Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

czyzyk

Eragon, Najstarszy, Brisingr, Dziedzictwo - Christoper Paolini

Polecane posty

Książka nie jest jak dla mnie przewidywalna, tylko po prostu dla niektórych może być już zbyt dziecinna. No cóż...o gustach się nie dyskutuje.

Ja bym powiedział tak - ona JEST przewidywalna i czasem banalna (

myśleliście, że Eragon będzie cierpiał z powodu blizny? błąd, on musi być sprawny, by uratować świat! ...

:wink:

), co nie zmienia faktu, że przyjemnie się ją czyta, a niektóre pomysły autora potrafią być naprawdę ciekawe.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale kto Paoliniego tak promował?

No nie mów, że nie pamiętasz tych wszystkich ochów i achów pt. "Nastolatek bez szkoły następcą Tolkiena" ;)

Faktycznie, coś takiego było, ale ja wciąż uważam, że on nie był jakoś świetnie wypromowany i tylko przez to książki stały się takie popularne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybacz, ale ten argument do mnie wcale nie przemawia.

A do mnie nie przemawia argument, że tak nie jest. Rozumiem, chcesz faktów. W Eragonie jest jasny podział na bohaterów dobrych i złych. Nad żadnym z nich nie zatrzymujemy się nawet na chwilę mając jakiekolwiek wątpliwości co do tego, po której stronie barykady jest jego miejsce. Są szablonowi - zły tyran, wieśniak stający się bohaterem, itp itd...

Jak na razie, to mówisz to tylko Ty.

Jeśli posiadłbyś taką sztukę jak czytanie ze zrozumieniem, to wiedziałbyś, że owe słowa odnosiły się do LotRa. Zajrzyj do tematu traktującego o nim, a dowiesz się czy tylko ja tak sądzę...

Historia może być prosta i naiwna, ale grunt, żeby się to dobrze czytało. Jeśli coś jest widowiskowe, ale liniowe, to czy nie przyciągnie cię to na dłużej? Książka nie jest jak dla mnie przewidywalna, tylko po prostu dla niektórych może być już zbyt dziecinna. No cóż...o gustach się nie dyskutuje.

Nie. Dlatego Slashery czy H&S są dla mnie dobre tylko w małych dawkach. Szybko zaczynają się nudzić. Problem w tym, że Eragon nie jest ani arcydziełem literackim, ani nie jest w jakikolwiek sposób efektowny czy odkrywczy.

I nie, Eragon może nie jest jakimś kompletnym crapem. Jednak ludzie, którzy piszą słowa typu najlepsza seria fantasy evah!, którzy nie mieli w rękach nigdy WP, Wiedźmina i wielu innych książek są strasznie... No nie wiem. I WP jest fabularnie jeszcze gorszy niż Eragon, ale i tak muszę przyznać, że jest wiele lepszy. Idąc dalej, nazywanie Paoliniego następcą Tolkiena jest co najmniej niestosowne.

Faktycznie, coś takiego było, ale ja wciąż uważam, że on nie był jakoś świetnie wypromowany i tylko przez to książki stały się takie popularne.

Nie zauważyłeś, że zazwyczaj popularne stają się szmiry pokroju Zmierzchu i tym podobnych crapów? Proste, infantylne historie, po raz tysiąc pierwszy wykorzystujące ten sam motyw walki dobra ze złem lub ściskające za serce historie miłosne... To się powoli staje nudne.

Na pocieszenie pozostaje fakt, że literatura wysokich lotów jest tylko dla elitarnego grona odbiorców ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli posiadłbyś taką sztukę jak czytanie ze zrozumieniem, to wiedziałbyś, że owe słowa odnosiły się do LotRa.

A jeśli ty byś posiadał odrobinę więcej kultury, to uświadomiłbyś mi to w o wiele bardziej cywilizowany sposób. W dzisiejszych czasach to też można uznać za sztukę.

Nie. Dlatego Slashery czy H&S są dla mnie dobre tylko w małych dawkach. Szybko zaczynają się nudzić. Problem w tym, że Eragon nie jest ani arcydziełem literackim, ani nie jest w jakikolwiek sposób efektowny czy odkrywczy.

Nie twierdzę, że Eragon jest arcydziełem literackim, ale jak już powiedziałem, o gustach się nie dyskutuje.

Jednak ludzie, którzy piszą słowa typu najlepsza seria fantasy evah!, którzy nie mieli w rękach nigdy WP, Wiedźmina i wielu innych książek są strasznie... No nie wiem.

