Skocz do zawartości
niziołka

[Free] Dyskusje o Free Sesji

Polecane posty

Powiem z góry - wiem, że pakowanie poprawionej karty do sesji może wyglądać jakby specjalnie się spieszył, ale tak nie jest. Wziąłem sobie uwagi do serca, pomyślałem jak zmodyfikować historię i pracowałem sobie do 1:00 w nocy a robotę doszlifowałem przed chwilą :] Na pewno nie jest to wspaniała robota i może, że ktoś powie, że mogło być lepiej, ale starałem się jak najlepiej to napisać. Jest trochę dialogów (liczę na to, że nie powiecie, że za długo). Błędów logicznych nie ma, jakiś rażących, a wszelkie pytanie i wątpliwości chętnie wyjaśnię ;-) A więc, miłego czytania xD

_________________________

Karta na FSF ver. 1.5 :D

Imię: Marcus Drake

Rasa: Człowiek

Wiek: około 30 lat

Klasa: Mag bitewny

Historia:

Wedle słów moich rodziców, kiedy jeszcze żyli, przyszedłem na świat w paskudną noc. Lało a niebo co rusz przecinały błyskawice a grzmoty roznosiły niesamowity huk po okolicy. Urodziłem się w siedzibie pewnego rodu magów, kilkadziesiąt mil stąd. Byłem jednym z trójki rodzeństwa. Miałem jeszcze dwie siostry. Ojciec Rasmus i matka Ewa, oboje magowie, nie wybijali się ponad przeciętność w swoich umiejętnościach. Zaletą było, że posiadali ich wiele. Tradycją było w rodzie Drake'ów aby zanieść nowych członków rodu do czarodziejki, która patrzała w głąb naszych dalszych losów. Jednakże nastał ponury moment gdy zajrzała wgłąb mnie. W pokoju zapanował chłód.

- Ten chłopiec ma szansę być potężnym magiem, ale... - zaczęła powoli.

- Ale co? - zapytała matka, która najmocniej czuła, że coś się święci.

- ... ale, może stać się zgubą dla rodu. - zakończyła.

Rodzice zamilkli i spojrzeli na mnie. W obliczu tak niepewnej i złowieszczej przepowiedni powinni mnie zabić, ale miłość jaką do mnie dażyli nie pozwoliła im na to. Dowiedziałem się o tym wiele lat później, ale i tak serce scisnęło mnie w żalu. Prorocze słowa nigdy nie dotarły do uszu głowy rodu. Gdyby tak się stało nie było mnie tu teraz a Drake'owie nadal by istnieli.

Następne lata spędzałem na intensywnych treningach, teoretycznych wykładach i doskonalenia się oraz przede wszystkim - powiększaniu swojej mocy magicznej. Dobrze szło mi w nauce zaklęć ofensywnych jak kula ognia albo błyskawica oraz walce bronią białą, natomiast kompletnie nie radziłem sobie z alchemią oraz magią defensywną. W tym prym wiodły dwie moje siostry. Nie byłem smutny z tego powodu. Cieszyłem się ich sukcesami a one wspierały mnie w moich porażkach. Wzajemnie stanowiliśmy dla siebie oparcie, które okazało się nie ocenione gdy pewnego mroźnego ranka przybyła wiadomość.

Mieliśmy wtedy po 19 lat a rodzice zostali wysłani przez głowę rodu, niejakiego Uriela, na pewną misję, której szczegółów nam nie zdradzili. Znajdowaliśmy się w jednej z sal treningowych kiedy wszedł Uriel a za nim posłaniec. Na ich twarzach widać było troskę i smutek.

- Moje dzieci. - zaczął. - Mam dla was smutną wiadomość.

Pierwszy pojąłem jaka będzie dalsza część. Rodzice nie żyli.

- Nie... - jęknąłem. Wzbierała we mnie coraz większa rozpacz.

- Wasi rodzice... polegli bohaterską śmiercią w walce z nekromantami. - rzekł Uriel z bólem na twarzy. Widać było, że równie mocno przeżywał tą stratę. Nie przeżyliśmy żadnego załamania, ale dalej wykonywaliśmy swoje obowiązki jako magowie oraz trenowaliśmy, żeby pewnego dnia pomścić śmierć rodziców. Teraz gdy o tym myślę wzbiera we mnie bezsilny i pusty gniew. Uriel nas okłamał.

Po tym wydarzeniu minęły jeszcze dwa lata nim zdecydowali się poddać mnie próbie. Nie pamiętam już czy decydował o tym Uriel czy coś na kształt rady starszych, mniejsza z tym. Smutek po stracie pozostał, tak samo jak gniew skierowany na nekromantów. Próbą było zabicie jednego z nich i przyniesienie jego głowy jako trofeum oraz znak zwycięstwa. Wytropili go w położonej niedaleko jaskini. Byłem gotów. Nie pragnąłem niczego bardziej jak zabicie nekromanty w sposób, który sprawiłby mu jak najwięcej cierpień. Myśli krążyły tylko wokół mojego rychłego pojedynku.

Wpadłem niczym burza do jaskini z samego rana licząc na zaskoczenie. Liczyłem nawet na to, że zarżnę nekromantę jak świnię kiedy będzie spał. To, że stawił mnie czoła miało jedną jeszcze zaletę - widział kto go zabije z uśmiechem na twarzy. Byłem pewny zwycięstwa i z szaleńczym wręcz rechotem ruszyłem na niego rzucając kule ognia i wymachując mieczem. Chciałem go dorwać. Chciałem sprawić, żeby cierpiał. Furia zaślepiła mi logiczne myślenie. Nekromanta nie był potężny, więc gdyby nie to jego głowa wylądowała by na blacie Uriela. Powalił mnie przywołanymi szkieletami, przygniótł tak abym nie mógł się ruszyć. Gniew lekko przygasł, ale wiłem się próbując się wydostać...

- Uspokój się. - zaczął mówić. Głos miał spokojny, zupełnie jakby zignorował to co przed chwilą się działo. - Mam tobie do powiedzenia coś ważnego. - rzucałem się nadal chcąc wbić miecz w ten jego cholerny łeb. - Uriel was zdradził. - uspokoiłem się momentalnie. Nie miałem powodów aby wierzyć temu człowiekowi, ale coś, głęboko w środku, mnie tknęło.

- Mów i nie marnuj mojego czasu - odparłem zimnym głosem próbując zachować pozory swojego gniewu, chociaż ten odleciał a nekromanta był panem sytuacji. Niewiele pamiętam z naszego spotkania, ale jego słowa wryły mi się w pamięć niczym lód rozsadzający kamień.

- Uriel jest wart tyle co kupa gnoju. Oszukał ciebie, twoje siostry jak i twoich rodzicieli. Wykorzystuje cały ród, aby położyć swoje żadne władzy łapska na jednym z potężniejszych artefaktów. Sam przekonasz się co to jest, ale najpierw przedstawię tobie dokładnie jak to było. Najpierw wykorzystał Rasmusa i Ewę. Wysłał ich do jaskini gdzie był ten artefakt. Okazali się za słabi i nie godni do jego dzierżenia za co spotkała ich kara. Historia o nekromantach to cholerne brednie. Wysłał cię tutaj, żebyś nie mógł się dowiedzieć co się stało z twoimi siostrami. - na dźwięk tego słowa ukłuło mnie w sercu.

Błagam, tylko nie one... - powtarzałem w myślach.

- Teraz chciał wykorzystać je, ale stanąłem im na drodze i wyjawiłem prawdę. Nie miały powodów aby mnie uwierzyć jednakże w ich oczach dostrzegłem błysk zrozumienia. Przekazałem też, że brat również się o tym dowie. Przeto jestem tutaj. Żadnego nekromanty nie było i nie będzie. To kolejna wyssana z palca historyjka Uriela. Znam parę zaklęć na przywołanie szkieletów, ale to wszystko. - uprzedził moje pytanie. - Obecnie twoje siostry bronią w jaskini dostępu do artefaktu. Wkrótce Uriel ogłosi, że twoje siostry przeszły na stronę nekromantów i wykorzysta całą potęgę rodu aby osiągnąć swój cel. Nie będzie liczył się z kosztami. Jeżeli mi wierzysz, idź już. Biegnij jak najprędzej. Masz szansę je ocalić. Powiem ci gdzie ona jest...

Chciałem mu nie wierzyć, ale historia wtedy miała dla mnie sens. Obudził we mnie, ponownie, wspomnienie o rodzicach i skierował gniew na Uriela. Do dziś słyszę imię tego człowieka, które odbija się jak echo w kanionie.

Korupcja...

Nie zważałem na otaczający mnie świat, nie zważałem na rosnący ból w nogach. Jak najprędzej chciałem się dostać do jaskini, w której były moje siostry zanim będzie za późno. Dotarłem na czas. Jeszcze żyły, ale zachowywały się dziwnie. Były blade, nic nie mówiły tylko skierowały głowy w stronę ściany, która nagle się rozwarła a z niej wyzionęło najprawdziwsze Zło. Ciężko opisać słowami jakie uczucia mię ogarnęły oraz co wokół mnie się działo... Przeszył mnie lodowaty chłód przenikający do najgłębszych zakamarków umysły i serca a całą jaskinię spowiła nieprzenikniona ciemność.

- Nareszcie - odezwał się przerażająco brzmiący, syczący głos, który zdawał się być głośniejszym niż grzmot błyskawicy. - Godzien dzierżenia Korupcji... długo na ciebie czekałem Marcusie. Zbyt długo byłem zamknięty w tym kamiennym więzieniu.

Co się dzieje? Nic z tego nie rozumiem... Wypuśćcie mnie! Ogarnia mnie ciemność... pochłania mnie...

- Nie lękaj się, Marcusie. Będę to robić inni padając do stóp na twój widok - zaniósł się demonicznym śmiechem. - Aby rytuał się dopełnił potrzebuję ofiary z krwi. Uriel dopiero jest drodze, więc muszę zadowolić się tym co mam - mówił to z nieukrywaną radością w głosie.

- Nie waż się ich tknąć! - zebrałem się i ryknąłem na całe gardło.

- Drogie panie. Pragniecie coś powiedzieć na pożegnanie? - zdałem sobie sprawę, że jest już za późno i one dokonały wyboru. Wtedy nie wiedziałem dlaczego.

- Pomścij nas - z ciemności dotarły do mnie głosy moich sióstr. Próbowałem krzyczeć, ale z ust wydobył się jedynie cichy jęk. Chwilę potem do uszu przedarł się dźwięk przebijanych ciał a ciemność zniknęła. Ujrzałem jak macki z zakończeniem paszczy smoka cofają się pozwalając upaść bezwładnie ciałom resztki mojej rodziny.

Korupcja miała swoją ofiarę i nowego właściciela, którego wplątała w swoje sidła. Ciemność zniknęła i cała esencja magiczna zamknęła się w krysztale wielkości ludzkiej pięści. Był bezdennie czarny, ale do dziś wydaje mnie się, że są w nim dwa małe promyki światła - nadzieja jaką dają mi dusze uwięzionych sióstr. To była największa ofiara jaką wobec mnie złożyły.

Pozostała ostatnia rzecz do zrobienia. Zabicie Uriela.

