Skocz do zawartości

Polecane posty

A ja zarzuce swoje krótkie opowiadanie. Wzorowałem się na Kingu trochę, a nawet żzynałem prawie ;)

Miasteczko jak zwykle opustoszało przed zmrokiem, gdyż mieszkańcy bali się tego co pojawia się zawsze w nocy. Krążyły pogłoski jakoby Ta tajemnicza istota zabiła już 7 mieszkańców w tym roku, a mamy dopiero luty. Mimo, że wszyscy mieszkańcy ukryli się w swoich domach, gdy słońce zachodziło za horyzontem w parku bawił się być może 7 letni chłopiec o imieniu Tom. Tom mimo, ze mama go przestrzegała by wracał zawsze do domu przed zachodem słońca był zbyt zajęty puszczaniem latawca by zauważyć, że słońce chyli się ku zachodowi, a park jest opuszczony. Nagle chłopiec usłyszałem za sobą mroczny głos, który go wołał, lecz chłopiec ignorował go, ponieważ był zbyt zajęty swoim latawcem, który chciał mu uciec z reki.

- Tomi, chodź do mnie mam coś dla Ciebie

W tej chwili chłopiec się obejrzał za siebie i zobaczył jakąś mroczną postać, która stała pod drzewem

- No choć Tomi mam prezent dla Ciebie

Nagle chłopiec uświadomił, że już prawie noc i dzień dobiegł końca

- No chodź tu Ty mały skurczybyku, mam prezent dla Ciebie

Tomi mimo, że chciał uciec od tej postaci jak najdalej zdał sobie sprawę, że jego nogi mimowolnie prowadzą go w stronę tej dziwnej postaci.

Chłopiec zaczął mruczeć pod nosem proszę nie, nie, ja chcę do domu, ja chcę do mamy, lecz niestety nogi chłopca wiodły go ku postaci. Gdy chłopiec był może z 5 metrów od postaci zaczął ja błagać by nie robiła mu krzywdy, zaczął prosić to coś by go puściło, bo on chce wrócić do swojej mamy i do domu. Gdy chłopiec był gdzieś tak z metr od postaci, zobaczył dokładnie jak ona wygląda. Był to cyrkowy klaun z nieszczerym uśmiechem wymalowanym szminką, lecz mimo wszystko wzbudzający sympatię. Strach naglę opuścił chłopca i jego nogi nagle przestały go prowadzić, gdyż stał już dokładnie przed klaunem

- Część Tomi chcesz może zwierzaczka zrobionego z balona?

- A może to być piesek prze pana?

- Wszystko czego zapragniesz. Mam nadzieję, że już się mnie nie boisz, bo nie mam zamiaru zrobić Ci krzywdy.

- Jestem zwyczajnym klaunem, który kocha dzieci i robi dla nich zwierzątka z balonów

Klaun zrobił Tomiemu pieska i wręczył mu. Na twarzy chłopca wyrósł szczery uśmiech.

- Dziękuje. Mam taka prośbę, a zrobiłbyś jeszcze jedno zwierzątko dla mojej siostry?

- Oczywiście. A jakie ma to być zwierzątko?

- Ona lubi żyrafy, więc może niech to będzie żyrafa

- Jak sobie życzysz młody człowieku.

Po zrobieniu żyrafy klaun wręczył ją chłopcu, który bardzo się cieszył, że ma prezent dla siostry i siebie.

- A teraz prezent specjalny dla Ciebie młody człowieku. Mam nadzieję, że się spodoba Tobie

Klaun sięgnął za pazuchę i wyciągnął siekierę.

- Po co panu ta siekiera.

- A wiesz chłopcze lubię ucinać głowy ludziom, których spotykam wieczorem na ulicy. Będziesz moim kolejnym trofeum.

Tomi zdążył wydusić tylko z siebie Niiieee, a potem siekiera odcięła mu głowę.

Następnego dnia w zachodniej Pensylvanii znaleziono ciało Tomiego pozbawione głowy, a obok leżały dwa balonowe zwierzątka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

w parku bawił się być może 7 letni chłopiec o imieniu Tom. Tom mimo, ze mama go przestrzegała by wracał (...)Nagle chłopiec usłyszałem za sobą mroczny głos, który go wołał, lecz chłopiec ignorował go, ponieważ był zbyt zajęty swoim latawcem, który chciał mu uciec z reki. (...)

Tomi mimo, że chciał uciec od tej postaci jak najdalej zdał sobie sprawę, że jego nogi mimowolnie prowadzą go w stronę tej dziwnej postaci. (...)

powtórzenia!

powiadanko trochu naiwne i mocno na siłę, zżynka jest ok, pod warunkiem że jest inteligentnie prześmiewcza, albo rzuca nowe światło, kalka 'ot tak' , to sztuka dla sztuki ;p

Edytowano przez Wergeld
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ karkooki

Z początku chciałem sobie w ogóle darować komentarz (i tak mnie ostatnio Knight Martius wyręcza w komentowaniu), ale postanowiłem się jednak popastwić - ponieważ bardzo nie lubię, kiedy ludzie piszą byle co, a później nonszalancko umieszczają to w sieci, prezentując jako "opowiadanie".

Naprawdę, tyle z tym krótkim tekstem jest nie tak - poczynając od faktu, że tak naprawdę widać po nim, że autor nie umie pisać i jego własny język jest mu całkiem obcy - że nawet nie wiem, jak składnie przedstawić swoje wąty.

Może zacznę od tego, że twój styl jako taki nie istnieje. Chciałem z początku zamieszczać tu zdania, do których mam jakieś "ale", ale to po prostu mija się z celem, bo w zasadzie zacytowałbym w rezultacie cały tekst - nie radzisz sobie nawet ze składnią. Ja tu nic nie poradzę, bo widać, że przydałoby się zacząć od solidnej pracy u podstaw (polecam raz jeszcze odbyć zajęcia z języka polskiego w szkole podstawowej). Błędów wszelkiej maści jest tu po prostu powódź, w środku zdania potrafią nawet pojawić się czasowniki oderwane gramatycznie od reszty (np. "Nagle chłopiec usłyszałem za sobą mroczny głos" - podziwiam tupet tego, kto pokazuje taki nowotwór ludziom), obce ci są nawet tak kompletnie elementarne zasady, jak wstawianie wypowiedzi postaci w cudzysłów ("Chłopiec zdążył wydusić tylko z siebie Niiieee").

Obok formy - za którą nawet we wcześniej wspomnianej szkole podstawowej dałbym ci pałę, będąc twoim nauczycielem - jest sobie równie mierna treść. Twoje "opowiadanie" objętościowo nie zajmuje nawet jednej strony w Wordzie, a w dodatku jest kompletnie pozbawione jakiejkolwiek konkretnej fabuły. Widać po nim tylko, że się autor naczytał "To" (ewentualnie film obejrzał, bo nie dowierzam, że osoba czytająca może się wykazywać tak głęboką nieznajomością rodzimego języka), ubzdurał sobie, że też potrafi pisać, i poczuł nagle żądzę wrzucenia do sieci krótkiej, napisanej na kolanie scenki z klaunem.

Szczerze? Bardziej fatalnego tekstu, wrzuconego do sieci, nigdy nie widziałem. No, może jeden mi się gdzieś tam kłębi, w zakamarkach pamięci ("Miecz Strachu" - taki bodaj tytuł miało to "coś"), który był jeszcze gorszy. Co prawda w blogowej "tfurczości" widywałem różne gniociszcza (żeby było śmieszniej, parę takich gniociszczy widziałem nawet w druku, sprzedawane za żywą gotówkę), ale ich autorzy przynajmniej znali własny język i umieli poprawnie budować zdania. Ty nie umiesz. Zastanawiam się, który nauczyciel j. polskiego pozwolił ci przejść do następnej klasy z taką znajomością własnego języka. No, chyba że teraz są to przyjęte normy - to by wyjaśniało, dlaczego mamy obecnie czasy takich "patriotów", dla których bycie prawdziwym Polakiem oznacza malowanie łba na biało-czerwono i wszczynanie burd na stadionach.

Aha - a jeśli ów tekst miał być straszny, to nie posiada ku temu żadnych, nawet najmniejszych predyspozycji.

Czyli podsumowując:

Forma - dno

Poprawność gramatyczna, składniowa, językowa - dno

Treść - dno

Wrażenia z czytania - dno

Werdykt ostateczny wysnuj sobie sam.

Mogę zapytać, co cię skłoniło do umieszczenia tego gniota w sieci? Uznałeś, że temat z prozą jest wciąż próżny i postanowiłeś go wypełnić jakąś zapchajdziurą?

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wrzucam część trzecią opowiadania, ostatnią i dość krótką, mam nadzieję, że ktoś to mimo wszystko przeczytał i pokusi się o ocenę ;) .

?Drzwi? - część 3

Dwaj z sześciu zakutych w stal gwardzistów zajęło pozycje po obu stronach wyjścia z laboratorium. Dwóch kolejnych stanęło po jego drugiej stronie. Ambasador widocznie uznał spokojnego jak głaz Silniarza za największe zagrożenie, ostatnich ze swoich ludzi oddelegował bowiem do jego ochrony. Najemnik z kamienną twarzą siedział na swoim stołku, podobnie jak ja, przypatrując się reszcie.

- Niepowiadomienie ambasady o pojawieniu się Drzwi w pierwszej kolejności jest karalne, panie Wyciąg, czy pan zdawał sobie z tego sprawę?

Alchemik nawet nie spojrzał na stojącego obok niego z założonymi rękami Rozpraszacza. Żelaźniarz siedział na krześle pana Wyciąga, bardzo starając się zniknąć wszystkim z oczu. Przestał kumkać i beczeć kilkanaście sekund temu, ale widocznie wciąż nie miał zaufania do swojego głosu. Pan Oczopląs bawił się kartami pod ścianą, posyłając niespokojne spojrzenie nieruchomym gwardzistom.

- Jestem jednak gotów w geście dobrej woli odpuścić panu tę niegrzeczność w zamian za natychmiastowe opuszczenie wieży i przeniesienie się wraz z całym mieniem ruchomym do Starogrodu. Ambasada wyda panu lokum tymczasowe.

- Czy to jakiś żart? ? zapytał niepewnym głosem iluzjonista. Szlachetna twarz pana Wyciąga nawet nie drgnęła. Sam żywoskalny nie dał po sobie poznać, że do ich rozmowy wtrącił się ktoś trzeci. Zerknąłem na Drzwi.

- Chcę tylko przypomnieć, że dość długo ignorowaliśmy pana praktyczną niezależność od nakazów naszego najwyższego Skały XIV. Sam byłem za tym, by dać panu jeszcze jakiś czas do namysłu, ale teraz? Teraz ten czas już się skończył. Powinien się pan cieszyć, panie Wyciąg.

- Nie ma z czego, panie ambasadorze ? odparł alchemik, robiąc kilka kroków w kierunku Drzwi. Mimo że nijak nie dało się tego wywnioskować po pozbawionych rysów, całkiem krytych hełmami gwardzistach, wiedziałem, że śledzą każdy jego ruch. ? Nie oddam tej wieży.

Ambasador drgnął lekko, a Żelaźniarz uniósł się na krześle.

- Czy ja pana dobrze rozumiem, Wyciąg? ? zapytał kurtuazyjnie i ze szczerym zainteresowaniem ponury żywoskalny. ? To nie była prośba. To było polecenie administracyjne?

- Nie ze mną proszę ustalać takie rzeczy, panie Rozpraszacz ? alchemik uśmiechnął się przepraszająco i wskazał na najemnika. ? Jakiś czas temu dokonałem przekazania górnego piętra wieży kompanii najemniczej Czarnej Podwiązki. Ani Drzwi, ani to pomieszczenie już nie należą do mnie.

Pospiesznie napiłem się gorącej jak wrzątek herbaty, którą mieszałem już od jakiegoś czasu. Wymieniliśmy się z Oczopląsem zaniepokojonymi spojrzeniami. Twarz Silniarza nie wyrażała absolutnie niczego, przeniósł jednak wyraźnie ciężar ciała na prawą nogę, gotów poderwać się w każdej chwili. Ambasador targnął się do tyłu, zamiatając czarnym płaszczem. Żelaźniarz odchrząknął niepewnie i wstał na chwiejnych nogach.

