Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Zdenio

Bękarty Wojny [Inglourious Basterds] (2009), Quentin Tarantino

Polecane posty

Nie założyć tematu o filmie Tarantino? Nigdy, potem musiałbym się z tego spowiadać...

Wczoraj wybrałem się do kina na "Bękarty wojny" - najnowszy film twórcy Pulp Fiction. Spodziewałem się zobaczyć coś lepszego niż Death Proof... a dostałem nie tylko to, bo dostałem najlepszy film Quentina od czasów Pulp Fiction (no, z tych "głośniejszych", bo jest jeszcze świetny Jackie Brown). Oczywiście można się ze mną nie zgadzać, ale moim skromnym zdaniem Bękarty biją na głowę i Death Proof i oba Kill Bille.

Świetne postacie (głównie to Apacz, Shoshana i Główny Zły Niemiec - zapomniałem nazwiska xP) , akcja, historia, sposób jej przedstawienia, no i przede wszystkim - w końcu dialogi są interesujące. W końcu dialogi znowu są główną zaletą filmu Tarantino. Przez nie reżyser bawi się z widzem. Gra jego nastrojem i przeczuciami i zwodzi każdą linijką tekstu. Przykładem scena w tawernie, podczas której trzy razy byłem pewien: "No! To już koniec! Teraz stanie się to, co ma się stać!" (nie będę mówił o co chodzi oczywiście), ale stało się to akurat, gdy nie przeczuwałem, że się stanie. Miło. Do tego przemoc w idealnej ilości. Nie za dużo i nie za mało. Ale jak już jest, to ma w sobie coś porywającego, ale i odpychającego jednocześnie... Finałowe sceny - bomba.

Oceny filmu są naprawdę przeróżne. Jedni się zachwycają - jak ja. A inni są oburzeni, albo uważają "Bękarty", za beznadziejnie głupi obraz. No cóż, w końcu gusta są różne. A Wy co sądzicie?

p.s. Jedna jest kwestia, która oburza mnie - mianowicie na różnych forach zaroiło się od postów, których autorzy (wszystkowiedzący historycy itp.) zarzucają filmowi ZAKŁAMYWANIE HISTORII i podlizywanie się Żydom... Ehm... Jeżeli ktoś nazywa film Tarantino, będący czystą rozrywką, filmem zakłamującym historię, to powinien zdrowo puknąć się w czoło. Kwestia żydowska natomiast - cóż, zdążyłem się przyzwyczaić do tej dziwnej fobii wśród wielu Polaków, ale to przesada. Bo w końcu oddział złożony z kogo, jeżeli nie z Żydów miałby największy powód, by zemścić się na nazistach? Ech, ale nieważne! Nie odwołujcie się do tego akapitu, to tylko takie przemyślenia przy okazji...

DoDaj info o obsadzie i filmowy obrazek i będzie git. [Tur]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Film broni się pobocznym, nie mającym nic wspólnego z tytułem i zapowiedziami, wątkiem Shosanny, który jest o wiele ciekawszy i lepiej zrealizowany niż reszta. Kolejny duży plus to naprawdę solidna gra aktorska i ciekawy dobór aktorów do poszczególnych ról.

A reszta balansuje pomiędzy "takie se" a "ok". Przede wszystkim mamy tu przynudzanie, niestety. Kolejna ofiara trendu każącego obowiązkowo płodzić filmy trwające 2,5h. A o moim biednym tyłku nikt nie pomyśli. Ok, są dialogi całkiem fajne, są momenty zabawne, ale ileż można. Tym bardziej, że są to głównie parunastominutowe gadaniny, których pointa jest przewidywalna (ot, chociażby zgadywanka z King Kongiem - od razu wiadomo, że skończy się rasistowskim dowcipem).

Film, tradycyjnie już od jakiegoś czasu dla Tarantino, sprawia wrażenie stworzonego głównie po to, by nawciskać masę różnych nawiązań - Hugo Stiglitz, David Bowie, muzyka z westernów, przygłup od Hostela w roli jednego z żołnierzy itp. (swoją drogą to założę się, że większość młodzieży zachwycającej się filmami QT tych nawiązań nie rozumie, bez obrazy). Ok, ale fajnie by było, żeby to wszystko miało jakiś sens i swoje miejsce w odniesieniu do całości. A tak nie jest.

