Skocz do zawartości
niziołka

Forumowicze o Sobie X

Polecane posty

Powitać!

Rozmowy, widzę z tematów kolejowych, przez internet jako taki, zszedł na pocztę e-mail(tak, śledzę was po cichu, jednak fajna sprawa te subskrybowanie - od razu na poczcie widać cały czyiś post, wraz z linkiem do odpisania). Ja może, nie zagłębiając się specjalnie w zawisłości i tajniki założyłem konto na GMailu już dłuuugi czas temu i jak widać do tej pory nie zrezygnowałem. Dziwi mnie jednak mianowicie pojemność konta, bo te ponad 10GB danych możliwych do przechowywania praktycznie nie wykorzystuje w nawet 1%, głównie przez ograniczenia załączników, a może raczej nie zintegrowanie z technologią chmury. W każdym bądź razie, nie zagłębiałem się bardziej w jej możliwości.

Mi wystarcza świetny dostęp do poczty z telefonu(wiadomości same się pobierają i można oglądać nawet w offline) i znacznie mniejszy spam w wiadomościach(oraz ułatwione definiowanie co nim jest i filtracja) w porównaniu do konkurencyjnych poczt elektronicznych.

Ale dość już o tym, poczty pocztą, a ja szczerze przyznam, że mam na chwilę obecną 445 nieodebranych wiadomości sweat.gif. W najbliższym czasie trzeba będzie to uporządkować, a zwłaszcza ograniczyć ilość wszystkich posiadanych wiadomości z ponad 700 do max 100.

Cóż, jak nakazuje temat, warto by było coś o sobie napisać, zwłaszcza, że parę rzeczy ostatnio się pozmieniało w moim życiu. Nie wchodząc w zbędne szczegóły aktualnie jestem uczniem Technikum Łączności i trzeba przyznać, że sprawę nauki w ostatnim czasie potraktowałem nieco "po macoszemu".

Nie, żebym był jakimś lewusem, ale pomimo ogromnej pasji do książek, jakoś do kujona klasowego mi trochę brakuje. A materiał tak czy inaczej trzeba nadrobić, o głupio się potem wstydzić z świadectwo.

Ano właśnie, macie jakieś skuteczne metody uczenia się? Nie mówię tutaj o wybitnej pamięci fotograficznej i ukończeniu kursu szybkiego czytania, a normalne metody, jak choćby znany skądinąd tryb "kija i marchewki". Bo z tego co mi wiadomo, mózg pełne skupienie, koncentrację i przyswajania wiedzy osiąga do 45minut po odpoczynku. A jakie jest wasze zdanie na ten temat?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chodzę dopiero do III klasy gimnazjum, ale zdążyłem już sobie wyrobić system nauki. Jeśli chodzi o szkołę podstawową, to ze wstydem przyznaję, że nie uczyłem się w ogóle - byłem jednak uważany za jednego z nielicznych prymusów. W podstawówce właściwie wystarcza umiejętność słuchania na lekcji oraz trochę zaparcia w odrabianiu prac domowych, co w jakimś stopniu "przyswaja" wchłanianą wiedzę.

Jeden z moich nauczycieli w gimnazjum powiedział, że dostawanie dobrych ocen za farta i... hm... umiejętności (nie chcę, żeby to zabrzmiało jak zarozumialstwo)? W każdym razie - wszystko, co wystarczało w podstawówce, tutaj traci na znaczeniu i zaczyna się prawdziwa nauka. I tak od połowy II klasy rzeczywiście stało się to prawdą.

Generalnie to ważną rzeczą jest poznanie nauczyciela, trzeba wiedzieć, co chce usłyszeć - jakoś mi się ta sztuka udaje, więc, w przeciwieństwie do większości, gdy mam do wyboru, zawsze wolę odpowiadać, niż pisać. No i znany chyba każdemu system "nie chcę iść do odpowiedzi!". Gadać jak najwięcej, zgłaszać się, być aktywnym - nie dość, że zyska na tym poziom naszej wiedzy, to nauczyciel zazwyczaj przy wybieraniu "ochotnika" pomyśli sobie: "a nie, ten już coś mówił, kogoś cichszego..." tongue_prosty.gif.

Jeśli chodzi o to, jak konkretnie ma wyglądać nauka na dany przedmiot - wielu, niestety, trzeba się "wykuć", np. biologii. Przy chemii i matematyce trzeba trochę posiedzieć nad przykładami, trzaskać i trzaskać kolejne zadania. Moimi ulubionymi przedmiotami są jednak takie, które trzeba zrozumieć - mam tu na myśli fizykę, historię, polski. Co prawda można się nauczyć na pamięć jak działa silnik elektryczny albo dat, skutków, przyczyn np. wojen napoleońskich. Bez zrozumienia jednak wiedza ta starczy tylko na chwilę i okaże się bezużyteczna.

Edytowano przez Dawid2207
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U mnie na przedsiębiorczości nauczycielka poświęciła jedną lekcję metodom skutecznej nauki. Z tego co zapamiętałem, najlepiej uczyć się w ciągach piętnastominutowych. Wygląda to tak: 15 minut nauki, 5 minut przerwy, 15 minut... i tak dalej. W przerwach nie wolno korzystać z internetu, czytać ani nic w tym stylu, najlepiej w zasadzie patrzeć przez okno... albo posłuchać muzyki, ale takiej bez słów. Ostatnio to wypróbowałem... i rzeczywiście, uczyło się naprawdę dobrze, bo zawsze miałem jakąś motywację (że kiedy skończę, to wreszcie będę mógł odsłuchać ukochaną piosenkę wink_prosty.gif).

Mówiła też, że po każdym dniu w szkole, po przyjściu do domu, powinno się powtórzyć cały przerabiany materiał, choćby to miało trwać marne 15 minut. Ponoć naprawdę daje to świetne efekty i sprawia, że nie trzeba codziennie "zakuwać", a w zamian ma się luzy tongue_prosty.gif Mi samemu nie udało się tego spróbować... Może od nowego półrocza? =P Jak zwykle, odzywa się mój "wewnętrzny leń" sad_prosty.gif

BTW, próbował ktoś słuchania muzyki podczas nauki? Ma to sens?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak się najlepiej robi wypracowania - 1 hour epic music na youtubie w tle i rozprawki piszą się same.

Ja podczas nauki wychodzę z założenia, że nie mogę sobie zrobić w trakcie żadnej przerwy. Czemu? Łatwo się rozproszyć, a potem trudno powrócić do właściwego rytmu.

Nie uczę się też z motywacją a la "po tym, jak się pouczę, pogram sobie w...", bo chwilę później przyłapuję się na tym, że siedzę z otwartym zeszytem i myślę o tym, co będę robił za chwilę. Czyli trochę bez sensu. Jakkolwiek by to nie brzmiało, w trakcie nauki warto kompletnie opróżnić umysł rolleyes.gif

Edytowano przez Dawid2207
  • Upvote 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Łooo, to Wy do szkoły jeszcze chodzicie? Kurdę, ja naukę skończyłem... 7 lat temu. Ale się staro teraz poczułem.

A tak będąc w temacie okołoszkolnym, to jak myślicie, w obecnych czasach opłaca się studiować, czy lepiej poprzestać na szkole średniej, ale dającej (pozornie) jakiś konkretny fach w ręku? Miałem iść na studia (i być może kiedyś jeszcze pójdę), ale doszedłem do wniosku, że kierunki, które mnie interesują, niespecjalnie rokują na moją przyszłość. Otóż jestem uzdolniony lingwistycznie, potrafię posługiwać się angielskim, niemieckim i czeskim (mieszkałem w Czechach prawie dwa lata). Łapię też co nieco z innych języków germańskich. Tylko, tak sobie pomyślałem, co będę miał ze studiów o takim, a nie innym, kierunku w przyszłości? Praktycznie każda wizja przyszłości mniej, lub bardziej mnie odpychała. Poza tym, szukając pracy, nie raz się przekonałem, że ważniejsze od szkoły są uprawnienia i doświadczenie. A mam zbyt wielu znajomych z dyplomem magistra, którzy marnują życie w marketach, siedząc na kasie. Ba, jeden prawie nawet spełnił swoje marzenie, bo udało mu się dorwać fuchę nauczyciela WFu. Tyle, że po roku powiedzieli mu "papa".

Sam natomiast mam dyplom technika elektryka o specjalizacji elektroenergetyka. I nawet sobie nie wyobrażacie, jak ciężko mi, jako człowiekowi bez "pleców", było znaleźć pracę w wyuczonym zawodzie. W okolicy mojego miejsca zamieszkania są dwa wielkie zakłady pracy. Mianowicie KWB Turów i Elektrownia Turów. Fajnie? Nie. Żeby się dostać na jakiś etat w tych firmach, TRZEBA mieć znajomości. Oficjalnie przyjęć nie ma. Najśmieszniejsze, że po kilku miesiącach nagabywania działu kadr w tych firmach wręcz w twarz mi rzucono, że skoro nie jestem nikim "od nich", to mam sobie dać spokój. A patrząc na nowych pracowników tych firm, to rzucony w moim kierunku tekst jest jak najbardziej prawdziwy.

