Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

[Free] Star Wars

Polecane posty

Sith nie poruszył się, stojąca obok niego dziewczyna w pewnym momencie usłyszała krzyk i wielka eksplozja odrzuciła ją kilka metrów dalej. Podniosła się i widziała, że Arvael nawet nie drgnął, nic mu się nie stało i wtedy kilka ton stali zawala się oddzielając obie postacie. Słychać krzyki żołnierzy, wydaje się że postać w czerni ma dosyć mocy aby ich powstrzymać, ale dziewczyna już nie może mu pomóc. Za nią widnieje boczne wejście, to idealna okazja do ucieczki, kiedy jej "przyjaciel" będzie odciągał pogoń ona może się stąd wydostać. Wtedy czuć jak ziemia drży pod stopami, gdy po całej okolicy rozchodzi się dźwięk olbrzymiego wybuchu. Brzmi to tak, jakby trwała jakaś wojna.

* * *

W pewnym momencie wielka eksplozja wstrząsnęła ziemią, nikt właściwie nie miał pojęcia co się dzieje - bieganina, chaotyczne rozkazy, prośby o wsparcie aż wreszcie doszło do walk między zdezorientowanymi oddziałami. Pracownicy Kantoru zaczęli otwierać ogień do uzbrojonych najemników, którzy patrolowali okolice portu kosmicznego, wywiązał się szereg pomniejszych potyczek, po obu stronach byli zabici i ranni. Odren był zaskoczony obrotem spraw, lubił gdy wszystko układało się zgodnie z planem. Należało przeciwdziałać. Udał się osobiście, po tym co stało się z resztą siatki miał powody do niepokoju. Propozycja sprzed ostatnich kilku tygodni zaczęła nagle wyglądać atrakcyjnie. Wiedział jak należało się z nimi skontaktować, więc zrobił co trzeba i czekał. Odpowiedź była błyskawiczna, podali czas i miejsce, a on się stawił...

Wszedł na płyty lądowiska sam, naprzeciw niego stał człowiek, z którym się już wcześniej widział. Obaj nie mieli broni, Odren był tego pewny, obu zależało na ubiciu dobrego interesu, chodziło o uzyskanie przyzwoitej ceny, biznes. Oni oferowali wsparcie, a Kantor mógł zaoferować informację, nielegalny przewóz i wiele innych rzeczy. Ręce przemytników były długie, należało je tylko odpowiednio opancerzyć. Dziś się sparzyli, co bardzo niepokoiło Chissa. To wszystko wyglądało tak, jakby zostało zorganizowane celowo, aby wymusić tę transakcję.

- Odezwałeś się, rozumiem że zgadzasz się na nasze warunki? - spytał posłaniec.

- A mam jakiś wybór? - odparł spokojnie Odren, bez cienia wyrzutu.

- Nie.

Chiss potarł podbródek. Jeden ze statków właśnie usiłował wzbić się w powietrze, działka prędko ściągnęły go na ziemię zamieniając okręt w kulę płomieni. Nikt nie przejmował się rannymi, ani towarem.

- Jak widzicie, rozpoczęliśmy blokadę portu. Żaden okręt nie opuści tej planety, dopóki nie dowiemy się gdzie on jest - zaczął Odren. - Znajdziemy go. Prędzej czy później, nie ma dokąd uciec.

- Lepiej aby udało się to wam prędzej. Moich przełożonych niepokoi fakt, że udało mu się wymknąć.

- Andon popełnił błąd. I nie żyje, a po ostatnich wydarzeniach straciliśmy kontakt ze Spitem i Talinem. Ostatnia wiadomość, którą od niego otrzymałem brzmiała: „On idzie po mnie!”. Chwilę potem całe wschodnie skrzydło poszło z dymem. Wysłałem tam ludzi, ale wątpię aby zdążyli na czas. Sądzę, że dla Gara jest już za późno.

- Działa szybko, jest skuteczny. Uważasz, że teraz przyjdzie kolej na ciebie?

Odren nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, ale nie dał po sobie nic poznać. Wciąż miał na twarzy maskę pokerzysty, który nawet jak przegrywa sprawia wrażenie o wiele silniejszego, niż jest w rzeczywistości.

- Być może. Czego od niego chcecie?

- To nie twój interes, ty masz go tylko odnaleźć. Co z dziewczyną?

- Masz na myśli tę dyplomatkę? Rozpłynęła się.

- Młoda Lylei musi zostać złapana żywcem, to wyjątkowe dziewczę. Nie wolno wam jej skrzywdzić.

- Jak sobie życzysz - odrzekł bezbarwnie Chiss.

- Mamy umowę - powiedział człowiek. - Nie zawiedź.

