Skocz do zawartości
Nolaan

"Gwiezdne wojny" (saga), George Lucas

Polecane posty

Nie przesadzacie trochę próbując analizować gwiezdne wojny niczym Zagubioną Autostradę Lyncha? 

 

Ja się przy tej części dobrze bawiłem. Lepiej niż przy nowej trylogii, ale to akurat nic nadzwyczajnego. Pewnie, nie oferuje niczego nowego, jest bardzo zachowawcza i zrobiona pod nostalgię fanów starych filmów. Ale technicznie jest w porządku, są miecze świetlne, nie ma Binksa, świąteczny blockbuster jak w mordę strzelił. Tym miał być, i wywiązuje się ze swojego zadania wzorowo. Niech żyją gwiezdne wojny i czekam na kolejną część ze spokojem.  A nad dialogami czy charakterystyką będę się zastanawiał przy kolejnym filmie Jarmuscha.

Nie przesadzacie trochę próbując analizować gwiezdne wojny niczym Zagubioną Autostradę Lyncha? 

 

Ja się przy tej części dobrze bawiłem. Lepiej niż przy nowej trylogii, ale to akurat nic nadzwyczajnego. Pewnie, nie oferuje niczego nowego, jest bardzo zachowawcza i zrobiona pod nostalgię fanów starych filmów. Ale technicznie jest w porządku, są miecze świetlne, nie ma Binksa, świąteczny blockbuster jak w mordę strzelił. Tym miał być, i wywiązuje się ze swojego zadania wzorowo. Niech żyją gwiezdne wojny i czekam na kolejną część ze spokojem.  A nad dialogami czy charakterystyką będę się zastanawiał przy kolejnym filmie Jarmuscha.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powszechny zachwyt nad siódmą odsłoną "Star Wars" jest jak dla mnie - obok fali irracjonalnego hejtu wokół nowej trylogii - kolejnym dowodem na to, że świat i ludzie chyba oszaleli. Kopiowanie starego filmu z kompletną olewką o tak podstawowe rzeczy, jak elementarny sens i logika (do tego zaraz sobie dojdziemy...) jest tak obraźliwe dla dotychczasowej sagi, że chyba tylko dziewiąta odsłona "Ultimy" miała bardziej wylane na to, czy przedstawiona tam fabuła będzie w ogóle spójną i koherentną kontynuacją dotąd opowiedzianej historii. Ale zagorzali fani serii - ci sami, co to nie tak dawno pałali świętym oburzeniem między innymi o to, że wprowadzono jeszcze jedną obok C-3PO postać nieszkodliwego fajtłapy (Binks), że Anakin nie był mądry niczym Yoda już u zarania swojej kariery, że "przeszedł na ciemną stronę w sekundę" (co nie jest prawdą, ale przywykłem już do tego, że fani starej trylogii przekłamują to, co pokazano w tej nowej), że miał czelność zawołać "nieee!" po włożeniu tej swojej czarnej zbroi, albo że Yoda (ach, herezja! HEREZJA!!!) ośmielił się dobyć miecza świetlnego - jakoś tego nie dostrzegają, cieszą się i klaszczą w łapki. Bo ta bezczelna i dodatku kompletnie bezmyślna (do tego zaraz sobie dojdziemy...) kopia to niby "hołd dla starej trylogii". Taaa, jasne.

Nie będę tutaj dokonywał dogłębnej analizy filmu, wyciągał wszystkich marnych i drętwych dialogów (jak scenarzysta epizodów I - III skreślił marny i drętwy dialog, wtedy święte oburzenie, ale kiedy marne i drętwe dialogi pojawiają się w częściach IV - VII, wtedy wszystko jest cacy...), czy też wszystkich fabularnych kretynizmów, które w końcowych scenach zaczynały mnie już przyprawiać o wściekliznę podczas oglądania (znowu: jak wprowadzono w nowej trylogii koncept midichlorianów - HEREZJA! HEREZJA!!! Ale jak w epizodzie siódmym nagle wymyślają, że byle chmyz może z wprawą władać mieczem świetlnym, pierwszy raz w życiu wziąwszy go do ręki, albo że jakaś kobita, co do dopiero niedawno usłyszała, że Moc jednak istnieje naprawdę, potrafi - bez żadnego przygotowania, bez żadnego treningu, bez żadnego pojęcia, co robi - użyć jej, ot tak, z przysłowiowych czterech liter, do namieszania w głowie szturmowcowi... wtedy wszystko jest super. Ba! Zagorzali fani - czy raczej fanatycy - starej trylogii potrafią nawet zawzięcie bronić tych ewidentnych bzdur, upierać się, że to ma sens!). Nie, wolę się skupić na tym, co najważniejsze. Na tym, co decyduje o tym, dlaczego "Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy" to góra średni film i przy tym zwyczajna obelga dla całej sagi.

