Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Qbuś

Skrytykuj książkę

Polecane posty

Wspaniałomyślnie uznałem, że nie ma sensu marnować osobnego tematu dla jednej kiepskiej książki i utworzyłem temat dla wszystkich, którzy chcą skrytykować/wyżyć się na książce, której czytanie uznają za czas zmarnowany. Bo przecież w końcu, mimo że tak przez nas kochane, też potrafią zaskoczyć - miałką fabułą, jednowymiarowymi postaciami, nudą i wieloma innymi rzeczami. Niestety - taka okrutna prawda. Ale możne przecież oszczędzić innym cieprienia i frustracji. Na 'dobry' początek coś ode mnie:

lump3s.jpg

Patrick Robinson

Niewidzialna Siła

(ang. Ghost Force)

Na początek jeden z nielicznych pozytywów, czyli blurb:

Rok 2011. Nękanej niedoborem energii i kryzysem politycznym Rosji grozi secesja Syberii i odcięcie od najważniejszego źródła ropy. W poszukiwaniu zasobów Kreml decyduje się zagrać na emocjach argentyńskiej generalicji, pragnącej odwetu za zebrane przed trzydziestu laty na Falklandach cięgi od Brytyjczyków. Wysłany z zadaniem odbicia spornego archipelagu zespół Royal Navy ponosi jednak druzgocącą klęskę. Do akcji więc wkracza policjant świata ? Stany Zjednoczone. Legendarny komandor Rick Hunter otrzymuje zadanie możliwe do wykonania jedynie przez jego ?niewidzialną siłę?: wyzwolić zajęte przez Argentyńczyków wyspy?

Zapowiada się ciekawie prawda? No i do pewnego stopnia może i jest - w końcu dotyczatałem to 'dzieło' do końca. Akcja i wydarzenia same w sobie nie są złe, ale cała reszta leży. Elementem, który irytywał mnie najbardziej w całej książce, jest wyciekająca z książki prawicowość. Choć nie... Źle napisałem. Sama prawicowość nie byłaby zła, ale tu przybiera ona po prostu formę walenia przy każdej możliwej okazji we wszystko, co lewicowe. Zaakceptowałbym od biedy, gdyby była to jakaś średnio zjadliwa satyra, ale tu mamy po prostu chamskie i bezpośrednie 'jechanie'. No i oczywiście chwała prawicy. W książce lewicy (poniekąd słusznie) dostaje się za rozmontowanie wojska Brytyjskiego. O ile jestem w stanie uwierzyć w jakieś redukcje, to już kompletne pozbycie się samolotów zdolnych do walki z innymi siłami powietrznymi jest dla mnie naciąganiem fabuły do tez antylewicowych. Dorzucę jeszcze tylko skrajną rusofobię i możemy przejść dalej.

Kompletnie zawodzi też kreacja postaci. Admirał Morgan, główny piewca wartości prawicowych i człowiek stawiający się w opozycji do wymuskanych biurokratów, lata sobie na Karaiby, delektuje się drogim winem i domaga się przysłania po niego Air Force One... Wychodzi po prostu na buca i aroganta. Agent Ramshawe, który zbiera dane wywiadowcze dla NSA, ciągle gada do siebie, przedstawiając czytelnikom ważne dla akcji informacje. Gorszego sposobu chyba wybrać nie można. Na koniec zostają jeszcze żołnierze SAS i Navy SEALs, którzy są do bólu stereotypowymi 'good soldier boys', nieodróżnialne od siebie maszynki do zabijania. Na dodatek autor, chyba niezamierzenie, uczynił dowódcę rosyjskiej łodzi podwodnej jedyną postacią, która choć przez chwila zastanawia się nad tym, że ktoś zginął z jej ręki. Amerykanie i Brytyjczycy bez zbędnych ceregieli przeprowadzają krwawe akcje, a tu taki Rusek...

Tak czy siak - zdecydowanie odradzam. Lekko ponad 500 wartych przeczytania tylko z absolutnego braku innych lektur oraz przy przymykaniu oka na polityczne wycieczki autora.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zdecydowanie popieram powstanie takiego topiku. Kudosy dla Qbusia.

Ja ze swojej strony odradzam wszelakie adaptacje gier na książki. Miałem niewątpliwą nieprzyjemność przeczytać:

z serii Diablo: Dziedzictwo Krwi oraz Czarna Droga odpowiednio Knaaka i Odoma

z serii Starcraft: Krucjata Liberty'ego Grubba plus coś tam z Xel'Naga

z serii Warcraft: Dzień Smoka, tyż Knaak

Wiem że to nie całokształt wydanych pozycji z serii cośtam-craft, ale niemal każda z nich jest tragiczna. Pisana na siłę, właściwie bez fabuły, tragiczna językowo i wywołująca co najwyżej wrażenie zmarnowanego czasu.

Pozycje o Diablo dostałem z okazji którychśtam urodzin (pamiętam nawet od kogo, od tego czasu podejrzewam, że dana osoba mnie nienawidzi). W pierwszym przypadku wyczerpałem się po 30 stronach, w drugim odpadłem po dziesięciu. Nie powiem, że tego nie da się czytać - na to nawet nie da się patrzeć. Aż strach bierze, że ktoś może być tak kompletnie pozbawiony talentu i umiejętności operowania językiem. Postaci właściwie nie istnieją, fabuła poraża swą śmiesznością, a próby nadania jakiejkolwiek głębi wywołuje napady nerwowego śmiechu. Wraz z pozycją ze świata WC książki te zasługują na ciepły, żołnierski komplement: tragedia, k****, tragedia.

Na tym tle wyróżnia się pierwsz pozycja z cyklu SC, którą nawet się da czytać! Żadnych rewelacji, lecz uczynienie z głównego bohatera zmęczonego życiem dziennikarza i silnie antywojenna wymowa całości pozwalają się wciągnąć. Język także jest nawet znośny: autor potrafi zwięźle nakreślić postaci i scenografię, a dialogi nie wywołują zgrzytania zębów.

