Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Black Shadow

The Last of Us

Polecane posty

myT4qFZl.jpg

The Last of Us

(

)

Kiedyś...

Na początku raporty o nieznanej dotychczas infekcji oraz zwiększonej liczbie przyjęć w szpitalach były w większości przypadków ignorowane albo odnotowywane jedynie z kronikarskiego obowiązku. Administracja starała się pokazać, że trzyma pieczę najlepiej jak potrafi, wszystkie odpowiednie służby wliczając w to centrum ds. walki z chorobami* pracowały na pełnych obrotach a w mediach wyskakiwały żywsze, generujące więcej zysków dla stacji tematy. Zawsze coś się trafiło. Lokalne wybory, zagraniczne wojny albo rebelie, seks-afera z udziałem prominentnego polityka... do wyboru, do koloru. Nikt nie zagłębił się w temat infekcji. Nikt nie pytał co stało się z niektórymi pacjentami, gdzie zaginęli. Nikt nie poddał w wątpliwość oficjalnej informacji rządowej a w każdym razie nie wiadomo nic o tych, którzy by to zrobili. Społeczność amerykańska a za nią reszta ludzkiej cywilizacji przeszła nad sprawą do porządku dziennego. Żyli ułudą do czasu, gdy ten porządek zawalił się niczym domek z kart...

Niektórzy twierdzą, że dotychczasowa cywilizacja potrzebowała tygodnia aby się zawalić. Inni mówili o miesiącu. W zależności od punktu widzenia można rzec, że świat poszedł do diabla w niecałe dwa dni. Nie jest ważnym pytaniem kiedy tylko jak i nie ile, ale z jakim skutkiem. Dla obecnie żyjących nie ma znaczenia, kiedy zlokalizujemy dzień zero infekcji - czy będzie to jej pierwsze pojawienie się w naturze czy też pierwsze przejście na człowieka czy moment, w którym zainfekowany zerwał się z łóżka i zaczął atakować innych pacjentów oraz lekarzy. Liczą się skutki a te były katastrofalne. Zaraza uderzyła najmocniej w najbardziej zaludnione tereny, w miejskie aglomeracje. Urzędy i wszelkie inne instytucje publiczne przestały działać. Najpierw w poszczególnych stanach a potem w całym kraju wprowadzono stan wojenny. Wojsko próbowało opanować sytuację, ale ta zwyczajnie ich przerosła. Upadł rząd. Załamała się gospodarka. Nie znaleziono szczepionki. Media zamilkły. Człowiek człowiekowi stał się wilkiem i każdy był postrzegany jako potencjalne zagrożenie...

Ostatnie raporty mówiły o niepotwierdzonych źródłach infekcji w Europie oraz wreszcie powiedziały kto jest wrogiem. Za zarazę odpowiadała dziwna, niespotykana wcześniej mutacja pewnego pasożytniczego grzyba...

Teraz...

Dawny świat i styl życia odszedł w zapomnienie. Jak mógłby powiedzieć Roland z "Mrocznej Wieży" czas poszedł do przodu a wszyscy, którzy nie byli w stanie się dostosować odeszli w zapomnienie. Przypuszcza się, że skala infekcji sięgnęła ponad 98% całej populacji, dodatkowe tysiące zginęły podczas desperackich prób ratowania walącego się porządku przez armię albo w tygodniach anarchii jakie nastąpiły po totalnym upadku państwa. Teraz wspomnienia dawnego porządku żyją tylko w niewielkich, szczelnie odizolowanych, samowystarczalnych oraz rządzonych żelazną, wojskową ręką strefach kwarantanny. Oczywiście niedobitki żyją także na pustkowiach niegdyś tętniącej życiem Ameryki i można spotkać niepewnych acz życzliwych ludzi, którzy nawet włączą kogoś nowego w grupę jak i degeneratów oraz zwykłych bandytów jacy wpakują naiwnym kulkę w oko bądź kosę pod żebra przy pierwszej okazji.

Świat stał się dziką dżunglą gdzie rządzi prawo silniejszego i śmierć czai się za każdym rogiem.

Któryś dzień października, około szóstej rano

Pierwsze wiatry jesieni

Bliższe i dalsze okolice Phoenix

I

Po upadku**

W obozie dzień zaczynał się wraz z pierwszym brzaskiem wschodzącego Słońca. Nocna zmiana, w tej roli najczęściej występował Arthur albo Ezekiel, dostawała kilka godzin tak potrzebnego odpoczynku gdy reszta mogła już sama zadbać o swoje bezpieczeństwo i po raz kolejny przypomnieć sobie, że czasami świat snów jest lepszy niż to co może czaić się na nich w okolicy. Po wstępnym doprowadzeniu się do porządku, obserwacji najbliższej okolicy w pobliżu zagrożeń oraz wydaniu pierwszej z dwóch racji żywnościowych na cały dzień formalny lider grupki ocalałych, Dwayne, przedstawiał plan działania na bliższy bądź dalszy okres czasu w zależności od sytuacji i potrzeb. Czasami kończyło się na zwykłym potakiwaniu i akceptacji podjętych przez niego decyzji a innym razem zażarte dyskusje potrafiły trwać nawet godzinę. Nigdy jednak nie dochodziło do rękoczynów albo grożenia sobie bronią. Wszyscy ocaleli wiedzieli, że mogą liczyć tylko na swoje umiejętności oraz szczęście albo na towarzyszy gotowych uratować ich z opresji. Po pewnym czasie każdy dochodził do wniosku, że kariera samotnego wilka jest skazana na szybką i bolesną śmierć.

Wraz z najnowszym członkiem grupa liczyła sobie osiem osób. Emma pamiętała jeszcze jak kilka tygodni temu mieli jeszcze drugie tyle ludzi, ale część z nich poszła szukać lepszego miejsca na obóz a inni padli ofiarą zainfekowanych bądź bandytów. Niestety ich twarze oraz imienia odeszły w nieznane. Z jednej strony było jej ich szkoda, z drugiej zdołała się nauczyć, że w świecie ograniczonych zasobów liczy się każda kula, każdy bandaż, każdy posiłek itd. Miała tylko nadzieję, że Scott Burns, którego uratowali parę dni temu z łap zainfekowanych w Roosevelt, nie podzieli ich losu. Cóż, na razie otrzymała swoje zadanie. Z racji bycia najmłodszym członkiem w grupie, ale przy okazji posiadającym ponadprzeciętny wzrok jej przydział, kolejny raz, to stanowisko obserwacyjne w pobliskiej wieży. Stamtąd będzie widziała jak kolejny raz Shaun oraz Eve Floyd, około 40-letnia parka z Teksasu zaprawiona w pieszych wyprawach, wybiera się na kolejny zwiad a Ezekiel wraz ze Scottem wybiera się na kolejne polowanie.