Czy nie lepiej ogrom zmarnowanego na to wszystko czasu poświęcić na jakiekolwiek budowanie postaci czy rozwój fabuły? Jeśli chodzi o tytułowe Bękarty, to od biedy dowiadujemy się czegoś o dowódcy i Stiglitzu. Cholera, trochę mnie zaczynają irytować 2,5-godzinne filmy, w których nie ma tego, o czym miały być, bo reżyser musi koniecznie pokazać jaki to on nie jest fajny i postmodernistyczny.

A zresztą, marudzę, a film jest w sumie ok. Historia Shosanny i jej kina naprawdę mi się podobała (scena w której się maluje a w tle leci "Putting out the fire" to zdecydowanie najlepszy moment filmu; można bez paplaniny? można), parę razy można się było szczerze zaśmiać (nawiązanie do używanie jęz. angielskiego przez wszystkie nacje i rasy w kinematografii). No i przede wszystkim ten film może oznaczać powrót QT do formy, bo jest lepszy od mocno przeciętnego Kill Bill II i marniutkiego Death Proof.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

post-63066-1252797435_thumb.jpg

Bękarty Wojny Trailer HD 2009 En

Bękarty Wojny

Tytuł Orginalny: Inglorious Bastards

Gatunek: Po prostu Tarantino. :P

Obsada:Brad Pitt

Mélanie Laurent

Christoph Waltz

Eli Roth

Diane Kruger

Michael Fassbender

Daniel Brühl

Til Schweiger

B.J. Novak

Reżyseria i Scenariusz: Quentin Tarantino

Muzyka: Mary Ramos

Zdjęcia: Robert Richardson

Montaż: Sally Menke

Produkcja:

Lawrence Bender

Quentin Tarantino.

Źródło: A jakże wikipedia.org

Ten Film JEST ŚWIETNY!! Najlepszy Film Tarantino od czasów pulp fiction. Były takie momenty że chciałem jednak wyjść z kina (sceeny trwające 20 min. o NICZYM!), ale później było KABOOM! Ostatnie sceny mogę opisać następująco: PŁAKAŁEM(sic!) ze ŚMIECHU. Niektóre sceny rozwalają człowieka, właściwie rozwalają to za mało powiedzianie, one powodują rozszczepienie atomów, wielką nuklearną eksplozję:). Co do realii historycznych się nie czepiam, mimo iż jestem fanem IIwś( BTW bardzo mi się podobały rozmowy w różnych językach). Muzyka takie nie wiadomo o co chodzi ale jak na ironię właśnie o to chodzi( rozumiem że mnie niezrozumieliście, jak zobaczycie zrozumiecie). Nie polecam filmu osobom przewrażliwionym, bez dystansu do świata, i osobom nie mającym pojęcia o II wś(bo mogą pomyśleć że tak się skończyła 2 wojna :laugh: ). Reasumując film o wszystkim i o niczym, świetny, śmieszny, odrobinkę przesadzony(i oto właśnie chodzi). Jak dla mnie w skali CDA jakieś 9/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na 'Bękarty' wybrałem się w sobotę z paroma kumplami z nastawieniem na porządne kino Tarantino i... Nie zawiodłem się :D Jak poprzednicy już pisali, jest to najlepszy film Quentina po Pulp Fiction, potrafi rozbawić, zafundować niezłą dawkę emocji, nie zapominając o świetnych dialogach. Szkoda trochę, że tylko o Stiglitzu zrobiono przedstawienie postaci (swoja drogą mi i koledze scena z

wyciągnięciem go z więzienia

nieodmiennie kojarzyła się z serią filmików 'Meet the...' z TF 2 xP), chętnie zobaczyłbym coś takiego z innymi członkami oddziału (Żyd -Niedźwiedź :D). Boska rozmowa po 'włosku' i ostatnia kwestia Pitta gdy

