Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Black Shadow

Apocalypse World

Polecane posty

Zacisnąłem ręce mocniej na uchwycie broni, byle nie uderzyć się dłonią w czoło. Z czymś takim w swojej karierze się nie spotkałem, "idol" do jasnej cholery, na dodatek w czasie akcji, przeszkadzając dowódcy!

- Won do formacji!- Następnie, chcąc zmobilizować "fana", dodałem:- Później pogadamy, jeśli przeżyjesz...

Daję dłonią znak grupie szturmowej, że plan pozostaje bez zmian. Jednocześnie szybko analizuję sprawę potencjalnego adiutanta.

Masz pięćdziesiąt lat, stary, długo już nie pociągniesz. Może czas wreszcie nauczyć jakiegoś gówniarza porządnego dowodzenia, inaczej twoja wiedza przepadnie razem z tobą. Sam przecież wiesz, że ci z Akademii mają czasem pewne luki. Tylko czy ten akurat się nada?

Zajmę się tym później, teraz czas uwolnić naszych.

____

Mechanika i plan ataku tak jak to opisałem w poprzednim poście.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wrota z przeciągłym zgrzytem powoli otworzyły się dla czekając w gotowości grupy bojowej Karawany. Oddziały, z mniejszą bądź większą ostrożnością wysypały się do środka gotowe odstrzelić jakiekolwiek zagrożenie przy pierwszym kontakcie.

Wszyscy znaleźli się w przestronnym, betonowym, odrobinę podniszczonym pomieszczeniu jakie zostało przerobione przez bandytów na garaż. Było widać parę buggy rozrzucone po okolicy, także paręnaście starych motocykli, znalazły się jeszcze ze dwa albo trzy jeepy z zamontowanymi karabinami maszynowi. Pod jedną ze ścian stał nawet jakiś stary model transportera opancerzonego z wyrzutnią granatów. Jeżeli dodać do tego walające się dookoła nich beczki - pewnie z benzyną -, drewniane bądź metalowe skrzynie, skrzynie z narzędziami, części zapasowe to ścierwa pustyni miały tutaj całkiem solidny arsenał do swoich wypadów. Nigdzie nie było jednak widać samych zainteresowanych choć w momencie rozglądania się po okolicy słychać było kolejną serię strzałów i krzyków dochodzących gdzieś z dołu. Było także jeszcze coś pomiędzy nimi... coś co nie brzmiało zupełnie jak człowiek.

Szereg jarzeniowych, starych żarówek przyczepionych kablami na suficie dawało słabe, ale jakieś oświetlenie w głębszej części czegoś co wyglądało coraz bardziej jak jakiś porzucony kompleks wojskowy, może nawet sprzed Upadku. Gdzieniegdzie było także widać resztki ognisk przy których zapewne musieli siedzieć bandyci, kiedy akurat nie zajmowali się łupieniem niczego nie spodziewających się podróżników. Naprzeciw wejścia, w linii prostej jakieś trzysta metrów dalej znajdowała się rampa prowadząca w dół. Oprócz tego, w połowie drogi między wejściem a rampą, po lewej stronie znajdowało się coś w rodzaju szybu o średnicy może pięciu metrów choć tak naprawdę mogła być zwykłą dziurą wybitą w podłodze. Obok niego kilka zestawów lin i pochodni gotowych do użycia. Z kolei o prawej stronie, na tej samej wysokości, znajdowało się osobne pomieszczenie, kompletnie opustoszałe, z którego na dół prowadziły dwie pary schodów, również podniszczonych. Schodzenie nimi po ciemku mogło być ostatnim głupim pomysłem, nieważne kto na niego by wpadł.

Tymczasem odgłosy zamieszania - a może nawet trwającej rzezi - zrobiły się absolutnie wyraźne i chwilę potem rozpoczęła się walka o przetrwanie...

* * *

- Co do... - Ryan przez moment miał wrażenie, że w głębi szybu, pośród ciemności zauważył parę, może dwie pary oczu spoglądających na niego z rządzą krwi. - Hej! Coś t...

W tym momencie kryjące się sylwetki wyskoczyły do góry i ostatnie co zobaczył Winters to coś bardzo paskudnego, dużego oraz z długi pazurami, które chwilę potem przebiły go na wylot. Bryznęła krew. Ciało zostało niemalże rozerwane w pół. Berry i John Brick stali całkiem blisko niego, ale nawet kilka dodatkowych sekund na reakcję nie uratowało im życia. Zostali zmasakrowani nim mogli chociaż raz wystrzelić ze swoich broni, poszatkowani na kawałki (*1). Taniec śmierci trwał może trzy sekundy.

- Cotojest?! Kontakt! Kont...! - nim nieznane zagrożenie ruszyło na główną część jeden z żołnierzy zdołał krzyknąć wystarczająco głośno aby ostrzec pozostałych nim sam został skrócony o połowę.

* * *

W tym samym czasie, kilka sekund wcześniej, pozostali w tym m.in Barclays ze swoimi komandosami, Ian, West oraz Max zajmowali pozycje przy rampie. W pewnym momencie coś wyskoczyło przed ich celowniki - kilku bandytów uciekających w popłochu i strzelających na ślepo w coś za swoimi plecami. Oczywiście w pierwszej chwili nikt z ludzi z Karawany tego nie zauważył, po prostu otworzyli zmasowany ogień ścinając ścierwa pustyni z nóg...

Jednakże chwilę potem zobaczyli także co ich goniło. Była ich piątka, może szóstka. Potężnych rozmiarów zmutowane bestie z długimi ramionami zakończonymi zestawem śmiercionośnych narzędzi, wyglądały na cholernie niebezpieczne i nie wahające się rzucić na nową ofiarę. Gdy tylko zobaczyli ustawionych żołnierzy Karawany z głośnym, krwiożerczym rykiem ruszyli prosto na nich. Zaraz miało się zrobić bardzo nieprzyjemnie (*2).

---

1 - śmierć "fabularna", Rainrir sam zrezygnował, Maliniorz i 0o0o nie odpisują od dawna na sesji i nie dają znaku życia, postanowiłem się nie patyczkować smile_prosty.gif

2 - cytując klasyka: prepare your... wiecie co ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Kiedyś już widziałem podobne stwory. Tak, na pewno je już widziałem. To... to te mutanty z wyprawy razem z tatą! - szepcze monolog do siebie po czym dodaje - Muszę sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów jak z nimi walczyć. Czemu to było tak dawno temu...

Lata szkoleń nie poszły na marne. Karabin wypluwa kule powoli. - Muszę przetrwać, żeby pułkownik mógł zobaczyć, że warto wziąć mnie na szkolenie. Ciekawe czy mnie weźmie. Ale skoro one idą od dołu to co z tym pomieszczeniem i szybem, który minęliśmy? Możemy wpaść w zasadzkę, z której nie wyjdziemy. Muszę powiadomić o tym pułkownika. Jest wśród swych komandosów. - mózg pracuje na pełnych obrotach. Rozpoczynam szybki sprint w ich stronę. Barclays... tu stoi.