Oczywiście miłe złego początki: kontynuacja jest nawet gorsza od książek ze światów fantasy. O ile pomysł wyjściowy nie był zły (walka o artefakty po starożytnej rasie), to wykonanie... Ech, dość powiedzieć, że z cynicznego i dumnego Edmunda Duke'a zrobiono bełkoczącego aroganta i kretyna. Aż żałość za tyłek ściska.

Podsumowując: książki są dla nikogo. Naprawdę! Nawet dwunastolatek, który do tej pory czytał jedynie Dzieci z Bullerbyn powinien sięgnąć choćby po Salvatore'a, którego taśmowa pisanina przy wspomnianej wydaje się świecić blaskiem tysiąca słońc.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja wejdę na grunt takiego śmiesznego gatunku literackiego, który obrasta ostatnimi czasy w tytuły jak grzyby po deszczu, a mianowicie horror. Już sama masowość tego zjawiska wymusza tendencję do powstawania tytułów "amatorskich", tak w treści jak i w formie. Osobiście uważam, że tylko Stephen King wyrósł ponad przeciętność i tylko on na tym polu tworzy powieści jeśli nie wybitne, to co najmniej dobre.

Ale niestety za pisanie biorą też się intelektualne gnioty pokroju G. Mastertona, czy P. Wilsona. Za wymienienie tego pierwszego pana, pewnie gremium nastolatków zaraz mnie zlinczuje, ale zanim pójdzie pierwszy cios, proszę o jakikolwiek sensowny dowód fascynacji jego literaturą, bo dla mnie ten człowiek to zboczeniec i skończony dewiat. I co z tego, że z zawodu jest seksuologiem? Jeśli jakiś ginekolog poweźmie sobie ambitny plan zaistnienia na literackiej scenie horroru, to czy wszystkie jego tytuły będą oscylowały w kategoriach "mordercza cipka", albo "demony z waginy"? Czy kierowca autobusu będzie za wszelką cenę rozgrywał akcję swych powieści w rozpadających się autobusach, pamiętających jeszcze dekadę Gierka, lub stęchłych i mrocznych budynkach PKS-u? OK, King sam kiedyś powiedział, że każdy powinien pisać o tym, na czym najlepiej się zna, ale w takim razie Masterton zna się tylko na bzykaniu. Wniosek? Myśli kutasem. Przepraszam za słownictwo, ale czytając tak ordynarne tytuły chciałem wzbić się na poziom pastwionego przeze mnie typa, tak by było, że równy z równym ;). Rozumiem jeszcze "Głód", tam dewiacje i wszelakie inne aspołeczne zachowania były jak najbardziej na miejscu, ale już nieumarli wyprawiający harce w "Wybuchu" to kretynizm do potęgi. Nie jestem jakimś purystą literackim i nie wyznaję zasady, seksu tylko po ślubie, ale jakieś granice rozsądku i umiaru w pisaniu powieści muszą być.

Drugi z pacjentów który zmarnował mi kilka godzin z życia zwie się Paul Wilson, a ściślej Paul Francis Wilson. Czytałem tylko jeden z jego pomiotów, ale to definitywnie wystarczy mi, by stwierdzić, że koleś jest głupi jak orędzie noworoczne prezydenta. Albo za tak miałkich duchowo uważa swoich czytelników. Zastanawiające jest tylko to, że na biblionetce, średnia jego gniotu wynosi 4.71, hmmm, spoko połowa społeczeństwa słucha radia Eska i ogląda "Gwiazdy śpiewają przy lodzie" (skojarzenia perwersyjna jak najbardziej na miejscu).. Mowa o "Twierdzy", powieści piramidalnie infantylnej i przewidywalnej bardziej niż ramówka Polsatu na święta. Gdzieś na początku pojawia się atrakcyjna i samotna czterdziestolatka (sic! to są takie?) opiekująca się schorowanym ojcem. Od początku wiadomo, że już niedługo, za chwileczkę, na kartach tej żałosnej powiastki znajdzie kogoś kto wybawi ją z okowów dziewictwa. Dziadzio oczywiście wykituje po drodze, bo przecież we współczesnym, amerykańskim świecie nie ma miejsca dla kalek, gdy oto rodzi się romans (ok akcja dzieje się w czasie II wojny światowej, ale liczy się target). Więc sorry dziadzio, ale daj się wyszaleć córce i łaskawie kopnij w kalendarz. Nie mija wiele czasu, a poznajemy przystojnego, wysportowanego, opanowanego, wszechwiedzącego, pozbawionego autorytetów (bo wszak sam jest autorytetem dla siebie) kolesia, który na dodatek z iście samczą precyzją unieszkodliwia czyhającego na jego życie i kiesę złoczyńcę, lecz w głębi swego gołębiego serca czuje pewien żal do niedoszłego zamachowcy. To już John Smith z Pocahontas był mniej przejaskrawiony! Ale przynajmniej wiadomo, że atrakcyjna i samotna czterdziestka wpadnie w dobre ręce. Potem mamy tandetnie żałosny wątek romantyczny, zakończony rozczulającym do granic bezczelności pożegnaniem kochanków i nasz przystojniak rusza by pokonać wielkie zło! Dalej już nie czytałem, bo choć do końca brakło mi ledwie kilka stron i choć dzielnie stawiałem opór, to silne poczucie wewnętrznego gwałtu które rosło z minuty na minutę w końcu zwyciężyło i cisnąłem książką w kąt. I gdzieś tam jest horror, ale co z tego, gdy całą przyjemność z czytania obrzydza spedalona otoczka?

Reasumując - czytanie książek (nie tylko horrorów) powinno nieść ze sobą jakieś głębsze przeżycia. Nie chodzi tu o wysnuwanie skomplikowanych analiz filozoficznych, bo męczące książki są też złe, ale na tandetę w literaturze miejsca być nie powinno. W końcu my, ludzie czytający uważamy się za inteligentnych prawda? Jeśli chcę zakosztować tandety włączam Klan, lub przeglądam Fakt, a książki powinny reprezentować jakiś poziom.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Póki co tylko 3 książki przychodzą mi na myśl:

1)Saga o Artemisie Fowlu - czytałam ją dosyć dawno temu, ale do tej pory niesmak pozostał ;] Po pierwsze - postać elfinki/elficzki(jak już pisałam, za taką odmianę powinno się odrąbywać ręce ;] ) Holly, denerwująca jak niewiele innych. Główny bohater, starający się być racjonalny na siłę, ale kiedy tylko przestaje, książka zaczyna się robić łzawa - już naprawdę nie wiadomo, co gorsze. Do tego fabuła sprawia wrażenie strasznie naciąganej.