Niebieskolicy milczał. Obaj rozmówcy odwrócili się i każdy szedł już w swoją stronę.

* * *

Człowiek nie miał zamiaru niczego ułatwiać, usiłował chwycić rękę z blasterem. Zwarliśmy się w walce, lecz starzec był zbyt słaby, aby wykorzystać sytuację, uderzenie czołem w nos odrzuciło go do tyłu, coś chrupnęło, Gar złapał się za krwawiące miejsce. Patrząc zdziwiony i na własną posokę, a także z powodu widocznego oszołomienia, nie zauważył już uderzenia kolbą pistoletu w kark, które pozbawiło go przytomności. Wzięliśmy ogłuszonego humanoida przerzucając sobie jego prawą rękę przez głowę, a lewą - z blasterem - podtrzymujemy jego bok. Drzwi rozsuwają się nie czyniąc żadnych trudności przy wychodzeniu, przechodzimy obok ciała martwego strażnika i kierujemy się do sekcji kostnicy.

Talin obudził się leżąc na stole operacyjnym. Ręce oraz nogi miał skrępowane przy pomocy kilkunastu elastycznych kabli, mógł jedynie ruszać głową. Zobaczył nas, jak przygotowywaliśmy narzędzia. Bał się. Nie rozumiał. Już niedługo będziemy razem. Nie będzie więcej strachu, nienawiści, emocji które zaciemniają myśli. Staniemy się jednością. Jak profesor Jannie O’Scarp, Horward Jelyx, Katherine Edwands i inni... Nie będzie już więcej wojen. Przecież on tego właśnie chce. A my to osiągniemy. Wszyscy. Razem. Wkrótce pierwsza faza naszego planu zostanie ukończona, a wtedy wejdziemy w kolejny etap. Zajmie to nam lata, być może dziesiątki lub nawet setki lat, ale mamy czas. Czas... Tego nam nie zabraknie. Potrzebujemy informacji.

- Uspokój się - mówimy przyczepiając do głowy człowieka receptory.

- Co robisz?! - wyszeptał przerażony.

- Realizuję twoje marzenia, ojcze. Nasze marzenia.

Maszyneria wreszcie zaczęła pracować wskazując ogólny stan badanego organizmu. Wskazaliśmy na niewielki pojemnik leżący na stole.

- Umieścimy cię tutaj, odcinając wszystkie zbędne organy. Zabierzemy cię stąd, potem przeniesiemy twoją pamięć do naszej wielopamięci. Jesteś ostatnim ogniwem w długim łańcuchu stworzenia. Procedura może się okazać bolesna, ale ufam że przeżyjesz ten proces... - kończymy i naciskamy odpowiedni guzik.

- System. Rozpocznij wykonywanie zaprogramowanej procedury - wydajemy polecenie głosowe.

- Potwierdzam - mruknął cicho elektroniczny głos.

Ramiona zaczęły się poruszać. Gar Talin zaczął krzyczeć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Medytacja. Otwieram umysl na otaczajaca przestrzen. Czuje zycie pompowane przez naczynia Czystej, jej wole, gdy odciaga nieprzytomnego mezczyzne. Dalej. Obce budowle wypelnione oddalonymi istotami, znanymi dawniej, teraz zmienionymi. Marne istoty wypelniajace czas swego zycia przyziemnymi czynnosciami, bez ambicji poznania. Dalej. Podniebne korytarze, uliczki i wieze tworzace znieksztalcone parodie gorskich szczytow. Poruszajace sie miedzy nimi zapomniane, zmienione pojazdy. Dalej. Czas zwalnia swoj bieg. Ociezale pojazdy krazace wsrod wijacych sie pomiedzy zdewastowanymi ruderami waskimi uliczkami zatrzymuja sie. Pulsowanie w umysle, niczym bicie serca Czystej, bicie serca Galaktyki, oddalajacy sie wsrod podmuchow wiatru na gladkiej twarzy szept. Miejsce znane, odwiedzone... zapamietane.

- Nie sądzisz...

uczucie ucieka. Rownie nagle jak sie pojawilo. Znikad... dokad...?

- to i owo wyjaśnić? Może ja zacznę. Nie zostaję tu ani chwili dłużej, natychmiast wracam na statek i lecę jak najdalej od tej cuchnącej dziury. Jestem niezmiernie wdzięczna za twoją nieocenioną pomoc, Ekscelencjo, i gdybym mogła jakkolwiek wynagrodzić niejednokrotne uratowanie mojej skóry, proszę zgłosić się do ambasady na Alderaanie. Obiecuję, że nie zostanie Pan odprawiony przez sekretarzy i osobiście powitam Pana na mojej planecie. Na razie mogę jedynie ofiarować pełen szacunku ukłon i pamięć. Czy wszystko jest jasne?