- Dowódco, te stwory idą z dołu! A za nami jest ten chole&^$ szyb i pomieszczenie ze schodami w dół! Jeśli wyjdą stamtąd wpadniemy w zasadzkę. Może lepiej cofnąć się do tych punktów? Albo chociaż wysłać kogoś, żeby pilnował nam plecy. Widziałem kiedyś już te stwory przy robocie. Nieciekawie było. Szczególnie dla zmasakrowanych ochroniarzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Długie lata walk i podejmowania decyzji pozwoliły mi natychmiast zrozumieć grozę sytuacji. Klepnąłem w ramię kaprala dowodzącego towarzyszącą mi sekcją i wskazałem na pędzące na nas bestie, które miały do przebycia nieco ponad dwadzieścia metrów.

- Nap(*&^ać!

Zaraz potem rozległ się huk kanonady, a po sekundzie kilka wybuchów granatów. Podskoczyłem szybko do długowłosego blondyna* i wskazałem na stojące z boku pojazdy.

- Znajdź jakiś kaem lub granatnik!

Zdałem sobie sprawę, że przed pojawieniem się bandziorów i bestii usłyszałem krzyk na tyłach. Spojrzałem tam i zjeżyły mi się włosy na głowie. Kolejne potwory rozszarpały trzech ludzi i mimo iż miały do przebycia dłuższy dystans, mogły niedługo włączyć się do i tak bardzo ciężkiej walki. Wtem podbiegł do mnie Caent i zaczął kolejny wywód. Słowo daję, za dużo gada. Przerywam mu, nim kończy chociaż pierwsze zdanie, wskazując na pojazdy stojące z boku.

- Motor- wskazuję na wyjście z hangaru, przy którym czekają nasze Humvee z resztą mego oddziału.- Wsparcie!

Jeśli dzieciak jest tak dobry, jak twierdzi, domyśli się, o co mi chodzi. Mam tylko nadzieję, że nie da się przez przypadek zabić naszym.

W bezpośrednim starciu zostaniemy zmasakrowani. Jedyna szansa w tym, że uda nam się uniknąć ostrzy i że bestie zostały osłabione przez bandytów.

- Strzelać i biegać! Skoncentrować ogień!

Mam nadzieję, że w hangarze jest dość złomu, by wymanewrować bestie.

______

FP:3

Taktyka wsparta aspektem "Stary Kozak", jeśli się da (a pewnie nie) to i Strzelectwo poparte stuntem "Celownik Kolimatorowy".

*Ian Ramirez

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ian Ramirez

Co to ku*wa jest? Jak żyję, takiego badziewia nie widziałem na oczy. Szczurki musiały sprawić im masę frajdy, tak potężnych bryzgów krwi nie miałem przyjemności oglądać od dobrych kilku lat. Może to i dobrze, przynajmniej udało mi się przeżyć w tym parszywym świecie aż do tej pory. Oddaję kilka strzałów ze strzelby, celuję tym mendom prosto w oczy. Oślepione będą stanowiły łatwiejszy cel. Albo po prostu łatwiej nam będzie spi**dolić. Jak kto woli.

Barclays szybko zareagował, to dobrze, przynajmniej nie pałęta się pod nogami tak jak ten nowicjusz. Chociaż podobno jest zdolny, zobaczymy. Lecę sprintem w kierunku pojazdów. Muszę znaleźć jakiś granatnik. Mam wrażenie, że te stwory powalić może tylko potężne jebn**cie. Do głowy przychodzi mi pewien pomysł. Może by tak zwabić te bydlaki w pułapkę? Rozlejemy benzynę, dużo benzyny. Potem trzeba by było zwabić te potwory w to miejsce, a jak już się zbliżą - bum! - salwa z granatnika powinna zrobić swoje. Jak coś żyje w takich grotach, to pewnie nie bardzo podoba mu się kontakt ze światłem. A co dopiero z ogniem.

O czymś podobnym myśli chyba Barclays. W końcu po coś kazał zapieprzać młodemu do motor. Gdyby tak przy okazji nawilżył nieco tę spaloną ziemię benzyną...byłoby wprost przeuroczo.

Wszyscy rozbiegli się jak myszy po polu, bardzo dobrze, teraz mamy chociaż szansę przeżyć. Sam dalej desperacko szukam granatnika. Aż w końcu go znajduję obok jednego z rozpaćkanych resztek człowieka. Teraz możemy się zabawić. Oddaję jeden mierzony strzał w najbliższą bestię. Zaraz po tym pędzę tak szybko jak to tylko możliwe schronić się za pierwszym lepszym wozem.

- Caent, skombinuj jakiś kanister z benzyną! Jak już usadzisz swoje szanowne d*psko na motorze, spróbuj podlać trawnik, zobaczymy czy to ścierwo lubi ogień! - Darłem się do młodego jak opętany.

W międzyczasie przykucnąłem z granatnikiem szykując się do kolejnego strzału. To jest życie - pomyślałem.

Wpis został zatwierdzony przez MG.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

West

Pięknie West, po prostu kur*a pięknie. Zawsze muszę pakować się w jakieś kłopoty. Ciekawe tylko czy tamci na dole ubili chociaż jednego takiego stwora. Założę się że nie, ale olać ich. Te bestyjki nie mają szans z nami. Barclays już zaczął wydawać rozkazy, więc mamy przynajmniej kogoś ogarniętego, czyli jest dobrze. Facet ma już jakiś plan, tylko oby on wypalił. Cóż tak myślę, że nasza misja ratunkowa jest już bezsensu. Te stwory już pewnie tam dalej zrobiły niezłą jatkę z tych przeklętych bandytów i naszych zaginionych kolegów. Teraz mi się tak trochę głupio zrobiło, że chciałem się urwać z karawany. Muszę odpracować swoje winny, nie chce mieć wyrzutów sumienia później z ich powodu.

Strzelając do bestii słuchałem tego co mówi Ramirez. Dziwiąc się, że to Maxa wysłali warknąłem.

- Max czemu, akurat Max?! Chłopak więcej gada niż działa! Ale sami tego chcieliście.

A niech sobie robią co chcą we trójkę. Ja się zajmę tylko tym co umiem najlepiej, czyli napie*dalaniem z mojego karabinu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Plan był dobry - ogień zaporowy na nacierające bestie, potem rozproszenie, wykorzystanie ogromu pomieszczenia oraz mobilności i próba wpędzenia stworzeń w pułapkę... byłby lepszy gdyby żołnierze wiedzieli tak naprawdę do czego stwory dążą (*1).

