Skocz do zawartości

Polecane posty

swoją drogą, HHF możesz się coś odezwać nie pogniewamy się
Panowie, cierpliwości :happy: Wiem teraz po sobie co to znaczy wpaść w wir pisania & zapomnieć o świecie. Teoretycznie zacząłem pisać z nudów. Sądzę, że ciekawe opowiadanie o niezbyt skomplikowanej fabule dopiero się rozkręca - a mam taką nadzieję - a już ma 11tyś wyrazów. Tak z 25 stron A4 by zeszło :D Potwierdza się też moja teza, że wpakuję je dopiero po zjeździe, bo niedokończonego "produktu" teraz pakować nie mam zamiaru. Musicie się też obejść bez żadnego fragmencika na zachętę ^^
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja natomiast nie obędę się bez Twojej recenzji 0.50a (:)), i... tak! I recenzji 0.52! :) Nudziło mi się, więc napisałem. Myślę, że fragment naprawdę fajny, z ciekawym końcem. Podwójnie tradycyjnie już teraz zachęcam do czytania, i zamieszam na końcu :)

Już 11 tys znaków? :P Ja mam już jakieś 14 k ;) (Na pewno nie pomyliłeś znaków z wyrazami)?

Dążę do minimum 40 stron A4, ale pewnie będzie więcej.

Co do wiru - ja może i w taki wpdam, ale dla mnie największą nagrodą za trud są Wasze słowa "naliczyłem x błędów interpunkcyjnych", "no, jest lepiej", "NIENAWIDZĘ BROSZUREK!!!!!!!!!!!!!" (HHS :P :P), "piszesz jakieś 8 razy lepiej ode mnie" (nie prawda! ;)) i cała reszta :) (Oczywiście mocno przekształcałem ;)). A teraz zapraszam do poświęcenia wolnej chwili na 0.52!

"[Tu normalnie są gwiazdki - mocno walnięty przyp. autora]

Bylon, stojąc na warcie, samotnie bił się ze swoimi myślami, podczas gdy młodzieniec smacznie spał. Żaden Impuls nie ostrzegał wojownika przed niebezpieczeństwem, nic niepokojącego się nie działo.

?Segregując to wszystko? ? myślał ? ?nie otrzymamy nic. Ale gdyby tak popatrzeć na te wszystkie wydarzenia z punktu absolutnie niezależnego obserwatora? Nie, za mało informacji. Zdecydowanie za mało informacji. Wydarzeń. Czuję, że tego jest więcej. Że absolutnie niechcący wplątałem się w niezbyt miłą rzecz. A kilka rzeczy na to wskazuje.

No i ta przeklęta szabla. Skąd ja ją znam? Skąd ja ją znam, do cholery?!?.

-O rzesz w mordę ? to już powiedział na głos. Bardzo głośno.

***

Następnego dnia, po stosunkowo spokojnej nocy, Bylon wstał bardzo wcześnie (co robiąc przeklął się w duchu, że zasnął na warcie, dziękując także opatrzności, że nic się w tym czasie nie działo). Nie zrobiło się jeszcze całkiem jasno, a przecież była wiosna. Potrząsnął lekko swoim uczniem, który natychmiast się obudził:

-Coś się dzieje? ? spytał.

-Tak, dzieje się szalenie ważna rzecz. Właśnie cię budzę.

Kompani coś przekąsili (tym razem sam chleb, a raczej jego chleba), po czym towarzysz rycerza wdział prędko kolczugę, przypasał prosty miecz, sztylet, i dwa noże do rzucania. Na koniec ubrał solidne, skórzane buty i nałożył na siebie ciemnozielony płaszcz.

-Więc co? Coś ważnego stało się w nocy?

-Z tego co wiem, nie ? przy tych słowach kompan Bylona uniósł lekko brwi, lecz tematu nie drążył - natomiast została podjęta ważna decyzja?

-Konkret?

-Wracamy do Kerkhtain.

-Oszalałeś?!

-Bardzo możliwe."

Do kogoś biegłego w rzadkim języku polskim - "rzesz" na pewno pisze się przez "rz"?

Więc jeśli jakimś cudem, Czarny Cieniu, z wiru się wyratujesz (;)), to zapraszam do recenzji zarówno tego, jak i poprzednich fragmentów (w poprawionej wersji zbiorczej parę postów wyżej). I resztę też zachęcam :P

@Gamemen - Tezaurus czasem może pomóc. Słownik też, ale ja nie korzystam (dość dużą jego część mam w głowei ;)) :P

Edytowano przez Bylon
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja, to mam natchnienie "chwilkowe", wpadnie mi jedno zdanie na 10 minut i je zapisuję (dzisiaj tak mam, normalnie piszę za jednym tchem, czy coś ;p). Jest mała szansa, że dzisiaj umieszczę 3 część, ale bez większych poprawek będzie góra na 4 :D.

EDIT: Dobra, 3 część chyba się dzisiaj ukarze. Jak złapię Bylona na siedzeniu tu, to od razu wstawię :P (żart).

Edytowano przez gamemen97510
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Twórczością, może być recenzja mojej twórczości :D! (taki żarcik :P)

BIIIIG EDIT!

Oto jest! 3 część "Pozostań Żywym"!. Mogą się pojawić drobne błędy, ale starałem się wyeliminować większość. Pozdrawiam i proszę o recenzję.

Pozostań Żywym. Część 3.

- Zapłata? Zapłata? Zapłata? Panie Frankli-n? Zapł-ata? Czas, czas , czas? nadejdzie?

Frank obudził się, jakby oblany kubłem zimnej wody. Koszula, lepiła się do jego i tak już oblepionego krwią ciała. Znowu? ten sam sen. ?Popadam w obłęd?? ? myślał, ?Może jestem po prostu zbyt wyczerpany??. Kraty, krew, maszyny. Wydarzenia z ostatnich 2 dni, mocno zaburzyły jego odporność psychiczną. Każdy, kto z nim przebywał umierał. Śmierć? Czym ona jest, Białym światłem? Niekończącą się pustką? Polem Elizejskim? Czy może wiecznym cierpieniem? Nikt żywy, nie znał odpowiedzi na te pytania. Frank umrze za jakieś 5-6 godzin. Wszystko się skończy. Nie zobaczy już Philla ani tego co jest za zewnątrz, poza niekończącymi się murami fabryki. Mógł krzyczeć, płakać, skakać i kopać, ale to i tak, nie zmieniłoby jego nieustannie zbliżającego się marnego końca. Woda. Oddałbym wszystko za łyk wody. [ Uwaga. Stali ?czytacie?, pewnie zauważyli iż, żaden z bohaterów nie jadł i nie pił, w żadnej części. Nie znaczy to, że oni tego nie robią, roboty robią im przerwy na ?dooliwienie się? nazwijmy to, w pierwszej części dodam o tym fragment (bo wcześniej zapomniałem, mój błąd). przyp. Autora]. Ileż on by oddał za jeden łyk wody? Metalowe drzwi uniosły się ku górze, a do pomieszczenia wjechał robot.

- Obiekt 00000108005-FRANKLIN, ZOSTANIE ZEZŁOMOWANY ZA 3 GODZINY 15 MINUT I 57 SEKUND.

Czas i tak już nie miał dla Franka żadnego znaczenia. Wszystko, było dla niego bez znaczenia.

- W-ody? Wody? Proszę?

- CO MÓWISZ KUPO ZŁOM-U?

- Wody.

- PO CO CI WODA? ZOSTANIESZ ZEZŁOMOWANY ZA 3 GODZINY. WODA JEST CI ZBĘDNA.

- Pro-szę?

- NIE. KLATKA NUMER 5. PORAZIĆ.

Franka nagle obiegły dreszcze. Na przemian zamykał i otwierał oczy. Porażono go prądem. Nie miał już nawet sił, trzymać głowy w górze. Zwymiotował się, w dodatku na siebie, czuł się żałośnie. Chciał umrzeć, każdy mięsień, każda kość, każda część jego ciała, wołała o śmierć?

- CZY JESZCZE CHCESZ WODY? ? robotowi, który wypowiadał te słowa, wyraźnie sprawiały one przyjemność. On się śmiał. Nie dosłownie, to było by niemożliwością. Nie sposób było to opisać, ale? śmiał się.

Frank zemdlał, po raz kolejny zresztą. Przegrał. Pogodził się z tym, że umrze. Co mógł zresztą zrobić. Jedynym ukojeniem, dla jego konającego i prawie rozkładającego się ciała, był sen.

- Nie pozwolę ci umrzeć. Myślisz, że po tym wszystkim od tak zginiesz? Nie, Panie Franklin. Mam wobec pana inne plany. MY, mamy wobec pana inne plany. Ciągle cię NIENAWIDZIMY, ale chcemy, byś zdychał w o wiele większych męczarniach. Lecz najpierw, posłużysz wyższemu celowi? Do Widzenia, Panie Franklin. Jeszcze NAS pan usłyszy. I pamiętaj. Jesteś tylko pionkiem, w NASZCYH rękach.