Zacznę od najgorszego. Im dłużej czasu mija od premiery tego filmu, tym silniejsze odnoszę wrażenie, że jestem jedyną osobą na tym łez padole (albo jednym z nielicznych - tak czy inaczej, oczy przecieram z niedowierzania, że NIKT tego nie widzi, że NIKT tego nie wytyka, wyrażając opinię na temat filmu), która dostrzega zasadniczy problem z ogólnym zarysem fabularnym oraz settingiem nowych "Gwiezdnych Wojen". Często się zdarza, że ktoś jest bliski dostrzeżenia tego - na przykład, roi się od osób, które widzą, że epizod siódmy to tak naprawdę kopia epizodu czwartego. Ale nie widzą jeszcze większego problemu, jaki za tym stoi. Problemu, który sprawia, że - no, wiecie - ten film jest zwyczajnie debilny i obraźliwy. Jaki to problem, zapytacie? Ano taki, że nie dość, iż mamy tu do czynienia z kopią, to jeszcze jest to kopia popełniona kompletnie, całkowicie bezmyślnie! Ten film ma kompletnie wylane na to, co stało się w "Powrocie Jedi" i na to, jak przedstawiało się uniwersum w chwili zakończenia oryginalnej trylogii. Jego fabuła bazuje na motywach, które wciśnięto do filmu TYLKO i WYŁĄCZNIE dlatego, że "bo tak było w Nowej Nadziei"! Jak dobrze pamiętamy, w finale "Powrotu Jedi" doszło do [oldspoiler]rozpadu Imperium, zwycięstwa rebelii, a co za tym idzie - przywrócenia republiki[/oldspoiler]. A co mamy w "Przebudzeniu Mocy"? W miejscu Imperium Galaktycznego założono Pierwszy Porządek (który - jak ktoś powyżej raczył spostrzec - jest podejrzanie silny jak na frakcję, co to powstała zaledwie ze szczątków dawnego Imperium), zaś Republika... no, niby jest, tyle że równie dobrze mogłoby jej nie być. A to z tego względu, że pomimo ewidentnie wrogich zamiarów Pierwszego Porządku, Republika absolutnie nic z tym nie robi. Czy toczy jakąkolwiek walkę z wrogiem? Nie-eee... Walkę toczy tylko i wyłącznie jakiś infantylny Ruch Oporu, co to powstał w miejsce Rebelii. W tym miejscu chciałbym zapytać - DLACZEGO? Skoro istnieje już legalny rząd, stojący na straży dawnych i szczytnych wartości, dysponujący własnymi siłami zbrojnymi oraz flotą wojenną, to PO CO, DO CZEKOLADOWYCH PIEGUSKÓW Z RODZYNKAMI, JAKIŚ "RUCH OPORU"? Jeżeli jest jakieś obce imperium, to Republika powinna być podstawową siłą, która z nim walczy. W starej sadze istniała rebelia, bo poza Imperium Galaktycznym nie było żadnego zorganizowanego międzygwiezdnego rządu, dostatecznie silnego, by mógł stawić mu czoła. Dlatego właśnie powstała rebelia, do diabła - mogli toczyć tylko walkę partyzancką, bo nikt potężny nie stanąłby w ich obronie. Siła była po stronie Imperium. A teraz, kiedy znów istnieje Republika, nie ma żadnego POWODU, aby działał jakiś "ruch oporu"! Po co to w ogóle jest? Dlaczego? Jak to, "dlaczego" - bo tak było w epizodzie czwartym! Scenarzysta i reżyser nowego filmu nowej trylogii "Gwiezdnych Wojen" najwyraźniej nie potrzebują lepszego powodu!