Formacja stworów nacierających od strony rampy w większości przypadków nie rozglądała się w poszukiwaniu świeżych ofiar tylko po prostu pomknęła niczym błyskawica w kierunku wyjścia. Członkowie Karawany byli na tyle inteligentni aby zejść szarżującym z zawrotną prędkością bestiom, które rycząc wściekle przebiegły przez otwarte wrota. Na zewnątrz dało się słyszeć krzyki reszty oddziałów, serie z karabinów maszynowych, nawet ze dwie eksplozje i tyle... wyglądało na to, że przynajmniej część zmutowanych bestii pustkowi zwyczajnie dążyło do wyjścia. Albo uciekało. Jeżeli jednak to drugie było prawdziwe należało sobie zadać pytanie przed czym? To nie oznaczało jednak końca kłopotów. Dwa stwory atakujące od rampy, czerwone od krwi ich ofiar od góry do dołu, nie szykowały się do wyjścia. Zamiast tego szukały nowych ofiar. Trzecim z oponentów, który wyszedł od strony szybu, zajął się osobny oddział Karawany i w pierwszych sekundach walki zdołali stracić dwóch ludzi poszatkowanych na kawałki odpowiadając jednak zaciekłym ogniem jaki spowolnił tą maszynę śmierci.

* * *

Pierwszy ze stworów postanowił skupić się na oddziale Barclaysa i nim samym wymachując wściekle swoimi szponami, kiedy zmasowany ogień uderzał w jego skórę. W odpowiedzi, choć podkomendni Johna manewrowali najlepiej jak mogli, zabrakło kilku centymetrów do jednego albo dwóch trupów do kolekcji (*2). W tym momencie Ian wystrzelił ze swojego granatnika zamierzając zwęglić chociaż kawałek twarzy stwora gdy ten wybił się z miejsca i z hukiem wylądował tuż obok Barclaysa gotów do kontynuowania rzezi (*3). Ramirez wstrzymał się z drugim pociskiem nie chcąc złapać Johna w strefie rażenia...

* * *

Druga z bestii wykazała się najbardziej podstawowym instynktem łowieckim. Widząc, że Max biegnie w stronę motoru - czyli jakby ucieka - z głośnym rykiem pomknęła w jego stronę. Przy okazji zupełnie zignorowała Westa, który postanowił to wykorzystać wywalając kilka serii w szarżującego za jego kumplem stwora i choć trafił to nie wydawało się aby jego cel cokolwiek się tym przejął (*4). Chwilę potem Caent zdołał niemalże instynktownie uskoczyć w bok przed śmiercionośnymi szponami (*5). Stwór zablokował mu drogę do motoru.

---

1 - cóż, mają zdolność pozwalającą im zerwać walkę bez ponoszenia strat ze względu na swoją szybkość i wytrzymałość biggrin_prosty.gif

2 - +3 dla taktyki na atak i... meh, tutaj złamię jedną z zasad fejta, ale cóż... nie dogadałem tego wcześniej, w każdym razie stwór atakuje i oddział broni się z twojej taktyki na -2, zakreślam kratkę dla twojej postaci (bo Johna i jego oddział traktuję jako jedną całość)

3 - cóż, normalnie trafiłbyś w drugą kratkę, ale że stwór ma "leapa", którego może używać co kilka (tajemnica MG) kolejek co pozwala uniknąć mu dystansowego ataku to cóż... innym razem ;]

4 - miałeś naprawdę dobry rzut na atak, bo +7, ale oponent miał nie gorszy na obronę, więc leci mu tylko druga kratka tongue_prosty.gif

5 - powiem tak, na początku myślałem, że nie masz znów umiejki obronnej, ale potem ją zobaczyłem, cóż... +1 na obronę dla ciebie, przeciwnikowi nie do końca wyszedł rzut

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście to musiałem być JA! Nie było lepszego celu niż właśnie JA! Najpierw jestem traktowany jak dzieciuch, teraz ten bydlak! Jestem naprawdę wku****ny, gdybym miał moment, aż współczuł bym tej maszkarze*.

Rozpoczynam szaleńczy, wręcz fanatyczny atak. Karabin wypluwa cały czas ołów, który zmierza w nogi demona.

Oby ktoś zauważył, że mam problem, bo jeśli są zajęci czymś innym - muszę szybko pozbawić tą plugawą bestię ducha. Na cóż mi teraz strategia! Teraz potrzebuję dużej siły ognia, albo wybuchu. Wybuchu... motor! Muszę przemieścić się do maszyny. Jeśli mi się to uda - przeżyję. Przy łudzie szczęścia marines Barclays będący przy wejściu zorientują się co tu się wyprawia.

Próbuję obejść monstrum i dostać się do mojej jedynej nadzieji.

---

* stun Szybkostrzelności się teraz załącza

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...CONNECTION TERMINATED...

...THE WORLD DIED UNDER TIDAL WAVE OF CHOCOLATE PUDDING...

...OR SOME OTHER S**T...

...ANYWAY...

...TIME FOR A NEW STORY...

...AND A NEW F***ED UP WORLD!...

...ENJOY!...

Black Shadow proudly presents...

3F1NSSa.jpg

Apocalypse World

Coś złego stało się ze światem.

Kiedyś było lepiej, to oczywiste. W złotej erze legend, w czasach, gdy było co jeść i w co wierzyć, w czasach jednego narodu i boga nad nim, gdy ludzie śmiało patrzyli w przyszłość i nie martwił ich dzień powszedni. Gdy dzieci rodziły się szczęśliwe i dorastały w dostatku.

A teraz...?

* * *

[Na dobry początek wypadałoby ustalić parę rzeczy w czym pomogą skierowane do was pytania i ten jakby wprowadzający chapter traktujcie jako faktycznie rozmowę z MC a jeszcze nie aż tak bardzo jako część samej sesji, k? ;)]

I

Can anyone tell me how in the flying f**k did we end up in this f***ing, God-forgotten s***hole?!

Od czego by tu właściwie zacząć...

Lin -> Wiemy, że jesteś gubernatorem czyli niby przedstawicielem jako takiej władzy w tym zdewastowanym świecie. Wypadałoby także powiedzieć czym rządzisz. Opisz jak wygląda twoja "posiadłość" oraz powiązana albo mieszkająca w niej społeczność. Dobrze byłoby wiedzieć ile dokładnie dusz masz pod sobą, jaki w ogóle ten twój skrawek cywilizacji ma charakter, od jak dawna istniejecie albo tutaj jesteście, co robicie, czym się zajmujecie, do czego dążycie... ogółem wszystko co może lepiej was przedstawić (*1).

Kapelan -> Można powiedzieć, że masz całkiem bogatą przeszłość z Linem. Jak długo go znasz? I jeszcze jedno... Opisz jedną z tych sytuacji, w której walczył razem z tobą. Czy już wtedy miał pod sobą trzódkę dusz do zarządzania?

Ollin -> Od czego zaczęła się twoja przyjaźń z Orchideą? I czy jest jakiś konkretny powód, dla którego nie ufasz Ezekielowi poza wyglądem... czy to właśnie o wygląd chodzi?

Ezekiel -> Nietypowo miałeś na swoim wierzchowcu pasażerkę. Opisz okoliczności i powody, dla których Orchidea dosiadła twego zwierzaka. I od razu druga sprawa związana z Linem. Zdradziłeś go albo coś mu ukradłeś. Co się stało, o co chodziło? Czy kłamałeś w związku z tą sprawą i Lin cię nakrył czy też były to dwie osobne kwestie?