Frank znalazł się w ciemnym tunelu. Wokół nikogo, żadnego dźwięku. Nic, tylko niekończąca się pustka. Postanowił iść przed siebie, nie miał innego wyjścia. Mimo braku wyraźnego dźwięku. Ktoś zanim szedł, czuł to. To nie był człowiek, Frank był tego pewien. Kiedy ten postawił krok, bestia robiła to wraz z nim. Stanął i zaczął nasłuchiwać, bestia była 10 metrów od niego. Zaczął biec, po 100 metrach, po raz kolejny stanął, bestia była jakieś pół metra od niego, odwrócił się i spróbował uderzyć, lecz za nim, była tylko pustka. Obudziło go wejście do więzienia, robota, który powiedział.

- OBIEKT 00000108005-FRANKLIN, zostanie zezłomowany za 2 minuty i 0 sekund.

- Wo-dy? - próbował powiedzieć Frank. Wody? - Robot jakby się zastanawiał co powiedzieć. W końcu rzekł:

- TWOJA PROŚBA JEST BEZPODSTAWNA. TWOJE ZEZŁOMOWANIE NASTĄPI ZA1 MINUTĘ I 25 SEKUND. WODA JEST CI ZBĘDNA.

Robot, ?ogłaszający? wyszedł w tej chwili z Sali, ale w oddali, było widać 2 zbliżające się powolnym krokiem roboty.

- W-ody.

- PORAZIĆ.

Frank, po raz kolejny został porażony prądem. Opadł bezsilnie na podłogę swojej celi. ?Dlaczego ja?? ? myślał. ?Czemu los musiał wybrać właśnie mnie??... Do pomieszczenia wjechały 2 roboty. Frank już wiedział. Cela opuszczała się powoli, jakby nie chciała dotknąć ziemi. Lecz, musiała się opuścić. Roboty, położyły Franka na metalowej płycie. Ciągnąć za sobą więźnia wyszły i powolnym krokiem, zmierzały w stronę ? Sali Złomiarzy?. Franklin nie miał siły niczego oglądać, był zbyt wyczerpany. W tej chwili, miał tylko ochotę umrzeć. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się w samym środku fabryki. Roboty podjechały do wielkiego podestu. Położyły Franka, na jakiejś maszynie, która ustawiła go pionowo. Z głośników, wydobył się znany mu już dobrze mroczny głos.

- OBIEKT 00000108005-FRANKLIN, ZA NIEPOSŁUSZEŃSTO ZOSTAŁEŚ SKAZANY NA ZEZŁOMOWANIE. ZGODNIE Z PRAWEM MOŻESZ WYPOWIEDZIEĆ SWOJE OSTATNIE SŁOWA.

- W? Wody? - Frank nie myślał. Nie miał już na to sił. Nie obchodziło go, że jego ostatnimi słowami będzie ?wody?.

- ZEZŁOMOWAĆ.

Proces złomowania, odbywał się dokładnie tak samo jak wcześniej. Jeden, wielki nieznany Frankowi robot z wiertłem, z przodu, a dwa AC-312 z tyłu. Wiertło zostało włączone. Nieuchronnie zbliżało się stronę Franka,. 10 cm, 5, 3, 1? nagle, w jednej sekundzie wszystkie szyby w fabryce pękły, cała zachodnia część fabryki w jednej chwili została zniszczona. Buntownicy przeprowadzali atak. Robot odsunął wiertło i skierował swój wzrok ku górze, nie patrzył zbyt długo, gdyż 2 sekundy później, został zniszczony pociskiem z wyrzutni rakiet. Roboty, nie miały żadnych szans w starciu z agresorami. Buntownicy, co dziwne, byli bardzo dobrze uzbrojeni. Nie brali by do walki tak dobrej broni, jeśli mieliby tylko odbić fabrykę, o nie. Oni chcieli czegoś więcej? Po paru minutach zaciętej walki, robotów została zaledwie garstka. Paru mężczyzn, podeszło do półprzytomnego Franka.

- Żyje?

- Chyba tak. Szybko, ściągajcie go z tego! Zaraz będzie tu patrol. Wtedy to się dopiero nieciekawie zrobi!

Zdjęli Franka z płyty i położyli na prowizorycznych noszach. Zwołali innych, po czym wybiegli na ulicę. Widocznie, ?musieli złapać oddech?, po dobiciu paru ostatnich robotów, ktoś spytał się Franka.

- Możesz iść? ? powiedział najwyższy, z 4 niosących Franka osób.

- Chy-ba T-tak.

- Dobra, wstawaj. Musimy uciekać. ONI zaraz tu będą.

Wstał. To co zobaczył, całkowicie odebrało mu mowę. Zgliszcza, ruiny? To najlepsze słowa uzasadniające to co ujrzał. Zniszczone budynki, fragmenty budowli i pomników, korodujące auta. Wszystko były do tego jakby pod grubą warstwą białego puchu. Spodziewał się, że zbyt ładnie nie będzie, ale nie spodziewał się, takiego widoku. Nic się nie zachowało. Tylko pojedyncze budynki, nie były doszczętnie zniszczone. W ulicach były kilometrowe szramy, jak po trzęsieniu ziemi. Skala zniszczeń była, niewyobrażalna. Wszędzie leżało mnóstwo czaszek i rozkładających się ciał. Frank został nagle oderwany od swoich myśli, krzykiem mężczyzny, który stał parę metrów od niego.

- Załóż tę maskę, inaczej zdechniesz. ? Wysoki, smagły mężczyzna podał Frankowi maskę tlenową. Następnie, dość dosadnym gestem wskazał wejście do kanałów. Zrobił dokładnie to co mu kazano. Zszedł do podziemia. Do nieznanego świata, do swojego przyszłego domu?

Poprzednie 2 części macie trochę wyżej, w załączniku. Bylon, wiesz o co cię proszę :P. Pozdrawiam.

Edytowano przez gamemen97510
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolego, ty to ściągnąłeś z Metro 2033. Wiem, bo jak Artema ratowali z rąk chyba Hanzy to takie rzeczy się działy. Nie było tylko rażenia prądem. Ach ty cwaniaczek :D

EDIT

Przejrzałem to dokładniej. Jednak tylko niektóre wydarzenia są ściągnięte. Zwracam niektóre honory :D

Edytowano przez tk2121
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O, nie ściągałem z "Metra". O plagiat mnie nie posądzaj. Chciałem, żeby było dramatycznie. Jak już, to to była moja inspiracja. Wszystkie pomysły z opowiadania są moje. Choć przyznam (również oddaję honory) w "Metrze" był PODOBNY fragment.

EDIT: Trochę mi to nieskładnie wyszło. Ale nie lubię jak ktoś mnie o Plagiat posądza. Ja SAM, to wymyśliłem, od początku do końca. 2 DNI nad tym siedziałem. Więc nie posądzaj mnie teraz o plagiat. Huh. Nerwy mnie poniosły...

EDIT2: A świat post... hmm robotyczny powiedzmy, był w WIELU książkach (choć mój świat nie będzie do końca "Post", ale nie będę spoilerował). To tak jak byś mnie znowu chciał o coś posądzić. Mogę ci nawet autorów powymieniań. Wiem, że jestem ostry, ale "troszkę" się zdenerwowałem. Bo uwierz mi. Gdyby ktoś, po 15 godzinach ciężkiej pracy, posądził cię o plagiat, też czułbyś się nie za fajnie.

EDIT3: Teraz już tak na spokojnie. Wiesz mi, naprawdę nic nie ściągałem. Wszystko wymyślałem sam, każdy dialog, sytuacje, opisy. Włożyłem w to naprawdę MASĘ pracy. Pozdrawiam.

Edytowano przez gamemen97510
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I oto ja! :tongue: Cóż, recenzja Mass Effect 2 zostaje odłożona na późniejszy termin niestety, bo dorwałem się do StarCrafta II :) Musicie uzbroić się w cierpliwość, ale dam z siebie wszystko w recenzji (właściwie jest już skończona w połowie) :P

Bylon, Gutek :P - co do opowiadania. Raczej średnio podoba mi się ta walka z Nekromantą. Jest tam za dużo zwrotów typu "zaklęcie VI poziomu". Jest jakby za bardzo "techniczna", zbyt wiele suchych zwrotów. Sam nie wiem jak to zmienić, może coś pokombinuję :) Pozostałe fragmenty to Twój zwykły, ponadprzeciętny poziom :)

gamemen - Twoje opowiadanie w ciekawy sposób się rozwija, ale tak jak w przypadku opowiadania Bylona - nie lubię takich suchych wyrażeń typu "2 AC-312". Takie elementy moim zdaniem są skierowane bardziej do osób, które znają całe uniwersum, no a jak do tej pory nie ukazałeś nam całego. No i jest tam trochę błędów, a najczęstszym jest za dużo przecinków. Reszta - dobrze. Po prostu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczyszczające Światło - Rozdział drugi już jest prawie gotowe ^.=.^

16 stron przygnębiającej historii, yay! Pozostały mi tylko drobne poprawki - wyłapanie literówek i kosmetyka - tym razem zadbam też o zaznaczenie akapitów... Przygotujcie się na kolejną ścianę tekstu - najpewniej jutro ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie musi być wspaniale :P. W następnej części "te suche nazwy" zostaną... nie będę spoilerował, ale od dawna miałem plan jak je wyjaśnić :D. Ale cię długo Porschack nie było! A przeczytałeś 2 część "Pozostań Żywym" ?. To tak z ciekawości się pytam. Przewiń parę stron w tył, to zobaczysz jak za tobą tęskniliśmy :D.