A na tym przecież nie koniec. Weźmy też pod lupę kwestię Jedi. W końcu ostatnia część starej trylogii kończyła się wymownym tytułem "Powrót Jedi", n'est-ce pas? Czy zatem kolesie kręcący nowy film mieli to na względzie? Czy zechcieli chociażby przedstawić tę akademię Jedi, co to Luke musiał ją założyć, aby zgodnie z ostatnią wolą Yody przekazywać innym swoją wiedzę? Czy pokazali, jak Leia idzie w ślady swojego brata? Nie, nie zrobili żadnej z tych rzeczy, zamiast tego pokazując nam świat, w którym nadal nie ma Jedi, opowieści o Mocy nadal są postrzegane jako bzdurne bajania dla naiwniaków, a Leia z nieznanych powodów (tzn. ja znam powód - ale do tego dojdziemy za chwilę) nie potrafi nawet przenosić przedmiotów samą siłą woli. Na dokładkę próbuje się to wszystko uzasadnić jakimś idiotycznym plot device, które niepokojąco przypomina mi to sklecone przez pewnego... khy, młodocianego pisarza na potrzeby swojej powieści z gatunku fantasy. Czyli - [oldspoiler]niby Luke utworzył jakiś zakon, ale jeden z jego uczniów zeźlił się bez żadnego sensownego powodu, rzucił się na rympał na całą resztę, wygrał i tyle. Bo tak się komuś zachciało. A Luke po tym niepowodzeniu zwyczajnie odpuścił sobie szkolenie nowych Jedi i zaszył się gdzieś na planecie X[/oldspoiler]. No więc... powrócili ci Jedi. Jak cholera. W efekcie całe uniwersum wygląda, jak wygląda, bo... no, właśnie, dlaczego? Bo ktoś miał konkretny pomysł na fabułę, setting? Nie. Powodem jest - znów - tylko i wyłącznie to, że "bo tak było w epizodzie czwartym" (i to jest też jedyny powód, dla którego Leia nie używa Mocy, ani miecza świetlnego - nie używała ich w starej trylogii? No to tutaj też nie będzie, kopiujmy na żywca i bez używania mózgu)! Jeszcze raz... jaka jest reakcja fanów na tę kopię, wykonaną bez Serca i bez Rozumu (ktoś tu nie kierował się ani jednym, ani drugim...)? Że to "hołd"? Że to "zrobione pod nostalgię"? Guzik prawda - to najbardziej obraźliwa olewka sagi, jaka tylko może być! To czytelna oznaka, że ktoś tu nie miał żadnego pomysłu, jak dopisać nowy rozdział do już istniejącej historii, a jego jedynym zamiarem był najbardziej ordynarny skok na kasę na zasadzie "znacie? To macie!"! A... a ci zagorzali fani, co to głosili wszem i wobec nowiny o herezji przy okazji premier kolejnych części nowej trylogii, twierdzą, że wraz z częścią siódmą oddano im hołd? Ja... ja nie wiem co powiedzieć. Brak mi słów. Albo, parafrazując pewnego polskiego aktora w jego roli z filmu "C.K. Dezerterzy" - powiedziałbym, że nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów pozwalających dostatecznie dosadnie określić ten stan rzeczy.