Lafferty -> Cóż, Kapelan raz cię zawiódł. Z kolei ty zostawiłeś go na pewną śmierć. Czy jedno wynika z drugiego? Czy był to pewien rodzaj zemsty czy też... tak po prostu potoczył się los? Opisz obie sytuacje, to jak egzekutor dał ciała i jak zostawiłeś go na pastwę losu.

Orchidea -> Opisz swój związek z Kapelanem. Jak długo jest twoim kochankiem? Jak widzisz przyszłość między tobą a nim? Może od czego się zaczęło? (*2)... Każda informacja na pewno pomoże przy próbie zrozumienia związku egzekutora z muzą.

---

1 - masz tutaj dowolność - wcale nie musi to być typowa willa, ale np. podziemny bunkier albo coś jeszcze... w końcu to wy tutaj wymyślacie setting smile_prosty.gif... i to co napisałem w poście traktuj jako pytania pomocnicze ;]

2 - ofc to pytania pomocnicze, jakby ktoś nie miał za bardzo pomysłu jak coś "opisać" ^_^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lina znam od kilkunastu miesięcy. Walczyliśmy przez jakiś czas w jednej grupie z kilkoma innymi osobami, które ledwo pamiętam. Tak wyszło, że lepiej nam szło razem, zważywszy na ten cały k****dołek, w jakim się znaleźliśmy... i w którym raczej pozostaniemy do końca świata.

Jedną sytuację pamiętam dość dobrze - byliśmy przyszpileni przez kilkunastu drani. Do dzisiaj nie wierzę, że po prostu nas podeszli w takiej liczbie. To musiało być coś innego - może ktoś nas wystawił, a może po prostu nadepnęliśmy na odcisk jakiemuś ważniakowi. W każdym razie, zapanował chaos. Mogliśmy mieć porządną broń, ale przy zaskoczeniu i takim przeliczeniu sił i tak nie mieliśmy większych szans. Tylko dzięki temu, że zadbaliśmy z Linem o komunikację i wzajemną pomoc, wyszliśmy z tego cało. Wiele osób z naszej grupy nie miało tego szczęścia.

Nie była to, co prawda, nawet w ćwierci taka ilość jak ta gromada, którą zarządza teraz, ale już wtedy było widać, że potrafi zabrać się za innych ludzi. Nie wiem nawet, czy ktokolwiek z tamtej grupy jest teraz w jego "obozie" i nie obchodzi mnie to za bardzo. W czasie gdy strzelali na oślep i lali w gacie, my zajmowaliśmy się tym, by cokolwiek z nich zostało. Jeżeli przeżyli i schowali się pod jego płaszczem, to niech mu będą wdzięczni jak wybawcy.

Grupa rozpadła się. Nie miałem ochoty polegać na niej. Przekonałem się, że jeżeli mam dbać o każdego maminsynka, to długo nie pożyję. Jeden wpadnie na "genialny" pomysł, by przekonać wroga, by poddali się, inny by zaciągnąć nowych, których "przypadkiem" znalazł, a jeszcze inny uzna, że chciałby porządzić, a my stoimy mu na przeszkodzie. Kolejne trupy, które nieodwracalnie stopiły się z tym opuszczonym gruntem.

Jeżeli zaś chodzi o Lina, to co jakiś czas z nim współpracowałem. Szanowałem go i szanuję do tej pory. To jedyna osoba, na której mogłem i mogę polegać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem stary, bardzo stary. Niedługo może wypełnię swoje posłannictwo, a w moich żyłach pewnie krew zastygnie i dostanę swoją nagrodę. Ale na razie chwytam z radością okazje zsyłane przez mego kamrata, Los. Długo się cackał, nim w końcu nadeszła Apokalipsa...

Wracając do tematu... Okazja miała ponętne ciałko, siedziała za mną i była biedaczka zmuszona do trzymania mnie w pasie, by nie spaść z rumaka. Orchidea zdążała na spotkanie u Gubernatora. Podobnie jak ja, z tym jednak, że mój wierzchowiec nie zepsuł się trzydzieści kilometrów od celu, na kompletnym zadupiu. Zaoferowałem podwózkę i cieszyłem się z jej, jakby to powiedzieć, "obecności".

Nie byłem do końca zadowolony z wizyty u Gubernatora. Ostatnim razem, gdy go odwiedziłem, zniknęła pewna rzecz. Bardzo ważna księga, stara i zawierająca wspaniałą wiedzę, o której Lin sądził, że pomoże mu przywrócić świat do normy. Oczywiście podejrzewał mnie, miałem w końcu motyw, ale nim zdołał znaleźć jakieś dowody na moją niewinność musiałem odjechać w pilnych sprawach. Upadała jedna z ostatnich twierdz Armii Odrodzenia i chciałem osobiście upewnić się, że nikt nie przeżyje szturmu. Taka jest specyfika mego zadania na tym świecie...

Ciekawe jak mnie przyjmie po tych paru latach? Słyszałem, że w końcu znalazł świadków i jakieś ślady w moim pokoju, lecz bagatelizowałem to. Nawet jeśli mnie oskarży, to i tak Księga była już poza jego zasięgiem, co do tego sam się upewniłem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyjaźń to takie dziwne słowo w ty pos**** świecie. Tak się czasem składa, że ktoś komuś cztery litery uratuje. A gdy ma się talent do przyciągania Eidolonów, tak jak nasza piękna Orchidea, to o kłopoty łatwo. Ja z kolei jestem kolesiem, który kłopoty lubi, ba traktuje wręcz zawodowo. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy, aye? A już szczególnie dobra zabawa jest wtedy, jak się wygrywa w oczko z szefem łowców niewolników, gdy cała banda tych obwiesi celuje do ciebie z broni. I kłócą się czy ta laska co ją właśnie porwali będzie więcej warta jak się ją najpierw porządnie wychędoży, czy też nie, właśnie przeciwnie. Hehe, stare dobre czasy. Potem jakoś tak się schodziliśmy i rozchodziliśmy, spotykaliśmy w dziwnych miejscach, parę razy nawet wylądowaliśmy w łóżku, ale jakoś tak bez zobowiązań. Nazwiesz to wszystko przyjaźnią? Jak na dzisiejsze standardy...

Tak czy siak spotkałem ją znowu kilka dni temu w posiadłości jakiegoś ważniaka. Ma kasę, a tak się składa, że ja kasy potrzebuję. I amunicji. No i za coś smaczniejszego niż radioaktywny szczur z rusztu też się nie obrażę. Tak to jest jak czasem trzeba spie*** bo się ograło nie tego co trzeba i do tego nie do końca uczciwie.