* * *

Tymczasem w innej części obozu Scott szykował się do ruszenia na polowanie wraz z bardziej doświadczonym, co najmniej 50-letnim Ezekielem Royce'm. Facet, jak na swój wiek, trzymał się naprawdę nieźle i ewentualne wizja wspinaczki po górach w ogóle na niego nie działała. Był weteranem jeżeli chodzi o kwestie survivalu oraz łowienia i był jedną z niewielu osób jaka miała dostęp do broni palnej w całej grupie. Wiedział jak się nią posługiwać i jak nie marnować skąpych zapasów amunicji. Scott nie miał pojęcia czy to on wskazał schronisko u podnóża góry Ord, które w czasie rozprzestrzeniania się zarazy został przekształcony na jakąś bazę nasłuchową amerykańskiego wojska, ale nie był w stanie pomyśleć o lepszym miejscu. Do obozu prowadziła jedyna asfaltowa droga, mieli doskonały widok dzięki wieży obserwacyjnej a ukształtowanie terenu nie sugerowało jakoby zainfekowani mieli zajść ich z innej strony.

Myśliwy kolejny raz sprawdził mechanizm ładowania pocisków w swojej myśliwskiej strzelbie. Potem wziął i zważył w ręce kukri po czym wręczył je Scottowi.

- To dla ciebie. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze i pułapki zostawione dwa dni temu zadziałały nie będziemy musieli marnować jakichkolwiek pocisków. Zapewne nawet sam pomogę ci oprawić nasze zdobycze. - wyciągnął jeszcze mapę przedstawiającą tereny dookoła pobliskiego jeziora wliczając w to tamę Roosevelta. - Hmmm... jedną zostawiłem tu a drugą... dobrze, pamiętam. Najpierw pójdziemy normalnie asfaltową drogą na północny-zachód a przy pierwszej sposobności odbijemy bardziej na północ. Mamy kilometr z drobnym nakładem do naszej pierwszej zdobyczy, mam sporą nadzieję, że jacyś nocni łowcy tamtędy przełazili. Z tego miejsca mamy kolejny kilometr do granicy jeziora. Zbiorniki wodne są naturalnym wabikiem dla wszelkiej maści zwierza i nie powinniśmy wrócić z pustymi rękoma. Unikamy niepotrzebnych kontaktów niezależnie czy będziemy mieli naprzeciw siebie zwykłych ludzi czy zainfekowanych. Do wieczora powinniśmy się wyrobić. Masz jakieś pytania, Scott?

* * *

Za każdym razem gdy Joseph Cerecy otwierał oczy nie wiedział co jest większym zaskoczeniem - fakt, że zdołał zasnąć na totalnym, górzystym pustkowiu znajdując sobie jakąś mniejszą jaskinię czy też to, że nadal żyje? Górzyste rejony Arizony może powstrzymywały ruchy zainfekowanych, ale bandyci bądź dzika zwierzyna nadal mogła go dopaść. Może jednak przyzwyczaił się do tego, w końcu w tym świecie śmierć czaiła się na każdym kroku a życie mogło być ucięte w niespodziewanej chwili.

Nie był w stanie zliczyć, kiedy ostatni raz zasiadł za sterami samochodu albo trafił na oznaki cywilizacji. Wyszło na to, że podróżowanie głównymi drogami ma dwie, poważne przeszkody. Ruchomy cel był lepiej widoczny dla bandytów a każda droga, prędzej czy później, przejeżdżała przez jakąś wieś, miasteczko bądź niewielkie miasto. Tam najczęściej rządzili zainfekowani i nawet automobil nie mógł być dobrą ochroną wobec hordy chorych biedaków. Z tego względu porzucił najbardziej wyeksponowane ścieżki i kierował się w stronę Phoenix bardziej czasochłonną, ale może mniej obserwowaną drogą. Obecnie, z tego na ile mógł się zorientować i wyczytać ze skrawek znalezionych map, znajdował się kilkanaście kilometrów na południe od San Carlos w pobliżu średniej rozmiarów rzeki. Wczoraj spotkał kogoś, możliwe, że dosyć młodą parę, jaka planowała dokonać spływu i idąc z nurtem rzeki dostać się jak najbliżej Phoenix po drodze zbierając tyle zaopatrzenia ile się da.

Joseph zostawił ich obiecując, że przemyśli decyzję i da im odpowiedź jutro z rana a sam rozbił swój nocleg kilkaset metrów dalej na północ.

* * *

Christopher powoli otworzył oczy czując na sobie promyki wschodzącego Słońca. Tyle dobrego, że żył. Potem przypomniał sobie wydarzenia ostatnich dni próbując przy okazji zgadnąć w jakim miejscu może się znajdować...

Pamiętał, że może jakiś tydzień temu znajdował się w pobliżu Albuquerque robiąc to co zapewne każdy inny ocalały na jego miejscu. Szukał przede wszystkim jedzenia a w dalszej kolejności map i wskazówek co robić dalej, na spotkanie z innym żywym człowiekiem specjalnie się nie nastawiał. Wiedział, że miasta są domeną zarażonych i w ich pobliżu należało zachowywać szczególną ostrożność. Może nawet coś znalazł, nie miało to jednak większego znaczenia. Jakimś sposobem nakryli go wojskowi i z tylko sobie znanych powodów nie zastrzelili go na miejscu tylko załadowali do tyłu Hummve. Wnioskując po ich zachowaniu musieli zdezerterować ze swojej strefy i musieli się czegoś bać, bo pruli do Show Low ile fabryka dała. Tak, Show Low... teraz Chris przypomniał sobie nazwę miasteczka, musiał widzieć tablicę, gdy wjeżdżali. Szukali tego co wszyscy, jedzenia, broni i paliwa, ale z jakiegoś powodu im się spieszyło. Ciągle oglądali się na drogę skąd przyjechali.

Pomacał tył głowy wyczuwając niewielkiego guza. Jeden z żołnierzy musiał go znokautować celnym ciosem z kolby karabinu. Zamknęli go... w jakimś pomieszczeniu biurowym jakieś sto metrów naprzeciw od wieży kontroli lotów a właściwie tego co z niej zostało, na szczęście miał jakiś widok przez okratowane okno. Co więcej był także niemal pewien, że widział ich Hummve stojące nieopodal. Przynajmniej jedna dobra wiadomość, z drugiej strony gdzie podziali się sami żołnierze? Co zamierzali z nim zrobić? Nie chcieli go tutaj zostawić? Co zrobili z jego ekwipunkiem? Na pewno nie pozna odpowiedzi na te pytania jeśli dłużej pozostanie z zamknięciu. Na dobry początek można było sprawdzić zamek i... kolejna niespodzianka! Z drobnym zgrzytem drzwi uchyliły się ukazując pusty korytarz i wyjście na zewnątrz po jego prawej. Gdy jednak spojrzał w lewo zobaczył spoczywające pod ścianą ciało żołnierza. Na ścianie poza śladami krwi widać było także dziury po kulach.