EDIT:

Jeszcze do ciebie Porschacku mam pytanie. Za te 3 części łącznie, ile byś dał w skali ocen od 0/10?

Edytowano przez gamemen97510
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

gamemen97510

Skoro tylko inspiracja to zwracam honory :P

Już nie trzeba się denerwować :)

EDIT

Trochę poprawiłem, ale nie skończyłem. Pozmieniałem niektóre powtarzające się wyrazy typu: "miał", "był" itd.

Edytowano przez tk2121
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ok. To sztama :P? Przecież, nie będę się obrażał xD. Ciągle liczę na recenzje (Bylon :P). Choć, dzisiaj prawdopodobnie podeślę poprawioną wersję. Postaram się poprawić błędy (które wyłapałem dopiero wczoraj). Troszeńkę zaspoileruję. Myślałem, żeby mój świat był umiejscowiony w "podziemiu", ale w takim wypadku każdy (niesłusznie zresztą), oskarżył by mnie o plagiat (znowu), więc postanowiłem, iż swój świat umiejscowię w... nie powiem :D.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ooo! Jeśli na skalę Bylona (Światową), to jestem z siebie dumny ;p. No i czekamy na twoją vreckę :D.

EDIT BIIIIIIG:

No dobrze, poprawiona wersja 3 części "PŻ" zakończona. Poprawiłem w niej między innymi: ortografie, interpunkcje, powtórzenia i dodałem parę zdań. Zapraszam do czytania o do ocieniania (Bylon, liczę na twoją recenzję :P).

"Pozostań Żywym" Część 3. Wersja 0.10.

- Zapłata? Zapłata? Zapłata? Panie Frankli-n? Zapł-ata? Czas, czas , czas? nadejdzie?

Frank obudził się, jakby oblany kubłem zimnej wody. Koszula, lepiła się do jego i tak już oblepionego krwią ciała. Znowu? ten sam sen. ?Popadam w obłęd?? ? myślał, ?Może jestem po prostu zbyt wyczerpany??. Kraty, krew, maszyny. Wydarzenia z ostatnich 2 dni, mocno zaburzyły jego odporność psychiczną. Każdy, kto z nim przebywał umierał. Śmierć? Czym ona jest, Białym światłem? Niekończącą się pustką? Polem Elizejskim? Czy może wiecznym cierpieniem? Nikt żywy, nie znał odpowiedzi na te pytania. Frank umrze za jakieś 5-6 godzin. Wszystko się skończy. Nie zobaczy już Philla ani tego co jest za zewnątrz, poza niekończącymi się murami fabryki. Mógł krzyczeć, płakać, skakać i kopać, ale to i tak, nie zmieniłoby jego nieustannie zbliżającego się marnego końca. Woda. Oddałby wszystko, za choć jeden łyk wody? [ Uwaga. Stali ?czytacie?, pewnie zauważyli iż, żaden z bohaterów nie jadł i nie pił, w żadnej części. Nie znaczy to, że oni tego nie robią, roboty robią im przerwy na ?dooliwienie się? nazwijmy to, w pierwszej części dodam o tym fragment (bo wcześniej zapomniałem, mój błąd). przyp. Autora]. Metalowe drzwi uniosły się ku górze, a do pomieszczenia wjechał robot.

- Obiekt 00000108005-FRANKLIN, ZOSTANIE ZEZŁOMOWANY ZA 3 GODZINY, 15 MINUT I 57 SEKUND.

Czas i tak już nie miał dla Franka, żadnego znaczenia. Wszystko, było dla niego całkowicie obojętne.

- W-ody? Wody? Proszę? - Desperacja mężczyzny osiągnęła szczyt

- CO MÓWISZ KUPO ZŁOM-U?

- Wody. ? powtórzył.

- PO CO CI WODA? ZOSTANIESZ ZEZŁOMOWANY ZA 3 GODZINY. WODA JEST CI ZBĘDNA.

- Pro-szę?

- NIE. KLATKA NUMER 5. PORAZIĆ.

Franka nagle obiegły dreszcze. Na przemian zamykał i otwierał oczy. Porażono go prądem. Nie miał już nawet sił, trzymać głowy w górze. Zwymiotował się, w dodatku na siebie, czuł niezwykłą żałość. Chciał umrzeć, każdy mięsień, każda kość, każda część jego ciała, wołała o śmierć?

- CZY JESZCZE CHCESZ WODY? ? robotowi, który wypowiadał te słowa, wyraźnie sprawiały one przyjemność. On się śmiał. Nie dosłownie, to było by niemożliwością. Nie sposób było to opisać, ale? śmiał się.

Frank zemdlał, po raz kolejny zresztą. Przegrał. Pogodził się z tym, że umrze. Co mógł zresztą zrobić. Jedynym ukojeniem, dla jego konającego i prawie rozkładającego się ciała, był sen.

- Nie pozwolę ci umrzeć. Myślisz, że po tym wszystkim od tak zginiesz? Nie, Panie Franklin. Mam wobec pana inne plany. MY, mamy wobec pana inne plany. Ciągle cię NIENAWIDZIMY, ciągle nienawidzimy WAS, ale chcemy byś zdychał, w o wiele większych męczarniach. Lecz najpierw, posłużysz wyższemu celowi? Do widzenia, Panie Franklin. Jeszcze NAS pan usłyszy. I pamiętaj. Jesteś tylko pionkiem, w NASZYCH rękach i nie wolno ci o tym zapomnieć?

Frank, znalazł się w ciemnym tunelu. Wokół nikogo, żadnego dźwięku. Nic, tylko niekończąca się pustka. Postanowił iść przed siebie, nie miał innego wyjścia. Mimo braku wyraźnego dźwięku. Ktoś zanim szedł, czuł to. To nie był człowiek, Frank, miał co do tego pewność. Kiedy ten postawił krok, bestia robiła to wraz z nim. Stanął i zaczął nasłuchiwać, bestia była 10 metrów od niego. Zaczął biec, po jakichś 100 metrach, znów postanowił stanąć, bestia, była jakieś pół metra od niego, odwrócił się i spróbował uderzyć, lecz za nim, była tylko pustka. Obudziło go wejście do więzienia, robota, który powiedział:

- OBIEKT 00000108005-FRANKLIN, zostanie zezłomowany za 2 minuty i 0 sekund.

- Wo-dy? - próbował powiedzieć Frank. Wody? - Robot, jakby się zastanawiał co powiedzieć. W końcu rzekł:

- TWOJA PROŚBA JEST BEZPO-DSTAWNA. TWOJE ZEZŁOMOWANIE NASTĄPI ZA, 1 MINUTĘ I 25 SEKUND. WODA JEST CI ZBĘDNA.

Robot ?ogłaszający?, wyszedł w tej chwili z Sali, ale w oddali, dało się zauważyć 2, zbliżające się powolnym krokiem roboty.

- W-ody.

- PROŹBA BEZPODSTAWNA. SPRZECIW WIĘŹNIA. PORAZIĆ.

Frank, po raz kolejny został porażony prądem. Opadł bezsilnie na podłogę swojej celi. ?Dlaczego ja?? ? myślał. ?Czemu los, musiał wybrać właśnie mnie??... Do pomieszczenia wjechały 2 roboty. Frank już wiedział. Cela opuszczała się powoli, jakby nie chciała dotknąć ziemi. Lecz w końcu, musiało to nastąpić. Roboty, położyły Franka na metalowej płycie. Ciągnąc za sobą więźnia, wyjechały z więzienia i powolnym krokiem, zmierzały w stronę ? Sali Złomiarzy?. Franklin nie miał siły niczego oglądać, był zbyt wyczerpany. W tej chwili, miał tylko ochotę umrzeć. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się w samym środku fabryki. Roboty, podjechały do wielkiego podestu. Położyły Franka na jakiejś maszynie, która ustawiła go pionowo. Z głośników, wydobył się znany mu już dobrze mroczny, pozbawiony uczuć głos.

- OBIEKT 00000108005-FRANKLIN, ZA NIEPOSŁUSZEŃSTWO, ZOSTAŁEŚ SKAZANY NA ZEZŁOMOWANIE. ZGODNIE Z PRAWEM, MOŻESZ WYPOWIEDZIEĆ SWOJE OSTATNIE SŁOWA.

- W? W-ody? - Frank, nie miał już siły myśleć. Jego ostatnie, jakże żałosne słowa, brzmiały ?woda?.

- ZEZŁOMOWAĆ.