Nic takiego nie powiedziałem. Chyba musiałeś mnie z kimś pomylić. A w rękach miałem Wiedźmina i rzeczywiście mi się podobał, ale to nieporównywalnie lepsza książka.

Nie zauważyłeś, że zazwyczaj popularne stają się szmiry pokroju Zmierzchu i tym podobnych crapów? Proste, infantylne historie, po raz tysiąc pierwszy wykorzystujące ten sam motyw walki dobra ze złem lub ściskające za serce historie miłosne... To się powoli staje nudne.

Tylko widzisz, w tym problem, że dla mnie książki Paoliniego nie są kiczami.

Na pocieszenie pozostaje fakt, że literatura wysokich lotów jest tylko dla elitarnego grona odbiorców ;)

To znaczy jakiego?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A jeśli ty byś posiadał odrobinę więcej kultury, to uświadomiłbyś mi to w o wiele bardziej cywilizowany sposób. W dzisiejszych czasach to też można uznać za sztukę.

Uświadomiłem Ci to w dostatecznie cywilizowany sposób. Zawsze mogłem sięgnąć po środki przekazu, za które dostałbym osta ;)

Nic takiego nie powiedziałem. Chyba musiałeś mnie z kimś pomylić. A w rękach miałem Wiedźmina i rzeczywiście mi się podobał, ale to nieporównywalnie lepsza książka.

Do tematu zaglądasz nie tylko ty i moje słowa nie mają trafić tylko do Ciebie. Wcale nie zamierzam wciskać Ci do ust takiej wypowiedzi - zerknij np. na wypowiedź Fun kilka postów wyżej.

Tylko widzisz, w tym problem, że dla mnie książki Paoliniego nie są kiczami.

O gustach się nie dyskutuje... A ja tylko przedstawiam swoją opinię wysuwając argumenty. Mam nadzieję, że dla mnie te książki mają prawo być kiczem?

To znaczy jakiego?

Chciałoby się rzec inteligentniejszego... Ale to był tylko żart ;)*

* Tak, ta emotka w moim wydaniu sugeruje, że żartuję.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powiem tak - poczytajcie jeszcze trochę innej fantasy/s-f/ po prostu dobrych książek. A potem sięgnijcie po tą książkę. Najlepiej za parę lat. Sami przyznacie Iskrowi rację. Zaczniecie dostrzegać te wszystkie klisze. Na razie jesteście po prostu za mało doświadczonymi czytaczami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do tematu zaglądasz nie tylko ty i moje słowa nie mają trafić tylko do Ciebie. Wcale nie zamierzam wciskać Ci do ust takiej wypowiedzi - zerknij np. na wypowiedź Fun kilka postów wyżej.

Przepraszam, myślałem, że chciałeś być złośliwy.

Mam nadzieję, że dla mnie te książki mają prawo być kiczem?

Mają, ale jeżeli za pierwszym postem stwierdzasz, że książka ma prostacki język( a nie ma), zgapiła od innych wiele rzeczy, a jej sukces zależał tylko od bardzo dobrej promocji, to wybacz, ale każdego by poniosło.

inteligentniejszego... Ale to był tylko żart ;)*

* Tak, ta emotka w moim wydaniu sugeruje, że żartuję.

To zabrzmiało złośliwie, i raczej jeślibyś się nie wytłumaczył, to raczej nie świadczyłoby to dobrze o tobie.

Powiem tak - poczytajcie jeszcze trochę innej fantasy/s-f/ po prostu dobrych książek. A potem sięgnijcie po tą książkę. Najlepiej za parę lat. Sami przyznacie Iskrowi rację. Zaczniecie dostrzegać te wszystkie klisze. Na razie jesteście po prostu za mało doświadczonymi czytaczami.

Żeby przyznać komuś rację, potrzebne są dobre argumenty, a po tych, dla mnie Eragon i tak nie jest "Crapem", ponieważ fabuła tam jest spójna. Kiczem zaś są dla mnie książki Andrzeja Pilipiuka, np. "Jakub Wędrowicz", w których główny bohater spotyka na swojej drodze Osamę Binladena i Jamesa Bonda, zupełnie z nikąd.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Eragon" to dobra książka, ale dla tych którzy dopiero zaczynają przygodę z książkami. Nie jest to książka wysokich lotów, ale sam jak miałem te 10lat to zachwycałem się tą książką. Sądziłem, że to jedna z najlepszych książek fantasy. Potem oczywiście poznałem "Wiedźmina" i trochę zmieniłem opinię na temat twórczości Paoliniego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powiem tak - poczytajcie jeszcze trochę innej fantasy/s-f/ po prostu dobrych książek. A potem sięgnijcie po tą książkę. Najlepiej za parę lat. Sami przyznacie Iskrowi rację. Zaczniecie dostrzegać te wszystkie klisze. Na razie jesteście po prostu za mało doświadczonymi czytaczami.