żegnają się z Landą

zapadaja w pamięci... Podsumowując, szczerze polecam ;) W moim odczuciu 9/10 ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie wróciłem z kina, i uczucia mam mieszane wybitnie. Z jednej strony nie jest to film tak cienki jak Kill Bill (sorry guys, mi się KB nie podobało wcale), a z drugiej do Pulpy mu daleko. Quentin podjął się trudnego zadania - zrobił film w realiach II WŚ o Żydach (a może żydach? W sumie ciężko powiedzieć...). Ludziom, którzy twierdzą, że film gloryfikuje Ż/żydów mówimy - obejrzyjcie film. Scena, gdy Żyd-Niedźwiedź zabija sierżanta. Bezbronnego, bohaterskiego, odważnego. Aby ta scena nie przedstawiała Żydów, jako bestie trzeba w istocie geniuszu Tarantino. Film trzyma równy poziom, śmieszy, straszy, bawi. Więc what's the point? Czemu mi się nie podobał? Hmm, z jednego prostego powodu - tematyki. II WŚ uważam za zdecydowanie zbyt tragiczny okres w dziejach, by robić sobie z niego jaja. Jest to w jakiś sposób niesmaczne. Film nie jest zły, ale niesmak pozostaje.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Całe szczęście, że mile się zaskakiwać lubię niemal tak samo mocno jak narzekać, gdyż gdyby nie to byłbym mocno rozczarowany. Od fatalnego "Death Proof" (i nie lepszego "Kill Billa") szukałem każdej możliwej okazji, żeby się nad Q po wyżywać i przewidywałem klęskę jego kolejnego filmu. I w tym szaleństwie jest metoda. Jako, że podszedłem do tego filmu super pesymistycznie, a obejrzałem jeden z najlepszych filmów w tym roku to seans upłynął mi bardzo przyjemnie.

Wojenne klimaty wpłynęły dobrze na Q, który nie miał tutaj okazji do pisanie cool dialogów, dla cool laseczek, ani do nakręcenia sceny będącej hołdem dla kina klasy D, która od pierwowzoru różni się tylko tym, że grają w niej lepsi aktorzy. A, gdy Tarantino kontroluje się to pokazuje, że jednak jest dobrym reżyserem. Już przy otwierającej film (kapitalnej) sekwencji pomyślałem sobie "Ok Quentin, tym razem wygrałeś". I choć jak się później okazało sekwencja początkowa była najlepszą w filmie to i tak dalej film lotów nie obniżył.

W tym miejscu planowałem się czepiać, ale mój plan spalił na panewce, gdyż czepiać się specjalnie nie ma czego. Gdyż tak:

Muzyka świetna- szkoda tylko, że ginie gdzieś tak w połowie (uff znalazłem mankament).

Walory techniczne- świetne. Na tyle na ile laik może to stwierdzić.

Aktorstwo- świetne. W dodatku wielki szacun dla Q, że w przeciwieństwie od swoich ziomków zza wielkiej wody sięgnął po prawdziwych aktorów europejskich. I są tego efekty (Christoph Waltz z Palmą z Cannes i moim zdaniem pewną nominacją do Oscara). Zawsze twierdziłem, że prawdziwym testem dla aktora jest rola w dobrym filmie amerykańskim. Aktorzy z ?Bękartow? zdali ten test wyśmienicie.

Jako mężczyzna tego punktu pominąć nie mogę: aktorki najlepsze z pośród wszystkich jakie kiedykolwiek pojawiły się w filmach Tarantino;]

O, szukałem mankamentu i znalazłem- historia pokazana w filmie to materiał na nie więcej, niż 100 minut. A trwa grubo ponad dwie godziny, więc musiała być w pewien sposób przedłużana. Głównie dialogami, które pełnią rolę narzędzia do budowania napięcia przed sceną przemocy. W paru miejscach łapiemy się na tym, że widzimy iż koleś mówi i mówi, ale tak naprawdę czekamy tylko nieubłaganie zbliżające się krwawe apogeum. I to byłaby duża wada, gdyby dialogi miały poziom z dwóch ostatnich filmów. Ale są one dużo lepsze i co zaskakujące, jak na Tarantino dość konkretne. Ani razu nie myślałem sobie, że dialog nie pasuje do sytuacji (no może raz, czy dwa). A zresztą najbardziej przedłużaną w filmie sceną jest scena w gospodzie, która jest za razem jedną z najlepszych scen w filmie. Mimo ewidentnego nabijania czasu wszystko ma tutaj ręce i nogi i ogląda się to z najwyższą przyjemnością.

