Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Lord Nargogh

Olympus Actionus IV

Polecane posty

Niech będzie tradycyjnie i pierwszy post przypadnie mnie.

=========

<Widok gwiazd na czarnym tle i muzyka z Odysei kosmicznej 2001. Pojawiają się napisy>

Olympus Actionus IV

Boska Boskość

Przez wieki grupa Bogów władała w tym wszechświecie, walczyła z najróżniejszymi przeciwnościami: od buntów w swych krajach przez walki z wielkimi potworami. Wielu z nich nie sprostało powierzonym im zadaniom, ci bogowie odeszli na zawsze. Reszta mimo wielu trudności i kłótni dalej dzielnie władała powierzonym im ziemią, chroniła je przed złem/dobrem i zakusami innych bogów. Mimo iż byli bogami mieli wiele ludzkich cech i słabości, to one spowodowały kryzys i upadek boskiego imperium. Ciągłe kłótnie i wojny osłabiły niegdyś potężnych i wszechmocnych, a w wyniku wielkiego niebezpieczeństwa zagłady nie potrafili zgodnie współdziałać. Doprowadziło to do katastrofy i zniszczenia wszechświata.

Najpotężniejszy i najmądrzejszy z nich Moderatus przetrwał kataklizm i przez wieki wzrastał w siłę, gdy był dostatecznie potężny postanowił dać swym boskim braciom ostatnią szansę. kolejny raz stworzył wszechświat od podstaw, oraz wrócił do życia innych bogów.

Teraz stoją oni przed szansą by odkupić swoje winy lub znowu zawieść Moderatusa który tym razem zniszczy ich ostatecznie.

To dopiero początek ich przygody, co zrobią z daną im szansą tego nie wie nikt.

<Napisy znikają. Na jednej z planet pojawia się pierwszy bóg>

Ja żyję! Tylko za bardzo nie mam pojęcia gdzie jestem i co mam zrobić. Ostatnie co pamiętam to jakaś impreza, a potem zrobiło się ciemno i obudziłem się tutaj, nigdy więcej nie będę balował z Rosjanami.

<Telefon: Nowa wiadomość>

Zostałeś wybrany na boga, od teraz jesteś nieśmiertelny i wszechmocny. Postaraj się nie zniszczyć wszechświata, miłej zabawy. Wiadomość od: Moderatus

<Chowa telefon>

Czyli znowu obowiązki, koniec imprezowania i zabawy w gangstera, a znalazłem taki fajny wymiar. Teraz pora znaleźć sobie nowe lokum i poczekam na innych, może tym razem się nie pozabijamy.

<Odchodzi w celu znalezienia sobie miejsca na siedzibę>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Tuż obok Moitha pojawia się portal, przez który przechodzą: bóg lodu Cygnus, bóg wody Robbie, oraz chowaniec Cygnusa, Big Macintosh.>

- Jak tu pusto... Znowu to samo, ledwo zaczęliśmy a już skończyliśmy... Czas ucieka za szybko.

- Debil. Patrz na tego pajaca w dziwnych spodniach, on nie jest smutny.

- Eeyup.

- O, hej Moith, co tam?

- Dobra, ten odpłynął. Big, jak szybko biegasz?

- W normie...

- Podwieź mnie tam o, na wzgórze, chcę sobie zbudować dom.

- Eeyup.

<I nazwali planetę Boskim Osiedlem, bo tu osiedlali się bogowie. Jednak inne panteony chciwie patrzyły na rozwijające się osiedle. Co dalej?>

====================================

No to czekamy na innych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Pod nogami obu bóstw zaczęła ruszać się z lekka ziemia. Po paru chwilach z gruntu wylazła ręka, następnie druga, by z czegoś na kształt grobu wygrzebał się nieco nieobecny Ravenos, ubabrany pyłem i błotem. Wstał i otrzepał się z większych brudów>

-Ehm... Witajcie towarzysze niedoli! Kojarzę skądś wasze twarze, acz... niepewnie. Trochę boli mnie głowa po ostatnich podróżach między wymiarami. Ostatnie co pamiętam, to jakieś wybuchy... Znamy się może? Ravenos jestem, tutejszy... A może tamtejszy... bóg kawy, żelastwa i samozwańczy opiekun szaleńców.

<Skłonił się grzecznie, zdejmując cylinder i wyciągając z niego laskę. Zaraz po tym z nakrycia głowy wypadła zakręcona klacz pegaza. Wyglądała na... zaskoczoną>

-O, to widzicie jest mój chowaniec. W tym wymiarze wiecie, czym są chowańce, prawda? Takie chodzące podstawki pod kubki, czasem obiekt żartów, ogólnie takie pocieszne stworzonka. Toto moje znalazłem w takim kolorowym świecie, pełno tego było. Załapała się na wyjazd widać. Tylko... Nie jestem pewny, czy wszystko z nią dobrze.

<Przypatrzył zezowatym oczom. Bóg był przekonany, że wcześniej wyglądały inaczej>

-No cóż... Ale widzę, że stworki obok was wyglądają podobnie! Może się nawet zaprzyjaźnią, co?

<Nie czekając na odpowiedź ruszył radosnym krokiem zwiedzając najbliższą okolicę. Upatrzył sobie niedaleko całkiem ładny zielony pagórek. Wzniósł ręce i twarz ku niebu>

-I rzekł Ravenos, niech stanie się tu kawiarnia, coby stworzenia małe i duże poznały smak tego cudnego wywaru!

<Z pagórka wnet wyrósł jednopiętrowy, gustownie ozdobiony budynek. Zapach czarnego wywaru niósł się już z daleka. A Ravenos wiedział, że jest to dobre. W jego rękach pojawił się plik kolorowych ulotek>

-Derpyyyy? *zawołał bóg do pegaza* - Poroznoś to po osiedlu. Może ktoś wpadnie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Do Cygnusa z chowańcem>

Nie jestem dziwakiem, jestem normalny, NORMALNY! słyszycie!?

<Wraca do poszukiwania miejsca pod pałac. Znajduje płaskie i opuszczone wzgórze>

Pusto, odludnie i bezpiecznie, tutaj mogę zostać.

<Przed Moithem pojawia się wspaniały i bogato urządzony pałac. Wchodzi do środka, koło Moitha materializuje się Trixie>

-O wspaniale stworzyłeś Trixie pałac, teraz wyjdź bo naniesiesz błota.