Tu się nie zgodzę. Gdy czytałem Dziedzictwo, miałem już poza sobą LoTR-a i kilka innych klasyków, więc wiem do czego można to porównywać (albo wręcz przeciwnie - do czego nie można). Jednakowoż, źle się tego nie czyta. Przyznam rację obu stronom - z jednej strony książka jest kalką innych pomysłów, z drugiej jest dość ciekawa i idzie ją poczytać, jak już wcześniej wspominałem, w przerwie między Sapkowskim i Kingiem .

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żeby przyznać komuś rację, potrzebne są dobre argumenty, a po tych, dla mnie Eragon i tak nie jest "Crapem", ponieważ fabuła tam jest spójna. Kiczem zaś są dla mnie książki Andrzeja Pilipiuka, np. "Jakub Wędrowicz", w których główny bohater spotyka na swojej drodze Osamę Binladena i Jamesa Bonda, zupełnie z nikąd.

We wszelkiego rodzaju romansidłach fabuła też jest spójna, więc w sumie możemy je postawić na równi z Eragonem.

Fabuła przede wszystkim powinna być W MIARĘ ciekawa, a w Eragonie nie jest... Nie chce mi się już powatrzać o tym oklepanym motywie i wielu zerżniętych rzeczach...

Mają, ale jeżeli za pierwszym postem stwierdzasz, że książka ma prostacki język( a nie ma)

A czytałeś ją w oryginale? Nie...? A pomyślałeś może, że tłumacz sam poprawiał i urozmaicał język? Poza tym przeczytaj sobie LotR i Wiedźmina, a by ciągle nie powatrzać w kółko tych samych tytułów, to może jeszcze np. Głos Boga, a zrozumiesz co znaczy książka napisana dobrym, elastycznym językiem. I nie myl pojęcia prostacki język (yo, byłem se dzić na solarce) - w przypadku, gdy odnosi się ono do książki ma zupełnie inne znaczenie.

zgapiła od innych wiele rzeczy

Pisałem o tym i inni też pisali. Nie zauważyłeś? Chyba odbijają się od Ciebie fakty ;)

a jej sukces zależał tylko od bardzo dobrej promocji, to wybacz, ale każdego by poniosło.

Tak, jej sukces zależał od promocji, bo tak się składa, że o Eragonie słyszeli chyba wszsycy... Większość nawet nie wie co to, ale nazwę zna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Książka słabiutka dla ludzi już trochę siedzących w literaturze, lecz świetna dla 10 (11,12,13- zależy od osoby) latków którzy zaczynają przygodę z książkami. Mimo to czekam na 4, bo nie mam obecnie co czytać...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A czytałeś ją w oryginale? Nie...? A pomyślałeś może, że tłumacz sam poprawiał i urozmaicał język? Poza tym przeczytaj sobie LotR i Wiedźmina, a by ciągle nie powatrzać w kółko tych samych tytułów, to może jeszcze np. Głos Boga, a zrozumiesz co znaczy książka napisana dobrym, elastycznym językiem. I nie myl pojęcia prostacki język (yo, byłem se dzić na solarce) - w przypadku, gdy odnosi się ono do książki ma zupełnie inne znaczenie.

Nie, nie czytałem książki w oryginale i nie pomyślałem, że tłumacz mógł coś zmienić. Raczej rzadko mi przychodzi coś takiego do głowy. Może to błąd.

Pisałem o tym i inni też pisali. Nie zauważyłeś? Chyba odbijają się od Ciebie fakty ;)

Bardzo śmiałe stwierdzenie, ale bardziej chodziło mi o to, że dużo napisałeś, a sam musiałem cię prosić później o uzasadnienie.

Tak, jej sukces zależał od promocji, bo tak się składa, że o Eragonie słyszeli chyba wszsycy... Większość nawet nie wie co to, ale nazwę zna.

A ja myślę inaczej, ponieważ tak jak wspomniał GUT, książka jest trochę dziecinna, więc wielu młodszym odbiorcom się spodoba. I raczej nie czytali książki tylko dlatego, że ktoś ją wypromował.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja myślę inaczej, ponieważ tak jak wspomniał GUT, książka jest trochę dziecinna, więc wielu młodszym odbiorcom się spodoba. I raczej nie czytali książki tylko dlatego, że ktoś ją wypromował.

Pytanie brzmi czemu sięgną po Eragona, a nie po jakieś inne dzieło tego typu, jakich jest wiele?