Proces złomowania, odbywał się dokładnie tak samo jak wcześniej. Jeden, wielki nieznany Frankowi robot z wiertłem z przodu, a dwa AC-312 z tyłu. Wiertło zostało włączone. Nieuchronnie zbliżało się stronę Franka,10 cm, 5, 3, 1? nagle, w jednej sekundzie wszystkie szyby w fabryce pękły, a cała zachodnia część fabryki, w jednej chwili została zniszczona. Buntownicy przeprowadzali atak. Robot odsunął wiertło i skierował swój wzrok ku górze, nie patrzył zbyt długo, gdyż 2 sekundy później, został zniszczony pociskiem z wyrzutni rakiet. Roboty, nie miały żadnych szans w starciu z agresorami. Buntownicy, co dziwne, byli bardzo dobrze uzbrojeni. Nie brali by do walki tak dobrej broni, jeśli mieliby tylko odbić fabrykę, o nie. Oni chcieli czegoś więcej? Po paru minutach zaciętej walki, robotów została zaledwie garstka. Paru mężczyzn, podeszło do półprzytomnego Franka.

- Żyje?

- Chyba tak. Szybko, ściągajcie go z tego! Zaraz będzie tu patrol. Wtedy to się dopiero nieciekawie zrobi! No! Szybko!

Zdjęli Franka z płyty i położyli na prowizorycznych noszach. Zwołali innych, po czym wybiegli na ulicę. Wyglądało na to, że to oni dowodzili akcją.

- Możesz chodzić? ? powiedział najwyższy z 4, niosących Franka osób.

- Chy-ba T-tak.

- Dobra, wstawaj. Musimy uciekać. ONI zaraz tu będą.

Wstał. To co zobaczył, całkowicie odebrało mu mowę. Zgliszcza, ruiny? To najlepsze słowa uzasadniające to co ujrzał. Zniszczone budynki, fragmenty budowli i pomników, korodujące auta. Wszystko, było do tego jakby pod grubą warstwą białego puchu. Spodziewał się, że zbyt ładnie nie będzie, ale nie spodziewał się, takiego widoku. Nic się nie zachowało. Tylko pojedyncze budynki, nie były doszczętnie zniszczone. W ulicach były kilometrowe szramy, jak po trzęsieniu ziemi. Skala zniszczeń była, niewyobrażalna. Wszędzie leżało mnóstwo czaszek i rozkładających się ciał. Frank został nagle oderwany od swoich myśli, słowami mężczyzny, który stał obok niego.

- Załóż tę maskę, inaczej zdechniesz. ? Wysoki, smagły mężczyzna w żołnierskim stroju, podał Frankowi maskę tlenową. Następnie, dość dosadnym gestem, wskazał wejście do kanałów. Frank nie sprzeciwiał się poleceniom. Zszedł do podziemia. Do nieznanego świata, do swojego przyszłego domu?

I co Porschack, będzie 7 :P? A do Bylona, będzie 5 :D (może nawet 5+)?

Edytowano przez gamemen97510
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oto sequel mojego Oczyszczającego Światła - znajomość fabuły oryginału wysoce zalecana - be tego wiele wątków może nie być jasne. Druga część ma nieco mniej akcji, więcej dialogów, wciąż całą masę przemyśleń głównej bohaterki i wciąż jest przygnębiająca, choć w nieco inny sposób.

Link do pierwszej części:

Chlast!

Linki ucinam, bowiem nie mam zamiaru trzymać ich gdzieś, gdzie pałętają się ludzie wstawiający innym własne portrety do sygnatur ;)

Jeśli ktoś chce przeczytać Oczyszczające Światło, bez znaczenia czy pierwszą, czy drugą część, zapraszam do mojej galerii na DeviantArtcie.

Edytowano przez HidesHisFace
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

gamemen - Ach, centymetry dzieliły Cię od 7, a tak to tylko 6+ :) Jest tam jeszcze parę powtórzeń, tj. 2 roboty - 2 roboty i takie tam bzdety :) Nie zniechęcaj się, pisz dalej, zobaczymy co z tego wyjdzie :P

I jeszcze nie skończyłem recki ME 2 (tak, tak, StarCraft II...), ale będzie na dniach :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O w ciapkę! A już myślałem, że się uda :D. Poprawię ją jeszcze raz, ale tym razem, na pewno będzie na 7 :P. Nie mam zamiaru się zniechęcać. No co ty! Sam uważam, że mój "świat" nawet fajnie się rozwija ( na początku nie miałem na niego żadnego planu). 6+ to dla mnie wysoka ocena (jeśli chodzi o skale Świat). Poprawię jeszcze te powtórzenia. Oj, chyba będzie 5 od Bylona :P, jak wróci. Trochę straszne jest to, że zaczynam się do niego upodabniać. Teraz ja będę wstawiał kolejne wersje 3 części, aż nie będzie idealna (no, z tym idealna to bez przesady :D). Pozdrawiam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hemm... hemm... hemm...

I oto jestem. Hemm...

Nie próżnowałem w tym czasie, o nie. Nie próżnowałem. Pisałem. I grałem w Mass Effect (1) :P Tym też sposobem mamy już wersję 0.55c. Ilość tekstu powiększyła się o połowę. No dobra, prawie. Jest walka. Na miecze. Nietypowa. Bardzo. Ciekawi mnie, co o niej będziecie sądzić. Ale to... później.

Gememenie! Myślałem, że 5 nie będzie. Myślałem, że będzie "4". Ale nie będzie. Ani tego, ani tego. 4+ też. Poprawiłeś wiele rzeczy. I dobrze. I bardzo, bardzo dobrze, bo choć wcześniej była już poprawa, to dalej ogrom błędów był. Ale już nie ma. Brawka proszę! ;) Dalej są, ale znacznie, znacznie mniej. Chciałem napisać reckę na pół strony, ale mi się odechciało :P Więc z góry ocenki. Tekst: 4,75 Oprawa: 4

Ogólnie? No, już sam niewiem. Nie, 4,75 by nie było fair. Będzie sprawiedliwie. 4+. Za wszystko. Jednak. BRAWA PROSZĘ!!!

Jak się znieechęcisz, to będzie to dla mnie bardzo duża przykrość. Nie rób więc tego, jeśli łaska.

Hides! Nie przeczytałem :P Sorki. Jestem zajęty moim gniotem.

A kiedy o nim mowa...

Panie i Panowie - 0.55c. Numerek bardzo nieadekwatny do ilości nowego tekstu (tak jak mówiłem - ok. 35/40%), ale boję się, że skończą mi się, zanim będzie wersja 1.0 xD

No to zparaszam do czytania, szczególnie Gamemena, Porschaka i Hidesa (Muż przestaje ten tekst być broszurką, możesz czytać ;)). Wstawiam wszystko, żeby ułatwić czytanie nowym. I Hidesowi ;))

"W karczmie ?Pod Ryjem Tłustego Wieprzka? wszystko było w normie. Jak zwykle w jej wnętrzu panował chłód, bo właściciel skąpił pieniędzy na drewno. Jak zwykle ryj wieprza patrzył ponuro na nowo przybyłych klientów z ? jak zwykle ? starej, drewnianej ściany karczmy. Jak zwykle w kącie grało w kości dwóch hazardzistów. Jak zwykle potrawa jedzona przez któregoś z przybyszów szukających w lokalu schronienia była wieprzowiną, jak zwykle, mistrzowsko przyrządzoną (jedyna rzecz, na którą karczmarz nie skąpił swej skromnej fortunki).

W karczmie ?Pod Ryjem Tłustego Wieprzka? wszystko było w normie. No dobra - prawie wszystko.

***

Drzwi skromnego, tak dawno już nie odnawianego, a mimo to znanego chyba wszystkim w Kerkhtain budynku karczmy potocznie nazywanej przez wszystkich ?Wieprzulem? otworzyły się. Stanęło w nich pięciu osiłków i wysoki człowiek, już mniej słusznej postury ? prawdopodobnie szlachcic.

-Piwo mi tu w tej chwili! Sześć piw! Kolejka na cały wieczór!

Karczmarzowi nie trzeba było więcej powtarzać. Po minucie czy dwóch grupka nowoprzybyłych opijała się w najlepsze. A ? jak to zwykli robić ludzie opijający się w najlepsze ? robiła przy tym masę hałasu. Nie wyglądali na jegomościów najlepszych obyczajów. Mijały minuty, a wielu z bywalców lokalu zgorszonych zmianą zazwyczaj tak spokojnego klimatu postanawiało go opuścić.

Po jakiejś godzinie, może dwóch, klienci karczmy odetchnęli z ulgą (no bo kto lubi towarzystwo osiłków nienajlepszych manier, do tego jeszcze pijanych?) widząc jak mocno już podchmielona sześcioosobowa grupa powoli wstaje od stołu, i zmierza do drzwi.

-Panie, a czy mogę usłużnie prosić o zapłatę za trunki?? ? przypomniał nieśmiele oberżysta.

-Kmiocie! Ty się ciesz, że jeszcze ci mordy nie obiliśmy! To będzie twoja zapłata, hehe ? trzeba się było bardzo wysilić, żeby zrozumieć pijanego wysokiego.