Był z nią też dziadyga, Ezekiel. Jego aura to dopiero... nie, źle. Każdy człowiek sprowadza na siebie nieszczęścia, Eidolony, czy to mu się podoba czy nie. Ale ten jeden koleś. Ten koleś. Pewnie się spodziewacie, że on ma całe stadko, zawsze obok. Nope. Jak go pierwszy raz zobaczyłem, na tej jego szkapie, wiedziałem, że żadne Odprysk się do niego nie zbliży, że sam Psychiczny Wir trzęsie protami na jego widok. To ja wolę mieć go na oku i mu nie ufać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wielu może się to wydawać dziwne, ale pod okrutną warstwą Egzekutora Kapelan jest naprawdę miłym, zabawnym i świetnym facetem. Może to tylko moje wyobrażenie... Przecież chwile jakie ze sobą spędzamy muszą na niego jakoś wpływać. Ale skoro ciągle chce mnie widywać, to znaczy, że musi mu być dobrze. Jak się poznaliśmy? Huh? Muszę pomyśleć. Ach, tak. Pamiętam. Wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania na jakimś wydarzeniu w naszym mieście. Nie pamiętam z jakiej okazji odbywała się ta impreza, ale nie to jest najważniejsze. Wykonywałam tam jeden z moich ulubionych utworów, a Kapelan przez cały czas mi się przyglądał. Nie tak jak pozostali. W jego spojrzeniu było coś wyjątkowego. Sama nie wiem jak do końca mam to opisać. Było w tym coś ?innego?, zresztą sama obecność kogoś takiego mogła człowieka zdziwić. Po występie podszedł do mnie i zaczęliśmy rozmawiać. I o moim występie, i o wielu innych rzeczach. Głównie jednak dotyczyły one raczej spraw przyziemnych. Nic specjalnego. Początkowo więc jego osoba wcale mnie nie urzekła. Ponury, smutny i niezbyt towarzyski mężczyzna raczej nie jest odpowiednim partnerem, ani chociażby przyjacielem. Z czasem jednak widywaliśmy się coraz częściej, dowiadywaliśmy się o sobie coraz więcej, odkrywaliśmy łączące nas rzeczy? Stopniowo przechodziliśmy od zwykłej znajomości do momentu, w którym znajdujemy się teraz. Powiedzieć, że jesteśmy w związku, to powiedzieć za dużo. Przynajmniej tak uważam. Nie można również powiedzieć, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, czy kochankami. Jesteśmy kimś pomiędzy, nie ma chyba na to konkretnej nazwy. Nie wiem czyja to wina. Czy wpływają na to moje obawy co do wspólnej przyszłości? Pragnę z nim spędzić resztę życia, ale? sama nie wiem. Czasami mam wątpliwości, czy osoby takie jak my mogą być ze sobą szczęśliwe przez całe życie. Z drugiej strony jest on i jego często wymijająca postawa. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości zdołamy dokonać wyboru i go zaakceptować. Bez względu jaki on będzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasami się zastanawiam dlaczego to robię. Dlaczego codziennie wstaję i ten mały skrawek cywilizacji próbuję utrzymać przy życiu na tym popapranym świecie. I w sumie nie wiem. Nie mam poczucia misji. Nie jestem jakimś kretyńskim fanatykiem, który chce wszystkich zbawić.

Pragnę tylko spokoju. Tylko tyle i aż tyle.

Chyba dlatego to robię. Zarządzam tą małą społecznością. No w sumie nie aż tak wcale małą. Około 150 ludzi to całkiem sporo jak na dzisiejsze standardy.

Kto by pomyślał, że w ogóle uda się coś takiego osiągnąć. Ładną małą osadkę, zbudowaną nad starym bunkrem. Naprawdę sam nie mogłem uwierzyć kiedy pierwszy raz to zobaczyłem. Opuszczony schron. To było naprawdę coś. I nikt wcześniej się do niego nie dobrał. Najwidoczniej wcześniej nikt nie posiadał odpowiedniego sprzętu lub wiedzy.

Ze mną było inaczej. Lubie otaczać się ludźmi o różnych umiejętnościach. To jest przydatne. Posiadanie specjalistów.

Tak czy inaczej, dobrałem się do bunkra. Jak tylko wszedłem, wiedziałem, że to co znalazłem zapewni pewną stabilizację. Jak do tej pory wraz ze swoją grupą podróżowałem z miejsca w miejsce. Zupełnie jak karawana. Cóż, w zasadzie to nią byliśmy.

Teraz wreszcie nadarzyła się okazja by to zmienić.

W sumie poszło szybko. Było nas nieco ponad trzydziestu, ale nadrabialiśmy ciężka pracą. Zaczynaliśmy od zwykłych namiotów i szałasów. Handlując, a dzięki zawartości schronu mieliśmy czym handlować, uzyskaliśmy to co mamy teraz.

Niewielką piętrową willę postawioną nad wejściem do bunkra. W miarę normalne domy. Betonowy mur. Wierze strażnicze. Mocna brama. Wreszcie tętniące życiem, powszechnie znane targowisko. Powoli stajemy się małym centrum okolicy. Handlarzy ciągnie do nas bo wiedzą, że znajdą klientów i nikt im nie przeszkodzi. Zwykłych ludzi kusi ta namiastka cywilizacji, którą stanowimy.

Moi ludzi są znani ze swojej brutalności. Dzięki temu, oraz odpowiedniemu wyposażeniu, nie musimy się zbytnio martwić bandytami. Każdy się kilka razu zastanowi nim nas zaatakuje.

Jest dobrze. A w przyszłości może będzie jeszcze lepiej. Będziemy stanowić oazę spokoju.

Podziemny schron nadal skrywa wiele skarbów i sekretów. Okolica oczekuje na zagospodarowanie.

Jesteśmy tu już pół roku. Ciekawe jak sprawy będą się miały za następne sześć miesięcy, rok, albo dalej.

Ten świat jest popaprany a nasza przyszłość niepewna. Chyba jedyne co mogę zrobić to cieszyć się tym co mam i wyglądać kolejnego dnia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niekiedy zastanawiam się, czy naprawdę wszystko musiało się tak potoczyć? Czy mogłem zachować się inaczej? Było to bodajże 7 lat temu. Z Kapelan skontaktował mnie mój długoletni przyjaciel, Bernie. Było to na kilka dni przed wyścigiem motocyklowym - był on dla mnie niezmiernie ważny, gdyż potrzebowałem koniecznie gotówki, dodatkowo od dziecka marzyłem o wygraniu wyścigu. Jednak gdy chciałem trochę pojeździć, doszło do najgorszego - padł silnik. Po kilku godzinach próby bezowocnej próby naprawy skapitulowałem. Wkurzony, poszedłem wypić z Bernie'em. Wtedy to kumpel powiedział mi o Kapelanie i o tym, że ma on dobrą maszynę. Okazało się, że przebywał niedaleko, co trochę poprawiło mi humor. Wypiliśmy jeszcze trochę, po czym wróciłem do siebie, chwilę się przespałem i poszedłem pod wskazany prez Berniego adres.

Jegomość zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Po krótkiej konwersacji umówiliśmy się - pojeżdżę trochę, po czym on przyprowadzi mi motor na pół godziny przed wyścigiem. Bez wahania przystałem na porozumienie. Jednak w dniu imprezy okazało się, że wcale nie wywiązał się z umowy. Wściekły pojechałem do niego, ale już go tam nie było. Następnego dnia furia mi minęła, ale nie podejrzewałem, że jeszcze go kiedyś zobaczę.