No ale, jak to się mówi, wiele jest firm zajmujących się szeroko pojętą energetyką. Więc czemu tam nie próbowałem sił? A jak, próbowałem. WSZĘDZIE wymagano ode mnie min. 3 lat praktyki zawodowej. I skończonych 30 lat. Nikogo natomiast nie obchodziło, że - skoro nikt mnie nie chce zatrudnić (dać szansy), to nie będę miał tych magicznych wręcz, 3 lat praktyki. Nie potrafię także się momentalnie postarzeć... Strasznie dużo zachodu (i kłamania :]) mnie kosztowało znalezienie zatrudnienia jako elektryk czy elektromonter (mój aktualny etat). Wiązało się to także z emigracją do Czech, gdzie mnie z miejsca zatrudniono jako electromechanical worker w firmie PEKM Kablotechnika (CVG Company). Niby to była zwykła fabryka, jakich wiele, ale liczyła się nazwa etatu :].

To z kolei pozwoliło mi zatrudnić się w pewnej złodziejskiej spółce tutaj, w Polsce. Uprawnienia + pozorne zatrudnienie jako elektryk (bo pracowałem jako monter w fabryce, tylko nazwa etatu była jazzy :]) pozwoliły mi się zatrudnić tutaj, jako elektromonter. Potrzebuję jeszcze półtora roku, w międzyczasie mam zamiar odnowić (i poszerzyć) swoje uprawnienia i spadam z tego koszmarnego kraju, gdzie ciągle napotykam na trudności.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Still - Pytasz bardzo przewrotnie co się bardziej opłaca. Zależy to na pewno od kierunku, ale patrząc z perspektywy ścisłowca studia kończyć warto. Choćby i dlatego, że bez nich najzwyczajniej do niektórych firm nawet nie ma po co aplikować. Nie ma się co oszukiwać, jeżeli nie masz co najmniej 2 lat doświadczenia w zawodzie, to magiczne literki przed nazwiskiem oraz nazwa uczelni, która je nadała są jedynym powodem, dla jakich Twoje CV ma szansę nie wylądować od razu na śmietniku. Poza tym jeżeli kogoś interesuje dana dziedzina, to na studiach łatwiej jest poznać podstawy wszystkich jej aspektów, niż szukać tego samemu. Natomiast na pewno należy odróżnić studiowanie od egzystowania na liście studentów, do czego bardzo często sprowadzają się studia. Pusty śmiech mnie chwyta, jak czytam/słyszę jojczenie, że ktoś ma tytuł magistra, a nie chcą mu dać 8k netto/miesiąc. Jak się przez całe studia przepędziło w klubach i barach, egzaminy przejechało na ściągach, magisterkę ściągnęło z internetu, staż odbębniło na odwal się, a wszystko to na niezwykle elitarnym i dającym niebywałe możliwości zatrudnienia kierunku "stosunki międzynarodowe", to się nie ma co dziwić, że kasa w Żabce to maks, na co można liczyć.

Studia też na pewno nie są dla każdego - jeżeli nie interesują Cię podstawy teoretyczne zjawisk czy przedmioty luźno związane z kierunkiem który się wybiera, to nie ma się co męczyć - spawać można za niezłe pieniądze bez konieczności rozumienia zjawiska wyładowania łukowego.

Tak jeszcze z ciekawości - czy tych 3 lat doświadczenia wymagano do podjęcia stażu, czy do pracy na etat? Bo jeśli opcja numer 2, to nie dziwi mnie to wcale. Jak się przychodzi bez expa, to przez pewien czas nie jest zbyt wydajnym pracownikiem.

@uczenie się z muzyką - u mnie nie działa. Jeżeli w czasie nauki czegokolwiek słucham, to nieprzesadnie skupiam się na tym, co czytam, bo część uwagi pochłania muzyka. Dlatego jeżeli mam się uczyć czegoś naprawdę trudnego, to słuchawki leżą odpięte od komputera, żeby nie kusiło.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zależy to na pewno od kierunku, ale patrząc z perspektywy ścisłowca studia kończyć warto.

Właśnie, nie uściśliłem tego, ale nie jestem ścisłowcem. A właściwie jestem (w pewnym sensie), bo nie miałem problemów z matematyką (którą nawet lubię), czy np. fizyką. Problem w tym, że dużo bardziej mi podchodzą humanistyczne przedmioty (i jestem w tym mocniejszy). A po tym, jakoś nie widziałem pracy dla siebie.

Natomiast niedawno miałem całkiem ciekawe spotkanie z (hmm... nie pamiętam dokładnie) jakimś szkoleniowcem, który zrobił nam proste testy, odnośnie naszych predyspozycji i zachowania. Wyszło mi coś na kształt praktyka angażującego się w rozmowę. Chodziło mniej więcej o to, że po "burzy mózgu" mam nieodpartą chęć natychmiastowego wprowadzenia pomysłu w życie. Co jest prawdą. I czasami się źle dla mnie kończy, bo wiadomo, jak to jest z nie do końca przemyślanymi pomysłami :].

Natomiast studia dla ścisłowca już kompletnie mnie nie interesują. Wolę coś robić, niż zastanawiać się, jak to działa. Choć oczywiście ma to dla mnie znaczenie. Jednakże praktyka jest zdecydowanie ważniejsza.

Pusty śmiech mnie chwyta, jak czytam/słyszę jojczenie, że ktoś ma tytuł magistra, a nie chcą mu dać 8k netto/miesiąc.

Spotkałem się już z takimi "dyrektorami z urodzenia". Cóż, ambicja jest jak najbardziej pozytywną "przypadłością", ale to już jest oderwanie od rzeczywistości".

Studia też na pewno nie są dla każdego - jeżeli nie interesują Cię podstawy teoretyczne zjawisk czy przedmioty luźno związane z kierunkiem który się wybiera, to nie ma się co męczyć - spawać można za niezłe pieniądze bez konieczności rozumienia zjawiska wyładowania łukowego.

Jak najbardziej interesują, ale nie na tyle, by wiązać z tym przyszłość. Jak już wspominałem, wolę praktykę od teorii. Jak mnie coś zaintryguje/jest ta wiedza mi potrzebna (jako elektryk muszę znać teorię, by się nie zabić), to szukam jej na własną rękę. I póki co, to nie sprawia mi problemów. A nawet powoduje satysfakcję.

Tak jeszcze z ciekawości - czy tych 3 lat doświadczenia wymagano do podjęcia stażu, czy do pracy na etat? Bo jeśli opcja numer 2, to nie dziwi mnie to wcale. Jak się przychodzi bez expa, to przez pewien czas nie jest zbyt wydajnym pracownikiem.

Praktyka? A wiesz, jak trudno jest zdobyć doświadczenie? Teoretycznie szkoła powinna mi to zapewnić, ale nie zrobiła tego. Wszystko musiałem osiągnąć sam, kombinując. Nierzadko płaszczyć się przed radnymi/dyrektorami, by łaskawie dali mi szansę (w mojej okolicy radny i dyrektor posiada znak równości, nie ma osób z zewnątrz). Na ogół kończyło się to dla mnie opcją "tania siła robocza" i machaniem łopatą. Z czego nic kompletnie nie miałem. Pieniędzy też.

Jeżeli w czasie nauki czegokolwiek słucham, to nieprzesadnie skupiam się na tym, co czytam, bo część uwagi pochłania muzyka. Dlatego jeżeli mam się uczyć czegoś naprawdę trudnego, to słuchawki leżą odpięte od komputera, żeby nie kusiło.

Jestem uzależniony od muzyki. Nie potrafię bez niej funkcjonować. Ba, nawet skupić się nie mogę :].

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(...)nie miałem problemów z matematyką (którą nawet lubię), czy np. fizyką. Problem w tym, że dużo bardziej mi podchodzą humanistyczne przedmioty (i jestem w tym mocniejszy). A po tym, jakoś nie widziałem pracy dla siebie.

Generalnie zapotrzebownie na ludzi po studiach technicznych jest ogromne, a jeżeli dodatkowo znasz języki, to tylko będzie Ci łatwiej. Wybacz, że znowu walnę przykładem z własnego podwórka (minęły już dla mnie czasy, gdy uwielbiałem się wymądrzać na tematy, które mnie nijak nie dotykały ;]), ale bez angielskiego na dobrym (B2 co najmniej, preferowane C1 lub oczywiście C2) poziomie, to nie ma szans dostać pracy. Cała dokumentacja techniczna jest po angielsku, i taką też się samemu tworzy.

