Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Black Shadow

SCION: Hero

Polecane posty

Eksplozja musiała namieszać w mechanizmie zamku i dopiero gdy Ani włożył trochę więcej siły - znacznie więcej jeżeli spojrzało by się z perspektywy zwykłego śmiertelnika - zdołał dostać się do maszynisty (*1). Na szczęście nikt z ekipy ratunkowej nie zwrócił na niego uwagi przynajmniej do momentu, w którym przekazał rannego w ręce sanitariuszy i strażaków. Cóż, mógł dopisać kolejną uratowaną duszę do swojej listy... Teraz na pewno czekała go papierkowa robota i spisanie raportów dla przełożonych. Sporo osób będzie chciało wiedzieć co dokładnie dzisiaj się stało.

* * *

W schronisku panowała cisza i spokój. Ci, którzy byli gotowi do wędrówek po okolicy ruszyli bladym świtem a część mieszczuchów jeszcze smacznie spała w wyrach. Niemniej Sheena zrozumiała, choć z drobną trudnością, przekaz i zaprowadziła Séana w miejsce, w którym nie było szans aby ktokolwiek mógł ich podsłuchać. Skoro ten element został dopięty można było zabrać się za tłumaczenie o co chodzi...

* * *

- Ah - oficer podrapał się po głowie. - Szczerze mówiąc nie chce mi się i nie planowałem ciągać pana po komisariacie. Normalnego cywila i owszem, ale w tym wypadku? Po co w sumie? Spiszemy elegancko tutaj zeznania i w zależności od tego jak pójdzie dochodzenie odezwiemy się za... dwa, może trzy tygodnie albo i dwa, trzy miesiące. Jak wspomniałem, sprawy polegające na zidentyfikowaniu zleceniodawcy są ciężkie.

Po wizycie przy kasach biletowych okazało się, że następny możliwy samolot dla Alexa wylatuje dopiero o siedemnastej co dawało mu przynajmniej trzy godziny wolnego czasu. Oficer śledczy, który w międzyczasie przedstawił się jako Wiktor, zaoferował mu nawet telefon w razie gdyby wojskowy nie posiadał swojego. Z tej pomocy jednak nie musiał skorzystać i niedługo potem, po drugiej stronie słuchawki, odezwała się dyspozytornia z bazy wojskowej Aleksandra.

- Centrala, słucham.

---

1 - +6 na siłę... aczkolwiek powiem tak, nie masz absolutnie żadnej umiejki z której mógłbyś dać pierwszą pomoc maszyniście chyba, że przekonasz mnie iż jest inaczej ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ní madra gnáth ... A Helwyr ainm. - odpowiadam, słysząc znajomy język. - Sheena, miło mi poznać. - przedstawiam się.

Początkowo, gdy chłopak zaczął nawijać o fokach poczułam całkowitą dezorientację.

Przecież nie zgłaszałam się do tego projektu... Ach, mruga. No tak.

- Myślę, że nie ma co planować z pustymi żołądkami. Zakładam, że nic jeszcze nie jadłeś? Momencik. - Po chwili krzątania zarzucam sobie zapakowany plecak na plecy, do metalowego kubka wlewam wrzątek z kuchni, uchylam drzwi wyjściowe i kiwam na Helwyra i Ryana, żeby poszli ze mną.

Ściągam plecak na drewnianą ławę przed schroniskiem, a na kamiennym stole rozkładam serwetkę, resztki chleba, pasztet, pomidora i dwa jabłka, zaś do kubka wrzucam ładnie pachnące ziółka. Helwyrowi podaję miseczkę z jego suchą karmą oraz drugą z wodą.

Zasiadam na ławie i przystępuję do szykowania kromeczek. Uśmiecham się, wskazując chłopakowi, żeby siadł naprzeciwko.

Słońce dopiero wynurzyło się zza skalistych gór na horyzoncie zalewając całą okolicę złocistym blaskiem. Uśmiecham się jeszcze szerzej i przymykam powieki delektując się ciepłem porannych promieni, śpiewem ptaków, czystym powietrzem. Biorę głęboki wdech...

Po czym otwieram oczy i patrzę wyczekująco na Ryana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Huu, to wymagało nieco wysiłku, ale nic z czym nie dałbym sobie rady! Wygląda na to że tutaj moja rola skończona, czas wyjść na zewnątrz, wziąć głęboki oddech... i zacząć myśleć co napisać w raporcie. Cholera, dużo rzeczy się dzisiaj wydarzyło, a o tych najbardziej ciekawych nawet nie mogę wspomnieć bo mnie wezmą za wariata. Nawet bym im przyznał rację, ale lepiej nie rujnować sobie życie teraz.