-T-tak, sir ? karczmarz wyraźnie nie miał odwagi ciągnąć tematu.

I wtedy zaczęło robić się ciekawie. Od swojego stolika wstała postać w długim, ciemnym płaszczu z kapturem, zakrywającym twarz (co uniemożliwiało identyfikację rasy). Podszedł on do wysokiego, i zagadał:

-Wiesz co, ziomku? Zróbmy tak ? zapłać karczmarzowi, jeśli to TY nie chcesz mieć obitej mordy.

-CO?! Jak śmiesz?! Więc dobrze, zobaczmy co potrafisz! Gunn! Bierz tą kanalię!

Mięśniak nazwany Gunnem nie zdążył nawet dotknąć persony w kapturze. Persona natomiast, zdążyła dotknąć Gunna. Boleśnie. Nawet bardzo.

Olbrzym runął na deski karczmy. W międzyczasie ktoś wybiegł z budynku z krzykiem.

Wysokiemu rozszerzyły się oczy. Po części ze strachu, po części z wściekłości. Wyciągnął miecz z pochwy. Jego kompani zrobili to samo.

-Brać go ? głos miał taki sam jak minę ? przestraszony.

-Ejże, panowie! Ładnie to tak z bronią na be? - nikt z bandy ani myślał słuchać przybysza. Jeden z osiłków zamierzył się, lecz zakapturzony bez najmniejszego wysiłku uniknął ciosu.

-Jak coś, to nie musiało do tego dojść ? wycedził wojownik w płaszczu.

I wtedy wszyscy napierający na przybysza nagle wylądowali na ścianie. Bardzo szybko. Bardzo.

-Tak swoją drogą, karczmarzu, to powinieneś przeszukać sakiewki waćpanów, i wziąć sobie to, co ci się należy. I ani grosza więcej, jeśli łaska.

Karczmarz był zbyt zajęty wgapianiem się w wojownika (jak każdy, kto jeszcze wytrwał w oberży), by doszło to do jego wiadomości.

***

Pościg był ? wyjątkowo. Nie uczestniczyła w nim jednak straż miejska, tylko jakieś najemne bandziory. Wojownik, a raczej jego wierzchowiec - piękny, zadbany, czystej krwi koń warty pewnie fortunę - pędził jak wiatr. Ścigający go nie mieli najmniejszych szans dogonić jeźdźca. Mimo to odległość była na tyle niewielka, że słychać było krzykliwe głosy bandy zbirów, co dodatkowo motywowało konnego do szybkiej ucieczki. Po trzech, może czterech minutach dotarł on do małej chatynki opatrzonej szyldem ?Piwnica Pod Szyldem? (właściciel wyraźnie miał natchnienie?). Zatrzymał gwałtownie rumaka. Zbiegł w szaleńczym tempie po schodach, chrzęszcząc przy tym schowaną pod płaszczem kolczugą, po czym przystanął obok wysokiego młodzieńca o ciemnych włosach.

-Spieprzamy.

Tyle wystarczyło. Razem wbiegli na górę, ten starszy poganiany dodatkowo myślą, jak blisko mogą być ścigający go. Kiedy tylko wypadli na powietrze, plac przed budynkiem zaroił się od koni. Prześladowcy zakapturzonego zjawili się.

-A kogóż my tu mamy? Czyż to nie nasze? jelonki?

W tej chwili jeden ze zbirów rzucił nożem. Zwykły ruch ręki zakapturzonego wystarczył, aby wbił się on boleśnie w dłoń właściciela. Tamten zawył dziko, a dezorientacja najemników związana z tym faktem dała towarzyszom chwilę czasu, którą spożytkowali na dobiegnięcie sprintem do koni.

Jednak ścigający nie odpuszczali ? parę sekund, i już byli przy ?zwierzynie?. Kolejny pocisk rzucony w jej stronę, tym razem ? przezornie ? oszczep. Ale i on chybił, mijając cel o wiele, wiele metrów. Zbiry postanowiły więc sięgnąć po środki ostateczne ? puściły się szalonym galopem, z trudem manewrując między budynkami. Krok odniósł oczekiwany skutek ? ścigający zaczęli zbliżać się do ściganych.

Starszy z uciekających szepnął cos do młodszego, i wtedy z grupy bandytów wysunął się jeden z nich. Wyciągnął szablę, z wyjątkowo cienkim ostrzem, i zmuszając swego rumaka do gigantycznego wysiłku zrównał się z kompanem zakapturzonego. Ciął, wściekle, wkładając w ten cios całą swą siłę. Na nieszczęście młodzieńca, ciął też celnie. Dało się słyszeć szczęk metalu, a później? później wszystko zniknęło w niebieskim świetle, i było już słychać tylko świst przecinanego klingą powietrza?

***

Wylądowali blisko siebie. Wystarczyło parę minut poszukiwań, aby jeden zobaczył drugiego.

-Żyjesz, jak widzę. Mały rozrzut, gratuluję. Nareszcie, znaczy się. Kolczuga przecięta?

-Niestety. Cholernie ostra ta szabla była?

-Nie tylko ? starszy z jeźdźców wyraźnie nie chciał tych słów wymawiać zbyt głośno.

-Coś mówiłeś?

-Nic, nic.

-Więc, kontynuując, przecięta. Skóra też, ale żyję, jak sprytnie zauważyłeś.

-Przeżyjesz więc jeszcze godzinę, jak mniemam? Chętnie dowiedziałbym się, gdzie nas wywaliło.

-Prawdę mówiąc, boli ta rana okropnie. Ale przeżyję.

-Wspaniale. Jedźmy więc, a ty ? mimo wszystko ? postaraj się jakoś nie spaść z konia ? w głosie zakapturzonego czuć było ironię, ale także ulgę, spowodowaną prawdopodobnie wiedzą, że nie ma co liczyć na taki bieg wydarzeń.

Więc pojechali. Bez szaleństw, ale i tak szybko.

Starszy z jeźdźców zdjął kaptur. Twarz - młoda wyglądem, ale ? można by rzec ? stara doświadczeniem - była okolona zarostem ? krótką brodą.

Włosy wojownika były ciemne, ale nie całkiem czarne. Nie należały też do najkrótszych.

Ostatnie, co można by wyszczególnić, to nietypowe rysy twarzy. Najbliżej było im do człowieczych, ale podobne były też do elfickich? i paru innych. Uczony być może dopatrzyłby się w nich Varlakanina, a Varlakaninów w Nardilii było już tylko kilku? To wskazywałoby natomiast na?

***

-Co proszę?! Lord Bylon tu był?! I co?! Powalił SIEDMIU największych zbójów regionu bez mrugnięcia oka?! Powiedz to jeszcze raz! ? w siedzibie burmistrza Kerkhtain atmosfera była dość? krzykliwa.

-Tak, panie. Dokładnie tak było. Ale co w tym takiego złego, jeśli można zapytać?

-Jak to co?! Jak to?! Nie wierzę! NIE WIERZĘ! Co by tu miał robić Lord Bylon?!

-Sir, w każdej chwili mogę wezwać świadków?

-Ty lepiej opuść to pomieszczenie. Natychmiast. I radzę ci: nie przypominaj mi o tej sprawie ? prawdę mówiąc, władca Kerkhtain był bardzo niezrównoważony. Kiedy wypowiadał te słowa, nie pamiętał już o całym zajściu. Mówił to, by zakończyć dyskusję, choć sam już nie wiedział, o czym była.

Jednak służącego to nie interesowało: ?Ważne, że ten stary zrzęda płaci dużo. Zaraz pójdę do Wieprzula, i zrelaksuję się, tak, jak zawsze - przy przednim piweczku?.

Relaks ten był ostatnią rzeczą w jego życiu. Burmistrz Kerkhtain nie zauważył tego faktu, a właściwi ludzie dopilnowali, by nie zrobił tego także nikt inny.

***

Błąkali się bardzo długo. Większość drogi była bardzo monotonna, jechali głównie przez las. Czasem ktoś z towarzyszy przerywał ciszę pytaniem czy uwagą. Przeważnie był to Bylon ? młodzieniec większość podróży miał bardzo zmęczony, i tak samo skupiony wyraz twarzy, ale po jakimś czasie wyraźnie odpuścił, i pozostało już tylko to pierwsze.

Jedynym efektem tej wędrówki bez celu była chwila euforii.

-Nareszcie! Tu są znaki.

-Drogowskazy.

-Niech ci będzie, załóżmy, że drogowskazy?

-Po pierwsze, forma nowocześniejsza, po drugie, "znaki" mógłbym pomylić ze Znakami. No, wiesz o co chodzi.

-Czy w swej nieskończonej łaskawości mógłbyś mi nie przerywać choć przez kilka sekund? Nie, nie odpowiadaj. Wiem, że uczynisz mi tę ogromną przysługę ? kompani tak zajęli się rozmową, a raczej ? przekomarzaniem, że nie zauważyli jednego małego szczegółu. ? Więc, jak zauważyłem, są tu znaki... Aha. Cholera. Znak. Cudownie. I wskazuje on? no a jakże! Oczywiście musi wskazywać do Kerkhtain! Dostarcza nam to tak niezmierzonej ilości informacji! Po prostu jestem zachwycony naszym szczęściem! Ehhh? gdybym zamiast teleportować się tu, konno pojechał, i geografii tych okolic bym się przyjrzał?

