Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Black Shadow

Z Almanachów Pięciu Królestw

Polecane posty

Etorhen było dużym miastem. Naprawdę dużym. Nie dziwota więc, że wiele było w nim karczm, jednak niewiele z tychże było tak dobrze znanych w mieście jak i poza nim, jak "Pod Łownym Jastrzębiem". Przybytek ten, w szyldzie i w nazwie mający herbowe zwierzę Salehii, do tanich nie należał, jednak spotkać można było tam niemal każdego - jak to w karczmie. Bywali i najemni wojowie, i magowie, i żołnierze, noszący nie tylko miejscowe barwy, i rzemieślnicy, i szlachetkowie wraz z damami swymi nawet. Byli też rasowi hazardziści, rasowi pijacy, rasowi bardowie a co za tym idzie także rasowe dziwki. Słowem - wszyscy. A że wieczór był za nie lada chwilę, także i ruch robił się większy, bo choć i wcześniej był niemały, tak teraz zaczynało się robić wręcz tłoczno. Właściciel karczmy uwijał się za szynkwasem tak, że można było jego podrygi z podziwem oglądać, niemała zaś kompania dziewek krzątała się między stołami, roznosząc przeróżne strawy i napoje. Przeważnie procentowe - miejsce to było znane i lubiane, ale nie na tyle ekstrawaganckie, by wodę tutaj sprzedawali. Jaka by to woda być musiała... i kto by chciał ją pić? Choć ponoć z drugiej strony są i takie miejsca, gdzie takie fanaberie są na porządku dziennym...

Jeden bard, pono bardzo znany i lubiany w szerokim świecie, brzdąkał od niechcenia na lutni, lustrując bystrymi, acz nieco przyćmionymi alkoholem oczyma kolejne stoły i ławy. Nagrał się już dziś i choć kochał sztukę a także swój fach, którym parał się nie od dzisiaj, czuł się po prostu zmęczony. Nie odmówił by sobie jednak, by nie zaczepić kogoś choć na chwilę i zaczerpnąć nieco języka - spragniony był wieści ze świata niebywale, gdyż przyszło mu tutaj siedzieć już nader długo, a nie lubił siedzieć na rzyci dłużej, niż to konieczne było. Wolny duch, jak to sam o sobie mówił. Mus było mu jednak w obrzydłej już z lekka stolicy zostać jeszcze dwa tygodnie bez mała, szukał więc co i raz okazji, coby sobie ów czas oczekiwania na wyjazd urozmaicić. Nikogo jednak w tłumie ludu specjalnego nie dostrzegł, chociaż... zaraz... czy to przypadkiem nie są...?

- Demonolodzy! - wrzasnął barwnie ubrany jegomość w średnim wieku, dosiadając się do dwóch rozmawiających ze sobą w spokoju i ciszy mężów. Twarze ich i dłonie zdobiły dziwne tatuaże - Jużem myślał, że całkiem przestaliście wielkie miasta odwiedzać. Wybaczcie mi, panowie, że tak bez słowa zaproszenia, alem ugrzązł w tej... cudnej mieścinie na czas niemały, a strasznie jestem spragniony wieści ze świata. Nazywam się Derill, a zwą mnie Złotopalcym, bom ponoć nieprzejednany w grze na lutni. A jak wasze miana, jeśli wolno mi spytać?

Dopiero teraz, z bliska, dostrzegł różność ras między tymi dwoma. Myślał, że obaj to ludzie, tymczasem jeden z nich był elfem. Ten, który człowiekiem wydawał się być i był nim w istocie, z bliska zdawał się jeszcze bardziej barczysty, niż z daleka.

- Veldrash - wskazał na siebie elf. - Mój wielki towarzysz zaś to Setarh.

- Wybacz nam proszę - zaczął szybko ów wielki - ale zatrzymaliśmy się tu dosłownie na chwilę. Czas nas goni a w drodze od kurzawy strasznie nam w gardłach poschło... wygląda zresztą, że o nas zapomniano.

- Zdarza się, drogi panie, przy takim tłoku. Nawet jak na to miejsce ciżba jest dziś taka, jak niemal nigdy - uśmiechnął się poeta. - Zróbmy tak: zaopatrzę nas w jakiś zacny trunek, a wy w zamian poświęcicie mi kilka chwil na rozmowę. Zgoda?

Nie czekając na odpowiedź, bard wsunął dwa palce do ust i gwizdnął krótko, acz tak donośnie, że chyba w całym księstwie go było słychać. Odniosło to jednak skutek niemal natychmiastowy - przy stole chyba spod ziemi wyrosła niezbyt urodziwa ogółem, acz nadrabiająca niebagatelnym biustem i serdecznym uśmiechem dziewczyna. Rozchełstana nieco nazbyt koszula wskazywała, że w karczmie jest aż zbyt gorąco...

- Izabello, driado z mych snów najcudowniejszych... - zdawało się, że po takim wstępie bard mógłby prosić o wszystko.

Nic bardziej mylnego, bo sekundę później otwarta dłoń kobiety zdzieliła go prosto w twarz.

- Mam na imię Danka, ty świnio! A mówiłeś, że jestem tą jedyną...! - wykrzyczała wręcz wściekła "driada", odbiegając od stołu z łzami w oczach.

- No k***a niech by to... - wymamrotał amant, trąc rozogniony trafieniem policzek - Faktycznie, nie ten kolor włosów.

Z początku nachmurzeni nieco, teraz jednak zarówno elf jak i człowiek nie mogli powstrzymać jednoznacznych uśmiechów. Bard nie pozostawił tego bez komentarza.

- Spokojnie, panowie - zaczął się jakby tłumaczyć. - Za drugim razem zawsze przychodzi Izka.

I już składał się był do ponownego gwizdnięcia, gdy na stole z hukiem wylądowały dwa pokaźne, drewniane kufle.

- Proszę bardzo, dwa jasne, jak było zamawiane.

- Jednak nie zdążyłeś z tym swoim piwem... - ironicznie rzucił Veldrash.

- Izuś moja najmilejsza! - ryknął bard, po czym zwrócił się do demonologów - Mówiłem, że za drugim razem zawsze przychodzi?

Setarh parsknął.

- Słucham!? - z lekkim niedowierzaniem rzuciła znacznie ładniejsza od poprzedniej Izabelli kobieta.