Po wyjściu na zewnątrz Ani przegrupował się z resztą swojego oddziału i razem wrócili do komendy głównej. Tam praktycznie do końca dnia siedział wypełniając dokumenty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powinienem w miarę zwięźle zaraportować ostatnie wydarzenia i poprosić o ewentualne instrukcje na czas wyjazdu. Ech, przecież niedługo zleci się prasa, cholera. Nie chcę, by mi przeszkadzali. Zaczynam rozmowę z oficerem dyżurnym.

- Porucznik Aleksander Sobieski, jestem obecnie na urlopie i miałem lecieć do Stanów dzisiejszym samolotem startującym z Okęcia. Przed terminalem zostałem zaatakowany przez dwóch uzbrojonych w broń maszynową napastników, zabiłem jednego, drugi uciekł. Planuję kontynuować podróż, tylko polecę późniejszym samolotem. Oficer prowadzący śledztwo w sprawie zezwala na wylot. Po przylocie skontaktuję się z konsulatem lub ambasadą. Czy w zaistniałej sytuacji są dla mnie jakieś dodatkowe instrukcje albo wytyczne dotyczące ewentualnego kontaktu z mediami?

Czekam na odpowiedź, po czym staram się zaszyć na sali odlotów, unikając dziennikarzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie dałem się usadzić na ławie. Zamiast tego stanąłem przy oknie, by podziwiać widok. Jasne słońce wywołuje na mojej twarzy szeroki uśmiech. Widzę, że tatuś dzisiaj w formie. Odwracam twarz w jej stronę i ze spokojem mówię:

"Z nas dwojga to raczej ty powinnaś usiąść na czas tej rozmowy. Może coś już wiesz, ale moim zadaniem będzie rozwiać twoje wątpliwości. I naprawdę zabrać cię na wycieczkę, o ile będziesz chciała. Tylko nie na spotkanie z fokami, a raczej na... zjazd rodzinny. Byłbym wdzięczny, gdybyś mi teraz powiedziała, co z tego rozumiesz i jak to rozumiesz."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez chwilę w ciszy smaruję kanapki pasztetem. Patrzę w bok. Znowu na kanapki. W końcu na chłopaka.

- Zakładam, że chodzi o ciebie - podaję mu wiadomość, którą poprzedniego wieczoru zastałam w schronisku. - Co rozumiem...? Tyle, że najwyraźniej bogowie istnieją, jest ich mnóstwo, a na dodatek lubią czasem uwodzić ludzi. A potem rodzą się Herkulesy i tym podobne. Ojca nigdy nie spotkałam, chociaż czasami mam wrażenie, że jest gdzieś obok...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z rozbawieniem czytam wiadomość. Rozpieram się wygodniej na krześle i z uśmiechem odpowiadam:

"No proszę! Wiekopomna chwila! Albo byłem szpiegowany, albo nasze szanowne wyrocznie postanowiły wreszcie zerwać z tradycyjnymi wróżbami obwieszczanymi wierszowaną tajemnicą! Tak czy inaczej, chętnie poznam twoje źródło informacji. Tak czy inaczej, wbrew pozorom, było dosyć niedokładne. A w stwierdzeniu, że bogowie lubią "czasem" uwodzić ludzi, kryje się spore niedomówienie, ale o tym później. Jak już mówiłem, chciałbym cię zabrać na zjazd rodzinny, bo jak mówisz - ojca nigdy nie poznałaś. A czy chcesz poznać?"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka minut później po zapakowaniu najbardziej potrzebnych rzeczy oraz naszykowaniu prowiantu Sheena wraz z Séanem jako jej przewodnikiem na rodzinne spotkanie, na którym może dowie się ciekawych rzeczy... (*1)

* * *

"Skontaktujemy się z odpowiednimi służbami i postaramy się wyciszyć sprawę tak mocno jak się da. Media nie powinny dokładnie wiedzieć co zaszło na Okęciu ani kogo tenże dotyczył zatem przy jakimkolwiek kontakcie z dziennikarzami proponujemy odcinać się od sprawy i udawać ignorancję." Faktycznie, kręcący się po okolicy przedstawiciele mediów albo go nie zauważali albo próbowali znaleźć lepsze źródło informacji. Gdy już wylatywał z Warszawy w akompaniamencie zachodzącego Słońca dopiero pojawiały się pierwsze informacje co naprawdę zdarzyło się na największym, warszawskim lotnisku.

Sam lot przebiegł bez przeszkód. Żadnego niespodziewanego pożaru, awarii silnika, próby porwania albo nawet rodzącej matki. Na samym lotnisku narodowym im. Reagana, tuż przy Potomaku, obyło się również bez problemów. Stąd miał niecałe trzy kilometry do Pentagonu a pięć z drobnym hakiem do Białego Domu. Na razie jednak nie miał powodów aby udawać się, do któregokolwiek z tych miejsc. Potrzebował odrobiny odpoczynku. Zmiana strefy czasowej, choć z mniejszym natężeniem, nie była całkowicie obca boskim potomkom. Tyle dobrego, że na miejscu, w terminalu, czekał już na niego przewodnik. Był to niemalże trzydziestoletni, niezbyt potężny, dosyć przyjaźnie nastawiony pracownik Departamentu Obrony w stroju służbowym (*2).