---

*dla pewności to tak, chodzi mi o amerykańskie CDC

**po angielsku może brzmi lepiej - After the Fall

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Joshep Cerecy

Siedziałem na ziemi, bawiąc się nieco lepkim od niezidentyfikowanego brudu różańcem, który już chyba w momencie wielkiego wybuchu przeznaczony został do spoczywania w mojej kieszeni. Nie potrafiłem nawet powiedzieć jak bardzo był stary. Prawdopodobnie nie oglądał świata jakoś specjalnie krócej niż ja.

Zwróciłem uwagę na trochę poluzowany obcas lewego buta. Zgubiłem gdzieś jeden z podtrzymujących go gwoździków już kilka tygodni temu i jak dotąd na szczęście nie odpadł. W momencie, kiedy zdałem sobie sprawę, że podróżowanie samochodem nie jest mądrym pomysłem cały czas obawiałem się o stan mojego obuwia. Przypominało to trochę czas wojny, kiedy dla piechura dobre buty są ważne na równi z karabinem.

Nie byłem cały czas przekonany do pomysłu podróżowania z napotkaną ostatnio parą. Nie sprawiali złego wrażenia, ale już dawno przekonałem się, że najbezpieczniej jest trzymać się z dala od nieznanych sobie dłużej osób. Dlatego też obóz rozbiłem stosunkowo daleko od nich i obiecałem, że zastanowię się, czy im towarzyszyć.

Propozycja spływu rzeką była kusząca. To z pewnością przyspieszyłoby podróż i pozwoliło oszczędzić obuwie oraz siły, których z dnia na dzień brakowało coraz bardziej. Poza tym umiałem całkiem nieźle pływać, tak wpław, jak i łódką, czy innym wynalazkiem, więc ze mną ich szanse byłyby z pewnością większe.

Zastanawiałem się tylko, czym popłyniemy. Nie wiem jak oni, ale ja, chociaż mój plecak był całkiem spory, nie miałem w nim zestawu awaryjnego ?tratwa- zrób to sam?. Może gdzieś w okolicy widzieli łódkę?

Kiedy zaszło słońce położyłem się spać, a z samego rana wyruszyłem do moich nowych znajomych z kilkoma pytaniami na temat szczegółów przedsięwzięcia, którego postanowiłem jednak się podjąć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Emma Ferrer

Znów przydział na wieży. Liczę, że niedługo pozwolą mi na coś poważniejszego, ale i tak nie mogę narzekać. Niby nie dzieje się tam nic ciekawego, ale (co może być dla niektórych niezrozumiałe) nigdy się na niej nie nudzę. Do tej pory udało mi się przeczytać kilka znalezionych książek i listów. Często wracam wspomnieniami do domu, do mojej rodziny. Brakuje mi jej, ale wszyscy tutaj próbują mi ją zastąpić. W pewnym sensie nawet im się to udaje. Jeśli jednak będzie sposób, by odnaleźć ich wszystkich? Nie wiem. Z jednej strony bardzo pragnę zobaczyć moją siostrę, a z drugiej wiem, że Dwayne, Arthur, czy Eve robią wszystko bym czuła się jak w domu i ciężko byłoby mi ich tak zostawić. Jeśli można oczywiście tak powiedzieć o grupie samotników mieszkających w starym schronisku. Troszczą się o mnie, za co jestem im bardzo wdzięczna, i w przeciwieństwie do większości ludzi których spotkałam zanim się tu znalazłam są przede wszystkim bardzo mili. Zaufali mi i czuję, że muszę im za to zaufanie odpłacić.

Gdy skończy się warta spróbuję porozmawiać z Deanną o medycynie. Z tego co wiem jest wykształcona w tym kierunku, więc może da mi kilka cennych lekcji?

Pora chyba ruszyć na wieżę, by ponownie bezpiecznie odprowadzić wzrokiem Floydów i Ezekiela wyruszającego z naszym nowym towarzyszem, Scottem, na polowanie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Christopher Noel

Spojrzałem na zmasakrowane zwłoki żołnierza. Nie wiedziałem czy kręcenie się wszystkiego wokół jest spowodowane właśnie tym nieprzyjemnym widokiem czy po prostu guz wciąż daje o sobie znać. Jeszcze raz rozejrzałem się po korytarzu i zacząłem nerwowo szukać czegokolwiek użytecznego. W sumie nie musiała to być nawet broń. Jakiekolwiek leki, apteczki zawsze okazują się przydatne. Przydałyby się także jakieś pigułki na ból głowy. Jednak perspektywa znalezienia czegoś do samoobrony byłaby bardzo optymistyczna. Mogłyby to być nawet zwyczajne nożyczki ? gdy wylądują w czyimś oku na pewno poślą go na tamten świat. Albo przynajmniej unieszkodliwią. Po przeszukaniu wszystkiego w zasięgu wzroku przyszedł czas na żołnierza. Dokładnie go obejrzałem i zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy. Czułem się coraz gorzej. Musiałem wyjść na zewnątrz.

Nie zdążyłem jeszcze dobrze złapać oddechu, gdy z moich ust ciurkiem poleciały wymiociny. Ohyda. Rozejrzałem się dokładnie po okolicy aby przypadkiem znów nie zarobić ciosu w głowę i postanowiłem wciąż szukać zapasów i broni. Jeśli tylko się na kogoś natknę, niezależnie od jego intencji, zabiję go.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Scott Burns

Polowanie z Ezekielem Royce'em, który był specjalistą w tej dziedzinie, to była fantastyczna perspektywa. Wszystko, co mówił, słuchałem z największą uwagą.

- Nie, nie mam pytań. Ale... zbiorniki wodne mogą przyciągać nie tylko zwierzynę, ale też innych jegomościów, niekoniecznie takich, co na nasz widok by się ucieszyli? I gdybyś został ten... no, zainfekowany tym wirusem, co zrobiłbyś wtedy na moim miejscu? - odparłem. - Może to pytanie wyda się panu niepoważne, ale chcę tylko wiedzieć, jak taki doświadczony człowiek jak pan by zareagował?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W normalnych okolicznościach przebycie tych kilkuset metrów jakie dzieliły tymczasowe legowisko Josepha do obozowiska młodej pary zajęło by mu góra pięć minut. Niestety, świat już dawno znalazł się w stanie, w którym termin "normalne okoliczności" można by wyrzucić do kosza. Trzeba było poruszać się z rozwagą i ostrożnością wypatrując nie tylko tego co może czaić się w najbliższej okolicy, ale także po czym się stąpa. Jakikolwiek uraz nóg mógł być wyrokiem śmierci. Cerecy doskonale o tym wiedział. Szczęśliwie dotarł na miejsce nie napotykając żadnej dzikiej zwierzyny albo zainfekowanego. Na tym jednak kończyła się lista dobrych wiadomości. Namiot ciągle stał rozłożony, wypatrzył także resztki już ugaszonego, drobnego ogniska, ale coś tutaj ewidentnie nie grało...