Nie musiałem długo na niego czekać. Byłem przygotowany. Szata przybrała czarny kolor podkreślając fakt posiadania artefaktu. Gniew wzbierał we mnie coraz większymi strumieniami. W ustach nie czułem niczego innego jak żółć. Esencja magiczna kryształu otoczyła mnie tworząc mroczną aurę. Zgasiłem pochodnię. Doskonale widziałem w ciemności.

W końcu, cel mojej zemsty wpadł do jaskini wraz z dziesięcioma najlepszymi magami rodu. Nie musieli mnie widzieć. Czuli ogromne pokłady energii. Ich problemem było to, że mnie nie widzieli. Ja ich doskonale. Nie dałem im szansy na reakcję. Uwolniłem tyle mocy magicznej z artefaktu ile się dało a aura wokół mnie przybrała kolor krwisto czerwony.

- Nadszedł czas zemsty - powiedziałem demonicznym głosem Korupcji, który w ścianach jaskini zabrzmiał głośniej niż grom.

Uriel zdołał tylko powiedzieć:

- O nie... - kiedy macka z ostrym jak topór zakończeniem wbiła się w ciało maga, na lewo od serca. Upadł, sparaliżowany, na ziemię. Jego zostawiłem na sam koniec.

Błyskawicznie przywołałem dwa, przypominające kształtem i wzrostem zgarbione drowy, stwory Korupcji, które zajęły się walką z trzema, innymi magami. Sam rzuciłem się z rykiem wściekłości na ustach na resztę, która zdjęta panicznym strachem nie wiedziała co robić poza próbą odwrotu. Moje oczy widziały tylko krew i nie pragnęły niczego więcej. Korupcja zanosił się co chwilę diabolicznym śmiechem i prosił o więcej. Samą radość sprawiało mu ten taniec śmierci. Niedługo potem sama głowa rodu została do dokończenia. Chwilą, kiedy wbiłem ostrze miecza w serce Uriela, rozkoszowałem najdłużej jak się dało. Jego ostatnie słowa brzmiały:

- Obyś zgnił w odmętach wiecznego ognia...

Minęło trochę czasu nim kompletnie otrząsnąłem się z letargu jaki wpadłem po tej masakrze. Leżałem pod starym drzewem. Padało. Właściwie strugi deszczu sprawiały wrażenie ściany. Czułem się jakby wyrwany z głębokiego snu chociaż pamiętałem co zaszło w jaskini. Bez szczegółów, jednak wiem, że nadal mam na rękach krew magów. Z wnętrza mojej głowy odezwała się Korupcja:

- Brawo. Jestem z ciebie dumny... twoja ofiara dla mnie była bogata. Sam Uriel, którego zgubił zapał aby mnie posiąźć zginął z twojej ręki. Ma dusza napawa się radością...

- Czym ty jesteś?

- I tak byś nie zrozumiał... a teraz odpocznę.

Jednakże przez następne dni wędrówki powoli poznawałem Korupcję oraz jego właściwości. Historia tego artefaktu sięgała wiele dziesiątek lat wstecz kiedy jeden z potężnych nekromantów złączył dusze sześciu wybitnych czarnoksiężników. W pojedynkę, żaden z nich, nie siał strachu i zniszczenia wśród ras, ale ich połączona moc magiczna dała potężny rezultat. Nie zbadałem jeszcze w pełni możliwości jakie daje artefakt, ale możliwym jest, iż ogranicza ich ilość jedynie moja wyobraźnia. Postanowiłem jednak, że będę korzystał z tej mocy najmniej jak się da. Skutki stracenia kontroli nad tą mocą mogły by być katastrofalne. Artefakt również wpływa źle bezpośrednio na mnie. Wyprał mnie z emocji, stałem się apatyczny, staram się unikać ludzi, nie mogę spać - w koszmarach ciągle widzę tych, których straciłem, siostry i rodziców.

Najkrócej ujmując całą rzecz, Korupcja jest drugą duszą w moim ciele i czeka tylko na moment, kiedy popełnię błąd a wtedy usunie mnie w kąt mojego umysłu...

Postanowiłem jednak mieć cel w życiu, zamiast bezsensownego wędrowania po świecie z monstrum wewnątrz siebie. Użyję artefaktu aby wyplenić Zło na świecie, znajdę źródło a na koniec... zniszczę siebie łącznie z Korupcją. I moja dusza zazna tak pożądanego ukojenia.

Wygląd: Mierzący jakieś 180cm i dosyć szczupły. Wiecznie chodzący w czarnych szatach z peleryną i kapturem, który bardzo rzadko ukazuje twarz właściciela z powodu oznaki działalności Korupcji - pewna część twarzy wokół prawego oka ma czarne znamię. Pod szatą nosi lekko zużyty srebrny pancerz.

Zalety:

+ zdeterminowany

+ trzeźwo myślący

+ wysoka samokontrola i siła woli

+ dobrze włada zaklęciami ofensywnymi (przykłady: kula ognia, mroźny podmuch, piorun)

+ podstawowe władanie krótkim mieczem i sztyletem

+ dobrze walczy z lekkim pancerzem

Wady:

- zainfekowany Korupcją

- słaby w alchemii (nie jest w stanie przygotować najprostszych mikstur)

- niedoświadczony w używaniu zaklęć defensywnych (tarcza, leczenie)

- braki w sztuce fechtunku

- stara się unikać zgrupowań ludzkich

- apatyczny

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No nie... Powiem cytując Uriela. Chcąc napisać ładną kartę dopuściłeś się najgorszego, czyli zrobiłeś tzw. błąd pakerski. Dodałeś sobie taką wadę, która jednocześnie jest zaletą. Historia nawet do pewnego momentu ciekawa i znośna, ale od momentu spotkania z nekromantą w jaskinii robi się strasznie naiwna. Samo powołanie się na Uriela i wmieszanie go w ten spisek nie było złe, ale to co stało się w jaskinii z artefaktem woła o pomstę do nieba. Sisotry miały ponoć strzec artefaktu, ale nie wiedzieć czemu pojawił się tajemniczy demon, którego nazwałeś Korupcja(już prędzej demonicę bym tak nazwał, ale nieszczęsne imię) i zabił je. Napisałeś coś, że dokonały wyboru, ale w zasadzie nie wiadomo jakiego, bo praktycznie poszły na śmierć. Gdyby połakomiły się na artefakt i znalazłbyś ich zwłoki, byłoby to bardziej przekonujące. Później bohater, który wczesniej był miernotą i nieudacznikiem okazuje się wybrańcem, który jest godzien dzierżyć ów potężny przedmiot. Strasznie oklepany i zupełnie mi niepodchodzący pomysł. Końcówka to wybitny pokaz przeładowania postaci. Uriel na twój widok wypowiada "O nie.." co nadaje sytuacji aspekt komiczny i wywołuje (chyba) mój niezamierzony wybuch śmiechu. Najpierw Główny Zły pada bez walki, do tego przywołujesz dwa drowopodobne stwory do pomocy, które walczę z trzema(!) magami, a sam rzucasz się na resztę. Z tego co przeczytałem to w pojedynkę udaje ci się ubić cały zamek potężnego rodowego lorda. Przepakowanym postaciom mówię stanowcze NIE, więc pracuj dalej nad kartą, która poprawi ten aspekt.

PS Znowu pojawiają się takie zalety jak zdeterminowany i trzeźwo myślący oraz wady - unikający zgrupowań ludzkich. Nie wiem jak mam to powiedzieć, żeby w końcu dotarło, ale w wadach i zaletach piszecie o umiejętnościach postaci, a nie o sposobie bycia. Co ciekawe "Korupcję" umieściłeś w wadach, mimo że daje ci ona nieograniczoną wręcz potęgę.

SR - Witaj SeRku :) Pamiętaj tylko, żeby hamowac swoje zapędy pakerskie jeśli nie chcesz wejść ze mną na wojenną ścieżkę :P

Proponuję tak. Najpierw zaakceptujemy jeszcze kilka kart, a potem mogę napisać post otwierający, będzie on wyłącznie dotyczył mojej postaci, ale informacje w nim zawarte powinny wam powiedzieć, co się mneij więcej wydarzyło i jaka jest obecna sytuacja.

EDIT: Naszła mnie myśl, jeszcze a propos karty Black Shadowa. My na starej sesji FSF całą drużyną nie potrafiliśmy sprostać jednemu magowi Raraicowi, a ty pokonałeś 11 najlepszych magów rodu, od tak jakbyś zboże kosił. Mam nadzieję, że inni widząc tą kartę nie będą wciąż przyznawali sobie takich zdolności. Radzę popatrzeć raz jeszcze na stare karty. Postacie były bardzo dobre, a nie graliśmy półbogami, naprawdę...

Edytowano przez FaceDancer
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Shadow ? popieram przedmówcę. Postać ta to przepak rodem twórczości Revotura i mojej. :lol: Jeśli już upierasz się aby przepchnąć swoją postać z jakimiś super-mega-wypasionymi-że-ja-cię-[beep!] atrybutami, to polecam zrobić z nich faktyczną wadę, która nawet jeśli ma jakąś tam pomocną funkcję, to ostatecznie najgorzej wychodzi na niej twoja postać.

Rady są więc takie:

- Zrób wiarygodniejszą historię.

- Zrób faktyczne wady.

- Jeśli już dajesz super-mega-wypasiony-że-ja-cię-[beep!] artefakt jako wadę, to wywal mu większość mocy, zrób z nim coś, żeby najbardziej poszkodowaną osobą przy stosowaniu była twoja postać, lub w ogóle sobie go daruj. Jeśli artefakt jest konieczny do fabuły twojej postaci, to już lepiej by było, gdyby wydobywał się z niego wkurzający, praktycznie bezużyteczny stworek z mega obroną, który myśli wyłącznie o sobie i twoją postać ma gdzieś, a jedynym co trzyma go przy tobie, to właśnie ten artefakt.

Face ? Rozkaz przyjęty sir! :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobra, w większości odniosę się tylko do posta SR - ten artefakt jest tylko i wyłącznie w historii gdzie po jego użyciu postać wyraźnie zaznacza, że będzie unikać jego używania. Poza tym, co może być większym poszkodowaniem niż to, że przestanie nad sobą władać i zapewne zginie. Nie napisałem, że artefakt jest NAJPOTĘŻNIEJSZY tylko jeden z potężniejszych a to jest różnica, tak samo jak z słowem prawie (robi wielką różnicę). Dwa, apropos zabicia tych magów - wyjaśnienie sytuacji: primo, Marcus był naprawdę w^$%^$%#, bo stracił resztę rodziny a obwinił o to Uriela; secundo, na samym początku Korupcja (trudno, nazwa może i lipna ;P) miał największą moc, którą podczas walki Marcus wyczerpał... i tercio - ten ród magów wcale taki potężny nie był. Nie był to jeden z bardziej znakomitych, ale taki "średni", ale mój błąd, że nie napisałem tego w historii...

Pomyślę nad tym i albo jeszcze się za to zabiorę aby jakoś to poprawić albo sobie daruję xP Na razie wena odeszła stąd... [damn, może celuję w za wysokie progi...]. I chyba mówiłem, że nie zamierzam odgrywać przepakowanej postaci (chociaż zapewne odpowiedź będzie, że jedno mówisz a drugie piszesz)? W tych czasach jak widać, samo słowo nie wystarczy :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

chociaż zapewne odpowiedź będzie, że jedno mówisz a drugie piszesz

A nie jest tak?