Cóż, ambicja jest jak najbardziej pozytywną "przypadłością"

Ja nie miałem na myśli ambicji, a raczej młodo-wykształcono-wielkomiejski sen o tym, że literki przed nazwiskiego implikują sytuację, w której pracowacy zabijają się w pogoni za rzeczonym świeżo upieczonym magazynierem politologii.

A wiesz, jak trudno jest zdobyć doświadczenie? Teoretycznie szkoła powinna mi to zapewnić, ale nie zrobiła tego.

Nie słyszałem o sytuacji, by jakakolwiek firma pogardziła darmową siłą roboczą.

Kurdebele, w ogóle, to miło wrócić na FA, nie było mnie ponad rok i całkiem sporo się zmieniło. Na dzień dobry okazało się, że jest jakaś reputacja, i nie znany mi z nazwiska ani nicku uroczy anonimowy internauta bez ani jednego posta na koncie zaaplikował mi 3 minusy za posty sprzed 2 lat, a inny, dla odmiany zbanowy user obdarował mnie ze szczerego serca jednym tylko minusem, ale za to za post z czerwca 2009 tongue_prosty.gif Kto to wymyślił? smile_prosty.gif

Edytowano przez t3tris
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kurczę StillBorn, nieźle mnie zmartwiłeś, ja dopiero w pierwszej klasie Technikum Łączności(elektronik), a przy wyborze uczelni, kierowałem się przede wszystkim możliwością wykonywania zawodu po szkole. A skoro ciężko ze znalezieniem pracy, to zaczynam się poważnie zastanawiać nad swoją przyszłością, nie mówiąc już nawet o porządnym szlifowaniu języka. Prawdopodobnie zaopatrzę się w jakiś program do systematycznej nauki(SuperMemo, Doktor Henry itp.), bo jednak z gier człowiek mało wyciąga, filmy i muzyka, choć ratują sytuację(zwłaszcza polski dub i angielskie nap, bądź "only Inglisz"), to jednak warto popracować nad gramatyką. Nowe słówka też mile widziane, także jeśli macie do polecenia coś dobrego to chętnie wysłucham opinii.

Ale pomijając tułaczkę naszą po tematach "okołoszkolnych"(bo do tego w sumie służy oddzielny dział wink_prosty.gif ), chciałbym poruszyć temat nałogowego pisania SMS'ów oraz sprawę promocji na gry w sklepach internetowych. Bo muszę szczerze przyznać, że bawi mnie wykupywanie pakietów "x" tysięcy sms'ów, strasznie dziecinne mi się to wydaje. Oczywiście inna sprawa, to wykorzystywanie tego do celów określanych "służbowymi", bo to szybki i konkretny sposób informowania, aczkolwiek ja wolę zadzwonić i załatwić sprawę na żywo.

Zaś co do promocji i obniżek w sklepach mam dziwną, a może raczej skrzywione nieco myślenie, bo kiedy gram w jakąś grę, kupioną za 2, czy 3,5 ojro, mam z tego znacznie mniejszą satysfakcję, nie wspominając nawet o takiej hmm... Wewnętrznej aspiracji, bo głupio mi wydawać tak małe pieniądze, na powiedzmy gry kultowe i prawdziwe hity, wnoszące coś innowacyjnego, nie będące sequelami, czy po prostu będącej solidnym Indykiem. Nie wiem, może jestem osobliwy i jedyny w swoim rodzaju, ale wolę wydać te ponad 50zł i mieć na sumieniu, że w wymierny sposób wsparłem twórców. Przykładowo takiego Wiedźmina II, mam w edycji premierowej i nie żałuję wydanych pieniędzy.

Inna sprawa, że ostatnio z wolnym czasem u krucho, może dlatego wolę zapłacić wyższą cenę, bo wiadomo gdy mamy coś nowego i kosztownego w domu, od razu zyskuje na wartości, zwłaszcza tej podświadomej i niewymiernej. Sentyment jakim darze niektóre rzeczy, często sprawia, że są przedstawione przeze mnie w zupełnie innym świetle, stanowczo mniej obiektywnym. Podsumowując, jak już przy czymś marnuję czas, to niech to będzie tego warte.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ BigDaddy - wykupowanie pakietow na sms'y w liczbach idacych w tysiace uwazam za... mowiac kolokwialnie idiotyzm. Znacznie rozsadniejszym i tanszym rozwiazaniem jest wykupienie pakietu na internet w telefonie; ja przy kazdym 50 zl doladownaiu mam ok 2GB do wykorzystania. Wtedy moge skorzystac z czego chce: komunikatora internetowego, maila, skype'a itp. - i wyniesie mnie to o wiele, wiele taniej niz te sms'y. Zreszta niektorzy ludzie pisza smsy z nudow, a to majac luzniejszy czas w pracy, a to bedac na wykladach. Ja juz wolalbym poczytac dobra ksiazke. Swoja droga - na studiach mialem kolege, ktory przyznal sie, ze w zyciu przeczytal tylko jedna ksiazke w calosci. Pogratulowac gosciowi inteligencji. ;] I pomyslec, ze tacy ludzie-kombinatorzy dostaja potem tytul naukowy i maja zalatwiona swietnie platna prace po znajomosci - tak to teraz wyglada.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To nie jest tak do końca. Ten gość nie musiałbyć głupszy od innych. Może po prostu był ignorantem. Ludzie o ogromnej intelignecji ogólnej nie potrzebują czytać wiele książek, żeby wiedzieć więcej (chociażby na zasadzie wnioskowania) od kogoś, kto przeczytał ich tysiące. Może też być sytuacja odwrotna - ktoś, kto przeczytał wiele książek ale nic z nich nie zrozumiał, a myśli, że zrozumiał - ten dopiero będzie zagrożeniem. Tu nie ma reguły: ilość przeczytanych książek = wiedza, ilość przeczytanych książek = inteligencja, ilość przeczytanych książek = inteligencja "życiowa" (umiejętnośc radzenia sobie w życiu, nie mająca ścisłego związku z wynikami testów inteligencji, mierzona w niektórych testach osobowości), tak jak nie ma reguły: wiedza = inteligencja, wiedza = umiejętność radzenia sobie w życiu oraz inteligencja = umiejętnośc radzenia sobie w życiu.

Ja tam czytałem na studiach większość zadanych publikacji (właściwie nie przeczytanie czegoś obowiązkowego to był wyjątek) i przyznam, że spora część miała bardzo niską wartość merytoryczną (ewentulanie stanowiła podstawę do diagnozy zaburzeń autora, gdy ten zamiast wiedzą kierował się ideologią). Gdybym tych nie przeczytał, nie stracił bym nic z wiedy, oprócz tego, że niebyłbym świadomy, że można publikować kompletne bzdury oraz że kompletne bzdury znajdują często bardzo podatny grunt. To jest tragedia - konieczność np: współpracy w ramach grup z osobami bezmy... o przepraszam, "myślącymi inaczej" :-)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ up - niestety, ale iloraz inteligencji jegomoscia oscylowal w granicach polowy sredniej krajowej. Widac to bylo po odpowiedziach na cwiczeniach i ogolnym zachowaniu. Oczywiscie, nalezy rozroznic inteligencje od wiedzy, aczkolwiek ow czlowiek raczej do inteligentnych przedstawicieli gatunku nie nalezal. Zreszta, ja staram sie oceniam ludzi przede wszystkim po charakterze (chociaz wyglad tez o czlowieku wiele swiadczy). Ktos moze nie byc przesadnie inteligentny, byc z nizszej klasy spolecznej, ale zachowuje sie kulturalnie, nie chodzi w brudnym ubraniu, szanuje poglady innych - to znaczy, ze jest prawdopodobnie porzadnym czlowiekiem, a nie jakims tam menelem, ktoremu w glowie tylko procenty i dobra zabawa.

Edytowano przez Prometheus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja nie miałem na myśli ambicji, a raczej młodo-wykształcono-wielkomiejski sen o tym, że literki przed nazwiskiego implikują sytuację, w której pracowacy zabijają się w pogoni za rzeczonym świeżo upieczonym magazynierem politologii.

Mi właśnie o to chodziło. Cóż, przez internet (i sam tekst) dość ciężko oddać sarkazm, czego przykładem jest mój post i Twoja odpowiedź na to :]. Ale mniejsza o to.

Nie słyszałem o sytuacji, by jakakolwiek firma pogardziła darmową siłą roboczą.