Nie da się ukryć, że Tarantino to reżyser dość luzacki i takie też są jego filmy. Na szczęście w tym wypadku luz nie przesłania historii i nie czyni jej nieprawdopodobną. No, znaczy się historia była nieprawdopodobna już na etapie pomysłu, ale ważne jest to, że nie jest nieprawdopodobnie głupia.

Kończąc powiem, że jest to zdecydowanie najlepszy film Tarantino w XXI wieku i podejmuje (choć raczej nieudaną) próbę dogonienia takich klasyków jak ?Pulp Ficition?, czy ?Jackie Brown? (pieski są daleeeko na przedzie). Ja natomiast oficjalnie przyznaję się do porażki i mówię, że co do filmu się myliłem i wystawiam:

8+/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako, że kolega powyżej zawarł już mniej więcej moje wrażenia względem tego obrazu, to dodam jeszcze tylko jedno odczucie, które mi towarzyszyło podczas oglądania.

Otóż w filmie tym Tarantino niesamowicie buduje napięcie. Już w scenie początkowej siedziałem napięty jak struna, czekając na to jak sytuacja się rozwinie, jak będzie wyglądał akt przemocy (który wcześniej czy później będzie musiał się pojawić). Kilka razy myślałem, że już, że zaraz, wyobrażałem sobie co kto może zrobić i jak to będzie wyglądać... a Tarantino wodził mnie za nos i wszystko przeciągał, choć, trzeba mu to przyznać, nie robił tego sztucznie, gdyż dialogi są tu błyskotliwe i naturalne zarazem. Podobnie jest w wypadku kilku innych scen (chociażby ta w gospodzie, z genialnie zdenerwowanym i gotującym się Stiglitzem).

Generalnie film trzyma w napięciu do samego końca i to również jego wielka zaleta :)

Jeśli chodzi o aktorstwo, to ekspertem nie jestem, ale myślę, że Christoph Waltz w roli Landy wypada genialnie i jest najbardziej pociągającym i interesującym łotrem, jakiego widziałem ostatnim czasem nie tylko w kinie, ale również w książkach, TV i grach komputerowych - niesamowicie soczysta postać i świetna rola! Brad Pitt mówiący z rednockowym akcentem też jest świetny, ale Waltz i tak rozkłada go na łopatki ;p

Słowem, "Bekarty WOjny" to wielki powrót Tarantino do formy oraz jeden z lepszych filmów, jakie miałem okazję obejrzeć w tym roku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm, z jednego prostego powodu - tematyki. II WŚ uważam za zdecydowanie zbyt tragiczny okres w dziejach, by robić sobie z niego jaja.

Prawdę mówiąc - nie pojmuję, ew. rozumiem, ale całkowicie się nie zgadzam. ;) Ja tam, jeśli jest możliwość, zawsze oglądam Allo Allo i śmieję się z sympatycznych Niemców. :P

A co do właściwego tematu:

Szkoda, że historia świata nie została napisana przez Qunetina Tarantino. Byłaby zdecydowanie barwniejsza.

Taki wniosek zaatakował mnie tuż po seansie. W sumie nie bez powodu, bo Bękarty Wojny to kawał piekielnie dobrego kina, które przygniata już od (fenomenalnego!) początku i trzyma do samego (świetnego!) zakończenia. W całym tym przedstawieniu królują zaś Hans Landa i Aldo Raine, czyli odpowiednio Christoph Waltz i Brad Pitt. Postacie fascynujące i cudnie zagrane (w sumie chyba jedno od drugiego zależy ;)), które pochłaniają całą uwagę widza, gdy pojawiają się na ekranie.

Co by tu jeszcze? Tarantino ładnie serwował nam sceny mocne (tak pod względem ciężkości klimatu, jak i brutalności) i komiczne. Co więcej: w bardzo fajny sposób zażartował sobie z widzów (ew. ze mnie ;)).