Jak gdyby wypierniczenie w kosmos logicznego ciągu wydarzeń na rzecz bezmyślnego kopiowania epizodu czwartego nie urągało dostatecznie tym, którzy zdecydowali się "Przebudzenie Mocy" obejrzeć, jest jeszcze ogólna formuła filmu, która sprawia takie wrażenie, jakby scenariusz był skreślony... no, po prostu na kolanie. Słyszałem już dość sporo opinii pochwalnych na temat postaci (z wyjątkiem Kylo Rena - ten to zebrał chyba jedynie śmiechy politowania; swoją drogą, jaki to "geniusz" wymyślił, że [oldspoiler]jego prawdziwe imię powinno brzmieć "Ben" - po Obi-wanie "Benie" Kenobim niby[/oldspoiler]? Nie wiem, czy ten ktoś zdawał sobie z tego sprawę, ale rodziców tego faceta nie łączyła żadna szczególnie bliska więź z Kenobim! To Luke powinien był prędzej nazwać swojego syna drugim imieniem Kenobiego - i wiecie, co? W Expand Universe faktycznie to zrobił! Ale Panowie Nieomylni pozbyli się całego Expand Universe i postanowili wszystko zrobić na opak - na siłę, bez potrzeby, bez sensu i tak naprawdę bez serca! "Hołd", kurczę pieczone na ruszcie po chińsku! "Nostalgia", jak mistrza Chandlera kocham!). Cieszę się, że ktoś dostrzegł w tym filmie jakieś konkretne postacie, bo ja, szczerze mówiąc, nie zdołałem tego zrobić. A to z tego powodu, że ten film - dosłownie - pędzi na złamanie karku. Nigdy nie robi sobie przerwy, żeby faktycznie rozwinąć te postacie - to w zasadzie latanie od jednej bijatyki/strzelaniny do drugiej. Formuła tego filmu przypomina mi nieodparcie "Van Hellsinga", gdzie całość też sprowadzała się do tego, że ledwie kończyła się jedna scena rozwałki, a po paru minutach mieliśmy następną. Nie ma tu miejsca na złapanie oddechu, na chwilę zadumy - są tylko krótkie przerwy między kolejnymi rozpierduchami. Rzeczywiście, to jest coś, co w pierwszej kolejności kojarzy mi się z filmami z serii "Gwiezdne Wojny".

A główny antagonista? Można to ująć krótko - żenada. W starej trylogii mieliśmy złowrogiego Dartha Vadera, który zachowując wciąż tę samą, chłodną postawę, dopuszczał się okropnych rzeczy. Nie okazywał emocji, kiedy przykładowo dusił Mocą swoich podwładnych, którzy mu podpadli, albo kiedy kierował zawoalowane groźby wobec Lando. Na dokładkę przez całą trylogię nie pokazywał twarzy, co tylko powiększało jego tajemniczość. Z kolei w nowej trylogii mieliśmy pozostającego w cieniu Dartha Sidousa, który przez cały czas dyrygował innymi postaciami, niczym marionetkami. Kiedy już pojawiał się we własnej osobie, potrafił być naprawdę diaboliczny. Na co dzień odgrywał rolę uprzejmego, starszego człowieka, w decydujących chwilach przechodził jednak zdumiewającą przemianę w swoje prawdziwe "ja" - żądnego władzy psychopaty, ewidentnie niestabilnego emocjonalnie i rechoczącego jak wariat. W jednej chwili błagał o litość, a już w następnej z obłąkańczą radością mordował mistrza Jedi, który usiłował go powstrzymać. Co mamy w "Przebudzeniu Mocy"? Wspomnianego już przeze mnie mimochodem Kylo Rena, który zamiast szacunku wzbudza co najwyżej politowanie swoimi niemal dziecinnymi napadami złości, który nosi tę maskę tak naprawdę bez żadnego powodu (jak to, dlaczego? Bo tak było w epizodzie czwartym!), skoro zdejmuje ją wielokrotnie i bardzo wcześnie pokazuje twarz i który - by żenadzie stało się zadość - daje się pokonać amatorce, która pierwszy raz w życiu wzięła do ręki miecz świetlny. To czego my się właściwie mamy bać, skoro on jest taki nieudolny? Jest jeszcze wielki przywódca Snoke (cóż za zmyślne i budzące grozę imię, swoją drogą), o którym wiemy tyle, że... po prostu jest.

Krótko mówiąc - "Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy" nie jest po prostu kopią "Nowej Nadziei", ale kopią dokonaną bezmyślnie, bez choćby chwili zastanowienia nad tym, czy takie lub inne motywy fabularne będą miały sens w settingu, jaki pozostawił po sobie "Powrót Jedi". Nie widać tutaj faktycznej chęci kontynuowania historii, nie widać żadnego konkretnego pomysłu na fabułę, nie widać też tego "hołdu", o którym w kółko słyszę, widać tylko popełniony po najmniejszej linii oporu, odwalony na odczepnego scenariusz, wskutek którego filmowa rzeczywistość skrzeczy na każdym kroku. Nie chodzi tu o zwykłe fabularne durnoty, których nie brakowało także w poprzednich sześciu filmach, ale o to, że ktoś najzwyczajniej w świecie olał już opowiedzianą historię i postanowił pokazać ludziom jeszcze raz to samo, aby wycisnąć z marki jeszcze więcej kasy. I jeśli następne filmy trylogii mają wyglądać podobnie, to ja już na nie nie pójdę.