Bo potrzebują. Ale kompletnie im zwisa, że nie chcesz mieć stażu z "łopaty". Być może to dla Ciebie dziwne, ale wiele razy mi odmówiono (albo kompletnie zignorowano), jak próbowałem załatwić sobie staż na innym stanowisku, niż niewykwalifikowany pracownik fizyczny. Dziwne? Witaj w małomiasteczkowej rzeczywistości, gdzie zatrudnienie na stanowiskach jest zarezerwowane dla "krewnych i przyjaciół królika". Dlatego też mieszkałem nieco czasu w Mlada-Bleslav i Libercu. Co ciekawe, tam wymagali ode mnie tylko odpowiedniej szkoły i znajomości języka. Stwierdzili, że jak po trzech miesiącach sobie nie będę radził, to zatrudnią na moim miejscu kogoś innego. A rąk do pracy tam nie brakuje.

Na dzień dobry okazało się, że jest jakaś reputacja, i nie znany mi z nazwiska ani nicku uroczy anonimowy internauta bez ani jednego posta na koncie zaaplikował mi 3 minusy za posty sprzed 2 lat, a inny, dla odmiany zbanowy user obdarował mnie ze szczerego serca jednym tylko minusem, ale za to za post z czerwca 2009 tongue_prosty.gif Kto to wymyślił? smile_prosty.gif

Dlatego cieszy mnie niezmiernie fakt, że postów moderatorów nie da się oceniać. Dorobiłem się kilku hejterów, więc już od dawna bym był na minusie :].

Natomiast sam system reputacji, jak twierdzi Ghost, jest wciąż w fazie testów i nic nie jest przesądzone.

Osobiście, to uważam to za kompletnie zbędny element forum. Od dawania lajków mam facebooka albo YouTube. Choć, by być szczerym, kilka razy użyłem zielonej i czerwonej ikonki.

Kurczę StillBorn, nieźle mnie zmartwiłeś, ja dopiero w pierwszej klasie Technikum Łączności(elektronik), a przy wyborze uczelni, kierowałem się przede wszystkim możliwością wykonywania zawodu po szkole.

Więc czemu się martwisz? Nie rozumiem. Ja tutaj piszę ze swojej pozycji, uwzględniając swoje zainteresowania i predyspozycje. Na studia zamierzam pójść, ale tylko dla własnej przyjemności. A więc pewnie wybiorę się na filologię.

A skoro ciężko ze znalezieniem pracy, to zaczynam się poważnie zastanawiać nad swoją przyszłością, nie mówiąc już nawet o porządnym szlifowaniu języka.

Z tego, co widzę, to mieszkasz w dużym mieście. Więc sytuacja u Ciebie wygląda zgoła inaczej, niż u mnie. To też musisz brać pod uwagę. Sam, po zebraniu odpowiedniego doświadczenia, mam zamiar się wyprowadzić jak najdalej od Worka Turoszowskiego. Nie wiem jeszcze tylko, czy w ogóle w Polsce zostanę. Wiele przemawia za tym, by jednak wyemigrować.

Prawdopodobnie zaopatrzę się w jakiś program do systematycznej nauki(SuperMemo, Doktor Henry itp.), bo jednak z gier człowiek mało wyciąga, filmy i muzyka, choć ratują sytuację(zwłaszcza polski dub i angielskie nap, bądź "only Inglisz"), to jednak warto popracować nad gramatyką. Nowe słówka też mile widziane, także jeśli macie do polecenia coś dobrego to chętnie wysłucham opinii.

Wszystko zależy od Twojego samozaparcia oraz oczekiwań. Jak pisał t3tris, nie licz na 8 tyś. netto na początek. Raczej na 1300-1500 zł. Dopiero po kilku latach Twoja wypłata może znacząco wzrosnąć. Sam zacząłem od 1100 zł, po półtora roku zarabiam 1900 zł. Netto oczywiście. Zależy też oczywiście, gdzie (na jakim stanowisku/w jakiej firmie) chcesz pracować.

To raz. Dwa - w obecnej sytuacji dość ciężko planować swoje zatrudnienie na 7 (czy więcej) lat w przód. Są zawody, na które zawsze jest zapotrzebowanie, a są też takie, które bywają modne, więc można się załapać na nadpodaż absolwentów.

Ale pomijając tułaczkę naszą po tematach "okołoszkolnych"(bo do tego w sumie służy oddzielny dział wink_prosty.gif )

Chcesz minusa, co nie :trollface:

Bo muszę szczerze przyznać, że bawi mnie wykupywanie pakietów "x" tysięcy sms'ów, strasznie dziecinne mi się to wydaje.

Ostatnio nawet mi to próbowali wręcz na chama wcisnąć, ale się nie dałem :]. Babka nie chciała słuchać, że mi 1000 smsów do wszystkich jest kompletnie nie potrzebne. To inni dzwonią do mnie :]. Samych smsów wysyłam kilkanaście, czasami kilkadziesiąt miesięcznie. Nie mam potrzeby robić tego częściej. Już taki jestem, że wolę rozmowę face to face. A smsy mają zbyt ograniczoną pojemność tekstu, by mnie zadowolić. Jak już jakiegoś piszę, to na ogół o pojemności 3-4 :]. Więc staram się unikać ich pisania, bo i tak na ogół nie wytłumaczę dokładnie tak, jak słownie.

Nie wiem, może jestem osobliwy i jedyny w swoim rodzaju, ale wolę wydać te ponad 50zł i mieć na sumieniu, że w wymierny sposób wsparłem twórców. Przykładowo takiego Wiedźmina II, mam w edycji premierowej i nie żałuję wydanych pieniędzy.

Rzeczywiście, dziwny jesteś :]. Poczekaj, aż zaczniesz kupować wszystko za swoje (i robić opłaty). Bardzo szybko zweryfikujesz swoje dość oryginalne zapatrywania na wszelkie przeceny.

Sam uwielbiam takowe. Miło jest, jak wygrzebiesz w sieci/sklepie coś, co normalnie jest kilkadziesiąt procent droższe.

Inna sprawa, że ostatnio z wolnym czasem u krucho, może dlatego wolę zapłacić wyższą cenę, bo wiadomo gdy mamy coś nowego i kosztownego w domu, od razu zyskuje na wartości, zwłaszcza tej podświadomej i niewymiernej.

Ja tak nie mam. To znaczy, z czasem, to już w ogóle kiepsko. Na ogół, by posiedzieć godzinkę, czy dwie na forum, rezygnuję z innych czynności relaksacyjnych (np. czytania), bo mi dnia nie starczy.

Natomiast co do cen, to dla mnie im niższa, tym lepsza. Choć w żadnym wypadku nie jest to dla mnie czynnikiem decydującym o zakupie. Jestem strasznie wybredny. Unikam syfu. To, że syf jest tani, nie czyni go smacznym :].

Sentyment jakim darze niektóre rzeczy, często sprawia, że są przedstawione przeze mnie w zupełnie innym świetle, stanowczo mniej obiektywnym. Podsumowując, jak już przy czymś marnuję czas, to niech to będzie tego warte.

Trochę smutne, że wartość u Ciebie = kasa. Mam np. kilka gier, które kosztowały mnie (używki) zwyczajne grosze (np. Neverwinter Nights 2 wraz z dodatkami kosztowało mnie... koszta wysyłki :]). Sam produkt przedstawia dla mnie wartość, a jego cena, to sprawa zdecydowanie drugo, czy nawet trzeciorzędna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

przeczytal tylko jedna ksiazke w calosci. Pogratulowac gosciowi inteligencji. ;] I pomyslec, ze tacy ludzie-kombinatorzy dostaja potem tytul naukowy i maja zalatwiona swietnie platna prace po znajomosci

Nie chcę się tutaj wymądrzać, ale znajomości to dla mnie taka sama forma zdobywania pracy jak każda inna. Trzeba umieć radzić sobie w życiu na wszystkie sposoby, to nie jest jakaś gra RPG, gdzie twoją pozycje warunkuje jakiś wybujały tytuł naukowy +10 i ilość przeczytanych książek +20, stopnie w szkole +30. Zapewne wielu prezesów i przedsiębiorców wielkich firm zaczynało właśnie w zdobytej zdobytej po części dzięki wpływom właśnie. Życie nie jest uczciwie, a umiejętność dogadywania się z ludźmi jest bardzo ważna - deal with it.

Osobiście nie rozumiem jak można nie lubić czasem czegoś przeczytać. To świetna odskocznia od gier/filmów/tv. Są jednak osoby do których to medium kompletnie nie trafia i już zwyczajnie nigdy niczego nie przeczytają. Ich strata...

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo muszę szczerze przyznać, że bawi mnie wykupywanie pakietów "x" tysięcy sms'ów, strasznie dziecinne mi się to wydaje.

Ta. Bo zamiast zaoszczędzić na pakietach, lepiej wydać sto tysięcy złotych na smsy... Miesięcznie wysyłam 300-400 smsów. Prościej więc kupić sobie pakiet na 500 wiadomości za 5zł, niż płacić po niemal 20 groszy za jeden sms.

