Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

[Free] Star Wars

Polecane posty

Hutt liczy pieniądze. Trochę to trwa, ale wreszcie przekazuje mi niezbędne informacje:

- Większość żołnierzy republiki kręci się w sektorze G-32, potocznie zwany Dzielnicą Senatorów. - Na twarzy mojego rozmówcy maluje się szeroki uśmiech. Hutt zaczyna się śmiać w charakterystyczny dla swojej rasy sposób.

- Za taką forsę powinieneś dać mi coś mocniejszego. Tyle mogłem się dowiedzieć od byle upitego gościa w barze. Od Hutta spodziewałem się czegoś więcej.

- Ragg, chłopcze, znamy się nie od dziś. Przecież jeszcze nie skończyłem. Bool przebywa najczęściej w barze "Senackim", to w samym centrum sektora.

- Będę pamiętał. - oddalam się, ale słyszę jeszcze głos Tellfy.

- Uważaj na siebie. Służby porządkowe są tam opłacane przez Rebeliantów. Nie chcę tracić stałego klienta.

* * *

Tymczasem w barze rozpoczęła się bójka. Znowu jakieś zapijaczone łachudry pokłóciły się o drinka. Przyglądam się chwile walczącym co powoduje u mnie uczucie rozbawienia. Zza swoich pleców słyszę głos Ithidorianina, nie brzmi przyjaźnie, pochrząkiwania, z których rozumiem tylko "Zabawne" i "Smażyć się". Daje mi to dość czasu na wyciągnięcie krótkiego noża i dźgnięcie przeciwnika w brzuch. Ręka z blasterem odruchowo wystrzeliwuje kilka pocisków w kłębiący się tłum. Słychać krzyki. Odwracam się w stronę wyjścia i widzę kilku strażników. Jeden z gości pokazuje im ręką w moją stronę. To przez strzały blastera. Tylko tego mi tu brakowało. Biegnę szybko do pokoju gdzie zostawiłem Scofielda. Otwieram drzwi i widzę go w lepszym stanie niż jak go zostawiałem. Najwyraźniej słabość mu minęła.

- Mamy kłopoty! Ktoś rozpoczął bójkę w barze i pojawiła się straż! Lepiej wynośmy się stąd czym prędzej! - odwracam się spoglądając na korytarz po czym dodaje:

- Drzwi frontowe zostały już pewnie obstawione. Proponuje uciekać tylnym wyjściem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilkanaście minut spokoju i ciszy… Jak to dużo! Czas na medytację, przemyślenia, odpoczynek i regenerację…

„Który to już dzisiaj raz? Drugi… Może tym razem uda mi się odpocząć” – pomyślałem.

Przejrzałem w pamięci wydarzenia całego dnia. Wciąż nie mogłem dojść do siebie po spotkaniu drugiego Krisnusa.

„Polowałem na jednego Sitha, a trafiłem na dwóch! A do tego Ragg… Doprawdy niezwykła osoba”

Rozważałem, co o nim wiem. „Niewiele” – zasępiłem się. „Ale nie mogę mu zaufać, gdy w ogóle go nie znam! Jednak on mi pomógł…”

Faktycznie. Pomógł mi, choć mnie nie znał. Zaprowadził do swojego znajomego, uspokoił jego podejrzenia, wręczył mu łapówkę, by o nas zapomniał… Całkiem sporą łapówkę.

„Bez pewności, że mu ją zwrócę.” – pomyślałem. „Ciekawe, czy rzeczywiście był Sithem?”

Dopiero teraz do mnie dotarło, że jest Jedi!

„Blisko mnie, chyba mi ufa. Nie spodziewa się ataku z mojej strony! Przecież nie wie, kim jestem! Praktycznie bezbronny cel! Ale mi pomógł.” – rozważałem.

Co dziwne, wcale nie chciałem go zabić.

„Nie! Wciąż mam swój honor!”

To prawda. Zabijałem Jedi i Sithów, którzy nigdy nic złego mi nie zrobili… ale też nie zrobili dla mnie niczego dobrego!

„Nie musieli… Ragg też nie musiał. A mimo to mi pomógł… Nie! Zabicie go byłoby nie w porządku! Okryłbym się hańbą! Nie mógłbym już spojrzeć w oczy żadnej żywej istocie!”

Postanowione.

* * *

Odgłos czyichś kroków wyrwał mnie z zadumy. Otworzyłem oczy i spojrzałem na stalowe drzwi. Próbowałem wysondować mocą przybysza, ale zamknął przede mną swój umysł. Wstałem powoli z łóżka i zdjąłem ostrożnie ze ściany karabin szturmowy. Wycelowałem go w drzwi.

„Przybysz nie musi wiedzieć, że jestem Jedi”

Usłyszałem szczęk otwieranego zamka. Przykucnąłem. Do pokoju wszedł Ragg.

Z ulgą odłożyłem broń. Był tak zaaferowany, że nawet tego nie zauważył.

- Mamy kłopoty! Ktoś rozpoczął bójkę w barze i pojawiła się straż! Lepiej wynośmy się stąd czym prędzej! – wrzasnął. - Drzwi frontowe zostały już pewnie obstawione. Proponuje uciekać tylnym wyjściem.

- Wiejemy!

Szybko wybiegliśmy z pokoju.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byliśmy już prawie przy drzwiach, gdy z bocznego korytarza wypadło dwóch ludzi. Natychmiast wycelowaliśmy w nich blastery, oni zrobili to samo. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, po czym powiedziałem:

- Radzę wam się odsunąć. Nie chce z nikim wal... – dalszą część zdania zagłuszył odgłos blastera, którego wiązka przeleciała tuz koło głowy mojego towarzysza.