- Nic, nic, moje ty kochanie - szybko poprawił się grajek - To takie tam tylko męskie rozmowy... Posłuchaj mnie, moja złotowłosa. Panowie są w podróży z ważną misją i przystanęli tutaj, słysząc o zaletach tego przybytku a w chęciach swych mając zwilżyć usta czymś godniejszym, niźli te popłuczyny, co wszędzie leją... Donieś i mi kufel piwa i do tego, pięknie cię proszę, dzban tego przedniego elsterbjorskiego ciemnego, co to karczmarz dla specjalnych person trzyma. Dobrze?

- Przecież wiesz, że nie mogę...

- No daj spokój... dla mnie tego nie zrobisz? Tak pięknie cię proszę... noooo, Słodyczy Moja... - co mówiąc, uszczypnął ją w tyłek.

- Już dobrze, zaraz przyniosę - zaczerwieniła się lekko o dziwo. - Ale pamiętasz, co mi obiecałeś?

- Tak, tak, pamiętam - rzucił do odchodzącej w pośpiechu dziewki. - ...kobiety. Poematów się jej zachciało. Już ja ją opiszę, w swoim czasie... nie dość, że o wszystko trzeba się jej dopraszać, to jeszcze mężem mi się zasłaniała... tak długo. No ale cóż mogła poradzić przeciw moim wdziękom? - bezczelny uśmiech kwitował wypowiedź barda, która to bezczelność już i tak dała się przecież poznać.

Demonologom wyraźnie udzielił się nastrój nieproszonego gościa.

- Z pewnością wiele uczynić nie mogła - skonstatował z uśmiechem Setarh. - Nie da się ukryć, że swoistego czaru ci nie brakuje.

- W końcu bard, a więc poeta i muzykant w jednym - rzekł po odjęciu ust od kufla elf. - Dodam zresztą, że bard nie byle jaki. Bywało się tu i ówdzie i nie raz zdarzało mi się słyszeć o Derillu Złotopalcym. Twoje poematy czy ballady też nie są mi obce.

- Zaszczyt to dla mnie - skłonił głowę wzmiankowany. - Tym większy, że mówi to sam Veldrash, o którym niejedna już krąży legenda. O Setarhu też zresztą głośno bywało...

- Przesada - rzucił człowiek.

- Nie sądzę, bo jak na wielkich ludzi przystało wielkich czynów dokonujecie. Czegóż to tak wprawni pogromcy bestyj w tych stronach szukają?

- A czego to mogą szukać tacy, jak my? - odparł elf z legend - Roboty szukamy. Ot i cała filozofia.

- Słyszeliśmy niedawno, że w leśnych ostępach na zachód stąd jakieś "zło straszliwe" karawany napada, nikogo żywcem nie zostawia, samego towaru nie ruszając - konkretniej dodał Setarh. - Jedziemy właśnie w tamtym kierunku, by sprawę zbadać.

Na stole stanęły obiecany kufel i dzban z piwem. Nie przedłużając tym razem, bard zapłacił Izie i puścił do niej oko na do widzenia.

- Słyszałem i ja o sprawie - rzekł Derill, pociągnąwszy pierwej tęgi haust z kufla. - Pewien Dawny, z którym tutaj jakieś cztery dni temu rozmawiałem, wspomniał mi, że ma się na miejscu spotkać ze znajomym Mścicielem. Nie wiem więc, czy jeszcze będziecie mieli tam co badać.

Elf westchnął.

- To niedobrze - podsumował człowiek.

- Ano nie najlepiej, ale z drugiej strony może i was pocieszę. Ponoć w mieście panoszy się morderca, który żadnych śladów po sobie nie zostawia, w dziwny sposób zabija i nikt go pochwycić nie może. Zainteresowani?

- Dziwny sposób? - uniósł brwi Setarh.

- Ofiary są do cna wysuszone z krwi.

- Brzmi na wampira - rzucił Veldrash. - Nie nasza specjalność.

- Zabija tylko w dzień podobno.

Tym razem przez chwilę nikt nic nie mówił.

- Może być - kompan odwrócił głowę do elfa. - Mierzyłem się już kiedyś z takim.

- Ja także - długouchy nalał sobie i współrozmówcom, którzy też już mieli sucho, z dzbana. Upił łyk - Faktycznie, świetne to piwo. Nie ma porównania.

- Mówiłem, że przednie - uśmiechnął się bard. - Czyli co? Wygląda na to, że nie macie czego szukać dalej i zajęcia równie dobrze możecie poszukać i tutaj.

Szczuplejszy z demonologów pokiwał w zamyśleniu głową. Mlecznobiałe włosy skrywały teraz jego oblicze niczym kaptur.

- No ale my tu tak sobie gwarzymy, a nadal nie spytałem o to, o co spytać miałem z początku - po chwili milczenia kontynuował grajek. - Skąd jedziecie i co w świecie słychać?

Potężnie zbudowany łowca demonów szybko dostrzegł, iż jego towarzysz stał się nieobecny myślami.

- Widzisz, zbytnio w świecie obyci nie jesteśmy ostatnio. Sporo obowiązków na głowie, cały czas w podróży... - zaczął niespiesznie Setarh - Jechaliśmy tutaj z Cedrenii, gdzie zdarzyło nam się działać z ramienia króla, to akurat w tym wypadku coś powiedzieć możemy.

- Od przejezdnych słyszałem, że ponoć tam teraz niespokojnie.

- Prawda. Król zdaje się tracić autorytet w oczach poddanych, a możni z kolei wyglądają co i okazji, by tylko go osłabić i samemu uszczknąć coś dla siebie. Ostatnia wojna osłabiła ich bardziej, niż można by podejrzewać...

- Wojna? - zdziwił się Derill - Przecież Cedrenia nie prowadziła z nikim wojny od dziesięcioleci!

- To także prawda, jednak patrząc na to, co dzieje się tam od wewnątrz można odnieść wrażenie, jakby wojna dopiero co się tam skończyła. Chyba nie są świadomi, że minęło tak dużo czasu i należałoby chociaż trochę przygotować się na kolejny konflikt. Choćby na wszelki wypadek.

- Cóż... z tego co mówisz wynika, że panowie w Cedrenii jak zwykle wykłócają się o ochłapy i cały czas liczą tylko swoje wpływy, o nic innego nie dbając. A Pustynia nigdy nie śpi - głos barda brzmiał aż nazbyt poważnie - Obecny Cesarz już nie raz zdołał udowodnić, że jest diablo bardziej inteligentny od większości tych pseudo-władców, co to ich mamy na tym naszym Zachodzie.