Ledwie docieraja do mnie jej slowa, jakby z oddali, zaklocone. Nie na miejscu. Powoli powstaje

- Obawiam sie, iz Twe schronienie zostalo powaznie uszkodzone...

Wtem rozlega sie krzyk, a potezna fala odrzuca Czysta w tyl. Bol rozdzieranej jazni, oddzieranej od swiadomosci sily i czesci jestestwa, wielki, lecz wciaz nieporownywalny do tego sprzed wielu wiekow. Przerazenie czystej, gdy na mnie spoglada. Przelamuje mentalny krzyk, krzyk od ktorego wibruje metal, by skoncentrowac swa swiadomosc na sobie. Rozerwana w wielu miejscach szata szybko sie regeneruje. Bol slabnie. Dochodzace z tylu slowa:

- Glupcze, nie trafiles go!

- Myslisz, ze to takie proste! To cos pochlania wiazke naprowadzajaca!

Walacy sie mur. Odwracam sie w ich strone. Kilkanascie istot posiadajacych dziwne uzbrojenie, inne niz poprzedni. Dwoch wyszkolonych... dobrze kontrolujacych swa wole. Wszyscy posiadaja dziwne urzadzenia na skroni. Probuje siegnac do ich umyslow, poznac slabosci... nieprzebijalny mur... pustki. Nie sa w stanie nawet dokladnie uslyszec mych slow.

- Badz grzeczny i sie nie ruszaj, to nie bedzie bolalo.

Istota uzbrojona w jakiegos rodzaju wyrzutnie przygotowuje sie do nastepnego strzalu. Dokladnie mierzy... uruchamia urzadzenie.

Szybko unosze ja w gore i nim jest w stanie zrozumiec co sie stalo odpala pocisk prosto pod nogi swych towarzyszy. Agonalne jeki, potezna eksplozja odrywa kilku napastnikom konczyny, dwoch ginie na miejscu, reszta wije sie konwulsyjnie, jeden rozpaczliwie sciska do piersi oderwana noge. Mialo nie bolec? Pozostala dwojka wyszkolonych... i jeszcze pieciu, ktorzy zdolali uskoczyc za zalom budynku. Sa ostrozniejsi, lepiej przygotowani... a ja nie mam dosc sily by z nimi walczyc. Wyciagaja metalowe miecze. W ich postawie, kroku, widac zecydowanie. Oplacone pieniedzmi... badz strachem. Powoli, oslabiony pierwszym wybuchem cofam sie pod zwalony mur. Niechaj stane sie cieniem... gorzka refleksja swidrujaca moj umysl gdy rozszerzam swiadomosc, uwalniam ja i pozwalam przeniknac poprzez szczeliny miedzy gruzem. Oddalajaca sie wola, mentalna agonia, migajace posrod odlamkow rozdzielonej jazni wspomniania i poczucie kompletnosci... badz jej braku... wlasnego jestestwa. Chwila dzielaca dwa oddechy zywego organizmu. Delikatna pieszczota wiatru na miekkiej skorze. I znow jestem. Padam po drugiej stronie usypiska na martwa posadzke. Okrzyki wscieklosci dochodace z drugiej strony zwalowiska.... i Czysta powoli cofajaca sie, na drzacych nogach w strone waskiego przejscia...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Chodź - Rzuciłem do towarzysza, ruszając przed siebie. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, po czym odpowiedziałem na zadane wcześniej pytanie.

- Jeśli cokolwiek rozbiło się na tym księżycu, z pewnością znajduje się już w posiadaniu Kantoru. A zadzieranie z Kantorem na Nar Shadaa to najszybszy sposób samobójstwa jaki znam. Dlatego chyba rozumiesz, że zanim zgodzę się ci pomóc chcę mieć pewność, że zostanę za to sowicie wynagrodzony, prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Udało mi się przemierzyć kolejne dwa korytarze bez napotykania żadnych wartowników. Znalazłem się w sali o sporych rozmiarach, z wielkim, okrągłym stołem, przy którym stało kilkanaście foteli wykonanych z mosiądzu i wyprawionych najprzedniejszą skórą. Prawdopodobnie to miejsce spotkania Zarządu. - pomyślałem - Zapewne eksplozja przestraszyła ich i zaszyli się gdzieś na niższych poziomach. Zastanawiałem się przez chwilę, aż w końcu usłyszałem tupot wielu stóp. Skryłem się pospiesznie za jednym z foteli i obserwowałem jak kilkunastu żołnierzy Kantoru uzbrojonych w karabiny blasterowe szybkim krokiem przechodzi przez salę. Nie było sensu im przeszkadzać - Miroth już tylko czekał jeśli w swojej głupocie postanowiliby wyściubić nos z tej nory. W pomieszczeniu zostało kilku wartowników i jeden odziany w bogate purpurowe szaty oraz czarny skórzany pancerz człowiek. Wyglądał na ważnego dowódcę Kantoru. Kogoś takiego właśnie szukałem. Przygotowałem blaster, wyczekałem na dogodny moment kiedy strażnicy ustawili się w dogodnych dla mnie miejscach i wystrzeliłem kilka serii w ich stronę. Po chwili w sali pozostał tylko jeden zaskoczony człowiek, który szybko zrozumiał tragiczne położenie w jakim się znalazł.