- Sierżant pierwszej klasy Belcher. - zasalutował Alexowi. - Mam nadzieję, że podróż minęła bez większych niedogodności, sir. Samochód czeka już na zewnątrz i jeżeli nie ma przeszkód będziemy mogli od razu ruszyć do hotelu.

* * *

Jego przełożeni nie specjalnie wczytywali się w treść naszykowanego raportu. Najważniejszy był fakt, że szaleniec nie będzie terroryzował Nowego Jorku a członek prowadzonej przez nich formacji uratował ludzkie życia. Ani mógł w tym miesiącu liczyć na premię.

- Yo.

- Co tam?

- Jak się trzymasz człowieku? Szefostwo suszyło ci dupsko? - siłownia wypełniła się śmiechem.

Oddział Aniego składał się z porządnych ludzi. Potrafili zażartować, nawet ostro sobie docinać, ale podczas akcji działali ramię w ramię i wspólnie dążyli do jak najlepszych rezultatów. Tworzyli jeśli nie rodzinną to chociażby przyjacielską atmosferę.

- Witaj.

Egipcjanin, z lekkim zaskoczeniem, spojrzał na lekko uchylone okno. Spoczął przy nim nikt inny jak Khaba. Na szczęście reszta ludzi obecnych w sali była zbyt zajęta rozmowami bądź ćwiczeniami aby zwrócić uwagę na gadającego z kimś Aniego.

- Agenci Tytanów działają gdzieś w Ameryce. Informacje są jeszcze niejasne, ale wygląda na to, że zmierza do nas co najmniej trójka innych Potomków aby ich powstrzymać.

---

1 - zgodnie z tym co ustalaliśmy Niziołko masz wolną rękę do opisu tylko wcześniej prześlij mi treść posta na pw/gg ;] Ofc w tym momencie wstrzymaj się Rysiu z odpisem nim Nzk tego nie zrobi wink_prosty.gif

2 - army service uniform, o mniej więcej ten mi chodzi

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odwzajemniam salut i podaję sierżantowi dłoń. Mam nadzieję, że nie będzie za bardzo słychać mego akcentu.

- Porucznik Sobieski. Lot minął spokojnie, co mnie nawet dziwi. Przez tyle godzin tyle mogło się stać... Zresztą nieważne, odbiorę bagaż i jedziemy.

Ciekawe, kiedy spotkam jakiegoś "krewnego"? Mam wrażenie, że czeka mnie tu sporo do roboty i przydadzą mi się jakieś instrukcje lub wsparcie.

- Powiedzcie sierżancie, działo się u was ostatnio coś interesującego? Poprawiło się coś nad Zatoką Meksykańską?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ani ustawił się szybko w pozycji blokującej okno i zaczął szeptać w odpowiedzi na powitanie boskiego posłańca.

- Co ty tutaj... czemu tutaj jesteś? Czemu teraz? -

- Agenci Tytanów działają gdzieś w Ameryce. Informacje są jeszcze niejasne, ale wygląda na to, że zmierza do nas co najmniej trójka innych Potomków aby ich powstrzymać. -

- Nie, nie o to mi... zaraz, kto do nas zmierza? -

- Inni Potomkowie. Nie Horusa rzecz jasna, ani nawet żadnego z innych Bogów ,,naszego'' panteonu. Jednak, mimo różnych pochodzeń i lojalności przyświeca nam wszystkim jeden, wspólny cel. Powinieneś się odpowiednio przygotować, nie chcesz w końcu źle reprezentować nasz panteon, hmmm? -

- Panteon? ... zaraz, to chcesz mi powiedzieć, że istnieje kilka prawdziwych religii, koegzystujących ze sobą? Ja nawet, co? - Ani rzucił szybkie spojrzenie w stronę kolegów, po czym wrócił wzrokiem do okna.- Dobra, słuchaj... Khaba... czy mógłbyś poczekać na mnie koło okna mojego apartamentu? Kiedy jestem sam, bez mnóstwa ludzi niemających pojęcia o supernaturalnych zjawiskach dookoła? Wtedy dokończymy tą rozmowę, ok? -

- Niechaj tak będzie więc. Tylko pamiętaj, nie wolno nam marnować zbyt wiele czasu, więc bądź szybki niczym wiatr. -

- ...ok, jak-niczym wiatr, dobra. Leć. - po tym Ani odwrócił się i powrócił do swoich ćwiczeń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jechaliśmy już jakiś czas, kiedy w końcu się odezwałem. Co prawda miałem już przygotowaną wypowiedź, ale chciałem pozostawić trochę czasu na zebranie pytań. No i bądźmy szczerzy wobec siebie - także dla odrobiny dramatyzmu.