- Tak? Ekhm? - powiedział łamiącym się głosem. ? Pan Wyciąg dokonał? Dokonał? Ekhm? - kaszlnął parę razy.

- Pan Wyciąg dokonał przekazania tej części wieży naszej gildii, panie ambasadorze, na warunkach tajnych, zgodnie z prawem przekazania uchwalonym przez władzę najwyższego Świetlistego II, trzysta osiemnaście lat temu ? przemówił Silniarz swoim głębokim głosem. Coś posypało się z kamiennej twarzy Rozpraszacza na posadzkę.

- Chcę też przypomnieć ? odezwał się drugi z najemników, szybko odzyskując pewność siebie ? że umowy z? Ekhm? Z tego samego roku zabraniają ambasadom ingerować we własność prywatną wolnych kompanii najemniczych.

- Co za nonsensy ? zabuczał Rozpraszacz swoim basem. Twarz pana Wyciąga nie zdradzała żadnych emocji. Wpatrywał się intensywnie w Oczopląsa. Iluzjonista zmarszczył brwi. ? Świetlisty II był ostatnim ogniotkniętym na tronie Kraju. Jego ustawy są nieważne. Najwyższy Skała XIV to potwierdzi, jeśli zajdzie konieczność. Poza tym, wolna kompania Czarnej Podwiązki formalnie nie istnieje od śmierci pana Głuchoniemego osiemnaście lat temu?

- Wy twierdzicie, że pan Głuchoniemy nie żyje ? wtrącił Silniarz. Przez jego twarz przemknął jakby cień uśmiechu. Bardzo niepokojąca zapowiedź, muszę przyznać. ? Jak na razie Czarne Podwiązki mają się dobrze i są właścicielem tego pomieszczenia. Nie macie uprawnień, by rozmawiać o tym z panem Wyciągiem, panie ambasadorze.

Rozpraszacz kilka razy zacisnął i rozluźnił twarde pięści. Podszedł do biurka, za którym stał wyraźnie rozbawiony Żelaźniarz. Gwardziści zbliżyli się ku środkowi komnaty na kilka kroków. Oczopląs zgrabnie odepchnął się od ściany i puścił w powietrze swoje karty, które w skomplikowanym kluczu wzbiły się w powietrze.

- Ambasada ma prawo zarekwirować dowolne miejsce w Kraju zgodnie z wolą przełożonego oraz skazywać buntowników bez zgody wyższej instancji sądowniczej ? wypalił zza zaciśniętych zębów. ? Jeśli uznam, że pan Głuchoniemy nie żyje, stajecie się panowie banitami. Na pewno tego chcecie?

Zapadła cisza. Silniarz rzucił szybkie spojrzenie otaczającym go z dwóch stron gwardzistom, którzy jak na rozkaz ujęli w obie dłonie długie halabardy. Żelaźniarz ujął sztylet. Pan Wyciąg podszedł do ambasadora.

- Nie chce chyba pan ambasador dopuścić do rozlewu krwi?

Rozpraszacz odwrócił się.

- Wszystkie Drzwi na terenie Kraju, jako potencjalnie niebezpieczne, są objęte bezpośrednim zwierzchnictwem ambasadorów reprezentujących Skałę XIV ? powiedział spokojnie. ? Na pewno chcecie, żeby się zdestabilizowały, panie Wyciąg? Czy muszę panu mówić, co może się tu stać? Albo panu?

Spojrzał na mnie. Wzdrygnąłem się i zapadłem głębiej w fotel.

- To jest bezprawie ? zauważył pan Oczopląs, zbliżając się powoli do alchemika. Ambasador zmrużył oczy.

- Wędrowny kuglarz nie będzie uczył nikogo kodeksów? Jeśli natychmiast nie dokona pan zrzeczenia się terytorium wieży, panie Wyciąg, będę niestety zmuszony użyć siły, by zabezpieczyć Drzwi.

Alchemik cofnął się bez słowa. Żelaźniarz wyminął bardzo powoli krzesło, na którym siedział jeszcze przed chwilą, po czym wyjął jeden ze sztyletów i przerzucił go do prawej dłoni. Zacząłem szybciej mieszać herbatę. Rozpraszacz rozejrzał się po sali, spojrzał na Drzwi. Też zerknąłem w ich kierunku. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że drgnęły. Prawdopodobnie jednak wyobraźnia znów płata mi figle.

Pan Rozpraszacz westchnął głęboko i pokręcił głową z dezaprobatą. Spojrzał krótko na stojących w końcu laboratorium gwardzistów, którzy zaczęli ostrożnie zbliżać się do Drzwi. Pan Wyciąg odwrócił się spokojnie. Wtem coś zadudniło w powietrzu. Ambasador uniósł głowę, gdy nagle potężny podmuch wiatru pchnął go potężnie do tyłu. Żywoskalny zaparł się mocno nogami i ugiął kolana, opierając silnemu szarpnięciu. Biurko nie miało tyle szczęścia. Żelaźniarz skoczył w bok. Masywny, drewniany mebel z trzaskiem oderwał się od ziemi i poleciał w tył, zmiatając dwóch stojących przy wejściu gwardzistów. Oczopląs machnął ręką i eskadra krążących pod sufitem kart spadła na biegnących w ich stronę halabardników, opasując ich głowy jak stado wściekłych os. Ambasador cofnął się kilka kroków, gdy Silniarz wstał nagle, wyciągnął miecz i ruszył na stojącego po jego prawej stronie gwardzistę. Żelaźniarz rzucił w drugiego sztyletem wyciągniętym naprędce zza pasa. Rozpraszacz obejrzał się. Parsknął śmiechem.

- Co za farsa ? warknął i wyciągnął rękę w kierunku walczących najemników. Z podłogi wystrzeliły ku nim długie, kamienne macki, oplatając skutecznie nogi aż po kolana. Silniarz zachwiał się i upadł. Muszę z niejakim wstydem wyznać, że całą awanturę obserwowałem z boku.

- Dość tego! ? ryknął Rozpraszacz i wskazał sufit, od którego oderwał się potężny blok skalny. Usłyszeliśmy głośne westchnienie, po czym na ziemi zmaterializowała się pani Złotousta. Po chwili był koło niej Oczopląs, pomagając wietrznej wstać. W tym samym czasie Silniarz mocarnym uderzeniem rozbił wiążącą go skałę i kopnięciem posłał jednego z gwardzistów na stoły piętrzące się pod ścianą. Ambasador wymruczał coś pod nosem i fruwające karty iluzjonisty spowiła chmura skalnych odłamków, krojąc magiczne kartoniki na kawałki. Pani Złotousta uniosła jednak dłoń i potężnym dmuchnięciem zmiotła wirujące opiłki. Zapadła cisza.

- Najwyższy Skała XIV będzie urzeczony, gdy dowie się, że przy okazji zatrzymałem nieprawowierną.

Głos ambasadora przerwał milczenie. Silniarz mocował się z drugim z gwardzistów, gdy Żelaźniarz bezskutecznie próbował wyswobodzić się z więzów. Dwaj pozostali strażnicy powoli otaczali zgromadzonych niedaleko pana Wyciąga, Oczopląsa i wietrzną.

- Koliści ? Rozpraszacz prawie wypluł to słowo. Złotousta podniosła się z kolan i obdarzyła żywoskalnego pięknym uśmiechem. Zerknąłem na Drzwi. Dzięki wszystkim Aspektom, obecni zdawali się nie pamiętać o moim istnieniu. ? Wszędzie was pełno.

- Jakoś tak wychodzi, że nie dajecie sobie z nami rady ? pani Złotousta zerknęła na zbliżających się powoli gwardzistów.

- Naprawdę nienawidzę takich teatrzyków ? oznajmił z rozgoryczeniem ambasador. ? Ty powinnaś wiedzieć o tym najlepiej.

- Odniosłam po tym występie inne wrażenie ? rzuciła czarodziejka. Pan Wyciąg wystąpił naprzód.

- Czas zakończyć tę farsę. Jestem gotów poddać wieżę?

- Nie ma czego poddawać! ? krzyknął zasapany Żelaźniarz. Alchemik posłał mu przeciągłe spojrzenie.

- Tak to już jest, jak się robi prawne ustępstwa dla jednostek ? stwierdził Rozpraszacz i podszedł do alchemika. ? Zawsze coś się z nimi przykrego stanie, z dala od nadzoru?

- Jakbyś nie znał powodu ? prawie warknął pan Wyciąg.

Zerknąłem na Drzwi.

Pan Rozpraszacz wzruszył ramionami.

- Tak czy inaczej, jest już za późno na negocjacje. Zaraz wezwę regularne wojsko, które przejmie teren.

- Nie wydaje mi się ? rzucił Silniarz, który właśnie obalił na ziemię gwardzistę, potężnie waląc go pięścią w głowę. Ambasador zaszczycił go krótkim spojrzeniem, po czym skinieniem dłoni stopił skałę pod nogami najemnika. Silniarz spróbował uskoczyć, ale miękki głaz pochwycił go i wessał. Na dolnym piętrze dało się słyszeć głuchy huk.

- Mi się wydaje ? stwierdził ze zmęczeniem żywoskalny, gdy podłoga znów skamieniała.

Złotousta zacisnęła wargi, zrobiła kilka chwiejnych kroków. Nagle zatrzymała się. Oczopląs drgnął. Ambasador zmarszczył powoli brwi. Wymieniłem z panem Wyciągiem zaniepokojone spojrzenia.

Drzwi otworzyły się na oścież.

Wszyscy zastygli w jednej chwili. Ambasador Rozpraszacz zająknął się i kłapnął głośno skamieniałą szczęką. Gwardziści mocniej chwycili wysokie halabardy, robiąc kilka nerwowych kroków w stronę środka laboratorium. Bardzo, bardzo powoli moja dłoń zwolniła, choć wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Złotousta zastygła z półotwartymi ustami, sztylet wysunął się z dłoni Żelaźniarza i z brzękiem uderzył o kamienną posadzkę. Pan Wyciąg bezgłośnie poruszył zsiniałymi wargami.

Z otwartych Drzwi biło jasne światło, które po chwili lekko przygasło. Ujrzeliśmy niewyraźną sylwetkę. Powiększała się i nabierała kształtu z każdą sekundą. Wtem ktoś wyszedł z Drzwi. Wybałuszyłem oczy, widząc niskiego, brodatego człowieczka w skąpej, białej tunice okrywającej nagie ciało, wbitego w dziwne, niebieskie spodnie. Przybysz-zza-Drzwi zrobił kilka chwiejnych kroków. Potoczył wokół dziwnym spojrzeniem i zakrzyknął coś w dziwnym, szeleszczącym narzeczu. Wszyscy, do niedawna skaczący sobie do gardeł goście, oraz sam pan Wyciąg, ani drgnęli. Jakby pozmieniali się w posągi. Bardzo powoli powiedli wzrokiem za Przybyszem-zza-Drzwi, który niepewnie podszedł do jednego ze stołów przesuniętych pod ścianę. Chwycił mocno najbliższą menzurkę, powąchał zawartość. Znowu krzyknął coś tym swoim dziwacznym, twardym głosem, po czym rzucił cennym sprzętem laboratoryjnym gdzieś w bok. Mamrocząc coś do siebie, rozgarniał bezceremonialnie szklane naczynia. W końcu wyciągnął skądś dużą butelkę, pełną karmazynowego wywaru. Zbliżył ją do nosa. Powąchał i mruknął coś do siebie, zawracając dużym łukiem w stronę Drzwi. Wszyscy wpatrywali się w niego bez oddechu.

Wtedy Przybysz-zza-Drzwi odwrócił się na pięcie. Potoczył mętnym wzrokiem po całym naszym zgromadzeniu w jedną, a potem w drugą stronę. Zamyślił się wyraźnie. Podniósł wysoko szklane naczynie. Bardzo powoli przeniósł wzrok z niego na świadków, potem nieco szybciej ponownie z nich na naczynie. Pokręcił krzywo głową, szepcząc coś do siebie z jawną dezaprobatą, po czym odwrócił się chwiejnie, przekroczył próg i zamknął za sobą Drzwi.

Przez chwilę płaska, biała powierzchnia opatrzona stalowym uchwytem nadal tkwiła w tym samym miejscu. Potem drgnęła raptownie i zaczęła obracać się z coraz większą szybkością, rozmazując się i zacierając. Nagle powietrze zagięło się, zapadło do wewnątrz, wsysając Drzwi w nierzeczywisty lej. Kilka mgnień oka i laboratorium było puste.