Już nam jeden SR starczy z zaletami przekopyrtniętymi na wady. Przyjrzyj się postaciom na starym FS. Cherlawy krasnolud, cherlawa elfka, cherlawy ork, przygłupi niziołek. Nie były to jakieś hiper-duper postacie. No bo jak tu grać skorumpowanym magiem (kiepskie imię dla żony) tak, żeby czerpać z tego przyjemność? Nawet jeśli ci magowie nie byli jacyś uber dobrzy, to i tak załatwić jedenastu chyba i nawet się nie spocić... Jak widać dalej jestem na nie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cherlawy krasnolud, cherlawa elfka, cherlawy ork, przygłupi niziołek.

Zaraz, zaraz... Może krasnolud był cherlawy, a niziołek przygłupi, ale mój ork do cherlaków nie należał :D Posiadał całkiem niezłe umiejętności akrobatyczne, choć to prawda, jak na orcze standardy, siłaczem nie był.

BlackShadow - Jedni mają problem z napisaniem czegoś sensownego, a inni mimo, że pisać dobrze potrafią to jednak coś u nich siedzi w głowie "a może będzie za słaby, to dodam jeszcze zaletę". Ty należysz do tej drugiej grupy, zresztą podobnie jak SR, który choć pisał poprawnie to wciąż próbował wbić na sesję postaciami przepakowanymi(słynny już arcylisz, czy osłabiony później nieumarlak - w sumie obaj byli nieumarłymi :) ) Teraz po dwóch nieudanych próbach masz już dość, bo myślisz, że się nie dostaniesz. Problem nie tkwi w tym jak piszesz, ale w tym, że ciągle mylisz założenia. Postać nie powinna być superherosem, ma być po prostu ciekawa, z interesującą historią, ale nie musi się wybijać jakimiś niezwykłymi umiejętnościami. Bardziej tutaj o charakter idzie. Moja karta została przyjęta nie dlatego, że była świetnie napisana, ale dlatego, że współgraczom spodobał się pomysł na postać.

Nawet jeśli ci magowie nie byli jacyś uber dobrzy, to i tak załatwić jedenastu chyba i nawet się nie spocić...

Mam dokładnie takie same wrażenie. Rozumiem, gdyby to była jakaś szkoła magii. Jednak zabicie naraz 11 magów to wyczyn, którego nie powstydziłby się sam Jon Irenicus u szczytu potęgi. Inna sprawa, gdyby jeszcze zabijani byliby po kolei, a nie w jednym momencie jak są zgrupowani...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oto moja karta:

Imiona: Jako kobieta używa imienia Verna, jako mężczyzna Virgard

Rasa: Zmiennokształtny, raz przybiera postać mężczyzny, innym razem kobiety.

Wygląd: Jako mężczyzna - Średniego wzrostu, krótkie czarne włosy, ciemnoszare oczy. Lekko kanciasta dolna szczęka, wysokie czoło, nos niewielki. Zwykle nosi luźną ciemnozieloną bluzę, buty z wysokimi cholewami, czarne lub szare spodnie wpuszczone w buty. Jako kobieta: Niezbyt wysoka, blond włosy, błękitne oczy. Ładna. Ubiera się podobnie do swojego męskiego alter-ego, oczywiście ciuchy mają bardziej damski krój. Przy pasie może nosić krótki miecz i sztylet. Zwykle jednak chowa je do torby, uprzednio owinąwszy szmatami.

Klasa: Zabójca

Wiek: Nieznany.

Historia:

Stałam w srebrzystej poświacie wpadającej przez okno. Księżyc był w pełni. Patrzyłam na leżącego na łóżku mężczyznę. Był kompletnie nagi. Jego prawa ręka zwisała z łóżka nieomal dotykając podłogi. Na jego piersi, w miejscu gdzie mostek ustępuje miejsca miękkim powłokom brzusznym widniał nieduży, lekko podłużny ciemny kształt. Pościel była w wielu miejscach upstrzona czerwonymi plamami. Spojrzałam na trzymany w ręku sztylet. Był cały uwalany krwią. Podeszłam jeszcze raz do łóżka i o brzeg prześcieradła starannie wytarłam broń. Udałam się na drugi koniec pokoju i podniosłam zwinięty kłębek ubrań. Powoli zaczęłam się ubierać. Nóż schowałam do specjalnej pochwy przymocowanej do uda. Był dobrze ukryty pod długą wieczorową suknią. Buty wzięłam w dłoń. Po cichu otworzyłam okno i rozejrzałam się czujnie. Nikogo nie było widać, więc zeskoczyłam z wysokości pierwszego piętra. Miękko wylądowałam na bruku ulicy, wzułam buty i spokojnym krokiem skierowałam się w kierunku karczmy w której wynajęłam pokój. Zadanie było wykonane. Nie przejmowałam się marną opinią jaką mógł wywołać tak późny powrót, bo jutro zniknę z miasta po uprzednim odebraniu odpowiedniej kwoty w pewnym miejscu. I nie wrócę już tu. No, chyba że jako ktoś inny... Ale wtedy na pewno nie powiążą mnie ze śmiercią kupca Harlinga w jego domu, w nieznanych okolicznościach...

***

- I wyobraź sobie, ja zabijam ludzi. Biorę nóż i podrzynam im gardła, o tak... No dobra, żartowałem, nie dąsaj się... Po co zabijam? Sam już nie wiem. Po części dla pieniędzy... Przyzwyczaiłem się że mam zawsze parę złotych monet w kieszeni. Uczciwa robota? Nieee, to nie dla mnie. Może i podjąłbym się takiej, ale ludzie by mi nie zaufali...Dlaczego mnie jeszcze nie złapali? Bo nie mogą tego zrobić, nigdy im się nie uda! Wystaw sobie, że... hep... że ja mogę zmieniać się w kobietę. Nie żartuję, nie rób takiej dziwnej miny! Nie mogę tego pokazać... hep. No bo nie! I na pewno nie dam ci się wychędożyć, oj nie... Lepiej wlej mi jeszcze.

Obudziło mnie zimno. I łupanie w głowie. Przypomniałem sobie ile wypiliśmy ze spotkanym na gościńcu krasnoludzkim kupcem. I wcale nie dziwił mnie ból głowy i uczucie, jakbym zamiast języka miał zelówkę. Mój kompan jeszcze spał. "To dobrze" - pomyślałem. Przypomniało mi się, co mu naopowiadałem. Zawsze pamiętam swoje słowa, nawet te wypowiedziane po kilku głębszych. Ach, czasem człowieka nachodzi ochota opowiedzieć komuś o sobie, pogadać, wyjawić swoje sekrety... Antałek wybornej śliwowicy świetnie na takie wynurzenia wpływa.

Krasnolud głośno chrapał w swoim śpiworze. Ognisko zdążyło przez noc wygasnąć. Wokół walały się ogryzki kości i sporo okruchów chleba. Jednym z nich pożywiała się właśnie sikorka. Przyglądałem się jej. Nagle któryś z koni, chyba mój, zarżał i przestraszył ptaszka. Rżenie wyrwało mnie z odrętwienia i przypomniało, że trzeba coś zrobić. Usiadłem i zacząłem grzebać w jukach leżących u wezgłowia mojego legowiska. Dogrzebałem się manierki pełnej bulgoczącego skarbu. Teraz dopiero poczułem, jak cały mój organizm woła: "PIĆ". Odkorkowałem, przechyliłem i piłem smaczną wodę. Polałem cały przód ubrania, ale piłem dalej aż poczułem miłe wypełnienie żołądka. Od razu napłynęły we mnie nowe siły. Wróciła też myśl o tym, co muszę zrobić. Dalej przeszukiwałem juki, aż natrafiłem na zawinięty w szmaty sztylet.

Powoli wyjąłem nóż, odwinąłem go z omotującej go materii. Złapałem za rękojeść - jak zawsze leżał idealnie. Wstałem i powoli okrążając resztki ogniska zbliżyłem się do chrapiącego krasnoluda. Był kupcem, tak więc nie miał na sobie żadnej zbroi. Tym lepiej. Ukucnąłem obok niego. Szybko pchnąłem w dołek poniżej krtani, celując sztychem noża w stronę trzewi. Wszedł aż po krzyżyk. Silnym szarpnięciem wyciągnąłem go ze stygnącego ciała ofiary. Kupiec nawet nie krzyknął. Szybka i bezbolesna śmierć, sam chciałbym tak zginąć. A on niestety musiał umrzeć, zbyt wiele mu opowiedziałem. Nie miałem pojęcia ile z tego wbiło się w jego pijany umysł tak głęboko, aby zostać tam na długo, ale nie mogłem ryzykować. Tym bardziej, że nawet nie dowiedziałem się kim jest, tak ogarnięty byłem żądzą wygadania się komuś.

Wstałem szybko i nie oglądając się w stronę swojej nowej ofiary przytroczyłem juki do siodła, wskoczyłem na grzbiet konia i odjechałem na zachód, w stronę gościńca.

***

Zmierzchało już, więc udałem się do karczmy, aby wynająć pokój. Upatrzyłem sobie taką jedną, "U Ślepego Argila". Znajdowała się w pobliżu północnej bramy, przy której, w miejskiej stajni zostawiłem mojego poczciwego Siwka. Okazało się, że szyld kłamie, bowiem karczmarz był ślepy jedynie na jedno oko, które przesłaniała mu czarna przepaska. Rzuciłem mu na ladę srebrną monetę. W zamian dostałem klucz. Za dalszego srebrnika zaopatrzyłem się w kolację i dzban piwa. Postanowiłem zjeść na górze, w pokoju, bo bezpośrednio przed przemianą nie lubię towarzystwa innych istot.

Gdy zaczęło się ściemniać rozebrałem się do naga, starannie złożyłem ubrania i schowałem do torby. Z tej samej torby wyjąłem inne zawiniątko i położyłem na krześle blisko łóżka. Obok ułożyłem sztylet i miecz. Szybko wsunąłem się pod miękką, puchową pierzynę. "Czas zacząć przemianę" pomyślałem, po czym zapadłem w sen.

"Gonią mnie... Chcą mnie złapać, muszę uciekać... Widzę krew, morze krwi... Ja jestem w samym środku... To ja... To ja zabiłem... zabiłam... Ich wszystkich. Ci ludzie tak dziwnie się na mnie patrzą... Muszę ich wszystkich pozabijać. Mord! Dlaczego jestem sama? sam? Dlaczego...? Skąd biorą się takie potwory...?

Gonią mnie... Doganiają... NIE!!!!!!"

Zerwałam się z łóżka i zaczęłam rozglądać po pokoju. Byłam sama. Przez uchylone okno do pokoju wlewał się chłód przedświtu. Moje ciało szybko pokryło się gęsią skórką. Wślizgnęłam się pod ciepłą pierzynę. Przemiana znów się dokonała. Jak już wiele razy wcześniej. Starczyło pomyśleć o niej zaraz przed zapadnięciem w sen... Tylko dlaczego zawsze towarzyszą jej koszmary? Czy to echa z poprzedniego życia, którego nie pamiętam? Lub nie chcę pamiętać? Ach, jak chciałabym kiedyś spotkać istoty podobne do mnie. Może wtedy rozjaśniłaby się tajemnica mojej przeszłości...