A odpowiedź jest prosta, bo Eragon został skutecznie nagłośniony i wypromowany przez media.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Władca Pierścieni nadal jest szanowany, ale głównie przez bardzo dobry film i fakt, że jest ojcem dzisiejszej fantastyki. Jednak w zasadzie każdy czytelnik powie, że historia jest naiwna i w zasadzie do bólu przewidywalna.

Tutaj się uśmiałem. Naprawdę uważasz że Władca jest szanowany przez film? W porównaniu do całego sześcioksiągu Tolkiena, dzieło Jacksona, choć niewątpliwie ciekawe i efektowne, jest zwyczajnym fujstwem. Na marginesie - mr Iskier, Czytałeś jakąkolwiek książkę J.R.R.-a spoza LotRa, nie licząc Hobbita?

PS Swoją drogą, podobna sytuacja jest z Eragonem książką i Eragonem filmem. Chociaż w O WIELE mniejszej skali, wersja do czytania jest o niebo lepsza od filmu - nie nazwę go badziewnym ale... no, to nie było dobre.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tolkien i bez filmu byłby taki popularny. Ekranizacja nie była mu do niczego potrzebna, pamiętam czasy, kiedyfilmu jeszcze nie było, a wszystcy czytali jego trylogię i KAŻDY wiedział o co chodzi.

Jeśli chodzi o Paoliniego, to zrobił książkę, mając mało lat, to taka bajeczka jak większość czystej fantastyki, ale coś się z tego wynosi. To tak jakby powiedzieć, że sf to tylko wojny. A to nieprawda. Trylogię Paoliniego miło się czyta, ale nagłośniona została, bo autor był młody. Jest dobrze rozbudowana, ale nie sądzę, żeby nie można było znaleźć lepszego, mniej znanego tytułu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Bassist: A ja nazwę. Film był beznadziejny. Pożyczyłem płytkę z filmem (przynaję się, czasem pożyczam płyty od kumpli) i nie skończyłem go oglądać, po prostu zwątpiłem. Saphira, smok. W książce wyraźnie powiedziane było, że miała błoniaste skrzydła. W filmie - pióra. Ptaszka z niego zrobili. Dorosła jak walnął w nią piorun i momentalnie nauczyła się mówić, w dodatku znała swoje imię. Shock, książka podaje zupełnie inną wersję wydarzeń. Garrow zginął w domu. Bullshit. Nawet

blizny na plecach nie miał, a była przecież ważnym, bardzo ważnym wątkiem Najstarszego

. I założę się, że

motywu przemiany w (pół)elfa też w Najstarszym nie będzie

, mimo, że to chyba najważniejsze wydarzenie w książce (no, może prócz

rozmowy z Murtaghiem

. Ja się pytam: What The F? Zupełnie przesłodzili ten film, zrobili z niego karykaturę książki. Dziękuję, ja odpadam. A książkowy Władca Pierścieni zabił mnie opisami i

zniszczeniem Pierścienia mniej więcej w POŁOWIE trzeciego tomu

. Aczkolwiek potrafię docenić kunszt i mistrzostwo Tolkiena.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(proszę o doczytanie postu do końca)

Moja przygoda z Eragonem zaczęła się w trzeciej klasie ogólniaka, kiedy to, wziąwszy się nareszcie za czytanie fantastyki, a ponadto znalazłszy szczególne uwielbienie w smokach (tzn. miałem je już dużo wcześniej, tak po prawdzie), postanowiłem dobrać się do powieści, wokół której narosła taka fama. W końcu są w niej smoki, no i jeszcze na dodatek dobre - nie mogło mi się to nie spodobać.

A jednak. Nie spodobało się. Z perspektywy tamtego czasu określiłbym Eragona mianem nadmuchanego do wszelkich granic utworku - głośno zapowiadanego i rozdętego, a jednak pustego w środku. Stwierdziłem od razu, że autor tej powieści nie umie nawet prawidłowo rozłożyć akcji ani stopniować napięcia, przez co całość w ogóle nie wciąga. Roi się tutaj od scen... ba, całych rozdziałów, które nie popychają fabuły ani o krok do przodu, za to skutecznie usypiają. Z tego względu lektura Erasia była dla mnie przeżyciem siermiężnym, trwającym całe tygodnie. Ziewałem, nudziłem się, brnąłem przez to bagno, w finale rozczarowałem się bardzo mocno, czytając jedną z najsłabiej napisanych i najmniej emocjonujących scen batalistycznych, jakie widziały moje piękne (?) oczy. I wcale mi nie pomagał fakt, że ta "absolutnie cudowna Saphira" okazała się kompletnym niewypałem, do dziś najbardziej niewyrazistą smoczą postacią ze wszystkich, jakie widziałem na kartach przeczytanych przeze mnie książek. No dobra, może smok z Biblii albo z opowiadania o Świętym Jerzym są jeszcze mniej wyraziste, ale tam nie pełniły roli pełnoprawnych postaci i nikogo nie obchodziła ich kreacja jako taka. A tutaj to miał być dobry smok, z charakterem i - jak mnóstwo osób mnie zapewniało - poczuciem humoru (którego ja się jakoś nie dopatrzyłem, bo gagów z udziałem Saphiry jest u Paoliniego mniej, niż śniegu na pustyni. Nie, nie takiej polarnej.