- Strażnicy! – krzyknął nieznajomy. Natychmiast wskoczyłem za najbliższą skrzynię, ciągnąc za sobą mojego towarzysza. Nieznajomi schowali się za jakimiś beczkami, a następnie zaczęli strzelać w kierunku strażników. My również odpowiedzieliśmy ogniem i już po chwili obaj strażnicy leżeli martwi. Jednak odgłosy walki przywołał resztę, więc już po chwili było ich znacznie więcej niż nas. Widząc, że nie mamy żadnych szans krzyknąłem w kierunku nieznajomych:

- Lepiej wynośmy się stąd zanim otoczą budynek!.

- Dobra myśl! – odkrzyknął wyższy, po czym cały czas strzelając zaczął powoli wycofywać się ku drzwiom.

- Chodź! – powiedziałem do mojego towarzysza i przesuwając się od osłony do osłony ruszyliśmy za nieznajomymi. Po chwili byliśmy już na zewnątrz...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Orientując się znakomicie w rozkładzie pomieszczeń i korytarzy baru, których liczba nie jest zresztą imponująca, biegnę pierwszy wskazując drogę Scofieldowi. Co jakiś czas oglądam się czy za mną nadąża. Kiedy wydaje mi się, że niebezpieczeństwa mamy z głowy pod drzwiami wpadamy na Toydarianina i człowieka. Natychmiast wycelowali w nas blastery, ale nie strzelali. My uczyniliśmy podobnie. Czyżby próbowali odciąć nam drogę ucieczki? Nie, nie wyglądają na strażników.

- Radzę wam się odsunąć. Nie chce z nikim wal... - Toydarianin zaczął mówić, ale jego wypowiedź została przerwana wystrzałem z blastera.

- Strażnicy! - krzyknąłem i popchnąłem Scofielda w stronę jakichś beczek.

Rozpoczęła się wymiana ognia, która nie trwała zbyt długo. Strażnicy nie spodziewali się tak zmasowanego ognia. Myśleli, że mają do czynienia z jednym, pospolitym złodziejaszkiem. Ostrzał z czterech blasterów skutecznie wybił im z głowy atak. Kilku położyliśmy trupem, pozostali widząc, że są na gorszej, odsłoniętej pozycji, wycofali się za róg.

- Lepiej wynośmy się stąd zanim otoczą budynek! - krzyknął Toydarianin.

- Dobra myśl! - odpowiedziałem wycofując się w stronę wyjścia i stawiając ogień zaporowy. Strażnicy nawet nie wyściubili nosa ze swojej kryjówki. Kiedy byłem już na zewnątrz zacząłem analizować sytuację.

Ci dwaj też uciekali przed strażnikami. Może to oni wywołali tą bójkę w barze? Nie jest to dla mnie najkorzystniejsza sytuacja, ale nie mam wyboru. Teraz wiedzą już o nas pewnie służby porządkowe w całym sektorze. Muszę z nimi współpracować, żeby wyjść z tego cało i jednocześnie się nie ujawnić...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciemnosc. Bieg wsrod ciemnosci. Ciezko dysze. Cos biegnie za mna. Zbliza sie. A ja juz nie mam sily. Siegam po Moc... ale jej tam nie ma. Ciemnosc ja pozera... Nagle dostrzegam jadro tej ciemnosci. Czyste zlo. Siegam po bron i uswiadamiam sobie, ze jestem nagi. Mimo to biegne w kierunku jadra ciemnosci. Cien ciemniejszy od otaczajacego mnie mroku powoli odwraca sie, ukazujac mi swoja maske...

Usiadlem na lozku. Ciezko dysze. P*** koszmar. Od dwoch tygodni snia mi sie koszmary. Czasem istota ciemnosci, czasem moje cialo martwe w kaluzy krwi. To nie jest przypadek. Moja stara znajoma chce mi cos powiedziec. Czasem mysle, ze jest jak kochanka. Cale tygodnie siedzi cicho i wydaje sie, ze nigdy jej nie bylo, by ktoregos dnia nagle zadzwonic i blagac o spotkanie. Ch***. Zwlekalem zbyt dlugo.