- Nie strzelaj! - krzyknął błagalnie - Chcesz pieniędzy? Mogę cię zaprowadzić do sejfu, gdzie Kantor składa swoje kredyty!

Totalna bzdura. Bylo mi wiadome, że Kantor przechowywał swoje aktywa w bankach działających oficjalnie na różnych planetach galaktyki. Człowiek ten najwyraźniej próbował zaspokoić moją chciwość i wprowadzić w pułapkę.

- Nie przyszedłem tu po kosztowności. - odpowiedziałem bardzo spokojnie - Przyszedłem prosić o wsparcie Kantoru.

- Co? - mężczyzna wyraźnie się uspokoił przypuszczając, że jednak nie zginie - Kim jesteś? Czemu nachodzisz nas w naszym domu? Dziwna to prośba poparta takim aktem agresji!

Puściłem serię z karabinka kilkanaście centymetrów nad jego głową, aby nie poczuł się zbyt pewnie. Mocno zbladł, ale nie wydusił z siebie ani słowa.

- Pamiętaj o tym, że to ja tu zadaję pytania. Także o tym, że te blastery są bardzo nieprecyzyjne jeśli przełączy się je na strzelanie serią. - takim ostrzeżeniem poprzedziłem dalszy wywód. Usiadłem sobie wygodnie w fotelu kładąc prowokacyjnie blaster na stole. Jeśli wykaże rozsądek to ma szansę.

Człowiek walczył z chęcią sięgnięcia po pistolet przywieszony u pasa, ale jednak nic nie zrobił.

- Mądra decyzja. - kiwnąłem z uznaniem - Przejdźmy do rzeczy. Całe to przedstawienie jest ostrzeżeniem. Ostrzeżeniem dla Kantoru na przyszłość, aby nie podejmowaj błędnych decyzji. Na przykład takich jak próby unicestwienia mnie. Wiem, że walczycie z Republiką o wpływy na Nar Shadda i jestem gotów zaoferować wam pomoc.

- Nie potrzebujemy pomocy z zewnątrz. Kantor sam dobrze po...

- Ha! Nie oszukujcie sami siebie! Bardzo dobrze dostrzegam wasze "sukcesy". - kładę nacisk na ostatnie słowo - Republika podważa waszą władzę i przeszkadza w prowadzeniu interesów. Jestem skłonny pomóc wam w wytępieniu jej agentów i pozbyciu się jej całkowicie z Nar Shadda.

Człowiek w milczeniu słucha tej propozycji. Widać, że po początkowej niechęci coraz bardziej zaczyna go to interesować.

- Proponuję wam współpracę z korzyścią dla obu stron.

- Kusząca oferta, ale mam jedno pytanie: Co ty z tego będziesz miał? - pyta mnie podejrzliwie.

- Powiedzmy, że nie należę do przyjaciół Republiki, a moje powody zachowam dla siebie. Jeśli wyrazicie cheć ponownego spotkania skontaktujcie się z Gricco Larre. To już wszystko, możesz iść.

Mężczyzna szybko się oddala. Na pewno skontaktuje się ze swoimi przełożonymi. Kantor powinien być zainteresowany moją propozycją... do czasu aż postanowi mnie usunąć. Wtedy będę już gotowy i ci głupcy nie będą mi do niczego potrzebni. Pozostanie w tym miejscu nie było zbyt rozsądne. Postanowiłem czym prędzej udać się niżej. W piwnicach znajdowały się tunele, którymi można było w miarę bezpiecznie wydostać się z posiadłości.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niech na to Hutt napluje ? pomyślałem. Skąd ja wezmę kredyty? To, co miałem w barze, stanowiło całe dofinansowanie republiki, jakie postanowili przeznaczyć na moją wyprawę.

Gdyby nie była to planeta, której osiemdziesiąt procent populacji jeśli i nie więcej, stanowią najgorsze zbiry i mendy galaktyki, już dawno szukałbym kogoś innego do pomocy...

-Khm, khm... - próbował moją uwagę zwrócić Toydarianin. Nawet nie usłyszałem tego chrząknięcia.