Człowiek, dowiadując się o pojawieniu się nazistowskiej elity na premierze filmu, zaczyna się zastanawiać w jaki sposób Bękarty spieprzą zamach, bo przecież wojna nie skończyła się w paryskim kinie. I kiedy już Landa wszystko demaskuje okazuje się, że... zamach się udaje. No bo w sumie to film, nikt nikogo nie zmusza do trzymania się podstawowych faktów historycznych.

Jeśli o mnie chodzi: świetne zagranie, genialne w swej prostocie. ;)

Inna sprawa, że jak dla mnie za mało jest Bękartów w Bękartach. Zostałem też pozytywnie zaskoczony faktem, że ten film nie jest jedną wielką rzeźnią w klimatach drugiej wojny. Bo niby jestem fanem Tarantino, no ale... Kill Bill aż tak bardzo mnie do siebie nie przekonał, a na Death Proof się wynudziłem. ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@fearon - Allo Allo to inna bajka. To w domyśle miał być serial komediowy, a w takich kategoriach w żaden sposób działa Tarantino zmieścić się nie da. To znacyz może przesadzam, w końcu nie można przed tematem II WŚ całymi wiekami jedynie klękać, ale jakoś tak mi się nieco kłóci charakter filmu z pierwszą sceną, której w kategoriach komedii z pewnością traktować się nie da.

Na film idę drui raz, i zobaczymy, może tym razem "podejdzie" mi bardziej.

A, jeszcze jedno -

motyw z tym, że Hiler ginie jest naprawdę fajoski. Cały film się zastanawiałem co też Bękarty zepsują, w końcu Hitler przecież nie zginął w kinie. A tu taka niespodzianka.

Choćby z tego powodu film jest wart obejrzenia, ale widz musi być nieświadomy tego, co wyspoilerowałem ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To znacyz może przesadzam, w końcu nie można przed tematem II WŚ całymi wiekami jedynie klękać, ale jakoś tak mi się nieco kłóci charakter filmu z pierwszą sceną, której w kategoriach komedii z pewnością traktować się nie da.

Nieco przesadzasz. ;)

Film raz atakuje nas scenami mocnymi, raz wybitnie komicznymi. Pierwszy rozdział nie jest jedynym, w którym coś twardszego jest pokazane (

Nie sądzę, by ktoś się śmiał ze sceny zmasakrowania Niemca bejsbolem, a płonące kino z pośmiertnym przekazem Żydówki jest na swój sposób straszne)

. Nie nazwałbym Bękartów komedią, ale też nie użyłbym określenia "dramat". Hm... Groteska?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Super film :) A fanem Tarantino nie jestem, mało tego, koncepcji jego filmów po prostu nie rozumiem. Na Bękarty szedłem z mieszanymi uczuciami, a tu proszę - taka niespodzianka.

Przede wszystkim cieszy, że ten film jest O CZYMŚ, w przeciwieństwie do takiego Pulp Fiction, które - mimo całej maestrii wykonania - jest dla mnie O NICZYM. Wreszcie fabuła ma tutaj pierwszorzędne znaczenie. A poza tym, wszystko to z czego QT słynie jest tutaj dopracowane na najwyższym poziomie - obsada, aktorstwo, muzyka, zdjęcia, MONTAŻ - pod względem producenckim jest to majstersztyk. Polecam wszystkim :)

Ogólnie 9/10. Jak dla mnie jak na razie najlepszy film roku i (chyba) najlepszy film QT.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z QT oglądałem tylko: "Wściekłe psy", "Pulp Fiction", oraz Kill Bille. I powiem tak...

TO JEST TARANTINO! Po prostu. Kill Bill nie był dla mnie dobrym filmem. Ale czegoś takiego nie mogę powiedzieć o Bękartach.

Już od pierwszych scen film ten jest typowo tarantinowski: dialogi (długie i o niczym), humor (scena z fajką czy z włoskim akcentem wymiata) i brutalność (10 gości w pomieszczeniu, po 4 sekundowej strzelaninie zostaje tylko jeden :biggrin: ).

Wielki plus za to, że ten film jest tak... nieprzewidywalny. I to w paradoksalnym tego słowa znaczeniu: jeśli usłyszysz w tym filmie jakąś groźbę czy przyrzeczenie to bądź pewien... że się spełni. Choćby nie wiadomo jak bardzo paradoksalne to przyrzeczenie miałoby być. I też niezależnie od tego co miałoby się wydarzyć.