2)"Wrota Baldura" (1 i 2) autorstwa Philipa Athansa. Krwi, wnętrzności i kończyn starczyłoby dla 10 horrorów klasy D ;] Postacie spłaszczone najbardziej, jak to tylko możliwe, obśmianie świetnej fabuły gry... ale bywa też gorzej ;] P.Athans popełnił także 5 książkę z serii "Wojny Pajęczej Królowej". Pierwsze 3 części tej książki są świetne, 4 łzawa, natomiast 5 pisał Athans. W całej książce znajduje się 10 walk typu 'ręka-noga-mózg na ścianie', a do tego jeszcze jedna, bonusowa, trwająca przez 1/3 książki ;]

3) "Opium w Rosole" - cóż, jak widać nigdy nie byłam wystarczająco młodzieżowa, żeby zaakceptować tego typu książki ;] Rozumiem, że 13-letnie dziewczyny zwykle nie bywają zbyt rozgarnięte, ale moralizatorstwo uderza po oczach tak mocno, że ma szansę dostać się do kategorii ciężkiej...

4) "Władca Pierścieni" i ''Diuna". Zanim rozpoczniecie powolne przypiekanie, określę dokładniej: te książki w przekładzie pana Łozińskiego naprawdę stają się prześmieszne. Po pierwsze, swobodna zmiana treści - jak widać, Tolkien nie rozumiał wystarczająco dobrze swojej twórczości, jeśli napisał, że Jedyny Pierścień, który w oryginale jest gładki, po przetłumaczeniu nagle uzyskuje klejnot, i to do tego jeszcze z opisem! Tłumaczenie niektórych słów natomiast jest wręcz śmieszne[J.Łoziński vs. M. Skibniewska):

- Łazik (Obieżyświat), Starzyk(Dziadunio), Baggosz(Baggins), Sępna Puszcza(Mroczna Puszcza). Największy szok jednak przeżyłam, kiedy zobaczyłam w "Diunie" nazwę mieszkańców diuny... "WOLANIE" zamiast "Fremeni"(jak w oryginale). Bo to przecież oczywiste, że jak Fremeni, to Free-Mani, wolni ludzie z wolem.

Gdyby tego było mało, to niestety najpiękniejsze polskie wydania Władcy Pierścieni są właśnie w jego przekładzie. Człowiek łapie za taką książkę z zachwytem, a po spojrzeniu na tłumaczenie, musi odłożyć na półkę sklepową z niesmakiem. Nieładnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

niewiele ksiazek w zyciu czytalem, ale trafilem ostatnio na taka, ktora zalowalem, ze przeczytalem, i ktora zniechecila mnie do jej autora.

bedzie mowa o "Kamiennym kregu" Jean-Christophe Grange'a, i uprzedza, ze zdradze spora czesc fabuly, zebyscie wiedzieli, jaka jest glupia :wink:. jesli chodzi o autora - pisze on calkiem niezle thrillery, znane i lubiane nie tylko we Francji ("Purporowe rzeki" najslynniejsze), zas "Kamienny Krag" to jego trzecia powiesc. zaczyna sie nawet dobrze - Diana, samotna kobieta po 30-ce niemogaca miec dzieci (w pewnym sensie-jej narzady rodne zostaly okaleczone, i nie chodzi tu bynajmniej o sam gwalt, przez co boi sie blizszego kontaktu z mezczyznami) adoptuje chlopczyka w Tajlandii. wszystko pieknie, ladnie, ale wkrotce Diana ma wypadek samochodowy, wskutek czego jej "synek" trafia do szpitala w stanie spiaczki. tamze zjawia sie tajemniczy doktor, ktory chce chlopcu pomoc-i pomaga, lecz wkrotce dowiadujemy sie o jego smierci. w miedzyczasie Diana probuje sie dowiedziec, skad jest jej adoptowany dzieciak. w miare rozwoju fabuly wychodzi na jaw, ze chlopak jest Mongolem, pochodzi z ukrytego w dzikich ostepach plemienia, ktore paralo sie szamanstwem, i ktore wymarlo - wszyscy jak jeden maz - w wybuchu jakiegos laboratorium, w ktorym przeprowadzano na ludziach z tego plemienia paranormalne eksperymenty. do tego wychodzi na jaw, ze paru ludzi, ktorych Diana zna (w tym jej wlasna matka) dosyc gleboko zamoczylo w tej sprawie paluchy...

powiem szczerze, ze pierwsza polowa ksiazki byla dobra, jak pozostale twory Grange'a. byla dobra do momentu, w ktorym pojawily sie te wszystkie paranormalne elementy. zaczelo sie niewinnie, od cudownej akupunktury i hipnozy, ale im dalej w las, tym ciemniej. koncowka jest najgorsza, tam miala miejsce kulminacja totalnej glupoty - powiem tyle, ze przez wiekszosc czasu mialem nadzieje, ze ta cala "magia" okaze sie wymyslem szalonych naukowcow, ale autor zaserwowal na koncu takie sceny, ze sam Fox Mulder uznalby je za bujde :teehee:

podsumowujac - "Kamienny krag" byl dla mnie sporym rozczarowaniem, gdyz inne dziela Grange'a sa duuuuzo lepsze. na oslode polece wam jego pierwsza, i najlepsza wg mnie, ksiazke - "Lot bocianow " :smile:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Póki co tylko 3 książki przychodzą mi na myśl:

No popatrz, siostra, a wymieniłaś 6, a nawet 7, licząc 'dzieło' P.Athansa z cyklu WPK. ;]

Nie dasz nawet czło...niziołkowi lunatykować do komputera w spokoju ._. - NZK

1)Saga o Artemisie Fowlu - czytałam ją dosyć dawno temu, ale do tej pory niesmak pozostał ;] Po pierwsze - postać elfinki/elficzki(jak już pisałam, za taką odmianę powinno się odrąbywać ręce ;] ) Holly, denerwująca jak niewiele innych. Główny bohater, starający się być racjonalny na siłę, ale kiedy tylko przestaje, książka zaczyna się robić łzawa - już naprawdę nie wiadomo, co gorsze. Do tego fabuła sprawia wrażenie strasznie naciąganej.

