzić?

- Pobrudzić? Spoko, nie robi mi różnicy, ale jak to się skończy tak jak w pewnej gwiezdnej wojnie, to się wkurzę.

Markos kucnął i podszedł tak do ściany, oczywiście nie wchodząc w pole widzenia strażników przy głównej bramie. Machnął na Holzena, by szedł za nim, a sam przesuwał się wzdłuż budynku. Patroli jakoś nie było widać - najwidoczniej większość sługusów Kota i Reavy była zaangażowana w walki gdzieś dalej. Wciąż jednak spora część obrońców pozostała w elektrowni, trzeba więc było zachować ostrożność.

Ups... Ściana się skończyła.

Markos się trochę cofnął i dziwnymi gestami próbował poprosić Holzena, by wyjrzał za róg.

Holzen podszedł jak najciszej mógł na paluchach w stronę rogu i wyjrzał. Niestety, strażnik się zorientował.

- Kurna! Prędko! Chowaj się za mną!

Złapał Markosa za ramię i podciągnął go za siebie, samemu próbując przyjąć nieruchomą sylwetkę rzeźby.

Demony podszeły i zaczęły się rozglądać.

- Co ty GRAGHTF mówisz, że coś widziałeś. Jeszcze raz zejdziemy z posterunku, to nakarmią nami lemury w otchłani!

Odeszły z powrotem.

- Dobra - powiedział z ulgą Holzen. - Jest to na razie tylko jeden posterunek, ale pewno mają jakiś alarm, który budzi cały kompleks. Trzeba się tam prześlizgnąć niezauważenie, albo... wystarczająco szybko, by nie zdążyli go wywołać. Mam nadzieję, że jeszcze możesz trochę spowolnić czas i pójść tam ich załatwić?

- Tak. Czas mogę nawet na moment zatrzymać, ale wątpię, by po tym co przeszedłem, udało mi się "zamrozić" go na więcej niż pół minuty. Dlatego proponuję trochę ryzykowne rozwiązanie, ale chyba niegłupie. Będziemy liczyć na trzy i w jednym momencie zaczniemy biec w ich stronę. Na pewno się zorientują, ale zanim któryś z nich zdąży włączyć alarm, ja zatrzymam czas i postaramy się ich jak najszybciej ich zabić - delikatnie wychylił się zza rogu. Tym razem demony go nie dostrzegły. - Nie poproszę cię już, żebyś się wychylał.

- No dobra.

Bard westchnął głęboko i powiedział szeptem:

- Wchodzimy na trzy. Raz, dwa...

- Ej, moment, moment! Nie dam Cię zabić tak od razu. Jak powiesz "trzy" to ruszamy czy jak skończysz mówić "trzy" to dopiero ruszymy?

- No... odliczam po kolei i do trzech i na to ostatnie wchodzimy...

- Ale wchodzimy jak zaczniesz mówić, jak słowa zaczną wypływać z twych ust czy jak skończysz?!

- Nieważne. Biegnij!

Markos, a zaraz za nim Holzen, wybiegli zza rogu. Zanim ktoś się zorientował, każdy z nich zabił po jednym demonie z tych, które zauważył bogów. Nim pozbawione życia dwa wielkie, zdeformowane cielska padły na ziemię, Markos zatrzymał czas (ale Holzena nie) i doskoczył do demona w budce, który już miał wcisnąć czerwony guzik z napisem "Alarm". Holzen w tym czasie załatwił strażników przy wejściu. Cała akcja zajęła mniej niż trzydzieści sekund.

- Uff...

Świat nagle znów nabrał barw, a nieruchome dotąd (ale martwe) ciała demonów w jednej chwili opadły na ziemię. Holzen i Markos weszli do środka, bez - ku ich uciesze - konieczności pobrudzenia sobie fatałaszków.

W środku elektrownia wyglądała... inaczej. Markosowi w oczy rzuciły się umieszczone tu i ówdzie ruchome kamery i strażnicy patrolujący teren. Nie miał czasu na podziwianie wnętrza tego budynku. Wydawało mu się jednak, że elektrownia wewnątrz jest większa niż na zewnątrz.

Bard skrył się w zacienionym kącie, a Holzen poszedł w jego ślady. Zastanawiali się jak dotrzeć do generatorów oraz jak znaleźć Reavy I Bajcurusa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- A wtedy kot zmieni cel na inne skupisko twoich wyznawców i co wtedy? Zamierzasz wszędzie montować teleportatory? To tylko odsunięcie w czasie, a nie realne rozwiązanie, więc...

Bóg spostrzegł, że Holzen i Markos gdzieś zniknęli. Mimo świadomości tego, gdzie się udali, zapytał bezwiednie.

- Oni pchają się do paszczy bestii, tak? Świetnie... Wysadzenie elektrownii teraz nie wchodzi w grę.

Wyszedł i skierował swe kroki ku źródle całego zamieszania. Nie mógł jednak iśc śladami dwójki bogów, gdyż resztki sił porządkowych postanowiły odizolować spokojną dzielnicę od chaosu. Casul, nie mając większego wyboru, obrał okrężną drogę przez jeden ze splądrowanych dystryktów. Część budynków była zawalonych, a na ulicach walały się rozczłonkowane ciała. Już sporo czasu minęło od wybuchu zamieszek i wyglada na to, że najeźdźcy i gangi wynieśli się z tej dzielnicy. W końcu bóg dotarł do celu. Strażnicy jeszcze nie zorientowali się, że w jednej ze strażnic leżą zwłoki demonów załatwionych przez duet elfio-kamienny. Casulono dogonił dwójkę i przykucnął w cieniu obok nich.

- Nie mogliście poczekać, prawda? Ech... Więc chcecie wysadzić od środka, tak? Proponuję rozejrzeć się za jakimś biurem ochrony. Tam powinny być jakieś plany budynku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To będzie to?

<Zapytał Cygnus, wskazując na szałas, nad którego wejściem było napisane: "To nie jest wcale pułapka, to biuro ochrony, tam znajdziecie interesujące was plany, ściany wcale nie są zrobione z płynnej platyny by w razie wybuchu mogły was zabić", a sam otoczony był neonami z napisem "Tu plany", "Oaza spokoju" i "Tu są napoleonki". Po głębszym zastanowieniu bóg lodu dorzucił>

- Nah, fejk, przecież każdy wie, że w Boskim Mieście jedynymi ciastkami jakie mogą być są eklerki...

<Bóg lodu zobaczył jednak kuuuupę bogów w pobliżu jednego z budynków, otoczonych kordonem sił porządkowych.>

- Yo, what's up?

- Pomóż nam!

- Czemu?

- Lecimy na Sewastię!

- No to akurat wiem...

- Ale tam wiocha straszna! Rozbicie się już w Casulonii jest już bardziej passe, niż Sewastia...

- Miło...

- To takie vis-a-vis, qui-pro-quo!

- Co...?

- Nieważne, pomóż nam!

- Co ja mam zrobić? Że niby odłupać was jakoś i dać tej części odłupanej skrzydełka z lodu?

- Jeśli możesz...

<Cygnus zrobił co (teoretycznie niechcący) powiedział. Z wielkim trollface'em pomachał na pożegnanie tym, którzy za chwilę wchodząc w atmosferę PWB mieli się spalić, gdyż lód lubi się topić. "O jaki ja zły" - pomyślał Cygnus po czym dołączył do bogów.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...