Zwleklem sie z lozka, sprawdzam zegar. Do wyjscia z nadprzestrzeni jeszcze ponad poltorej godziny. To dosc czasu. Powloklem sie do malenkiego pomieszczenia z urzadzeniami sanitarnymi. Ochlapalem twarz zimna woda by zmyc resztki snu. Nastepnie wciagnalem spodnie od kombinezonu, zawiesilem na szyi swoj miecz. Wyjalem kadzidlo i kilka swiec spod lozka. Moglabys mi dac spokoj. Naprawde. Nie chce cie juz w moim zyciu, pragne o tobie zapomniec. Jestem innym czlowiekiem, zrozum to. A ty nawet nie masz umyslu, woli, sposobu aby mnie zrozumiec. Towazysz mi. Jestes moim sprzymierzencem, mimo ze ja widze w tobie wroga. Usiadlem po turecku otoczony swiecami. Cala ta ceremonia do niczego nie sluzy, ani migotliwe plomienie w ciemnym pomieszczeniu, ani zapach kadzidla. A mimo to dziala na mnie jakos uspokajajaco. Pozwala oczyscic umysl z niepotrzebnych mysli. Takich jak te. Z pamieci wyplywaja kolejne kroki transu. Oddech. Rozluznienie miesni. Wyciszenie umyslu. Zjednoczenie z Moca. Moj umysl rozciaga sie, w miare jak zblizam sie do energii laczacej caly wszechswiat. Spinajacej w jedno przeszlosc i terazniejszosc. I przyszlosc. Obrazy pojawily sie nagle, gdy myslalem juz ze cos robie zle. Ze zapomnialem jak je przywolac. Zawsze pojaiwaja sie w takim momencie. Pocztakowo chaotyczne zdjecia nie majace sensu. Sceny z holodramatu. Niepowiazane. Szukam wsrod tego natloku jednego konkretnego. Oto ja sam. Siedzacy po turecku. Przemierzajacy pustke przestrzeni z predkosciami wiekszymi od swiatla. W niewielkim frachtowcu. Teraz, gdy trzymam w garsci terazniejszosc moge zajrzec w przyszlosc. Przed mentalnymi oczami pojawia sie skomplikowany wzor. Tak zawily i rozbudowany, ze nie da sie go w calosci obiac. Wystarczy jednak spojrzec nie co inaczej, zmienic percepcje i wylania sie obraz. Sciezki laczace sie i rozdzielajace w punktach decyzji. Zaczynam podazac ich nurtem, a przed mymi oczami przeplywaja jakby holofilmy puszczone w przyspieszonym tempie. I nagle docieram do ostatniej klatki. Moje cialo w kaluzy krwi. Lapie sie innej nitki. Moje cialo w kaluzy krwi. Kolejnej. Ten sam widok. Lapie wszystkie, jakie rozwijaja sie przede mna. Wszystkie zbiegaja sie do tego jednego punktu. Dlaczego? Przeciez istnieja tez inne drogi. Moglbym przeciez wyjsc z nadprzestrzeni i zawrocic okret. Dlaczego nie widze tego rozwiazania? Odsuwam sie od wzoru, by objac wieksza calosc. I wtedy dostrzegam, ze moje postrzeganie zostalo zaklocone. Przyszlosc spowija ciemnosc. Ciemna strona Mocy, czy raczej jakis ciemny umysl. Zaslania moj wzrok, nie pozwala mi dojrzec tego co bedzie. Pierwszy raz od wielu lat poczulem strach. Nie wiem co bedzie. Nie potrafie dostrzec dalszego ciagu tej historii. Moc mowi tylko jedno. Jeden blad, a bede lezal w kaluzy wlasnej krwi czujac jak wyplywa ze mnie zycie. Teraz juz wiem, dlaczego nie dostrzegam tej przyszlosci, ktora opowiada o mojej ucieczce z podkulonym ogonem. Nie uciekne. Nie, poki nie dowiem sie czemu moje zmysly zostaly okaleczone. Poki nie poznam jadra ciemnosci...

Pik pik pik pik. W jednej chwili znowu jestem na statku. Za minute koniec wycieczki. Czas wyjsc z nadprzestrzeni. Biore w dlon rekojesc miecza. Jej chlod uspokaja mnie, podobnie jak sila drzemiaca w niej. Zamykam swoj umysl, odcinam sie od Mocy. Nie jest mi juz do niczego potrzebna. Siadam za sterami.

3.

2.

1.

Blyski swiatla zmienily sie w smugi, ktore potem ustabilizowaly sie w pojedyncze gwiazdy. Nar Shaddaa. Najchetniej zbombardowalbym cala powierzchnie spopielajac wszystkich ktorzy tam przebywaja, a potem tylko przyjmowal do konca zycia dary od wdziecznych ludzi. Niestety to nie wchodzi w rachube. Jeszcze. Poki co znow musze stac sie Czarnoskrzydlym. Zapolowac na ofiare. Warta dosc kredytow by przez kilka miesiecy zyc spokojnie i wygodnie. A moze nawet odlozyc na nowy statek?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opłaciło się. Do restauracji przybył z dawna wyczekiwany człowiek. Jest już stary, wygląda pod sześćdziesiątkę w otoczeniu swojej ochrony i kilku "przyjaciół" z wyższych sfer. Informacje na temat Gara były skąpe, najwidoczniej ktoś zadał sobie sporo trudu, by wymazać swoją przeszłość... Od pewnych rzeczy nie ma ucieczki... Ręka kieruje się do kieszeni, gdzie znajduje się niewielkich rozmiarów urządzenie. Nie przyszliśmy tu, by zabijać... Spojrzenie na salę od razu zdradza, że gdzieś - pod stolikami lub w lampach zwisających z sufitu - ukryto czujniki, które mogłyby wykryć truciznę. Poza tym istnieje zbyt wielkie ryzyko, że stosunkowo niegroźne zatrucie może okazać się śmiertelne. Lepiej zminimalizować szansę porażki, niż płacić za własną głupotę... Starzec siada przy jednym ze stolików, to dobra okazja, by spytać o zamówienie. Wstajemy i przemierzamy pośpiesznie salę, aby znaleźć się jak najbliżej klienta. Pomijając obstawę celowi towarzyszy Chiss ubrany całkiem na czarno i jeden z przedstawicieli rasy Qarrenów.

- Co podać, sir?

- Corelliańska brandy, Thrantcille i ciastka Uj - poda odpowiedź. Talin nawet się nie odwraca, zajęty rozmową ze swoimi towarzyszami rozmawia. Najprawdopodobniej o interesach. Odchodzimy kłaniając się, by nie wzbudzić niepotrzebnych podejrzeń. Udajemy się do kuchni, trzeba przekazać zamówienie właściwej osobie. Odpowiedni program interpretuje dziesiątki przeróżnych zapachów, nieustanny syk płomieni oraz szczękanie. Przy garnkach uwijają się kuchcikowie, którzy pomagają szefowi kuchni w pracy. To wielki człowiek. Sybaryta, widać, że lubi dobrze zjeść. Jest jak tłusty robak. Widzi nas i wyciera ubrudzone ręce o ścierkę.