De gustibus itd - ale mi się pierwsze 2 tomy naprawdę podobały (gdy miałem lat 12-13) - jak na stricte młodzieżową książkę dawały radę. Ok, polskie tłumaczenie ogólnie posysa, jeśli o nazewnictwo chodzi, a przynajmniej w oczach przywykłych do nomenklatury tolkienowskiej. Jeśli jednak wziąć poprawkę na stylizację i na to, że całość jest prowadzona zasadniczo konsekwentnie - ujdzie w tłoku.

Gdyby tego było mało, to niestety najpiękniejsze polskie wydania Władcy Pierścieni są właśnie w jego przekładzie. Człowiek łapie za taką książkę z zachwytem, a po spojrzeniu na tłumaczenie, musi odłożyć na półkę sklepową z niesmakiem. Nieładnie.

Jeśli masz na myśli wydanie amberowskie z ilustracjami Alana Lee - to jest też (od lat conajmniej kilku) edycja w tłumaczeniu państwa Frąców, którzy trzymają się słownictwa wprowadzonego przez Skibniewską.

A Diunę z pięknymi obrazami Wojciecha Siudmiaka - w tłumaczeniu Marka Marszała (wyd. Rebis).

Dobra, troche sobie podocinałem, teraz czas na moją propozycję.

"Świątynia Złych Żywiołów" (Temple of Elemental Evil) - Thomas M. Reid.

W sumie, jak ktoś lubi czytać zapis cudzej sesji rpg (w wydaniu dla raczej początkujących)- to może po to sięgnąć. Bohaterowie totalnie papierowi, rozmyślania na poziomie 'jakiego czaru użyć, by dokopać tym czy innym potworom'. Scenariusz to czyste, klasyczne DnD - dungeon crawler jakich mało. Zresztą jak ktoś w komputerowe ToEE by Troika (Świątynia Złych Żywiołów - ciekawe, że oba tłumaczenia są akurat równie trafne i uprawnione) grał - to zna go doskonale. Nuda, przewidywalność i sztampowość. Znów - podobne zarzuty możnaby postawić większości książek w realiach powiązanych z DnD - czy to Forgotten Realms czy Dragonlance (jakbym bardzo chciał wkurzyć niziołkę, to napisałbym, że cykl "Smoki..." Weis i Hickman poza pewnymi fragmentami jest równie słaby jak ToEE ;)), ale jednak w większości prezentują one wyższy literacki poziom (choć nadal jest to masowo tworzone w celach marketingowych pisarstwo pulp-fantasy).

T.M.Reid wyrobił się nieco - jego drugi tom Wojen Pajęczej Królowej (Insurrection - Powstanie) jest całkiem strawny. Nie 'świetny' jak napisała niziołka, ale zupełnie przyzwoity jako letnia, wakacyjna lektura dla fana 'lochów i smoków'. A z całego cyklu WPK najlepsze są fenomenalne ilustracje okładkowe, autorstwa niejakiego Broma.

Anyways - ja "Świątynię Złych Żywiołów" otrzymałem w pakiecie ze wspomnianą grą cRPG o analogicznym tytule (kolekcjonerska edycja Biały Kruk - Smugg, dzięki :*), a drugi egzemplarz dostał brat jako gratis przy jakimś zamówieniu z CDP albo ISA, nie pamiętam. Któryś chyba nadal stoi na półce, przyda się kiedyś może na podpałkę, jak Rosjanie gaz zakręcą :/

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja ze swojej strony odradzam wszelakie adaptacje gier na książki. Miałem niewątpliwą nieprzyjemność przeczytać:

z serii Warcraft: Dzień Smoka, tyż Knaak

A tu się nie zgodzę. Czytałem książkę i przyznam, że całkiem dobra. Co prawda, gdy ją czytałem były ty moje początki z jako - taką fantastyką, dlatego może w tym tkwi problem tego, iż uważam że ta książka jest dobra. Teraz mam za sobą min. Wiedźmina, kilka książek z świata Dragonlance i sporo innych podobno dobrych książek fantasy. Jak skończę Trylogię Czarnego Maga to przeczytam owy Dzień Smoka ponownie i wtedy ten post edytuję :) Czyli za jakieś 1,5 miecha około (może i trochę długo, ale ostatnio nie mam czasu zbytnio na czytanie książek :P) :laugh:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja również uważam książki ze świata Warcrafta za całkiem strawne i czytało mi się je całkiem przyjemnie. Zgodzę się natomiast w 100% z oceną Mastertona. Przeczytałem jedną jego książkę a mianowicie "Czarny Anioł" (uwaga będę teraz spoilerował ale przy tej książce to i tak niewielka strata). Dorwałem się do tej książki już po "Carrie" Stephena Kinga czy Worku kości więc to mogło wzmocnić mój niesmak jednak nawet patrząc na to, że Stephen King psychologiem raczej nie jest i potrafi trochę z postaciami przegiąć tak przy Mastertonie jest wręcz znawcą ludzkiej psychiki. W takiej np. Carrie bohaterowie czują, reagują w odpowiedni sposób na to co się w okół nich dzieje i czuje się, że mamy do czynienia z prawdziwymi osobami. W Czarnym aniele główny bohater widział jak z jego matki wyciągana jest dusza po czym staruszka (zamieniona już w bezmyślne wychudzone zwierzę) rzuca się pod samochód który zostawia z niej, dosłownie, mokrą plamę. Ale czy nasz bohater rozpacza? Ma wyrzuty sumienia, jest załamany? Ależ nie, bez większych problemów kontynuuje swoje śledztwo i zaraz po tym wydarzeniu jedzie pogadać sobie z wróżką... Do tego zakończenie jest strasznie sztampowe i kiczowate gdy okazuje się, że niemalże połowa miasta (a przynajmniej 3/4 postaci jakie przewijają się przez książkę łącznie z dziennikarką i komendantem policji) należy do kultu wyznawców jednego z ważniejszych demonów...