Na szczęście droga była prosta i mało używana, więc bez problemu mogłem prowadzić monolog i bezpiecznie prowadzić pojazd. "A więc... pewnie będziesz chciała jakichś wyjaśnień. A nawet, jeśli nie, to i tak moim zadaniem jest ci ich udzielić. Jak już wcześniej wynikło z naszej rozmowy - bogowie chodzą po ziemi. I to przedstawiciele większości znanych ci politeistycznych panteonów. Grecki Zeus? Jasne. Nordyccy Aesirowie? Oczywiście. Japońscy Amatsukami? Również. I cała ta wesoła banda tworzy półboskich potomków, których nadzwyczajność przejawia się w różnym stopniu. Niektórzy po prostu są w czymś dobrzy, ale pozostają w ukryciu. Inni okazują się wybitnymi osobowościami o niespotykanych talentach - aktorzy, politycy, duchowni, naukowcy, lekarze... Nie wszyscy także są świadomi swojego niezwykłego pochodzenia. Ale ci, którzy są, starają się zbytnio nie wychylać, i to z dwóch powodów. Ktoś mądry kiedyś powiedział: 'Wielka moc niesie ze sobą wielką odpowiedzialność...'" - lekko się uśmiecham do siebie po tym drobnym żarciku - "I jest to prawda. W naszym wypadku jest to nie tylko odpowiedzialność, ale i kłopoty. Trochę trudno się z tym pogodzić, ale w naszym otoczeniu rzeczy się dzieją. Pojawiają się katastrofy naturalne, dziwne wypadki i tym podobne. I to nie tylko spowodowane przez lekkomyślne pomysły, takie jak wbieganie pionowo po wieżowcu..." - zerkam kątem oka, żeby ocenić stopień zaskoczenia na twarzy towarzyszki - "bo i takie rzeczy niektórzy z nas potrafią robić. I wyglądałoby to prosto - żyć spokojnie, hamować młodych, unikać wykorzystywania swoich nadmocy. Oczywiście, nie zawsze jest to możliwe, w sytuacji zagrożenia życia każde z nas prędzej czy później jest gotowe użyć swej mocy do obrony. Ale trzeba tego unikać za wszelką cenę, ponieważ ludzkość nie jest świadoma naszego istnienia i tak powinno pozostać. Musimy także unikać zwracania na siebie uwagi tych, którzy dobrze o nas wiedzą - przede wszystkim Tytanów. Najłatwiej się o nich myśli jako o "tych złych" - antybogowie, wrogowie ludzkości i tego, co żyje, związani z żywiołami. I straszne dupki. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale w tej chwili mamy stan wojny, i takie okazje do świętowania jak urodziny taty, zdarzają się rzadko i są przyjmowane z ulgą. I dużą ilością procentów. Na wypadek, gdyby twoje życie w tej chwili w dalszym ciągu wydawało się zbyt proste, to poza ludźmi i tytanami, a także ich potomkami, musimy uważać na jeszcze jedną grupę - innych bogów. Kłótnie rodzinne wyglądają zupełnie inaczej, jeśli ojciec zamiast klapsa może strzelić piorunem. A teraz wyobraź sobie kłótnie sąsiedzkie. Albo wojny bogów z całego świata. Zresztą - jeśli miałaś podstawowe wykształcenie, to znasz mitologię i potrafisz sobie przedstawić obraz. I niby powinniśmy tworzyć wspólny front przeciwko Tytanom, jednak wielu bogów nie ustaje w ukrytych walkach o drobne różnice terytorialne, ilość wiernych i tak dalej, więc wszyscy starają się trzymać jak najbardziej tajemniczą talię kart... I sprawiać wrażenie dość potężnego, by zapewniało to profilaktyczną ochronę. A, i jeszcze jedno - spośród innych bogów najbardziej należy uważać na tzw. Tricksterów, czyli bogów-kłamców i ich potomków. Większość to gnidy bez moralności, które są gotowe na najpaskudniejsze działania, byle dopiąć swego. W razie czego - spokojnie, nie jestem jednym z nich. Gdybym był, nie mówiłbym ci o nich. Albo jestem i powiedziałem ci, aby zdobyć twoje zaufanie... No, teraz widzisz, jak to działa. Lekka paranoja jest zawsze mile widziana".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Milczałam dłuższą chwilę trawiąc informacje- a było tego sporo. Niektórych rzeczy się domyślałam, wszakże sama mam różne dziwne zdolności, których inni nie przejawiają, że już nie wspomnę o Helwyrze, który aktualnie drzyma z pyskiem na moich kolanach.