Najlepszy przykład to ten z dzielnym Niemcem. Myślałem, że facet go oszczędzi widząc jego odwagę. Gdzie tam!

:biggrin:

Tarantino nie p... przekomarza się w tym filmie. I to zarówno pod względem brutalności (czy też bardziej tego kto ginie) oraz wierności historycznej.

Temu filmowi daleko do "Wściekłych psów" czy "Pulp Fiction", ale jest on zdecydowanie lepszy od Kill Bill'a. Zdecydowanie polecam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oglądając film Tarantino można być oburzonym, zdegustowanym, zachwyconym momentami rozśmieszonym ale nie powinno się czuć nudy. A ja to właśnie czułem oglądając "Bękarty wojny". Jak na tak długi film za mało było ciekawych dialogów. Bohaterowie poza genialnym H. Landą i Shoshanną jacyś tacy mdli. A ten fircykowaty Niemiec-gwiazda kina wybitnie irytujący. Jak słusznie napisał fearon za mało Bękartów w Bękartach. Nawet tej przesadnej brutalności o której czytałem nie było za wiele. Od Tarantino wymagam więcej- 6,5/10.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Całkiem przyzwoity film, choć jak na Tarantino to rzeczywiście ciut za mało scen akcji. Te które są na szczęście wyglądają bardzo dobrze. Niektóre sceny niemiłosiernie ciągneły się, ale mi wynagradzały to bardzo dobre dialogi. Oczekiwałem po tym filmie więcej spektakularnych akcji, ale sam w sobie film zły nie jest. W skali od 1 do 10 uczciwe 8 się należy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Całkiem przyzwoity film, choć jak na Tarantino to rzeczywiście ciut za mało scen akcji.

Przepraszam, że się wtrącam, ale wskaż mi, gdzie poza pierwszym "Kill Billem" i pościgiem z "Death Proof" (notabene dwa najgorsze jego filmy) jest u Tarantino pełno scen akcji? Bo IMO w samym finale "Bękartów" jest więcej akcji, niż w trzech pierwszych filmach Tarantino (czyli tych dobrych) razem wziętych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja sikałem po nogach... Ze śmiechu oczywiście... :)

Postacie są idealnie przerysowane - nie za bardzo, nie za lekko.

Postać Hitlera to po prostu geniusz kinematografii... Pół sali padło po komentarzu kumpla (powiedział to cholernie głośno)

"co za skur**syn"

Dla mnie najlepszy film 'wojenny' jaki kiedykolwiek powstał...

10/10

ps To genialne dzieło... :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czemu wszyscy stawiają ten film zaraz po Pulp Fiction. No OK dobry jest ale aż tak? Film strasznie się dłużył. Czasami tak wiało nudą, że aż ziewałem. IMO jednak film jest dobry. Stawiam go zaraz po Kill Billu. Nie wiem czy KB tylko mi się podobał.:D Jednak zobaczyłem najszybszą strzelaninę świata. Chodzi mi o moment w tym barze, kiedy wszyscy zaczęli strzelać, ja mrugnąłęm a kiedy otworzyłem oczy to wszyscy nie żyli.;] Film 7+/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam zupełnie inne wrażenia od mojego przedmówcy - film nie dłużył mi się ani przez chwilę. Przyznam, że wybierając się na "Bękarty wojny" miałem mieszane uczucia, czułem swego rodzaju niepewność. W końcu to film autorstwa Tarantino; wszystko może być tam możliwe, nawet z najbardziej poważnego wątku może wyjść totalnie absurdalne dziwadło, lub może się okazać po prostu denną szmirą o niczym - jak w przypadku Kill'a Bill'a. Szczerze mówiąc postanowiłem wybrać się na ten film ze względu na jego tło historyczne. Jakby nie było, Quentin wcześniej nigdy nie stworzył filmu "kostiumowego". Zastanawiałem się w jakiej konwencji zostaną ukazani naziści - realnie czy specjalnie przerysowani stający się karykaturami samych siebie.