Zaczęło świtać. Wstałam z łóżka. Z krzesła wzięłam ciuchy i ubrałam się. Miecz i sztylet z powrotem ukryłam w torbie. Krytycznym okiem spojrzałam na ubranie. Było już dosyć mocno zniszczone i wyblakłe. Trzeba iść na zakupy - pomyślałam. Dziwne, jak bardzo zmienia się moja psychika wraz z przemianą. Jako mężczyzna nigdy nie zwracam uwagi na takie rzeczy...

Opuściłam karczmę. Barman trochę dziwnie przyglądał się mi tym swoim jedynym okiem, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy. W stajniach na szczęście spokojnie dostanę z powrotem mojego konia, tam tylko zwracają uwagę na to, żeby otrzymać drugą część umówionej kwoty i specjalny blaszany znaczek z numerkiem boksu. Poszłam na targ.

***

Pchnąłem drzwi do sklepu zielarskiego. Zaskrzypiały przenikliwie, po czym w moje nozdrza buchnął zmieszany zapach wszystkich chyba ziół królestwa. Za ladą stał wysoki mężczyzna ubrany w biały kitel. Spojrzał na mnie trochę zmieszanym i zagubionym wzrokiem, po czym na jego twarzy zagościł szeroki, promienny uśmiech.

- Na wszystkich bogów Podziemia! Virgard! Dawno do nas nie wpadałeś. Co sprawiło że przypomniałeś sobie o starym kumplu? - wyszedł zza kontuaru i wyciągnął dłoń na powitanie. Uścisnąłem ją i odparłem:

- Sam wiesz, że moja robota wymaga ciągłego podróżowania. Udało mi się złapać dobrą fuchę na południu, w Kindris. Ochraniałem tam jednego bogatego kupca, który podpadł jakimś zbirom. Jak tam zdrowie pięknej Diany? Jak dzieci?

Rozmawiałem z Argoltem do późnego wieczora. Zanim zamknął sklep robiliśmy przerwy tylko wtedy, gdy pojawiał się jakiś klient. Na szczęście tego dnia nie było dużego ruchu. Potem, już w domu, rozmawialiśmy grzejąc nogi przy kominku i popijając przednie południowe wino. Wręczyłem drobne podarki żonie Argolta i trójce jego dzieciaków. Oczywiście, jak zwykle podczas moich wizyt w Orgo nocowałem w gościnnym pokoju na piętrze.

Było już grubo po północy. Siedziałem przy stole w moim pokoju i wpatrywałem się w leżącą na blacie kartkę. Widniał na niej ten list napisany moim zamaszystym, lekko pochylonym pismem.

Drogi Argolcie!

"Jesteś jedyną osobą, którą mogę określić mianem mojego przyjaciela. Jednak podczas wielu naszych pozornie szczerych rozmów wiele razy Cię okłamywałem. Kłamstwa były raczej rzadkie, ale dotyczyły chyba istotnych kwestii. Po pierwsze zataiłem przed Tobą, iż nie do końca jestem człowiekiem. Poza tym okłamywałem cię mówiąc, że zajmuję się ochroną bogatych kupców. Prawda jest taka, że ja ich zabijam. Nie wiem, czy to będzie dla Ciebie pocieszenie, ale przyjmuję zlecenia tylko na skończonych łajdaków, którzy nie są godni by chodzić po tym świecie. Mam swój kodeks, kodeks moralny pieprzonego płatnego zabójcy..."

Przebiegłem słowa napisane czarnym atramentem chyba ze sto razy. Nie dopisałem jednak na końcu: "Żegnaj." Zmiąłem niedokończony list i wrzuciłem do kominka. Patrzyłem, jak oczyszczający płomień skręca i trawi pierwsze w pełni szczere słowa, jakie miałem przekazać mojemu jedynemu przyjacielowi...

Wady i zalety: Moja postać dobrze walczy mieczem (nosi ze sobą lekki mieczyk, żeby pasował i kobiecie i facetowi), oczywiście umie się też dobrze posługiwać sztyletem i wszelkimi nożami. Gdy trzeba, potrafi nawet nimi celnie rzucić na małą odległość. Beznadziejnie strzela z łuku i kuszy, nie zna się też, rzecz jasna na czarach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, czas się wypowiedzieć na temat nowej karty.

Większych błędów nie dostrzegłem. Historię czyta się szybko i bez bólu zębów. Pomysł na grę zmiennokształtnym jest interesujący, chociaż zamysł odgrywania tej postaci jest dla mnie tajemnicą, bo jeszcze nikt nie podjął się takiego wyzwania. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Gryzie mnie tylko jedna sprawa, a mianowicie nieszczęsne wady i zalety. W przeciwieństwie do poprzedników twoja postać jest chyba za bardzo osłabiona. W zasadzie posiada tylko jedną umiejętność - władania krótkim ostrzem. Do tego dochodzi zdolność rasowa - przemiana. Z tego co mi się wydaję to płatny zabójca powinien mieć trochę więcej zalet niż wprawne władanie jednym rodzajem broni. Chyba, że jest to jakaś płotka wśród zabójców. Mówisz, że zabijasz wyłącznie łajdaków, ale tacy przeważnie mają liczną ochronę. Tak więc twoja postać powinna przynajmniej umieć dobrze się skradać, operować truciznami, czy innymi strzałkami/ewentualnie małą kuszą(takie jednoręczne wersje mini, którymi w FR posługują się drowy).

Tak czy inaczej jestem na TAK. W końcu nie mogę wymagać od gracza, żeby przypakował postać, bo takiego przypadku chyba w historii FS nie było...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż więcej powiedzieć? Nic. Postać ciekawa i godna tego, aby dać jej szansę wykazania się. W związku z tym, daruję drugie TAK, którego potrzeba do wprowadzenia jej.

Jedna tylko rzecz została do dodania. Warto by było dodać jeszcze jakąś zaletę, bo jeśli się nie mylę, to chyba nawet w Thief postać miała więcej w swoim arsenale umiejętności.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ave!

Na poczatek jedno pytanie: moge grac dalej swoja postacia z poprzedniej sesji? Powod jest czysto sentymentalny - lubie ta postac. Jezeli jednak nie wyrazicie zgody - przygotuje po prostu nowa karte postaci.

Kwestia Black Shadowa - o ile pamietam Paul przy okazji wprowadzania sugestii do karty SRa (chyba Demilisz wtedy to byl) powiedzial cos w ten desen - nie chodzi o to, ze postac sie bedzie powstrzymywac przed uzywaniem swej mocy, tylko o sam fakt jej posiadania: hipotetyczna sytuacja - druzynka jest otoczona przez bande elitarnych straznikow - ciezka przeprawa dla wszystkich, sporo kombinowania, ale ktos sobie mysli nagle "to jest najodpowiedniejsza chwila by uzyc mocy" i wybija wszystkich przeciwnikow "pierdnieciem potegi" - usprawiedliwione uzycie? nie bardzo. Na sesji z tego co wiem sytuacje znajdowania sie w tego typu parapatach byly dosc nagminne (ostatnim razem Raraic zawalil druzynie na glowy cala wieze, choc to akurat byla iluzja ktora miala nas zajac gdy po schodach biegli elitarni straznicy). Sile Twojej postaci oceniam na jakies 0,2 Dougana, a moim zdaniem to zdecydowanie zbyt duzo.

Osobiscie uwazam, ze jezeli chcesz koniecznie pozostac przy tej Korupcji, to powinienes ustawic wyrazna, dotkliwa i na 100% pobierana oplate za jej stosowanie - np. pewna utrata przytomnosci (klimat sesji ma jeden haczyk - jezeli przestajesz byc przydatny to liczenie, ze ktos Cie uratuje, to jedynie nadmierny optymizm), ciezkie obrazenia, postepujaca deformacja ciala (dodatkowe oczy itp. - niesamowicie trudne do ukrycia objawy, ze cos jest nie tak) - AFAIR to cos takiego zrobil SR przy okazji korekt wprowadzanych do swej bodaj trzeciej karty postaci.

Styl pisania masz calkiem dobry, wykrylem kilka bledow (powtorzenia, niescisle uzywanie slow itp.) - nic powaznego, latwe do poprawienia przy poddawaniu karty korekcie.

Co do potegi tych magow - Raraic, ktory de facto lal nas jak chcial o ile pamietam byl uczniem (z drugiej strony byl uczniem szefa Gildii Magow, tym niemniej...).

Przyjrzyj się postaciom na starym FS. Cherlawy krasnolud, cherlawa elfka, cherlawy ork, przygłupi niziołek.

no i jeszcze byl DZ5SJP

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Black Shadow - Nie. Z powodów uprzednio już wymienionych. I niesmaczy mnie twoja postawa. Krytyczne wypowiedzi powinny mobilizować do pracy nad sobą, ale jeśli się tak łatwo poddajesz to mówi samo za siebie. Zauważ też, że wszyscy mają pretensje nie tyle do twojego stylu pisarskiego, co do przepakowania postaci. Osobiście jeszcze raził mnie spadek fabuły gdzieś tak po tym nekromancie z jaskini, bo zrobiło się wtedy nielogicznie i naiwnie.

Cóż więcej powiedzieć? Nic. Postać ciekawa i godna tego, aby dać jej szansę wykazania się. W związku z tym, daruję drugie TAK, którego potrzeba do wprowadzenia jej.

Do wprowadzenia karty na sesję potrzeba trzech głosów na tak. Ja udzielam swojego tak, bo karta jest w sumie niezła. To daje w sumie trzy głosy.

Od siebie dodam, że wymyśliłem klasę swojej postaci (w sumie dopiero dzisiaj doprecyzowałem charakter, ustaliłem "klasę" i wszystko co się z tym wiąże) i już niedługo powinna zacząć powstawać historia, a skoro mam trochę wolnego to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zabrać się za kartę.

Na poczatek jedno pytanie: moge grac dalej swoja postacia z poprzedniej sesji? Powod jest czysto sentymentalny - lubie ta postac. Jezeli jednak nie wyrazicie zgody - przygotuje po prostu nowa karte postaci.

O ile dobrze pamiętam to padło stwierdzenie, któremu nikt nie stanął naprzeciw, że można przenosić swoje postacie z poprzedniej przygody do właśnie się rodzącej. I możesz głosować za przyjmowaniem lub odrzucaniem kart postaci. Od siebie dodam, że dla mnie to lepiej, bo mógłbyś przypadkiem wpaść na równie wspaniały pomysł na nową postać, co ja i miałbym niewesoło.

Styl pisania masz calkiem dobry, wykrylem kilka bledow (powtorzenia, niescisle uzywanie slow itp.) - nic powaznego, latwe do poprawienia przy poddawaniu karty korekcie.

Ja dostrzegłem parę błędów ortograficznych. Chyba tak to się nazywa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaraz, zaraz... Może krasnolud był cherlawy, a niziołek przygłupi, ale mój ork do cherlaków nie należał biggrin.gif Posiadał całkiem niezłe umiejętności akrobatyczne, choć to prawda, jak na orcze standardy, siłaczem nie był.

Oczywiście trochę hiperbolizuję, ale właśnie chodziło mi o to "jak na orcze standardy".

no i jeszcze byl DZ5SJP

Ano był. Nie wymieniłem go, bo był raczej anty przykładem na zwyczajność całej drużyny.