-Trixie, ale to miał być mój pałac, ty masz sypialnie w prawym skrzydle.

-Wspaniała i Potężna Trixie nie ma zamiaru dzielić z tobą pałacu, teraz wyjdź Trixie musi się urządzić i odpocząć. Walka z Ursa Major nie jest łatwa.

-Ale...

-JUŻ!

-Dobrze...

<Wychodzi i idzie szukać sobie innego miejsca>

Dlaczego wybrałem ją sobie na chowańca? Jest tyle innych fajnych kucyków, a ja musiałem sobie wybrać ją. Dobra koniec marudzenia bo jeszcze usłyszy i się pogniewa.

<Moith nie musiał szukać daleko, w dolinie znalazł idealne miejsce. Spokojna polana, a pośrodku rzeka, dookoła las,a w nim słodkie zwierzątka>

Troszkę tu tandetnie ale szybko się to zmieni.

<Pojawia się elektrownia >

Do środka jeszcze tylko jakiś duży telewizor, stereo i rura do striptizu i mam jak w raju.

<Moith nawet nie zdążył się wygodnie rozwalić na kanapie gdy do środka wpadła DeRpY która wręczyła mu ulotkę i darmowego muffina>

Dobry gratis nie jest zły, bo jest dobry i jest gratis. Jak odpocznę to wpadnę ich odwiedzić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niewiadomo skąd i niewiadomo jak, nagle pojawił się wśród zebranych Mohun wraz z Cytrkiem. Otrzepał swój dres z kurzu i zaczął przemowę

-Witajcie drodzy Bogowie. Co prawda jestem nowy, ale chyba dam sobie radę. Czy ktokolwiek mnie w ogóle słucha ??

Nie będąc pewnym, czy został wysłuchany Mohun poszedł szukać swojego miejsca na tym padole. Znalazł całkiem obszerną jaskinię, którą zaczął urządzać na swój sposób.

-Tu postawię sobie łóżko z kolumienkami, a tu automat z oranżadą.

<rozgląda się, czy nikt nie patrzy i mówi szeptem>

-A tu posadzę moje drzewko granatów, nikt nie może się o nim dowiedzieć.

Nagle Mohun obrócił się i zobaczył, że Cytrek zaczął gonić motyle.

-Niedobry Cytrek, nie goń już tych motyli. A co ty tam masz ??

I cytrek dał mu ulotkę od Ravenosa. Mohun stworzył jeszcze szybko alarm przeciwwłamaniowy i poszedł z Cytrkiem na przechadzkę do tego czegoś, co Ravenos nazwał kawiarnią. Przy okazji odetchnął pełną piersią, bo powietrze było zadziwiająco czyste a na dodatek pachniało tajemniczym czymś, co pachniało z "kawiarni". Mohun coraz bardziej zaciekawiony poszedł do Ravenosa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Meanwhile...

Cygnus znalazł sobie miejsce na dom. Działkę odgrodził murkiem, a w środku wybudował pałac, nieróżniący się wcale od pierwszych trzech. Nie, pięciu. Poszedł odwiedzić brata. Ten był zajęty kopaniem dołu pod fundamenty rancza.

- Hej, co tam?

- Kopię dziurę, a co?

- Nic, może ci pomogę?

- Nie, dzięki.

- A może?

- Nie, idioto. Albo tak. Daj diamentową łopatę. Najlepiej trzy, idioto.

<suddenly Minecraft>

Hyoga_the_Cygnus: dam ci lopaty, ok?

Robbie_Ray: dawaj szybko

Hyoga_the_Cygnus: tylko skrafce

Robbie_Ray: dawaj!

Hyoga_the_Cygnus: juz

<suddenly normalny świat>

- Nie chcesz żebym ci pomógł? Wiesz, mam alchemię...

- Chcesz mi pomóc? Łap szpadl i jazda.

- Nie lepiej alchemią?

- Zamknij się idioto.

<Chwilę później przyleciała Derpy z zaproszeniami. Cygnus podziękował, a Robert zjadł swoją i Cygnusa mafinkę i też podziękował.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To sen czy rzeczywistość? Nie wiem co robię. Idę. Idę naprzód. Wciąż przed siebie. Co to? Smażony kurczak o smaku sałaty. Tak! To ma sens! Znalazłem sens istnienia! - chwila milczenia - Ale... Czy kurczak znalazł swój powód do życia? To smutne. Będzie się błąkał po wsze czasy i bawił się w chowanego ze swoim farszem. Może... Tak? Co mówisz? Nie słyszę. To królicza maska. Nie mogę jej zdjąć, bo jest na rzepy. Jak ja nie znoszę rzepów! One są takie fioletowe! Nienawidzę fioletu. Widzę swoje słowa. Są w wielkim dymku nade mną. One... One.. Są FIOLETOWE!!! Czemu skazałeś mnie na takie cierpienie odwieczna brukselko? Czym ci zawiniłem? To dlatego, że nie jadłem cię, gdy byłaś w zupie? Nikt ciebie nie jadł! Więc czemu JA?! Cisza. Dzieci bawią się w obcinanego. Właśnie jedno straciło rękę. Tak! Dobrze ci idzie! Jeśli chcesz, to możesz wygrać! Kibicuję mu jak własnemu synowi. Jem z nim obiad i żywo rozmawiam z nim, lecz on nie odpowiada. Kuli się z bólu i szlocha. Ale wygrał! Jak można nie cieszyć się z wygranej? To koniec! Opuszczam rodzinę. Tylko sałatowy kurczak mnie rozumiał. Tylko on wiedział jak się czuję w czasie depilacji. Gdzie on się podział? Czyżby znalazł sobie ziemniaczanego kolibra? Niesety. Czuję się samotny jak creeper. Nikogo nie mogę przytulić. To jest jak przekleństwo. Zatem muszę dążyć do niedokleństwa. Wtedy osiągnę równowagę między młotem a kowadłem. Będę jak mistrz feng shui. Nie! Swiatło w bezgranicznej pustce. Zbliżam się, a ono gaśnie. Przeklęte cięcia w budżecie. Światełko zastąpiono tekturową żarówką. Mimo to dalej płynę w tym kierunku. Już prawie... Jeszcze trochę... Udało się! Jestem na początku. Początku czego? Nerwowo drapię się po pasie ze skóry. Widzę drzwi bez klamki. Skupiam resztki mojego zniszczonego umysłu na otwarciu ich. Przechodzę przez nie.