- Czego? - opryskliwie spytał .

- Corelliańska brandy, Thrantcille oraz ciasteczka Uj razy trzy - pada odpowiedź.

Człowiek kiwa głową zbywając nas ruchem dłoni, nie ma już potrzeby przebywać dłużej w jego obecności. Oczekujemy na realizację zamówienia obserwując przy tym Gara, nie wydaje się być zaniepokojony naszą obecnością. Albo to prawda, albo świetnie udaje... Qarren mówi coś, świadczą o tym ruchy macek znajdujących na jego twarzy, które wiją się, jakby próbując po coś sięgnąć, ale nie mają dość siły, aby się unieść. Przyjmuje otwartą postawę, zdaje się mówić szczerze. Robi to spokojnie, co potwierdzają jego dłonie i sposób gestykulacji. Talin zaprzecza potrząsając głową. Czuje, że rozmowa wymyka mu się z rąk. Jest zdenerwowany, a uczucie zagrożenia potęguje jego zdenerwowanie doprowadzając do zapętlenia. Kwadratura koła. Z nich wszystkich tylko Chiss zdaje się w pełni panować nad sytuacją - wtrąca się, kiedy widzi, że jest to niezbędne, bądź kiedy zostanie bezpośrednio zagadnięty. Gdy analizujemy przebieg rozmowy na podstawie języka ciała słyszymy jak woła nas jeden z kuchcików:

- Corelliańska brandy z Thrantcillami i ciasteczkami Uj!

Wchodzimy, by odebrać tace. Pierwsze dwie zanosimy towarzyszom Gara, a kiedy nikt nie patrzy wyciągamy z kieszeni nadajnik i wrzucamy go do potrawy. Jest niewielki, więc cel powinien bez problemu go połknąć, a to pozwoli nam go namierzyć. Podchodzimy do tajemniczej trójki, Chiss i Qarren czekają aż Talin dostanie swój talerz. Oznacza to, że są dobrze usytuowani, kulturalni i wykształceni, a także wpływowi. Zresztą członek Kantoru nie je obiadów z kimś, kto nie jest tego wart. Potwierdza to także, że i Gar Talin ma wysoką pozycję w Kantorze, a więc będzie lepiej chroniony. Po podaniu posiłku siadamy aż posiedzenie dobiegnie końca. Człowiek wstaje i wymienia ukłony z ubranym na czarno Chissem i jego czerwonym towarzyszem - Qarrenem. Sprawdzamy czy nadajnik znajduje się tam gdzie trzeba... Dwaj nieznajomi wyszli, punkt pozostał na swoim miejscu. Starzec ruszył, a czerwona kropka żwawo ruszyła w górę ekranu. Udało się.

Pozostaje tylko zmienić ubranie, nie jest to problem, i przygotować się do akcji. Pora na trzecią fazę operacji... Wychodzimy na zewnątrz rozglądając się za kupcem, który handluje ubraniami. Musimy się przygotować, dzisiejszego wieczora będziemy mieli wiele do zrobienia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciemny zaulek na Ksiezycu Przemytnikow. Wiadomosc zostala wyslana. Czekam. Ten ch*** robak moglby sie pospieszyc, nie mam calej nocy. Ktos wszedl do zaulka. Wysoki, barczysty mezczyzna o twarzy pokrytej tatuazami. Ciagnie za soba mloda, bardzo szczupla dziewczyne. Ta placze, probuje sie opierac, wyrywac. Tylko wzmaga jego chuc. Biedny glupiec. Mysli ze zgwalci sobie dziewice. Sam tylko odsuwam sie w cien. Nie chce przeszkadzac w przedstawieniu. Mezczyzna przycisnal dziewczyne do sciany. Zblizyl usta do jej twarzy, zaczal ja lizac. Ochydne. Cos na jej policzkach drgnelo. Ssawki powoli wysunely sie z ochronnych nisz. Glupiec zauwazyl je. Probowal odskoczyc w naglym blysku przerazenia. Nie wyrwal sie ze stalowego uscisku. Obie macki wbily mu sie w nozdrza by dotrzec do mozgu i wyssac go. Chwile pozniej bylo juz po wszystkim. Dziewczyna oczywiscie wyczula moja obecnosc. Choc teraz, gdy ssawki cofnely sie, znow wyglada jak niewinna, przerazona istota rasy ludzkiej wiem, ze jej zmysly nie dzialaja jak czlowieka. Wyczuwa moj spokoj i sile mego umyslu. Zapewne wyczuwa moje nikle, niemal niestniejace, calkowicie zduszone polaczenie z Moca. Wiem, ze bylbym dla niej smakowitym kaskiem. Anzatka zblizyla sie o dwa kroki. I wtedy wyczula cos jeszcze. Odsunela sie, odwrocila. Zaczela odchodzic. Tak malutka... ja tez jestem istota nocy. O tobie matki opowiadaja niegrzecznym dzieciom. O mnie bossowie mafii swym podwladnym. Nie roznimy sie tak bardzo, choc nalezymy do roznych gatunkow. Teraz pozywilas sie, jestes silna. Nie wiadomo, ktore z nas wygralo by to starcie. Wiec po co ryzykowac? Lepiej odejsc, pokazujac respekt dla rownego sobie.