Mówisz, że zabijasz wyłącznie łajdaków, ale tacy przeważnie mają liczną ochronę. Tak więc twoja postać powinna przynajmniej umieć dobrze się skradać, operować truciznami, czy innymi strzałkami/ewentualnie małą kuszą(takie jednoręczne wersje mini, którymi w FR posługują się drowy).

No, postać jest dość inteligentna i stosuje całkiem dobre fortele, vide ten kupiec z pierwszej opowiastki. W alkierzu raczej ochrony nie ma ;) Ale zastanowiłem się i dodam jeszcze skradanie. No i oczywiście sporą inteligencję, tak aby umieć przechytrzyć panów łotrów.

A do wad trzeba dodać, że przemian nie można dokonywać zbyt często. Powodowane jet to tym, że Verna/Virgard ma podczas niej koszmary, tak więc nigdy jej/jemu do przemiany się zbytnio nie spieszy.

Pomysł na grę zmiennokształtnym jest interesujący, chociaż zamysł odgrywania tej postaci jest dla mnie tajemnicą

To nic skomplikowanego. Odgrywanie takie samo jak każde inne, tylko postać może czasem zmienić płeć. A to może spowodować lekką konfuzję w drużynie ;)

Sile Twojej postaci oceniam na jakies 0,2 Dougana, a moim zdaniem to zdecydowanie zbyt duzo.

Heh. 0,2 wszechpotęgi to cały czas dość spora potęga.

No i dzięki że mnie tak szybko przepchnęliście, nie spodziewałem się po przygodach moich poprzedników. Postaram się nie przyjąć na was zlecenia ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początek małe słówko do Holy'ego - wiem, że tak zabrzmiało z mojego postu (zresztą, ślepy nie jestem, widzę co napisałem ;P) jakbym dał sobie siana, ale gdyby było tak jak mówisz, to czy dostałbym się na twoją sesję gdzie też kartę poprawiałem aż w końcu efekt pozytywny został osiągnięty? ;D Chyba nie. Pomyślałem nad swoją postacią i ostatecznie pomysł z Korupcją jako mocą bohatera całkowicie upadł. Zastanawiam się tylko czy drogą jaką obrał sobie bohater może podążać w tej sesji? ;-) Co do jeszcze fabuły - nie jestem drugim Spielbergiem niestety xP ani żadnym innym reżyserem.

To jazda:

Imię: Marcus Drake

Rasa: Człowiek

Wiek: około 30 lat

Klasa: Mag bitewny

Historia:

Wedle słów moich rodziców, kiedy jeszcze żyli, przyszedłem na świat w paskudną noc. Lało a niebo co rusz przecinały błyskawice a grzmoty roznosiły niesamowity huk po okolicy. Urodziłem się w siedzibie pewnego rodu magów, kilkadziesiąt mil stąd. Byłem jednym z trójki rodzeństwa. Miałem jeszcze dwie siostry. Ojciec Rasmus i matka Ewa, oboje magowie, nie wybijali się ponad przeciętność w swoich umiejętnościach. Zaletą było, że posiadali ich wiele. Tradycją było w rodzie Drake'ów aby zanieść nowych członków rodu do czarodziejki, która patrzała w głąb naszych dalszych losów. Jednakże nastał ponury moment gdy zajrzała wgłąb mnie. W pokoju zapanował chłód.

- Ten chłopiec ma szansę być potężnym magiem, ale... - zaczęła powoli.

- Ale co? - zapytała matka, która najmocniej czuła, że coś się święci.

- ... ale, może stać się zgubą dla rodu. - zakończyła.

Rodzice zamilkli i spojrzeli na mnie. W obliczu tak niepewnej i złowieszczej przepowiedni powinni mnie zabić, ale miłość jaką do mnie dażyli nie pozwoliła im na to. Dowiedziałem się o tym wiele lat później, ale i tak serce scisnęło mnie w żalu. Prorocze słowa nigdy nie dotarły do uszu głowy rodu. Gdyby tak się stało nie było mnie tu teraz a Drake'owie nadal by istnieli.

Następne lata spędzałem na intensywnych treningach, teoretycznych wykładach i doskonalenia się oraz przede wszystkim - powiększaniu swojej mocy magicznej. Dobrze szło mi w nauce zaklęć ofensywnych jak kula ognia albo błyskawica oraz walce bronią białą, natomiast kompletnie nie radziłem sobie z alchemią oraz magią defensywną. W tym prym wiodły dwie moje siostry. Nie byłem smutny z tego powodu. Cieszyłem się ich sukcesami a one wspierały mnie w moich porażkach. Wzajemnie stanowiliśmy dla siebie oparcie, które okazało się nie ocenione gdy pewnego mroźnego ranka przybyła wiadomość.

Mieliśmy wtedy po 19 lat a rodzice zostali wysłani przez głowę rodu, niejakiego Uriela, na pewną misję, której szczegółów nam nie zdradzili. Znajdowaliśmy się w jednej z sal treningowych kiedy wszedł Uriel a za nim posłaniec. Na ich twarzach widać było troskę i smutek.

- Moje dzieci. - zaczął. - Mam dla was smutną wiadomość.

Pierwszy pojąłem jaka będzie dalsza część. Rodzice nie żyli.

- Nie... - jęknąłem. Wzbierała we mnie coraz większa rozpacz.

- Wasi rodzice... polegli bohaterską śmiercią w walce z nekromantami. - rzekł Uriel z bólem na twarzy. Widać było, że równie mocno przeżywał tą stratę. Nie przeżyliśmy żadnego załamania, ale dalej wykonywaliśmy swoje obowiązki jako magowie oraz trenowaliśmy, żeby pewnego dnia pomścić śmierć rodziców. Teraz gdy o tym myślę wzbiera we mnie bezsilny i pusty gniew. Uriel nas oszukał. Nie tylko w sprawie naszych rodziców.

Nasze życie toczyło się dalej. Ból w sercu po stracie pozostał, ale gniew postanowiłem przekuć w jeszcze większe zangażowanie w trening i doskonalenie swojej mocy magicznej oraz ciągłej praktyki. Czekałem na moment, w którym Uriel da mnie się sprawdzić, poddać próbie, aby stać pełnoprawnym magiem. Byłem pełen zapału i chęci, ale wyczekiwany moment nie nadchodził.

Pół roku później, podczas mroźnej zimy, zostałem wezwany do głowy rodu. Cieszyłem się prawie jak dziecko mając możliwość wykazania się oraz udowodnienia swojej przydatności dla rodu. Radość przeszła niewzykle szybko. Mag mówił strasznie ogólnikowo. To biadolenie kiedy owija się w bawełnę i nie chce się postawić sprawy jasno. Wyrażał się w górnolotnych słowach jakim to ważnym wychowankiem rodu jestem i jaka świetlana przyszłość mnie czeka, aż w końcu wśród tego steku nieinteresujących mnie wychwyciłem to jedno - "zadanie".

- Co mam zrobić? - wypaliłem momentalnie.

- Widzę, że wy młodzi jesteście pełni zapału aż się innym udziela - zaśmiał się mag. - Dobrze, spokojnie. Nie powinno sprawić ci to problemu. Widzisz, od pewnego czasu poszukuję pewnego artefaktu z polecenia głowy Gildii Magów. Jest on niezwykle potężny i w rękach nieodpowiednich osób stanowiłby śmiertelne zagrożenie. Każdy kto go znajdzie ma natychmiast powiadomić gildię i czekać na ich przybycie. - słuchałem dalej czekając aż wyjawi moją rolę - Wyczułem artefakt niedawno. Mam całkowitą pewność, że znajduje się w jednej z trzech okolicznych jaskiń. Już wysłałem twoje siostry. Ty, sprawdzisz ostatnią. Jeżeli będzie tam artefakt wrócisz tutaj i mnie o tym powiadomisz a ja zajmę się resztą. Jednak uważaj. Niezgłębione są tajemnice tego przedmiotu. - zakończył.

- Nie zawiodę. Będę uważał - rzekłem pełen entuzjazmu wychodząc. Byłem jeszcze młody, mimo dwudziestu wiosen na karku oraz porywczy i niewiele w życiu widziałem.

Nastała gwieździsta noc kiedy dotarłem na miejsce. Jaskinia nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale gdy tylko weszło się głębiej jej atmosfera uderzała wszystkie możliwe zmysły. Czułem, że tutaj jest to czego szukała Gildia Magów. Chciałem się wycofać, ale nogi odmówiły posłuszeństwa a jakiś głos w moim umyśle nawoływał mnie abym wszedł głębiej... Straciłem kontrolę nad swoim ciałem, które poruszało się wgłąb jaskinii ciemnej niczym bezdenna czeluść, a stałem się jedynie biernym obserwatorem dalszych wydarzeń. W pewnej chwili znaleźliśmy się nad przepaścią. Głęboko z jej trzewi dobiegł demoniczny głos:

- Nareszcie.

Po czym przed moimi oczami, nad urwiskiem ukazał się kryształ. Wokół niego poruszała się niezwykła esencja magiczna. Wydawała się żywa - zachowywała się jak ożywiony organizm. Nie dano było mnie długo napatrzeć się na to zjawisko. Coś odbiło się od kryształu. Światło, ale nie pochodni... W jednej chwili odzyskałem kontrolę nad sobą i szybko się odwróciłem. Ujrzałem Uriela.

- Wybacz mistrzu... chciałem iść, ale to coś... - próbowałem mówić, ale słowa grzęzły mi w gardle.

- A więc w końcu go odnalazłem - odparł marzycielskim tonem kompletnie nie zwracając na mnie uwagi tylko przypatrując się kryształowi.

- Mistrzu... - rzekłem po chwili łapiąc oddech - To coś jest zbyt potężne, nawet jak na Gildię Magów.

- Nadajesz się do nich - odpowiedział kierując wzrok na mnie. Uśmiech zagościł na jego twarzy. - Myślisz tak samo jak ci pewni swoich racji głupcy z Gildii. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo przyda nam się ten artefakt... Wyplenimy nekromancję z tych ziem, nasz ród będzie najznakomitszy a mnie zapewni życie wieczne...

- Uriel! Nie masz pojęcia co mówisz! - krzyknąłem. Próbowałem wyrwać go z objęć zła jakie czułem.

- Twoja rodzina też tak mówiła, ale to było zanim odnalazłem ten artefakt. Teraz wiem, że moje słowa będę zrealizowane. Głupcy, ponownie jak teraz ty, stanęli mi na drodze. Nie żałuję tego. Byli beznadziejnymi magami.

Jakaś część podświadomości szeptała, że to nie ma sensu i należy uciekać jak najdalej. Inna, że pragnę tej mocy tak samo jak Uriel a nawet bardziej wezbrana jeszcze gniewem po jego słowach o moich rodzicach. Jednak w głębi duszy odtrąciłem tą moc. Wolałem być słabym sługą dobra niż potężnym poplecznikiem zła. Spojrzałem w stronę kryształu robiąc kilka kroków do tyłu.

- Odtrącam cię. Nie pragnę twojej mocy.