- Masz rację - obudził się nagle elf - jest inteligentny i naprawdę wybitnie sobie radzi w polityce jak dotychczas. A cały Zachód jakby tego nie widział i tego nie rozumiał...

- Myślicie, że Pustynia znów ruszy ku morzu? - spytał wprost Derill.

- To pewne - chłodno odparł białowłosy - Pytanie brzmi tylko: kiedy?

- Nawet to, gdzie uderzą, jest niemal pewne - podjął drugi demonolog. - Skoro my widzimy będąc tam, że państwo jest słabe i rozbite od wewnątrz, to bez wątpliwości wiedzą o tym także bliscy Cesarzowi ludzie jak i sam Cesarz. Cedrenia sama prosi się o podbój.

Minstrel zmarszczył brwi.

- Aż tak tam źle to wygląda? Wojna to jedno, ale tak wprost mówicie, że podbój...

- Tyle lat i tyle wojen, a oni nadal wniosków żadnych nie wyciągnęli - posępnie wręcz mówił Veldrash. - Tak to wygląda i obaj jak mniemam sądzimy, że kolejny konflikt to może być dla nich koniec.

- Żal mi tych biednych ludzi, co tam żyją - rzekł Setarh. - Pewnie nawet nie mają pojęcia, co ich czeka...

I tutaj o dziwo bard roześmiał się szczerym śmiechem.

- Ludzi ci żal? Tobie, szkolonemu zabójcy demonów? Skoro są na tyle głupi i ślepi, by tam żyć i nie wziąć sprawy w swoje ręce, no to cóż... pies ich je**ł!

Dwa lata później...

Dzikie psy ochoczo szarpały solidnie już nadgniłe zwłoki leżące przy drodze. Mimo, że była zima, akurat przyszło kilka cieplejszych dni, a rozkład nie znał litości. Mautun jechał stępa, próbując poznać, czyj rozbity oddział służy za żer dla zwierząt tym razem - nie był to nowy dla niego widok, choć tym razem nie szło poznać barw zabitych żołnierzy, a to czasem podpowiadało, czego spodziewać się dalej. Nie martwił się jednak na zapas, bo choć wojna szalała w najlepsze, to linia frontu była - z tego, co było mu wiadomo - daleko za jego plecami. Myślami odbiegł ku swemu obecnemu zadaniu. Doszły go słuchy, że na północy Salehii, gdzieś na Wilczych Szczękach znajduje się wioska, w której pewna młoda dziewczyna, która znać na czarach się nie powinna, pomaga ludziom leczyć choroby - zarówno cielesne, jak i na duchu czy umyśle. Podobno pomagała ludziom także bronić wioski przed grasantami, gdyż zna się lepiej od innych na ogniu... a o ile wioskowe leczenie to mogło być zwykłe zielarstwo czy nawet niegroźne guślarstwo, o tyle znajomość tajemnic ognia była już podejrzana. Postanowił, że zbada sprawę osobiście. Miał swoje przeczucia i postanowił nie ignorować intuicji. Droga dłużyła mu się strasznie, niewiele było mu jednak potrzeba, by całkiem pogrążyć się w odmętach swego umysłu, pozwalając ciału kołysać się w rytm końskich kroków.

Wioskowa wiedźma. Ten motyw zdawał się prześladować Rahera aż nazbyt często. Pamiętając swoją nauczkę z dawnych lat zawsze sobie w takich momentach powtarzał, że nie będzie łatwowierny i po prostu wykona rozkaz. Tym razem jednak nie było mowy o egzekucji. Mściciel miał znaleźć młodą dziewczynę, zdającą się być nieszkodliwym domokrążcą, i doprowadzić ją przed oblicze swego przełożonego, by ów mógł wyjaśnić być może nieświadomej dziewoi, iż magiczna siła zobowiązuje, nosi jednak ze sobą także wiele przywilejów, pośród których jest "możliwość" pobierania nauki od najlepszych w świecie magów... Odpowiedni dobór słów był tutaj bardziej niż wskazany, bo Heptagon zawsze kładł nacisk na pozyskiwanie do swych szeregów często nieprzychylnych domokrążców - niemal każdy z nich miał niebywały potencjał i predyspozycje do prawdziwego, magicznego geniuszu. Zaczynanie od groźby i obietnicy - że tylko członkowie konfraterni mogą "w świetle prawa" korzystać z magii, wszelkich innych zaś ściga się "z urzędu" - nie było najlepszym początkiem znajomości. Zresztą nie była to do końca prawda... Tak czy inaczej należało się skupić na zadaniu samym w sobie. Zbytnie dywagowanie nad robotą raczej nigdy nie pomagało.

Dzisiejszy dzień był naprawdę długi i męczący dla Yavenadrieli - dziecko drwala, któremu już nie raz pomogła i który użyczał jej jednej ze swoich malutkich izdebek do mieszkania, zdawało się być bardzo poważnie chore i powoli kończyły się jej pomysły, jak mu pomóc. Przygarnęli ją tutaj jak swoją, bez zbędnych i często przykrych pytań, jakie często padały w takich sytuacjach. Była wdzięczna tak za opiekę, jak i ten rodzaj zrozumienia... czy może po prostu spokój, który pozwolili jej tu znaleźć? Pierwszy raz od dawna nie czuła się, jakby ktoś ją śledził, gonił za nią jak wściekły pies. Z drugiej strony miała też wrażenie, że pozwoliła sobie na zbyt wielkie rozluźnienie, za bardzo opuściła zasłonę czujności... Był już dość późny wieczór, dziewczyna wracała z dłuższego spaceru. Poszła do lasu - bezpośrednia bliskość z naturą często uspokajała ją, pozwalała jej mentalnie odpocząć. Szczególnie wtedy, kiedy miała za sobą dzień pełen ciężkiej pracy. Szła główną drogą niewielkiej wioski, wokół pełgały cienie, które były dziełem rozpalonego srebrnym blaskiem księżyca, jak i nikłych światełek przelewających się przez błoniaste okienka nielicznych domków. Cisza i spokój odczuwalna była nawet tutaj, między ludzkimi domostwami, co mogło zdać się nie do pomyślenia... chyba naprawdę polubiła to miejsce. Mogła zostać tutaj dłużej, zdawało się jej.

Nie miała jeszcze pojęcia, że choć chciałaby, to zostać tutaj nie mogła. Nie było na to szans.