Ale nie! Przecież na tej planecie każdy potrafi myśleć tylko o pieniądzach, a... a ja właśnie dołączyłem do tego zaszczytnego grona.

-Khm, Khm! - tym razem bardziej natarczywie zaczęto mi przeszkadzać. Teraz usłyszałem ale nie zareagowałem.

Cholera jasna, czemu ten statek nie mógł się rozbić na przykład na Naboo? Tam wystarczyłoby do kogoś podejść, stwierdzić, że pilnie potrzebuję jego pomocy w imieniu Republiki, a on na bank by nie odmówił. Z drugiej jednak strony tam nie miałbym problemów ze zrobieniem co trzeba w pojedynkę.

Chyba będę musiał...

-Zamierzasz mi wreszcie odpowiedzieć?! - wykipiał Kasha. Tym razem dopiął swego i zwrócił moją, oraz kilku najbliższych przechodniów, uwagę.

-Naprawdę, nie musisz się pieklić. - spokojnie odpowiedziałem. - Znam wiele sposobów na odwdzięczenie się, ale, niestety, los odwdzięczył mi się zabierając mi jedyny, jakiego się tu używa. Skoro jesteśmy już na poziomie zapłaty, to powiem wprost, nie mam czym płacić. A zdobycie... właśnie ile ty w ogóle chcesz? Dziesięć, Piętnaście tysięcy?

-Hmm... pomyślmy... to trochę mała zaliczka. Tak z dwadzieścia pięć tysięcy zaliczki a potem, czy ja wiem... no z sześćdziesiąt pięć tysięcy na pewno.

Przerwałbym towarzyszowi już po słowach ?mała zaliczka?, ale już trzy jego słowa później mnie zatkało. Usiadłem bezradnie na brzegu ulicy i oparłem się o ścianę.

Sześćdziesiąt pięć tysięcy?! Skąd je wziąść? No dobrze... to w końcu jedyny sposób... Republika... odpada, nie pomogą. Obrabowanie Kantoru... nie. On chce zaliczki więc muszę mieć kasę teraz, czyli przed wizytą w kantorze.

Nagle! Przebłysk! Leina Met'te! Stara, dobra, mieszkająca tu, na Nar Shaddaa i co w tej chwili najważniejsze, bogata, znajoma. Co jeszcze ważniejsze, po wykonaniu dla niej zlecenia, odszukaniu zwłok jej męża, nie była mi w stanie zapłacić, przed rozprawą o oddanie majątku męża pod jej opiekę. Majątek był naprawdę majątkowy, jakieś dwieście tysięcy kredytów! Hmm... ile to było... jakieś dziesięć tysięcy długu! O, jak dobre, że napatoczyło mi się wtedy zlecenie od Zakonu i zapomniałem odebrać co moje. Oby tylko dała się namówić na pożyczenie dodatkowych piętnastu tysięcy.

Wstałem.

-Dobrze. Mam plan ? ty kredytojadzie ohydny, dodałem w myślach ? Dostaniesz czego chcesz ale doprowadź mnie do niejakiej Leiny Met'te. Mieszka gdzieś w okolicy w sporawej, piętrowej willi. Na razie nie pytaj po co mi ona, bo sam nie jestem pewien czy mój plan wypali.

- Oooo... Rabuneczek się szykuje? - zapytał Kasha z przekąsem

- To wcale nie będzie rabunek. - zakończyłem na pewien czas rozmowę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Sir, złapaliśmy 12 jeńców. Czujki rozstawione. Czekamy na rozkazy.

Czerwone oczy pałały nienawiścią.

-Sir?

Szybkie kroki. Szczęk zamka. Błyski. Jęki.

- S-s-sir?

- Wrzucić to ścierwo do kanionu, niech zgnije.

- T-tak, sir?

- I przesłać tym sukinsynom wiadomość, że Republika nie ma litości dla zwierząt.

......................................

Cale Oath otworzył oczy z przerażenia. Obrazy migały niczym gwiazdy w tunelu nadświetlnym. Dźwięki wybuchały w uszach. Głowa pulsowała od buzującej w tętnicach krwi.

- PRZESTAAAAAŃŃŃ!!!

Straszny krzyk wydarł się z jego ust. Wierzgnęło nim, jak w ataku padaczki, czego efektem był upadek z metrowego łóżka na głowę. Pomogło.

Cały w drgawkach, powoli podniósł się z podłogi, wspierając łokieć o pryczę. Sapiąc i dysząc usiadł na zimnym pokładzie i oparł ciężko o ścianę. Złapał się za głowę i zawył.

- Aaaarghh! Dlaczego! Dlaczego, dlaczego, dlaczego? dlaczego.