Bóg obudził się na nieznanej dotąd ziemi. Wszystko wyglądało normalnie. Bóg podniósł się i otrzepał z brudu. Zauważył grupkę mężczyzn i nie tracąc czasu, ruszył ku nim. Nim jednak dotarł z grupki został na miejscu zastał tylko jednego boga.

-Witaj, zacny panie. Mój umysł coraz bardziej płata mi figle. O ile dobrze pamiętam, to spotkaliśmy się już. Coś jak reinkarnacja. - wykonał kilka nieskoordynowanych ruchów rękoma, po czym wskazał kuce - Widzę, że przyniosłeś już jedzenie na ucztę. Kapitalnie. - podbiegł do niego Derpy i wręczył bogu ulotkę - Mądry człowiek. Kazał pobiegać jedzonku, żeby nie było tłuste. A teraz pozwól, iż zajmę jakąś działkę i postawię dom.

Casul skierował się ku najbliższej pustej przestrzeni. Nie za blisko, ale i nie za daleko sąsiadów. Skupił swą moc i ziemi wytrysnął strumień krwi, który momentalnie uformował dwupiętrową wieżę, po czym zakrzepł. Na tle budowli najbardziej wyróżniał się portal, który miał kształt umęczonej torturami twarzy. Reszta wyglądała co najmniej standardowo. Casul wszedł do środka i zaczął urządzać pokoje wedle swojego gustu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Praca szła dobrze. Dół na fundamenty został wykopany, a Cygnus nabawił się kilku uderzeń łopatą od brata ("Sorry, idioto!"). Teraz trzeba było wytrzasnąć skądś cement i inne takie drewna do budowy.>

- Debilu!

- Czego chcesz?

- Transmutnij mi betonu do domu.

- Co, zmęczyłeś się?

- Nie, idioto. Rób co ci każę, bo jak nie...

- To co? Zrobisz mi coś?

<Na Cygnusa spadł hektolitr wody. Chwilę potem Robert zamarzł.>

- Ochłoń braciszku. Masz tu beton, drewno, farby, gwoździe, szkło i inne takie. Buduj sobie domek. Ja idę na przyjęcie, więc muszę się umyć. Do zobaczenia na imprezie!

<Gdy Cygnus w podskokach oddalił się do pałacu, Robert zaczął odtajać. Gdy już do koca się rozpuścił, nie wiedząc za co się zabrać ,przemógł się i poszedł za Cygnusem do pałacu.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W tym czasie Mohun z Cytrkiem dotarli pod kawiarnię Ravenosa. Niestety, jeszcze nikt mu nie otworzył, chyba jeszcze kawiarnia się konstruuje. Niezrażony tym faktem Mohun wrócił do domu i zajął się dalszym projektowaniu jaskini/pałacu. Stworzył Cytrkowi wygodne miejsce do życia i zapas soczystych arbuzów bez pestek, bo tylko takie Cytrek lubi. Wybredny jest, ale cóż. Dalej Mohun dotworzył sobie prywatne laboratorium - zamykane na hasło, które tylko Mohun zna. Tajemnicze eksperymenty muszą być tajne. Zbudował także szafę na swoje dresiki i T-shirty. Przy okazji zakupił maszynę do szycia, bo robótki ręczne to drugie hobby tuż po granatach. Nagle zobaczył muffinkę od Derpy. Stwierdził, że nie może się zmarnować i podzielił na cztery (czemu każda głowa Cytrka odżywia się osobno ??) Po muffince i odpoczynku Mohun stwierdził, że idzie jeszcze raz do Ravenosa, tym razem bez Cytrka (" co by było, jakby psów a tym bardziej cerberów nie wpuszczali ?" pomyślał)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Ravenos wszedł do swojej kawiarenki. Sterylnie czysta podłoga, wszystko równiutko poukładane, biała lada i ściany... Piekło! Wzdrygnął się na samą myśl o przebywaniu w takim miejscu, jego lokal powinien być klasą samą w sobie. Klasnął w ręce, a wszystko pokryło się gęstym, jakby... "twardym" dymem. Gdy zniknął, lokal zmienił się nie do poznania. Dominowała czerń i brąz, krzesła zestarzały się, ze ścian odpadał tynk ujawniając gołe cegły. Na ścianie pojawiło się proste menu. Na zewnątrz z kolei niedbale wymurowano placyk z kilkoma stolikami. Bóg zaczął oglądać dzieło>

-Dużo lepiej, wreszcie jakiś klimat. W przyszłości może się doda jakiś placyk zabaw, czy co. Ale na dzień dzisiejszy...

<Wycelował palcem w dach i pstryknął. Wielki kawał blachy wygiął się, strzelił iskrami. Z daleka można było zobaczyć świecący na żółto napis McRaven>

-Bardzo, bardzo ładnie! Ciekawe, czy ktoś mnie odwiedzi. Trzeba sie tu urządzić. Wszyscy pałace urządzają, pewnie nie mają czasu. No cóż, ich strata.

<Usłyszał jakiś hałas dochodzący z piwnicy. Pośpiesznie wpadł do kawiarni, dotarł do drzwi na składzik. Otworzył tajne przejście w beczce po śledziach i wpadł do tajnej kryjówki. Pokryta pajęczynami, nieumeblowana... Ale była! Przy ścianie dostrzegł Derpy siłującą się z jakąś rurą>

-Niemądra Ty moja, co narobiłaś? Prosiłem grzecznie o poszerzenie pokoju, gdy skończysz z ulotkami, a Ty się do wodociągów dorwałaś. Przynajmniej to pierwsze się udało... Ale i tak zawsze muszę wszystko robić sam... Trzeba to zamurować. Tak właściwie, co to za... coś?!

<Radośnie doczłapał do kawałka metalu wystającego zza ścianki. Gruby kawał rury. Z cylindra wyciągnął kurek i rozpoczął mocowanie.>

*3godziny i 300 litrów wylanej cieczy później*

-Fuj, to krew - rzucił z niesmakiem Ravenos, wyciskając posokę z płaszczyka - Na co komu tyle krwi? No nic, liczy się jedno, przepływa przez mój teren. Hm... Co powiesz na drobną zabawę Derpy?