Następne na mojej liście są Wojny Pajęczej Królowej ale nie są dla mnie kaszanką, wręcz przeciwnie pierwsze części mi również się podobały. Problem w tym, że jak po samych książkach Salvatora nie lubiłem mrocznych elfów tak po Wojnach po prostu ich nie trawię, strasznie napuszona, przekonana o własnej nietykalności i w moich oczach żałosna rasa z której kapłanki bym wszystkie z chęcią własnoręcznie zatłukł, z całej książki lubiłem tylko Pharauna (czułem styl tego maga xD), jego kumpla Rylda i tego zwiadowcę (zapomniałem imienia), cała reszta (szczególnie główna kapłanka) irytowała mnie do tego stopnia, że już bodajże przez 5 cześć nie byłem w stanie przebrnąć... potem tylko kumpel który tą rasę ubóstwia powiedział mi jak się kończy cała saga co tylko mnie przekonało, że słusznie zrobiłem nie kończąc tej serii... tylko bym się bardziej zirytował.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Reasumując - czytanie książek (nie tylko horrorów) powinno nieść ze sobą jakieś głębsze przeżycia. Nie chodzi tu o wysnuwanie skomplikowanych analiz filozoficznych, bo męczące książki są też złe, ale na tandetę w literaturze miejsca być nie powinno. W końcu my, ludzie czytający uważamy się za inteligentnych prawda? Jeśli chcę zakosztować tandety włączam Klan, lub przeglądam Fakt, a książki powinny reprezentować jakiś poziom.

Zgadzam się, ale tylko do pewnego stopnia. Po prostu każda książka powinna być dobra (lub choć nie tragiczna) w swoim gatunku - wiadomo, że inne ma się oczekiwania przystępując do lektury Dostojewskiego, a inne w przypadku Clive Cusslera. Po książkach rozrywkowych nie trzeba się spodziewać ciekawych przemyśleń i innych takich. Liczy się akcja, humor i tempo - jeśli te warunki są odpowiednio spełnione, to i czasem na tandetę można czasem przymknać oczy. Są jednak chlubne wyjątki, czyli książki pełne inteligentnej rozrywki podlanej sosem dynamicznej akcji, ale są to nieliczne perełki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nominuję pana nazwiskiem Guy N. Smith za całokształt twórczości. Jak ktoś spłodził 6-częściowy cykl o zmutowanych, olbrzymich krabach mordercach musi mieć nie po kolei w głowie Żenujące oparcie fabularne KAŻDEJ jego książki, płaskie postacie, przewidywalne zakończenia, schematyzm. Koszmar, istny koszmar. A książek napisał wiele, widocznie nie męczy się przy tym :down:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy wy o czymś nie zapominacie? A gdzie wszelakie... tfu... Harlequiny! Do dziś nie mogę zrozumieć mody na kupowanie tego. Ostatnio byłem u babci. Jakaś baba dała jej 4 półki(!!) Tych badziewi. I musiałem to pakować bo dała do biblioteki. Tak "przy okazji" przeczytałem cztery strony. Żałuję, szczerze żałuję! Takich debilnych dialogów nigdy nie czytałem. Narracja też do bani. Fabuła - cztery zdania na odwrocie książki i zakończenie wystarczy, żeby to opisać. A teraz rzeczowo wypiszę wady: Schematyzm, płassssscy bohaterowie, fabuła w dwóch zdaniach, jeszcze bardziej płassssskie dialogi, nuuuuuda. Zresztą w tych książkach leży wszystko. A teraz najlepsze. Jedna taka książka kosztuje 7 zł!!!(wybaczcie wielokrotny wykrzyknik, ale moim zdaniem do idiotyzm KOMPLETNY) Przecież trzy takie książki to już prawie jedna Pratchetta!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zbigniew Wojnarowski - Posoka Smoka

sup097.jpg

Tę książkę poleciła mi koleżanka. Stwierdziłem że jeśli wydawnictwo SuperNova ją wydało, to musi być to kawał porządnej fantastyki.

Od tego czasu straciłem zaufanie do tego wydawnictwa.

Zdecydowanie najgorsza książka fantasy jaką dane mi było przeczytać. Książka sili się na dowcip (jeśli kogoś bawi poślizgnięcie się na skórce od banana, czy wejście na grabki to zdecydowanie polecam!), postacie są nudne, fabuła jest zbyt wypchana. Można spokojnie wyrwać środkowe 400 stron i zostawić 15 pierwszych i 10 ostatnich. Nic nie stracicie z fabuły.

Ogólnie książka jest o poecie-amancie który przez przypadek został porwany przez piratów, potem z niego ucieka znając tajemnice najstraszliwszego pirata na świecie:

najstraszliwszy pirat świata jest kobietą!

Pojawia się historia chłopa, który chce zostać bohaterem zabijając smoka. Ale częsć ludzi chce śmierci gada, a część nie i mamy tertium non datur.

Przewijają się przygody pirata błąkającego się po światach (ponieważ wpadł w portal), hitler z zatwardzenie, stalin ze sraczką, gwiezdne wojny, królewskie intrygi, plany karaluchów i marzenia pokojówki.

Cała książka to jeden wielki absurd nie wart spędzenia 3 wieczorów nad nią. Zdecydowanie odradzam kupno.

Wydawnictwo SuperNova, czy nikt z was tego nie przeczytał ? Ta książka nadaje się jako dodatek do Claudi, czy też Pani Domu a nie pod wasz szyld.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lubię bardzo Fantasy. Wypożyczyłem jakiś czas temu "Czarokrążca-smoczy pazur" Baniewicza. Chciałem coś z masą akcji, czarów... a dostałem kupę bezsensownego gadania, magii co kot napłakał i gównianego bohatera-czarokrążce. Maga ktory raz na sto stron rzuca jakieś prostę zaklęcie, które mu nie wychodzi i jeszcze w dodatku tak się przy tym męczy że szkoda miejsce na to marnować. Nie polecam!!!!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście miłe złego początki: kontynuacja jest nawet gorsza od książek ze światów fantasy.