Jedynym źródłem światła były kontrolki komputera pokładowego. Zielona poświata biła od pulpitu walcząc beznadziejnie o skrawek przestrzeni statku z nieprzeniknionymi mrokami kosmosu. Pustka i cisza wdzierała się do wnętrza przez iluminatory.

Cale poczuł charakterystyczne mrowienie w okolicach karku.

- Do ciężkiej cholery, May! Możesz nie włazić do mojej głowy?!

Przepraszam, skarbie, ale nie mogę.

- Ale to jest mój łeb! Może i zakuty, może i nienormalny, ale mój! Nikt nie dał Ci prawa w nim szperać! ? Krew powoli się uspokajała, drgawki ustawały, obrazy zaczęły przypominać rzeczywistość.

Przecież widzę.

- Co widzisz. ? Oddech stawał się równy. Z ciemności wyłaniały się kształty.

Widzę, że cierpisz.

Cale wstał. Lekko się chwiejąc i szukając rękami oparcia podszedł do pulpitu. ?May? właśnie wyszła

z nadprzestrzeni. W iluminatorach rósł kulisty kształt ostatniego przybytku zepsucia, zgnilizny

i smrodu społecznego. Nar Shadda.

- Jeszcze ta cholerna, zawszona planeta. ? Opadł ciężko na fotel, a jego palce zatańczyły na instrumentach pokładowych.

Mogę Ci pomóc.

- Nie możesz. Nikt nie może.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eksplozja wstrząsnęła budynkiem. Czas jakby spowolnił. Okrzyki ludzi zdezorientowanych ludzi kantoru gdzieś na dole. Mój nóż wbijający się w ciało snajpera. Druga ręka sięgająca po blaster, jednoczesny obrót ciała. Był już tuż za mną, ale wybuch oszołomił go na sekundę. Mógł mnie dostać, ale przegrał. Śmiertelny taniec dobiega końca. Jego długie ostrze wbija się w moje przedramię. Celował między żebra... Ból powoduje, że blaster wypada mi z dłoni. Kontynuuję obrót wyszarpując swój nóż z ciała przypadkowego żołnierza i jednocześnie odciągając ostrze wciąż wbite we mnie. Spit nie ma jak się obronić, nie może już sie zasłonić. Napieram na niego całym ciałem, ręka z nożem wędruje w brzuch przeciwnika. Przez chwilę patrzę w jego oczy, w których gaśnie blask życia, ale nie mam czasu na filozoficzne rozważania. Odsuwam się o krok i szerokim cięciem podrzynam mu gardło. Wyjmuję zza pazuchy czarne pióro. To jeszcze nie koniec zadania. Wciąż żyje kilka istot z mojej listy. Wchodzę w jakieś drzwi i po chwili trafiam na korytarz z drogim dywanem i obrazami na ścianach. Widocznie jestem w części budynku, gdzie przyjmuje się osoby z zewnątrz. Ciekawe gdzie znajdę Gara Talina.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piętrowa willa w tej okolicy... Gdzieś tutaj stał taki budynek, ale gdzie dokładnie...

- Zaczekaj tutaj. Ja musze się rozejrzeć - Powiedziałem do mego towarzysza, następnie zaś rozłożyłem skrzydła i podleciałem na dach najbliższego budynku. Po chwili udało mi sie wypatrzeć budynek, który pasował do opisu Lena. W tym momencie usłyszałem jednak głośny huk, a chwile potem zobaczyłem dym, unoszący się znad głównej siedziby Kantoru. Widzę że ktoś inny tez postanowił złożyć wizytę Kantorowi... I najwyraźniej się nie patyczkuję... Chwile później już jestem na dole. Widząc pytający wyraz twarzy mego towarzysza mówię:

- Zauważyłem dom pasujący do twojego opisu kilka przecznic stąd. Musimy się jednak pośpieszyć. Ktoś właśnie wysadził z pół kwatery Kantoru, więc zanim tam dotrzemy, może nie zostać już kamień na kamieniu. - To mówiąc ruszam przed siebie szybkim krokiem, od czasu do czasu przelatując parę metrów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez całą drogę do willi towarzyszył nam nieco przygnębiający widok strugi dymu unoszącej się z siedziby kantoru. Droga którą mieliśmy pokonać była na tyle mała, że postanowiliśmy ją pokonać piechotą. Przynajmniej ja stawiałem krok za kokiem bo Kasha postanowił wykorzystać to, czym natura go obdarowała i leciał obok mnie.