Wtem uformowany promień esencji artefaktu skierował się w moją stronę. Nie wiem czemu nie zabrał się od razu za Uriela, ale za nic nie pragnąłem aby mnie dostał. Wtedy pierwszy wykonanie zaklęcia tarczy zakończyło się sukcesem. Esencja odbiła się od niej i z - jak wtedy mi się wydawało - groźnym sykiem cofnęła się jednak zaatakowała ponownie ze zdwojoną siłą. Tarcza dosłownie pękła a promień wbił się w moje ciało.

Najpierw była przeraźliwa ciemność, potem pojawiły się liczne obrazy przebiegające chaotycznie niczym nieskładne myśli. Przedstawiały śmierć, pożogę, zagładę... nic tylko nieskończone cierpienie. Jak przez mgłę, przebił się szaleńczy krzyk Uriela:

- NIE! ARTEFAKT NALEŻY DO MNIE!

Obudziłem się poza jaskinią, rankiem ujrzawszy nad sobą zatroskane twarze moich sióstr. Reszty wydarzeń mogłem się tylko domyślać. Możliwe, że Uriel rzucił się na mnie jednocześnie przerywając połączenie między mną a artefaktem jakim był promień esencji. Ledwie przytomny wydostałem się na zewnątrz kiedy w wyniku pewnej reakcji, jakiej nie jestem w stanie określić słowami, nastąpił potężny wstrząs i wejście oraz spora część jaskini uległa zawaleniu. Liczę na to, że pogrzebała Uriela wraz z tym kryształem.

Minęło parę dni nim całkowicie, fizycznie wyzdrowiałem. Jednak pod względem psychicznym, nastąpiła we mnie głęboka zmiana. Czułem w sobie resztki tej esencji magicznej co napawało mnie obrzydzeniem do samego siebie. Stałem się zimny, apatyczny. To zło jakie wtedy spotkałem wyssało ze mnie całą radość życia. Zdrada Uriela zraziła mnie też na spory czas do magów i wpłynęła na decyzję o odejściu. Słabym pocieszeniem było to, że przepowiednia jednak się nie sprawdziła.

Pożegnałem się jedynie z siostrami. Nie trwało to długo, ale udzieliłem im kilku rad oraz kazałem zostać w rodzie aby trenowały dalej. Mnie tutaj nic nie trzymało.

Ruszyłem w świat nie stawiając sobie żadnego wyższego celu. Jedyne czego pragnę to spędzić normalnie resztę życia jakie mi pozostało a podejrzewam, że jakiś uszczerbek na zdrowiu wydarzenie w jaskini pozostawiło, zapomnieć i wyrzucić z siebie myśli o tym co było oraz iść dalej w świat, przed siebie.

Wygląd: Mierzący jakieś 180cm i dosyć szczupły. Ubrany w typowe magiczne szaty z peleryną i kapturem w kolorze niebiesko-białym. Pod szatą nosi lekko zużyty srebrny pancerz.

Zalety:

+ wysoka samokontrola

+ opanowie ((czyli, żeby było zrozumiałe - mam na myśli to, że przemyśla sprawę 5 razy zanim zrobi coś i nigdy nie idzie na "hura" czyli jest rozważny))

+ dobrze włada zaklęciami ofensywnymi (przykłady: kula ognia, mroźny podmuch, piorun)

+ podstawowe władanie krótkim mieczem i sztyletem

+ dobrze walczy z lekkim pancerzem

Wady:

- słaby w alchemii (nie jest w stanie przygotować najprostszych mikstur)

- niedoświadczony w używaniu zaklęć defensywnych (tarcza, leczenie)

- apatyczny

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Black --> No, dobra. Szkoda, że nie pisałeś tak od początku, tylko musiałeś zrobić poprawki. Historia wydaje się w porządku. Jeden element, który budzi moją wątpliwość to śmierć rodziców twojej postaci. Uriel powiedział tylko, że stanęli mu na drodze. Wcześniej nie znalazł tego artefaktu, więc nie wiem jak mieliby to zrobić, chociaż tu da się to racjonalnie wyjaśnić i wychodzisz obronną ręką. Karta może nie jest najwyższych lotów, ale wydaje mi się, że nalezy ci się szansa. Także za to, że jednak cały czas uparcie poprawiałeś kartę. Chociaż mimo mojego ciągłego narzekania wciąż jak opętany wpisujesz do zalet samokontrolę i opanowanie(nie wiem czy przypadkiem nie jest to to samo), a do wad apatyczność. Akurat to opisałeś w historii, więc umieszczanie tego w zdolnościach jest moim zdaniem niepotrzebnym błędem i doprowadzaniem mnie do białej gorączki :P

Jestem na TAK.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Imię: Nieznane.

Rasa: Człowiek.

Wygląd: Średniego wzrostu. Krótkie kasztanowe włosy. Długa broda tego samego koloru, która sięga do pasa. Bursztynowe oczy. Biała szata z kapturem. Kostur w dłoni. Pas na zioła na brzuchu. Torba podróżna u boku.

Klasa: Mówca Umarłych.

Wiek: Nieznany.

Historia:

Grzebię tych, których nie ma kto pochować. Palę, jeśli jest ich zbyt wielu. Pomagam duchom zmarłych odnaleźć ukojenie, gdy tego potrzebują. Nie wiem, co jest po śmierci, ale każdy ma prawo przekroczyć granicę między światem żywych i światem umarłych. W końcu wszyscy podlegamy temu samemu prawu. Nawet poganin. Nawet nasz najgorszy wróg. Nie interesuje mnie polityka, ani poglądy. Zmarli są poza takimi doczesnymi sprawami. Nie jestem kapłanem. Nie jestem nekromantą. Nie jestem nawet wierzącym. Jestem pasterzem duchów, możesz mnie nazywać Mówcą Umarłych. Zajmuję się rozmową ze zmarłymi. Zdarza się, że jakaś nierozwiązana sprawa albo zbrodnia trzyma ducha na pograniczu świata żywych i świata umarłych. To miejsce nazwałem planem cieni. Mogę do niego wkraczać, psychicznie i fizycznie, co pozwala mi rozmawiać z uwięzionymi tam pozostałościami psychicznymi, które nawiedzają świat żyjących. Duchami. Najczęściej żądają one zemsty. Czasem po prostu nie chcą odejść na drugą stronę, z różnych względów, wtedy muszę je unicestwić. Plan cieni jest wykrzywioną wersja realnego świata. Jednak obecność na planie cieni wiąże się z pewnymi trudnościami. Nie mogę używać przedmiotów materialnych, nie przenikam przez ściany, nie widzę ani nie słyszę ludzi. Czasem otoczenie zmienia się w taki sposób, że nieznacznie tylko przypomina świat rzeczywisty; przedmioty wyginają się, kolumny idą do góry, a balkony znajdują się na poziomie ziemi. Wędrują po nim różne istoty, na ogół są to drapieżcy, którzy żywią się wszystkim, co znajduje się na planie cieni. Na planie cieni moja forma ulega zmianie, moje dłoni wydłużają się i przybierają kształt szponów, którymi można walczyć. Sama moja obecność w tej rzeczywistości pochłania moje siły witalne, więc nie mogę przebywać tam zbyt długo. Jest jeszcze wiele rzeczy, których nie potrafię opisać ani wyjaśnić słowami. Wielu na pewno do tej nie odkryłem. Dlaczego to robię? Bo ktoś musi. Bo tak trzeba. Bo sprawiedliwość tego wymaga. Bo żywi mają dosyć problemów, żeby jeszcze zajmować się tymi, którzy zatrzymali się na pograniczu życia i śmierci. A teraz wybacz, ale jeśli ktoś nie zajmie się zwłokami, to ciała zaczną gnić, zlecą się padlinożercy, a wiatr rozniesie choroby, które spowodują jeszcze większe spustoszenie wśród tych, którym udało się przeżyć.

Zalety:

+ Zna się na ziołach.

+ Zna się na alchemii.

+ Potrafi się przenosić na plan cienia.

+ Potrafi podróżować po planie cienia.

+ Może rozmawiać ze zmarłymi (tylko na planie cienia).

+ Może walczyć ze stworami zamieszkującymi plan cienia (tylko na planie cienia).

+ Przemieszczanie się na planie cienia powoduje przemieszczanie się także na planie materialnym (i na odwrót), czyli kiedy już do powróci do rzeczywistości, to będzie w innym miejscu niż zaczynał wchodzenie do planu cienia.

+ Zna parę czarów defensywnych.

+ Potrafi czytać pismo (czyt. nie jest analfabetą).

+ Potrafi czytać pismo runiczne. (np. zwoje, inskrypcje magów itp.)

Wady:

- Niezbyt silny.

- Niezbyt zręczny.

- Nie zna się na walce większością typów broni.

- Nie zna się na magii ofensywnej.

- Przebywanie na planie cienia go wyczerpuje.

- Nie zna się na strzelaniu.

- Nie zna się na skradaniu.

- Nie zna się na otwieraniu zamków.

- Nie zna się na kradzieży.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to jazda.

Black Shadow - poprawiłeś większość błędów, tak więc jestem na tak. Zwróć jednak uwagę na to, że czasem pisze się "mi", a nie "mnie".

Holy - oczywiście jestem na tak. Karta nie jest może jakaś długa, ale bardzo liczy się też pomysł na postać. A ten jest... No, jest dobry. Poza tym na plus działa też to, że Twój plan cienia kojarzy mi się bardzo mocno z planem astralnym w Soul Reaver 2, a całkiem miło mi się w niego grało. Poza tym wiem, czego się po Tobie spodziewać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W pewnej chwili znaleźliśmy się nad przepaścią.

Kto "my"? Bohater jest sam - jak to wynika z tekstu - aż tu nagle przeskakujesz do liczby mnogiej. Mogę tylko podejrzewać, o co chodziło.

Wolałem być słabym sługą dobra niż potężnym poplecznikiem zła.

To jest dla mnie tak naiwne, że aż boli. Zwłaszcza, że nie jesteś paladynem ani kandydatem na paladyna, który przeszedł właśnie pranie mózgu. Nie wiem, może jestem bezpodstawnie uczulony na takie rzeczy...

Przyznam, że daję ci tak, ale to nie oznacza wcale, że karta jest bardzo dobra bądź dobra. Jest ledwie przyzwoita. Ostatecznie myślę jednak, że może warto dać ci szansę.

Poza tym na plus działa też to, że Twój plan cienia kojarzy mi się bardzo mocno z planem astralnym w Soul Reaver 2, a całkiem miło mi się w niego grało.

Na początku myślałem nad tym, żeby do planu cienia przenosił się tylko mój duch, ale potem zrezygnowałem z tego na rzecz przenoszenia postaci w całości. Zastanawiałem się także nad rozmawianiem z duchami od razu, na planie rzeczywistym, ale uznałem iż lepszym rozwiązaniem jest coś pomiędzy śmiercią i życiem, czyli plan cienia właśnie. Może należało to inaczej nazwać, ale w sumie... pasuje do koncepcji postaci (która potrafi porozumiewać się ze zmarłymi).

I jeszcze sprawa bezbronności, którą mi Face prywatnie wytyka - zawsze mogę rzucać butelkowanym kwasem w oczy. Pół żartem, pół serio, bo alchemia może mieć szersze zastosowanie. Także ofensywne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Karta v 1.2. Mam nadzieję że sposób wysławiania się postaci nie jest *przesadnie* udziwniony.