Komunikator zatrzeszczal. Wreszcie ten oslizgly parszywiec dotarl do swojego "bezpiecznego schronienia". Fakt, wiem gdzie ono sie znajduje, ale nie zamierzam wyprowadzac Hutta z rownowagi.

- Witaj Czarnoskrzydly - odezwal sie Tellfa. Znajduje sie teraz w malym pomieszczonku na tylach baru. W sciany pokoju wpuszczono wszystkie urzadzenia ekranujace znane wspolczesnej technice, wiec wydawalo mu sie, ze nie bede potrafil namierzyc tego miejsca. Jakos jednak nie przyszlo mu do wypelnionej tluszczem glowy, ze moglbym po prostu pojsc za nim. Ani tym bardziej, ze gdybym chcial na niego zapolowac na pewno nie mialby dosc czasu, by sie tam ukryc.

- Dwie rzeczy Tellfa - moj glos jest chrapliwy, przypomina nieco zgrzyt metalu o metal. To jeden z tych charakterystycznych elementow, po ktorych ktos moglby mnie poznac. Na szczescie wspolczesna technika pozwala calkiem go zmienic, dlatego Hutt slyszy niski, czysty i gleboki glos. Ponadto w akcencie moze uslyszec delikatne przedluzanie glosek syczacych, wiec zapewne mysli, ze naleze do jednej z gadzich ras. - Po pierwsze Spit.

Otrzymalem cala liste nazwisk do wyeliminowania, ale tylko ten jeden Twi'lek jest godny mojego zainteresowania. Oczywiscie pozostalych tez wykoncze, wszyscy zasluzyli na zaszczytne miejsce wrogow... No wlasnie? Czyich? Wszystko wskazuje na Kantor. I to sama gore. Tylko ze to tez sa pracownicy Kantoru...

- Zamelinowal sie. Nikt nie wie gdzie jest.

- Nie place ci za "nie wiem" Tellfa.

- Dalem ci juz duzo informacji. Wlasciwie to zalatwilem ci to zlecenie.

O tak, Tellfa. Wpakowales mnie w to g*** nie do konca za moja zgoda.

- Gadaj miast skamlec.

- Spit stwierdzil, ze ma dosc zycia zabojcy. Zlozyl Goto wymowienie - w tym momencie z trudem powstrzymalem parskniecie smiechem. - Pomoglo mu kilka osob stad, z Nar Shaddaa, tez mysla, ze odlozyli dosc kasy by zniknac i za jakis czas zalozyc wlasny biznes. Jednym z nich jest Gar Talin. Co jeszcze chcesz wiedziec Czarnoskrzydly?

No, Oslizglec potwierdzil moje podejrzenia. Spit byl swietnym morderca, ale na koniec okazal sie skonczonym glupcem. Szkoda, ze pociagnal za soba tyle przydatnych osob. Szkoda, ze przez ta zielona gliste i ja zostalem wlaczony w gierki Kantoru. Ciekawe co powie boski Goto, gdy wykonam jakies 200% normy? Milo bedzie pomyslec, ze sie wscieka gdzies tam, na swoim poteznym krazowniku...

- Gdzie sie zwykle spotykaja?

- Kto...?

- Starzejesz sie Hutcie! Kantor. To tez twoi p*** szefowie!

- Na polnoc stad jest cos w rodzaju bazy, czy osrodka - Tellfa wyrzucil z siebie koordynaty. Pieknie.

- Druga sprawa, place potrojnie. Lani.

- Ona nic nie zrobila! Nie zdradzila! To dobra, wierna informatorka. Zreszta nawet nie pracuje dla Kantoru.

- Ech, glupcze, Mam dla niej pewne zadanko, ktore ciebie moze przerosnac.

- Nic nie jest dla mnie za trudne, a poza tym sam moge ja wyslac.

- Naprawde chcesz znac moje wszystkie sprawy? Wtedy musialbym cie zabic.

Odpowiedzialo mi milczenie. A po chwili kolejne numerki, tym razem prywatnego komunikatora.

- Hej, Czarnoskrzydly... pamietaj, ze to ja ci ich wystawilem.

- Spokojnie slimaku, bede o tym pamietal.

Czas odwiedzic Kantor. Zobaczymy, czego jeszcze moge sie dowiedziec. Spojrzalem na niewielki notatnik, na ktorym mam liste celow. Jeden mniej.

***

Tellfa trzasl sie w sobie. Kazda rozmowa z tym szalencem przyprawiala go o rozstroj nerwowy. A do tego mowil dzisiaj tak dziwnie... I jeszcze chcial cos od jego... no... uczenicy i wspolpracownicy... zdazyl polubic ta dziewuszke, szkoda, gdyby stala jej sie krzywda. A ze strony Carnoskrzydlego moglo ja spotkac tylko jedno... No i jeszcze tylu ludzi przeiwjajacych sie przez "Banthe". Sprzedal tyle informacji. Niepokojacych informacji... Ale tez zarobil, co poprawilo mu humor. Zreszta przeciez zrobil dobrze. Tak, na poczatku pomogl nieco Spitowi, ale zdradzil go, gdy tylko wyszlo na jaw, ze Goto nie ma zamiaru zapomniec o zabojcy. Naslal na niego najlepszego lowce, jakiego znal. I jeszcze podsunal Szefowi kogos na miejsce tego glupiego Twi'leka. O tak, wszyscy powinni byc zadowoleni. A juz on na pewno. Aby ostatecznie sie uspokoic lyknal swego ulubionego drinka. Przyjemne pieczenie rozlalo sie po wielkiej jamie ustnej i splynelo do zoladka. Wtedy dopiero zauwazyl niewielka biala koperte. Wzial ja do malej raczki i otworzyl. Ze srodka wypadlo pojedyncze czarne pioro. Tellfa z zaskoczeniem zauwazyl, ze oddycha mu sie coraz trudniej. To strach. Wtedy drogi oddechowe zamknely sie ostatecznie. Hutt przewrocil oczami, jeszcze pare chwil walczyl o oddech, wreszcie po dlugich minutach bezglosnej meczarni umarl.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świadomość powracała powoli.... znowu. Jak na jeden dzień miałem już stanowczo dosyć JAKICHKOLWIEK wrażeń: bitwa kosmiczna, ucieczka kapsułą ratunkową z uszkodzonego frachtowca, rozbicie się na Nar Shaddaa - księżycu, który raczej nie wygrałby w konkursie na najprzyjemniejsze ciało niebieskie Zewnętrznych Rubieży... No i porwanie przez Kantor...