O ile mogę się zgodzić z oceną "W cieniu Xel'Nagi", bo tutaj autor do spółki z tłumaczem całkowicie wyłożyli także Mengska i całą rasę Protosów. Nie zgodziłbym się jednak na wymienienie tutaj "Krucjaty Liberty'ego", skoro jest książka znośna. Ponadto obie książki pisali zupełnie inni ludzie ("Krucjatę Liberty'ego" pisał Jeff Grubb, a "W cieniu Xel'Nagi" zaś Gabriel Mesta), a mam wrażenie, że sugerujesz iż Grubb pisał obie książki sam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja powiem ogółem jakich książek nie lubię - lektury szkolne. Może nie którzy się wkurzą bo im się podobają, ale dla mnie to w większość kaszana i co z tego, że to z regóły klasyki literatury ale dla mnie są nuuuuudne. Czytam wszystkie (no bo co muszę) i co raz bardziej mnie zniechęcają :confused:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy wy o czymś nie zapominacie? A gdzie wszelakie... tfu... Harlequiny! Do dziś nie mogę zrozumieć mody na kupowanie tego.

Na okładce nie jest napisane, że to obowiązkowa lektura dla mężczyzn :laugh: A że kobiety mają tak, że czasem lubią albo poczytać, albo pooglądać o różnych lovelasach :laugh: Sam tego nigdy nie tknąłem...

A książki ze świata Warcraft u mnie jakoś uszły. Te pierwsze trzy. Niepamiętam żadnych spłaszczeń, młody byłem to mi się podobało :laugh:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja powiem ogółem jakich książek nie lubię - lektury szkolne.

Za czasów szkolnych miałem dokładnie to samo. Jeśli jakaś książka była lekturą szkolną (zwłaszcza obowiązkową) to jakoś nigdy nie mogłem się przemóc. Ledwie brałem książkę do reki, przeczytałem kilka zdań i zaraz zasypiałem. a gdy nie było potrzeby czytać jakiejś lektury (mieliśmy ją pominąć), to wtedy już takiego problemu nie miałem. w ten sposób poznałem kilka naprawdę ciekawych książek np: Rok 1984 Orwell'a czy Początek Szczypiorskiego.

Wracając do tematu to myślę że to dobre miejsce dla Bezsenności S. Kinga. to jedna z najbardziej męczących i nudnych książek jakie udało mi się przebrnąć. Ilekroć wydawało mi się że zaraz akcja zacznie się rozkręcać to stronę czy dwie wszystko zaczynało się uspokajać i znowu zaczynało przynudzać. Polecam tylko jako usypiacz dla cierpiących na tytułową kingowską bezsenność.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja powiem ogółem jakich książek nie lubię - lektury szkolne. Może nie którzy się wkurzą bo im się podobają, ale dla mnie to w większość kaszana i co z tego, że to z regóły klasyki literatury ale dla mnie są nuuuuudne. Czytam wszystkie (no bo co muszę) i co raz bardziej mnie zniechęcają :confused:

Jejku, nudzić to Cię mogą, ale nie masz prawa mówić, że KLASYKI literatury, to "jakieś kaszanki". No bo tak na logikę - skoro to uznane klasyki, to kaszankami raczej nie są. I jeszcze można zrozumieć, że lektury typu Romeo i Julia Cię nudzą, ale nie wiem, jak Potop, Kamienie na Szaniec, czy nawet Quo Vadis (chociaż z tej książki to się historii nie warto uczyć ;P) mogą nudzić.

PS: Nie mogę się powstrzymać - z regUły, a nie "regóły". Niektórzy, a "nie niektórzy"!

Co do tematu.

Ja tam z reguły zanim coś przeczytam, to lubię poczytać o tym opinie, więc na kicz się z reguły nie natykam. Dostałem jednak niestety w prezencie trzy książki o tytułach "Eragon, Najstarszy, i Brisingr". O ile fantastykę uwielbiam, to te książki to totalny syf. Jako, że to prezent i nie chciałem marnować, część pierwszą przeczytałem, drugą to już po amerykańsku*, a trzecia już była tak nudna, że nie mogłem dotrwać dalej, jak do strony numer 324.

Autor zaczął swoją książkę w wieku 15 lat, bez żadnego wykształcenia. I to widać. Oprócz wykształcenia, nie miał jeszcze wyobraźni, bo to tak najbardziej typowa fantastyka, jaka może tylko być - z bohaterem, który jest idealnym przykładem schematu "od zera do bohatera", małymi, chlejącymi piwsko krasnoludami, przemądrymi elfami, oraz złym, złym, bardzo złym tyranem. Dodatkowo historia napisana jest kompletnie bez polotu, dialogi tak przeładowane patosem**, że odechciewa się czytać już po kilkunastu stronach. Zdecydowanie nie polecam.

*W razie, jakby ktoś nie wiedział - czytasz pierwsze zdanie z danej strony, potem środek, potem ostatnie zdanie. Jak łapiesz o co chodzi, przerzucasz się na następną stronę, jak nie, to czytasz w całości.

** Co do tego patosu, to najlepszym dowodem będzie imię jednego z bohaterów - "Roran Młotoręki". Kurde, kto coś takiego wymyślił? o.O

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaprawdę powiadam Ci ja...

troche wyrozumiałości ;)

Eragon został napisany przez dziecko, dla dzieci. Nie wymagaj po lekturze tego typu pytań egzystencjonalnych, oraz retorycznych. Eragon jest dobry na wieczór, gdy chcesz się odprężyć po ciężkim dniu, a nie zamierzasz wysilać mózgu w stylu "Co poeta miał na myśli" (jeśli chcesz, to przerzuć się na Dukaja)

Mnie osobiście Eragon się podobał, ale prawdopodobnie gdyby nie błękitnołuska piękność to bym nawet tego nie tknął.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jerzy Łoziński. Łozi. Łoży. Wyłoży. A, to stąd że koles potrafi wyłożyć nawet najprostsze tłumaczenie!