Ha, który pies żyje 25 lat? pomyślałam, bezwiednie głaszcząc jego czarno-biały pyszczek. Chociaż to nie do końca pies. Nie tylko...

Przez myśl zaczęły mi przebiegać wspomnienia tych wszystkich lat, zawsze z wiernym Helwyrem u boku. Nie zawsze był psem. Nie wszędzie wpuszczano tak duże czworonogi, a chomik w kieszeni nikomu nie przeszkadzał. Albo szczur na ramieniu. Nawet na studiach siedział ze mną na wykładach. Świetnie też się spisywał jako kucyk podczas długich wędrówek. Nie wyobrażam sobie życia bez niego...

Z zadumy wyrwała mnie jakaś dziura w drodze, podskoczyłam na siedzeniu i zorientowałam, że moje milczenie trwa już stanowczo za długo.

- Więc... jedziemy na urodziny taty, tak? Czyjego taty? - w chwili, gdy to powiedziałam, pewna myśl zaświtała mi w głowie. - NIE! - wyrwało mi się nieco za głośno, ale zaczynam intensywnie wpatrywać się w chłopaka szukając jakiś podobieństw. - Ár athair? NÍL NÍL NÍL NÍL ... An bhfuil tú mo dheartháir?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na zewnątrz terminalu czekał elegancki, czarny wóz - jeden z tych, których niemalże zawsze używa się do eskorty oficjeli. Alex mógł podejrzewać, że poza przyciemnianymi i pancernymi szybami samochód miał także kuloodporne opony. Przed nim czekał także radiowóz policji.

- To nasza eskorta. - powiedział sierżant dając znak czekającym w wozie policjantom. Sam zasiadł za kierownicą i poczekał aż Alex do niego dołączy. - Jest pan zameldowany w hotelu State Plaza, zaraz po drugiej stronie rzeki. - dodał Belcher ruszając z miejsca. - Powinniśmy być na miejscu za kwadrans. Jednak tablice dyplomatyczne i policyjny kogut bywa pomocny w godzinach szczytu, sir. - powiedział z odrobinę humorystycznym tonem. Słysząc pytanie od Aleksandra odrobinę się zamyślił i potrzebował kilku chwil aby odpowiedzieć:

- Tak naprawdę... sam nie wiem. Z jednej strony mówią nam, że recesja jest przeszłością i nasza gospodarka podnosi się z niemalże gruzów a z drugiej, nie wiem czy pan słyszał, Detroit ogłasza, że jest na skraju bankructwa... choć akurat przypadek Nowego Orleanu pokazuje, że można uratować zniszczone miasto. Mówią, że walczymy za demokrację a nie jesteśmy w stanie wygrać już rozpoczętych wojen. Proszę nie zrozumieć mnie źle, sir. - w tym momencie skręcili na most Arlington Memorial. - Jestem patriotą gotowym walczyć za i w imię swojego kraju. Spędziłem w Afganistanie ponad rok i nie raz trafiałem w wir walki. Jednakże nawet ja widzę, że chyba nie wszystko do końca jest tak jak należy... Nie udało się Brytyjczykom, nie udało Sowietom, czemu miałoby udać się nam? - westchnął: - Mam nadzieję, że zostanie to między nami, sir.

* * *

Po ćwiczeniach Ani skierował się prosto do swojego apartamentu. Khaba już na niego czekał.

- Jeden z Potomków już znalazł się na amerykańskiej ziemi. Wylądował w Waszyngtonie. Pozostała dwójka powinna przybyć niedługo. - powiedział. - Będziecie potrzebowali pewnych informacji na temat tego gdzie działają agenci Tytanów, do czego dążą i jak zamierzają to osiągnąć. Niestety jest to wiedza, którą ty i pozostali będziecie musieli uzyskać własnoręcznie. Bogowie są zajęci własnymi sprawami i całą wojną w Nadświecie aby interesować się każdym kto może współpracować z Tytanami na Ziemi. To o czym jedynie "mówią" i tobie przekazuję to... przeczucie. Wrażenie niepewnej, złowrogiej aury, tak jakbyś wiedział, że zbiera się burza choć na niebie nie widać ani jednej chmurki. Podejrzenie... którego jednak nie wolno ani tobie ani im zignorować. Prawdopodobnie jutro z rana wszyscy powinni znaleźć się na miejscu.