<Z jej wyrazu twarzy nie dostrzegł raczej zbyt wiele, lecz mimo wszystko, uznał to za aprobatę. W jego ręku wnet pojawiła się mała fiolka. Przyczepił ją do kurka, zielonkawy płyn dostał się do krwiociągu>

-Mam nadzieję, że gryfie feromony nikomu nie zaszkodzą... A nawet jeśli... Przynajmniej będzie zabawa!

<Wybiegł na dach kawiarenki, rozłożył się na leżaku czekając na to, co się stanie, nie spodziewając się wizyty kogokolwiek>

---------

@down

Nie wiem, jak inni, ja bym się wstrzymała. Im więcej kłestów, tym chyba OA coraz bardziej w dół szło... Pseudoepickość i inne takie cuda, no cóż, mnie tam trochę odrzuca toto, ale jak tam chcecie. Obojętne, choć najfajniej, jakbyśmy nie śmigali gdzieś do innych światów, a po prostu jakieś cusie porobili na Osiedlu. ^^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Cygnus właśnie zaczął śpiewać jedną z sewastyjskich arii, gdy przeszkodził mu kamień rzucony przez okno prosto w głowę. "Robert!" jęknął Cygnus i śpiewał dalej. Śpiew chwilę potem znowu został przerwany, tym razem głazem na podłodze.>

- Człowieku, chcesz mnie ukamienować?!

- Chciałbym, ale jesteś mi teraz potrzebny.

- Idź mi stąd, buduj dom.

- Złaź tu debilu!

- NIE.

<To ostatnie "NIE" zabrzmiało tak chłodno, że Robbie aż się wzdrygnął.>

- No chodź tu, dam ci ciastka.

<Cisza ze strony Cygnusa oznaczała że zaczął słuchać.>

- No złaź no...

- Jakie ciastka?

- Zejdziesz?

- Jakie?

- No zwykłe takie...

- Z czym?

- Z tym co lubisz...

<Na twarzy boga lodu pojawił się lekki trollface.>

- Czyli?

- Z czekoladą.

- Ooch, jak mi przykro, wolę pierniki.

<Zniecierpliwiony Robert wyjął całą wodę z wanny Cygnusa.>

- Nie dam się.

<Teraz Robbie zaczął myśleć. Po pewnym czasie, kilku obliczeniach i przemyśleniu tego jeszcze raz, uśmiechnął się i zaczął mówić.>

- Bracie, bratusiu, bratusieńku, a przyjm mnie w dom swój, pókim ja swego nie zrobię? Wadzić nie będę.

- Serio?

- No wiesz co... Przecież wiesz że kłamstwem się brzydzę.

- Dobra, wbijaj. Dostaniesz gościnny pokój, pasi? Tylko wodę oddaj.

<Woda chlusnęła wesoło z powrotem do wanny, Cygnus mógł dalej śpiewać arie sewastyjskie w wannie, a Robert cieszyć się chwilowym mieszkankiem. Dość mroźnym co prawda, ale belki siana tu, trochę drewna tam i już było cieplej w oczach.>

--------------------------------------------------------------------------

Czuję się jakbym był schizofrenikiem i pisał sam ze sobą, NIE SYSKOL, CICHO BĄDŹ.

Czekamy na resztę bogów czy może zaczynamy kłesta jakiegoś?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- I wielka chwila!

Dumny z siebie bóg przeciął wstążkę, oficjalnie zatwierdzając wieżę. Tłum Spooni wiwatował jak przystało na wiernego chowańca.

- No... To teraz mogę z czystym sumieniem sprawic sobie bandę szkieletów.

Casulono wyciągnął zza pasa wielki czerwony guzik, po czym wcisnął go i "uśpił" najbliższy układ planetarny. Chociaż nie wiem, czy zabicie wszystkich żywych istot w systemie i zaprzegnięcie ich do roboty po wcześniejszym zeszkieleceniu, i przeznaczenie na przemiał resztek planety można uznać za uśpienie. Tak czy siak wieża zaczęła tętnić nieżyciem. Ukochana kuźnia została ponownie otwarta, tak samo jak księgozbiór Casula. Reszta pomieszczeń prezentowała się w miare normalnie. Ot kilka sal tortur, sala balowa, wystawa cześci wyrobów Boskiego Kowala i inne takie. Nie obyło się jednak bez problemów. Awaryjne ujęcie krwi najwyraźniej się zatkało. Bóg natychmiast poszedł sprawdzić, co się stało. Kopnął kilka razy rury, a gdy to nie zadziałało, zaczął miotać przekleństwami, czym nieumyślnie sprowadził kilka plag. W końcu, zrezygnowany, wziął kij i zaczął gmerać w wylocie rury, gdy nagle wszystko wróciło do normy. Fala zmiotła boga i dopingujące szkielety, po czym przepływ ustabilizował się. Casul był cały unurzany we krwi z domieszką Ravenosowych feromonów. Jako że bóg nie miał węchu, kompletnie nie podejrzewał, jaką to perfumą został zbrukany. Wciągnął tylko posokę do fiolki i wyszedł, kierując się ku kawiarence z ulotki.

-GRRRAQWERTY! - dał się słyszeć ryk.

Bóg odwrócił się w stronę, z której uszłyszał zew. Ku swemu nieszczęściu ujrzał ogromne stado napalonych gryfów.

- Na cały panteon! Taktyczny odwrót! - obrócił się na pięcie i pobiegł do Ravenosa, a za nim słychać było o ofertach kolacji, prośby o numer telefonu i bliższe zapoznanie.

Casul przebiegł obok Mohuna, lecz zamiast porządnie się przedstawić, zdążył tylko wydukać "Cześć". Łyżkowaty wbił się do kawiarni (dosłownie; frontową ścianę zdobi teraz gustowny wzór ciała Casulona) i urządził za barem mały bunkier. Wychylił zza niego głowę i mierząc z kilku karabinów, czekał.