Dużo czasu minęło, nawet nie pamiętam dokładnie, ile. Wracałem wraz z moimi pomocnikami z roboty i wtedy usłyszeliśmy strzały gdzieś w okolicy. Postanowiłem zobaczyć, co się dzieje. Zobaczyłem wtedy ludzi zaatakowanych przez zbójców - tak przynajmniej mi się wydawało.

- Chłopaki pomóżmy im - krzyknąłem do towarzyszy, po czym otworzyłem ogień do napastników.

Po kilku minutach sprawa była załatwiona. Jeden tylko - Zane był ranny. Zobaczyłem wtedy ciało. Wzrok mnie nie mylił - był to Kapelan. Leżał nieruchomo, ledwo co oddychał. Przez chwilę zastanawiałem się, czy mu nie pomóc, jednak to, że miałem rannego w swojej ekipie, przeważyła nad moimi dobrymi chęciami. Poza tym... nadal żywiłem i żywię do dziś urazę do niego, więc tylko wzięliśmy Zane'a ze sobą, natomiast jak juz powiedziałem, tamtego po prostu zostawiłem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[szykuje się nam scenka rodzajowa pomiędzy Gubernatorem a Jeźdźcem jednakże to zachowam gdy już wszystkie Hx'y zostaną opisane ;)]

Zagłębiając się dalej w wasze przeszłości...

Ezekiel -> Opisz sytuację/okoliczności w jakich widziałeś Kapelana gdy był najbardziej bezradny. Czy miało to może związek z sytuacją, którą opisał Lafferty?

Kapelan -> Osoba twojego kalibru widziana na skraju śmierci? Nie słyszy się o tym codziennie. Z jakiegoś powodu jednak wpakowałeś się, przynajmniej w tym wypadku, po uszy w g***o. Jak do tego doszło? Jakim sposobem niemalże zginąłeś?

Ollin -> Kiedyś powstrzymałeś przemoc wobec Lafferty'ego i wyciągnąłeś go z kłopotów. O co chodziło i w jaki sposób tego dokonałeś?

* * *

I coś związanego z tym beznadziejnym światem...

Lin -> W "okolicach" twojej posiadłości znajduje się miasto. Pytaniem nadal pozostaje czy są to okolice bliższe czy dalsze? Jak daleko ty i twoje dusze macie do kolejnego ośrodka cywilizacji? (*1)

---

1 - nie wiem czy powinien to pisać, ale dla pewności to tak, jest to samo miasto gdzie występowała Orchidea a Lafferty miał mieć jakieś wyścigi motocykli :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapomniałem wówczas o żelaznej zasadzie - dbania o siebie, przynajmniej przede wszystkim. W czasie gdy przebywałem w małej wiosce nieco na uboczu, z dala od zgiełku, żeby nieco przycichła sytuacja po moim zabójstwie watażki - "Lorda", jak lubił się nazywać - który zalazł dość dużej organizacji zajmującej się wyrobnictwem i dystrybucją alkoholu, u której zresztą zarobiłem nie tylko trochę wymiennego, ale też przysługę na przyszłość, poznałem całkiem miłą dziewczynę - silną i bardzo radosną, zważywszy na okoliczności. Podczas gdy reszta raczej się do mnie nie zbliżała, tolerując jeno moją obecność, to ona z chęcią przynosiła mi coś do jedzenia i picia i urywała mi ucho swoimi opowiastkami i pytaniami. Początkowo mnie to nudziło, ale z czasem chyba jej... aura mi się udzieliły, więc rozmawialiśmy coraz częściej.

Niestety, przez tę chwilę nieuwagi dałem się zajść przez kilka... przedsiębiorczych person, którym nie spodobała się chęć działania bimbrowników na własną rękę, bez haraczu do opłacenia i gangu sku****li wzgórze obok. Przysypiałem z nią przy leżącym pniu po obiedzie, gdy nagle okolicą wstrząsnął wybuch, a następnie cała seria strzałów z kilku rodzajów broni. Machnąłem i powiedziałem jej, by się gdzieś schowała, gdy pobiegłem w kierunku centrum wioski uzbrojony i gotowy do walki. Byłem przygotowany na to, że może być ich sporo, a ja sam nie jestem entuzjastą walki na krótki dystans, więc posłałem do diabła pół tuzina napastników. Niestety, oni zdążyli przed tym zabić paru ludzi, którzy próbowali się bronić - nie był to przyjemny widok. Kilka prowizorycznych budynków stało w ogniu, dookoła leżały porozrywane i przedziurawione ciała, ale... ogólnie panowała cisza. Nikt i nic się już nie ruszało, toteż przyjąłem, że główne zagrożenie zostało wyeliminowane, a kto przeżył, uciekł teraz w kierunku miasta. Schowałem swoją broń, mając jednak ciągle w ręku pistolet i szybko przejrzałem okolicę - nikogo więcej nie ujrzałem. Najpierw chciałem przeszukać ciała dla broni i wymiennego, ale przypomniałem sobie o niej. Skierowałem się w tamtym kierunku i wówczas jakieś odbicie światła dotarło do moich oczu z oddali. Jakby wystający kawałek metalu postanowił mnie oślepić. Wtedy poczułem ból i padłem na ziemię, a do uszu dotarł cichnący teraz odgłos wystrzału...

Ocknąłem się z potężnym bólem w piersi. Wiedziałem, że zostałem trafiony z jakiejś potężnej spluwy, (prawdopodobnie podobnej do tej, którą mam teraz), ale starałem się dopełznąć do niej i upewnić się, że nic się jej nie stało. Ostatkiem sił podniosłem głowę, ale ujrzałem tylko pniak - jej nie było. Wówczas z bólu straciłem przytomność po raz drugi.

Później jakaś grupa mnie znalazła. Postawili sprawę jasno - daję im całe wymienne i biorą wszystko co znajdą przy trupach i rozpalonych zgliszczach, ale postawią mnie na nogi na tyle, bym mógł dojść do miasta. Zgodziłem się. Pytali się mnie, dlaczego się rozglądam, ale zignorowałem ich. Na odchodne zapytałem się, czy nie widzieli kogoś z ocalałych. Nie usłyszałem tego co chciałbym usłyszeć, więc się rozstaliśmy na tyle szybko, bym nie poznał nawet ich imion.

To było wiele miesięcy temu. Do dziś o niej pamiętam - może to po prostu ta niespotykana chęć życia i radość pośród tego bajzlu zrobiły na mnie takie wrażenie, a może po prostu walczę o to czego nie mam. Część mnie mówi, że pewno została porwana przez tego matko****ę, wylądowała w burdelu i pociął ją jakiś zapijaczony żul, gdy przestała być użyteczna, ale... jest jeszcze jakaś głupia nadzieja we mnie, że kiedyś ją spotkam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zauważyłem, że do czasu, gdy zagrały trąby, ludzie mordowali się brutalnie i kreatywnie.

Później pozostała im tylko brutalność, co mnie zasmuciło.