* * *

Jeżeli to nie był znak z niebios to Séan nie był pewnym co mogłoby nim być. Ustalona wcześniej trasa na miejsce boskiego pikniku nagle okazało się nieaktualna, osunięcie ziemi i przynajmniej jedno przewalone drzewo miało wstrzymać ruch na co najmniej kilka godzin. Przez moment był także pewien, że zauważył tą samą dziewczynkę, którą uratował z wraku autobusu stojącą na poboczu. Wystarczyło jednak mrugnięcie i zniknęła. Droga objazdowa, na której się znaleźli prowadziła m.in. na najbliższe międzynarodowe lotnisko, ale Séan planował skorzystać z jednej ze wcześniejszych odnóg. Żadna z nich nie była przejezdna. Kilka urwanych drzew w jednym wypadku, przewrócona w poprzek drogi ciężarówka w drugim... w końcu ta sama dziewczynka trzymająca tablicę z wyraźnym napisem: NIE MA CZASU. Pod nim była strzałka bez wątpienia wskazująca aby kierować się na lotnisko... (*1)

Za pierwszym razem Sheena niczego nie zauważyła. Potem jednak i ona dojrzała młodą dziewczynką stojącą niemalże na środku drogi (*2).

---

1 - przy takim upale nie byłem w stanie wpaść na lepszy pomysł aby zawoalowany sposób rzucić was na główne tory przygody z pominięciem boskiego pikniku :P

2 - na kolejnej odnodze, nie na tej, która zaprowadzi was na lotnisko

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie no, super, mam caaaaały wieczór na dojście do siebie i zaakceptowanie nowo poznanego porządku wszechświata... nie, dobra, ok, ale wiesz, mam pracę-bardzo WAŻNĄ pracę do wykonania każdego dnia, więc nie wiem jak w grafik wcisnę ratowanie świata przed mitycznymi bestiami. I to wszystko na podstawie ,,przeczucia'' wielmożnych panów Bogów KTÓRZY ZOSTAWILI MNIE SAMEGO SOBIE I TERAZ DOMAGAJĄ SIĘ JAKIEJŚ PRZYSŁUGI?!?- Ani wziął głęboki oddech i usiadł na krześle.- Uffff.... ok, dobra, spotkam się z tymi całymi Potomkami i coś rozpracujemy. Lepiej tylko żeby to nie była wielka strata czasu.-

- .....czy to aby nie przypadkiem Senet?- Khaba wskazał na stół, na którym rozłożona była gra.

- T-tak, to Senet... znaczy, umiesz w to grać?- Zapytał się Ani.

- Tak się składa, że umiem. I widzę po rozłożeniu pionów że średnio pojmujesz zasady.- Odpowiedział

- Cóż, trudno jest poprawnie grać w grę której zasady zostały zagrzebane w piachu kilka tysięcy lat temu. To jest najbliższa rekonstrukcja na podstawie starożytnych zapisków jaką udało mi się stworzyć.-

- Cóż za smutne czasy...- Khaba podleciał to stołu.- Jeśli chcesz, to mogę nauczyć cię poprawnych zasad.-

- Byłbym... wdzięczny.- Odpowiedział Ani, po czym oboje zabrali się za grę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trawię zasłyszane od przewodnika słowa. Miał sporo racji i bardzo spodobało mi się, że ma jakiekolwiek wątpliwości. Nie lubię specjalnie bezmózgich żołnierzy, tępych żołdaków. Tacy jak Belcher byli na wagę złota.

- Oczywiście, sierżancie, choć nie mogę zagwarantować, że tej rozmowy nie podsłuchała NSA- uśmiecham się smutnie.- Jak dla mnie Afganistan był do uspokojenia. Wtedy, jak Masud wyrzucił Sowietów i miał za sobą niemal cały naród i armię mudżahedinów, z długiem wobec waszego kraju. Należało go wspierać i chronić lepiej, a on by już sobie poradził z talibami. Zresztą, nieważne.

Rozejrzałem się po limuzynie i przypomniałem sobie o eskorcie policyjnej. Musiałem sprawdzić swoje podejrzenia.

- Rozumiem, że porucznicy z Wojska Polskiego, szczególnie na urlopie w USA, to rzadkość, jednak dziwi mnie aż taki komitet powitalny. Czym zasłużyłem sobie na taką eskortę?

Mówiąc to kładę lewą rękę blisko kabury z pistoletem, a drugą wkładam do kieszeni z pierścieniem. Zachowuję się jak paranoik, lecz nie wykluczam kolejnej pułapki Tytanów. Powinienem jednak dojechać spokojnie do hotelu, a tam zadzwonię do konsulatu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Słuchaj, She-ra. Coś dzieje się nie tak. Wygląda na to, że przeznaczenie ma wobec nas inne plany, w zamian za imprezę. O ile już się orientujesz, z przeznaczeniem trudno się walczy. Nie mam pojęcia, co za siła kieruje nas na lotnisko, ale wydaje się dość potężna. Musimy być więc czujni i ostrożni, bo nie wiemy, co nas może spotkać. I nie liczyłbym tutaj na przeznaczenie związane z niemożliwą do ominięcia najwyższą nagrodą w loterii".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Westchnęłam zawiedziona.