___

Nie za szybko? Ledwie, co został otworzony temat. Może jeszcze trochę graczy się znajdzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Kolejny bóg miał swoją siedzibę. Ranczerski domek na wzgórzu z wiatrakiem i stodołą, taki jakie często widać na amerykańskich filmach. Gdy Robert otworzył drzwi do domu, wzgórze i tereny okalające momentalnie zamieniły się w suchą prerię.>

- ME GUSTA. Jeszcze tylko jakaś muza...

<Nagle z domu buchnął "Cotton Eyed Joe">

- Yee - haw, that's it! Jeszcze tylko jakiegoś pick - upa skombinować, pług, konie, bydło i heja! Muszę podziękować za...

<Patrzy na zegarek>

- ... czterogodzinną gościnę!

<Gdy tylko otwierają się drzwi główne do pałacu, w uszy nowego boga uderza z nieprawdopodobną siłą

.>

- OŻESZTY DZIADU JEDEN, MOJE USZY!!!

<Na czworakach, pomału, dotarł wreszcie do pokoju Cygnusa. Gdy tylko otworzył drzwi, fala decybeli powaliła go na ziemię. Oczywiście Cygnus nie zauważając katorgi brata kontynuował pląsy po pokoju.>

- Żeby... tylko... stolik...

<Faktycznie. Odtwarzacz płyt GD (GodDisc) na parę stał na stoliku tuż obok Cygnusa tańczącego jak epileptyk podczas ataku. Doczołgawszy się wreszcie do stolika ostatnim zasobem siły wyłączył odtwarzacz. W pałacu zapanowała cisza, i tylko dzięki echu gdzieniegdzie pobrzmiewały tony piosenki. Cygnus wybadawszy całą sytuację przestał tańczyć i usiadł na łóżku.>

- Hej Robbie, co cię tu sprowadza?

- CHCIAŁEM CI PODZIĘKOWAĆ ZA GOŚCINĘ!!!

- Dobrze, dobrze, słyszę.

- SERIO? BO JA NIE!!!

- Przejdzie ci. A, i nie ma za co.

- IDZIESZ NA IMPREZĘ DO RAVENOSA?!

- Tak, idę. W końcu coś mi mówi że znamy się od trzech er...

- TAAK?! TO DOBRZE!!! SPOTYKAMY SIĘ POD MCRAVEN?

- Może być. Przestań na mnie krzyczeć. Nie jestem smokiem.

- BYŁO ŚCISZYĆ MUZYkę idioto. O, już przeszło.

- Jak widać. To do zobaczenia.

<Robbie wychodząc od Cygnusa spojrzał na swój niepozorny, ale swojski domek. Westchnął i zamknął drzwi główne. I dobrze, bo chwilę później uderzyła w nie fala dźwiękowa.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy Bogowie urządzali się w nowym świecie, przybył Adalbertus: bóg ciemności, mhroku, babeczek i płaszczy. Przybył wraz ze swoją towarzyszką Pinkie Pie. Miał za sobą ciężką przeszłość. Przybył z zadupia zwanego Ziemią. Mieszkał tam w małej wiosce. Miejscowi go nie lubili, dokuczali mu i donosili na milicje. Adalbertus miał dość i zgadał się z Lucyferem. Ten za otwarcie drogi do świata ludzi dał Adalbertusowi boskie moce. Niestety ku zdziwieniu młodego boga wieśniacy pokonali armie demonów, a jego samego zesłali na Antarktydę. Tam tez nie miał lekko. Pingwiny się na niego uwzięły a przy okazji uwolnił z lodowca zamrożonych Neanderatlczyków, którzy w podzięce chcieli go zjeść. Tak mu tam wesoło czas płyną, aż przyszła magiczna burza (którą sam wezwał bawiąc się swoimi mocami). dostał się do nicości. Krążył tam czas bliżej nie określony. Tam spotkał też Pinkie. Różowego kucyka z Equestrii. Po pewnym czasie otworzyła się dziura w czasoprzestrzeni przez którą wyskoczył. No i znalazł się gdzie się znalazł. Rozglądał się bacznie by określić gdzie trafił. Gdy doszedł do wniosku, ze nie ma pojęcia gdzie jest udał się wraz z Pinkie przed siebie. Usłyszał dziwny skrzek. udał się w tamtą stronę. Ku jego oczom ukazała się lekko zdewastowana kawiarnia. Na jej dachu opalał się pewien jego mość, a wokół budynku krążyły gryfy. Nie zastanawiając się długo postanowił wejść do środka. Jak się okazało drzwi były zamknięte. Postanowił użyć sprawdzonej metody. Sięgną do swojego płaszcza. Po jego wewnętrznych stronach miał cholernie dużo różnych splów. M9, Lugery, Desert Eagle, Magnum 44 i dużo dużo więcej. Wyjął D-Eagla i przestrzelił zamek. Otworzył drzwi energicznym kopniakiem i wszedł do środka. Tuż na wejściu coś mu spadło na oczy. Nie wiedząc co się dzieje wyjął drugiego D-Eagla i strzelał z obu gdzie popadnie. Po chwili skończyła się kanonada z powodu braku amunicji. Jak się okazało świat zasłoniła mu serwetka. Po uspokojeniu się zobaczył jak wygląda wnętrze. "Niezły burdel" rzekł sam do siebie. Podniósł najbliższy stolik i krzesło. Usiadł przy nim i otworzył swoje ukochane czarne Frugo. Następnie zapalił drewnianą fajkę( którą ukradł jakiemuś dziadkowi w swojej wiosce), zapalił ją i czekał spokojnie na rozwój wydarzeń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pora skorzystać z zaproszenia Ravenosa, może dostanę znowu jakiegoś gratisa, a tych nigdy nie za dużo.

<po drodze wpada do pałacu Trixie>

-Idziesz ze mną, poznasz nowych ludzi?

-Trixie nie ma zamiaru zniżać się do waszego poziomu.

-Ale poznasz inne kucyki, może kogoś polubisz i przestaniesz się tak zachowywać/

-Czy ty obrażasz Trixie?

-Nie? chcę tylko by... (WIEM!) wszyscy zobaczyli jaka jesteś wspaniała i by wszyscy mogli cię podziwiać.

-Dobrze.

<Razem udają się Ravenosa. Drzwi kawiarni otwierają się. Do wnętrza wpada oślepiające białe światło, a w tle słychać

. Na tle światłą pojawiają się czarne sylwetki Moitha i Trixie, powoli wchodzą do środka kawiarni. Muzyka cichnie>

I właśnie tak powinno wyglądać dobre wejście!