Imię: ?Błysk Stalowej Pięści? (dla wygody najczęściej zwany po prostu ?Błyskiem?; imię wymyślił sam)

Rasa: człowiek

Wiek: koło trzydziestki

Klasa: mnich

Historia:

Uwaga: kwestie pisane kursywą Błysk wypowiada w swoim ojczystym języku

Szedłem bez pośpiechu brukowaną drogą. Słońce chyliło się ku horyzontowi, kończąc taniec dnia. Dziś chyba minie trzynasty miesiąc mojej samotnej podróży. Trzynaście miesięcy temu mój Klasztor został zniszczony, a ja ocalałem - jak na ironię - tylko dzięki dziecinnemu wybuchowi złości. Dlatego nie było mnie na miejscu tego dnia -- a gdy wróciłem, zastałem jedynie zgliszcza i zwłoki. I chociaż krew kipiła w mych żyłach, ostatecznie odrzuciłem ścieżkę zemsty, pomny słów mego Mistrza: "zemsta słodka jest niczym trucizna: ten, który jej zaznał, gnije od środka". Zamiast tego mam nowy cel: ukończyć swój trening i dopilnować, aby nauki mojego Klasztoru nie zostały zapomniane.

Ponieważ teraz uczyć mogę się jedynie przez praktykę, wyruszyłem w Podróż...

***

- W tym kraju rozbójnicy muszą być również desperatami - stwierdziłem głośno. Większość grup bandyckich zostawiała w spokoju samotnego człowieka ubranego tak jak ja, ale od czasu do czasu zdarzała się grupka bardziej agresywna, a wtedy...

Było ich zaledwie trzech. Może jeszcze uda się unkinąć starcia? Napiąłem i rozluźniłem mięśnie karku, po czym zrobiłem szybki wymach moim okutym kijem, przechodząc w dogodną postawę.

Nie - byli zbyt głupi lub zbyt zdesperowani aby zrezygnować, w każdym razie nadal byli przeciw mnie.

Uderzyłem pierwszy. Krok w bok - dolny koniec kija trafił z boku kolano najbliższego z nich, po czym natychmiast się odbił aby górny koniec mógł uderzyć w jego skroń, pozbawiając go przytomności. Zastygłem na ułamek sekundy, oceniając sytuację: pozostała dwójka nacierała jednocześnie, ramię w ramię. Muszę ich rozdzielić. Odskakuję do tyłu, ciało wyginam w łuk dla wzmocnienia następnego ciosu. Kij wiruje niczym wiatrak nad mą głową, po czym uderza między nich. Jeden nie zdążył się odsunąć, chyba strzaskałem mu bark, drugi ma mnie już w zasięgu swojego miecza. Nie zdążę sparować, zamiast tego przesuwam się piruetem do przodu i kopię go prosto w twarz...

***

Daris powoli wracał do przytomności. Wszystko go bolało. "Musiałem stracić równowagę i osunąć się po zboczu" - przemknęło mu przez myśl. Rozejrzał się i niemal natychmiast dojrzał obcego, nieco dziwnie wyglądającego człowieka. Miał on długi warkocz czarnych włosów i nietypowo ułożone oczy. Uśmiechnął się do Darisa i powiedział:

- Ty miałeś szczęście. Ja cię widziałem i - krótka pauza - dotrzeć w czas - skrzywił się, jakby usiłował coś sobie przypomnieć. - Opatrzyłem rany - wykonał gest, jakby owijanie czegoś ręką.

Mówił dziwnie, wyglądał dziwnie. Może był kolejnym bandytą? Darius odruchowo odsunął się od obcego i zobaczył że na tułowiu miał dość zręcznie wykonane opatrunki, a jedna noga, ta bardziej boląca, była unieruchomiona.

- Ostrożnie. Noga złamana... złamana. Ja cię zaniosę. Ty mów gdzie.

Darius chciał zaprotestować, ale obcy uciął krótko.

- Żaden kłopot. To moja droga jest.

Wygląd:

2 metry wzrostu, mocno umięśniony i opalony. Włosy czarne, długie i splecione w warkocz. Oczy srebrne, lekko skośne. Nosi proste, brązowe szaty, które nie krępują żadnych ruchów. Zawsze ma przy sobie duży, okuty kij, którym się zarówno podpiera, jak i używa do walki. Posiada niewiele własnych rzeczy, wszystkie nosi w małej, skórzanej sakiewce. Na ramionach jest widocznych kilka zagojonych blizn po różnych ranach.

Zalety:

+ świetnie walczy wręcz i kijem

+ bardzo dobry refleks

+ zna się na medycynie

+ potrafi czytać w swoim języku

Wady:

- nie zna się na magii

- zawsze wyróżnia się w tłumie

- nie nosi zbroi

- bariera językowa utrudnia porozumiewanie się, szczególnie dyplomację

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W porządku. Nawet nieźle napisana. I ciekawy koncept z tym językiem. Mam tylko jedno zastrzeżenie: ledwo widzę kursywę. Sugerowałbym - dla lepszej czytelności - pogrubienie. Masz moje tak. Chciałbym także zwrócić uwagę, może niepotrzebnie, że osoby już przyjęte (jak np. Black Shadow) mogą się wypowiadać o kartach innych graczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rankin - fajnie, że się nie zniechęciłeś i przygotowałeś znacznie ciekawszą historię postaci. Nie jest może zbyt długa, ale to pokazuje, że dużo ciekawsze jest opisywanie, nawet pokrótce, wydarzeń z życia postaci niż suchych notek zaczynających się od "urodził się w ubogiej rodzinie...". Największym zastrzeżeniem jest to, że trochę mało napisałeś, ale przeczytałem to z prawdziwym zainteresowaniem, co daje ci duży plus. Jestem na TAK.

Holy - pomysł na postać ciekawy, choć nie powiem żebym był jakoś specjalnie zaintrygowany. Niestety, rozbestwiłeś mnie swoimi wcześniejszymi kartami (np. Ardana czy Ailiera), więc teraz moge tylko powiedzieć, że jest przyzwoita. Zobaczymy jak to będzie w praktyce, bo odgrywać postacie to ty umiesz jak mało kto. Jedynym moim zastrzezeniem jest to, że ta postać wydaje się słabowita(czy będzie to się okaże), powinna chociaż dobrze posługiwac się jedną bronią, a w końcu nawet wielcy magowie potrafią machać kijem. Oczywiście jak w przypadku Turambara, słabość postaci nie może być porównywana z pakerstwem przy przyjmowaniu karty. I oczywiście jestem na TAK.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

osoby już przyjęte (jak np. Black Shadow) mogą się wypowiadać o kartach innych graczy.

Nie czuję się w odpowiedniej pozycji aby wygłaszać opinie o innych kartach ;D Ale jeśli już to od siebie dodam, że z mojego punktu widzenia (a ten wiemy, że zależy od punktu siedzenia) nie ma się do czego przyczepić, postacie są ciekawe i głosy na zdecydowane TAK, dla Holy'ego, Rankina i innych (którzy już karty zgłosili i przyjęły się one z aprobatę bardziej doświadczonych tutaj graczy i mających większy autorytet) ;-)

Od siebie tylko dodam, że konstruktywna krytyka tutaj wystawiona będzie dla mnie dodatkowym motorem aby ciągle polepszać swój styl pisarski i nie obniżać literackiego poziomu sesji :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Imię: Winshu de Brahma

Rasa: Pół-ork

Klasa: Wojownik/paladyn

Wiek: 20 ludzkich lat

Historia:

Wojny klanowe między szczepami orków nigdy nie przynoszą niczego dobrego, ale tym razem poziom agresji i obszar zniszczeń były tak duże, że konieczna okazała się interwencja z zewnątrz, w obawie przed przeniesieniem walk do miast. Straty byłyby ogromne. Na miejsce regularnej orczej wojny wysłano elitarny oddział paladynów z zakonu Świetlistej Tarczy, wyznawców boga Brahmy, pod dowództwem sir Konrada, cenionego stratega i mediatora. Początkowo wydawało się, iż rozwścieczonych orków po prostu nie da się zatrzymać, jednak mądrość Konrada pozwoliła ostatecznie zakończyć konflikt zawieszeniem broni, a wodzowie obu zwaśnionych szczepów zgodzili się zasiedlić nowe, oddalone od siebie tereny. Choć mediacje nie były łatwe, orkowie w końcu przyjęli zaoferowane im złoto, spakowali resztki dobytku i oddalili się. Paladyni trzymali pieczę nad ich odjazdem.

- Chyba nigdy nie zrozumiem tej rasy ? rzekł Oleander, prawa ręka Konrada, patrząc na wymarsz zielonoskórych barbarzyńców. ? Z jednej strony, jak się zdaje, honor to dla nich wszystko, potrafią bez mrugnięcia okiem poświęcić życie za klan, ale wystarczy zaoferować im górę złota i od razu odkładają topory. To przecież nie trzyma się kupy!

- Są chciwi, to wszystko. I prymitywni. ? Konrad potarł szczeciniasty podbródek. ? Nie możemy też mieć dużej nadziei na to, że na owych terenach nie wdadzą się w spory, bo to tylko kwestia czasu, ale przynajmniej tutaj będzie spokój. W sprawach takich, jak ta, nie ma długoterminowych celów.

Od strony opuszczonego obozu nadbiegł paladyn.

- Sir, znaleźliśmy coś? Chyba musi to pan zobaczyć!

Konrad i Oleander w asyście dwóch paladynów weszli do namiotu, gdzie na gołej ziemi, nieświadomy niczego, spał orczy noworodek owinięty w brudne szmaty.

- Dlaczego go zostawili? ? zdziwił się Oleander po chwili. ? W końcu to jeden z nich.

Konrad przypatrzył się stworzeniu.

- To nie jest czystej krwi ork. Widzicie? Jego skóra nie jest zielona, tylko ma lekki odcień, poza tym ma jakby bardziej ludzkie rysy. Pół-ork, jeśli miałbym zgadywać.

- Mieszaniec! ? orzekł jeden z rycerzy z nieukrywaną odrazą. ? Ale przecież oni zabijają takie zaraz po narodzinach!

- Zwykle tak ? zgodził się Konrad. ? Widocznie mieli jakiś powód, dla którego temu pozwolili przeżyć.

- Więc czemu go nie zabrali?

- Sam się zastanawiam. Tak czy inaczej, trzeba się nim zająć.

- Zająć? ? oburzył się Oleander. ? Przecież to dzikus!

- Jeszcze nie. Nie pozwólmy, żeby nim został.

***

Krasnolud Yenthe, kowal i zbrojmistrz zakonu Świetlistej Tarczy, powoli tracił cierpliwość.

- Słuchaj. Wybijasz mu miecz z ręki, rozbrajasz go, kładziesz mu własne ostrze na szyi i w tym momencie się zatrzymujesz. Nie zabijasz go.

- Czemu nie?

- Bo nie chcesz go zabić!

- Ale on chciał zabić mnie!

- Tutaj tkwi różnica. Paladyni nie zabijają, jeśli nie muszą.

- A mogę mu chociaż odrąbać stopę?

- Nie!

- Cały czas nie mogę tego zrozumieć.

- Wiem.

- Wyjaśnisz mi to?