Los chyba chciał, że ruszyli ku niej jednocześnie. Demonolog wyszedł zza węgła budynku wprost na drogę, idąc dalej ku nadchodzącej dziewczynie, która nie zwróciła nawet na niego uwagi. Mściciel, mniej bezpośrednio, lecz bardziej taktycznie, wystąpił zza drzew i krzewów, postępując spokojnie, lecz zdecydowanie za swoim celem. I akurat tak też los chciał, że spotkali się wszyscy w pół drogi jakby... Yavenadriela dostrzegła kroczącego ku niej człeka skrytego pod peleryną. Nie znała go - nikt tutaj się tak nie nosi - i zaniepokojona stanęła w miejscu, na kilka kroków przed nim. O dziwo i on się zatrzymał w tej samej chwili. Niespodziewanie usłyszała głos zza swoich pleców:

- Odstąp, nieznajomy - głos ów był spokojny, jednocześnie też dość chłodny i stanowczy. - Jestem tu z polecenia Heptagonu Magisterskiego. Nie wtrącaj się w sprawy cię przerastające.

- To cię zdziwię akurat - parsknął i bezpośrednio rzucił zakapturzony. To mówiąc zrzucił jednak kaptur, ukazując połyskliwy tatuaż, błyszczący się w blasku księżyca. Uśmiechał się, widziała dziewczyna - Heptagon nie ma prawa wtrącać się w sprawy Demonologów, także to ty musisz odstąpić. I ciebie to przerasta.

Zapadła chwila ciszy, atmosfera wyczuwalnie stężała.

- Nie mnie o tym decydować, ja wykonuję rozkazy. Chcesz, możesz iść ze mną i porozmawiać z moim dowódcą. Nie zmienia to faktu, że dziewczyna idzie ze mną.

- I co? Pewnie ów dowódca czeka na ciebie dziesiątki albo i setki mil stąd? Nie ma mowy, nie uśmiecha mi się włóczenie za tobą tylko dlatego, że tobie się tak podoba.

Yavenadrela usłyszała zgrzyt metalu o metal. Domyśliła się bez problemu, że ów stojący za jej plecami dobył miecza.

- Sam się prosisz, chłopcze...

Faktycznie młodo wyglądający mężczyzna o wytatuowanej twarzy nie uśmiechał się już, ale szeroko szczerzył zęby. Dwa miecze świsnęły w jego dłoniach, choć dziewczyna nie ujrzała, kiedy i jak ich dobył.

- Ty naprawdę nie wiesz, na co się porywasz, co...?

Stali tak przez chwilę i zdawało się, że już się na siebie rzucą. Wtem, ni stąd, ni zowąd...

- DOŚĆ! - niemal krzyknęła młoda kobieta stojąca między nimi. Nie wiedzieć w sumie czemu, obaj wstrzymali się od rękoczynów, zdziwieni chyba najwyraźniej, że jest tutaj jeszcze ktoś trzeci, co ma własne zdanie. - Nie wiem, czy zauważyliście, ale nie jesteście tutaj sami! O co wam w ogóle chodzi, czego wy ode mnie chcecie? Nie możemy zacząć od zwyczajnej rozmowy?!

Znowu cisza, nikt jakoś nie rwał się do odpowiedzi. Yavenadriela westchnęła ciężko... mężczyźni już chyba tacy po prostu są. Chciała kontynuować, ale nagle jej oczy otwarły się znacznie szerzej, a kilka jej spłoszonych ruchów zdało się nie umknąć uwadze obu gotowych do bitki panów.

- ...może zresztą i lepiej, że sięgnęliście po broń... wiecie, że jest wojna? Widzicie, może się wydaje, że to tylko na południu, ale tutaj wcale nie jest lepiej... sami zaraz zobaczycie, bo jadą tutaj.

- Kto? - spytał odruchowo ten młodszy.

- Wytęż swoje zmysły, to może usłyszysz - rzekła chłodno dziewczyna. - Wytęż mózg, to może się domyślisz...

Zarówno Mautun jak i Raher wstrzymali wręcz oddechy. Wyostrzone i skupione na nasłuchu zmysły demonologa dały spodziewany efekt - faktycznie jechała ku nim grupa konnych, od północy. Niemała grupa, jak się zdawało. Mściciel potrafił wyciągnąć z tego więcej. Przypadł do ziemi, ucho przyłożył do gruntu.

- Pełen oddział, niemało ich. Chyba ciężkozbrojni - mówił szybko mężczyzna. - To nie są zwykli jeźdźcy czy okoliczni bandyci...

- Prawda, nie są... - odparła kobieta.

"Jak to możliwe!?" myślał młody demonolog. "Przecież tutaj nie ma wojny! Nie było... nie miało być!"

- No dobra, panowie, nie czas na czułości - skwitowała całość Yavenadriela. - Cokolwiek ode mnie chcecie, zostawcie to na potem. Poszczerbicie się potem, jeśli musicie. Teraz pomóżcie mi ochronić tych ludzi! Robiłam to już nie raz, ale jeśli mówisz, że ciężkozbrojni... mogę nie dać rady. Także albo pomożecie mi walczyć i bronić tych dobrych ludzi, albo przynajmniej mi nie przeszkadzajcie...

Ruszyła naprzód, krzycząc z całych sił, że "zbrojni jadą". Musiała to robić nie pierwszy raz. Nie wyglądała, jakby się bała, choć chyba nie do końca była świadoma, że ciężkozbrojna jazda to nie jacyś tam zbójcy... Wojownicy stali nadal naprzeciw siebie, z bronią w dłoniach. Trzeba było przyznać, że takiego obrotu spraw się nie spodziewali.

Cała trójka miała teraz bardzo mało czasu na zdecydowanie się, co dalej robić. Czy walczyć, czy uciekać? Współdziałać czy działać dalej samemu? Niby nie ulegało wątpliwości, że powinni współpracować, chociaż do czasu, aż wszystko się uspokoi... choć z drugiej strony wystarczyło, że jedno z nich wyłamie się z tej współpracy, a pozostałych dwoje może stracić życie.

Czas uciekał, tętent kopyt rozbijał powietrze coraz mocniej, był coraz bliżej. Zza zakrętu pokazała się czerwona łuna dzierżonych przez jeźdźców pochodni...

Czas uciekał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opuściłem lekko ostrza mieczy, nadal jednak celując nimi w okolice Mściciela.