<Rozgląda się po kawiarni>

Troszkę to zapuszczone, ale dzisiaj 6 grudnia więc pora na mój coroczny dobry uczynek.

<wnętrze kawiarni wraca do stanu początkowego, wszystko jest idealnie czyste, sterylne i pachnące szpitalem>

Ravenos, nie musisz mi dziękować, zrobiłem to bezinteresownie by ulżyć ci w remoncie.

-Trixie idź poszukaj sobie jakiś znajomych, widzę nie tylko ja ściągnąłem sobie tutaj kogoś z Equestrii. Zanim coś powiesz, wiem, że ty jesteś najlepsza i wszystko naj ale musisz z kimś pogadać.

<Siada licząc, że jeszcze ktoś się pojawi>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Adalbertus spokojnie relaksował się w kawiarni. Był już pod wpływem paru tymbarków jabłko mięta. Skąd je brał? Jako że był patronem płaszczy w swoim miał magiczną kieszeń z której mógł wyciągnąć dosłownie wszystko. Zazwyczaj nie miał na to wpływu ale jak czegoś bardzo mocno chciał to to wyciągał. Jak zwykle po większej dawce soku opowiadał zmyślone historie o swoim bohaterstwie i rzucał sucharami z których śmiała się tylko Pinkie, ponieważ śmiała się ze wszystkiego. Siedząc tak i opowiadając powietrzu swe przygody usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Bije od nich dość silny blask na którego tle pojawiły się dwie sylwetki. Jego typowa reakcja to "rozstrzelać". W oka mgnieniu w jego rekach pojawiły się dwa Magnumy 44. Jednak że nie był u siebie postanowił poczekać z demolką chwile. Światło przygasło i weszły dwie postaci. Jedna z nich była kucykiem co wprawiło Pinkie w wielką radość. Druga postać zrobiła coś, że kawiarnia zaczęła wyglądać jak nowa. Wprawiło to Adalbertusa w lekkie zdziwienie. Nie widząc zagrożenia schował pukawki do kabur. Wyjął znów swoją fajkę i zaczął pykać kółeczka. Ta druga postać go chyba nie zauważyła, trudno.

- Pinkie idź zapoznaj się z koleżanką lub zrób coś pożytecznego. Musze teraz być spokojny i skupiony. Może dowiem się gdzie jestem? A i przy okazji "coś pożytecznego" nie oznacza imprezki.- rzekł do swej towarzyszki.

- Oki, doki, loki!!!- zaćwierkała Pinkie i w charakterystycznych podskokach wyszła na zewnątrz.

Adalbertus zsuną kapelusz na oczy i postanowił czekać na rozwój dalszych wydarzeń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Czekanie na brata może się dłużyć, zwłaszcza gdy ten spóźnia się parę godzin. Znudzony dzieleniem przez zero Cygnus wszedł wreszcie do nieskazitelnie czystej kawiarni z nieskazitelnie czystymi bakteriami, nieskazitelnie czystymi karaluchami, nieskazitelnie czystą pleśnią i nieskazitelnie czystymi szczurami.>

- Stylowe.

<Cygnus zajął wreszcie stolik i opierając się o stolik pomachał do Moitha.>

- Nuuudaaa. Mam nadzieję że impreza zaraz się zacznie.

<Nieszczęśliwym zbiegiem oikoliczności do kawiarni wszedł Robert, wcześniej kopniakiem wywalając drzwi z framugi. Był w stanie wskazującym na zbyt duże spożycie napoju z butelki z trzema czarnymi iksami na etykietce. Za nim wszedł żółty kuc w kowbojskim kapeluszu i brązowej kamizelce, niosąc na grzbiecie odtwarzacz Cygnusa z zapuszczonym

kawałkiem. Cygus zauważywszy swego brata tylko trzasnął się siarczyście po czole>

- Panowie, wieś przyszła...

- Rozkręcamy te balety! Yee - haw!

<Robert zauważył chowającego się pod stołem Cygnusa.>

- Braciszku, patrz jakiego mam konia!

<Pokazał na kuca z odtwarzaczem>

- Zwie się Braeburn! Przypałętał się z portalu co to z niego wyszliśmy!

- O Moderatusie... Idę do napalonych gryfów, może tam będzie mniej upokarzająco.

<Po kilku godzinach tłumaczenia gryfom że to tylko feromony, że nie można jeść tyle czekolady po zawodzie miłosnym i że od czekolady się tyje, Cygnus zaproponował grę w karty. Gryfy przystały na tę propozycję. Odtąd dach kawiarni McRaven stał się centrum pokerowym.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Po odgłosach gryfiej kompanii, ucieczki Casula i masy innych zdarzeń zeskoczył z dachu. Kilkaset gryfich samic i samców zresztą też, z transparentami, obrazami Casula, serduszkami i kolorowymi koszulkami skandowało imię boga czarnej magii, domagając się jego wydania w ich szpony. Gdzieś w tle spacerował Mohun. Ravenos radośnie im wszystkim pomachał i obiecał załatwienie spraw, a władcę granatów gestem zaprosił do kawiarni. Cóż, przynajmniej wiadomo, czyja rura tkwi w piwnicy. Może uda się ją usunąć. Ale zaraz, kawiarni... Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jeden mały szczegół...

CZYSTOŚĆ! Piękne, stare stoliczki, kamienna podłoga, zwisający tynk, ba, mrygający, wypalony napis McRaven z neonów - wszystko lśniło porażającym blaskiem, nowością! Obrzydliwą czystością! Jakim cudem?! Kto mógł się dopuścić do tej straszliwej zbrodni gdy on, miły bożek kawy, rozdawał darmowe babeczki?!

Wskoczył przez drzwi do środka, rozglądając się z furią w oczach. Casulono w okopach, broniący sę przed gryfami, Adalbertus siedzący w kącie, Robert z kucem, Moith i Trixie zadowoleni z siebie... I te ich zadowolone z siebie uśmiechy! A jeszcze dach zaczął się uginać od gryfiej, pokerowej kompanii!>

-Witajcie, moi wssssssssspaniali. *zasyczał, próbując nie wydrzeć się na wszystko i wszystkich* - Doskonale, że się tutaj zgromadziliśmy! Jakiś wieczorek zapoznawczy by się przydał. Ale na początek chciałbym ssssssssserdecznie podziękować za pomoc w usprzątaniu kawiarni, ale... ehm... Powiedzmy, że moim... marzeniem będzie praca samemu.