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trochę smutne, że wartość u Ciebie = kasa. Mam np. kilka gier, które kosztowały mnie (używki) zwyczajne grosze (np. Neverwinter Nights 2 wraz z dodatkami kosztowało mnie... koszta wysyłki :]). Sam produkt przedstawia dla mnie wartość, a jego cena, to sprawa zdecydowanie drugo, czy nawet trzeciorzędna.

[...]

Rzeczywiście, dziwny jesteś :]. Poczekaj, aż zaczniesz kupować wszystko za swoje (i robić opłaty). Bardzo szybko zweryfikujesz swoje dość oryginalne zapatrywania na wszelkie przeceny. Sam uwielbiam takowe. Miło jest, jak wygrzebiesz w sieci/sklepie coś, co normalnie jest kilkadziesiąt procent droższe.

Hmm... Dość długo zastanawiałem się nad tą odpowiedzią, zwłaszcza że stawiasz mnie w świetle, może nie tyle negatywnym, co w każdym razie, jako materialistę. Prawda, swoimi funduszami na dobrą sprawę, nie dysponuję(choć w planach mam dorywczą pracę, tylko skąd ja jeszcze znajdę na to czas? tongue_prosty.gif ), to nie chciałbym być postrzegany jako ktoś, kto patrzy przede wszystkim cenę/markę/naklejkę.

Warto tutaj byłoby zaznaczyć, że jestem skrajnie w inny sposób nastawiony do takiego postępowania. Przykładem niech będzie marka butów Converse(trampki) i fakt, że TAKIE SAME(przynajmniej odnoszę takie wrażenie) obuwie "bez gwiazdeczki" jest o te kilkaset(!) złotych tańsze, widać marketing pełną parą i współczesne społeczeństwo jest nastawione na przechwałki.

Osobiście nawet powiem, że bardziej wolę zwracać uwagę na jakość, jakość/cena danego produktu, a nie jego logo. Stąd nie widzę niczego złego w spożywaniu żywności będącej w promocji, w związku z krótkim terminem przydatności. Nie mówiąc nawet o ilości wyrzucanego jedzenia, które niestety ze względu na konsumpcyjny styl życia obecnej cywilizacji, powoduje zapełnione śmietniki, a nie zmniejszenie głodu. Tu dochodzi sporo innych czynników(transport, sanepid itp.), ale jest to jeden z największych problemów na świecie. Ja, wraz z moją rodziną, bardzo rzadko wyrzucamy pokarm do śmieci, bardziej jestem skłonny spędzić miłe popołudnie dokarmiając ptactwo, a kupować w "małych osiedlowych" piekarniach/masarniach. Mam pewność, że jest tam mniej szeroko pojętej chemii, nie wspominając, o wspieraniu lokalnych producentów.

Ale dość o takich ponurych tematach, co do ceny za gry/książki/filmy etc. po prostu tytuły niepowtarzalne, warto mieć na półce. Ale chyba macie rację, gdy jest się fanem jakiejś kapeli, to słuchamy jej dość długi czas, dopiero później kupujemy płytę i być może udajemy się na koncert. Zresztą, pisarze książek, nie mają specjalnych pretensji, do funkcjonowania bibliotek, a każdy entuzjasta danego autora, ma przynajmniej jedną pozycję u siebie na półce. smile_prosty.gif

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pracą po znajomości, też nie do końca ma to tylko negatywne strony. Jak mniemam Stillborn ma tu na myśli typowe zatrudnianie na zasadzie kumpla szwagra Pani z kadr, który co prawda kompetencji nie ma, no ale po plerach się przeciśnie. To co ja mam na myśli, to programy "lojalnościowe" jakie czsto oferują firmy, tzn. nakłania się pracowników aby proponowali kandydatów na jakieś stanowisko, spośród swoich znajomych. Są za to często jakieś drobne gratyfikacje dla polecającego, ale i ciąży na nim w pewnym stopniu odpowiedzialność za to kogo poleca. Warto przy tym zauważyć, że taka osoba z polecenia nie jest traktowana preferencyjnie (albo nie powinna być:P).

Niemniej nie sposób przynać racji w tym, że niemal każda firma oczekuje 2-3 lat doświadczenia, którego przecież się znikąd nie wyczaruje, a praca na darmowych praktykach, może i rozwiązauje problem, ale dla osób które są na utrzymaniu rodziny. Samymi ambicjami się człek nie naje. Też w sumie 2 lata musiałem popracować za sumy, które według mnie nie były adekwatne, do tego co robiłem, ale cieszyłem się, że nie musiałem tego robić za free, co moim zdaniem jest ewidentnym wyzyskiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm... Dość długo zastanawiałem się nad tą odpowiedzią, zwłaszcza że stawiasz mnie w świetle, może nie tyle negatywnym, co w każdym razie, jako materialistę.

Widocznie źle zrozumiałem, co chciałeś w tamtym poście przekazać. Jeśli uraziłem - przepraszam.

Przykładem niech będzie marka butów Converse(trampki) i fakt, że TAKIE SAME(przynajmniej odnoszę takie wrażenie) obuwie "bez gwiazdeczki" jest o te kilkaset(!) złotych tańsze, widać marketing pełną parą i współczesne społeczeństwo jest nastawione na przechwałki.

Odnośnie tego całego Converse. To jakaś elitarna marka? Serio, nie znam się na modzie i ani mnie to ziębi, ani grzeje. Ale przypomniała mi się fajna anegdota. Otóż parę lat temu zawitałem do jednego dużego marketu (w okolicy mojego miasta, to chyba tylko marketów nie brakuje...), bo dowiedziałem się, że mieszczące się w nim sklepy z firmową odzieżą BARDZO przeceniają swoje kolekcje wiosenne (było lato). I rzeczywiście. Nakupowałem mnóstwo ciuchów, wydając trochę ponad stówę. Co wcześniej by mnie kosztowało kilka stówek więcej. Jak już po zakupach stałem przy ladzie, to ekspedientka zadała mi pytanie, czy nie chciałbym do zakupów dobrać portfela. Stwierdziłem, że nie, bo mam. I wyciągnąłem portfel od Converse właśnie (prezent z Londynu, kupiony w przecenie za kilka funtów :]). Mina ekspedientki była po prostu boska. Taki przysłowiowy karp. Szczerze, to nawet nie bardzo wiedziałem, skąd taka reakcja. Teraz już (chyba) wiem :].

Stąd nie widzę niczego złego w spożywaniu żywności będącej w promocji, w związku z krótkim terminem przydatności.

Heh, mój ś.p. przyjaciel miał zdanie, że jak żywność jest przeceniona, to tylko idioci jej nie kupują :]. Zawsze do chaty znosił z pobliskiego Tesco jogurty i owoce tuż przed, albo zaraz po utracie ważności.

Nie mówiąc nawet o ilości wyrzucanego jedzenia, które niestety ze względu na konsumpcyjny styl życia obecnej cywilizacji, powoduje zapełnione śmietniki, a nie zmniejszenie głodu.

Emm, dziś, pomimo świeżych bułek w chlebaku, zabrałem do pracy kilka kromek z przedwczorajszego chleba, bo szkoda mi było go wyrzucać (mało się nie udławiłem...). Serio, ale nie potrafię zrozumieć takiego marnowania żywności. Kupuję tyle, ile wiem, że zjem. Więc wędliny po kilka plastrów, na ogół kilka bułek, bo chleb zwykle kwitnie i później muszę sobie kaleczyć dziąsła, jak dziś...

Tu dochodzi sporo innych czynników(transport, sanepid itp.), ale jest to jeden z największych problemów na świecie.

A wystarczyłoby nadmiar żywności z UE, który na ogół ląduje na specjalnych śmietnikach, sprzedawać (nawet za "grosze"), do wiecznie głodującej i pochłoniętej wojnami, Afryce.

Ale dość o takich ponurych tematach, co do ceny za gry/książki/filmy etc. po prostu tytuły niepowtarzalne, warto mieć na półce.

Ale grzebiąc ostro w necie, często się trafiają w promocjach, albo w drugim sorcie (używki). Nie jest to regułą, ale często mile jestem zaskakiwany.

Ale chyba macie rację, gdy jest się fanem jakiejś kapeli, to słuchamy jej dość długi czas, dopiero później kupujemy płytę i być może udajemy się na koncert.

Akurat ja najpierw kupuję płytę (czasami robię odsłuch na YT) i dopiero zostaję fanem albo nie. Płyty, które kupuję, kosztują na ogół 20-30 zł, więc mogę sobie pozwolić na kilka miesięcznie, bez rezygnacji z innych przyjemności. Ale bywa, że wydam na jakiś album 60 czy 70 zł, albo zakupię jakieś DVD(a są jeszcze droższe...). Niemniej, rozumiem o co kaman.