Dlatego też jakiś czas temu z zaciekawieniem przyjąłem informacje o zabójstwie niejakiego "Lorda", szefa silnej bandy. Nie sam fakt zabójstwa mnie zaintrygował, a sposób. Czysty strzał ze sporej odległości oznaczał rzadkiego fachowca, ba, nawet talent. Zacząłem szukać sprawcy, a że miałem już pewne kontakty, nie trwało to długo.

Potem, gdy zobaczyłem, jak ten koleś, Kapelan, rozprawia się ludźmi atakującymi jego kryjówkę... Cóż, ogarnęła mnie chęć sprawdzenia, ile on może wytrzymać. Można to nazwać zawodową ciekawością istoty, dla której odporność gatunku ludzkiego jest bardzo ważna w pracy.

Napastnicy mieli gotowe wsparcie snajperskie, wyposażone w ogromny karabin. Skorzystałem z tego na swoją korzyść. Stratowałem strzelca, zabrałem jego broń i strzeliłem z grzbietu mego rumaka. Trafiłem Egzekutora w pierś. To dopiero był strzał najwyższej próby.

Podjechałem powoli, rozglądając się po opustoszałym polu walki. On leżał mniej więcej po środku, otoczony zewsząd trupami niewinnych ludzi i bandytów. Na jego piersi widniała duża dziura po kuli, ale mimo to jeszcze jakoś oddychał. Przez chwilę byłem zdziwiony, ale gdy zaraz potem próbował się przeczołgać gdzieś na bok, to nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać.

- Kapelanie!- zawołałem skrzeczącym głosem do nieprzytomnego Egzekutora- Było blisko, ale dziś nie umrzesz!

Obróciłem konia i zniknąłem w dymie z płonących zabudowań.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasem tak bywa, że się wszystko zje... no zepsuje. Ktoś powie pech, ktoś powie Eidolony. Niby to samo. Zaufasz nie temu co trzeba i w efekcie duża dostawa amunicji trafia nie tam gdzie trzeba. I potem masz smutnych panów ganiających cię z granatnikami. Skąd banda brudasów miała granatniki? Mnie nie pytaj, dość powiedzieć, że było wesoło. Na szczęście namówiłem ich szefa na mały turniej. Nie, nie w karty, nie lubię brać udziału w zawodach, w których mogę przegrać, nawet jeśli wygrana tego akurat palanta polegałaby na strzeleniu mi w łeb jak tylko bym go ograł. Zamiast tego więc przepiłem drania. Potem sam się obudziłem na środku jednego wielkiego zadupia i tydzień się błąkałem nim znalazłem drogę do żarcia i wody ("cywilizacja" hahaha). No, ale przynajmniej uznali moje zwycięstwo i się odczepili.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś było dużo miast. Naprawdę dużo. Teraz... Szkoda gadać. Miasta niemal nie istnieją. Niemal, bo jednak kilka przetrwało, czy też raczej zostało odbudowanych. Większość skupisk ludzkich to małe osady, czy wioski, tak jak nasi sąsiedzi...

Z nami jest zresztą podobnie. Jesteśmy osadą. Silnie ufortyfikowaną, ale osadą.

Jednak miasta istnieją. Z całą powagą mogę stwierdzić, iż jedno znajduje się nawet w okolicy. Dalszej, bo dalszej, ale jednak.

W sumie to nawet dobrze. Znajdujemy się na tyle blisko aby dało się utrzymywać jakieś stosunki, i na tyle daleko by nie ingerować w strefy wpływów.

Można powiedzieć idealna sytuacja.

Nigdy tego nie sprawdziliśmy, ale odległość między nami a tym miastem pewnie wynosiła gdzieś z 150 do 200 kilometrów.

Wystarczająco aby kupcom z okolicznych osad opłacało się do nas przybywać. A ci już tak daleko nie mają. Przynajmniej nie wszyscy. Najbliższych oddziela od nas tylko kilka kilometrów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Dobra, pora rozegrać tą scenkę ;]]

Pewnego post-apokaliptycznego dnia, na tej spalonej ziemi...

Lin -> Kiedyś jakiś stary świt coś ci ukradł. W dodatku skłamał ci w żywe oczy mimo, że znałeś prawdę, bo... właśnie, jak dowiedziałeś się, że to Ezekiel pod******lił ci księgę? Jakby tego było mało dowiedziałeś się, że jest w drodze do twojej posiadłości. A żeby być dokładniejszym przed momentem twój zastępca [opisz go], bo wypadki chodzą po ludziach a szkoda aby osada została bez dowodzenia, wpadł do twojego pokoju informując, że dziadek stoi pod bramą...

Ezekiel -> Jesteś na miejscu. Przed tobą posiadłość Lina w całej swej okazałości. Dla bonusu przed bramą stoi dwójka nieprzyjemnie wyglądających strażników, w których oczach można wyczytać "daj mi jeden powód a pokroję cię na kawałeczki". Czy któryś z nich mógł cię rozpoznać jako podejrzanego o ukradzenie Księgi? Może i świat się skończył, ale plotki nadal roznoszą się błyskawicznie...

Orchidea -> Wyglądało na to, że lista problemów w twej podróży jeszcze się nie skończyła. Ezekiel zaoferował ci transport, z drugiej strony wyglądało na to, że strażnicy są o krok albo dwa od próby zamordowania go i nie są w nastroju do rozmów albo wpuszczania kogokolwiek do środka posiadłości. Powiedz jeszcze w jakiej sprawie przybyłaś do Gubernatora? Czy poza tym, a może właśnie dlatego, chciałaś spotkać się z Kapelanem?

Kapelan -> Umieść się gdzieś w obecnej scenie w albo pobliżu posiadłości Lina. Czy wiedziałeś, że Orchidea miała przybyć do Gubernatora? Czy zobaczyłeś z kim i w jaki sposób przybyła na miejsce? Co ewentualnie robisz?

[Niewymieniona z imienia] reszta -> Jeżeli chcecie się "umieścić" w tej scenie opiszcie okoliczności, dla których jesteście w posiadłości Lina albo jego najbliższych okolicach i co akurat robiliście.

* * *

I coś związanego z szerszą perspektywą...

Ezekiel -> Wspomniałeś coś o Armii Odrodzenia. Możesz jakoś rozwinąć temat? O co chodziło? Kim albo czym byli...?

Ollin -> Jakieś Eidolony... jakieś Odpryski... Ciekawi mnie o co z nimi chodzi. Możesz powiedzieć coś więcej?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wpadłem do Lina po kilkudniowej podróży - nic specjalnego, po prostu lubię czasem rozprostować nogi, postrzelać trochę dla sportu, wpaść do bliższych lub dalszych znajomych w "okolicy". Jako że podróż nie była bezowocna - udało mi się uzyskać porządną butlę jakiegoś miedzianego alkoholu - to postanowiłem zajrzeć do starego kamrata, pogadać, napić się, popytać o jakąś robotę, której obecnie dość silnie poszukiwałem. Może nawet udałoby mi się uzyskać jakąś broń białą, bo już od jakiegoś czasu szukałem czegoś tego rodzaju.