Joseph, czy nad brzegiem rzeki ciągle ustawiona jest łódź? Co stało się (albo co podejrzewasz, że się stało) z młodą parą? Za szczegóły czyli jakie konkretne ślady bym się nie obraził. I w końcu czy czujesz się obserwowany?

* * *

Z miejsca, w którym się znajdowali było przynajmniej kilka wydreptanych ścieżek prowadzących w górskie rejony. Tym razem Floydowie postanowili ruszyć tą zachodnią i ze względu na ukształtowanie terenu Emma była w stanie obserwować ich aż do samego szczytu. Znaleźli się na nim po jakieś godzinie i było to właściwie jedyne godne odnotowania wydarzenie. Warta przebiegała spokojnie. Do czasu. W pewnym momencie miała wrażenie, że widziała jakiś ruch na południowej ścieżce od obozowiska. Ktoś się zbliżał... nieznajomy...

Emma, opisz postać, którą widzisz - jest zdrowa czy ma widoczne ranny, nosi jakąś broń czy nie, idzie spokojnie czy wydaje się, że coś ją goni (to pytania pomocnicze, możesz mieć własne byle jakoś opisały postać)?

* * *

Miejsce było przetrzebione od góry do dołu i Christopher nie podejrzewał, żeby zachowało się cokolwiek przydatnego. Na pewno nie w tym budynku. Podobnie sprawa wyglądała z truchłem żołnierza. Ktokolwiek go załatwił pamiętał o zebraniu łupu - oczywiście nie było broni, kamizelki kuloodpornej, granatów (o ile wcześniej w ogóle jakieś miał, Noel nie mógł sobie przypomnieć), krótkofalówki czy jakiegoś radia. Na podłodze leżało tylko z sześć pocisków możliwe, że do pistoletu kaliber 9mm, ale pewności nie było. Chris nie był specjalnym ekspertem w dziedzinie militariów. Po wszystkim z najwyższą ostrożnością ruszył na zewnątrz. Lotnisko, z tego co widział, składało się z wieży kontroli lotów, terminalu oraz jeszcze co najmniej dwóch budynków biurowych, podobnych do tego, z którego przed chwilą wyszedł plus parę hangarów w oddali. Zanim jednak zdecydował co dalej zobaczył jak przez główne wejście terminala wychodzi kilka osób...

Christopher, pytania dla ciebie: ile jest tych osób? Czy są uzbrojone? Jak wyglądają? I w końcu - czy cię zauważyli?

* * *

- Jeżeli spotkamy nieprzyjemnych jegomościów to... cóż, będziemy reagować na bieżąco w tej sytuacji. - odparł Ezekiel po namyśle. - I odpowiadając na twoje drugie pytanie chcę powiedzieć, że urodziłem się jako człowiek, byłem w stanie cieszyć się życiem jeszcze nim to wszystko szlag jasny trafił i zamierzam umrzeć jak człowiek... nie jako zmutowane coś. Chroń panie Boże przed tym, ale gdybyś został zainfekowany i wszyscy zdawalibyśmy sobie z tego sprawę, że nie ma jak cię uratować dałbym ci wybór, pistolet do ręki i możliwość odejścia jak mężczyzna albo... moją pomoc. Oczekuję, że inni postąpili by tak samo w stosunku do mnie. - słowa nie przechodziły mu zbyt łatwo przez gardło. Nie w tej kwestii. - Nie powinniśmy jednak zamartwiać się tym co się nie stanie, prawda?

Cała wyprawa aż do jeziora przebiegała bez większych problemów. Na pierwszą pułapkę udało się złapać całkiem dorodny okaz kojota. Gdy jednak dochodzili do drugiej Scott już z oddali mógł zauważyć, że coś lub ktoś kręci się w pobliżu...

Scott, kogo lub co (np. jakieś zwierze) widzisz? Jak wygląda, jak się zachowuje, co robi? Czy jest więcej niż jeden?

---

Jak zauważyliście skierowałem tutaj pytanie do waszych postaci. To pewien eksperyment, po którego szczegóły zapraszam do tematu dyskusyjnego wink_prosty.gif

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Scott Burns

Odpowiedzi, które otrzymałem, całkowicie mnie usatysfakcjonowały. Nie miałem wątpliwości, że gdy zaistnieje potrzeba, postąpię tak, jak Ezekiel mówił. Choć miałem nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie...

Polowanie przebiegało bez problemów. Złapany kojot był dość dorodny, będzie z niego mięsa. Jednak niedaleko drugiej strony jeziora zaobserwowałem coś bardzo niepokojącego. Postura przypominało wilka, dużego wilka. Miał czarną sierść i krążył niespokojnie wokół akwenu, jakby próbował znaleźć jakiś zagubiony trop. Nie było nigdzie towarzyszy ze stada, ale byłem pewien, że przebywali gdzieś niedaleko stąd. Ściskając broń w ręku, zawołałem Ezekiela, by zobaczył to, co zobaczyłem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Emma Ferrer

Cóż jak zwykle nic się nie dzieje, tym razem jednak praktycznie umieram z nudów. Floydowie bezpiecznie doszli do miejsca, z którego nie mogę ich już dostrzec. Siadam na moment na krześle i rozmyślam o tym co mogą znaleźć lub co może ich tam spotkać. Sama chętnie bym kiedyś, teraz jednak wszyscy uważają, że jestem na to za młoda. Chwytam leżącą obok krzesła lornetkę, wstaję i rozglądam się we wszystkich kierunkach wypatrując zagrożenia lub czegoś wartego uwagi. Na zachodzie, północy i wschodzie nie pojawiło się co zwróciłoby moją uwagę. Przechodzę na południową stronę mojego stanowiska, przykładam lornetkę do oczu i przyglądam się okolicy. Przez dłuższy czas nic nie wzbudziło mojej uwagi i już miałam odkładać lornetkę, gdy coś zauważyła. Nie wiem co to jest, ale z pewnością się rusza. Oby to nie były te potwory. Po chwili postać stała się w całości widoczna. To niemożliwe! To człowiek, żywy człowiek! Z tego co mogę zauważyć to kobieta, stosunkowo młoda. Wydaje się zdrowa, choć widzę, że przed czymś ucieka. Nie widzę jednak przed czym. Z tego miejsca nie mogę dostrzec, by miała jakąś broń, aczkolwiek nie jestem tego w zupełności pewna. Muszę szybko kogoś o tym powiadomić. Zdaje się, że w obozie w tej chwili jest nas tylko troje. Zawołam Dwayne'a on powinien się dowiedzieć jako pierwszy, gdy się pojawi wszystko mu opowiem.