Powiem tak - dla mnie 'Bękarty wojny" jest jednym z lepszych filmów jakie widziałem. Nie będę go tu porównywał do majstersztyku pt. "Pulp Fiction", gdyż są to zupełnie inne filmy o skrajnie różnych podtekstach czy poglądowych treściach. Nie mniej jednak, podział obu tych filmów ("Bękarty..." i "Pulp..."), na rozdziały jest dość znamienny. Podobnie jak równoległe wątki, np. ocalała dziewczyna z masakry w pierwszej części i motyw "bękartów", przetaczające na zmianę przez cały film, by przeciąć się na końcu w iście "fajerwerkowej" scenie pod koniec, nomen-omen, widowiska .

Przyznam, że najbardziej mnie zainteresowała historia ocalałej z pogromu Żydówki. Ten pierwszy epizod, w którym oficer SS, niemal jak "u cioci na imieninach" przesłuchuje, jak się później okazało, człowiek ukrywającego pod podłogą własnego domu, żydowską rodzinę. Cała ta forma konwersacji obu bohaterów - właściciela domu i SS-Mana, wywołała mnie ogromne wrażenie. Dawno nie czułem takiego napięcia, do ostatniej chwili zastanawiałem się: "wyda tych Żydów czy nie". Całości wstrząsającego wrażenia dopełniła niecna "multijęzykowa" maskarada rzeczonego "łowcy Żydów" - jak nagle, na sam koniec, zaczął piać z zachwytu po francusku, udając usatysfakcjonowanego, to parsknąłem śmiechem. Ot, przerażenie połączone z groteską, lisim wyrachowaniem i niecodziennym cynizmem.

Podobne odczucia miałem w trakcie innej sceny - rozmowy tego samego, nazistowskiego siepacza z w/w Żydówką w kawiarni.

Drugi wątek, w roli głównej z Pitt'em jest raptem taki sobie, choć nawet ciekawy (swoją drogą rolę dowódcy "bękartów" z powodzeniem mógłby odegrać chyba każdy aktor - nic specjalnego). Poza tym wcześniej nie słyszałem jak bożyszcze kobiet nawija, z iście "rednecko'wym" akcentem, rodem z Luiziany czy Alabamy. Scena w kawiarni... Muszę przyznać - jedna z lepszych całego filmu. Nie mam tu tylko na myśli samej strzelaniny (tego typu jatek jest na pęczki w "Shoot'em Up" z Clive'em Owen'em). Spodobała mi się ta iście "pokerowa" rozgrywka słowna pomiędzy przebranymi w "swastykę" Amerykanami, niemiecką aktorką-szpiegiem i jak najbardziej prawdziwym oficerem gestapo. Zupełnie jak w pierwszym rozdziale - napięcie sięgało zenitu, zero przypuszczeń jaki będzie finał.

"Bękarty wojny" mogę polecić każdemu, bez względu czy jest entuzjastą twórczości Tarantino, czy wręcz ma na nią alergię.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja z początku byłem do tego filmu nastawiony bardzo sceptycznie. Po dość średnim Death Proof i wyjątkowo średnim Kill Billu 2 nie spodziewałem się po Quentinie czegokolwiek genialnego. Ale myliłem się i to mi się podoba. Film jest świetny, w tej chwili dam nawet i 9 na 10. Christopher Waltz świetny, Pitt daje radę, nawet Til Schweiger, którego nie kojarzę z wybitnymi filmami stworzył ciekawą postać. No, nie można zapomnieć też o Mélanie Laurent. Poza tym, parafraza Sergio Leone w pierwszym rozdziale - świetna. Karczma i to co się tam wyprawia - bardzo dobre. Sekwencja z "Cat People" Davida Bowie - genialna. Zakończenie - świetne. Czegóż więcej chcieć? Film nie zawiera co prawda intelektualnej głębi, ale katharsis jakie spływa na widza w ostatnich scenach - miód.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Film obejrzałem już spory kawałek czasu temu. Często spotykam się odnośnie filmów Tarantino z określeniem "style over substance". Przy oglądaniu jego poprzednich dzieł nie miałem tego uczucia, natomiast podczas rozważań nad "Bękartami wojny" cały czas mi ono towarzyszyło. Od razu zaznaczam, że nie uważam filmu za zły - wręcz przeciwnie, gęba mi się cieszyła od pierwszych sekund (ta muzyka!), gra aktorska świetna, akcent Brada Pitta bardzo zabawny, Eli Roth nie wkurzał mnie aż tak bardzo, jak się spodziewałem (dygresja: w którymś z wywiadów Eli Roth powiedział, że dziwi się, czemu kiedy Tarantino pokazuje przemoc, to jest "sztuka", a kiedy Roth, to jest "slasher"; on chyba nie mówił tego poważnie, ale kto wie) i generalnie bardzo dobrze się bawiłem. Ale według mnie ten film "o wojnie" mógłby być równie dobrze filmem o czymś innym: o walce Indian z Amerykanami, o gnębionym przez niedobrego szeryfa miasteczku, o walce gangów z policją. Symbole nazizmu były dla mnie w tym filmie niemalże całkowicie pozbawione znaczenia, choć sami aktorzy mówili po niemiecku, starając się urealnić całą sytuację. W ogóle do tego stopnia nie "czułem" filmu, że podczas końcowej rozróby (której rezultat radośnie spoilerowała chyba każda cholerna recenzja)