Stęknałem i powoli podniosłem się z zimnej podłogi. Rozejrzałem sie po pomieszczeniu w którym się znalazłem. Zimno, mokro, ciemno. Sciany odrapane i z zaciekami. Zamiast drzwi, kraty. Hmmmm.... Czyżby to była jakaś cela? Chociaż może moja intuicja mnie zawodzi. Usmiechnąłem się krzywo. Pociągnąłem nosem, a zaraz potem jęknąłem w duchu. Raczej nie byłem pierwszym lokatorem. Widać nie zapewniano tu odpowiednich warunków sanitarnych...

Usiadłem pod ścianą i zacząłem przeszukiwac moje kieszenie. Może znajde coś co mi pozwoli się stąd wydostać.

Z tego co słyszałem, Goto używał jako bazę statek kosmiczny. Popatrzyłem na podłogę i ściany. Raczej na statkach kosmicznych nie używają betonu. Najpewniej byłem jeszcze w jednej z nor Kantoru na powierzchni Nar Shaddaa, a moi porywacze próbowali skontaktować się z Goto. To im na pewno trochę zajmie. Bedę miał czas, żeby jakoś się z tej całej sytuacji wyplątać..

O ile wiem, szef Kantoru był bardzo pragmatyczny i bezwzględny. Rycerza Jedi może uznałby za przydatne narzedzie, ale nie wiem jak zareaguje na zwykłego oszusta i złodzieja... Musiałbym być bardzo przekonujący i dowieść jaki to jestem cudowny i wspaniały, oraz że zamiast marnować ogniwo energetyczne od blastera, lepiej wykorzystać moje talenty, ale... ...wtedy na pewno wypłynęłyby te sprawy na Ketaris i Faen...

...

Goto miał mało powodów, żeby przywitać mnie z otwartymi ramionami...

W ostateczności mogę spróbować odwołać się do jego sumienia i poczucia sprawiedliwości. Skrzywiłem się.

Oczywiście nic ciekawego nie znalazłem w kieszeniach. W celi nie walały się też luzem żadne blastery, ładunki wybuchowe, bądź wytrychy elektroniczne.. Widać gospodarze nie czytali podręcznika "Niezbędne rzeczy, które każdy więzień posiadać powinien"

Podszedłem do wyjścia w nadziei, że kraty są w takim samym stanie jak reszta celi. Mimo, ze wyglądały na stare i zardzewiałe, zwuważyłem wokół nich błękitną poświatę. No i zamiast grzecznie usiąść pod ścianą, dotknąłem ich palcem.

A może nie było to pole siłowe? Najwyżej stracę znowu przytomność. Bedę miał przynajmniej wyśrubowany dzienny rekord....

Porażony energią odleciałem do tyłu i łupnąłem w ścianę.

Obolały zacząłem gramolić sie z podłogi. W oddali usłszałem paskudny rechot. A więc gdzies tutaj siedzi jeszcze strażnik.

...

Z niechęcią musiałem przyznać, że tym razem wpadłem po uszy i raczej się z tego wykaraskam...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Biegłem tuż za Raggiem. Nie biegliśmy prosto do wyjścia, bo droga ta na pewno byłaby obstawiona, lecz na około. Nagle wpadliśmy na dwóch nieznajomych: Toydarianina i człowieka. Natychmiast skierowaliśmy miotacze w ich stronę. Oni nie pozostali nam z resztą dłużni. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Pierwszy przerwał ciszę Toydarianin:

- Radzę wam się odsunąć. Nie chce z nikim wal... – Huk. Pocisk przeleciał tuż nad głową człowieka.

- Strażnicy! – Ryknął Ragg i popchnął mnie w stronę beczek, a raczej sam za nie skoczył, „zbierając” mnie ze sobą. Wymiana ognia nie trwała długo. Strażnicy, widząc, iż są na odsłoniętej pozycji, natychmiast się wycofali. Kilku jednak zginęło. Po chwili rozległy się odgłosy wielu kroków świadczące o przybyciu posiłków. „Czy zwykłej kantyny musi bronić armia ochroniarzy?” – skrzywiłem się.

- Lepiej wynośmy się stąd zanim otoczą budynek! – Wrzasnął ponownie Toydarianin.

- Dobra myśl! – Odwrzasnął Ragg strzelając zaciekle w stronę napastników. Szybko pomknąłem korytarzem, wyszukując ochroniarzy w polu mocy i eliminując ich systematycznie poprzez zatrzymanie akcji serca, zablokowanie tętnicy w mózgu, skierowanie blastera ku sprzymierzeńcom żołnierza… Sposobów na śmierć jest dużo. Bardzo dużo. Wybiegliśmy z kantyny. Udało się. Przeżyliśmy i nie zdemaskowaliśmy się! Nie zwracając uwagi na obcych odciągnąłem Ragga na bok. Wyjaśniłem, że od tej chwili kroczę własną ścieżką. Dostałem przekaz od mojego Drone’a, że kontakt znów się odezwał, potwierdzając pozycję kolejnego Sitha.