- Dwayne! Dwayne! Szybko...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Joshep Cerecy

Czego jak czego, ale wyparowania moich nowych znajomych się nie spodziewałem. Sytuacja byłaby jasna, gdyby gdzieś tu leżały ciała, pozostały jakieś ślady krwi, gdybym chociaż potknął się, o [beeep] urwaną rękę. Mogłem sobie pomarzyć. Niepokalane zniknięcie, ot co.

Namiot był rozpięty, ale nie dostrzegałem co jest w środku. Mimo tego nawet przez myśl mi nie przeszło, że moi mali przyjaciele są nadal w środku. Obóz był pusty, to się czuło. Ognisko zostało zagaszone wodą, a skoro w panującej tutaj temperaturze można było to nadal dostrzec, stało się to niedawno. Ziemia była zbyt twarda, by pozostały jakieś wyraźne ślady. Tylko trochę rozgrzebanego piachu wokół ogniska, mały otwór tuż przy krawędzi namiotu - kogoś uwierał kamień - osmalony kij, tuż przy wygasłym palenisku.

Rozejrzałem się niespokojny. Przy brzegu, kawałek dalej, stała łódź. Jej obecność również była niepokojąca, ale mimo wszystko się ucieszyłem. Szedłem ku niej, wypatrując dalszych szczegółów.

Łódź pusta, tylko wiosła, śladów brak. Nie szykowali się do odpłynięcia. Prawdopodobnie musieli zaspać, skoro ognisko zgaszono niedawno, a do drogi szykowaliby się od rana. Chyba, że chcieli poczekać za mną, co jest jednak wątpliwe. Nie mogli mieć pewności, że przeżyję do rana, odkładanie przygotowań byłoby najzwyczajniejszą w świecie głupotą. Przeszedłem do namiotu.

W środku leżały jakieś koce i trochę innego bałaganu. Było jednak zbyt pusto, by sadzić, że to wszystko co mieli. Rabunek? Albo oni sami postanowili się do mnie dobrać. Podrzuciłem na ramieniu stary plecak. Z broni pozostał mi tylko nóż, do tego kuchenny. Przynajmniej ostry.

Nigdy nie była ze mnie dobra wróżka, ale miałem niejasne uczucie, że ktoś może czaić się, gdzieś całkiem blisko. Wlazłem do namiotu, zebrałem kilka drobiazgów, które leżały wokół - przyjrzę się łupowi później. Z plecaka wyjąłem nóż i zatknąłem za gruby, skórzany pasek, zasłaniając przepoconą koszulką. Trochę wystawał, ale trudno. Na koniec przytroczyłem do plecaka zdobyczny koc i wylazłem na zewnątrz. Trzeba stąd spadać, najlepiej łodzią.

Robiąc pierwsze kroki zastanawiałem się, czy ktoś bawi się tutaj w piractwo rzeczne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Christopher Noel

Zacząłem uważnie przyglądać się osobom wychodzących z terminala. Było tam ośmiu mężczyzn i jedna kobieta. Sześciu uzbrojonych w broń białą, jak na moje oko były to kije do baseballa jak i bardziej praktyczne maczety. Tylko siódmy facet miał przy pasie pistolet. Ostatni z mężczyzn był najwyraźniej jakimś zakładnikiem bo na głowie miał worek, zresztą tak samo jak kobieta. Obserwowałem przebieg wydarzeń przez dłuższą chwilę gdy nagle jeden z oprychów spojrzał w moją stronę. Zaczął wykrzykiwać coś do reszty kompanów, a ja natychmiast cofnąłem się do budynku z którego przed chwilą wyszedłem. Pozbierałem prędko zauważone wcześniej naboje i włożyłem do kieszeni. Jestem pewny, że musi być tutaj gdzieś okno lub tylne drzwi przez które mógłbym zajść oprychów od tyłu. Oczywiście powinienem zadbać też o to aby nie tracić ich zbytnio z oczu. Gdyby udałoby mi się rozdzielić ich na mniejsze grupki śmiało mógłbym po kolei wszystkich wyeliminować i zabrać to co najpotrzebniejsze. W budynku jest ciemno, a tam gdzie nie jest zawsze mogę zgasić światło i łamać karki w ciemnościach. Czas działać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ezekiel nie wyglądał na specjalnie ucieszonego gdy zobaczył czarnego wilczura. Scott nie miał wątpliwości, że zdecydowanie lepszym rozwiązaniem - nawet - dla ich dwójki byłoby po prostu zebranie łupu z zostawionej pułapki.

- Tsk. - stary łowca poprawił uchwyt na swym karabinie. - Samotny wilk szukający swojego stada. Zagubiony. Niepewny. Przestraszony. Groźny. Zwłaszcza dla nas. - zaczął się podczołgiwać parę metrów do przodu na lepszą pozycję strzelecką. - Naprawdę wolałbym nie marnować ani jednej kuli i zostawić wszystko na czarną godzinę, ale z drugiej strony... jeżeli mamy ryzykować starcie wręcz i jakiekolwiek rany albo to, że ucieknie nam możliwy posiłek... - mówiąc to Royce przyłożył lunetę do oka. - Jedna kula to sensowna cena.

Na moment twarz myśliwego straciła jakikolwiek wyraz i stała się płaską, nie do odczytania ścianą. Ogarnął go lodowaty spokój. A potem pociągnął za spust. Chwilę później dookoła głowy wilka pojawiła się czerwona chmura, od trafienia, i zwierzę padło martwe. Ezekiel westchnął z ulgą.

- Sugeruję się uwijać. - rzucił podnosząc się z ziemi. - Choć okolica wydaje się pusta zawsze zakładam, że ktoś albo coś nastawia uszu w okolicy i hałas może ich zainteresować. Bierzmy naszą zdobycz.

Scott, wilk swoją drogą, ale czy złapaliście coś w drugą pułapkę? Czy cokolwiek z tego zostało?