Łazik (Obieżyświat), Starzyk(Dziadunio), Baggosz(Baggins), Sępna Puszcza(Mroczna Puszcza). Największy szok jednak przeżyłam, kiedy zobaczyłam w "Diunie" nazwę mieszkańców diuny... "WOLANIE" zamiast "Fremeni"(jak w oryginale). Bo to przecież oczywiste, że jak Fremeni, to Free-Mani, wolni ludzie z wolem.

Juz kiedys pisalem kilka przykładów twórczości Łozi... Łosia, ale w dziale redakcyjnym, więc nie sądzę żeby ktoś to kiedyś czytał ;P, nie ma zatem przeciwwskazań żeby się powtórzyć i dorzucić nieco siana i drewna do niziołkowego stosu na którym spalimy pana Jerzego (Jerzego. Jerze go Jeże, bieżcie go! - przepraszam, ale nie moge przestać wymyślac głupich rzeczy z jego nazwiska. To jego "tfurczość" wyrobiła we mnie takie odruchy).

Rivendell - Łosiu: Tajar. (ocb? Jaki to ma związek?)

Samwise Gamgee - Samlis Gaduła. Nic niezwykłego, prawda? Przeczytałem jednak notę "od autora", w której dokładnie wytłumaczył dlaczego zastosował takie tlumeczenie tego imienia, i spadłem z krzesła. Otóż pan Łoziński stwierdził że "Gamgee" nie ma żadnego tłumaczenia na polski, i nie móglby po prostu dać "Gamdzik", bo wywoływaloby to silne skojarzenia z "gandzią" i szerzyło zepsucie wśród młodzieży. Dlatego wymyślił sobie "Gaduła", bo brzmi dobrze. I tyle. Co za BUC! Nie powiem co on musiał palić, gdy to wymyślał!

Merry - Rady (holy crap!) i jego nazwisko: Brandybuck - Gorzaleń. (double burning holy crap with a peanut on top!),

Krasnoludy - Krzaty - to mnie wkurzyło dogłębnie i szczególnie. Też był o tym rozdzialik we wstępie, czemu takie tłumaczenie. Bo w słowie "dwarves" nie ma nic o czerwieni, więc te "Ludy" nie są "Krasne". Więc nie można dać "Krasnoludy".

Oczywiście było tego dużo więcej. Można śmialo powiedzieć, że czytający przeżywa załamkę za załamką, jeśli tylko miał blade pojęcie o oryginalnym brzmieniu.

A teraz pokazowe przetłumaczenie imienia Głównego Złego metodą Jerzy Łoziński by me.

Sauron - Pierdzioch. Czemu? Bo Sauron wywołuje skojarzenia z "

Sra on

", a żeby nie szerzyć zepsucia u młodzieży, zastosowałem lagodniejszą odmianę tego samego stwierdzenia.

Saruman - Człowiek Komórka. Czemu? Bo Seru znaczy zdaje się po japońsku "komórka", a "man" znaczy czlowiek.

A skoro już jesteśmy przy LotRze i kaszankach, to dorzucę coś co jest związane z obiema tymi sprawami.

Isabelle Smadja, "Władca Pierścieni albo kuszenie zła".

Moja prezentacja maturalna była o Władcy, więc przy okazji przeczytałem parę książek o nim w poszukiwaniu czegoś ciekawego.

Ale nic ciekawego nie znalazłem. Ksiązka była tak żałosna, że po prostu wypierniczyłem ją do kosza, pomimo iż była jak nowa. Nie miałbym serca wręczyć jej nikomu, za pieniądze czy za darmo.

Pierwsze co rzuca się w oczy - autorka ma jakiegoś fiola na punkcie zła i szatana. W najdrobniejszych zdaniach z "Władcy" doszukiwała się odwołań do kultów satanistycznych, staroceltyckich wierzeń, poezji starożytnego Rzymu i czego sie tylko da. Po prostu przed zabraniem sie do pisania ksiązki przeczytała wszystko, co sie dało.

Z wyjątkiem jednego. Najważniejszego.

AUTORKA NIE PRZECZYTAŁA WŁADCY PIERŚCIENI!

W co drugim zdaniu plecie jakieś głupoty niezwiązane w stopniu najmniejszym z trescią ksiązki. Stawiam rękę, nogę, nos i pachy królewny, i pół królestwa na to, że jej opracowywanie LotRa wyglądało w sposób następujący: losujemy jakąs stronę, losujemy jakieś zdanie, i piszemy głupoty.

Po prostu żal i żenada. Wysiadłem w połowie lektury. Jeśli chodzi o wnioski wynikające z czytania - Tolkien to satanista, którego doznania w czasie II wś spaczyły mu psychikę, pierścień oznacza całe zło na świecie, a ksiązka zdobyła sukces dzięki ogromnemu głodowi na Zło na świecie. Tak przynajmniej próbuje nam wmówić autorka.

Obawiam się, że Ciemna Strona Mocy pochłonęła ją bez reszty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja dodam do listy wszelkie książki "na podstawie scenariusza filmu", niezależnie czy chodzi tu o "High School Musical" czy o "Batmana". Dlaczego? Chodzi o to, że autor widząc tylko scenariusz nie może dokładnie opisać wnętrz, scenografii, wyglądu bohaterów, musi skupić się na dialogach, a jedyne, co może dodać od siebie to myśli postaci. No i tu często zdarza się, że książka, która powinna być z gatunku sensacyjną, staje się melodramatem, bo pisarz (taa, na pewno nim nie jest z wykształcenia) poczuł, że musi rozwinąć emocjonalnie bohatera. W swoim krótkim życiu przeczytałem kilka takich książek, tak z ciekawości i z chęci zrobienia sobie krzywdy (dziś co drugi nastolatek ma coś z emo, więc ja też musiałem;), a były to m.in.: "Batman & Robin", "Pamiętnik Anakina Skywalkera" (to z "GW I: Mroczne Widmo"), "High School Musical 3" (to coś było chyba stworzone dla masochistów najgorszego rodzaju... no i "rozBravionych" dziewczynek). Ku przestrodze: nie ważcie się tknąć tego chłamu!!!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do tego LOtRa - pamiętam jak parsknąłem śmiechem przy czytaniu jak ten... Łoziński... przetłumaczył... do dzisiaj jak sobie przypomnę Łazika i TESIII to mam banana na twarzy. A tak w ogóle - tak radośnie głupie, że bije na głowę Antyfanów CDA. I naprawde cieszę się, ze czytałem tłumaczenie pani Skibniewskiej. Inaczej porzygałbym się już po pierwszym rozdziale. A najlepszy tekst jaki przeczytałem o tym tłumaczeniu "Uważam, że dodaje książce klimatu" - na Filmłebie. Padłem. Klimat? Klimat? Co ma wspólnego idiotyczny tłumacz i klimat? Śmiać się chce i rzygać po prostu....