- Bywaj! Może się jeszcze kiedyś zobaczymy… - Rzekłem na odchodnym. – Jeśli przeżyję - Mruknąłem.

Korzystając z Mocy pobiegłem z nadludzką szybkością do mojego statku.

* * *

- Na Dantooine? Jesteś tego pewien?

Glick zasyczał twierdząco.

- No to nie ma na co czekać. Mamy wystarczająco duży zapas paliwa i żywności?

Kolejne twierdzące syknięcie.

- Jesteś nieoceniony. A koordynaty?

„Po co się go pytam? Przecież zawsze wszystko przygotowuje.” – pomyślałem, słuchając syczenia robota.

- Czy czegoś nam jeszcze potrzeba?

Tym razem Drone wysłał odpowiedź do komputera translacyjnego.

- „TAK”

* * *

Podczas lotu przejrzałem dane wysłane przez mój kontakt. Cel – Darth Drakros – znajdował się w bazie wojskowej Republiki, zdobytej i zniszczonej przez atak Mandalorian. Tylko czego Drakros tam szukał?

Przypiąłem do pasa miecz i blaster. Wziąłem też makrolornetkę.

- Życz mi szczęścia, Glick!

* * *

Dotarcie na miejsce zajęło mi kwadrans. Otworzyłem się na Moc. Wyczułem bardzo silny impuls. Mógł pochodzić tylko od Jedi. Wiedziałem, że on też mnie wykrył. O to mi chodziło. W ten sposób przynajmniej będziemy wiedzieli, gdzie kto jest, bo nikt z nas nie zaryzykuje zamknięcia się na Moc, bo wtedy, przez zwykły przypadek, mógłby paść ofiarą ataku z zaskoczenia. 50% szans na przeżycie. Zbyt duże ryzyko. Spotkaliśmy się na dużym placu. Bez słowa dobyłem miecza i włączyłem go. Srebrne ostrze z sykiem wysunęło się z rękojeści. Przeciwnik włączył własny, purpurowy miecz. Przez chwilę krążyliśmy dookoła, szukając dogodnej okazji do ataku. W milczeniu zbieraliśmy siły. Zaatakował pierwszy. Ciął ostrzem z prawa na ukos, w dół. Sparowałem cięcie, wykonałem szybki obrót i, wykorzystując jego impet, uderzyłem. Ręka nawet nie drgnęła Drakrosowi, gdy odbijał moje ostrze. Zaatakowałem ponownie, tnąc na odlew, ale i tym razem Sith popisał się piękną, płynną, a co najważniejsze, skuteczną paradą. Ustawił miecz ukośnie tak, że moje ostrze ześlizgnęło się w dół, wybijając mnie z rytmu. Przeciwnik wykorzystał moją chwilową dekoncentrację i z całej siły pociągnął ostrze ku górze. Uskoczyłem. Gdyby nie to, byłbym w dwóch kawałkach. W połowie salta, wisząc do góry nogami, uderzyłem mieczem z góry. Trafiłem w… pustkę. Ponownie mnie zaskoczył! Nie zdołałem zakończyć salta. Upadłem ciężko na ziemię. Niesamowicie mocnym uderzeniem Drakros wybił mi ostrze z dłoni i przygwoździł do podłoża. Zbierając wszystkie swoje siły i całą swoją Moc odepchnąłem go i przywołałem miecz. Srebrne ostrze zalśniło ponownie. Wyprowadziłem długą serię krótkich pchnięć i sztychów. Sith odparował wszystkie. I w końcu popełniłem błąd. W połowie piruetu, zamiast go dokończyć, przełożyłem ciężar ciała na drugą nogę i obróciłem się w przeciwną stronę… wprost na ostrze przeciwnika! Poczułem straszny ból w brzuchu i na plecach. Ostrze przebiło moje ciało na wylot! Z tą świadomością osunąłem się na kolana i upadłem. Nozdrza drażnił mi ostry swąd palonego ciała. „Mojego ciała!” Po chwili przestałem czuć ból… jak przez mgłę zobaczyłem Sitha. Mojego wroga. Mojego zabójcę. Oddalał się z pola bitwy. Nie został, by mnie dobić, napawać się moim cierpieniem. Dlaczego? A jeżeli to nie był Sith? Jeżeli to był ktoś podobny do mnie? „Zabiłem sam siebie!” Drakros zniknął. Zniknął cały świat. Zostałem tylko ja. Ale czułem się dobrze! Dobrze, jak jeszcze nigdy dotąd!

„A więc tak umiera Jedi!” – przemknęło mi przez myśl. Ostatnią myśl w moim życiu…

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odczekalem dluga litanie przeklenstw. Taka mila dziewczyna, a klnie gorzej odemnie. No coz, dowiedziala sie juz, ze zabilem Tellfe, nie ma powodow by mnie kochac.

- Czego chesz p*** f***?

- Ciekawa kombinacja, ale wole gdy nazywa sie mnie Czarnoskrzydly. A chce tego samego, czego chcialem od twego... mistrza... informacji.

Oczekiwalem, ze dowiem sie raz jeszcze skad pochodze, kim byla moja matka, jaka plec daze uczuciem i na jakie choroby rzekomo cierpie. Jednak Lani jest albo madrzejsza, albo bardziej lasa na pieniadze niz myslalem.