Pełna herbaty filiżanka z upiornym, cichutkim szurnięciem zsunęła się z przekrzywionego w moich zmartwiałych palcach talerzyka na podłogę, rozbijając się i rozpryskując zimną ciecz.

Nikt nie zauważył.

***

Pan Wyciąg pochylił się nad wyjątkowo opornym chwastem wyrastającym wprost spomiędzy starannie pielęgnowanych przez niego krzaków wilczego tojadu, którego absolutnie nie wolno było sadzić obok tojadu zimowego, czy też bladego, zależy od zielnika. Alchemik kiedyś wyjaśnił mi to bardzo dobitnie, odwiedzając skromny ogródek, jaki dla rozrywki utrzymywałem za księgarnią.

- Kto by powiedział, że będę teraz pielił grządki ? rzucił zmęczonym głosem, ciągnąc zielsko z całą stanowczością. Rzucił je w bok, gdzie natychmiast podbiegł Biegacz, by wrzucić je do wiadra. Pan Wyciąg wyprostował się, zdrętwiałe plecy trzasnęły głośno.

- Przekazałeś słówko Molowi? Ostatnio nie mam zaufania do tych moich homunkulusów.

Skinąłem krótko głową.

- Pan Oczopląs chciałby poinformować, że wpadnie, najdalej pojutrze. Dostał cynk o jakichś Drzwiach w?

- Ani mi słowa o Drzwiach ? przeciął rozmowę alchemik, z absolutnym spokojem pochylając się nad jednym ze swoich drogocennych krzaków purpurowych róż. ? Mam dość Drzwi na? na całe życie.

- Przynajmniej ambasador zdjął podatek ? wtrąciłem, chcąc mimo wszystko oddać Rozpraszaczowi sprawiedliwość.

- Jakbym go płacił ? stwierdził z pełną słusznością pan Wyciąg, na co mogłem tylko wzruszyć ramionami. Przez chwilę chciałem zapytać go, jak ugadał się w końcu z ambasadorem, który opuszczał wieżę bardzo? niespokojny, ale stwierdziłem, że to będzie zbytek informacji. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że opowiedział mi tę historię podczas wizyty u mnie w dwa tygodnie później. Wspominałem już może, że bardzo szanuję sobie zaufanie pana Wyciąga?

- To ja już pójdę ? powiedziałem po chwili i wstałem ciężko z bujanego fotela stojącego tuż obok mostka prowadzącego do wieży. Odwrócony plecami pan Wyciąg uniósł tylko rękę w geście pożegnania. Z uśmiechem przekroczyłem chybocący się most, zszedłem na dół, gdzie zamknąłem za sobą drzwi wejściowe i pogwizdując, udałem się w drogę powrotną.

Nadal czasem zastanawiam się, jak to się stało, że Drzwi po prostu zniknęły. Moja dość obszerna, ośmielę się stwierdzić, pamięć, nie przechowuje żadnego podobnego przypadku. Nawet z czasów legendarnego Pięknosłowa, który okiełznał Imiona. Cóż, pozostaje mi tylko cieszyć się z możliwości spełnienia kronikarskiego obowiązku odnotowania podobnego faktu.

Pan Wyciąg tymczasem pielęgnował swój wiszący ogród do momentu, gdy słońce osiągnęło Wieczornik w odległych Wyżnikach, po czym wrócił do wieży i bez zakłóceń kontynuował swój ulubiony, stateczny tryb życia. Nic już nie miało go zakłócić. Żadne Drzwi, żadni dziwni goście, żadne nieprzewidziane sprawy.

Choć, gdy teraz o tym myślę, to przypomina mi się pewna historia?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Bazil

zabawne, zauważyłeś że post w którym jedziesz po jego pseudodziełku jest dłuższy od samego opowiadania? ;p a i uwierz, są w sieci dużo gorsze rzeczy-miłosne opowiadania 13latek, tak bardzo przecież 'dotkniętych i stłamszonych przez okrutny świat' , aczkolwiek nie radzę ich czytać, zostawiają trwały ślad na psychice ;d

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tartaglia

Przepraszam, że się ociągałem z dalszą lekturą Twojego opowiadania, ale tak się złożyło (niejako z mojej winy...), że akurat dość trudno mi było do niego zajrzeć. W każdym razie chwilowo obadałem drugą część, z trzecią zapoznam się w najbliższym czasie.

Drugi rozdział też czytało mi się całkiem przyjemnie, tylko jedna rzecz mi zgrzytała: w drugim fragmencie, w którym postać robiąca tu za narratora nie występuje (bo zostaje wraz z gośćmi), narracja nadal jest prowadzona z jej perspektywy. Nie wiem, skąd znajomy pana Wyciąga wie, co się działo z nim i Złotoustą poza domem tego pierwszego, skoro w tym nie uczestniczył - tym bardziej skąd zna szczegóły tego zajścia. Dość powiedzieć, że z początku myślałem, że pałeczkę przejmuje narrator 3-osobowy... Poza tym jednak było OK.

Jak przeczytam trzecią część i przez ten czas nikt nic tu nie napisze, po prostu zedytuję post.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako, że zostałem moje poprzednie opowiadanie zostało zjechane(Mówiąc szczerze wiem, że mój styl pozostawia wiele od zyczenia i za cholere nie umiem wyeliminować błędów, bo jak coś napiszę drugi raz mi się nie chce czytać)

Teraz walnę "Myślodsiewnia"

Coś na kształt kamery, latało nad ludźmi i przysłuchiwało się ich myślom.

- Kurczak, a może gulasz zrobić na obiad.

- Ciekawe czy ona nadal mnie kocha.

- Może powinienem zacząć szukać pracy.

- A tam, powiem nauczycielce, że musiałem się opiekować bratem. I dlatego nie mam zadania.

- Może się powieszę.

Po usłyszeniu tej myśli, urządzenie nakierowało się na kobietę od której wypłynęła ta myśl. Urządzenie, zaczęło się przysłuchiwać się jej myślą.

- Może, podetnę sobie żyły ?

- Ale przecież podobno to boli. A ja nie chce cierpieć.

- A może, wezmę od męża pistolet i strzelę sobie w głowę? Nie, nie chcę skończyć jak roślina. Przecież, wielu tego typu samobójców właśnie tak kończy. Nie , nie, nie !!!

Urządzenie, postanowiło przebadać jej życiorys. Okazało się, że jest to 42 letnia kobieta, będąca mężatką. Prawdę mówiąc, jej małżeństwo tylko pozornie było udane. Jej mąż był strasznym leniem, który nie pomagał jej w domu. Nie miał on nawet pracy i zamiast jej poszukiwać, wolał siedzieć przed telewizorem i pić piwo.

Urządzenie przestało badać jej życiorys i skupiło się na dalszym słuchaniu jej myśli.

- A tam, idę jednak jutro skoczyć z 10 piętra. Przecież niedaleko nas znajduje się blok, więc nie powinno być problemów.

Nagle z urządzenia w kierunku kobiety wystrzeliła wiązka. A z wiązki zaczęły płynąć myśli.

- Kobieto jesteś piękna, świat jest piękny. Wokół ciebie znajduje się wiele rzeczy, dzięki którym ten świat jest piękny.

- Masz zacząć się nimi cieszyć. Uśmiech ma ci nie schodzić z twarzy.

Wraz z przesłanymi myślami, urządzenie wysysało z kobiety te złe.

Po wyssaniu wszystkich złych myśli, urządzenie "odłączyło się" od kobiety. I wyruszyło w poszukiwaniu kolejnej "ofiary".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(Mówiąc szczerze wiem, że mój styl pozostawia wiele od zyczenia i za cholere nie umiem wyeliminować błędów, bo jak coś napiszę drugi raz mi się nie chce czytać)

To bardzo niedobrze. Sam ostatnio staram się walczyć z takim nawykiem, że nie lubię pisać tekstów od nowa - nawet gdyby to bardziej pomogło niż zwykłe poprawianie, to i tak z reguły wzdrygam się na samą myśl o tym. Niemniej robię postępy, bo pewne fragmenty w swoim obecnym opowiadaniu w taki sposób przerobiłem (inna rzecz, że i tak niezbyt im to pomogło :P). Ale czytać tekst w poszukiwaniu błędów jestem w stanie i cztery razy, jeśli nie więcej. Niestety, ale jeśli chcesz się pochwalić jakąś prozą, to to jest konieczne.

Co do samego nowego tekstu (do poprzedniego się nie odniosłem, bo inni już wystarczająco o nim napisali)...

Coś na kształt kamery, latało nad ludźmi i przysłuchiwało się ich myślom.

Strasznie suche to zdanie. Wygląda trochę tak, jakbyś nie bardzo wiedział, jak to zacząć.

- Kurczak, a może gulasz zrobić na obiad.

- Ciekawe czy ona nadal mnie kocha.

- Może powinienem zacząć szukać pracy.

Słyszałeś może o znakach zapytania?

Po usłyszeniu tej myśli, urządzenie nakierowało się na kobietę od której wypłynęła ta myśl. Urządzenie, zaczęło się przysłuchiwać się jej myślą.

Powtórzenia. No i błąd ortograficzny w ostatnim wyrazie.

- Może, podetnę sobie żyły ?

- Ale przecież podobno to boli. A ja nie chce cierpieć.

- A może, wezmę od męża pistolet i strzelę sobie w głowę? Nie, nie chcę skończyć jak roślina. Przecież, wielu tego typu samobójców właśnie tak kończy. Nie , nie, nie !!!

Skoro te kwestie wypowiada ta sama postać, to nie lepiej złączyć je w jedno? To proza, a nie komiks.

Okazało się, że jest to 42 letnia kobieta, będąca mężatką.

42-letnia, to raz. Dwa, to zdanie jest niegramatyczne.

"Okazało się, że jest to 42-letnia kobieta, mężatka" albo "Okazało się, że jest to 42-letnia mężatka".

Prawdę mówiąc, jej małżeństwo tylko pozornie było udane. Jej mąż był strasznym leniem, który nie pomagał jej w domu. Nie miał on nawet pracy i zamiast jej poszukiwać, wolał siedzieć przed telewizorem i pić piwo.

Więc kto ich utrzymywał? Poza tym - znów powtórzenie. Język polski zawiera więcej czasowników niż pochodne "być".

- A tam, idę jednak jutro skoczyć z 10 piętra.

Albo "10." (skoro to liczebnik porządkowy), albo "dziesiątego" (preferowane, bo w prozie w miarę możliwości raczej powinno się unikać zapisywania liczb cyframi).

- Kobieto jesteś piękna, świat jest piękny. Wokół ciebie znajduje się wiele rzeczy, dzięki którym ten świat jest piękny.

Powtórzenia sprawiają, że kojarzy mi się toto z indoktrynacją. xDDD

Wraz z przesłanymi myślami, urządzenie wysysało z kobiety te złe.

Po wyssaniu wszystkich złych myśli, urządzenie "odłączyło się" od kobiety.

"Popiątne" (!!!) powtórzenie - nie zaznaczam jednak, w których miejscach. Sam się przypatrz.

Więcej błędów nie chce mi się wypisywać. Forma jest fatalna - ubogie słownictwo, chaos w zapisywanych kwestiach, kulejąca interpunkcja (znaczy przecinki nie są tak źle postawione, choć jest ich nadmiar - szczególnie nie rozumiem, dlaczego stawiasz je m. in. tuż po podmiocie, np. po "urządzeniu" - ale masz ewidentne problemy z rozróżnieniem pytania i zdania oznajmującego), błędy ortograficzne i stylistyczne. Takie teksty IMO lepiej pisać "do szuflady" i nie wypuszczać ich na światło dzienne, a dopiero po kilku utworach, jak się nabierze więcej doświadczenia i pewnych odruchów (nawiązuję do tego, co napisałeś na początku postu ;)), próbować publikować swoją twórczość w sieci. To, co prezentujesz teraz, niezbyt się do tego nadaje, a już na pewno nie w sytuacji, gdy nie chce Ci się czytać własnych tekstów. Aczkolwiek gdybyś myślał temu hobby poświęcić się bardziej, to życzę powodzenia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za zwrócenie uwagi na błędy. Tak sobie myślę, że poprawie ten tekst tak samo jak "Klaun". Proza to nie moja działka, niestety.