Dobra - to była rozgrzewka. Jak już mówiłem, młody byłem, dopiero się za literaturę zabierałem, czytelniczy prawiczek ze mnie był. Sęk w tym, że od tamtego czasu minęło kilka lat, a ja w międzyczasie nie tylko przeczytałem więcej książek, ale też podjąłem próbę własnoręcznej twórczości, a także odbywałem w sieci rozmowy z ludźmi, którzy w niechlupoczących od wody wypowiedziach równali Erasia z ziemią.

Więc zebrawszy nieco doświadczeń, spróbowałem sięgnąć po ową powieść raz jeszcze. Ponowny kontakt z Erasiem był, by odpowiednie rzeczy dać słowo, szokiem. Na usta cisnęło mi się pytanie "jakim cudem ja w ogóle dałem radę doczytać do końca tego gniota", a wrażenia z lektury były podobne... nie, przepraszam - były IDENTYCZNE z tymi, jakie miewam, czytając zalegające w zakamarkach sieci amatorskie opowiadania. Takie z dolnej półki.

Powiem więc teraz o Erasiu z obecnej perspektywy.

Ktoś mi kiedyś powiedział (a wiele innych osób powtórzyło), że całą książkę da się ocenić po pierwszym zdaniu. Co się zatem będziemy szczypać, w przypadku Erasia pierwsze zdanie brzmi:

Wiatr zawodził w ciemnościach, niosąc ze sobą woń, która mogła odmienić losy świata.

Gdy się czyta coś takiego - nie będąc kompletnym czytelniczym prawiczkiem - to człowiek nie wie, czy śmiać się, czy płakać... i jeśli ktoś pomyślałby, że dalej już gorzej być nie może, to zaraz się okazuje, że jest inaczej. Kwiatki stylistyczne rozmaitego kalibru trafiają się w Erasiu w takiej częstotliwości, jakiej nie powstydziłby się średnio uzdolniony gimnazjalista, a owo wrażenie absolutnego grafomaństwa i braku umiejętności pisarskich pogłębia kompletnie niedojrzały styl i język, jakim posługuje się autor, co kładzie książkę zupełnie. "Dzieło" Paoliniego to jedyna wydana w druku książka, z której obecnie nie jestem w stanie przeczytać naraz więcej, niż kilku stron, gdyż zażenowanie i dotkliwie skrzywdzone poczucie dobrego smaku zwyczajnie nie pozwalają mi brnąć dalej. Sztuka ta udaje się jak dotąd jedynie wyżej wspomnianym autorom amatorskich opowiadanek - przy czym cała komedia polega na tym, że to "coś", nie różniące się poziomem właśnie od takich wypocin, jest uznawane za pełnoprawną książkę... ja wiem, że całkiem sporo osób zwala winę na tłumacza, więc (powodowany sprawdzeniem podobnych opinii innych osób) dla pewności przeczytałem także rozdział w oryginale - wcale nie było lepiej.