A na zakończenie, tak z czystej złośliwości, zapytam - co to, u diabła, za tytuł: "Przebudzenie Mocy"? Do jakiegoż to "przebudzenia Mocy" doszło w tym filmie? Jaki jest w ogóle sens tego tytułu, co to ma wspólnego ze wszystkim, co się wydarzyło? Zresztą, od kiedy to Moc wymaga "przebudzenia"? Mnie się zawsze wydawało, że to po prostu bliżej nieokreślona, mistyczna siła, która będzie działała i spajała wszechświat zawsze, bez ingerencji ze strony kogokolwiek. Czy Jedi będą istnieli, czy nie, Moc sama w sobie obędzie się bez nich. Nawet przez tak wielu nienawidzony koncept midichlorianów nie wpłynął w ostatecznym rozrachunku na taki wizerunek Mocy (bo to rzecz definiująca jej użytkowników - a nie Moc samą w sobie!). A tutaj nagle się okazuje, że tę Moc trzeba od czasu do czasu "przebudzić"... Serio, ten tytuł jest tak bezsensowny, sztampowy, wymyślony bez powodu i bez polotu, że podejrzewam, iż powstał podczas przerwy na kawę.

Tak więc przez długie lata wysłuchiwałem narzekań fanów starej trylogii na rozmaite "herezje", jakie to niby popełniła nowa trylogia, za to kiedy wychodzi bezsensowna, wymyślona na siłę kopia "Nowej Nadziei", wtedy słyszę peany na jej cześć. Kopernik, zatrzymaj pan tę Ziemię - ja wysiadam...

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cytuj

W tym miejscu chciałbym zapytać - DLACZEGO? Skoro istnieje już legalny rząd, stojący na straży dawnych i szczytnych wartości, dysponujący własnymi siłami zbrojnymi oraz flotą wojenną, to PO CO, DO CZEKOLADOWYCH PIEGUSKÓW Z RODZYNKAMI, JAKIŚ "RUCH OPORU"? Jeżeli jest jakieś obce imperium, to Republika powinna być podstawową siłą, która z nim walczy. W starej sadze istniała rebelia, bo poza Imperium Galaktycznym nie było żadnego zorganizowanego międzygwiezdnego rządu, dostatecznie silnego, by mógł stawić mu czoła. Dlatego właśnie powstała rebelia, do diabła - mogli toczyć tylko walkę partyzancką, bo nikt potężny nie stanąłby w ich obronie. Siła była po stronie Imperium. A teraz, kiedy znów istnieje Republika, nie ma żadnego POWODU, aby działał jakiś "ruch oporu"! Po co to w ogóle jest? Dlaczego? Jak to, "dlaczego" - bo tak było w epizodzie czwartym! Scenarzysta i reżyser nowego filmu nowej trylogii "Gwiezdnych Wojen" najwyraźniej nie potrzebują lepszego powodu!

Generalnie wyjaśnienie jest takie, że oficjalny rząd Nowej Republiki podpisał z postimperialistami traktat pokojowy, Leia uważa, ze traktat jest zły i chce kontynuować walkę, zostaje uznana za podżegaczkę wojenną i popada w niełaskę, w związku z czym izoluje się od "głównego nurtu" i zakłada własną organizację, znaczy się ten cały Ruch Oporu.

Inna sprawa, że z samego filmu to nie bardzo wynika, m.in. dlatego, że wycięto sceny to wyjaśniające (jak jest jedna scena w stolicy Republiki, to na tym balkonie jest taka pani - w zamyśle ona miała być wysłanniczką Lei do rządu mającą go przekonać, że jednak Najwyższy Porządek jest zagrożeniem, no ale ten wątek wyleciał).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co sądzicie o nadchodzącym filmie o Hanie Solo? Muszę przyznać, że jestem pełen obaw od samego początku tego projektu. Forda w pełni chyba nikt nie jest w stanie zastąpić, a cały pomysł wydaje mi się mocno wymuszony. 