- Dokończymy to później- powiedziałem, ruszając w kierunku wyjścia z wioski. Zatrzymałem się po kilku krokach.

Nevroz, mów do mnie, ale szybko.

Twoim przeciwnikiem są ciężkozbrojni konni, usłyszałem w swojej głowie demona, których główną siłą będzie na początku impet i szyk. Powstrzymaj ich w miejscu, rozprosz, rozszarp. Zabij dowódcę, a mogą uciec. Sam w twojej sytuacji byłbym już na koniu daleko stąd, ale doceniam twój zapał.

Zamknij się.

Rozpocząłem błyskawiczne przygotowania przez wyrycie kilku run paraliżujących w poprzek drogi oraz obok budynków. Wykorzystam część z nich na samym początku, a resztę dopiero w miarę rozwoju akcji. Mając w planach ewentualną konieczność błyskawicznych uników wyrysowałem kilka run przyspieszających. Przygotowania zakończyłem stając na środku drogi, ale tak, aby móc w razie czego odskoczyć i szykuję się do odpalenia dwóch ostatnich run. Pierwszej, która wprawi wrogie konie w stan przerażenia oraz drugiej, która mnie samego spowije w iluzorycznych cieniach z zionącymi ogniem źrenicami. Coś w końcu zatrzyma ich szarżę.

Wtedy, jeśli uznam, że nie będą mieli się jak wzajemnie wspierać, rozpocznę błyskawiczne ataki mieczami, ścinając jeźdźców i konie, nigdy nie zatrzymując się ani na chwilę, skacząc między wrogami i kąsając niczym żmija, ponadto będę pomagać sobie przygotowanymi runami. Priorytetem mimo wszystko jest moje przeżycie, a nie ich śmierć.

- Przyda mi się pomoc, najlepiej jakaś ściana ognia- powiedziałem podejrzanej dziewczynie. W ferworze walki będę musiał pamiętać też o niej i tym Mścicielu. Mam nadzieję, że do czegoś się przydadzą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W odpowiedzi, skinąłem jedynie głową demonologowi. Później rozstrzygniemy nasz spór, a jeśli będzie trzeba stanę z nim do walki. Jest młody, prawdopodobnie mnie nie doceni, wtedy wykorzystam to na swoją korzyść.

Gdy on ruszył ku wyjściu z wioski, ja czym prędzej pobiegłem do ukrytego w zagajniku konia po tarczę. Wracając odszukałem wzrokiem dziewczynę. Nie wspominali że to elfka. W zamieszaniu mógłbym zabrać ją i odjechać, pościg zmyliłbym zaklęciem iluzji. Ale nie wiem jak dużą mocą dysponuje czarownica. Zmaganie się z nią, jednocześnie uciekając przed oddziałem kawalerii i wkurzonym demonologiem jest ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę. W dodatku porwanie elfki siłą raczej nie skłoniłoby jej do współpracy z magami.

Spojrzałem, w kierunku z którego nadciągali jeźdźcy. Przydałoby się zatarasować czymś wjazd do wioski, na przykład wozami, ale nie było na to czasu, żołnierze będą tu lada moment.

Demonolog miotał się po wiosce, kreśląc swoje runy. Ja jedynie otoczyłem się zaklęciem ochronnym spowalniającym i odpychającym przedmioty zbliżające się do mojego ciała. Używałem go już wielokrotnie w swoim życiu. Nie zatrzymam tym ciosów, ale czar nieco je osłabi i zmieni ich kierunek, wtedy łatwiej je zablokuję, lub zdążę uchylić się na czas. Strzały miotane w moja stronę powinny mnie ominąć, jeśli tylko nie będą leciały w sam środek mojej klatki piersiowej. Pomniejsze zaklęcia iluzji markujące ataki, będę rzucał w miarę potrzeb już podczas walki.

Zająłem pozycję nieco na uboczu, w pobliżu zabudowań. Stanie na drodze i czekanie, aż wpadnie na mnie rozpędzona konnica nie było zbyt dobrym pomysłem. Zaatakuję ich od boku, gdy już wjadą do wioski. Ciekawe na ile sprawdzi się w walce pozostała dwójka, bo na pomoc wieśniaków raczej nie ma nie ma co liczyć. Demonolog z pewnością posiada spore zdolności magiczne i potrafi robić użytek ze swych mieczy, lecz walka z demonami to zupełnie co innego niż stawanie przeciw grupie regularnego wojska. Elfka posiada dużą moc, ale czy potrafi ją kontrolować na tyle by była użyteczna w walce?

- Żołnierze nie spodziewają się silnego oporu - krzyknąłem do pozostałych. - To może być nasza szansa.

Poprawiłem chwyt tarczy, znajomy ciężar okutej żelazem dębiny dodał mi pewności. Sztuczna ręka o dziwo już dawno mnie nie bolała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przygotowaliście się*, jak to tylko było możliwe w tak krótkim czasie. Rychło okazało się też, że nie jesteście tak osamotnieni w obliczu ataku, jak mogłoby się zdawać. Wioska znajdowała się blisko granicy państw, w dzikim terenie, więc logicznym zdało się, że miejscowi są ?obyci? z różnego rodzaju napadami. Dziewczyna miała też znaczący posłuch pośród żyjących tu ludzi, bowiem jej ostrzeżenie nie pozostało bez odzewu - z chat jak jeden mąż poczęli wysypywać się ludzie, zbrojni w to, co akurat było pod ręką i co mogło poczynić krzywdę. Mało tego - chociaż z początku miejsce to wyglądało na niewielką osadę, to jednak ramion, które nader ochoczo gotowały się do boju, znalazło się wielu. Znaczna część owych mężczyzn postawę miało co najmniej potężną, jako że ludzie ci całe życie w górach spędzili i znaczna siła często stanowiła tutaj o przetrwaniu. Za oręż chwytały także kobiety. W tym samym czasie mała część dorosłych wprawnie zebrała dzieci i szybko uszła w las. Mówiąc krótko - widać było jak na dłoni, że nie robią tego po raz pierwszy, a wasza pozycja w nadchodzącej potyczce umocniła się i to znacznie.