Opowiadania takie bardzo rzadko i raczej wolę pisać wiersze(Które jakoś wybitne nie są).

Dobrze wiem, ze musze nad sobą popracować, ale cholera pomysłów na opowiadanie mam multum, ale zero chęci by chwycić za długopis, bo boję się, że rozrośnie i będę musiał spędzić nad nim kilka dni(Tak wiem dziwne to jest) Mam jeszcze na koncie coś na kształt przypowieści oraz opowiadanie "Galowie", które miało być Asterixem i Obelixem dla dorosłych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@karkooki

skoro masz dobre (chyba) pomysły, ale kiepski styl to lepiej niż mieć dobry styl i brak pomysłów, popracuj nad tym co piszesz, tak jak mówił kolega wyżej, napisz kilka 'do szuflady' i spróbuj wrzucić jeszcze raz. a, zanim wrzucisz coś do internetu, najpierw przeczytaj dwa razy i staraj się wyłapać błędy, powtórzenia, ewentualnie poprawić niektóre rzeczy, taka autokorekta, ale jakże przydatna!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do ostatniej porady Wergelda dorzuciłbym jeszcze zdystansowanie się do tekstu. To znaczy: napisać opowiadanie, a potem zostawić je np. na tydzień, żeby sobie odleżało. Po powrocie do niego wyłapie się więcej błędów, niż gdyby to robić od razu po napisaniu. A jeśli po poprawkach coś nadal nie pasuje, to całą operację można powtórzyć. ;]

Ale ja tu miałem jeden tekst skomentować...

@Tartaglia

Już wczoraj przeczytałem trzecią część "Drzwi". :) Ale tutaj tym razem zauważyłem kilka błędów...

Dwaj z sześciu zakutych w stal gwardzistów zajęło pozycje po obu stronach wyjścia z laboratorium.

Zajęli.

- Czy ja pana dobrze rozumiem, Wyciąg?

Myślę, że lepiej by to wyglądało, gdyby jednak dać tutaj "panie Wyciąg".

- Mi się wydaje

Rozumiem, że to jest riposta na "nie wydaje mi się" Silniarza, ale... "mi" na początku zdania jest po prostu błędne. Lepiej to zamienić na "mnie", jak na mój gust.

Może było coś jeszcze, ale nie mam ochoty teraz szukać. Rozdział ogólnie mi się podobał - podobnie zresztą jak całość. Koncepcja jest całkiem prosta, ale przypadła mi do gustu, bo piszesz całkiem ciekawie. Życzę powodzenia w dalszych zmaganiach, o ile planujesz takowe. :)

Swoją drogą, już wiem, skąd narrator zna też te wydarzenia, przy których nie uczestniczył - spierałbym się tylko, skąd zna też ich szczegóły, ale nie chce mi się. Uznaję, że może być. :P

To ja pójdę paść na pysk... o_O

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Witam.

Interesuję się sf i fantasy, trochę piszę w tym kierunku (... no dobra, próbuję pisać). Mam w planach napisanie paru książek, ale na razie skupiam się na pracach koncepcyjnych i doskonaleniu stylu. Poniżej załączam moje chyba najlepsze opowiadanie, datowane na 2010. SF, trochę baboli wieku dziecięcego/przekonania że epyckość musi być, ogólnie jakieś 2-3 strony A4. Pierwotnie wrzuciłem na forum Metina 2, z którym bylem dość silnie związany, jest też zdaje się na Boardzie Ogame i w temacie ogólny forum Nowej Fantastyki oraz w gazetce I LO w Piekarach Śląskich, opublikowane pod moim nazwiskiem w przypływie zgubnej ambicji... Wiem, że wrzucanie czegoś tak starego mija się trochę z celem, ale myślę, że będzie dobre jako próbka porównawcza dla przyszłych tekstów... A, i proszę dyskretnie ze śmiechem, pisałem to mając lat 15...

* * *

-Nareszcie w domu- mruknęła komandor Amanda Faraithy, opierając się wygodnie o barierkę kończącą mostek UTMS Leviatan, jej nowego okrętu. Kilka kroków przed nią mostek dumnego pancernika kończył się grubą na niemal trzy metry szybą. Za nią rozpościerała się pozornie bezkresna przestrzeń skomplikowanych wzorów energetycznych fałszywej przestrzeni. Odrzuciła długie, kruczoczarne włosy z czoła i zapaliła papierosa. Wzięła go do ust, zakaszlała i z pogardą ypluła.

-Co oni do tego cholerstwa sypią, siano?- parsknęła, patrząc krytycznie swymi błękitnymi oczyma na paczkę Warlordów z Alfa Centurii. ?I my niby mamy to palić?!-

-A czort ich tam wie. Pewnie znowu pomylili transport siana z tytoniem. ? zaśmiała się zza jej pleców pułkownik Nadia Glukhovska, pierwszy oficer Leviatana i przyjaciółka Faraithy jeszcze z Akademii Floty, przypominając aferę sprzed kilku

miesięcy. Wyciągnęła spod munduru paczkę Hammerów i rzuciła ją w stronę komandor.

?Łap, Amanda!- zaśmiała się.

-Dzięki, Nadia.- uśmiechnęła się tamta, zręcznie łapiąc paczkę. Z ulgą zaciągnęła się znanym i cenionym papierosem.

-Co tam słychać na Proximie?-zapytała.

-Dalej się kłócą o te ruiny na Etaar. ? parsknęła tamta ironicznym śmiechem. ? Widać, że mają co najmniej kilkaset tysięcy lat, ledwo to się w kupie trzyma, runy identyczne jak ten na AC IV gamma, wyniki datowania C14 pewne, a ci idioci z Instytutu dalej się upierają że to jest mistyfikacja! A szlag z nimi, i tak niedługo polecą na bruk.-

-Co się stało?- zapytała lekko zdziwiona Faraithy.

-Nie czytałaś ostatnio gazet?- Nadia popatrzała na nią zdumiona. -Senat w zeszłym tygodniu powołał niezależną komisję do zbadania tych ruin, pisali o tym w Wieściach i w Głosie Unii, Przegląd obrad Senatu poświęcił temu ponad trzy strony.

Najlepsi archeologowie nasi i Mir?rve za dwa miesiące wyruszają na Proximę i nie wrócą zanim nie zakończą dokładnych badań. Może wreszcie oni doprowadzą do porządku tych niekompetentnych debili z Instytutu.-

-Rój nadal wkurzony?

-Wkurzony? Mało powiedziane!- Nadia zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. ?Są baaardzo wściekli na tych z Instytutu za obrazę swoich. Żądają wydania ich Rojowi, żeby mogli z nimi ?przyjaźnie? porozmawiać na temat tego, co sądzą o ich Królowej, grożą też zerwaniem stosunków dyplomatycznych. Od swojego kontaktu w Eharth?Rve wiem, że na samej górze listy jest?

Ale Faraithy nie dowiedziała się, co jest na samej górze listy żądnych zemsty za obrazę Mir?rve z Żądła Purpurowego Zmierzchu. Z głośników zamontowanych w suficie dobiegł zwielokrotniony, mechaniczny głos:

-PIĘĆ MINUT DO OPUSZCZENIA FAŁSZYWEJ PRZESTRZENI. ZAŁOGA NA STANOWISKA. PRZEJŚCIE NA PROTOKÓŁ BOJOWY ALFA-4.

-Szkoda, że wracam do domu w takich okolicznościach.- mruknęła Faraithy, niechętnie odrywając się od barierki i ruszając w stronę stanowiska dowodzenia, odległego o jakieś sto metrów. Nie po raz pierwszy miała okazję zachwycić się

zdolnościami projektantów okrętu. Leviatan był pancernikiem klasy Oko Galaktyki, zaprojektowanej jeszcze za Starej Unii. Projekt liczył sobie już ponad czterysta lat, doczekał się licznych wersji, modyfikacji i udoskonaleń. Ale ogólne założenia doskonale przetrwały próbę czasu i odzwierciedlały się teraz w konstrukcji Leviatana. Sam prawie dwudziestosześciokilometrowy kolos był oparty na klasycznej konstrukcji statków z Terry przed epoką kosmiczną. Natomiast mostek

był swoistymi dziełem sztuki, hołdem złożonym przez konstruktorów architektom z poprzednich stuleci. Wysoki na jakieś sto sześćdziesiąt metrów, miał kształt połowy walca i ciągnął się na niemal pół kilometra. Na dziesięciu rozmieszczonych co szesnaście metrów pomostach znajdowały się stanowiska kontroli wszelkich żywotnych systemów kolosa. Zaprojektowano je na wzór klasycznego, greckiego piękna. Cztery rzędy kolumn stylizowanych na marmur, ciągnęły się przez czterysta metrów, po czym ostatnia z każdego rzędu z każdego pomostu łączył się w jedną, gigantyczną kolumnę, sięgającą aż do sufitu. Generatory osłon wewnętrznych, pole tłumiące oraz system podtrzymywania życia zręcznie wtopiono w zdobiące ścianę motywy mitologiczne, rzeźby roślin oplatających podpory i w wieńczącą mostek gigantyczną płaskorzeźbę przedstawiającą gwiazdozbiory widziane nad Alfa Centaurii, Terrą i Minerve. Na liście rośliny były także stylizowane schody prowadzące na wyższe i niższe poziomy, oplatające co trzecią kolumnę zewnętrznych rzędów. W ścianach umieszczono trzydzieści dwie windy z podłogami i sufitami wzorowanymi na splecionych wężach, stykających się ogonami, a zakrzywionymi, przylegającymi do siebie ciałami tworzących koło; drzwi wind natomiast były feniksem z rozpostartymi skrzydłami, rozdzielającym się na pół. Samo stanowisko dowodzenia umiejscowiono na skraju szóstego pomostu: wysoki, umieszczony na podwyższeniu fotel, stylizowane na łabędzia z rozłożonymi skrzydłami. Fotel, naszpikowany elektroniką, był nie tylko miejscem dowodzenia ale także punktem obserwacji, podobnym jak dziesiątki marmurowych ławek, stawianych na pokazach pomiędzy pomostami a szybą kończącą mostek. Projektanci Starej Unii niewątpliwie potrafili docenić piękno. A mostki okrętów klasy Oko Galaktyki, mających być zarówno młotem na wrogów, tarczą obronną,

placówką dyplomatyczną i ambasadorami w nieskończonych mrokach Kosmosu, były ich najdoskonalszym dziełem. W pięknie kryła się praktyczność, reprezentacyjność szła w parze z hołdem poprzednim pokoleniom. Koszty budowy pojedynczego pancernika, w porównaniu z jego zaletami i przewidywanymi funkcjami były tak niskie, że na takie dodatki nie zwracano specjalnie uwagi. Faraithy żałowała, że nie przybywa do układu Łabędzia, jej domu, wyłącznie z wizytą do

rodziny. Wojna dosięgła i ten segment. Co prawda, komandor dziwiła się dopiero teraz, wszakże Łabędź, Nowy Illion i Haaeth były największymi bazami Floty w tym rejonie. O ile na dwóch ostatnich od dawna (jakichś siedmiu lat) toczona

zażarte walki z Odrodzonym Kultem Bogini Podwójnego Księżyca, fanatykami uznającymi Unię za ?herezję? i ?wynaturzenie?. Wojna trwała już od trzystu lat i raczej nie miała się ku końcowi. Mimo zatrzymania krucjaty i złagodzenia polityki przez Kult, walki trwały nadal. A teraz sięgnęły Łabędzia. Faraithy pocieszała się, że ofensywa kultystów skupi się raczej na Łabędziu IV, olbrzymiej bazie Floty i Łabędziu VII, planecie górniczej, niż na Łabędziu II, jedynej nadającej się do zamieszkania. Ale ryzyko zbombardowania przez zabłąkany okręt Kultu istniało, mimo czystek (ponoć) poczynionych w ich szeregach przez Arcyprorokinię, ich przywódczynię, żyjącą ponoć już ponad trzysta lat (co nie wydawało się prawdopodobne, nawet przy zastosowaniu nanomaszyn i kadzi regeneracyjnych), fanatycy zdarzali się dość często. Dowodziła tego choćby ostatnia tragedia na Koloni Delta, gdzie, pomimo zapewnień o pokojowym nastawieniu i chęci

współpracy, na Okrąg Przemysłowy i Rój Bhat?Rve poleciały atomówki. Właśnie z obawy, by historia się nie powtórzyła, Faraithy wyprosiła u admirała Hemlinga zezwolenie na udanie się Leviatanem do Segmentu Łabędź.