* * *

Bez wątpienia sytuacja była dziwna. Od momentu gdy Joseph pojawił się w opustoszałym obozie do wejścia na łódź i ruszania z nurtem rzeki, kierując się ogólnie na Pheonix, niczego ani nikogo nie zauważył. A mimo to jakaś część umysłu nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś albo coś go obserwowało, że skryło się na granicy lasu a potem jakimś sposobem przemykało na równi z nim... Na brzegach jednak pustka. Żaden atak również nie nastąpił. Może chodziło nie tyle o poczucie fizycznej obserwacji, ale czyjąś obecność? Był w końcu ekspertem, teoretycznie, od spraw duchowych, ale raczej nie podejrzewał iż nagle wyczułby swego anioła stróżą. W końcu jednak to "przeczucie" się rozwiało. Zamiast tego, po tych spokojnych kilometrach, pojawiły się kłopoty na trasie spływu.

Joseph, ile na oko kilometrów udało ci się już przepłynąć (max. do 50)? Nie możesz także kontynuować swej podróży obecnym środkiem transportu. Dlaczego? Opisz "przeszkodę/-y".

* * *

Błyskawicznie przy południowych zasiekach pojawił się Dwayne oraz Arthur, obaj uzbrojeni, gotowi na odparcie ewentualnych kłopotów. Młoda kobieta nie miała przy sobie broni, z bliska dało się dojrzeć parę siniaków i przede wszystkim była przestraszona.

- Proszę! Błagam! Musicie mi pomóc!

- Ciszej. - rzucił nieznoszącym sprzeciwu tonem lider obozu. - Nie będziemy mieli jak ci pomóc jeżeli twoje krzyki ściągną na nasze głowy całe stado zainfekowanych.

- Proszę... musicie mnie schować... ukryć przed nimi...

- Ukryć? Przed kim? - Arthur był odrobinę zaskoczony.

- Oni... te potwory... - kobieta zaczęła łkać. - Cholernie świnie...

- Zaczynam się domyślać o co chodzi. - mruknął Dwayne z wyczuwalnym niesmakiem.

- Proszę się nie martwić. Wśród nas będziesz bezpieczna. Jak ci na imię?

- A...Anna...

- Ładne imię.

- Chodźcie, pogaduszki dokończymy w środku i na spokojnie. - wpuścili kobietę w obręb obozu i ruszyli do głównego budynku. - Arthur, miej uwagę na tą południową stronę. Anno, myślisz, że ktoś mógł cię ścigać?

- Nie... nie wiem... raczej nie... zdołałem im się wymknąć... chyba...

Arthur i Dwayne wymienili między sobą wymowne spojrzenia.

Emma, teraz widząc Annę z bliska opisz ją trochę dokładniej. Możesz także podać czym się zajmuje/-owała i czy ma jakieś (przydatne albo nie) umiejętności.

* * *

Żaden z nich nie był na tyle głupi, żeby ruszyć w ciemność za Christopherem. Najwidoczniej niespodziewany gość, tak długo jak nie zagrażał im bezpośrednio, nie był ich zmartwieniem. Noel był nadal na tyle blisko, że słyszał ich rozmowę:

- Pobiegł do tamtego budynku!

- Coś z nim robimy?

- A wyglądał na wojskowego? - ten ton się wyróżniał. Ciężki, ostry, władczy. Chyba herszt tej bandy. Najpewniej to ten gość z pistoletem.

- Nie, to jakiś cywil albo inny leszcz...

- To gościa olewamy. Swoje zdobycze już mamy i nie chce mi się bawić w kotka i myszkę z jakimś sk*****lem.

- Hm... a może się na nas czai?

- Ty lepiej nie myśl za dużo. Jak się gdzieś czai to lepiej, żeby nie wychodził, bo stanie mu się krzywda. Ej! Słyszysz mnie, nieznajomy? - herszt podniósł głos. - My idziemy w swoją stronę, ty idziesz w swoją i tobie nie stanie się krzywda! Zobaczę cię na swojej drodze i dostaniesz kulę w łeb aby była jasność! No, żeby nie było, że nie ostrzegałem... - gwizdnął. - Dobra, zwijamy się. Reszta czeka na nas przy głównej bramie. - wszyscy ruszyli zwartą grupą na północny-zachód.

Christopher, pozostaje najbardziej klasyczne pytanie ze wszystkich - co robisz?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Emma Ferrer

Jeśli dobrze się domyślam dziewczyna mogła przeżyć to samo co ja kiedyś. Cholerne dranie. Do tej pory zastanawiam się jak takie coś może chodzić po ziemi. Dobrze, że nic się jej nie stało i udało jej się uciec. Taka piękna osoba... Brunetka, duże oczy, blada cera i z pewno nie amerykańska uroda. Albo pochodzi z innego kraju albo po prostu ma takie geny. Wysoka, z niezbyt idealną figurą, ale mająca w sobie to coś. Ciężko powiedzieć o jej wyglądzie coś złego. Jest to raczej typowa mieszkanka ameryki, która nie przywiązuje wielkiej uwagi do wyglądu, ale i tak wygląda bardzo kobieco. Siniaki są dosyć świeże, więc nabawiła się ich niedawno. Ubrania gdzieniegdzie poszarpane i trochę pobrudzone, ale pewnie w wyniku ucieczki. gdyż ogólnie nie wyglądają na bardzo znoszone. Z krótkiej rozmowy prowadzonej już w obozie udało mi się dowiedzieć, że Anna za kilka tygodni obchodzić będzie 29 urodziny i zanim to wszystko się rozpoczęło od trzech lat pracowała jako nauczycielka chemii w szkole średniej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Scott Burns

- Masz rację, lepiej zwijajmy się do obozu - odrzekłem na sugestię towarzysza.

Ezekiel wziął złapanego w potrzask kojota, ja natomiast czym prędzej poszedłem sprawdzić, czy coś wpadło w drugie sidła. Na miejscu zastałem... coś, czego bym się zupełnie nie spodziewał. Była to noga... a raczej stopa wraz z fragmentem kolana o barwie czarnej, gdzieniegdzie brunatnie zakrawiona. Ale było coś jezcze gorszego. Ta noga nie wyglądała na człowieczą, raczej na... kończynę istoty człowieczo podobnej

- Ezekiel, możesz podejść tutaj? - zawołałem do kompana - Czy myślisz, że to może być kończyna jednego z ofiar tego wirusa?