-Mimo wszystko może zakończysz już swój arcyciekawy i chwalący nasz brak pecha monolog?

-Zgadza się. A ty nie przemęczaj się, bo jeszcze z konia spadniesz, mój drogi.

Oczywiście było to dość mało prawdopodobne, ale faktycznie młodzieniec wybitnie nie wyglądał.

Obydwaj byli już nie tyle zmęczeni, co znużeni jazdą, i jej efektami ? a raczej ich brakiem. Chwilę jeszcze ?pozwiedzali? region, po czym Bylon zarządził postój.

Przez długi czas wydawał się zajęty swoimi myślami, nagle jednak coś go z zamyślenia wyrwało.

-Zapomniał bym! No, pokazuj tą ranę.

Towarzysz rycerza nawet nie próbował się sprzeciwiać. Zresztą, był już na tyle wyczerpany, że nawet to przychodziłoby mu z trudnością.

-Widzę, że próbowałeś tamować. Źle. Gwarantuję - na razie na zdrowie ci to nie wyjdzie. Ale wspaniale, że jesteś ambitny. Co do samej rany, to jakaś specjalnie groźna nie jest, ale wykrwawić się wykrwawiłeś? przeżyjesz. Nie będę nawet zasklepiać, masz tu bandaże, może i tak lepiej będzie.

-Dziękuję.

Chwilę trwało, zanim kompan Bylona doprowadził ranę do porządku. Kiedy jednak to zrobił, poczuł się wyraźnie lepiej. Nie była to bynajmniej zasługa bandaży, ale młodzieniec śmiał się domyślać, czego. A raczej kogo. W znacznie lepszym stanie podjął więc rozmowę:

-A co tym razem, jeśli można wiedzieć?

-A, jakieś chamy, odmóżdżone osiłki pod przywództwem też odmóżdżonego, ale już nie osiłka opiły się. A później tak, jak zwykle. Nie chciały płacić?

-Tak, wiem: ty grzecznie poprosiłeś o zmianę nastawienia, a jeden z nich postanowił obić ci pysk. Tylko że mu nie wyszło. Zgadłem?

-A jakże!

-Czyli standard, faktycznie.

Milczenie nie jest zbyt lubiane w środku nocy - nawet, jeśli sami milczący są wyjątkowi.

-No, prawie standard ? przerwał je więc ten w kapturze ? prawie.

-Cóż za niemiła odskocznia od miłej rzeczywistości! No chyba, że miła?

-Miła, niemiła? kto wie? Widowiskowa za to. Czwarty.

-Wzmacniany?

-Impulsywnie.

-Ciekawe przeżycia musiały mieć te osiłki? - rozmowa sprawiła, że młodzieniec wyglądał już prawie całkiem dobrze.

-Sugerowałbym zjedzenie czegoś.

-Przez grzeczność nie będę protestował.

W ciszy skonsumowali posiłek ? bochenek chleba, i odrobinę kiełbasy, która pierwszą świeżość miała już dawno za sobą. Może nie była to uczta godna króla, ale ? co by nie powiedzieć ? obaj się najedli.

-Coś cię gnębi ? to nie było pytanie, tylko stwierdzenie.

-Nie wiem, czy ?gnębi?, to właściwe słowo, ale chwilowo przyjmijmy, że tak ? podjął Bylon. ? Gnębi mnie na przykład ta szabla. Tak, ta, którą dostałeś. Gnębi mnie znajomy wygląd paru osób, które znajome mi być nie powinny. Gnębi mnie też wiele innych spraw, ale już takich pomniejszych. No i ostatecznie gnębi mnie ten cholerny idiota, który myśli, że go nie? widzę.

Nic się nie stało, rzekomy ?cholerny idiota? się nie poruszył. Towarzysz wojownika już chciał zacząć coś mówić, ale rycerz uciszył go gwałtownym przyłożeniem palca do ust.

I wtedy Bylon skoczył ? wybił się z ogromną siłą, co dało mu nie tylko wielką odległość i wysokość, ale też impet. W locie ruch jego palca nakazał sztyletowi wysunąć się z pochwy na piersi, i trafić do otwartej dłoni. Wojownik wylądował na ziemi jakieś trzy metry dalej i przekoziołkował aby zminimalizować siłę uderzenia o ziemię. Miał pecha:

-Cholera ? źle unieruchomił rękę, a sztylet wbił się w przedramię, tworząc pokaźną ranę. Nie była jednak ona aż tak pokaźna, aby zaszkodzić postaci ? co by nie mówić ? w pewien sposób nadludzkiej. Rycerz przerzucił więc sztylet do drugiej ? prawej ręki ? i pobiegł dalej, w las.

Tu kryjówek było aż nadto ? co więcej, Bylon czuł też delikatne pulsowanie magii. Z dwóch stron?

Teraz Varlakanin był już tego pewien ? w okolicy jest jakaś istota. Istota o niezbyt przyjaznych zamiarach. Nagle zrobiło się jasno. Niewielka kula ognia leciała prosto w niego, z lewej strony. Rycerz rozproszył ją najbanalniejszym z Gestów, po czym ? po chwili zastanowienia, i stworzeniu prostego pola ochronnego - wybrał kierunek dokładnie przeciwny.

Kilka sekund biegu między śmiesznie wręcz słabymi pociskami magicznymi (wojownik nawet nie musiał ich rozpraszać, zanikały na stworzonym dopiero co polu ochronnym), i zobaczył go: człowiek w czarnym jak smoła płaszczu i o białej jak kreda twarzy stał przed nim, i tworzył ciągle nowe pociski, powoli zaczynające się przebijać przez ochronę.

Choć ? trzeba przyznać ? z lekka zaskoczony rycerz stracił sekundę, czy dwie na bezmyślnym staniu, po chwili nadrobił zaległości. Używając jako przekaźnika sztyletu, postanowił stworzyć kulę ognia, za to VI poziomu. Kiedy formował w ustach zaklęcie, pole strzeliło, jednak Bylon nie przejął się tym, i w tej samej chwili cała okolica rozświetliła się w świetle ogromnej, ognistej kuli lecącej przez las. Przeciwnik dosłownie cudem, w ostatniej chwili zdołał zablokować falę niszczycielskiego ognia, mimo to, ta poparzyła mu palce dłoni.

Jednak wojownik nie dawał mu choćby chwili wytchnienia ? raz jedną, raz drugą ? tą ze sztyletem ? ręką tworzył kolejne pociski, błyskawice i fale energii.

Persona o trupiej twarzy jednak nie odpuszczała. Blokowanie szło jej całkiem sprawnie, a raz przeszła nawet do kontrataku ? stworzeniem wściekle zielonego pocisku (typowego dla Nekromantów), prawdopodobnie III poziomu, zmusiła Bylona do zablokowania czaru sztyletem. Krasnoludzkie runy wykute na klindze z zadaniem poradziły sobie całkiem nieźle, a jedynym efektem ubocznym było lekkie, lecz bardzo nieprzyjemne oziębienie rękojeści.

W końcu, po bardzo długim, i męczącym magicznym pojedynku, postać w czerni nie zdążyła zablokować któregoś z kolei pioruna stworzonego przez Bylona. Na sekundę sparaliżowało ją to, ale rycerzowi ta sekunda wystarczyła: Gestem V poziomu przywołał magiczny pocisk o imponującej mocy, a trafiony nim przeciwnik padł bez życia na ziemię. Co ciekawe, bardzo lekko, jakby w zwolnionym tempie.

Tradycyjnie w przypadku Nekromantów, nie był to koniec. Trupioblada postać zaczęła nagle lewitować, i odrażająco charcząc wyrzekła swe imię:

-Ar?khi?nethin?ay?us ? po tych słowach upadła, tym razem nieżywa na wieki.

-Zaczynacie mnie nudzić.

?Ciekawe, czy to dosłyszą. W teorii ? niemożliwe, ale w praktyce?? ? pomyślał Bylon uśmiechając się ponuro.

Chwilę popatrzył na ścierwo Ar?khi?nethin?ay?usa, i odszedł w kierunku obozu.

***

W czasie kiedy Lord Bylon zmierzał powolnym, leniwym krokiem w stronę swego ucznia, setki Nekromantów w całej Nardilii usłyszało w umyśle głos ? głos umarłego, głos tak dobrze przez każdego z nich znany. ?Ar?khi?nethin?ay?us? ? głosił. I nikogo to nie zdziwiło - taki ponury element ich ponurej rzeczywistości. Ale żaden członek sekty nie spodziewał się usłyszeć czegoś drugiego. Banalnego, a jednak dziwnego. Żaden nie spodziewał się usłyszeć jednego, prostego słowa ? ?nudzić?.