Chociaż chciałbym się tak miło rozczarować, jak przy Rogue One.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bede sadzil, jak juz obejrze. Na razie ani mnie grzeje, ani ziebi. Chetnie obejrze kolejny film osadzony w uniwersum SW, ale arcydziela kina sf po nim nie oczekuje. Raczej kolejnej gumy do zucia dla oczu osadzonej w swiecie blasterow i Mocy. Zreszta jestem jedna z tych osob, ktore choc stara trylogie naprawde bardzo lubia i szanuja jako calosc, to nie uwazaja jej za jakos specjalnie wybitne kino ze swietna gra aktorska. Owszem, Lucas wykreowal bardzo interesujacy swiat, filmy jak na swoje czasy mialy niesamowite efekty specjalne, odglosy mieczy swietlnych czy przelatujacych TIE Fighterow gleboko zapadly mi w pamiec, ale opowiadana historia byla typowa, dosc prosta basnia, a gra aktorska wiekszosci glownych aktorow pozostawiala sporo do zyczenia. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tellur

Odważne stwierdzenie o "papce o mocy" :D ale muszę się zgodzić - szykuje się kolejne kino przygodowe, które stawia głównie na akcję i mruganie okiem do starszych widzów (Chewie, Lando, zdobycie Sokoła). Szkoda, bo jest szansa na stworzenie naprawdę ciekawego origin story dla postaci Hana z początku IV części. 

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@veli Może i odważne, ale patrząc na to jak filmy w porównaniu do innych dzieł spod znaku Star Wars, tylko ślizgają sie po aspekcie mocy, wychodzi z tego właśnie taka "mamałyga" :P I mówię to z pozycji kogoś, kto przede wszystkim zna gry, a komiksy czy ksiażki tylko pobieżnie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W ostatnich dniach sporo plotek się pojawiło. Niektóre mówią o przesunięciu lub anulowaniu trylogii Riana Johnsona, podobno Disney chce zwolnić tempo wydawania nowych rzeczy bo uważają to za główny problem, myślą też że jesteśmy zbyt przesyceni. Szkoda tylko że to się mija z prawdą. Ogólnie cały problem polega na czymś innym, zgadzam się że cały fandom dał negatywny popis, że The Last Jedi zebrało sporo nieuzasadnionego do końca hejtu (w mojej opinii sam film był niezły, aczkolwiek miał jeden główny problem, rozwalał wiele rzeczy do których można było się przyzwyczaić i oprócz tego nie dodawał nic od siebie, prócz redefinicji mocy i podsumowania tego jak bardzo Zakon Jedi w erze Wojen Klonów był beznadziejny, ogólnie to samo robił KotOR II, tylko że tam prócz rozwalania pewnych schematów było sporo filozofii na temat balansu, wyborów i tego że czasami konieczne jest zło by uratować więcej istnień jak chociażby pokazuje historia Revana co przekazuje w tle Kreia, bo Revan generalnie miał swój własny kodeks moralny, opieram się tu na KotORach bo książka i MMO są dla mnie meh i ich nie uznaję, spłycają wszystko i komplikują.) To co powinni zrobić z marką to zacząć słuchać fanów, nikt w sumie nie chciał filmu o Hanie, większość chciałaby dostać spin off o Obi Wanie, Vaderze, coś z okresu Starej Republiki, być może nowe gry cRPG w jakimś nieznanym okresie bo na KotORa 3 nie ma co liczyć. Ja bym chciał też osobiście by zakończyli wątek Skywalkerów jeśli chodzi o główne filmy. Ostatnio sporo myślałem i doszedłem do dwóch wniosków, sequele jakie by nie były mają średni sens wsadzając w to starych bohaterów i skywalkerów, ponieważ Anakin/Vader przywrócił balans niszcząc najpierw Zakon Jedi który całkiem się zatracił a potem również Palpatine'a. W tym kontekście owszem ma sens np to że Snoke i Kylo nie są Sithami oraz to że Rey prawdopodobnie odbuduje nowy zakon, ale to wszystko wydaje się jakieś takie mało zgrabne. Myślę że jest potrzebny nowy start. Gdyby powstały filmy o Starej Republice wydaje mi się że większość byłaby zadowolona. Zobaczymy co przyniesie jeszcze serial od twórców Gry o Tron bo niedługo mają zabrać się za scenariusz. A jesli chodzi o Abramsa to niezazdroszczę mu sytuacji, jakkolwiek za nim nie przepadam i uważam że TFA było słabe, dużo słabsze od TLJ to jednak fajnie by było dostać jakieś godne zakończenie dla wszystkich, gdzie podzielony fandom byłby zadowolony. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 21.09.2018 o 13:47, Rooster napisał:

 Niektóre mówią o przesunięciu lub anulowaniu trylogii Riana Johnsona,

O to martwić się nie ma co, sam Rian potwierdził z miesiąc temu, że nad trylogią pracuje, więc póki co wszystko idzie ku dobremu. Zwłaszcza, że TLJ sprzedaje się bardzo dobrze( 3 pozycja na blue rey w USA), ustępując tylko Marvelowi, więc Disney na pewno jest zadowolony z współpracy z Rianem i jego przyszłym projektem, który mnie osobiście, bardzo ciekawi. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

6 godzin temu, Sttark napisał:

O to martwić się nie ma co, sam Rian potwierdził z miesiąc temu, że nad trylogią pracuje, więc póki co wszystko idzie ku dobremu. Zwłaszcza, że TLJ sprzedaje się bardzo dobrze( 3 pozycja na blue rey w USA), ustępując tylko Marvelowi, więc Disney na pewno jest zadowolony z współpracy z Rianem i jego przyszłym projektem, który mnie osobiście, bardzo ciekawi. 

To było info świeże, podobno od CEO Disneya, oczywiście mogę się mylić bo nic oficjalnie nie padło, aczkolwiek Disney jest niezadowolony z wyników finansowych spin offa o Hanie który pod względem oglądalności był klapą. Osobiście też mam nadzieję że jednak Rian pokaże coś świeżego, co sam od początku do końca będzie mógł poprowadzić i pokazać też że oprócz rozwalania i demontażu pewnych schematów w Star Warsach potrafi też budować coś nowego, bo The Last Jedi pokazało że ten gość ma pomysły i odwagę. Chociaż to że część fanów woli w kółko oglądać to samo oraz ci co kiedyś hejtowali prequele a teraz się nad nimi zachwycają twierdząc że sequele są gorsze (nie są moim zdaniem bo prequele są tragiczne od scenariusza, grę aktorską po ochydny green screen) to inna sprawa :D 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zakończenie było takie, że teraz naprawdę nie wiem czego się spodziewać xd. 
Nie wiem co się wydarzy oraz gdzie zabierze nas akcja następnego epizodu, ale po zdjęciach z planu widać, że tym razem odwiedzimy i nowe światy i wrócimy do jednego starego. Czekać trzeba na jakiś trailer, ale to dopiero pewnie za rok :/ 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Finałowy zwiastun IX epizodu nie wzbudził we mnie wielkich emocji. Po epizodzie VIII jestem bardzo sceptyczny co do ostatniej części Gwiezdnych wojen. Podobało mi się, że Abrams VII część nakręcił w konwencji Nowej nadziei, nie przeszkadzało mi to. Obawiam się jednak, że Ostatni Jedi tak wiele namieszał, że sukcesem będzie, jeśli Abrams po prostu w miarę rozsądnie zamknie opowieść o Skywalkerach. Nie mogę przeboleć, że reżyser ósemki złamał czwartą ścianę, zmienił charakter Luka. Tutaj już nawet Abrams nie pomoże, zwiastun dziewiątki - w moim przekonaniu - jest tego dobrym dowodem.