Za następnym posępnym budynkiem ujrzałem wyróżniającą się, i to znacznie, willę. Ogródek i mała szklarnia były tu naprawdę niecodziennym widokiem, ale żyjąca przez 10 lat na Allderanie Leina Met'te nie przejmowała się miejscowymi trendami. Toydarianin postanowił zajrzeć do leżącego nieopodal baru. Ja tymczasem wkroczyłem szybkim krokiem na alejkę prowadzącą do głównego wejścia budynku.

- Witam w posiadłości pani Lein Met'te. W czym mogę pomóc?

Ach... naprawdę nie mam czasu na użeranie się z, jak sądzę, niezbyt rozgarniętym droidem.

- Witam. Nazywam się Len Kon. Natychmiast chcę się spotkać z panią Met'te. To sprawa życia \

i śmierci.

- Życia i śmierci? Czy sugeruje pan przez to usiłowanie zabójstwa lub inną przemoc nad właścicielką posesji?

- Co? Na boga, nie. Ale pilnie potrzebuje jej pomocy. Mogę z nią pomówić?

- Przełączam na interkom w pokoju pani Met'te

- Chwila. Nie prościej byłoby... mnie wpuścić?

Charakterystyczne trzeszczenie droida ustało zanim skończyłem zdanie. Po chwili zastąpił je miły, kobiecy głos.

- Len Kon? Kojarzę pańskie nazwisko ale nie pańską osobę. Może przypomni mi pan skąd się znamy?

- Doprawdy droga Lein, nie myślałem, że w wieku 30 lat można nie mieć tak słabą pamięć aby nie pamiętać wydarzeń z przed zaledwie czterech lat.

- Och... Proszę wejdź. Pomówimy w środku.

Metalowa płyta drzwi po mojej prawej stronie łagodnie się rozszczelniła a następnie cicho wsunęła w ścianę.

- Wybacz mój drogi ale starałam się zapomnieć tamten okres. Za dużo stresu i bólu. -kobieta łagodnie się uśmiechnęła- Co cię tu sprowadza?

- Ja także proszę abyś wybaczyła mi pewnego rodzaju chamstwo, ale jestem tu z rozkazu Republiki i potrzebuję pomocy.

- Ach. Tak więc znalazłeś pracę w Republice. Mądry wybór. O wiele lepszy niż dołączenie do Sithów.

- Tak. Kontynuując, pilnie potrzebuję pieniędzy. Cóż musiałem wynająć najemnika do pomocy, choć trafniej powiedzieć by było, że spotkaliśmy się we wspólnych tarapatach ale wciągnięcie go w następne będzie mnie trochę kosztować.

- Najemnik? Skoro wykonujesz polecenia republiki czemu nie zgłosisz się do pobliskiej ambasady i nie poprosisz o wsparcie?

- Lein, czy znasz jakąkolwiek sytuację w której Republika zadarłaby z kantorem? Nikt nie chce tego przyznać ale nawet Sithowie odczuwają pewien respekt przed nimi.

- Kantor? Skoro Republika nie zadziera z kantorem to czemu masz się tam udawać?

- Przepraszam cię ale być może nie zauważyłaś ale Kantoriańską siedzibą wstrząsnął kilka minut temu wybuch. MUSZĘ się tam dostać zanim wszystko runie. Postaram się odwiedzić cię już niedługo ale dziś nie mam ani chwili czasu do stracenia.

- Mój drogi nie myśl, że zapomniałam o własnym długu. Wciąż jestem ci winna dziesięć tysięcy kredytów a skoro minęły trzy lata jestem gotowa potroić tą sumę.

- Trzydzieści tysięcy? Nie jesteś zbyt hojna? To spory wydatek a ja...

- Nie musisz się o nic martwić. Akcje odziedziczone po mężu przynoszą mi taki dostatek kredytów, że mogę sobie pozwolić na taki ,,spory wydatek? jak to określiłeś. Poza tym nie zapominaj, że gdybyś nie odnalazł zwłok mojego kochanego Marcusa nigdy nie mogłabym cię gościć w tym domu.

- Lein no cóż. Jeśli jesteś tego pewna, to, będę ci dozgonnie wdzięczny. Obiecuję ci, że po zakończeniu tej przygody postaram się tu wpaść na kilka dni.

- Będzie mi niezwykle miło. Ze szczerą chęcią porozmawiałabym dłużej ale jak widzę, czas cię nagli. Trzymam cię za słowo, że jeszcze cię tu ugoszczę.

Udaliśmy się do pomieszczenia o szczelnie chronionych hasłem drzwiach. Kobieta wprowadziła kombinację do terminalu i drzwi się otworzyły.

- Trzymam wszystkie pieniądze które przeznaczam na wydatki w gotówce, bo niestety Nar Shadaa jest tak bezprawną planetą, że mało kto chce przyjmować przelewy. Każdy obawia się oszustwa.