Co do koncertów, to wejściówki na ogół wynoszą tyle, co ceny płyt. A bywają tańsze. Oczywiście, co innego, jakbym chciał się wybrać na jubileusz The Rolling Stones. Wejściówka na ich koncert z okazji 50-cio lecia kosztowała 1000 funtów. Szok...

Jak mniemam Stillborn ma tu na myśli typowe zatrudnianie na zasadzie kumpla szwagra Pani z kadr, który co prawda kompetencji nie ma, no ale po plerach się przeciśnie.

Dokładnie. Aż w szoku jestem, jak bardzo popularny i rozprzestrzeniony jest to proceder w Bogatyni i okolicach. Dziwię się, że żadne medialne sępy jeszcze tutaj nie węszyły. Ostatnio gadałem z kumplem, który pracuje w KWB Turów, dlaczego ojciec nie załatwił mi tam roboty, jak jego jemu. Cóż, nie każdy ma plecy, a wtedy trzeba sobie radzić inaczej.

To co ja mam na myśli, to programy "lojalnościowe" jakie czsto oferują firmy, tzn. nakłania się pracowników aby proponowali kandydatów na jakieś stanowisko, spośród swoich znajomych. Są za to często jakieś drobne gratyfikacje dla polecającego, ale i ciąży na nim w pewnym stopniu odpowiedzialność za to kogo poleca.

Tylko raz się z tym spotkałem. Otóż w latach 90-tych była sobie taka radosna firma, o nazwie Amway. Kojarzycie :]? Co starsi pewnie tak. Być może nawet mieliście kogoś w rodzinie/wśród bliższych znajomych, którzy poświęcali się tej "sekcie". Dlatego, jak przeczytałem to, co zacytowałem powyżej, to bardzo źle mi się skojarzyło. Ale to tylko taka mała dygresja z mojej strony. Złe wspomnienia nie mające zapewne zbytniego odniesienia w obecnej rzeczywistości.

Warto przy tym zauważyć, że taka osoba z polecenia nie jest traktowana preferencyjnie (albo nie powinna być:P).

Pewnie to jeszcze zależy od tego, kto kogo poleca :]? Czekaj, jak to słowo miało... aha, nepotyzm :trollface:

Niemniej nie sposób przynać racji w tym, że niemal każda firma oczekuje 2-3 lat doświadczenia, którego przecież się znikąd nie wyczaruje, a praca na darmowych praktykach, może i rozwiązauje problem, ale dla osób które są na utrzymaniu rodziny.

I pod warunkiem, że chcą zatrudnić stażystę tak, by miał dostęp do potrzebnego mu doświadczenia. U mnie to problem, bo na co lepsze staże, to wiecznie nie ma miejsca. Poza tym, nie spotkałem się ze stażem trwającym więcej niż kilka miesięcy. Sam taki odbyłem, ale po kilku miesiącach (chyba 7), zmieniono WSZYSTKICH stażystów na nowych. Na dodatek dyrektor (i radny PSL) zwodził mnie cały czas. A chciałem się dopchać do elektryków. Cóż. Było minęło.

Też w sumie 2 lata musiałem popracować za sumy, które według mnie nie były adekwatne, do tego co robiłem, ale cieszyłem się, że nie musiałem tego robić za free, co moim zdaniem jest ewidentnym wyzyskiem.

Ta, ja machałem łopatą w oczekiwaniu na "podczepkę" do elektryków, co mi co tydzień obiecywano. A upierdliwy jestem. Starałem się jak mogłem, nie narzekałem, a i tak powiedziano mi (i reszcie stażystów) "papa". Kilka miesięcy później pojawili się nowi. Dopiero wtedy się dowiedziałem, że w moim regionie jest popularne zatrudnianie stażystów na okres późnej wiosny - wczesnej jesieni. Właśnie tylko i wyłącznie jako taniej siły roboczej. Na przełomie roku wszystkich się pozbywają a w następnym roku mamy nowych. I tak w kółko. Nie wiem, czemu mają takie praktyki służyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Stillborn

Łooo, to Wy do szkoły jeszcze chodzicie?

Ja pisałem:

Może nie podczas nauki szkolnej, ale jak mam do poczytania jakąś strasznie nudną specyfikację, to zawsze czytam ją słuchając sobie muzyki smile_prosty.gif

Więc gdzie ja pisałem, że do szkoły chodzę tongue_prosty.gif ?

Jeszcze się wypowiem, co do pracy "po znajomości".

Kiedy sytuacja wygląda tak, że np. na jakichś studiach się znajdzie ambitny student, to po prostu jakiś wykładowca, albo nawet inni studenci mający "wtyki" załatwi im rozmowę z pracodawcą (na pracę, lub praktyki - czasem te drugie są fajną opcją, jesli firma wysyła na szkolenia i nie jest tak że "zwalniamy naszego informatyka, Ty robisz teraz to co on, tyle że za darmo" - można poszerzać swoją wiedzę (często o wiedze praktyczną) i zdobywać certyfikaty.

Każdy na tym zyskuję - pracodawcy, którzy moga zatrudnić kompetentną osobę i student, który poszerza swoją wiedzę.

Natomiast drugi typ "po znajomości", wygląda tak, że ktoś postawiony wysoko w polityce załatwia jakiemuś znajomemu prace na stanowisku dyrektora jakiegoś państwowego urzędu - dyrektorek sobie wszystko olewa, zbiera kasę, czasem zwolni trochę osób i zatrudni nowe po znajomości.

I to jest właśnie najgorsza z chorób Polski.

Odnośnie tego całego Converse. To jakaś elitarna marka? Serio, nie znam się na modzie i ani mnie to ziębi, ani grzeje.

Elitarna to nie jest, bo elitarne marki raczej kojarzą się z garniturami za spoooore pieniądze.

Ale jest dosyć modna (produkuje buty, zegarki - chociaż te raczej tylko projektuje i zamawia w większych fabrykach - teraz już wiem że też portfele tongue_prosty.gif), głównie dzięki temu, że mieli dobry marketing, polegający na wyznaczeniu odpowiedniej ceny.

Tak, żeby sporo ludzi tyle nie wydało (bo to irracjonalne trochę, a inni rzeczywiście tyle nie mogą wydać), ale żeby też było na nie stać jakąś grupkę osób. I to, że niektórzy ich nie kupują, napędza sprzedaż od tych, którzy je kupują jako pierwsi (zaraz wyjaśnię), co z kolei inicjuje zakup przez niektóre osoby "neutralne". Ot, konsumpcjonizm w czystej formie.

Chociaż w sumie te zegarki nawet niezłe, miła odskocznia od powszechnego "żelastwa" (o design chodzi), a cena w sumie nie zabija... tyle że biorąc pod uwagę materiały, z których są wykonane cena jest dosyć wysoka.

Edytowano przez ThePanda
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Więc gdzie ja pisałem, że do szkoły chodzę tongue_prosty.gif ?

Pisałem to ogólnie. Nie zwracałem się do nikogo konkretnego.

Kiedy sytuacja wygląda tak, że np. na jakichś studiach się znajdzie ambitny student, to po prostu jakiś wykładowca, albo nawet inni studenci mający "wtyki" załatwi im rozmowę z pracodawcą (na pracę, lub praktyki - czasem te drugie są fajną opcją, jesli firma wysyła na szkolenia i nie jest tak że "zwalniamy naszego informatyka, Ty robisz teraz to co on, tyle że za darmo" - można poszerzać swoją wiedzę (często o wiedze praktyczną) i zdobywać certyfikaty.

Każdy na tym zyskuję - pracodawcy, którzy moga zatrudnić kompetentną osobę i student, który poszerza swoją wiedzę.

Nie neguję przecież tego. Po prostu nie spotkałem się z tym. W moim przypadku kierownictwo firm, do których się zwracałem nie interesowało się tym, co będzie w przyszłości, tylko tym, co jest teraz. Nie rozumiem takiej krótkowzroczności. Tym bardziej, że wiąże się to ze zwyczajnym olewatorstwem i cwaniackim wykorzystywaniem innych. Poza tym, dość ciężko o firmę oferującą szkolenia, które nie są obowiązkowe. Np. w mojej firmie prawie nikt nie miał żadnych uprawnień przez 3 lata jej istnienia w moim regionie. Dopiero niedawno zaczęło się to zmieniać. Sam doszedłem do wniosku, że nie będę czekał, aż łaskawie firma mnie skieruje na odpowiednie szkolenie i załatwiłem wszystko, co potrzebowałem (a właściwie, to firma potrzebowała) we własnym zakresie. Dopiero później udało mi się dogadać z kierownikiem, dzięki czemu odzyskałem większość zainwestowanych w odpowiednie uprawnienia pieniędzy. Czemu większość? Bo okazało się, że kasę mi zwrócono, ale była to kwota brutto. Więc po odtrąceniu podatków, jestem o ok. 25% w plecy. Ale i tak dobrze. Przynajmniej lojalek nie podpisałem, choć zauważyłem, że prezes przestał udawać, że mnie lubi :]. Aż ciekaw jestem, czy mi umowę przedłużą.