-POZOSTAŁA MINUTA DO PRZESKOKU FAZOWEGO. PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO PRZEJŚCIA NA PROTOKOŁY BOJOWE.

Faraithy zasiadła w fotelu i natychmiast uruchomiła komunikator.

-Droga załogo! Mir?rve i ludzie!- jej surowy głos popłynął z głośników na całym okręcie. ?Za minutę opuścimy fałszywą przestrzeń w układzie Łabędzia! Naszym zadaniem będzie obrona Łabędzia II, zamieszkałej planety układu! Jak wiecie, Łabędź został zaatakowany przez Kult trzy tygodnie temu! W obliczu nasilenia walk dowództwo zezwoliło na użycie Leviatana w charakterze mobilnej platformy obronnej. Oczekuję od was kompetencji i sumienności podczas pełnienia

obowiązków! Będziemy chronić dom wielu z nas. Będziemy chronić wierną ideom Unii planetę. Nie zawiedźmy!-

-Niezła przemowa. ?powiedział z aprobatą dobiegający pięćdziesiątki podpułkownik Brett, dowódca wachty. Faraithy żywiła szacunek do tego weterana o twarzy pokrytej dziesiątkami blizn, odkąd dziesięć lat temu, jako dwudziestoletnia kadetka, trafiła na Leviatana w ramach uzupełnień.

-Dzięki, Peter.- uśmiechnęła się w odpowiedzi. ?Jak nastroje załogi?-

-Niezłe, aczkolwiek trochę narzekają na nadchodzącą ?nudę?.-uśmiechną się mężczyzna

-SKOK FAZOWY. URUCHOMIONO OSŁONY. BATERIE ZAŁADOWANE. PEŁNA GOTOWOŚĆ BOJOWA OSIĄGNIĘTA. OSŁONA DZIOBOWA ZMATOWIONA - dobiegło z głośników.

Osłona tuż za szybą zmieniła barwę z przeźroczystej żółci na matową biel, ale i tak nie do końca wytłumiła potężny rozbłysk towarzyszący przeskokowi.

Kolejne partie Leviatana z mozołem wyłaniały się z przestrzeni fazowej na wysokiej orbicie nad Łabędziem II. Kolos powoli przechodził przez otwór w strukturze fazy, zmieniając się z tworu energetycznego na formę materialną. Faraithy instynktownie wstrzymała oddech, gdy przeszła przez taflę energetyczną. Zganiła się za ten objaw słabości w myślach, ale pozostali członkowie tysiącosobowej obsady mostka doświadczyli raczej tego samego.

-PRZYWRÓCONO PRZEŹROCZYSTOŚĆ OSŁONY.

Faraithy spojrzała na swój macierzysty świat przez delikatną żółć osłony. I zamarła, zszokowana.Niemal jednolicie zielona od bujnej roślinności tarcza Łabędzia II, tak często przez nią wspominaną, była teraz szaro-brunatną, wypaloną

do cna skałą. Dumny pierścień Miasta Orbitalnego rozpadł się doszczętnie, stając się skupiskiem pustych wraków.

-Przodkowie.- szepnęła ze zgrozą, instynktownie chwytając za medalion zawieszony na piesi.

-Brak oznak życia, pani komandor.- dobiegł cichy, współczujący głos z komunikatora. ?Nikt nie przeżył. Chwila, dwanaście kontaktów na niskiej orbicie, sygnatury energetyczne odpowiadają statkom Kultu. Otwierają tunel fazowy?

-Tak mi przykro.- szepnęła Nadia, podchodząc do Faraithy. I zamarła.Po twarzy komandor przetoczyły się tylko dwie bliźniacze łzy. A w zazwyczaj wesołych, błękitnych oczach Amandy Faraithy coś umarło. I coś się narodziło.

Zamiast bólu, rozpaczy i niedowierzania pułkownik Nadia Glukhovska, pierwszy oficer UTMS Leviatan dostrzegła w nich uczucia przeczące całej dotychczasowej postawie. W zazwyczaj wesołych, roześmianych oczach komandor Floty Unii Amandy Faraithy pozostała tylko zimna, bezdenna nienawiść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Thaarael - ja tam Twój tekst przeczytałem. Z góry uprzedzam, że w temacie SF nie czuję się do końca pewnie, więc oceniam na tyle, na ile potrafię (być może szczegóły nt. technologii i w ogóle świata przedstawionego kto inny Ci wytknie ;)). Zacznę od marudzenia.

-A czort ich tam wie. Pewnie znowu pomylili transport siana z tytoniem. ? zaśmiała się zza jej pleców pułkownik Nadia Glukhovska, pierwszy oficer Leviatana i przyjaciółka Faraithy jeszcze z Akademii Floty, przypominając aferę sprzed kilku

miesięcy.

Szkoda, że tę aferę zbyłeś ogólnikami - czytelnik jest ciekawski, dlatego skoro wspominasz, że coś takiego miało miejsce, to dobrze by było, gdybyś napisał jakieś szczegóły. A jeśli nie chcesz tego opisywać albo nie masz pomysłu, to najlepiej oszczędzić sobie tego problemu, pomijając to.

Nadia popatrzała na nią zdumiona.

"Popatrzała" brzmi zbyt archaicznie.

Dowodziła tego choćby ostatnia tragedia na Koloni Delta, gdzie, pomimo zapewnień o pokojowym nastawieniu i chęci

współpracy, na Okrąg Przemysłowy i Rój Bhat?Rve poleciały atomówki.

"Poleciały atomówki" brzmi tak jakoś... zbyt potocznie. Poza tym: Okręg Przemysłowy.

Więcej szczególnych błędów nie zauważyłem (tylko kilka literówek w zasadzie). W sumie ten tekst nie wydaje mi się taki zły - czytało się go nie najgorzej i nawet zastanowiło mnie przez chwilę, czy nie będziesz chciał potem tej historii jakoś rozwinąć. Styl też wygląda na nawet, nawet - wprawdzie coś tam może lekko mi zgrzytało, ale to raczej nie jest nic, na czym warto powieszać psy. Pisz dalej. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak jak pisałem, opowiadanie ma dwa lata, trochę się pozmieniało. Myślę nad jego nową wersją (dłuższą i bardziej rozbudowaną), ale obecnie bardziej skupiam się na "projekcie fantasy", bo uniwersum z tego opowiadania postanowiłem przeznaczyć pod "wojenną powieść sf z naciskiem na bohaterów", a coś takiego wymaga sporo doświadczenia. Plany mam bardzo ambitne, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie...

Co do stylu - moi prywatnym zdaniem zastosowanie stylu potocznego sprawia, że łatwiej wczuć się w tekst; no i oczywiście łatwiej się czyta sformułowania potoczne niż sztywne, oficjalne frazy... chociaż to zależy od sytuacji. Co do "afery" - moim zdaniem właśnie takie smaczki, pomijanie opisów spraw oczywistych dla postaci itp. sprawia że czyta się łatwiej (nie ma jak przegryzać się przez trzy strony opisu czegokolwiek, skoro bohaterowie doskonale wiedzą "osochodzi", a przybliżyć czytelnikowi obiekt mogą komentarze w stylu "powiedział(-a), wpatrując się w ..."), a czytelnika skłania do przemyśleń w tym kierunku; no i pozostaje wada w postaci tego, że opowiadanie jest planowo częścią znacznie większej całości, więc niedomówień nie da się na tym etapie niestety wyeliminować.

W każdym razie, cieszę się, że się podobało, aczkolwiek, jak wspominałem, wymaga to w dalszym ciągu sporo pracy (i ćwiczeń - wypracowanie stylu lepszego niż "górne stany gimnazjalne" trochę zajmuje i ma to do siebie, że po jakimś czasie przerwy cofa się niestety do punktu wyjścia...).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obawiam się, że będę bardziej surowy, niż Knight Martius, szczególnie że również lubię gatunek SF, lubię także militarystykę, przez co jestem bardzo skrupulatny, jeśli o te sprawy chodzi.

-Nareszcie w domu- mruknęła komandor Amanda Faraithy, opierając się wygodnie o barierkę kończącą mostek UTMS Leviatan, jej nowego okrętu

Pierwsze zdanie... cóż, takie zbyt swobodne, rzekłbym. Odnoszę wrażenie, jakbyś usilnie chciał napchać do niego jak najwięcej informacji, ignorując przy okazji fakt, że o twoim świecie nic nie wiemy.

Przynajmniej ja wolę stopniowe wprowadzanie w obce uniwersum.

Zresztą styl owego zdania pokrywa się właściwie ze stylem reszty - którego to stylu moja ocena nie jest zbyt wysoka. Ale skoro pisałeś to jako nastolatek, można to zrozumieć...

Kilka kroków przed nią mostek dumnego pancernika kończył się grubą na niemal trzy metry szybą

Mostki z szybami to zboczenie filmów i gier SF, które nie ma racji bytu w rzeczywistym świecie. Dodatkowe parę metrów nie zmienia faktu, że zamiast okna, lepiej by mostek chronił zwykły, metalowy pancerz, nie czyniący zniszczenia ośrodku dowodzenia okrętu kwestią pojedynczego celnego strzału.

Odrzuciła długie, kruczoczarne włosy z czoła i zapaliła papierosa. Wzięła go do ust, zakaszlała i z pogardą ypluła

No więc papierosa bierze się do ust, żeby go zapalić. Nie mogła więc najpierw go zapalić, a dopiero potem wziąć do ust.

-A czort ich tam wie. Pewnie znowu pomylili transport siana z tytoniem. ? zaśmiała się zza jej pleców pułkownik Nadia Glukhovska, pierwszy oficer Leviatana i przyjaciółka Faraithy jeszcze z Akademii Floty, przypominając aferę sprzed kilku miesięcy.

Po kolei... pułkownik to jest ranga obowiązująca w wojskach lądowych. Pułkownik służący we flocie, pod rozkazami komandora, jest więc bzdurą kompletną. Bzdurą tym większą, że pułkownik stoi w starszeństwie wyżej od komandora (no, może na równi), co sprawia, że przy czytaniu tego oczka już się w ogóle przekręcają. Jeśli chodzi o transport siana i tytoniu, polecałbym pozostawić to jako żart Nadii, a nie fakt autentyczny, jaki niegdyś miał miejsce - bo samo wyobrażenie takiej afery nie tylko głupie mi się osobiście wydaje, ale też nierealne. Aha - "czort" to słowo już z dzisiejszego punktu widzenia archaiczne, więc jego obecność w odległej przyszłości jest faktycznie kosmiczna.

Ale Faraithy nie dowiedziała się, co jest na samej górze listy żądnych zemsty za obrazę Mir?rve z Żądła Purpurowego Zmierzchu

A ja się nie dowiedziałem niczego o żadnej z użytych nazw. Można by chociaż odrobinę przedstawić czytelnikowi realia uniwersum - jak nie teraz, to trochę później. Tymczasem autor milczy jak głaz, każąc czytelnikom domyślać się wszystkiego.

Leviatan był pancernikiem klasy Oko Galaktyki, zaprojektowanej jeszcze za Starej Unii. Projekt liczył sobie już ponad czterysta lat, doczekał się licznych wersji, modyfikacji i udoskonaleń

Albo technika w tym uniwersum rozwija się niemożliwie powoli, albo po prostu ci z Unii - nowej czy starej - byli takimi szajbusami, żeby zamiast zaprojektować nową klasę okrętu, decydowali się bez przerwy na absolutnie niepraktyczne rozwiązanie w postaci rozbierania starych okrętów na części i budowania ich od nowa. Co tworzyłoby zaledwie namiastkę unowocześnienia starych konstrukcji. Nie bez powodu w rzeczywistej historii projektowano coraz to nowe typy maszyn i okrętów.

Cztery rzędy kolumn stylizowanych na marmur

Kolumny stylizowane na marmur... naprawdę, tu chyba sam autor dostrzega błąd.