Ogrom grafomaństwa w książce Paoliniego uniemożliwia mi po prostu jej czytanie, a sprawy nie ułatwia maksymalnie szablonowa fabuła, w której nawet niewprawne oko powinno dostrzec mnóstwo wykorzystanych przez autora szablonów (a nawet wręcz - by odpowiednie rzeczy dać słowo - zwyczajnych, ohydnych zrzynów). Nie tylko z ogółu dorobku fantasy, takich jak "walka dobra ze złem" - Paolini robi to w sposób o wiele bardziej bezczelny. Nie wysilając się zbytnio, praktycznie na żywca zerżnął scenariusz "Nowej Nadziei", poddając go tylko zmianom. Stąd może irytować wyraźne wrażenie, że skądś już to znamy - prostaczka Luke'a Skywal... znaczy się, Eragona, który w świecie rozdartym wojną pomiędzy złym Imperium i dobrymi Rebeliantami (znaczy się "Śtlaźnikami" - bo Paolini uznał, że zmiana jednej litery w słowie Warden wystarczy, żeby zrobić z tego termin z pradawnego języka) wychowywany jest przez wuja Owe... znaczy, Garrowa, po czym wyrusza w świat ze starym Dżeda... znaczy, Smoczym Jeźdźcem, o nazwisku Obi-wan Keno... znaczy, Brom, by samemu stać się Dżedajem. Fabuła jest absolutnie sztampowa, podobnie jak postacie, o kreację których Paolini ani trochę się nie postarał. Stąd mamy tutaj kompletnie idiotyczne założenia i relacje między postaciami, w typu samego tępawego Eragona, który pomimo faktu, że regularnie daje dowody swojej głupoty, zostaje okrzyknięty przez Obi-wana (Broma znaczy) najlepszym kandydatem na Ostatnią Nadzieję Rebelii tudzież Smoczego Jeźdźca, jakiego mógłby sobie Kenobi wymarzyć. Nie wspomnę o tym, że potomkowie Tolkiena mogliby zwyczajnie pozwać Paoliniego do sądu za bezprawne wykorzystanie nazw ze Środziemia - mamy tu między innymi Pustynię Haradracką (ani chybi pochodzą stamtąd Haradrimowie), Farthen Dur (znaczy pierdzący Barad Dur?), Melian (bez komentarza) czy też Beirland (ależ nie, w ogóle nie kojarzy się z Beleriandem).

Paolini zawłaszczył sobie Władcę Pierścieni, Ziemiomorze, Jeźdźców Smoków, nawet Gwiezdne Wojny, wymieszał, i zamienił wszystko w jedną wielką grafomańską papkę napisaną fatalnym językiem, z koślawą narracją, pozbawionymi jakiejkolwiek kreacji bohaterami i stylem wskazującym, że jakiekolwiek figury stylistyczne to dla autora czarna magia. To, co w książce Paoliniego nie wywołuje odruchu wymiotnego przy pierwszym kontakcie, zostało ukradzione, a to, co wymyślił sam, woła gromkim głosem o pomstę do nieba (pomysły z siedmiopalczastymi krasnoludami, włochatymi elfami oraz kotołakami obmyślonymi podług najbardziej łopatologicznych stereotypów dotyczących domowych kotów, zaliczam do największych kretynizmów, jakie widziałem w tekście pisanym).

Jakby i tego wszystkiego było mało, ów smarkacz nawet nie napisał swojej książki samodzielnie. Sam się bowiem przyznał, że błędy ortograficzne musiała za niego poprawiać mama, nie wspominając już o ojcu, który pomagał dziecku "przekuwać mętne, splątane myśli w jasne i proste zdania". Ot, tajemnica cudownego dziecka rozwiązana.

Eragon to niedojrzała i nieumiejętnie napisana książka, stworzona przez byle niedouczonego smarkacza, który na dodatek wydał ją wyłącznie dzięki temu, że miał odpowiednich rodziców. Fakt zaś, że takie coś bije rekordy popularności, jest jednym z największych absurdów naszej rzeczywistości.

I wiem, że nieładnie besztać czyjeś wypowiedzi, ale nie mogę się powstrzymać...

Myślę że saga o Eragonie i Saphirze jest jedną z najlepszych serii wydawanych w Polsce (a czytałem m.in.: "Władca Pierścieni" (cała trylogia + "Hobbit") czy "Świat Dysku")

Zdanie owo jest jednym z największych bluźnierstw, jakie można publicznie popełnić. Eraś - byle co, napisane z wypiekami na policzkach przez głupiego nastolatka - miałoby być stawiane obok kamieni milowych i dzieł mistrzów?

Fabuła wciąga i nie puszcza

Do jasnej cholery - zapytam, CO w owej fabule tak wciąga, skoro są tu całe fragmenty, które w ogóle nie popychają jej do przodu? W takim "Brisingrze", co to gruby jest na kilkaset stron, przez prawie cały czas nic się nie dzieje. Cała historia jest zaś tak boleśnie sztampowa i szablonowa, że nie widzę ŻADNEGO powodu, aby mieć wątpliwości co do jej dalszego ciągu lub zakończenia. Tudzież w ogóle przywiązywać do takiego czegoś jakąkolwiek wagę.

co się rzadko zdarza a w szczególności gdy piszę ją nastolatek, przecież wiele osób (chociażby Tolkien) musi pisać przez lata żeby napisać dobrą i wciągającą książkę

Można polemizować, czy książka Paoliniego wciąga (najwidoczniej ktoś tu widzi coś, czego nie dostrzegam ja), natomiast z całą pewnością nie jest książką dobrą. Nie jest nawet książką przeciętną. Ani też przyzwoitą. Jest po prostu pisarskim dnem, które nie zdradza żadnych śladów, że brała się za to osoba umiejąca pisać.