<Bóg pstryknął i wszystko wróciło do poprzedniego stanu. No, prawie. Spora część tynku i śmieci znalazła się na zgromadzonych. W rękach Ravenosa pojawiła się taca z ekskluzywną kawą w kubeczku. Podszedł do Moitha>

-Mimo wszystko, bardzo Ci... dziękuję za pomoc. Oto, w ramach podzięki, coś wyjątkowego. Możesz być pewien, że lepszego napoju nie piłeś nigdy. I możliwe, że nie wypijesz.

<Tylko wyjątkowo wprawne oko mogło zauważyć wrzucenie do środka dziwnej tabletki z bliżej niezidentyfikowanymi znaczkami, która prawdopodobnie pochodziła z tego leżącego w śmietniku opakowania od "Zamianowkucykexa", wspaniałego lekarstwa dla wszystkich>

-Ale może po kolei. Proponuję toast, za nasze spotkanie! *Pstryk i każdy dostał własny kubeczek bez niespodzianki* - Lecz teraz... Drogi Casulonie. Mam plan. Co powiesz na usunięcie tej swojej rury, po czym ja dałbym Ci ten niezwykły, wspaniały *wyciągnął zza pazuchy psikadło a la perfumowate* neutralizator feromonów?

<Ravenos uśmiechnął się przemile>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mohun na szczęście uciekł przed gryfią kompanią i wbiegł do środka kawiarni. Zdołał zająć wolne miejsce, lecz po oberwaniu tynkiem na dodatek musiał się otrzepać. Po otrzymaniu "kubeczka niespodzianki" od Ravenosa sprawdził, czy to aby nie jest sok limonkowy, bo sok limonkowy to ZUO. Po upewnieniu się, że jest to coś, co można wypić wziął pierwszego łyka. I stwierdził, że było to nawet dobre. Potem wzniósł toast:

- Boginie i Bogowie. W imieniu moim i osoby, która to zorganizowała czyli Ravenosa chcę wznieść toast za nasze zarządzanie w tej krainie nazywanej dalej Boskim Osiedlem. Żyjmy w pokoju albo przynajmniej czymś, co by mogło ten pokój udawać (tu uśmiechnął się dyskretnie).

Potem usiadł i wziął drugiego łyka tej niespodzianki. Coraz bardziej zaczęła mu smakować i w końcu stwierdził, że pora skombinować jakieś przekąski. Swoimi boskimi mocami skombinował dobre naczosy, bo kebab to ZUO, dlatego jest w odwrocie. Wstał ponownie i rzekł:

- Jedzcie te naczosy i pijcie ten soczek. Są naprawdę smaczne, szczególnie naczosy. Jeszcze cieplutkie i ser jeszcze nie zastygł na nich.

Po czym ponownie usiadł i zaczął zastanawiać się nad resztą bogów. Przy okazji wyczarował karty i zaczął układać pasjansa licząc na to, że ktoś zasugeruje jakąś wspólną, porywającą rozgrywkę w jakąkolwiek grę karcianą

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pomarańczowowłosy gość z mieczem w jednej ręce, a walizką drugiej szedł przez siebie, jakby zamyślony. Obok niego truchtał wesoło fioletowy jednorożec. Oboje zatrzymali się przed Niewielką Jeszcze Chatką .

- A więc to o tym mówił nam ci dwaj, co się kłócili bez przerwy - mruknął swym głębokim, poważnym głosem Juicus.

- Spodziewałam się czegoś... większego - rzekła na to Twilight. - Mimo że to Niewielka Jeszcze Chatka .

- Nie martw się o nic. Sokowianie nam to odpicują w krótkiej chwili. - Bóg skrzywił się leciutko we wrednym uśmieszku, niemal niedostrzegalnie gładząc palcami fakturę walizki.

Środek również nie był nadto zachwycający. Ściany wciąż były gołe, znaleźć można było jedynie kilka mebli i akcesoriów pierwszej potrzeby. Oraz, na małym stoliku, jedną, samotną muffinkę. Pomarańczowowłosy bóg był świadom, co to oznacza, już wcześniej widział pokaźny budynek kawiarni. Wyciągnął z kieszeni piersiówkę i pociągnął solidny łyk soku pomarańczowego.

- Twilight, oblicz mi prawdopodobieństwo serwowania w kawiarence mego soku pomarańczowego - poprosił.

- Sto procent - odpowiedziała natychmiast, bez wahania. Juicus uśmiechnął się.

- Zdolniacha z ciebie - pochwalił ją.

- Masz menu na ulotce - zauważyła, jakby w ogóle nie zwracając uwagi na pochlebstwo swego pana i dobrego przyjaciela, zignorowała spokojnie jego zdumioną minę i wytruchtała z pokoju, rozglądając się wokół.

Juicus obrócił muffinkę w palcach, przyglądając jej się. Wyglądała na naprawdę smaczną. "A więc niech i tak się stanie", pomyślał. Podrzucił ją wysoko w powietrze i przeciął ją swym mieczem, dokładnie wpół. Twilight przecież też lubi takie słodycze.

- Czas na imprezkę! - rzucił jakby sam do siebie, otworzył walizkę z rozwijającą się powoli cywilizacją Sokowian, by mogli rozwinąć się znaaacznie szybciej i zacząć mu służyć, a sam wyszedł błyskawicznie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Adalbertus wpatrywał się w zawartość swego kubka. Wyglądało i pachniało jak kawa. Miał jednak opory wypiciu jej. Jeśli gryfy były sprawka Ravenosa to cholera wiedziała co tam może być. Faktu nie pomagało to że Ravenos wrzucił coś do kubka Moitha. Po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że raz się żyje. Wypił, posmakował i stwierdził, ze to najlepsza kawa jaką w życiu pił. Nie za bardzo wiedział co reszta zgromadzenia może o tym powiedzieć. Wiedział, że Moitha czeka jakaś niespodzianka. Skoro miał to być wieczorek zapoznawczy to wypadało by się przedstawić.