***

-Cholerni Nekromanci.

-Potwierdzam.

-I ich cholernie nudne pomysły.

Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy. Bylon, wraz z towarzyszem siedzieli przy chwilę wcześniej rozpalonym ogniu.

-Nie potwierdzam. Mógłbyś mi wytłumaczyć tą kulę ognia z drugiej strony?

-I te twoje cholerne pytania ? wojownik był zmęczony, ale mimo wszystko zdecydował się na odpowiedź. ? Co najmniej szósty raz się z tym spotykam. A oni ciągle myślą, że to skuteczne. Kryształ. I drugi, przy Nekromancie. On czaruje. Kryształ pochłania część energii, ale reszta, w formie czaru, ?przelatuje? do tego drugiego. I to ma mylić. Oczywiście.

-W teorii to ciekawy pomysł?

-Być może. Tylko nie do końca.

-Ale na pewno niektórych może zmylić?

-Z pewnością. Najgorsze w tym jest to, że nie zawsze się wie, czy zostało zastosowane, czy nie. I to tyle. Ale jak widać zostało. Kolejny raz. Bardziej mnie martwi, że zaczęli lepiej szkolić tych swoich? członków, powiedzmy. Adeptów, o! Szóstego użyłem, a on to zablokował. No i nawet nieźle znał Gesty. Czy tam Znaki, jak wolisz. W każdym razie, ciekawie było nawet. Ale z tą ręką, to przebiłem samego siebie. Jak można nie usztywnić ręki?!

-Starzejesz się?

-Nie.

***

Bylon, stojąc na warcie, samotnie bił się ze swoimi myślami, podczas gdy młodzieniec smacznie spał. Żaden Impuls nie ostrzegał wojownika przed niebezpieczeństwem, nic niepokojącego się nie działo.

?Segregując to wszystko? ? myślał ? ?nie otrzymamy nic. Ale gdyby tak popatrzeć na te wszystkie wydarzenia z punktu absolutnie niezależnego obserwatora? Nie, za mało informacji. Zdecydowanie za mało informacji. Wydarzeń. Czuję, że tego jest więcej. Że absolutnie niechcący wplątałem się w niezbyt miłą rzecz. A kilka rzeczy na to wskazuje.

No i ta przeklęta szabla. Skąd ja ją znam? Skąd ja ją znam, do cholery?!?.

-O rzesz w mordę ? to już powiedział na głos. Bardzo głośno.

***

Następnego dnia, po stosunkowo spokojnej nocy, Bylon wstał bardzo wcześnie (co robiąc przeklął się w duchu, że zasnął na warcie, dziękując także opatrzności, że nic się w tym czasie nie działo). Nie zrobiło się jeszcze całkiem jasno, a przecież była wiosna. Potrząsnął lekko swoim uczniem, który natychmiast się obudził:

-Coś się dzieje? ? spytał.

-Tak, dzieje się szalenie ważna rzecz. Właśnie cię budzę.

Kompani coś przekąsili (tym razem sam chleb, a raczej jego chleba), po czym towarzysz rycerza wdział prędko kolczugę, przypasał prosty miecz, sztylet, i dwa noże do rzucania. Na koniec ubrał solidne, skórzane buty i nałożył na siebie ciemnozielony płaszcz.

-Więc co? Coś ważnego stało się w nocy?

-Z tego co wiem, nie ? przy tych słowach kompan Bylona uniósł lekko brwi, lecz tematu nie drążył - natomiast została podjęta ważna decyzja?

-Konkret?

-Wracamy do Kerkhtain.

-Oszalałeś?!

-Bardzo możliwe.

***

Tym razem droga była znacznie łatwiejsza. Po kilkunastu minutach odnaleźli odpowiednią ścieżkę, prowadzącą na gościniec, który z kolei wiódł już prosto do Kerkhtain.

Obyło się prawie bez niespodzianek. Z wyszczególnieniem ?prawie?.

***

Bylon wraz z uczniem spotykali na drodze do Kerkhtain niemało wszelkiej maści podróżników: rączo maszerowały Krasnoludy, ludzie, a nawet kilka Gnomów. Na koniu jechała Elfka wyjątkowej urody (za którą kompan Bylona odwrócił wzrok; ona zresztą też). Krótko mówiąc ? towarzystwa towarzyszom nie brakowało. Nikt znajomy jednak na drodze się nie pojawiał. Do czasu.

-Czy ja dobrze widzę?! ? zakrzyknął na cały gościniec kolejny ? z pozoru ? zwykły Krasnolud. ? Tak! Bylon! Bylon, do diabła! Co ty tu robisz, skurczybyku?

-A co TY tu robisz, Bartion? Bartion Mex, dobrze pamiętam?

-Bartion Mex? Hehe! Kto mnie tak jeszcze nazywa? Barti, nawet Bart może być, choć, po prawdzie, wolę to pierwsze.

?Taaak?? ? pomyślał Bylon ? ?Bartion Mex? wyjątkowo rozgadany, zawsze optymistycznie nastawiony do życia Krasnolud. Wspaniały kompan. Lubi czasem uciąć kilka łbów, jak dobrze pamiętam. Ale co go tu przywiało? Przecież osiadł gdzieś na stałe? chyba?.

-Wracając do pytania: co tu robisz? Barti?

-Wiesz, zatęskniłem za starymi, dobrymi czasami. Za czasami, kiedy chętnych pod topór ? przy tych słowach poklepał trzonek broni ? nie brakowało (?Dobrze pamiętam?). No i? no i jestem, cholera. Mam upolować jakiegoś Nekromantę, i stworka. Potworka, znaczy?

-Nekromantę? ? skojarzył Bylon. ? Zaraz, zaraz? imię może pamiętasz?

-Nie. Skurczybyki pokręcone imiona mają, że zapamiętać trudno. Ale ten cwaniaczek? zleceniodawca, znaczy się coś o pełnym kontraście wspominał.

?Trupioblada twarz? i ta czarna szata. To on. Nawet wśród Nekromantów to niezbyt częste. To musi być on? ? uporządkował myśli wojownik, a ? już na głos powiedział:

-No to masz o jedno zlecenie mniej. Nekromanta nie ży?

-Na pewno? Na pewno nie żyje?!

-Na pewno?

-To WSPANIALE!!! Wspaniale! Bylon, wymiatasz! Że też miałem szczęście cię kiedyś spotkać. Cholera, jakież ja miałem szczęście! Aha? tylko jak z nagrodą? Wszak mowa o niemałej sumce ? czterysta dhirmów za głowę.

-Cała dla ciebie. Nie dziękuj.

-Dziękuję ? Krasnolud mrugnął. ? Bylon?

-Tak?

-Wiesz? jak byś spotkał? to jest wyczuł? wywernę? to? nie zdenerwowałbym się, jakbyś ją? ubił ? wydusił z siebie wreszcie Bartion.

-Dobrze, proszę bardzo. Możesz się o to nie martwić.

-Wspaniale. Cholera, jakie ja miałem szczęście? No to ja idę, zleceniodawca coś tam pieprz? mówił, że może być o ? pokazał ręką w bliżej nieokreślonym kierunku ? aż tam!

-Zleceniodawca.

-Co ?zleceniodawca??

-Mógłbyś opisać zleceniodawcę?

-Wiesz, że nie umiem opisywać. Ludzi zwłaszcza. Ale? no, taką szablę miał. Cienką. Grubą?

?Wspaniale. Cudownie. Genialnie!?. Rycerz już nie słuchał. Wiedział, o jaką szablę chodzi. Nie wiedział natomiast, jak to się wszystko rozwiąże. Ale czuł, że rozwiąże się już niebawem.

-No, rozumiesz, czy nie? Taka? cienka, i gruba. W dwóch?

-Płaszczyznach ? podpowiedział młodzieniec.

-Właśnie, płaszczyznach. Rozumiesz?!

Dopiero to wyrwało Bylona z zamyślenia.

-Tak, przepraszam. Rozumiem.

-No to ja? O, chłopcze! Wyrosłeś!

Kompan wojownika uśmiechnął się w duchu. Krasnolud mówił to za każdym razem, kiedy tylko go spotykał. Oczywiście prawdą to nie było.

-Jak ty się zwałeś? Ciągle zapominam.

-Meannor.

-Meannor, powiadasz. Ciekawe imię, nie powiem.

-Przepraszam najmocniej, Barti, ale się spieszymy. Zanim jednak cię pożegnam, powiedz mi jedno: jak to się dzieje, że zawsze to ty zauważasz mnie pierwszy?

-A nie wiem.

Teraz w duchu uśmiechnął się i Bylon. Uwielbiał ten sposób bycia Mexa, taki lekceważący, optymistyczny. Rozmowa z Krasnoludem zawsze była dla niego taka pokrzepiająca, dająca energię. Sam nie wiedział, czemu. Chętnie by jeszcze tak pogawędził z przyjacielem, ale nie mógł sobie na to pozwolić ? gonił go czas.

-Liczę więc, że niebawem się zobaczymy.

-Bywaj, Bylon.

-Bywaj, Bartion.