Nie podoba mi się to, kogo ściągnął do swojej posiadłości. Jego banda potrafiła mnie - a sporo już w życiu widziałem - zniesmaczyć czy zdenerwować. Raz ktoś nawet widział mój wyraz twarzy przy obserwowaniu jednego z tych wyskoków i postanowił... okazać swoje niezadowolenie w czasie gdy spałem... a przynajmniej gdy wydawało mu się, że spałem. Nie oszukuję się, że jakby naszli mnie w dwudziestu-paru ludzi, to bym nie miał zbytnio wielkich szans, ale poza tamtym kretynem chyba wiedzieli, jakie stosunki łączą mnie z Linem.

Strażnik przy wejściu początkowo mnie nie rozpoznał, ale po chwili byłem już we wnętrzu. Nie sądzę, by im się to spodobało, ale wiedzieli, że zatrzymywanie mnie nie leży w ich najlepszym interesie ani nie jest sprzeczne poleconym im czynnościom.

Wpadłem więc prosto do Lina, kłaniając się przy okazji zastępcy, a nie kolejnej bezmyślnej górze mięśni bez obeznania. Ogólnie nie spodziewam się kontaktu z kimkolwiek więcej ani też nie ujrzałem nikogo znajomego w obrębie posiadłości.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ezekiel

Następne parę godziny z pewnością będą dosyć niezręczne, dla obu stron. Klepię Orchideę w pośladek:

- Zsiadaj.

Teraz sytuacja może zrobić się nieciekawa i niepotrzebny ani mnie, ani mojej szkapie zbędny balast. Nie przypominam sobie, bym ostatnio widział tutaj tych strażników, jednak to nic nie znaczyło. Mogłem ich przeoczyć, a jeśli nie, to z pewnością słyszeli historie o starym wariacie na gnijącym koniu, za którym podążała śmierć i który wykiwał ich szefa. To po trosze tłumaczy ich chłodne nastawienie. Unoszę dłoń na znak pokojowych zamiarów i mówię skrzekliwym głosem:

- Korzec ziarna za denara, korzec jęczmienia za trzy denary! Witajcie, żywe trupy! Przybywam z dobrą nowiną! Koniec stoi u waszych bram!

Klepię konia po szyi i wskazuję go strażnikom.

- To jest Koniec, na którym tu dotarłem. Wołaj Lina, bo jest interesik do zrobienia, tak, interesik, dobry interesik w tej wielkiej trumnie zwanej Ziemią! Gubernatora mi trzeba, o tak!

Nie podoba mi się ogólnie ta siedziba Lina. Za bardzo przypomina mi to, co wyprawiali goście z Armii Odrodzenia...

Niedługo po złamaniu pieczęci, gdy niedobitki zaczęły jako tako stabilizować agonię rasy ludzkiej, pojawili się pewni osobnicy. Naukowcy, wojskowi, politycy. Cudem uratowane resztki dawnej władzy, które wyszły w końcu z pancernej zamrażarki. Wzięli za pysk sporą część ocalałych i zagnali ich do odbudowy społeczeństwa. Zajęli ileś tam miast, przywrócili prąd, otworzyli na nowo szpitale i ogółem starali poprawić warunki życia. Powoli życie wracało do normy, lecz niestety, nie mogło to trwać wiecznie.

W końcu zaczęło się to walić. Dobrobyt terenów Armii był łakomym kąskiem dla bandytów, marzeniem dla fal imigrantów i magnesem na Eidolony. Jakby tego było mało, "ktoś" przywlókł bakcyl nieznanej zarazy, która wytłukła połowę mieszkańców i większość elity intelektualnej nim samoczynnie wygasła.

Dodać jeszcze do tego dyktatorskie sprawowanie rządów i zbrojną opozycję wewnątrz samej organizacji... Niezorganizowane gangi samą liczebnością wytłukły wszelką obronę, złupiły co się dało i zagnały ludność w niewolę, kończąc tym samym marzenie o odrodzeniu społeczeństwa. Krążą jednak plotki, że w ruinach są jeszcze jakieś skarby, relikty dawnej ery...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ach, pytasz o Eidolony. Tylko co ja ci mogę powiedzieć, skoro sam nie wiem, wiele? Są tu. Nie, źle. Bywają. Ci najbardziej z nimi połączeni mówią, że przychodzą z Wiru. Niektórzy ich nie zauważają, albo twierdzą, że nie widzą, nie chcą widzieć. Bo Eidolony przynoszą nieszczęście. Tam gdzie są jest też cierpienie, ból, śmierć. Ci którzy to rozumieją często mówią, że to Eidolony wywołały apokalipsę. Zresztą z różnymi nazwami się spotkałem, Duchy Wiru, Odpryski Rzeczywistości, Obcy, Przybysze. Słyszałem że nas podbili. Że nienawidzą wszystkiego co żywe. Ale też słyszałem, że są siłą natury, która zawsze tam byłą, a wraz z dostrzeganiem wiru zaczęliśmy dostrzegać i... ich? je? to? Zresztą ty też ich widziałeś, choć może nie zrozumiałeś. Czasem to ruch na granicy wzroku, czasem ciarki na karku gdy ktoś na ciebie patrzy, mimo, że w pomieszczeniu nie ma nikogo. Ci nieco bardziej wyczuleni widzą kształty. Być może to po prostu duchy wszystkich ofiar końca świata, przyciągane nieszczęściem żywych. To by sporo mówiło o naszej pop*** naturze, jako całej rasy. Albo po prostu mamy zbiorowe omamy i halucynacje z niedożywienia, to też nie jest wykluczone. Może inni opiszą swoje doświadczenia z Eidolonami, bo ja w sumie naprawdę widziałem ja raptem parę razy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż za cham... Tak traktować kobietę? Gdyby nie okoliczności dowiedziałby się co sądzę o takim zachowaniu jak to. Nie chcę jednak, by w tej chwili Ezekiel miał jeszcze trudniejszą sytuację. Nie mniej może uda mi się go wykorzystać i dostać się do środka razem z nim lub przekonać straż, by przepuściła tylko mnie. Mam informacje dla Lina, które niekoniecznie muszą mu się spodobać. Z racji tego czym się zajmuję jestem osobą raczej znaną i przebywam w różnych kręgach. Po jednym z występów natknęłam się na nietutejszych, którzy mówili coś o wyrównaniu rachunków z Gubernatorem i tutejszymi ludźmi. Nie wiem kim oni są, ale może Lin wie coś o czym nie wiemy my. Myślę również, że wypada go ostrzec o możliwym zagrożeniu. Jest coś jeszcze, ale nie chcę o tym teraz mówić. Muszę to wyciągnąć, gdy nadejdzie odpowiednia chwila.

- Mam ważne informacje dla Gubernatora! Otwierajcie, jeśli nie chcecie mieć kłopotów, za to przez waszą głupotę Lin o tym się nie dowie... Jeśli postąpicie słusznie może napomknę mu o waszej dobrej woli.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...