W pokoju który defakto był niewiele większy od garderoby znajdowały się gablotki z kolorowymi kartami kredytów. Na przeciw drzwi wisiał pojemniczek ze specjalnym rodzajem karty. Był to jeden z tych trudnych do zdobycia nielimitowanych kredytów, na które wlewało się określoną sumę. Lein wyjęła jeden z trzech takich kredytów i wcisnęła go do czytnika znajdującego się tuż obok. Wpisało pięciocyfrową sumę i podała mi pieniądze. Na małym wyświetlaczu dumnie widniała trójka a za nią cztery zera.

Ucałowałem rękę mojej ,,wybawczyni? w geście pożegnania a następnie opuściłem posiadłość.

Wstąpiłem do baru znajdującego się tuż obok. Zastałem tam Kashe siedzącego nad butelką taniego trunku.

- Rusz się. Zostaw tą podróbę tarazjańskiego piwa ?w tym momencie barman poczuł się wyraźnie urażony i tego nie ukrywał ale nie zwracałem na to uwagi- Musimy iść.

- A co innego miałem wypić skoro mam pięć kredytów?

- Dwadzieścia -pięć- tysięcy jeśli już. - Uśmiechnąłem się.

- Hm... naprawdę załatwiłeś te pieniądze? Gratuluję. Poproszę moją zaliczkę.

- Proszę. - podałem Toydarianinowi kredyt. Ten uważnie go obejrzał i schował do kieszeni- A teraz ruszajmy, nie ma czasu do stracenia.

Zmierzaliśmy prosto ku kolumnie czarnego dymu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Schodząc w dół trafiam do wielkiej hali, w której wszędzie walają się różnej wielkości pudła i kontenery. Panuje tu półmrok, niektóre światła, powodowane trzęsieniem wywołanym przez eksplozję, włączyły się i zaczęły niemrawo rozświetlać pomieszczenie. Zobaczyłem dziwnie znajomą postać w czarnym kombinezonie, o twarzy pooranej zmarszczkami i siwiejących włosach. Po chwili uświadomiłem sobie jaka jest tożsamość tego człowieka. Stał nad kolejną ze swych ofiar. Widać ten parszywy szczur znalazł sobie zajęcie dobrze odzwierciedlające jego zainteresowania.

- No proszę, kogo my tu mamy? - zapytałem z nieukrywanym zdziwieniem - Crowfire... Bardziej spodziewałbym się spotkać Diabła.

Choć w sumie na jedno wychodzi. Będzie można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Widzę, że jednak udało ci się przeżyć. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności. - zbliżam się w jego stronę - Żołnierze Republiki jeszcze cię nie dorwali? Nigdy nie można było na nich polegać. - sięgam po miecz świetlny - Podejdź, stary przyjacielu. Pozwól niech cię uściskam.

Uśmiecham się cynicznie i czekam na następny ruch mego adwersarza. Szybko pozbędę się tego pomyleńca i wrócę do pracy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Masz zaskakująco dobrą pamięć, stary druhu - mówię z przekąsem. - Zresztą z nas dwóch ja jestem uważany za martwego, a za tobą powinna się uganiać połowa republikańskiej armii.

Jest źle. To wyszkolony mroczny Jedi, ma swój miecz i rozpoznał mnie. Jeśli wieść o tym, że przeżyłem rozejdzie się w dowolnych kręgach moje życie, już i tak nie usłane różami, zmieni się w wycieczkę w jedną stronę do żołądków Sarlacca. Właściwie powinienem go zabić, zwłaszcza, że on wyraźnie nie ma ochoty wyłącznie na pogawędkę. Ale... no właśnie. Nie załatwię tego bez mojej starej przyjaciółki. I jest coś jeszcze. Jak tu nie wierzyć, że Moc kieruje naszymi życiami...

- Odłóż może tą latarkę zanim zrobisz sobie krzywdę i raz dla odmiany użyj innych zdolności niż siła mięśni. Crowfire nie żyje, gdybyś pofatygował się i wyczuł moją aurę wiedziałbyś o tym. Nie ma już we mnie Mocy, nie mam miecza, porzuciłem dawne życie. Teraz pewnie zastanawiasz się co kombinuję. Otóż nic. Po prostu stwierdzam fakt, że nie powinieneś mieć problemów z zabiciem mnie, ale wtedy nie poznasz odpowiedzi na wiele pytań. Co więcej nie poddam się bez walki, a nigdy nie opierałem się wyłącznie na umiejętnościach Jedi. To zaalarmuje tych ludzi Kantoru, którzy jeszcze żyją i poza mną będziesz miał na głowie zgraję uzbrojonych sk***.

Kładę dłoń na blasterze i czekam na jego reakcję.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...