- A tak się cieszyłam na boskie party... Szkoda. Mam nadzieję, że jeszcze trafi się jakaś okazja i mnie zaproszą.

Przez chwilę patrzę za okno rozmyślając nad tym, gdzie i jak bawią się bogowie. Ciekawe, czy grają w twistera albo chińczyka...

- To co teraz robimy? Jedziemy na lotnisko i czekamy na dalsze wskazówki? Czy może wsiądziemy do najbliższego samolotu niewiadomogdzie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Znając złośliwość losu, to pewnie nawet, gdybyśmy jechali z zamkniętymi oczami wpakowalibyśmy się nie na drzewo, ale na lotnisko. Pewnie nawet drogę za nami zdążyłoby zatarasować stado dzikich jeleni. Także jedziemy do przodu i rozglądamy się za znakami... ale tymi symbolicznymi, bo gdzie jest lotnisko to już wiemy" - mimo żartu o drzewie, staram się jechać dość ostrożnie i rozglądać choćby za krukami Morrigan.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Standardowa procedura bezpieczeństwa. - odparł Belcher, ale chwilę potem odchrząknął: - Dobrze, może nie całkiem standardowa, ale gdy wyżej postawieni ode mnie usłyszeli co stało się na Okęciu nie mieli zamiaru ryzykować i pozostawić czegokolwiek przypadkowi. Może i jest pan na urlopie, ale proszę mi wierzyć... śmierć polskiego oficera w zamachu terrorystycznym na amerykańskim lotnisku, dodatku w Waszyngtonie, jest ostatnim czego chcieliby moi przełożeni w Pentagonie. Ja zresztą też. - uśmiechnął się i kontynuował: - Nie byłbym natomiast pewien co do tego urlopu. Wedle moich informacji przez to całe zamieszanie spóźnił się pan na zaplanowane spotkanie z kimś... bodajże od General Dynamics... w każdym razie przerzucili je na... godzinę dwudziestą pierwszą. Dzisiaj. Na Manhattanie w Nowym Jorku. - nim jego rozmówca zdążył odpowiedzieć dodał jeszcze: - Tak, też nie wiem czemu od razu nie zakwaterowali pana w Nowym Jorku, ale proszę się nie martwić. Ma pan zarezerwowany helikopter na koszt firmy, w godzinę będzie pan na miejscu.

Mniej więcej w tym samym czasie zajechali przed wejście do hotelu Alexa. Dochodziła druga po popołudniu, więc miał jeszcze trochę czasu przed swoją wyprawą...

* * *

Słońce powoli zachodziło za horyzont. Do tej pory nic nie przerwało Aniemu rozgrywki z Khabą. Najwidoczniej nie potrzebowali go w komisariacie na ten moment, nikt nie postanowił obrabować banku albo spróbować wysadzić się na Times Square. W końcu jednak zadzwonił telefon.

- Będzie...miał kłopoty. - dziwny, bezpłciowy głos odezwał się po drugiej stronie słuchawki. Połączenie było tragicznej jakości i Ani nie wiedział czy tajemniczy rozmówca powiedział "Będzie" czy też "Będziesz". Nim jednak zdążył w jakikolwiek sposób odpowiedzieć rozmowa została przerwana a próba wywołania numeru, który do niego dzwonił kończyła się niepowodzeniem. Automatyczny operator uparcie twierdził, że nie ma takiego numeru. Ciekawe co to miało znaczyć... i do czego albo kogo się odnosić... do innych Potomków może?

- Ktoś jest na korytarzu. - jego przemyślenia przerwał Khaba. Cóż, nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu nie mieszkali w domku jednorodzinnym, ale Ani wiedział, że jego zwierzęcy towarzysz wyczuwa kiedy coś zdaje się być nie tak jak powinno. Kroki dwóch osób zatrzymały się dokładnie na wysokości jego drzwi. Nie był w stanie rozróżnić pojedynczych słów, ale te dwie osoby między sobą szeptały. Odczekał chwilę. Potem drugą. Nikt nie wyważył jego drzwi, nie próbowali także złamać zamka. Z najwyższą ostrożnością Ani zbliżył się do drzwi i spojrzał przez wizjer w drzwiach. Zobaczył dwóch barczystych typów w czarnych kominiarkach, którzy po cichu próbowali dostać się do apartamentu naprzeciwko. Przynajmniej jeden z nich był uzbrojony. Ani zobaczył pistolet w jego dłoni.

Szybko spróbował przypomnieć sobie kto jest jego sąsiadem naprzeciw. Chyba młoda para... z dzieckiem, góra dwuletnim. Całkiem nieźle usytuowani. Chyba. Nigdy tak naprawdę ich nie poznał, ale z jakiegoś powodu nagle stali się celem. Ani nie kojarzył także czy mogli znajdować się w mieszkaniu.