Btw., obiło mi się o uszy, że od 2008 do 2012 "dziłała" tzw. ustawa antykryzysowa, która firmom pozwalała na dowolną ilość umów na czas określony, które w tym okresie zawierała z pracownikami. Więc po półtora roku pracy w mojej firmir (a w przypadku niektórych - 3 lata), wszyscy jesteśmy na etapie umowy zerowej, czyli próbnej. Więc teraz wygląda na to, że każdy dostanie pierwszą umowę na czas określony. Normalną niby. Ciekawe.

Natomiast drugi typ "po znajomości", wygląda tak, że ktoś postawiony wysoko w polityce załatwia jakiemuś znajomemu prace na stanowisku dyrektora jakiegoś państwowego urzędu - dyrektorek sobie wszystko olewa, zbiera kasę, czasem zwolni trochę osób i zatrudni nowe po znajomości.

I to jest właśnie najgorsza z chorób Polski.

Którą parę razy miałem okazję zaobserwować na własne oczy. W pewnej firmie, w której pracowałem, był kierownik działu kadr, który zatrudnił niemal całą swoją rodzinę. W biurze np. pracowały jego dwie córki, a ze mną chłopak jednej z nich. Nepotyzm pełną gębą. Ba, nawet tego nie ukrywano, jak to się stało, że te osoby tam pracują.

Elitarna to nie jest, bo elitarne marki raczej kojarzą się z garniturami za spoooore pieniądze.

W sumie, to mogłem nie pytać, bo tak szczerze, to nie interesuje mnie to. Ale dzięki za odpowiedź.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy sytuacja wygląda tak' date=' że np. na jakichś studiach się znajdzie ambitny student, to po prostu jakiś wykładowca, albo nawet inni studenci mający "wtyki" załatwi im rozmowę z pracodawcą (na pracę, lub praktyki - czasem te drugie są fajną opcją, jesli firma wysyła na szkolenia i nie jest tak że "zwalniamy naszego informatyka, Ty robisz teraz to co on, tyle że za darmo" - można poszerzać swoją wiedzę (często o wiedze praktyczną) i zdobywać certyfikaty.

Każdy na tym zyskuję - pracodawcy, którzy moga zatrudnić kompetentną osobę i student, który poszerza swoją wiedzę.

Natomiast drugi typ "po znajomości", wygląda tak, że ktoś postawiony wysoko w polityce załatwia jakiemuś znajomemu prace na stanowisku dyrektora jakiegoś państwowego urzędu - dyrektorek sobie wszystko olewa, zbiera kasę, czasem zwolni trochę osób i zatrudni nowe po znajomości.

I to jest właśnie najgorsza z chorób Polski.[/quote']Jest jeszcze jedna sytuacja: niektóre firmy potrzebują kogoś, kto będzie nie tylko miał zdolności do wykonywania danej pracy, ale i będzie godny zaufania. Tym bardziej, że nie do każdego typu pracy studia są w stanie przyuczyć. Kogoś znajomego łatwiej jest poprosić o to, żeby został w pracy dłużej, podjął się jakiegoś ciężkiego zadania lub szczerze przedstawił swoją opinię wobec tego, co się dzieje; lepiej też zna się wady i zalety danej osoby i wiadomo, do jakich zadań ją przekierować. W rodzinach specjalizujących się w danym typie pracy (jak adwokackie, lekarskie, kolejarskie, nauczycielskie etc.), absolwenci od dziecka są świadomi, jak ta praca wygląda naprawdę - czyli znają ją lepiej, niż ci, którzy do tej pory mieli tylko jej wizję na studiach lub praktykach. Mają także zawsze do kogo się zwrócić o poradę.

Oczywiście zgadzam się z tym, że jeśli dana osoba jest niekompetentna, to żadna z powyższych zalet nie powinna przesądzić o zatrzymaniu jej kosztem osoby, która lepiej się do tego nadaje - bo jest znacznie bardziej uzdolniona, włożyła dużo więcej pracy etc. Chciałam tylko wskazać, że taka postawa ze strony pracodawcy w wielu wypadkach może być po prostu rozsądna, a nie złośliwa smile_prosty.gif Sama pochodzę z rodziny głównie nauczycielskiej, więc wiem, jak ta praca wygląda od podszewki... I dzięki temu wcześnie zrozumiałam, że to nie jest praca dla mnie.

Emm, dziś, pomimo świeżych bułek w chlebaku, zabrałem do pracy kilka kromek z przedwczorajszego chleba, bo szkoda mi było go wyrzucać (mało się nie udławiłem...). Serio, ale nie potrafię zrozumieć takiego marnowania żywności. Kupuję tyle, ile wiem, że zjem. Więc wędliny po kilka plastrów, na ogół kilka bułek, bo chleb zwykle kwitnie i później muszę sobie kaleczyć dziąsła, jak dziś...
Rozumiem to - chociaż przyznam, że nieczęsto zdarza mi się zrobić samej zakupy (brat albo matka na nie polują, a ja przetwarzam biggrin_prosty.gif ). Dbam więc o właściwe wykorzystanie jedzenia w inny sposób - żeby zawsze wszystko było odpowiednio ochronione - jak zawijanie chleba, by dłużej utrzymał miękkość. Albo wkładanie jedzenia z garnka do lodówki, gdy tylko ostygnie, i tak dalej (zwykle po paręnaście godzin nie ma mnie w domu, więc nie lubię gotować tylko na 1 dzień).
Natomiast co do cen, to dla mnie im niższa, tym lepsza. Choć w żadnym wypadku nie jest to dla mnie czynnikiem decydującym o zakupie. Jestem strasznie wybredny. Unikam syfu. To, że syf jest tani, nie czyni go smacznym :].
Najzupełniej się zgadzam. Sama jem mało, więc staram się jeść rzeczy smaczne i zdrowe. Ale nie widzę powodu, żeby kupować np. wodę smakową x, skoro woda smakowa y ma nie tylko wyższą cenę, ale i więcej sztucznych składników, albo mniej mi smakuje. Nie widzę też powodu, żeby przepłacać za coś tylko dlatego, że ma duży, markowy znaczek. Ubrania kupuję dla siebie, a nie dla innych. Wystarczy mi więc, żeby trafiały w moje gusta (a więc podobały mi się i pozwalały dobrze wyglądać, co nie oznacza: wyglądać markowo) miały akceptowalną cenę, i do tego najlepiej gwarancję jakości. Bo nie lubię robić zakupów, ale jak wreszcie sobie coś kupię, wolę nie mieć przed sobą wizji ponownego latania po sklepach.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest jeszcze jedna sytuacja: niektóre firmy potrzebują kogoś, kto będzie nie tylko miał zdolności do wykonywania danej pracy, ale i będzie godny zaufania.

Oczywiście. W pełni się zgadzam. Sam parę razy widziałem, jak taka osoba, mimo narzekania (narzeka zawsze :]), zostawała w pracy, dopóki nie zrobiła czego musiała. Akurat to był członek rodziny wicekierownika. Mimo iż nie lubię tej osoby, to wiem, że wykona swoje obowiązki. Kierownictwo też to wie.

Kogoś znajomego łatwiej jest poprosić o to, żeby został w pracy dłużej, podjął się jakiegoś ciężkiego zadania lub szczerze przedstawił swoją opinię wobec tego, co się dzieje;

Najśmieszniejsze jest to, że inni pracownicy są w takim wypadku strasznie zazdrośni i zawistni. Sam się z tego śmieje, bo takie zachowanie jest zwyczajnie szczeniackie. Szczególnie, jak się weźmie pod uwagę fakt, że te osoby na pewno nie wykonają nadprogramowego zadania. Ale są zazdrośni o to, że ktoś inny to robi, przez co zaufanie szefostwa do takiej osoby wzrasta. Jakoś już tak jest, że ludzie nie lubią wybijających się ponad przeciętność jednostek.

Mają także zawsze do kogo się zwrócić o poradę.

Akurat ja jestem jedynym, który w rodzinie poszedł w kierunku elektryka, więc bardzo dobrze wiem, co to znaczy nie mieć się do kogo zwrócić z danym problemem. Tym bardziej, że mój współpracownik jest w bardzo podobnej sytuacji, jak ja. Ale jakoś człowiek sobie radzi w pracy. A skoro kierownictwo nie planuje zwolnienia mnie, to znaczy, że nie jest źle :].

Sama pochodzę z rodziny głównie nauczycielskiej, więc wiem, jak ta praca wygląda od podszewki... I dzięki temu wcześnie zrozumiałam, że to nie jest praca dla mnie.