Przygotowując się do walki, straciliście z oczu cel waszych poszukiwań - szybko biegająca od domu do domu dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu nie wiedzieć jak i nie wiedzieć kiedy. Coraz bardziej nerwowo rozglądając się za nią, doszedł waszych uszu huk i nieopodal wioski wystrzelił w górę całkiem wysoki snop ognia. No tak - po raz kolejny - przecież to wioska na granicy. Niepokoje w takich miejscach są czasem na tyle znaczny, że obecność stosu sygnałowego była wręcz oczywista. Zatem kolejna dobra wiadomość. Jeśli w okolicy faktycznie znajdował się zbrojny garnizon, to teraz warunkiem waszej wygranej nie było już całkowite zwycięstwo czy samodzielne przepędzenie najeźdźców, co raczej wytrwanie do przybycia odsieczy. Dziewczyna wróciła też na drogę i stanęła nieopodal was. Wymieniliście znaczące spojrzenia, po czym skierowaliście wzrok na załom drogi i gorejącą coraz mocniej łunę.

Bardziej gotowi być nie mogliście.

Dość napięte oczekiwanie dobiegło wreszcie końca. Zza zakrętu wypadła jak lawina kawalkada ciężkiej konnicy - niestety mściciel się nie pomylił. Gnali w waszą stronę tak, jakby ich sama śmierć goniła... albo kierowała. Szybkie otaksowanie długości pojawiającej się na drodze formacji pozwoliła stwierdzić mścicielowi, iż ów ?pełen oddział? liczy sobie około trzydziestu konnych. Dobra nowina to nie była. Na więcej kalkulacji nie pozwolił rozwój zdarzeń. Oddział wpadł między chaty jak burza. Chwilę później rozległy się niesione wszelakim orężem złowieszcze gromy...

Pułapki zastawione przez demonologa trzasnęły niemal jednocześnie. Będące w pełnym biegu konie, opancerzone i wiozące na sobie również pancernych ludzi, ?składały? się pod mocą paraliżu niemal natychmiast, a huk towarzyszący takiemu upadkowi nie pozostawiał złudzeń. Żadne z tych zwierząt nie miało szans na przeżycie. Dosiadający ich nieszczęśnicy zresztą też ich nie mieli - dwóch zostało przygniecionych przez własne rumaki i nawet jeśli jeszcze żyli, to bardzo szybko przy jednym znalazł się demonolog, przy drugim życzliwy mieszkaniec wioski z berdyszem w sękatych łapach. Obaj nie wyznawali zasady brania jeńców. Kolejni czterej wyfrunęli dosłownie z siodeł, a zebranie się po bolesnym upadku trwało wszak chwilę. Dwóch się nie zebrało i nie zbierze już nigdy, zaś następna para atakujących miała dość szczęścia, kontynuowali więc walkę na piechotę. Stojący nadal w cieniu Raher szybko dostrzegł, że obaj piechociarze obrali na cel właśnie demonologa. Szybko doszło do wymiany ciosów i chociaż spec od demonów radził sobie dobrze, to jednak przez dobrych parę chwil był związany... Dziewczyna stała z kolei w dość widocznym punkcie, ale zdawała się nie przejmować otoczeniem - mściciel doskonale wiedział, jak wygląda koncentracja ?pracującego? maga, więc wcale go to nie dziwiło. Jak na razie nie imponowała mocą, choć wykorzystywała magię nader interesująco. Znakomicie dzieląc swą uwagę na niemal całe pole bitwy, wstrzymywała przeciwników od zadawania niszczycielskich ciosów, zbijając broń czy po prostu uderzając adwersarzy prosto w twarz za pomocą czystej energii magicznej. Chroniąc po trochu wszystkich znacznie wzmacniała możliwości bojowe całej broniącej się gromady. Tak czy inaczej ? oboje ?towarzyszy? było dość skutecznie zajętych na ten moment, a wróg nie próżnował. Przyszła zatem pora i na mściciela.

Raher wyszedł zza węgła dokładnie w takim momencie, aby wpaść w oko jednemu z nadjeżdżających zbrojnych. Jak można było podejrzewać, jeździec niemal bez zastanowienia spiął rumaka, by ruszyć do ataku na nowy cel. Nie mógł wiedzieć, że atakowany człowiek rzucił na siebie dość prostą, acz zmyślną iluzję. Jadący galopem nie mógł widzieć zbyt dokładnie, więc czekający na atak wojownik nawet nie musiał zbytnio przejmować się dokładnością swojego lustrzanego odbicia. Czekał zatem na odpowiedni moment ? w ostatniej chwili, kiedy końska pierś znajdowała się od niego na długość czterech może metrów, uskoczył w prawo, składając się do cięcia w nogi wierzchowca. Stworzone jednak lustrzane odbicie, które widział jeździec, uskoczyło dokładnie w przeciwnym kierunku. Zbrojny ciął znad głowy ze straszliwą mocą i jakież było jego zdziwienie, kiedy przeciął tylko powietrze, a ułamek sekundy później straszliwy wizg zwierzęcia oraz brak oparcia pod siedzeniem uświadomiły mu, że za chwilę umrze. Wysadzony z siodła przeżył co prawda upadek, ale mściciel nie dał mu szansy na powrót do walki ? krótka wymiana razów zakończyła się dla oszołomionego bandyty szybką śmiercią. Taki efekt prostych dwóch zaklęć był dla Rahera aż nadto zadowalający. Szybko przyłączywszy się do grupy miejscowych w walce, po krótkim ich wtajemniczeniu, kontynuował ową strategię z ich wsparciem aż do skutku. Dość rzec, że w stosunkowo niedługim czasie cała grupa najeźdźców nie miała już na czym jeździć...