Cały opis pancernika jest zresztą niepotrzebnie rozciągnięty, pełen informacji, które trudno uznać za istotne czy chociaż interesujące (np. liczba wind) i napisany w taki sposób, że szybko ma się ochotę ów fragment przeskoczyć. Szczególnie że już na jego początku przestałem rozumieć, o co autorowi chodzi. "Oko Galaktyki" to swoją drogą też chwytliwa nazwa dla pancernika.

A mostki okrętów klasy Oko Galaktyki, mających być zarówno młotem na wrogów, tarczą obronną,

placówką dyplomatyczną i ambasadorami w nieskończonych mrokach Kosmosu, były ich najdoskonalszym dziełem

A całe to zdanie jednym z najbardziej górnolotnych, grafomańskich i pretensjonalnych być, jakie kiedykolwiek widziałem. Skąd u ciebie ta żądza do pisania takich tanich frazesów? To nawet za epickie trudno uznać...

Co prawda, komandor dziwiła się dopiero teraz, wszakże Łabędź, Nowy Illion i Haaeth były największymi bazami Floty w tym rejonie. O ile na dwóch ostatnich od dawna (jakichś siedmiu lat) toczona zażarte walki z Odrodzonym Kultem Bogini Podwójnego Księżyca, fanatykami uznającymi Unię za ?herezję? i ?wynaturzenie?.

A tutaj, pardon my French, mamy już burłagan totalny. Całe to "dziwienie się" wygląda tak, jak gdyby autor chciał jakąś prywatną myśl Amandy wrzucić, ale po chwili sam zapomniał, co to miało być. Z kolei w drugim zdaniu autorowi z głowy wyleciało, co napisał na samym początku, przez co to "o ile" jest stylistycznie jakieś takie samotne, zagubione i zdaje się nie wiedzieć, co tu w ogóle robi... Rozumiem, że takie kulty mają z reguły wydumaną nazwę, ale przydałoby się wiedzieć o nich coś więcej. Znowu.

-Niezła przemowa

Przemowa Amandy jest akurat tak schematyczna i sztampowa, jak to tylko możliwe. Przy czym nie tyle sama przemowa mnie boli, to ta kompletnie bezsensowna uwaga podpułkownika (argh...) Bretta.

?powiedział z aprobatą dobiegający pięćdziesiątki podpułkownik Brett, dowódca wachty. Faraithy żywiła szacunek do tego weterana o twarzy pokrytej dziesiątkami blizn, odkąd dziesięć lat temu, jako dwudziestoletnia kadetka, trafiła na Leviatana w ramach uzupełnień

Przepraszam bardzo - czy autor przeczytał swój własny tekst? Pytam, bo o ile się nie mylę, na samym początku nazwano Leviat(h)ana "jej nowym okrętem". Za to teraz okazuje się, że trafiła na niego już dziesięć lat temu. Fakt, że dzierży wyższą rangę, niż starsi od niej stażem żołnierze, pominę milczeniem.

-Dzięki, Peter

Czy oni w tym - pożal się Boże - wojsku, używają w ogóle rang (czy chociaż anglosaskiego "sir"), kiedy się do siebie zwracają? Rozumiem, że Amanda i dwójka pułkowników mogą być kolegami, ale spotykałem się już w fikcji z takimi relacjami, i pomimo tego niżsi rangą oficerowie zwracali się do swoich starszych rangą kolegów z szacunkiem i rangą. A już na pewno nie mówili do nich na "ty" tak publicznie, przy zwykłych żołnierzach/marynarzach.

OSŁONA DZIOBOWA ZMATOWIONA

ŻE CO, PROSZĘ?

tysiącosobowej obsady mostka

A w tym momencie to już, szczerze mówiąc, łapki mi opadły do podłogi. Spotykałem się już w amatorskiej twórczości z idiotycznie przegiętymi liczebnościami członków załogi, ale ty pobiłeś wszystkie w tej materii rekordy, umieszczając tysiąc ludzi tylko na mostku. Nawet nie próbuję sobie wyobrażać, jak wielki musiałby być ten "mostek", żeby pomieścić tyle osób. I co niby ci wszyscy ludzie tam robią? Grają w ponga? Czy może obsługują ręcznie każde zapyziałe działko? Tyle że od tego to są pewnie stanowiska bojowe... Już wiem! Pewnie ten tysiąc ludzi na mostku siada na rowerkach i pedałuje, żeby okrętowi energię dostarczyć w razie awarii.

-Przodkowie.- szepnęła ze zgrozą, instynktownie chwytając za medalion zawieszony na piesi

Przepraszam, ale nie jestem w stanie doszukać się czegokolwiek instynktownego w łapaniu za jakieś świecidełko.

pierwszy oficer UTMS Leviatan

Dobiegamy końca tekstu - warto nadmienić, że ta nazwa "Leviatan" wygląda, jakby się autor nie mógł zdecydować, czy ma ona mieć swoje źródło w języku polskim, czy angielskim.

W zazwyczaj wesołych, roześmianych oczach komandor Floty Unii Amandy Faraithy pozostała tylko zimna, bezdenna nienawiść.

Łał.

No dobra - utworek, jak to utworek. Widywałem gorsze, ale to chyba nie jest akurat żadną rekomendacją. Fakt, że miałeś 15 lat, pisząc to, budzi jakieś zrozumienie, jeśli chodzi o styl. Kłopot w tym, że styl to nie jedyny szkopuł - również w warstwie konceptualnej jest tu dość słabo. Bombardowanie obcą terminologią nie jest może jakieś szczególnie uciążliwe, bo łatwo się na przykład domyślić, że "Mir'rve" to jacyś obcy. Kłopot w tym, że nie dowiadujemy się, JACY to obcy, co już przeszkadza. A takie bzdurki, jak te rangi czy tysiąc ludzi na mostku... cóż, spotkałem już takiego autora, który na statku kosmicznym upchnął - cholera wie, po co - 45 000 ludzi bodaj, w dodatku - ewidentnie z racji niewiedzy na temat tego, co to są wachty - wymyślając system, w którym każdy członek załogi ma swojego zastępcę. Ale mostek z tysiącem ludzi to rodzynek, na jakiego się dotąd nie natknąłem.

Nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć, gdyż z twoją aktualną twórczością nie miałem do czynienia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, wady są, nie ukrywam. I przyznam, że właśnie na krytyce w twoim stylu mi zależy...

Co do głupotek - o hierarchii wojskowej pisząc to miałem średnie pojęcie; głowy nie dam, ale wydaje mi się Faraithy miała stopień kontradmiralski, a Nadia komandorski a korekta podmieniła na komandora i pułkownika (nie mam oryginału przed sobą). "Nowy okręt" - nowy w sensie stanowiska dowódczego, a nie przydziału w ogóle.

Stylizacja na marmur itp. - zasadniczo był to początkowy okres mojej TFUrczości, więc tutaj mogę to zwalić na typowe dla młodych adeptów przekonanie o konieczności stworzenia czegoś epyckiego. To samo do frazesów.

Obsada mostka - to co wyżej, aczkolwiek do obsługi tak olbrzymiego okrętu teoretycznie sporo ludzi trzeba (teoretycznie, bo w zasadzie powinni siedzieć na stanowiskach rozrzuconych po całym okręcie... ale jak wyżej, epyckość).

"Zmatowienie osłony" - założyłem, że polega to na takim ustawieniu osłony, żeby nie przepuszczała światła, szczególnie pochodzącego z przeskoku fazowego.

Medalion - tu się akurat nie zgodzę, część ludzi (ta bardziej religijna) czasem odruchowo chwyta się za noszony na szyi różaniec/krzyżyk, popierając odpowiednią frazą w kierunku Boga. Tak więc, przynajmniej moim zdaniem, tutaj odruchowa ucieczka w stronę religii pasuje.

Jak wspominałem wyżej, opowiadanie było i jest (planowo) częścią większej całości, przy czym trochę się pozmieniało (nawet całkiem sporo, bo początkowo uniwersum było takie jakby znacznie bardziej... Warhammerowe). W każdym razie, dzięki za krytykę, przyda się kiedy znowu wezmę się za pisanie i ogarnę na tyle, żeby napisać coś znośnego.

Edytowano przez Thaarael
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

głowy nie dam, ale wydaje mi się Faraithy miała stopień kontradmiralski, a Nadia komandorski a korekta podmieniła na komandora i pułkownika

Jaka korekta?

Kontradmirał to z kolei ranga za wysoka jak na osobę dowodzącą pojedynczym pancernikiem. Kontradmirałowie dowodzą więcej, niż jednym okrętem. Z kolei oficerowie pokładowi zawsze mają rangę porucznika lub podporucznika. Warto jeszcze nadmienić, że kontradmirał - podobnie jak wyższe odeń szarże - nie dowodzi bezpośrednio danym okrętem. Jego głowa w tym, żeby dowodzić całą flotą, a od zajmowania się samym okrętem flagowym ma kapitana flagowego - czyli po prostu kapitana tego okrętu, który dowódca floty postanowił uczynić swoim okrętem flagowym.

"Nowy okręt" - nowy w sensie stanowiska dowódczego, a nie przydziału w ogóle.

Podejrzewałem, że tak to będziesz chciał tłumaczyć - ale nie. Napisanie tego w ten sposób to błąd. Lub inaczej mówiąc - niecelny skrót myślowy.

Stylizacja na marmur

Tu nie chodzi o próbę stworzenia czegoś epickiego, tylko o ewidentny błąd językowy. Nie można stylizować czegoś na materiał budowlany - nie mówi się "stylizować na marmur", tak jak nie mówi się "stylizować na beton" ani "stylizować na stal". Stylizować można co najwyżej na konstrukcję zrealizowaną w określonym nurcie, na przykład w gotyku.

Obsada mostka - to co wyżej, aczkolwiek do obsługi tak olbrzymiego okrętu teoretycznie sporo ludzi trzeba

Nic bardziej mylnego. Współczesne okręty są dużo większe, niż te używane dawniej, a mimo to załogę mają często bardzo małą, jak na swoje rozmiary. Takie windjammery - ogromne żaglowce, ostatnie eksploatowane komercyjnie statki żaglowe - mimo swoich rozmiarów, były obsługiwane przez garstkę ludzi. Wszystko to za sprawą postępującej automatyki oraz rozwoju nowoczesnej techniki. Tym bardziej w odległej przyszłości rozmiar okrętu nie będzie miał żadnego znaczenia, skoro można nań umieścić komputery, które będą pozwalały na zrobienie absolutnie wszystkiego z jednego miejsca, w ciągu ułamka sekundy - i do samego kierowania takim molochem, aby latał, wystarczyłoby zaledwie kilku ludzi. Dodatkowi ludzie obsadzaliby co najwyżej stanowiska bojowe, ale do tego też nie potrzeba wcale wielu załogantów - szczególnie że prowadzenie ognia można częściowo zrzucić na komputer.

Już B-29 Superfortress miały oprzyrządowanie, które sprawiało, że całą artylerię samolotu - liczącą ponad 10 działek i karabinów - obsługiwało czterech ludzi. A co dopiero kosmiczny pancernik w odległej przyszłości...

"Zmatowienie osłony" - założyłem, że polega to na takim ustawieniu osłony, żeby nie przepuszczała światła, szczególnie pochodzącego z przeskoku fazowego

Ale po co? I po co właściwie jest to światło? No i co to za osłona?

Medalion - tu się akurat nie zgodzę, część ludzi (ta bardziej religijna) czasem odruchowo chwyta się za noszony na szyi różaniec/krzyżyk, popierając odpowiednią frazą w kierunku Boga.

Odruchowo - jeszcze, jeszcze. Ale nie "instynktownie", którego to terminu w tekście użyłeś.

W każdym razie, dzięki za krytykę, przyda się kiedy znowu wezmę się za pisanie i ogarnę na tyle, żeby napisać coś znośnego.

Niestety, nie mam na tyle wysokiego "levelu", aby stwierdzić, co dokładnie w stylu jest nie tak. Mogę tylko stwierdzić z całą pewnością, że jest na chwilę obecną niedorobiony. W zasadzie lekarstwo na to jest tylko jedno - pisać. A poza tym - pisać. I jeszcze - cholernie dużo pisać. Z czasem jakoś się ów styl wyrobi - ale ja mogę w zasadzie tylko pokazać, gdzie ewidentnie robisz błędy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do stylu - moi prywatnym zdaniem zastosowanie stylu potocznego sprawia, że łatwiej wczuć się w tekst; no i oczywiście łatwiej się czyta sformułowania potoczne niż sztywne, oficjalne frazy... chociaż to zależy od sytuacji.