Byłem ciekawy to może za dużo powiedziane, jednak chciałem wiedzieć, czy starszy mężczyzna potwierdzi moje przypuszczenia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Christopher Noel

No nic, nie pozostaje mi chyba nic mądrzejszego jak pójście w swoją stronę i rozejrzenie się głębiej po miejscu w którym się znalazłem. Coś mi jednak podpowiada, że nasze drogi mogą się jeszcze skrzyżować. OK, nieznajomi zniknęli z mojego pola widzenia więc mogę już szukać czegoś przydatnego. Bardziej jednak chciałbym się w bieżącym momencie dowiedzieć dwóch zasadniczych rzeczy: gdzie ja do cholery jestem i co się tu stało?! Jakoś nie przypominam sobie abym komuś aż tak porządnie nadepnął na odcisk aby mnie gdziekolwiek wywozić. Mądrym pomysłem będzie też poszukanie ukradzionego mi ekwipunku. On musi gdzieś tutaj być. Przydałoby się też jakieś źródło światła, czy to latarka czy może przycisk zasilania. To będzie długi dzień, pomyślałem. Nigdy nie lubiłem zabawy w detektywa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Joshep Cerecy

Na oko miałem za sobą jakieś trzydzieści- trzydzieści trzy kilometry, kiedy na wprost pojawił się wrak jakiegoś stateczku. Niewielkiego, ale wystarczająco szerokiego, żeby zablokować mi przeprawę. Tym bardziej, że nadziany był na rozciągające się niemal na całej szerokości nurtu skały. Ktoś wepchnął się nim w niewielką lukę pomiędzy nimi i nie dał rady wymanewrować. Przy okazji uniemożliwił mi najszybszą i względnie bezpieczną przeprawę.

- Chwalmy Pana - mruknąłem pod nosem i skierowałem się do brzegu. Tylko pieszej wędrówki mi brakowało. No i możliwego spotkania z pasażerami tego... No właśnie, co to w ogóle było? Jakiś kuter, mały statek turystyczny?

Nie robiło mi to dużej różnicy, dlatego zająłem się wypatrywaniem potencjalnych kłopotów i dalej kierowałem łódkę do brzegu, możliwie jak najdalej od wraku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Arthur został na zewnątrz znajdując sobie dogodną pozycję strzelecką gdyby jednak ktoś za Anną podążał. Przezorny zawsze ubezpieczony... zwłaszcza teraz gdy człowiek człowiekowi był wilkiem.

- Zgodzimy się chyba, że mamy kilka istotnych kwestii do przedyskutowania... - zaczął Dwayne gdy pozostali zebrali się w głównym budynku obozowiska. W tym samym czasie Deanna zabrała się za zbadanie Anny i sprawdzenia czy nie wymaga poważniejszej pomocy medycznej, ale sytuacja raczej wydawała się opanowana... przynajmniej w kwestii ran fizycznych. Psychiczna trauma pozostawała inną kwestią. - I, że najważniejszą z nich jest pytanie - co zrobić z tą bandą sk*****li, która przetrzymywała Annę? - zanim ktokolwiek inny mu przerwał podniósł rękę i dodał: - Nawet, NAWET, jeśli teraz nikt nie ruszył w pościg za naszą najnowszą towarzyszką to również nikt nie może nam zagwarantować, że może jutro, może pojutrze ktoś z nich trafi do naszego obozu i może nie mieć przyjaznych zamiarów.

- Czyli co... - Deanna rzuciła zniesmaczona: - Mamy iść na polowanie i potraktować ich jak zwierzęta ze wścieklizną?

- Oni są zwierzętami. - wyszeptała Anna.

- Nie mówię, że mamy złapać co mamy pod ręką, ruszyć do ich obozu i zabić ich z zimną krwią. - czarnoskóry lider odpowiedział spokojnym tonem: - Jednak moralność jest towarem deficytowym, Deanno, i może nas wpędzić do grobu. Jestem absolutnie pewny, że oni nie będą mieli żadnych rozterek przed poderżnięciem nam gardeł i zabraniem wszystkiego co posiadamy. Tak wygląda nasza rzeczywistość czy nam się to podoba czy nie. - Dwayne westchnął ciężko: - Gdy reszta wróci podejmiemy ostateczną decyzję.

Emma, po jakim czasie w obozie zebrała się reszta twojej grupy czyli Floydowie, Ezekiel i Scott? Czy wróciłaś na swe stanowisko obserwacyjne?

* * *

Im dłużej Chris kręcił się po terenie lotniska tym bardziej obawiał się tego, że ta wcześniejsza grupka bandytów - przetrzepując okolicę w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego - mogła również zabrać twój sprzęt. W końcu mogli też załatwić, i najpewniej to zrobili, żołnierzy, którzy wcześniej "porwali" Noela. Gdyby tylko udało mu się znaleźć tego... bodajże Hummve, do którego go zapakowali... nadal istniała szansa, że zostawili w bagażniku jego rzeczy. Pytaniem pozostawało gdzie na tak dużym obszarze mogli zaparkować?

Minęła może godzina gdy w końcu Chris dostrzegł zaparkowany samochód obok jednego z mniej zdemolowanych hangarów po drugiej stronie lotniska. Dobra nowina? Był niemalże pewien, że bandyci niczego nie ukradli a prawdopodobnie nawet nie zbliżyli się do Hummve. Zła wieść? Powód, dla którego trzymali się z daleka siedział nieruchomo oparty o oponę pojazdu. Ten już martwy zainfekowany nie był bezpośrednim problemem. Większym zmartwieniem były zarodniki, które teraz dookoła rozpylało jego martwe, gnijące ciało...

Christopher, możesz zaryzykować i bez żadnej maski/innej formy ochrony przed wdychaniem zarodników zebrać swój ekwipunek z Hummve z jakimś bonusem (możesz nawet znaleźć mapę i latarkę; broń palna odpada), ale to będzie miało swoje - na razie tajne - konsekwencje.

* * *

Nurt rzeki nie pozwalał zbytnio Josephowi na zawrócenie i zwiększenie dystansu od wraku, więc ostatecznie zamiast marnować dodatkowe siły skierował się na brzeg. Wystarczyło tylko kilka sekund aby samozwańczy, ostatni ksiądz Ameryki zorientował się w sytuacji - wylądował w pobliżu jednego z typowych, niewielkich miasteczek. Z wyglądu równie opustoszałe jak wszystko inne tyle, że z bardziej zachowaną infrastrukturą. Gdy wszystko wymknęło się spod kontroli armia skupiała się na walce w głównych metropoliach zostawiając miejsca takie jak te sama sobie. Teraz jednak - gdy Cerecy wsłuchał się w dźwięki okolicy - zdał sobie sprawę, że jakieś żywe dusze przebywały w okolicy... i sądząc po przekleństwach, krzykach bólu oraz odgłosach wystrzałów nie byli przyjaźnie nastawieni.

Od miasteczka do rzeki teren opadał i jeżeli chciałby zignorować odgłosy walki i zwyczajnie pójść w swoją stronę mógłby dalej ruszyć brzegiem w ogólnym kierunku tego co zostało z Phoenix...