Fakt zaś, że Paolini miał "-naście" lat, wcale mnie nie przekonuje, bowiem w sieci (nawet na naszych rodzimych sajtach) można się natknąć na autorów w podobnym wieku, którzy od pana P. piszą o niebo lepiej. I tu wypływa straszna niesprawiedliwość, bo owi autorzy zapewne w znakomitej większości niczego nie wydadzą, natomiast Paolini (dzieki wydatnej pomocy rodziców i należącego do nich wydawnictwa) opublikował tego swojego śmiecia. I jeszcze majątek na tym zrobił.

a tu bum! i jakiś dzieciak wchodzi na scenę książkową i jak dyby nigdy nic robi furorę

To świadczy o potędze kampanii reklamowej i marketingu, ale na pewno nie o umiejętnościach Paoliniego. Bo tych on nie posiada. Nawet środków stylistycznych poprawnie używać nie umie - to dla niego czarna magia, pisze więc byle jak, niejako po omacku, nie wiedząc, czego użyć i w jaki sposób.

(a on nawet do szkoły nie chodził!!!)

Jestem w stanie w to uwierzyć - Paolini bowiem regularnie daje na kartach powieści dowody swojej głupoty i poważnych braków edukacyjnych. Kwiatki takie pojawiają się już w pierwszych rozdziałach, autor zaś zdradza się non stop, że nie wie, jakie są podstawowe zasady rządzące np. handlem (u niego lokalni kupcy ustalają ceny z sufitu, a wędrowni sprzedają za grosze) albo że realia takiego pseudoeuropejskiego świata są mu obce (trubadurzy to według niego cudaki w fikuśnych strojach, a struganie kijów jedna z wiejskich rozrywek). Inne tego typu bzdury można w zasadzie wymieniać bez liku - że według niego młotki robi się ze skóry, na przykład - i pokazują dość jasno (naprawdę, wystarczy mieć ODROBINĘ w łebku i choć tę odrobinę MYŚLEĆ przy czytaniu grafomańskiego tworu pana P.) głupotę i niedouczenie autora.

W "Brisingrze" Paolini nie stracił pod tym względem formy - dowiedziałem się, że według niego dorobienie sobie narośli na palcach umożliwi człowiekowi przebijanie się pięścią przez tarcze, że do tego swojego świata dosłownie z... czterech liter, dokleił zachodnioeuropejską koncepcję ślubu i wstrzemięźliwości przedmałżeńskiej (na dodatek zrobił z tego - pożal się Boże - wątku, całą plejadę komedii, kiedy to Roran domaga się błyskawicznego małżeństwa po tym, jak okazuje się, że zrobił Katrinie dziecko, albo kiedy Eragon strasznie cierpi, gdy się dowiaduje, że jest nieślubnym dzieckiem... doprawdy, mieszkańcy Carvahall zasługują na nagrodę w kategorii "mistrzowie prudencji bez żadnego logicznego, filozoficznego, ani metafizycznego uzasadnienia"), albo że do pseudoeuropejskich realiów wcisnął japoński miecz (doprawdy, jak znalazł!). Nie wspomnę już o absolutnie niewiarygodnych dokonaniach Rorana Niezwyciężonego Wsioka, którego wątek bije rekordy głupoty - tak historii samej w sobie, jak i jej autora. Tam to Paolini upchnął pułk kawalerii między zabudowaniami jakiegoś sioła, ubzdurał sobie, że Roran może zabić z dwustu zbrojnych, machając po prostu młotem na lewo i prawo, jak ci nadchodzą, że po wychłostaniu człowieka można tak po prostu nazajutrz wysłać do normalnej walki, że...

Dobra, już mi się nie chce gadać. Po prostu - Paolini to zwyczajny niedouczony smarkacz. I to widać. Na kilometr.

Oczywiście można mu wytykać wiele potknięć i błędów ale tylko daj się oczarować światu a wszystko wybaczysz uwierz.

"Potknięcia" i "błędy" to są eufemizmy wobec całokształtu "tfurczości" Paoliniego. I nie, nie wybaczę mu tego, że nie zadał sobie nawet najmniejszego trudu, żeby własne dzieło choć trochę dopracować, ani żeby przedtem załapać, jak należy pisać powieści fantasy. Zamiast tego sklecił to swoje "dzieło" byle jak i od razu dał do druku. Podziwiam w takiej sytuacji jego butę i zapatrzenie w siebie tudzież przekonanie o własnym geniuszu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sorry, ale ja w to nie wierzę. Już kilkakrotnie dawałem Paoliniemu kredyt zaufania, wierząc, że mimo wszystko jest w stanie wznieść się ponad poziom własnej książki. I za każdym razem się na tym przejechałem.