W sumie tak jak powiedziałeś - zależy to od sytuacji, ale też od rangi wydarzeń (czy podniosłe, czy takie normalne itd.) i gatunku opowiadania. Kiedy zaś postacie wypowiadają się standardowo, a i same wydarzenia nie wskazują na aż tak patetyczne, to język narratora powinien być w miarę neutralny - ani zbyt górnolotny (chyba że piszesz coś na miarę np. "Iliady", a i tu trzeba mieć wyczucie...), ani zbyt potoczny (w taki sposób można np. opowiadać znajomym, co się robiło wczoraj na imprezie, bo w prozie to jednak nie wypada - czytelnik może wtedy pomyśleć, że autor ma ubogie słownictwo, a chyba nie o to chodzi). Pewnie, wprowadzania takich zwrotów nikt nie zabroni - ale trzeba to po prostu umieć.

Co do "afery" - moim zdaniem właśnie takie smaczki, pomijanie opisów spraw oczywistych dla postaci itp. sprawia że czyta się łatwiej (nie ma jak przegryzać się przez trzy strony opisu czegokolwiek, skoro bohaterowie doskonale wiedzą "osochodzi", a przybliżyć czytelnikowi obiekt mogą komentarze w stylu "powiedział(-a), wpatrując się w ..."), a czytelnika skłania do przemyśleń w tym kierunku; no i pozostaje wada w postaci tego, że opowiadanie jest planowo częścią znacznie większej całości, więc niedomówień nie da się na tym etapie niestety wyeliminować.

No dobrze, ale nikt nie wymaga opisywania tego na 3 strony - 2-3 zdania do takich rzeczy z reguły wystarczają spokojnie. Poza tym masz rację, że pewne informacje lepiej dawkować po trochu - ale chyba nie chcesz mi powiedzieć, że do tej afery zamierzasz wrócić? Nie ma ona żadnego znaczenia dla fabuły (a przynajmniej nic o tym nie wiem), więc nadal nie widzę w takim działaniu sensu. Pomijam już to, że tak jak mówi Speeder, w sci-fi raczej ciężko sobie coś takiego sensownie wyobrazić. ;)

Cóż, Speeder jest w temacie tego gatunku o wiele bardziej obyty ode mnie, więc w wielu kwestiach, które tu poruszył, raczej wierzę mu na słowo. Nie zmienia to jednak tego, że dla mnie osobiście jednak to opowiadanie nie było takie złe. Owszem, czytało się lepsze - ale przecież są też tacy autorzy-amatorzy, którzy zadatków na pisanie nie mają żadnych. Wydaje mi się, że jak trochę jeszcze popracujesz, to coś może z tego wyjść. A co do stylu - pisz dużo, czytaj dużo (albo choć trochę, tylko z jak najlepszym zrozumieniem ;]) i staraj się wyciągać wnioski z tego, co robisz. Jakoś nie lubię mówić innym, że ich styl jest do bani - każdy ma swój i rozwija się w swoim tempie, a jak ktoś krytykuje, to robi to subiektywnie (tj. wytyka to, co jemu nie pasuje). Niemniej nie należy mieć tego nikomu za złe, bo przecież właśnie na tym polega krytyka. Warto spróbować zrozumieć, co inni chcą przekazać, bo jeśli ktoś poświęca swój czas, by to przeczytać i skomentować (podczas gdy może choćby poczytać książki profesjonalnych pisarzy), to raczej nie po to, by połechtać sobie ego. I... właśnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Bazil

Opowiadanie zamieszczałem w gazetce szkolnej, a przed zamieszczeniem grzebała w nim polonistka, poprawiając (częściowo język) ; opowiadanie jest kopiowane z gazetki, a nie z oryginalnego tekstu, bo ten mam na starym komputerze, tak więc nie jestem pewien, czy mój błąd, czy ktoś po drodze coś przy rangach zmieniał.

Stylizacja na marmur - faktycznie, moje potknięcie, myślałem o materiale imitującym (tak sobie to przynajmniej teraz układam) ; co innego napisałem, co innego myślałem... typowy efekt rozkojarzenia, ale miło, że zwróciłeś uwagę; ogólnie, w całym tekście się trochę takich baboli znajdzie, skutek zostawiania tekstu bez późniejszych poprawek... Co do "nowego okrętu" - poleci do nowej wersji do poprawy, jak tylko się za to wezmę (zresztą się trochę fabuła powinna zmienić).

Obsada mostka - w zasadzie bym się spierał; zauważ, że zawsze istnieje wypadkowa między realizmem a literaturą/filmem/grą komputerową - choćby podawane przez ciebie przykłady oszklonego mostka czy choćby sędziwi "Czterej pancerni" - w czymś takim realizmu nigdy nie osiągnie się w pełni, chyba że od początku do końca jest to dzieło dedykowane konkretnemu zagadnieniu. Bardzo ważnym czynnikiem, który moim zdaniem przemawia za dużą obsadą mostka, jest (dość łatwa do przewidzenia) ewolucja systemów walki elektronicznej, wymuszająca w zasadzie decentralizację systemów zarządzających i przypisanie do danego komputera jak najmniejszej liczby funkcji (np. osobno nawigacja, a osobno silniki, żeby w wypadku zagnieżdżenia się w systemie wirusa nie obudzić się z ręką w nocniku, z wyjącym w tle alarmem "przeciążenie rdzenia napędu" po zainfekowaniu komputera nawigacyjnego). Ale faktycznie, 1000 osób to spora przesada, nawet jak na takie monstrum (w zasadzie, po namyśle, zdecydowałem że PEŁNA załoga mostka, z uruchomionymi wszystkim sekcjami mieszkalnymi, hydrofonikami, sekcjami przemysłowymi itp. [koncepcja też ewoluowała - klasa "Oko Galaktyki" początkowo projektowana jako arki dla najbogatszych obywateli starej Unii, mogące pomieścić i utrzymać 3 miliony mieszkańców, w późniejszym okresie przerobione na mobilne baterie artyleryjskie i mobilne bazy floty w jednym] okrętu kolonii będzie liczyła 500 osób, a pełna załoga okrętu ~50 000 przy minimalnej 4 500 + ochrona/marines desantu i personel pomocniczy), więc to też ulegnie zmianie.

Osłona - tarcza energetyczna osłaniająca okręt (szkół jest kilka, odrzucam najpopularniejszą, czyli polaryzację pancerza, jako średnio praktyczną, bo nie zapewnia tak dobrej osłony jak np. tarcze u Simmonsa [choćby w "Endymionie"]) ; rozbłysk jako efekt uboczny otwierania tunelu fazowego (napęd międzygwiezdny), która to procedura wymaga olbrzymiego wyładowania energii, a sam błysk może wręcz wypalić oczy. Gdzieś spotkałem się z koncepcją różnokolorowych pól siłowych (na pewno były w Mass Effect i Q II), więc wprowadziłem tutaj ten element...

No i nie oczekuję niczego więcej - jako autor nie jestem w stanie samodzielnie ocenić tekstu w sposób wystarczająco obiektywny żeby wychwycić wszelkie babole i niedoróbki, więc zwracam się o pomoc do ludzi na forach (planowałem nawet stworzenie łańcucha kilku forów, żeby stopniowo eliminować błędy, bo co się na jednym nie wychwyci... ). Gdybym myślał inaczej, tego tekstu nie byłoby tutaj.

@Knight

Jak ktoś to w recenzji którejś gry w CDA ujął, każda poważna opowieść potrzebuje czasem elementów "rozluźniających", szczególnie jeśli to ma być coś nastawione na bohaterów i ich codzienne życie. Nie planowałem za wiele, ot, scena na planecie, wzrok bohatera (jednego z wielu...) padający na tytuł w gazecie "Afera tytoniowa: znany producent papierosów przyłapany na mieszaniu tytoniu ze składnikami niewiadomego pochodzenia" lub coś w tym stylu (inspiracja Ziemiańskim i Sapkowskim, odpowiednio owies z sianem i spleśniałe suchary dla wojska) ; wszystko jest kwestią skali, a że to, co zamieściłem, po jakichś 30 kolejnych wcieleniach stanie się jednym z fragmentów cyklu książek (o ile wcześniej nie zejdę z tego padołu łez albo totalnie oleję pisanie), wszystko się na pewnym etapie wyjaśni. A na razie - prace koncepcyjne.

Co do samego czytania - książek asymiluję (przy tym tempie czytaniem tego się nie da nazwać...) niesamowicie dużo, ale samym czytaniem się niestety stylu nie wyrobi; mogę widzieć, jak dobrzy w te klocki autorzy piszą, mogę próbować naśladować ich styl, ale żeby samemu pisać dobrze, muszę niestety duuużo ćwiczyć. I błogosławieni ci, którzy nie widzieli moich wcześniejszych wypocin (śmiem twierdzić, że jest to najlepsze, co napisałem), albowiem nie umrą ze śmiechu... A dojście do tego poziomu mi zajęło prawie rok. Nic, trzeba ćwiczyć dalej...

Edytowano przez Thaarael
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

opowiadanie jest kopiowane z gazetki, a nie z oryginalnego tekstu, bo ten mam na starym komputerze, tak więc nie jestem pewien, czy mój błąd, czy ktoś po drodze coś przy rangach zmieniał

A po co miałby to robić?

Obsada mostka - w zasadzie bym się spierał; zauważ, że zawsze istnieje wypadkowa między realizmem a literaturą/filmem/grą komputerową - choćby podawane przez ciebie przykłady oszklonego mostka czy choćby sędziwi "Czterej pancerni"

Czterej pancerni to film, w dodatku propagandowy. Po książkach oczekuje się więcej.

Bardzo ważnym czynnikiem, który moim zdaniem przemawia za dużą obsadą mostka, jest (dość łatwa do przewidzenia) ewolucja systemów walki elektronicznej

Spotkałem się z tym wyłącznie w książkach Webera i bzdurne mi się to wydało. Ilość komputerów tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, bo wszystkie korzystają z takich samych zabezpieczeń - jeśli jeden padnie, to wszystkie inne też. Rozdzielenie tylu funkcji na tyle komputerów jest zaś niepraktyczne i wydłuża czas "obsługi" tak zaprojektowanego statku.

Osłona - tarcza energetyczna osłaniająca okręt (szkół jest kilka, odrzucam najpopularniejszą, czyli polaryzację pancerza, jako średnio praktyczną, bo nie zapewnia tak dobrej osłony jak np. tarcze u Simmonsa

Nie wiem, cóż to za szkoły jakieś, ale wiem jedno - z puntu widzenia dzisiejszej fizyki nie ma ŻADNEGO wytłumaczenia na owe tarcze. Znamy obecnie cztery typy oddziaływań (grawitacyjne, magnetyczne, silne i słabe) - i ŻADNE nie umożliwia wytworzenia takich osłon. Stąd zresztą w swoim uniwersum przyjąłem, że odkryto piątą siłę oddziaływania, której dziś nie znamy - i nie bawiłem się w próby tłumaczenia tego z punktu widzenia znanej nam nauki. Tak więc, niezależnie od tego, co to za szkoły - wszystkie bez wątpienia są bzdurne.

rozbłysk jako efekt uboczny otwierania tunelu fazowego (napęd międzygwiezdny), która to procedura wymaga olbrzymiego wyładowania energii, a sam błysk może wręcz wypalić oczy

Co sprawia że tym bardziej montowanie okien nie ma najmniejszego sensu. Lepiej umieścić w pancerzu obiektywy kamer, i po prostu na chwilę je wyłączyć w chwili wchodzenia w przestrzeń.