Joseph, ignorujesz to co się dzieje w mieście czy jednak zamierzasz w jakiś sposób obserwować sytuację czy nawet zainterweniować?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Narada skończona. Sytuacja jest napięta. Bez obecności wszystkich nie możemy jednak podjąć żadnej decyzji o naszych ruchach. Atak na grupę z której udało się uciec Annie moim zdaniem nie jest najrozsądniejszym wyborem. Nie wiemy czego do końca możemy się z ich strony spodziewać, a ewentualne sprawozdania nowej towarzyszki mogą być okraszone błędem wynikającym ze strachu i wielu innych czynników. Z drugiej strony nie możemy też biernie oczekiwać na ruchy, bądź ich brak ze strony tych ludzi. Musimy coś zrobić, ale w tej chwili nie mamy na to konkretnych pomysłów.

- Wrócę na swoje stanowisko. Gdy wypatrzę pozostałych lub coś innego natychmiast dam znać.

Po wejściu na górę zajęłam odpowiednią pozycję i przyglądałam się otoczeniu. Nie widać żadnych zagrożeń, nie widać by ktoś od nas postanowił już wracać... Dopiero po około 3 godzinach w oddali dostrzegłam Floydów. Natychmiast przekazałam tą informację dalej. Na miejscu byli jakiś czas później. Pozostali znaleźli się z nami jakąś godzinę, może półtora, później. W każdym razie dzisiejszy dzień mija niezwykle szybko, a zapowiada się, że potrwa jeszcze dłużej niż zwykle.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Joshep Cerecy

Nie zastanawiałem się szczególnie długo. Zignorować zamieszania całkowicie nie mogłem - odgłosy były zbyt wyraźne i gdybym poszedł swoją drogą ktoś mógłby wejść mi na plecy, albo coś podobnego. Postanowiłem podejść na bezpieczną odległość i jeśli się uda dostrzec coś, pozostając niezauważonym, zorientować w sytuacji. Potem... Cóż, jeśli sytuacja na to pozwoli i nie będzie zagrożenia dla mnie, pójdę dalej. Nie ma co pchać się w paszczę lwa i bawić w bohatera. Jeśli nie... "Każdy dzień ma dość swoich zmartwień", mówi ewangelia i tego się trzymajmy. Przejmować będę się, kiedy okaże się, że czymś przejmować się trzeba.

- Alleluja - burknąłem pod nosem i wyciągając zdobyczny nóż, podszedłem trochę bliżej miasteczka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chris

Byłem praktycznie kompletnie bezbronny. Nie miałem jedzenia, picia, nie wiedziałem gdzie jestem. Co mogę zrobić? Zostawić prawdopodobnie wypchany zapasami czy czymkolwiek innym samochód? Nie to nie wchodzi w grę. Ale te grzyb... maski nie wyczaruję, ale nie pobiegnę tam też bez zachowania chociaż prowizorycznych środków bezpieczeństwa.

Zdarłem z siebie koszulę i zawiązałem na głowie niczym bandanę po czym zabrałem rękawice ze zbadanych wcześniej zwłok żołnierza. Po chwili zastanowienia, wziąłem też to co miał na sobie, było o wiele solidniejsze i szczelniejsze niż moje obecne ciuchy. Zadbałem o to aby całość odbyła się szybko i sprawnie tworząc w głowie jak najszybszą drogę do i z samochodu. Słownie scenariusz całej akcji. Tak zatem nie pozostaje mi nic innego jak pobiec.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy jego improwizowana maska ochroni go przed rozpylonymi zarodnikami? Chris nie mógł tego wiedzieć. Niemniej to co wiedział sprawiło, że nie zastanawiał się dłużej i ruszył do przodu. Był w nie do końca znanym terenie, sam, bez żadnego albo z minimalnie przydatnym ekwipunkiem... Jeżeli nie zaryzykował teraz to równie dobrze mógł pożegnać się z życiem gdy, na przykład, natrafi na tą grupę bandytów, którą spotkał wcześniej. Starając się oddychać jak najmniej zabrał się za odrywanie zainfekowanego od Hummve i w towarzystwie obrzydliwego dźwięku w końcu mu się udało. Mimowolnie odetchnął z ulgą. Dobrze... jest lepiej... jakiś ekwipunek, może działający transport... I w samą porę, bowiem z innej części zdewastowanego lotniska odezwały się dźwięki klikaczy.

Chris nawet nie poczuł, że zarodnik wylądował mu gdzieś w płucach...

* * *

Ocaleni musieli opuścić swoje bezpieczne gniazdko. W sumie Emma mogła podejrzewać, że musiało stać się to prędzej czy później. Jedzenie, nawet po polowaniach, kończyło się. Dodatkowo to co znalazł najstarszy członek grupy... Cóż, nie wróżyło to dobrze. Niemniej i tak czy siak musieli ruszyć przez góry najpewniej przecinając drogę innej grupie, od której uciekła dziewczyna. Jakiekolwiek zamysły albo plany mieli wszystko poszło w piach gdy kule zaczęły świstać w powietrzu a krzyki walki odbijały się echem w dolinie.

Ich oponenci zginą, ale... kto powiedział, że nie pojawią się inni po tym co odwalili? Droga do bezpiecznej przystani, o ile jakaś istnieje, była w końcu długa...

* * *

Z jednej strony wojsko. Niedawno zmarły żołnierz, pewnie jakiś szeregowiec, od kilku kul z karabinu maszynowego, które zdołały przebić się przez jego maskę gazową. Z drugiej może cywile... parę ciał nieuzbrojonych ludzi też widział, niejako ukrytych w lokalnym podwórku... a może byli zainfekowanymi? W końcu armia miała te swoje cholerne skanery... kto wie... Josepha na razie to nie interesowało. Odgłosy walki, z jego nadejściem, nasiliły się. Zaczął zastanawiać się kto byłby na tyle głupi albo miał możliwość regularnego zabijania się ze sługami lekko podupadłego wujka Sama... i gdy intuicja zaczęła mu podpowiadać, że najlepszą odpowiedzią na to jest wycofanie się z tego miejsca usłyszał dźwięk ładowania komory rewolweru i poczuł zimną lufę na swych plecach.

- Nie wyglądasz mi na wojskowego staruszku... - kątem oka zobaczył dobrze znany symbol organizacji w tym pogrążonym w chaosie świecie. Ci, którzy niby ciągle pracują nad szczepionką. Świetliki.

* * *

SGvXXRvm.jpg

Świat kręci się dalej, ale liczebność tych, którzy pozostali z ludzkiej cywilizacji maleje z każdym dniem... gdy zagrożenia czają się za każdym rogiem... Czy to wszystko wiedzie do nieuniknionego?

Może kiedyś ta historia zostanie dopowiedziana...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...