W tym samym czasie demonolog radził sobie co najmniej równie dobrze. Świadom ciężkiego opancerzenia przeciwników, wykorzystywał swoją własną mobilność i przewagę szybkości, by najpierw zmęczyć przeciwników, a później przejść do pełnego natarcia. Brzmi prosto, lecz wykonanie nie zawsze przychodzi tak łatwo. Tym bardziej, że szybko przyszło przekonać się o zdolnościach przeciwnika ? nie byli to kmioty z dobrym sprzętem, a raczej dobrzy najemnicy... zwykłymi bandytami też nie mogli być, to jednak nie ulegało wątpliwościom od chwili, kiedy wjechali do wioski. Mautun zbyt dużo miał jednak na głowie, by akurat teraz nad tym rozmyślać. Dwaj pierwsi adwersarze, z którymi przyszło mu krzyżować miecze, potrafili zaskoczyć umiejętnościami i to nawet bardzo. Mimo to przewaga wyszkolenia i "nieziemska" natura wielu zdolności demonologa robiły swoje. O dziwo jednak magia, która miała chociaż trochę wystraszyć przeciwników, nie odnosiła żadnego skutku. Trzeba było postawić na ?klasyczne? runy bojowe. Taka magia ? odpowiednio wykorzystana ? nie miała prawa zawieść. Nie zmieniało to faktu, że wrogowie cały czas byli nad wyraz uparci i po prostu nie chcieli ginąć. Całkiem dobry początek, a więc kilka łatwych trupów, szybko się skończył. Zbrojni zaczęli być znacznie bardziej uważni i ostrożni, zatem i bardziej niebezpieczni. Każdy kolejny przeciwnik stanowił dla młodego demonologa coraz większe wyzwanie. Piąty przeciwnik okazał się wyzwaniem ponad miarę. Zmęczony już nieco Mautun nie był ani tak szybki, ani tak zręczny w ciosach i unikach, jak wcześniej. Adwersarz z kolei sprawiał wrażenie znacznie sprawniejszego od swoich martwych już towarzyszy. Walczył klasycznym mieczem długim, bez tarczy, a jednak wachlarz jego technik był na tyle szeroki, że brak obciążenia, dwa ostrza i znajomość run nie dawały demonologowi żadnej przewagi. Ostatecznie jednak samo zmęczenie przesądziło o wyniku ? jeden błąd Mautuna pozwolił zbrojnemu na zgrabne pozbawienia wroga jednej broni. Młody wojownik w desperacji rzucił się w tył i po przewrocie natychmiast cisnął przed siebie znak odpychający, lecz zbrojny spodziewając się takiej sztuczki, uskoczył w bok, by natychmiast skrócić dystans, atakując ponownie. Mocarny cios znad głowy trzymanym oburącz mieczem zwalił demonologa na kolano, i tylko złożona w ostatniej chwili podwójna zastawa ocaliła mu skórę. Mautun czuł, jak wraz z naporem miecza bandyty coraz silniej bije mu serce, krew zaczyna się burzyć, a rozbłyskujący powoli tatuaż tętnił nikłym blaskiem, z każdym kolejnym błyskiem potęgując odbijające się w umyśle ?Pozwól mi...?. Pomoc nadeszła jednak zanim wewnętrzny głos stał się nie do zniesienia. Magiczny pocisk zdzielił zbyt skupionego na Mautunie wojownika w bok głowy na tyle mocno, by pozwolić klęczącemu się wyzwolić. Chwilę później demonolog dostrzegł nadbiegającego mściciela, który nadstawił bark osłonięty tarczą... cóż, taranowany z pewnością odczuł to uderzenie. Trafienie było na tyle zresztą silne, że wróg nie dostał okazji do podniesienia się z ziemi. Demonolog odetchnął z ulgą, widząc blednący tatuaż oraz martwego przeciwnika. Podniósłszy się z ziemi szybko odnalazł miecz, skinieniem głowy podziękował za ratunek i już chciał ruszać do dalszej, ostrożniejszej znacznie walki, kiedy jego uwagę przykuł wmurowany nagle w ziemię mściciel. Raher faktycznie stanął nagle w miejscu jakby śmierć zobaczył. Niewiele się to z prawdą rozmijało...

Środkiem drogi do wioski wjechał samotny jeździec. Potężny, ciemnoszary rumak kroczył stępa jakby dokładnie w kierunku dwóch wpatrujących się weń wojowników, na grzbiecie niosąc równie imponującego, okutego w stal człeka. Nie miał broni, co rzucało się dość mocno w oczy. Zwierzę powoli, lecz nieprzerwanie zbliżało się więc do was, a blask płonących wokół w najlepsze domostw pozwalał dostrzec coraz więcej detali. Nic jednak nie wyróżniało się jakoś specjalnie... póki nie upewniliście się co do jednego. Choć ciężko było temu uwierzyć, koń z nie wiadomej przyczyny nie miał nozdrzy, ni chrap, a z oczodołów raziła czerń pustki. Nienaturalne zwierzę zatrzymało się kilkadziesiąt metrów od was dwóch, a jeździec ceremonialnie niemal zszedł z siodła, by ruszyć równie wolnym krokiem ku wam. Lewą ręką sunął po końskim grzbiecie... i wówczas dostrzegliście coś, czemu nie sposób było dać wiarę. Poczynając od kopyt a kończąc na pysku, rumak rozpływał się wręcz, przemieniając się na kształt dymu. Czarna substancja krążyła przez chwilę w powietrzu, podążając za ręką stalowego molocha, stale zmieniając kształt. Gdy przemiana doszła kresu, jeździec nie miał już na czym jeździć, zaś jego dłoń zaciskała się na rękojeści straszliwego, dwuręcznego z wyglądu miecza. Ręka dzierżąca oręż z łatwością unosiła go ponad ziemię, lecz po chwili ostrze opadło na ziemię. Wizura hełmu, misternie zdobionego w niepokojące kształty jak cała zbroja, skierowana była wyłącznie na was obu... i choć owa szpara zbliżała się powoli, to z każdą chwilą odnosiliście wrażenie, że i tak jest już zdecydowanie za blisko. Ostrze wleczonego miecza pozostawiało w śniegu wąską, dłuższą coraz bardziej bruzdę. Wam zaś kończył się czas na decyzję...

Wszelkie wątpliwości co do tego, kim był samotny jeździec, rozwiały się bardzo szybko. Wystarczył jeden gest, a ponad połowa pozostałych przy życiu ?bandytów? odstąpiła od was, by skupić się na ?prostaczkach?. Nie mieliście pojęcia, czemu dowódca pojawił się na końcu i to tak późno, jednak szybkie otaksowanie przeciwnika pozwoliło wyciągnąć oczywisty wniosek, że lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby nie pojawił się wcale. Na rozmyślania nie była jednak pora ? wróg zbliżał się z każdą chwilą, z pewnością nie miał też pokojowych zamiarów. Musieliście podjąć jakąś decyzję i to szybko, mając nadzieję, że ktoś już jedzie wam z pomocą, w odpowiedzi na płonący już od dawna ogień sygnałowy, poszerzony przecież o całą wioskę.