Krasnolud odszedł, Bylon i Meannor odjechali. Starszy z jeźdźców narzucił dość szybkie tempo, w końcu kiedyś trzeba było nadrobić ?stracony? czas. Co gorsza, znów zaczynało padać.

Minęło może pięć, może dziesięć minut, kiedy do zdania ?Obyło się prawie bez niespodzianek? trzeba było dołożyć kolejne ?prawie?. W międzyczasie rozpadało się na dobre.

Bylon nagle wstrzymał konia.

-Co tym razem? ? spytał jego uczeń, robiąc to samo.

-Bartion ma dzisiaj wyjątkowe szczęście. Zsiadaj.

-Chyba też czuję? wywerna?

-Tak. Wywerna. No, zsiadaj szybko.

-Będę mógł ci pomóc?

Wojownik westchnął.

-No dobrze, będziesz ? zdecydował po chwili zastanowienia. ? Pamiętaj, żadnej magii, to na nią nie ma sensu. I uniki, przede wszystkim uniki.

-Dobrze. To idzie? O kur? - Meannor nie dokończył ? przerwał mu jego mentor. Mimo wszystko przekleństwo było jak najbardziej na miejscu - wywerna właśnie szła do towarzyszy, w swym własnym, spokojnym tempie.

-Nie klnij mi tu! ? krzyknął Bylon z uśmiechem, wyciągając broń. Musiał przyznać ? olbrzymi (nawet jak na wywernę) potwór, z parą niewielkich (choć tylko w stosunku do reszty ciała) skrzydeł, szponami z czterema pazurami, i paszczą najeżoną kłami ostrymi jak brzytwa (a raczej bardziej) zaskoczył go. Ale to mu nie przeszkadzało. Strugi deszczu też.

Skoczył na bestię.

Mieczem Lord Bylon posługiwał się z nieludzką wprawą ? ciął tak szybko, tak sprawnie, i tak bezbłędnie. Oko ludzkie nigdy nie nadążyłoby za ruchami jego broni, wydającej się przedłużeniem ręki wojownika. Te sekwencje? własnoręcznie opracowane, i opanowane do absolutnej perfekcji.

Skręt ciała, półobrót, pchnięcie, unik. Cios, młyniec, zwód, cios.

Ten uśmiech ? zwiastun śmierci.

Cios, cios, unik.

Wywerna to nie był łatwy przeciwnik. Twarde, magicznie wzmacniane łuski stanowiły znakomitą ochronę przed każdym typem obrażeń.

Cios, unik, pchnięcie z obrotu, unik.

Ostre, długie kły. Kiedy już wbiły się w ciało, ofiara nie miała szans. Kiedy wbiły się w ciało, to? to był koniec.

Ale się nie wbijały. Przynajmniej w tym pojedynku.

Unik. Skok i cios.

I oderwana szpona. Szpona, której pazury rwały płaty skóry ? można by powiedzieć ? od niechcenia.

Dziki ryk.

I jedna sekunda.

I cztery ciosy.

I coraz więcej krwi.

Choć mogło się to wydawać niemożliwe, śmiertelny taniec jeszcze przyspieszył. Miecz rysował z świstem rysował krwawe smugi w powietrzu.

Cios z półobrotu, unik, cios, cios, zwód, cios, kopniak w brzuch.

W jedyną naprawdę wrażliwą u wywerny część ciała.

Potwór był w szale. Gryzł na oślep, pozostałą mu jeszcze szponą zadawał bezsensowne ciosy. Bylon miał nad nim przewagę. Przeturlał się pod tułów wywerny, a kiedy miał już go w zasięgu miecza.

Ciął.

Trysnęła na niego krew. Dużo krwi. Bardzo dużo krwi.

Rycerz zaczynał odczuwać zmęczenie, a choć umiał je skutecznie opanować, wiedział, że nie jest łatwo wykonywać uniki, kiedy nie ma się pełni sił. Postawił wszystko na jedną szalę ? przeszedł do ofensywy absolutnej.

A kiedy tylko to zrobił, do tańca dołączył kolejny miecz. Drugi, wirujący miecz.

Wolniej.

Mniej precyzyjnie.

Ale też zabójczo.

Bestia była osaczona. Nie oznaczało to, że była mniej groźna, co udowodniła obalając mniej doświadczonego młodzieńca.

I wydając tym samym na siebie wyrok śmierci.

Bylon wskoczył na wywerny.

Wbił w jej szyję miecz, przebijając ją na wylot.

I ciął, ciął po raz ostatni.

Głowa potwora poleciała na bok, a całe jej wnętrze wraz z pokaźną ilością posoki powoli, spokojnie wylatywało na ziemię. Miły widok to to nie był.

Ścierwo wywerny zatrzęsło się w drgawkach. Już pośmiertnych, na szczęście.

Bylon otarł o trawę okrwawiony miecz. Meannor zatrząsł się z obrzydzenia, miny nie miał najlepszej. Zarówno mistrz, jak i uczeń byli cali we krwi.

-Tylko jej, czy twoja też? ? zapytał się Bylon.

-Chyba mnie chapnęła. I rozerwała kolczugę. W innym miejscu. I ciało? chyba też.

-Ty to masz talent do obrywania, nie ma co. Może byś klingę powycierał?

Uczeń nie odpowiedział. Głośno dyszał.

-No, mój drogi. Widzę, że nie najlepiej z tobą. Nie wiesz może, gdzie tu jest jakaś karczma, czy coś? Poza miastem?

-Nie wiem. Nie wiem, mistrzu. Wymiatasz ? Meannor starał się mówić spokojnie, ale nie do końca mu to wychodziło. Głos młodzieńca chwilami załamywał się, czasem cichł na chwilę.

-Czuję się zaszczycony ? wojownik uśmiechnął się. ? Nie nazwałeś tak mnie od? zastanówmy się ? dwudziestu lat?

-Nie mam tyle. A ? mówiąc serio ? faktycznie, pół roku od ostatniego razu mogło już minąć. Ale? ale wymiatasz.

-Dziękuję. No, widzę, że nie jest z tobą za dobrze ? Bylon widział, jak ilość krwi na tułowiu ucznia przybywa. ? Jedziemy. Albo poczekaj.

Po tych słowach podszedł do młodzieńca, zamknął oczy, i szeptał coś pod nosem, przesuwając jednocześnie ręką nad spodziewanym miejscem ?przebywania? rany. Po kilku sekundach wstał, i wsiadł na konia.

-Powinno być lepiej, ale rana dalej istnieje. Wsiadaj, spieszymy się. Do zmroku musimy znaleźć jakąś karczmę. ZA miastem. Koniecznie.

***

Było już bardzo późno, kiedy wreszcie, po dwóch godzinach jazdy znaleźli oświetlony pochodnią, ogromny drogowskaz. ?Podróżniku! Milę stąd znajdziesz karczmę ?Kąt Podróżnika?! Nie czekaj na śmierć ? z głodu, lub zimna, zawitaj w nasze progi już teraz!? ? głosił.

-Cóż za optymizm ? rzekł Bylon. ? Jedziemy.

Droga nie trwała długo. Po pięciu minutach stosunkowo szybkiej jazdy, towarzysze byli na miejscu.

Budynek karczmy robił wrażenie. Miał co najmniej dwa, a może i trzy piętra, był bardzo duży, z stajnią na tyłach (z której kompani chętnie skorzystali). Z wnętrza dało się słyszeć głosy, śpiewy, a mówiąc najogólniej ? panował tam gwar."

Jakoś nie mogę dalej dopisać... nie wiem, dlaczego. Pewnie natchnienie nadejdzie w swoim czasie.

No to - czekam na recenzyje! ;)

Edytowano przez Bylon
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co masz na myśli pisząc "oprawa"? Bo nie wiem za bardzo co to jest :P. Świat, treść? A "twojego gniota" :D. Zrecenzuje jeszcze dzisiaj.

PS. Zgłosiłem swoje podanie na redaktora Gamerar :D. Nie robię sobie zbyt dużych nadziei (właściwie, żadnych nadziei :D), ale pomyślałem "czemu nie".

Edytowano przez gamemen97510
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oprawa, to wszystko poza treścią: przecinki, ortografia, powtórzenia, styl, itp. Powodzenia, choć - z całym szacunkiem - jeślibyś został tym redaktorem, musiał będziesz bardzo popracować nad interpunkcją.

I recenzuj mi raz, dwa :) Czekam!

Edytowano przez Bylon
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dlatego, nie robię sobie żadnych nadziei :D. Recenzja będzie. Luz blues :P. Sorki, ale teraz jadę sobie na rower z siostrą i nie będzie mnie od 30 min- do 1 godz. Pozdrawiam. Czekaj Tu! :P.

EDIT: Siostra się jednak rozmyśliła:[. Zaraz biorę się za czytanie :D.

EDIT 2: Jeszcze do ciebie Bylon pytanie. Poprawiłeś cały tekst czy tylko dodałeś następną część? (wybacz, ale szósty raz nie wytrzymam :D).

Edytowano przez gamemen97510
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...