* * *

Cóż, rządek dziesięciu dorodnych, czarnych kruków ustawionych na tablicy witającej podróżników na międzynarodowym lotnisku w Walii był odpowiednim znakiem oraz komitetem powitalnym. Sheena i Séan jechali w dobrym kierunku.

Na samym lotnisku także dosyć szybko zorientowali się albo zostali uświadomieni - w zależności jak na to spojrzeć - że celują w lot do Nowego Jorku. Cała reszta połączeń była opóźniona albo odwołana, natomiast to najbliższe na Manhattan miało odbyć się bez przeszkód. Nawet kolejka do kasy posuwała się sprawnie i nie było mowy o żadnej możliwości spóźnienia się. W drodze do bramy (*1) Potomkowie zauważyli jak nagle jeden z kruków, który musiał zaszyć się gdzieś na poddaszu terminala, zleciał na dół, dziabnął osobę w głowę i odleciał do góry nim ta mogła zareagować. Mimowolnie Séan mu się przyjrzał i zorientował się, że facet w przedziale wiekowym 35-40 lat pracuje jako kontroler lotów i... dzisiaj w żadnym, ale to w żadnym wypadku nie powinien znajdować się w pracy (*2). Może z daleka nie było tego widać, ale akcja z krukiem pokazała, że kontroler ma problemy z refleksem i ogólnie koordynacją ciała, musi być ogólnie osłabiony, z bliska wydawało się nawet, że ma lekko zamglone oczy.

---

1 - eh, szczerze to nigdy nie leciałem, więc nie jak wygląda procedura i jak dokładnie to nazwać... tzn. mówią na to bramy, ale... eh, liczę że zrozumiecie o co mi biega tongue_prosty.gif

2 - +5 na percepcję

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wysiadając rzucam do Belchera:

- Dzięki za transport i rozmowę. Powodzenia.

Wchodząc do hotelu rozmyślam nad sposobem zagospodarowania wolnego czasu. Na pewno muszę się umyć i odświeżyć po locie, coś zjeść i odpocząć. Mam sporo do rozmyślania i analizowania. Jaką rolę odegram w nadchodzącym konflikcie? Już na pewno oddałem swoje pierwsze strzały i dorwałem pierwszego wroga i co najważniejsze, zdobyłem pewne ważne informacje. Ten ciąg cyfr, które muszę jeszcze rozpracować. Muszę sprawdzić tę ostatnią linijkę i dopasować liczby do konkretnych katastrof, zaczynając od tych najbardziej aktualnych.

Mam nadzieję, że spotkanie się znowu nie opóźni?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie bacząc na gentelmańskie odruchy, wciskam Sheenie swój bagaż do ręki i każę się nie oddalać, po czym podbiegam do kontrolera lotu, kiedy ten akurat nie pracuje. "Przepraszam bardzo, że przeszkadzam. Widziałem, co się przed chwilą stało. Jestem ornitologiem i poczułem się w obowiązku pomóc panu. Dobrze się pan czuje? Słabo pan wygląda, a ostatnio zanotowaliśmy znaczny wzrost częstotliwości zachorowań przenoszonych przez ptaki, co jest szczególnie niebezpieczne zwłaszcza przy osłabieniu organizmu charakterystycznym dla tej pory roku. Zalecam jak najszybsze badania" - po wypowiedzeniu tych słów silę się na uśmiech jednocześnie szczery, jak i zatroskany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ani zbliżył się do drzwi, po czym zorientował się że instynktownie chwycił za granat który podarował mu Khaba, zamiast sięgnąć po pistolet. Natychmiast poprawił ten, jak mu się wydawało, błąd.

Cholera, złodzieje, uzbrojeni. Tylko... coś jest nie tak, szczególnie po tym telefonie. Czy to są ci sługusi tytanów o których ten ptaszor wspominał? Czy pomylili mieszkania? W każdym razie...

Ani powiesił odznakę na piersi i ustawił się w gotowej pozycji pod drzwiami.

...trzeba tych dwóch zatrzymać.

Tak cicho tak tylko mógł, Ani otworzył drzwi, po czym wymierzył broń w kierunku uzbrojonego złodzieja.

- POLICJA, UPUŚĆ BROŃ I NA ZIEMIE! - wykrzyczał Ani. Oczywiście spodziewał się oporu, szczególnie że drugi złodziej także może być uzbrojony. W zależności od sytuacji, Ani czuje się na siłach by wziąć ich obu do tańca-połamańca, pistolet jest wyjściem ostatecznym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czyli Ameryka! Tam jeszcze nie byłam...

Trochę mnie zaskoczył nagły atak bagażu Rayana, ale stoję grzecznie obserwując co ten mój braciszek wyprawia. Co on chce od tego kontrolera...?

W międzyczasie mimowolnie gładzę kieszeń bluzy, w której siedzi zachomikowany Helwyr.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...