A te książki "Na podstawie" - nie próbowałem. I nie zamierzam. Nigdy! Chyba, że... znalazłem książkę Sacred. Tak, z tego Sacred. I ją chętnie wypróbuje. Ale... "High Scholl Musical"... nie wytrzymam... gdy tylko widzę COKOLWIEK związanego z tym przeklętym filmem dla... nie powiem kogo, żeby nie obrażać... Gorzej niż w/w Łosiu sprawia, że mam chęć wymiotować. Co do $&^@# moze być w tej książce?! Wolę sobie nie wyobrażać...<piana zaczyna wypływać mi z ust>

Ramzes - może i tak. Ale ja jarałem się rzeczami kompletnie innymi - dinozaury i Pokemony:) Tylko było to do 10 roku życia. Potem - Władca Pierścieni i basta!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tzn pragniesz to HSM? Who are you - 3?

A Łozińskiego Lotr dobry jest i basta. Rady Gorzaleń czasem mi się wspomni i mi dobrze.

Na razie najbardziej mnie zraził "Krzyżacki Poker" niepomnego autora oraz "Kłamca" dodany do kolekcjonerki LOKIego. W tym pierwszym odrzuca wieeelki font oraz portrety psychologiczne gdzieś poniżej poziomu zaczarowanego ołówka. W tym drugim - totalnie nieprzemawiająca mnie postać i wyprane z jakichkolwiek emocji, logiki, sensu oraz celu opowiastki. Ta ze Światowidem jako św. Mikołajem mi się spodobała. Głównie na ową postać skrywającą się we współczesnym świecie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ChosenOne, nie przeżywaj, przypomnij sobie czym Ty się jarałeś jak pacholęciem byłeś :P

A co do rzeczy które nie należy czytać:

1. książki które udowadniają że światem rządzą spiski/kosmici/tajne organizacje/stowarzyszenia/zakony/kółka zainteresowań. Zawsze ciśnie mi się na usta pytanie - skoro to taka straszna tajemnica, to dlaczego autor był w stanie napisać i wydać taką "demaskatorską" książkę? Lepiej tych dzieł nie brać na logikę, bo mózg może się zlasować.

2. Cykl "Zmierzch". Chyba że masz 16 lat i jesteś kobietą i nie miałaś jeszcze chłopaka.

3. Książek Guya Smitha i innych "only-Poland" piszących grafomanów. Chyba że udzielasz się na digarcie i szukasz inspiracji.

4. Poradników pokroju "Jak zostać szczęśliwym i bogatym i spać dobrze i trawić bezproblemowo w 1100 prostych krokach". Zrozum, że życie ludzkie jest na tyle skomplikowane że nie da się do niego zastosować używając "prostych" metod babuni. Chyba że wychowałeś się na amerykańskich filmach familijnych.

5. Książki wychodzące przy okazji premier filmowych. Przejrzyj filmweb, wyjdzie taniej i oczy nie będą boleć.

6. Książki żerujące na sukcesie "Kodu Da Vinci", używając podobnego schematu na konstrukcję fabuły i punktu wyjścia, całość podlewając pseudohistorycznymi dywagacjami.

7. Polskiej fantastyki. Nie, wróć, fantastyki w ogóle. Żeby nie było że trolluję: mam głęboko po dziurki w nosie rozmaitych powieścideł z kolorowymi okładkami, gdzie bohaterowie rzucają urwami i ujami, cały czas będąc bardzo sympatycznymi i fajnymi, którym bardzo wyszczekane laseczki rzucają się na szyje ("Kłamca", anybody?) lub odbywające się w alternatywnej Polsce. Dość już. Chcecie fantastyki z klasą, weźcie Dukaja czy Dębskiego, oni piszą bez uciekania się do podobnych bzdur rodem z Naruto.

8. Książek które są reklamowane jako odpowiedzi lub inspirowane wielkimi przebojami literackimi (np. "Tunele" jako odpowiedź na "Harry'ego Pottera", "Paragraf 23", "Mały Książe Powraca", "Ewangelia wg. Szatana" - i w przypadku tego ostatniego bynajmniej nie chodzi o Pismo Święte) Jeżeli dzieło nie może się wybić bez pomocy innego, to jest chłamem.

9. Książek które jedyne co mają do zaoferowania to kontrowersyjny tytuł/okładkę (to ile piersi kobiecej można pokazać żeby to przeszło?) lub kontrolowany skandal obyczajowy ("Amok", "Lubiewo", książki Szczuki czy Masłowskiej). Wolę solidną recenzję niż PR rodem z brukowców.

10. Pamiętników ladacznic i prostytutek. Literatura porno to oddzielny gatunek i nie ma powodu wprowadzać go na półki obok innych książek. A jak ktoś chce się gorszyć życiem pokrzywdzonych lub dewiantów - od tego są odpowiednie sklepy internetowe i strony, nie księgarnie.

Pretensje o ww. proszę słać na priw, a nie zaśmiecać nimi tematu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z lektur to nie znoszę "Małego Księcia". Dlaczego? Nie w moim typie. Za dużo filozofowania. I co najgorsze- mnie, jako II-klasistę gimnazjum wkurzało to ciągle wskazywanie autora na to, że ta książka jest dziecinna. Kurde,mam 15 lat i mam czytać coś dla dzieci?

Widzę KAPELUSZ. I NIC WIĘCEJ. down.gif

Ten post jest dowodem na to, że w młodości ludzie są naprawdę głupi. Naprawdę. Wybaczcie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...