- Mowy nie ma! To moralność albo etyka, czy inne trudne słowo prosto z grubych ksiąg. No i ten cały kodeks paladynów. Ja jestem tylko prostym kowalem. Spytaj Konrada albo kogoś mądrego, pełno ich tu dookoła.

- Dobra, ale potem wrócę i postrzelamy z łuku, zgoda?

- Wykluczone! Pozrywałeś wszystkie cięciwy! A kuszy ci nie dam do rąk, bo to drogi sprzęt.

- I tak tu wrócę!

Krasnolud odprowadził dwunastoletniego młodzieńca wzrokiem. Tak, był inny. Wyższy, lepiej zbudowany niż ludzcy rówieśnicy, a zielonkawa skóra i wystające kły nie dawały cienia wątpliwości co do jego pochodzenia. Myślał też jakby inaczej. Ale Winshu miał w sobie coś jasnego, coś, co sprawiało, że nie dało się go nie polubić. Konrad wykonał świetną robotę przy jego wychowaniu, nauczył go logicznego myślenia, choć czasami chłopak myślał typowo po orczemu. A to kiedyś może go wpakować w duże kłopoty.

***

Kapłan Zhemos i Konrad przechadzali się świątynnymi korytarzami.

- Oczywiście jest bardzo gorliwy, zaszczepiłeś mu, Konradzie, wielką wiarę w Brahmę, jednak brak mu odpowiedniej koncentracji ? rzekł duchowny. ? Robiłem wszystko, co w mojej mocy, by dopomóc mu w odpowiednim skupieniu, jednak wszystko, co osiągnęliśmy, to minimalne zaklęcie leczące. Myślę, że na nic większego go nie stać. Przykro mi.

Konrad poklepał go po ramieniu.

- Nie traktuj tego jako porażki, Zhemosie. Nie mogliśmy liczyć na więcej, zważając na jego pochodzenie, charakter i... inne zdolności. Dziękuję ci.

***

- Psia krew, nie zdołamy się tu długo bronić! ? krzyknął paladyn Daretia, oddając strzał z kuszy w kierunku oponentów, po czym zanurkował za przewrócony wóz. ? Trzymasz się jakoś, Nysm?

Nysm, usiłując nie zwracać uwagi na ból w zranionej nodze, szył z krótkiego łuku wykorzystując szczelinę w prowizorycznej barykadzie.

- Wytrzymam! Ale kończą się strzały, a ich jest... ich jest zbyt wielu!

Dookoła furkotały strzały i bełty, powietrze było gęste od dymu z podpalonych domostw, ogień szybko trawił drewniane zabudowania. Słychać było krzyki rannych ludzi, wołanie o pomoc i nawoływania bandytów. Paladyni ruszyli na pomoc atakowanemu miasteczku, ale przeciwnicy zaskoczyli ich przewagą liczebną i uzbrojeniem.

- Hej, wy tam! ? zawołał ktoś. ? Wy, szlachetne rycerzyki! Może tak wyjdziecie i się poddacie? Wtedy może ocalicie życie. Siedząc za tą kupą drewna zginiecie na pewno!

Daretia spojrzał na Nysma z rozpaczą malującą się na twarzy.

- Nigdy! ? wrzasnął z mocą.

- Wasz wybór! Przywitajcie się zatem z naszymi płonącymi strzałami, szlachetni panowie!

Paladyni wstrzymali oddech. Nie było dokąd uciekać.

- Szefie, tam coś jest! ? dobiegł ich czyjś krzyk.

- O cholera! Zabij to! Strzelaj!

- Nie! Prze... ? głos zmienił się w gardłowy charkot.

Stal uderzyła o stal, rozbrzmiały odgłosy walki.

- Bogowie! To ork! Mają orka!

- Jaki wielki!

- Uciekaj!

- Nieee!!!

Daretia z zaciekawieniem wychynął zza wozu. Bandyci toczyli bój z przybyłymi niewiadomo skąd paladynami i przegrywali. Wśród walczących nie dało się nie zauważyć potężnej sylwetki pół-orka w pełnej zbroi płytowej, budzącym trwogę kolczastym hełmie i z potężnym mieczem oburęcznym w rękach.

- To Winshu! ? ucieszył się Daretia.

- Wiesz... chyba kocham tego bydlaka ? rzekł Nysm, po czym zemdlał.

- Nienawidzę tego żelastwa ? skarżył się Winshu, mocując się z klamrami, kiedy wracali do siedziby zakonu. Nysm leżał z tyłu wozu, opatrywany przez kapłana.

- To po co to założyłeś? ? zapytał Daretia.

- Pomysł Oleandra. Że niby ich zastraszę czy coś takiego. Miałem odwrócić uwagę, kiedy reszta oddziału zachodziła tych oprychów od tyłu.

- Udało się. Byli przerażeni. Piszczeli jak panny!

- Śmiej się. W tym się nawet miecza nie da podnieść! Zresztą mieczy też nie lubię. Niema jak porządny topór!

- Nie martw się, wypadłeś świetnie.

- Może i tak, ale nigdy więcej tego nie założę. Kropka.

- Dobrze mieć takiego orka w pogotowiu.

- Pół-orka!

- Wiem ? Daretia uśmiechnął się od ucha do ucha. ? Wiesz co, Winshu?

- Hmm?

- Dzięki.

***

- Jesteś pewien?

- Tak. Niczego więcej go nie nauczymy, a doświadczenie musi zdobyć sam. Poradzi sobie.

- Konradzie, ten chłopak naprawdę by się nam tu przydał. Świetnie walczy, już samym wyglądem wzbudza w wielu przeciwnikach strach. Zresztą, kilkakrotnie udowodnił już swoją przydatność!

- Dlatego musi iść. Musi radzić sobie sam. Musi zrozumieć świat poza murami zakonu!

- Ale on wielu rzeczy nie pojmuje! Ktoś może go złamać! I ta cząstka barbarzyńskiego charakteru... Nie sądzisz, że może zejść na złą drogę?

- Biorę to pod uwagę, Oleandrze, jednak decyzji nie zmienię. Trzymając go tutaj pozbawiamy go możliwości decydowania o sobie samym. Dopiero tam, na zewnątrz, okaże się, czy nasze nauki przyniosły jakieś efekty. Winshu da sobie radę.

- Oby.

- Wierzę w niego.

- Cóż, poza wiarą nic innego nam nie pozostaje.

***

Winshu odwrócił się po raz ostatni, spojrzał na monumentalną bryłę Zakonu, splunął potężnie i ruszył przed siebie. Nie był sentymentalny, choć zdawał sobie sprawę, iż opuszcza dom. Wierzył, że kiedyś tu wróci, ujrzy ponownie Konrada, Yenthe, Oleandra i to mu wystarczało. Wierzył także w Brahmę, mimo że nie rozumiał wszystkich zagadnień związanych z tym bóstwem. Nosił jego święty symbol na szyi, jego imię zostało naznaczone i wiedział, że w jakiś sposób może czerpać siłę od tej istoty w niebie czy gdziekolwiek się ona znajduje. Przed nim stał otworem cały świat i Winshu czuł wielką ochotę, by go poznać.

Wygląd:

Około 220 centymetrów wzrostu, doskonale rozwinięta masa mięśniowa, zielonkawa skóra, lekko wystające kły, strzecha ciemnych włosów, prosta twarz. Ubiór nieskomplikowany: skórzana tunika bez rękawów, pas z kilkoma sakwami na drobne przedmioty, szerokie spodnie, wysokie sznurowane buty. Brak ozdób, poza niewielką złotą tarczą na rzemyku, symbolem Brahmy, noszoną na szyi.

Ekwipunek:

Plecak podróżny zawierający przedmioty przydatne podczas wędrówki, takie jak żywność, manierka, koc, ubranie na zmianę, sakiewka z niewielką ilością złota. Na uzbrojenie składają się krasnoludzkiej roboty dwuręczny topór bojowy, przytraczany w czasie podróży do plecaka, oraz nóż myśliwski wetknięty za pas.

Umiejętności:

Winshu to dobrze wyszkolony wojownik, najlepiej czujący się w walce w zwarciu przy użyciu topora, nieco gorzej włada mieczem czy nożem, nie nosi żadnej zbroi, gdyż ta, jak sam twierdzi, krępowałaby jego ruchy, cechuje się dużą siłą, przez co nie jest zbyt szybki, kompletnie nie radzi sobie z bronią dystansową. W niewielkim stopniu opanował pomniejsze zaklęcie leczące, jednak przy jego splataniu musi być maksymalnie skoncentrowany, a i tak nie ma gwarancji, że przyniesie to jakiś rezultat.

Charakter:

Wychowany przez paladynów stara się nieść pomoc potrzebującym, ma ?wielkie serce?, jak się to określa, jednak rzadko musiał podejmować decyzje samodzielnie, przez co ciężko mu decydować w sytuacjach stresowych. Dysponując dość prostym umysłem, nie radzi sobie ze sztuczkami i podstępami, toteż nie pała zbytnią miłością w stosunku do magów, łotrzyków i złodziei. Jeśli trzeba solidnie pogłówkować, lubi mieć obok siebie kogoś mądrego, z kolei kwestie siłowe to jego dziedzina. Czasami w walce zdarza mu się stracić kontrolę, na co wpływ mają barbarzyńskie korzenie, jednak stara się ze wszystkich sił powstrzymywać. Ufny, niezdolny do kłamstwa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ktoś pomagał ci przy tworzeniu tej karty, Poly? Niestety, nie potrafię znaleźć w niej znaczących błędów, które pozwoliłyby mi na nie przyjęcie cię. Dlatego - mówię to z bólem - z prawdziwym obrzydzeniem daję ci moje tak. Poza tym trochę mi nie pasuje w całości drugoosobowa perspektywa. Liczę na to, że nie będziesz tak pisał na sesji, gdzie pisze się w pierwszej osobie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zdecydowanie jestem na TAK. Ta karta, póki co, spodobała mi się najbardziej. Niby postać jest dość prosta, historia jakich wiele, ale urzekło mnie mistrzowskie wręcz zastosowanie scenek przy tworzeniu postaci. Zamysł przypomina mi troche Konrada Wallenroda(nomen omen Konrada :) ), a wykonanie jedną z moich ulubionych serii książkowych Duchy Gaunta, gdzie autor w podobny sposób opisuje pole walki. Muszę przyznać, że wczoraj się zastanawiałem, "Czy Poli pamięta jeszcze o swojej deklaracji?", ale jednak nie pozostawiłeś wątpliwości :) . Jestem wręcz zszokowany, bo dawno nie widziałem, żebyś napisał tak fajną kartę :D

Jeszcze odnośnie drugoosobowej perspektywy. Jak wiemy karty rządzą się swoimi prawami, więc jest pewnikiem, że sposób pisania na samej sesji będzie trochę inny. Choć w niektórych sytuacjach(gdy np. postać chce zrobić coś zaskakującego, można się chwilowo "przełączyć").

PS Mamy już wystarczająco dużo graczy do rozpoczęcia sesji. Jednak ja radziłbym, żebyśmy poczekali do powrotu Turambara z otwarciem wątku. Wiem, że jest jeszcze kilka osób, które mają pisać karty, więc i one będą miały więcej czasu na jej wysłanie.

Edytowano przez FaceDancer
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...