Cóż, sam w rodzinie nie mam żadnego nauczyciela, a dobrze wiem, że nie chciałbym uczyć w szkole/uczelni. Mam dość apodyktyczną osobowość, poza tym, jestem dość porywczy. A skoro nie można już w szkołach stosować kar cielesnych, to nauczanie nie jest dla mnie :].

zwykle po paręnaście godzin nie ma mnie w domu, więc nie lubię gotować tylko na 1 dzień.

Heh, aż przypomniała mi się moja sąsiadka, która specjalizuje się w gotowaniu na dłuższy okres czasu. Ostatnio jej syn mi się żalił, że na obiad wcinał kapuśniak. Przez tydzień :].

Najzupełniej się zgadzam. Sama jem mało, więc staram się jeść rzeczy smaczne i zdrowe.

Akurat słowo "smaczne" użyłem tutaj jako synonim słowa "dobre", ale... czepiam się :].

Ale nie widzę powodu, żeby kupować np. wodę smakową x, skoro woda smakowa y ma nie tylko wyższą cenę, ale i więcej sztucznych składników, albo mniej mi smakuje.

Sam nie bardzo łapię, jak można w ogóle kupować coś takiego, jak woda smakowa. Ale akurat wpadamy tutaj w kwestię gust(ów?).

Taka mała dygresja:

Ostatnio kupiłem sobie serek z orzechami w Lidlu (w takim kubełku), z myślą, że w robocie w końcu zjem jakieś lekkie i zdrowe śniadanie, a nie kiełbasa i kaszanka (na zmianę :]).

Po spożyciu tego serka... Nadal byłem strasznie głodny, na dodatek nie przewidziałem faktu, że ta biaława breja będzie słodka. A nie lubię słodkiego na śniadanie. W ogóle, to ze słodyczy lubię tylko kiełbasę :]. Czyli nie to, że mi nie smakowało, to dodatkowo byłem wciąż głodny. Ale to nie było najgorsze. Zrobiłem straszny błąd (który ciągle popełniam, bo po prostu MUSZĘ) i przeczytałem etykietkę ze składnikiem. Dzięki niej się np. dowiedziałem, że to, co początkowo brałem za rodzynki, było w rzeczywistości orzechami :]. Druga rzecz, która mnie przeraziła, to istna tablica Mendelejewa, którą użyto, by zakonserwować, podrasować zapach i smak oraz kolor tego nieszczęsnego serka. Upadła tym samym teoria o zdrowym i lekkim śniadaniu. Mogłem pozostać przy kiełbasie...

Nie widzę też powodu, żeby przepłacać za coś tylko dlatego, że ma duży, markowy znaczek.

I wystającą, powiewającą niczym żagiel, metkę. Pamiętaj, gigantyczna metka, to podstawa lansu :].

Ubrania kupuję dla siebie, a nie dla innych.

Dlatego zawsze toczyłem wojnę ze swoimi dziewczynami, które próbowały narzucić mi swoją wizję ubierania się. Sorry, ale jak w czymś się źle czuję, to kompletnie nie interesuje mnie, czy to modne, czy nie.

Bo nie lubię robić zakupów, ale jak wreszcie sobie coś kupię, wolę nie mieć przed sobą wizji ponownego latania po sklepach.

Przybij wirtualną piątkę. Dla mnie straszną męczarnią jest robienie zakupów w marketach. Nienawidzę. Aż szkoda, że nie mogę wszystkich zakupów robić przez internet (chodzi o czas).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nigdy nie kupuję ubrań w internecie. Zdarzyło się już kiedyś, że kupiłem kurtkę, a za pół roku nie nadawała się już do niczego, bo po prostu była za mała. Sądzę, że ubrania to jedyna rzecz, którą lepiej jest kupować w tradycyjnych sklepach. Inne rzeczy kupuję w internecie, a już szczególnie gry. Naprawdę, można wiele zaoszczędzić. Przekonałem się o tym, jak kupiłem Brothers in Arms: Hell's Highway na PS3 za 25 zł (używka), podczas gdy w sklepie używka kosztowała 69 zł.

Ostatnio bardzo wkurzają mnie reklamy. No może nie ostatnio, bo zawsze, ale od jakiegoś czasu denerwują mnie niezwykle mocno. Już pominę te reklamy T-Mobile, które nie wiedząc czym zachęcić klienta, wrzucają do reklamy nagie panie. Najbardziej irytują mnie reklamy, które zostały wymyślone przez nieco opóźnioną w rozwoju osobę, w niedziele o trzeciej nad ranem w toalecie. Przykład? Reklama Oreo puszczana od dłuższego czasu. Tak bezsensownej reklamy dawno nie widziałem. No i słynna reklama Witaminer, której dzięki Bogu już nie ma, bo aż scyzoryk mi się w kieszeni otwierał, kiedy ją widziałem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nigdy nie kupuję ubrań w internecie. Zdarzyło się już kiedyś, że kupiłem kurtkę, a za pół roku nie nadawała się już do niczego, bo po prostu była za mała.

Ale przez pół roku była dobra :]? Czyli albo urosłeś, albo schudłeś/przytyłeś (ewentualnie skurczyła/rozciągła się podczas prania). Więc bez znaczenia, czy kupisz to w sklepie na mieście, czy przez internet.

Sądzę, że ubrania to jedyna rzecz, którą lepiej jest kupować w tradycyjnych sklepach.

Niby tak. Ale jak mieszkasz na przysłowiowym zadupiu, to wyboru w sklepach zazwyczaj nie ma. Dlatego zdarza mi się kupować ciuchy przez internet. Tylko jest to dość problematyczne. Zazwyczaj zaczynam zakupy od dokładnego zmierzenia się i porównania wymiarów z tymi podanymi na stronie sklepu. Potem jeszcze rzucenie okiem na gramaturę materiału. Oczywiście, nadal istnieje ryzyko, że produkt będzie nieco inny, niż podany w informacji, ale zawsze można go zwrócić/wymienić na inny.

Inne rzeczy kupuję w internecie, a już szczególnie gry. Naprawdę, można wiele zaoszczędzić. Przekonałem się o tym, jak kupiłem Brothers in Arms: Hell's Highway na PS3 za 25 zł (używka), podczas gdy w sklepie używka kosztowała 69 zł.

To jest główna zaleta zakupów przez internet. Bardzo często można natrafić na różne promocje, albo kupić coś w hurtowni, która znajduje się np. w Warszawie. Podczas gdy mieszkam w Bogatyni. Sprawdź na mapie, jaka ogromna odległość dzieli moje miasto od stolicy. Dzięki temu zaoszczędziłem prawie tysiąc złotych, jak kupowałem zestaw kina domowego od Yamahy. W Media Expercie kosztowało to (w promocji) ok. 3100 zł, a ja, wraz z kosztami wysyłki, zapłaciłem nieco ponad 2100 zł. Nie łapię, czemu marża w ME była tak absurdalnie wysoka, ale to pewnie dlatego, że była "promocja" :]. Swoją drogą, to często spotykam się z tym, że produkty w promocji, w sklepach, są droższe, niż przed promocją. Podobno UOKiK kara za takie praktyki, ale coś niewielkie to muszą być kary, skoro się ich nikt nie boi.

Ostatnio bardzo wkurzają mnie reklamy.

Mnie wkurzają zawsze...

No może nie ostatnio, bo zawsze,

No właśnie :].

ale od jakiegoś czasu denerwują mnie niezwykle mocno.

U mnie akurat różnicy nie ma. Cieszę się tylko, że reklamy zrobiły się krótkie. Bo np. w latach 50-tych jedna reklama potrafiła trwać 25 min. Masakra.

Już pominę te reklamy T-Mobile, które nie wiedząc czym zachęcić klienta, wrzucają do reklamy nagie panie.

Mam spore zaległości w oglądaniu tv, a więc nawet nie wiem, o jaką może chodzić. Ale ostatnio udało mi się wypatrzeć reklamę jakichś prezerwatyw. Hasło brzmiało mniej więcej tak:

"Lubisz seks, ale nie lubisz prezerwatyw? Oto nowa, inna prezerwatywa."

Pierwsze, co sobie pomyślałem, to co znaczy ta "inna"? Że zrobiona ze świńskiego jelita? Już to ze 100 lat temu przerabialiśmy :D.

Najbardziej irytują mnie reklamy, które zostały wymyślone przez nieco opóźnioną w rozwoju osobę, w niedziele o trzeciej nad ranem w toalecie.

To proponuję pooglądać sobie stare polskie reklamy na YouTube. Np. słynna reklama zestawu satelitarnego ("Nic nie widzę!

I nie zobaczysz, dopóki nie kupisz zestawu satelitarnego...")

albo reklamy Fiata 126p z lat 70-tych. Ah, ta szaleńcza jazda i kaskaderskie sztuczki :]. Śmiechowe strasznie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...