- Witajcie Panowie, Panie, Kucyki i inne stworzenia. Jestem Adalbertus. Miło mi was poznać. Szczerze mówiąc jestem nowy, nie za bardzo wiem gdzie i po co jestem więc chętnie bym się czegoś dowiedział. Ale to może później. Kończąc jeszcze raz miło mi ze jestem tutaj z Wami i Ravenos podoba mi się twój styl dekorowania wnętrz. A na koniec mała salwa na cześć naszego spotkania.

W mgnieniu oka w jego dłoniach pojawiły się dwa G18 po czym wystrzelił naraz oba magazynki rysując na ścianie czołg.

Następnie usiadł i czekał aż ktoś dalej będzie przemawiał. W między czasie przykicała Pinkie z babeczkami(nie wiedomo skąd je wzięła). Poczęstował się jedną i znów zaczął pykać swoją fajkę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bogowie miło(a przynajmniej tak można sądzić..)bawili się na Osiedlu.

Ale po jakimś czasie do wszystkich uszu dotarł ogłuszający dźwięk.

Dźwięk popsutego, całkiem sporego silnika.

Z nieba runął wielki kształt.

Owy kształt po dłuższym przyjrzeniu się zaczął przypominać wyspę.

Mogłoby się wydawać, że kształt za chwilę runie na ziemię i nastąpi(kolejny)koniec Uniwersum, ale około 3,3 km nad ziemią wyspa zawisła.

I na tym skończył się problem.

Wielkie, złote oczy zaczęły powoli się otwierać.

Małe ciałko powoli zaczynało funkcjonować.

3-D, tak bowiem miała na imię właścicielka owego ciałka, próbowała poruszyć ręką. Zabolało, jednak nie zwróciła na to uwagi, powoli, pokracznie wstała, po czym bez wahania podeszła na sam skraj wyspy, i spojrzała w dół.

Pod wyspą znajdowało się całkiem ładne wzgórze.

Spojrzała w dal.

Jej oczom ukazało się Osiedle.

Pociągnęła nosem i wyczuła kilka bogów w jednym miejscu.

Na twarzy 3-D ukazał się uśmiech tak wesoły, że aż jej wężowy język zatańczył z radości.

Mała bogini szybko zrzuciła całkiem niezłej długości linę z kotwicą na końcu w dół, po czym zsunęła się. Niestety, jej ciało nadal nie do końca słuchało jej rozkazów i w połowie drogi spadła na ziemię.

Warcząc, podniosła się, masując bolące zakończenie pleców, gdy w usta wpadła jej muffinka, a świat zasłoniła kartka papieru. Zjadła muffinkę i mało brakowało, by zjadła też papier, ale Klejo-jej wierny chowaniec, schowany teraz w jej ciele-upomniała ją. 3-D wzięła kartkę i odczytała ją, po czym zadrżała z radości i biegiem rzuciła się w stronę Ravenosowej kawiarni.

Po drodze skopała wszystkie zwierzęta, które wpadły pod jej stopy.

Przed drzwiami do kawiarni musiała się chwilę uspokoić, a po chwili weszła.

-Witam wszystkich zacnych bogów i zacne boginie...

Przyjrzała się uważniej.

-A nie, tu nie ma bogiń, chyba że źle widzę. Więc witam zacnych bogów.

Usiadła przy najdalszym wolnym stoliku. Nie wypiła nic- stukała tylko palcami w blat stołu i lustrowała zgromadzonych. Nie zauważyła nawet, gdy z jej ust wyleciał tańczący wężowy język.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ratunku! Creeper jest w kawiarni! Ubić go!

<Chwila refleksji>

- A to ty, wybacz Ravenosie.

<Duszkiem wypija zawartość szklanicy z napojem>

- Na zdrowie! Szczęść Moderatus młodej parze!

<Zaprawdę, był to stan wskazujący. W tej chwili przez drzwi wejściowe wszedł Cygnus.>

- Gryfy poleciały już sobie, ograłem je 134:6. Muszę ci powiedzieć Ravenosie, że...

<stuk szklaneczkami>

- ... wyborny napój uwarzyłeś, musisz mi dać koniecznie przepis.

- Cygnuuuuś!

- O Moderatusie...

<Robbie zauważył swojego brata gadającego z Ravenosem>

- Hej braciszku, jak imprezka, co? Podoba się?

- Nie trawię country.

- No weź nie świruj, każdy to lubi!

<Głowa Cygnusa mimo woli zaczęła się ruszać w rytm piosenki>

- NIE LUBIĘ TEGO!

- Głowa mówi co innego.

<W tejże chwili i nogi zaczęły tupać>

- NO NIE WIERZĘ! I WY PRZECIWKO MNIE? W sumie... A niech to.

<I zaczęła się country impreza. Z początku pochmurny, kilkanaście minut później Cygnus bawił się jak za dwóch. A niech to, jak szaleć to po bosku!>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie ma to jak boska country impreza. Adalbertus siedział rozwalony z fajką w ustach, szklanką tymbarku jabłko mięta w ręce i kiwał się w rytm muzyki.

- Nie ma co chłopaki.- krzyknął.- Wiecie co to znaczy dobra impreza.

W tłumie zniknęła gdzieś Pinkie szukając okazji do zabawy. Ogólnie narazie wszystko wyglądało naprawdę dobrze.

- Zaiste Cygnusie. Nie widziałem, by ktokolwiek miał tyle... siły w sobie by prowadzić tak całe towarzystwo.- dodał po chwili i wziął potężny łyk tymabrku jabłko mięta. Dopadł go jego zwykły nastrój po tymbarku. Stanął na krześle i krzyknął.

- Słuchajcie słuchajcie. opowiem dowcip. A więc: Jak się nazywa głośny złośnik? GŁOŚNIK hahahaha. Dobra następny. Rozmawiają dwa ślepe konie. Jeden mówi- Stary jutro są zawody. Startujemy. Na to drugi rzecze- Nie widzę przeszkód. Hahahahahaha. W tym momencie spadł z krzesła pod wpływem szarpnięcia. Była to Pinkie.

- Znalazłam pełno słodyczy i rogalików. Chcesz? chcesz?- podskakiwała

-Pewnie. Dawaj.

Adalbertus zjadł podarunek i poszedł szukać swojej fajki którą przed chwilą zgubił.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...