wręcz żal mi było tych masakrowanych ludzi, którym ktoś kazał przyjść do tego miejsca i wmówił, że będą dobrze się bawić na filmie. Żal mi było tego pana, któremu kazali udawać Hitlera (według mnie średnio podobny z twarzy), on sobie przyszedł tylko film obejrzeć i porechotać ze scen przesadzonej przemocy (czyli mniej więcej tak samo, dlaczego sam wybrałem się do kina, by obejrzeć ten film), a tu przyszli jacyś brutale i go zmasakrowali.

Pewnie to było niezbyt poprawne politycznie, ale takie miałem odczucia. Samo zakończenie filmu, choć wesołe, też moim zdaniem umiarkowanie wyraziste (mimo wesołej przemocy). Ale żeby nie kończyć narzekaniem, bo film mi się - jak pisałem - bardzo podobał, to pochwalę po raz kolejny w tym temacie grę aktora wcielającego się w postać Landy, mistrzostwo moim zdaniem.

Udusił ją!

:ok:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mistrzostwo świata, majstersztyk, Quentin znów wzbija się ponad przeciętność i razem z nieziemskim akcentem Brada Pitta rozbraja mnie i miażdży swoim geniuszem. Film jest tak genialny, że nie mogę przestać rozpływać się w zachwytach.

Świetna gra aktorów, oskarowa rola złego, ale cholernie inteligentnego oficera niemieckiego "Łowcy Żydów". Dla mnie odkrycie roku. Przekonałem się też do Pitta, bo słysząc, że zagra on w filmie twórcy Pulp Fiction, coś się we mnie przewracało. Ostrzyłem już zęby i klawiaturę, żeby zbesztać Quentina na filmwebie za dobór aktorów, a tu niestety pozytywne rozczarowanie. Pełno humoru, genialne nawiązania do westernów, wstawki takie jak chmurki z podpisami nad niektórymi postaciami, GENIALNIE dobrana muzyka i komiksowe wstawki. Film ani przez chwilę się nie dłużył, a gdy się skończyło owe "arcydzieło" długo biłem brawo na stojąco.

Jak dla mnie Film roku 2009 i 10/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrząc oddzielnie na ten film, bez porównań do poprzednich filmów Tarantina - Ok. Waltz przyciągał do ekranu, Pitt w sumie był zabawny z tym maksymalnym amerykańskim akcentem, ostatnia scena w kinie była chyba jedyną tak naprawdę poruszającą. Rozbawiła mnie rozmowa po włosku i

zaskoczenie na twarzach Amerykanów że Hans Landa, mimo iż jest niemcem, potrafi mówić płynnie po włosku

:)

Jak dla mnie ten film jest z grupy tych co to można raz na parę lat obejrzeć ale raczej z braku lepszego wyboru. Muzyka w dwóch momentach była świetna, oprócz Waltza nikt nie zwrócił mojej uwagi, czasem zabawnie ale tak jakoś... pff, mam mieszane uczucie co do tego filmu. Nie jest zły ale i nie najlepszy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...