* * *

Oblężenie zamku trwało w najlepsze, chociaż nie mogłeś sobie przypomnieć jego początku. Najwyraźniej adrenalina robiła swoje. Mimo tego, że był środek nocy, drewniane zabudowania płonące wokół rozświetlały pole walki tak, jakby wszystko działo się w dzień. Brama główna padła jakiś czas temu, przyszło wam to zresztą dosyć łatwo. Walka wewnątrz już tak lekka nie była. O ile obsada zamku nie stanowiła zbyt wielkiego zagrożenia, o tyle sami dowódcy walczyli niczym lwy. Troje ich było, wszyscy władali magią i nie omieszkali korzystać z niej przy każdej nadarzającej się okazji. Na szczęście przez wrota właśnie wjechał dowodzący oblężeniem, znany wśród was jako niezrównany wojownik. Szybko połapał się w sytuacji, gdyż natychmiast ruszył do walki z dwójką wrogich oficerów, dając wam jednocześnie znak, byście nie wchodzili między nich bez wyraźnego rozkazu. Postanowiłeś zatem wykorzystać okazję i natrzeć na ostatniego dowódcę, który akurat został bez obrony. Stosunkowo młoda była to dziewczyna, lecz jej zaklęcia przeszkadzały twoim towarzyszom i tobie samemu na tyle, że nie mogłeś tak tego zostawić. Trzeba było ją wyeliminować... ruszyłeś ostrożnie, zataczając szeroki łuk, by zajść ją od tyłu i zaatakować tak, żeby nie miała szansy na obronę. Plan nie należał może do najbardziej zmyślnych, ale były się udał, gdyby nie spostrzegawczość jednego z jej przybocznych. Żołnierz ryknął krótko ?za tobą!?, kiedy znajdowałeś się dosłownie o kilka kroków od niej i już unosiłeś w górę miecz. Zdążyłbyś mimo tego ostrzeżenia, jednak coś powstrzymało twoje ramię... na dość długo, by dać czarodziejce szansę na odpowiedź. Nie patyczkując się, młoda kobieta odwróciła się jedynie i z miejsca cisnęła w ciebie wiązką czystej energii, która zdzieliła w twą pierś z niebywałym impetem. Odrzucony na ładnych parę metrów, gruchnąłeś na ziemię z łoskotem, a twoja głowa trafiła akurat na skryty pod śniegiem kamień. Uderzenie to rozbłysło w twej głowie tępym bólem, przykuwając cię do ziemi na ładnych parę chwil. Gdy wreszcie udało ci się wstać, zorientowałeś się, że wszystko wokół przesłoniła jakaś dziwna mgła i nic nie było już ani wyraźne, ani jasne. Rozglądając się oszołomionym nieco wzrokiem, dostrzegłeś jedyną klarowną w tym otoczeniu rzecz ? ciężkie, okute stalą drzwi osadzone w pośrodku muru, rozwarte na oścież, za nimi zaś ciągnący się nie wiedzieć dokąd korytarz. Odrzwia te swoją otwartością wyrażały wręcz nieme zaproszenie, byś przekroczył próg. Z drugiej strony zaś twą obolałą głowę zewsząd atakowały zimne, beznamiętne rozkazy, każące zostać na placu i walczyć dalej... czułeś jednak ich słabnące znaczenie, jakby od przejścia przez drzwi zależało coś bardzo ważnego. Tak czy inaczej, miałeś wybór i to właśnie ty sam musiałeś podjąć decyzję ? rozkazy w głowie czy zaproszenie do przejścia drzwi... może i były natarczywe, wpływały NA ciebie, lecz nie decydowały ZA ciebie.

_____

* - odnoszę się do postaci Brylanta i Nosikamyka. Black Shadow zrezygnował z gry już na starcie, także jego postać przejmuję ja.

PS: Ostatni akapit jest skierowany do Knight Martiusa bezpośrednio, jako że dołącza on do gry już teraz. Rzecz jasna, choćby dla lepszego oglądu sytuacji, polecam wszystkim przeczytać całość wpisu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Naprawdę chciałbym wiedzieć, gdzie jestem. I o co chodzi z tymi drzwiami. Jeszcze te rozkazy... Głowa mi zaczyna od nich pękać. I może faktycznie pęka, skoro uderzyłem nią o coś; inaczej byłbym przytomny. Bo nie wierzę, że jestem, skoro widzę coś takiego.

- Gdzie jesteście?! - krzyczę, ale nie mam pojęcia, czy ktokolwiek mi odpowie.

Cholera... To wejście tak mnie kusi. Ale muszę zostać i walczyć. Do tego przecież zostałem stworzony. No ale... tutaj? I co niby miałbym robić? Ogłuszyli mnie, więc jestem bezużyteczny. Nie mogę stać jak ten kołek i czekać... właściwie to na co?

Raz kozie śmierć. Przechodzę przez próg.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ta walka nie będzie prosta. Przeciwnik władał dość silna magią, od razu wiedziałem co robić. Dezaktywowałem wcześniejsze zaklęcia i użyłem większości mocy na osłonienie się przed działaniem magii.Z jego bronią będę musiał poradzić sobie konwencjonalnie. Powoli okrążałem przybysza z jego prawej strony, fachowym okiem lustrując jego zbroję, szukając szczeliny, w którą będzie można wbić ostrze. Jednocześnie przygotowywałem dość prostą iluzję, mającą w dogodnym momencie pozorować atak. Zrobiłem to automatycznie, rutynowo jak wiele razy wcześniej. Razem z demonologiem powinniśmy dać radę nowemu przeciwnikowi, ale tak naprawdę wciąż nie wiemy na co go stać.

Demonolog, mściciel, a teraz jeszcze jakiś zbrojny mag, w zapchlonej wiosce, której nawet nazwy nie pamiętam. Cholera, ta dziewczyna ściąga spore zainteresowanie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zareagowałem na działania Mściciela analogicznym okrążaniem przeciwnika z prawej, spokojnym, oszczędzającym siły krokiem. Wiedziałem, że jeśli nie skończymy szybko walki, to miecze same wypadną mi z rąk. A ta jego kosa? Nie ma szans, abym ją zablokował i nie poleciał naście metrów dalej, będę musiał zdać się na swoją zwinność i szybkość. Zresztą, i tak muszę go załatwić kroczek po kroczku: unik, przeciąć jego ścięgna, przeturlać się na bok, runa odpychająca aby zachować dystans, pozwolić na atak Mścicielowi, puścić wiązkę energii z runy prosto w wizurę hełmu i poprawić mieczem. Musi się udać.

Zawsze pozostaje jeszcze jedna opcja...

przepraszam za opóźnienia :[

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...