 

Ponadto zwiastun potwierdza spoilery, które od jakiegoś czasu można znaleźć na rozmaitych stronach. Jeśli one się sprawdzą, czeka nas film, w którym ma się dziać bardzo dużo. Nie wiem, czy jest to dobre rozwiązanie, nawet jeśli film będzie trwał ok. 150 min. (o czym też można przeczytać w Internecie). 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że premiera epizodu IX wywołała prawdziwą burzę na forum... ;)

 

Jest lepiej niż myślałem (vide post wyżej); Abrams nie dokonał cudu, ale udało mu się całkiem nieźle zamknąć historię Skywalkerów. Przede wszystkim byłem ciekaw, jak reżyser (a zarazem scenarzysta) poradzi sobie z absurdami VIII epizodu. Abrams w myśl zasady, kto nie ryzykuje, ten nie je, odpowiedział na większość pytań Ostatniego Jedi już w pierwszych minutach filmu (chociażby wyjaśniło się, kim był Snoke). Twórca Zagubionych niekiedy idzie na całość i jego odpowiedzi są często bardzo głupiutkie, naiwne, śmieszne (np.

Spoiler

duch Luka wyjaśnia, że udał się na banicję ze strachu

), ale podczas reanimowania trupa wszystkie chwyty są dozwolone, prawda? Podobnie jest z wprowadzeniem postaci Palpatine'a; miałem wrażenie, że był to akt desperacji; damy kogoś znanego i - w jakimś sensie - lubianego i już mamy plusa wystawionego przez fanów. Trzeba jednak przyznać, że postać Imperatora napędza fabułę, dobrze wpływa na rozwój akcji. Podobała mi się postać głównej bohaterki - ma w sobie to coś. Finn w końcu nie jest tak, przepraszam za wyrażenie, buraczany, jak w poprzednich epizodach.

Wciąż nie potrafię się przekonać do postaci Kylo Rena, nie jest już rozwydrzonym nastolatkiem, ale to zdecydowanie inna liga niż Vader czy nawet Dooku.

Dostrzegam duże różnice między pierwszą a drugą częścią filmu. Dopóki bohaterowie podróżują, poszukują niezbędnych itemów (trochę to głupie, ale, przypominam, to reanimacja trupa) film odznacza się świetnym klimatem. Powiem więcej: jako film przygodowy Skywalker. Odrodzenie sprawdza się znakomicie, zmagania bohaterów ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Jednak im bliżej finału, tym gorzej. Film robi się nudny, bardzo się dłuży, w żadnym momencie nie czuć, że jest to zakończenie aż dziewięciu filmów (chociaż epilog, ostatnia scena, jest bardzo dobra). Wynika to z absurdów zaserwowanych tym razem przez Abramsa. Epizod VIII kilkukrotnie wprowadzał rozwiązania typu "w ostatniej chwili". Z końcówką 9. części jest niestety podobnie.

Wydaje mi się, że wynika to z tego, iż najnowsza trylogia nie była zaplanowana od początku do końca (w końcu w dwóch poprzednich częściach nic nie mówi się o Imperatorze). Nie czuć tej, słowo nieprzypadkowe, Mocy zakończenia. 

Ponownie skrzywdzono Leię. W VIII epizodzie przez "kosmiczny spacer", w Odrodzeniu przez

Spoiler

sposób ukazania jej śmierci.

Twórcy nawet nie próbują nawiązać rywalizacji z reżyserowanymi wcześniej pojedynkami na miecze świetlne. Bitwa na miecze świetlne w premierowym epizodzie jest nijaka; nie ma w sobie aury tajemnicy z pojedynków ukazanych w Starej Trylogii czy efekciarstwa potyczek z filmów z lat 1999-2005. Podobnie z bitwą kosmiczną - niknie w ciemnościach i w deszczu.

Odniesień do poprzednich części jest dużo; mnie to odpowiada, nie ma nic przeciwko nostalgii. Szkoda jednak, że mało jest nawiązań do pierwszych, pod względem chronologicznym, epizodów. Żałuję też, że nie pojawił się

Spoiler

Obi-Wan

Zwrócę uwagę na humor. Jest bardzo dobry, nie jest tak prymitywny jak w poprzedniej części, nie łamie się (na szczęście!) czwartej ściany.

Reasumując: pacjent był ciężko ranny, udało mu się przywrócić funkcje życiowe, ale rany zadane dwa lata temu już się nie zabliźnią...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...