Pierwszy przypadek to było poznanie dwóch łysych Bliźniaków o paskudnym charakterze. Choć z początku wydali mi się podejrzani, to jednak dałem autorowi kredyt zaufania i postanowiłem uwierzyć, że oni jednak są po to, aby przełamywać nieco łopatologiczny, czarno-biały podział na tych dobrych i tych złych; żeby pokazać, że u tych Śtlaźników... pardon, Vardenów, też są jakieś skubańce. I co? I guzik - w następnym tomie się okazało, że jednak za pierwszym razem miałem rację. Jeśli ktoś u Paoliniego ma paskudny charakter, to na pewno jest po stronie tych złych, albo przy pierwszej lepszej okazji na nią przejdzie. Żenada.

Innym razem, po przeczytaniu tej całej przepowiedni, dałem Paoliniemu po raz kolejny kredyt zaufania i postanowiłem przyjąć, że owej "broni w korzeniach drzewa Menoa" nie należy traktować dosłownie i jest to przypuszczalnie metafora odnosząca się do przemiany Erasia, jaka zaszła właśnie w obecności wyżej wspomnianego chwasta. I co? Znowu się okazało, że zbyt wielkie pokładałem w autorze nadzieje - okazało się, że ta cała przepowiednia to jednak właściwa prostej (by nie rzec prostackiej) umysłowości autora łopatologia stosowana. I Eraś faktycznie musiał się dogrzebać do korzeni drzewa, żeby tam znaleźć broń (może i nie w formie czystej, ale...). Zero subtelności - wszystko młotkiem.

Młotkiem też Paolini "oszlifował" wiele innych kwestii, tak jak na przykład swoją wizję magii (coś, co powinno się zaliczać do kategorii imponderabiliów, pan P. uprościł do granic możliwości i sprowadził do zasady "mówisz-masz").

Przede wszystkim jednak nie wierzę, aby Paolini się poprawił w czwartym tomie, bo w ogóle nie widać, żeby on robił podczas pisania jakieś postępy. To znaczy owszem, może i Najstarszy nie był toczka w toczkę kopią jeszcze innego filmu z sagi Star Wars, może i nie czytało się go tak siermiężnie, ale to w zasadzie wszystko. Co gorsza, jakiekolwiek nadzieje, jakie dawał ów Najstarszy, zgasły wraz z pojawieniem się Brisingra. Ja sam mniemałem, że może jednak Paolini się poprawi, że opanuje warsztat. A guzik. Brisingr to jedyna bodaj książka, gdzie autor opisuje (ze wszystkimi anatomicznymi szczegółami), jak wyglądają sińce i otarcia Eragona tudzież Rorana, albo jak pot ścieka po skórze bohatera. Nie wspominając już o tym, że Paoliniemu udała się rzecz niesłychana - mimo że ta książka liczy ponad 500 stron, przez prawie cały czas nic się nie dzieje (co mnie specjalnie nie zaskoczyło, odkąd usłyszałem, że Paolini podzielił ostatecznie finalny tom na dwa - już wtedy podejrzewałem, że to z pewnością nie dlatego, że on tyle tych zdarzeń upchnął, tylko prędzej dlatego, że całość niemiłosiernie rozwlekł; nigdy bym przecież Paoliniego nie posądzał o tak haniebną zbrodnię, jak nadmiar treści).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niby tak. Tyle że mnie, delikatnie mówiąc, wkurza to, że taka książka, robiona na luzie, została powszechnie okrzyknięta "odkryciem", "magnum opus" tudzież "rewelacją", podczas gdy dużo lepsze książki pozostają niezauważone. Wkurza mnie też to, że Paolini na tej książczynie zrobił już większy majątek, niźli Tolkien na Władcy Pierścieni, podczas gdy książki lepiej napisane zbierają kurz na półkach księgarni czy Empików. Wreszcie, wkurza mnie również to, jakie szkody wyrządza ta książka wizerunkowi fantasy i to, o czym wcześniej pisałem - że po naszych rodzimych blogach kryją się ludzie dużo bardziej od Paoliniego zdolni, którzy zapewne w ogromnej większości i tak niczego nie wydadzą. I to wszystko już od jakiegoś czasu mnie ogromnie wkurza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...