Gdzieś spotkałem się z koncepcją różnokolorowych pól siłowych (na pewno były w Mass Effect i Q II)

Ekrany plazmowe - czyli to, co "odgranicza" hangary od próżni - jest akurat czymś, co z punktu widzenia dzisiejszej fizyki można zrealizować. Jednym z elementów takiego ekranu byłaby plazma, a ściślej mający jej stan jeden z gazów szlachetnych - zależnie od tego, jaki to gaz, kolory takich ekranów w hangarach by się różniły. Jeśli miałby być niebieski, tak jak w większości filmów, trzeba by użyć argonu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak ktoś to w recenzji którejś gry w CDA ujął, każda poważna opowieść potrzebuje czasem elementów "rozluźniających", szczególnie jeśli to ma być coś nastawione na bohaterów i ich codzienne życie. Nie planowałem za wiele, ot, scena na planecie, wzrok bohatera (jednego z wielu...) padający na tytuł w gazecie "Afera tytoniowa: znany producent papierosów przyłapany na mieszaniu tytoniu ze składnikami niewiadomego pochodzenia" lub coś w tym stylu (inspiracja Ziemiańskim i Sapkowskim, odpowiednio owies z sianem i spleśniałe suchary dla wojska)

Nadal mi się wydaje, że nawet w przypadku takich luźnych wstawek jakieś wyjaśnienia by się przydały. Skoro powołujesz się m. in. na Sapkowskiego, to przypomniała mi się taka jedna scena z pięcioksiągu w stylu, o którym mówisz. Mianowicie (piszę z pamięci): w pewnej okolicy wypuszczono do sprzedaży kusze szybkostrzelne, które reklamowano jako sposób na samoobronę w przypadku napaści bandytów. Autor coś jeszcze o tym pisał, ale nie pamiętam już co. W każdym razie, jak do tego wspomniał, nie minęło przy tym wiele czasu, aż takie kusze posiedli wszyscy bandyci. :P

Jak sam więc widzisz, nawet jeśli jest to luźna wstawka, to autor powinien napisać o niej coś więcej niż tylko wzmiankę - inaczej wychodzi z tego nie coś, z czego czytelnik nawet uśmiechnie się przed nosem, tylko pomysł, którego pisarzowi nie chciało się rozwijać (a wstawił być może dlatego, że akurat na to wpadł i pomyślał, że fajnie by to wyglądało w tekście - ale o to, żeby to miało ręce i nogi, już się nie zatroszczył).

Co do samego czytania - książek asymiluję (przy tym tempie czytaniem tego się nie da nazwać...) niesamowicie dużo, ale samym czytaniem się niestety stylu nie wyrobi; mogę widzieć, jak dobrzy w te klocki autorzy piszą, mogę próbować naśladować ich styl, ale żeby samemu pisać dobrze, muszę niestety duuużo ćwiczyć. I błogosławieni ci, którzy nie widzieli moich wcześniejszych wypocin (śmiem twierdzić, że jest to najlepsze, co napisałem), albowiem nie umrą ze śmiechu... A dojście do tego poziomu mi zajęło prawie rok. Nic, trzeba ćwiczyć dalej...

Ja w przypadku stylu mam jedną główną zasadę: nie naśladuję nikogo, nawet jeśli to profesjonalista. Owszem, kiedy czytam książki czy opowiadania, to widzę pewne rozwiązania, które wydają mi się fajne i warto zastosować je w tekście - ostatecznie jednak o tym, jakich środków użyć, żeby dobrze się czytało albo żeby podnieść przekaz, decyduję sam. Tylko ode mnie zależy, czy w moim opowiadaniu dane rozwiązania w tekście są w porządku, czy jednak są durne i lepiej je wywalić albo zostawić na inną koncepcję. Krótko mówiąc, eksperymentuję czasem z różnymi formami i na tej podstawie sam próbuję wyciągać wnioski.

Jeśli zaś chodzi o stare teksty, to dobrze wiem, o czym mówisz... Ostatnio nanoszę poprawki na wydruk "Smoczego rycerza" (po szczegóły, jeśli byłbyś chętny, zapraszam do mojego profilu ;]), w zasadzie pierwszego opowiadania, które mogę pokazać innym bez jakiegoś większego wstydu - a i tak średnio w co drugim zdaniu widzę jakiś błąd albo zwrot, który mógłbym napisać lepiej. Tylko sobie wyobrazić więc, co by było, gdybym pokazał swoją wcześniejszą twórczość...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Bazil

Polonistka mi wycięła w kilku miejscach jednostki chorobowe, grzebała też w składni, więc nie jestem pewien, czy nie usunęła czegoś przypadkiem; ale równie dobrze sam mogłem to wklepać, nie do końca rozumiejąc hierarchię we flocie. Tak więc, muszę zobaczyć oryginał na starym komputerze.

Wszystkie komputery padną tylko w momencie, kiedy zostaną spięte w sieć. Wide Battlestar Galactica - Galactica uniknęła losu reszty floty tylko dzięki temu, że jej systemy komputerowe były niezależne od siebie. A że nie wszędzie da się poprowadzić kable, zawsze zostaną obszary, gdzie będzie konieczne użycie sieci bezprzewodowych i tym samym zostawienie wrogowi furtki do ataku hakerskiego. Jeśli będą w jednej sieci - po zainfekowaniu jednego padną wszystkie; ale jeśli każdy z nich będzie istniał niezależnie od siebie, znacznie wydłuża się czas, w jakim wróg może dokonać realnych szkód a jednocześnie, dzięki odkryciu jego strategii i zastosowanych wirusów w zainfekowanym komputerze możliwe jest opracowanie skutecznej strategii obronnej. Oczywiste jest znacznie silniejsze zabezpieczenie systemów krytycznych niż drugorzędnych, a nawet można posunąć się do tworzenia "systemów-podpuch", celowo słabo zabezpieczonych, żeby skłonić przeciwnika do odsłonięcia kart. I tak jak mówiłem, obsada mostka ulega redukcji do 20 osób (dowódca, zastępca, pilot, nawigator, obsługa rdzenia napędu fazowego, PZ, itp.)

Co do osłon - stawiając na skrajny realizm (BSG, książki Bovy) ich istnienie trzeba wykluczyć. Natomiast większość uniwersów sci-fi stawia na istnienie tarcz energetycznych, różnych w zależności od zastosowań (od spalających wszystko, co ich dotknie tarcz w "Niezwyciężonym" Lema, przez polaryzację pancerza w "Star Treku" i osłony energetyczne w SupComie do chociażby osłon osobistych w "Stargate" czy e-skafandrów w "Bożej Klepsydrze"). Wszystko zależy od tego, jak bardzo w stronę "realizmu naukowego" ma być posunięte uniwersum - a skoro dopuszczam istnienie napędu typu FTL (chociaż przeskok fazowy jako taki nie odbywa się w przestrzeni "rzeczywistej" naszego wszechświata, bliżej mu raczej do tego z "Bożej Klepsydry", aczkolwiek z paroma zastrzeżeniami), to i mogę dopuścić istnienie osłon. I weź pod uwagę, że skrajnie realistyczne uniwersum sf było by też nudne (chyba, że autor byłby mistrzem w swoim fachu).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszystkie komputery padną tylko w momencie, kiedy zostaną spięte w sieć. Wide Battlestar Galactica - Galactica uniknęła losu reszty floty tylko dzięki temu, że jej systemy komputerowe były niezależne od siebie

Takie założenie ma sens tylko wtedy, jeśli byśmy przyjęli, że te komputery - z kompletnie nieznanego powodu - są całkiem "otwarte" na wszystko to, co na zewnątrz, a nie - jak zdrowy rozsądek by nakazywał - bazują na wewnętrznej sieci. Inaczej, próba takiej "elektronicznej walki" (spotykałem się z tym, ale nikt mi mądrze nie wyjaśnił, na czym miałoby to polegać) przypomina próbę wysłania e-maila z wirusem do komputera, który nie jest w ogóle połączony z internetem - sensu to nie ma żadnego, najmniejszego. Jedynym systemem, który można by zakłócać (i który faktycznie już teraz się zakłóca), to system łączności, ale ten bez żadnej trudności (oraz montowania komicznie dużej liczby komputerów) można po prostu odizolować, by działał odrębnie od reszty. Już teraz nie ma z tym trudności, jako że do komunikowania się służy radio, a nie komputer. Przy czym nawet jeśli byłoby bardzo możliwe zerwanie łączności radiowej jednego statku z drugim, to pozostawałby jeszcze interkom - sieć wewnętrzna - dzięki czemu takie zakłócanie nie umniejszyłoby wartości bojowej okrętu jako jednostki.

Co do osłon - stawiając na skrajny realizm (BSG, książki Bovy) ich istnienie trzeba wykluczyć

Nie trzeba, bowiem fizyka wcale nie wyklucza, że istnieją jakieś typy oddziaływań, których nie znamy.

a skoro dopuszczam istnienie napędu typu FTL

Napędu FTL również dzisiejsza fizyka nie jest w stanie wykluczyć - nic nie wyklucza możliwości zakrzywienia czasoprzestrzeni (a wręcz przeciwnie - teoria względności Einsteina sugeruje, że czasoprzestrzeń jest raczej tworem plastycznym), podobnie jak istnienia "innych wszechświatów" - gdzie choćby teoria superstrun się kłania. Co prawda teorie te są bardzo wygodne (nie ma żadnych dowodów na ich potwierdzenie... i nie ma żadnych dowodów na ich zaprzeczenie), a konserwatywni fizycy jako argument podają ich "podstawowe nieprawdopodobieństwo"... Tyle że fizycy naśmiewający się ongiś z Faradaya się właśnie na owym "nieprawdopodobieństwie" przejechali. Śmiali się z tych jego "pól sił", mówili, że to jakieś brednie... I co? I się okazało, że to oni brednie opowiadali, a Faraday miał rację.

Nawet nie wiesz, jak często rzeczy uznawane w fizyce za prawdziwe i niepodważalne, okazują się nieprawdą. Przed drugą wojną światową bomba atomowa zostałaby uznana za coś absolutnie sprzecznego z prawami fizyki. Jeszcze do bardzo niedawna (pierwsza dekada XXI) za sprzeczne z prawami optyki uznawano materiały o ujemnym współczynniku refrakcji (załamania) światła - tymczasem coś takiego udało się stworzyć (hint, hint - nanomateriały).

Wiesz, że w podręcznikach astronomii z początku XX wieku utrzymywano, że Ziemia widziana z próżni jest... czerwonawa? Bo - jak ich autorzy dowodzili - atmosfera pochłania błękitną część widma, więc logiczne, że to, co zostaje, musi być chociaż różowe?

I weź pod uwagę, że skrajnie realistyczne uniwersum sf było by też nudne (chyba, że autor byłby mistrzem w swoim fachu).

E, tam, nudne. Uniwersum z "Gry Endera" Orsona Scotta Carda to bardzo twarde SF (nie wynaleziono tam nawet napędu FTL - mimo że to odległa przyszłość), a jego książki są bardzo ciekawe. Podobnie można powiedzieć o książkach Lema.

Co do "mistrzów w swoim fachu" - a znasz jakieś książki, gdzie mamy hard SF i gdzie dane uniwersum jest przez to nudne?

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Uwaga wszyscy forumowicze, proszę o pomoc :)

Mam zamiar stworzyć grę w programie FPS Creator. To ma być horror/thriller. Program mam już ogarnięty i myślę, że jestem w stanie stworzyć przyzwoity twór, jednak mam problem z wymyśleniem sensownej i dobrej fabuły. Chciałbym, żebyście mi pomogli stworzyć ciekawą historię.

PS: Akcja będzie się rozgrywać w czasach współczesnych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months later...

Uwaga wszyscy forumowicze, proszę o pomoc smile_prosty.gif

Mam zamiar stworzyć grę w programie FPS Creator. To ma być horror/thriller. Program mam już ogarnięty i myślę, że jestem w stanie stworzyć przyzwoity twór, jednak mam problem z wymyśleniem sensownej i dobrej fabuły. Chciałbym, żebyście mi pomogli stworzyć ciekawą historię.

PS: Akcja będzie się rozgrywać w czasach współczesnych.

Pewnego ranka matka upuszca córkę na podłogę. Później zakopuje ją w parku, rozgłasza w mediach, że zaginęła, a ona sama została napadnięta. Później zgłasza się do szemranego detektywa bez licencji, któremu po pewnym czasie wyznaje, że wszystko było ukartowane i to ona zabiła córkę. Detektyw zgłasza sprawę na policje, a bohaterka przyznaje się do winy. Później ucieka do krakowa i tańczy w klubie go-go gdzie do końca życia rozdaje autografy. Dodaj jeszcze apodyktyczną rodzinę, akcje umieść na księżycu w roku 2132 i masz bestseller.

Może być?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...