- Streszczaj sie bancie g***.

- Dostalem rozne... dziwne informacje... Cos niezwyklego dzieje sie tu na Nar Shaddaa - sam zauwazylem, ze moje slowa brzmia glupio, ale nie powiem jej przeciez, ze Moc ostrzega mnie przed wszechpoteznym Zlem? - Powiedzmy, ze dotarly do mnie strzepki informacji, ze pojawilo sie tu cos... no, zwiazanego z Moca. Nie wiem o co chodzi, ale jestem zainteresowany. Nie lubie otrzymywac wylacznie szczatkowych informacji...

- Ty wiesz cos wiecej Czarnoskrzydly...

Czyli jednak bystra.

- Poszukam, pogadam, dowiem sie. Musze przyznac, ze zaintrygowales mnie. Ty i Moc? Co kogos takiego jak ty moga obchodzic rycerzyki ze swiecacymi mieczami?

Wiecej niz myslisz mala...

- Jaka stawka? - zapytalem.

- Jak dla ciebie? Potrojna palancie!

***

Jaki moglby byc moj kolejny krok? Poki Lani nie dowie sie czegos o tym Sithcie, moge sie zajac tylko swoim aktualnym zadaniem. Czas odwiedzic Kantor. Powaznie zastanawiam sie, jak wlasciwie powinienem to rozegrac. Jaka droge obrac? Oczywiscie ktos zgnie. Byc moze zgina wszyscy. To nawet niezly pomysl... Tylko trzeba sie zastanowic nad wlasciwa realizacja. Moi przeciwnicy sa grozni, nie nalezy ich lekcewazyc. Dotykam przez ubranie rekojesc miecza. Nie, to nie jest wlasciwa droga. Ta droga nigdy nie jest wlasciwa. Dozbrajam sie. Do blastera dolaczyly dwa kolejne, oba z tlumikami. Przez piers przerzucilem pas z zapasowymi ogniwami, przypialem do niego tez kilka granatow dymnych, a takze wibronoz. Na calosc narzucilem plaszcz. Wreszcie oczy ukrylem zakladajac okragle, przyciemnione okulary. Jeszcze tylko malenka lornetka i wyrzutnia linki z wyciagarka.

***

Kupa szmat w zaulku, ukrywajaca czlowieka. Wlaczy alarm gdy bedzie sie dzialo cos zlego. Dwoch straznikow krecacych sie po okolicy i starajacych sie rozpaczliwie na straznikow nie wygladac. Jedna kamera. Wszystko dyskretne, niemal niezauwazalne. Wszystko obliczone by mozliwie wczesnie przechwycic niechcianego intruza. Kamera jednak jest umieszczona tak, by byla przede wszystkim niewidoczna. Co oznacza ze niewiele terenu pokazuje. Ach tak, jeszcze ten stary droid. Nie wiem, czy rzeczywiscie jest zniszczony, czy to kolejne zabezpieczenie. Latwo bedzie sprawdzic. Ruszylem po dachach w kierunku celu...

Pierwszego zalatwilem szybko i cicho. Wylonilem sie z zaulka, zlapalem go, wytlumiony strzal z bezposrednie jodleglosci pozbawil go zycia. Wciagnalem cialo w cien. "zebrak" spodziewa sie, ze straznik pojawi sie za pare minut. Jesli to sie nie zdazy najpewniej powiadomi kogos w srodku. Zeskoczylem z dachu tuz przed nim i nim zdazyl zareagowac strzelilem mu w glowe. Dwa. Drugi ze straznikow jest teraz daleko, najpierw droid... rzucilem nieduzy kamyk tak, aby przelecial przed nim. Sensory wzrokowe rozblysly slabym swiatlem, jednak gdy ocenil, ze wszystko jest w pozadku, znowu przeszedl w stan polsnu. Po chwili zaglebily sie w nim wiazki energii. Mam nadzieje, ze nie zdayl uruchomic alarmu. Ostatni straznik. Blisko wejscia. Ostrze noza przejechalo po jego gardle, cialo szybko odciagnalem poza zasieg wzroku przypadkowego przechodnia. Znowu przenioslem sie na dachy. Tak jak sie spodziewalem, budynek ma wyjscie awaryjne. To najbardziej ryzykowny moment. Nie wiem, czy nie ma tam straznikow. Otwieram cicho klape. Cisza. Wzialem blastery w obie dlonie i zeskoczyle mw dol. Cisza. Pusto. Gruba warstwa kurzu wskazuje, ze zapomnieli o tym korytarzu. Ruszam w poszukiwaniu schodow, ale alarm pod czaszka zatrzymal mnie w miejscu. Silny sygnal zagrozenia, tak silny, ze przlamal blokady, ktorymi odcialem sie od Mocy. Oczyszczam umysl pozwalajac, by spojrzec w przyszlosc. Zaminowali podloge. Mialem wiecej szczescia niz rozumu. Nie dam rady przebyc tego korytarza bez malej pomocy... Zaglebiam sie w Moc, przed kazdym krokiem sprawdzam jego konsekwencje. Sciezka rozjarzyla sie w moim umysle. Powoli ide do przodu, wreszcie przeczucie zagrozenia zniknelo. Jestem po drugiej stronie. Schody. Nizsze pietro. Zagladam. Korytarz, jak z holofilmu. Kolejne cele. Poziom wiezienny. Jest nawet gruby straznik ogladajacy cos w nieduzym odtwarzaczu. Zdjalem go jednym celnym strzalem. Poki co naprawde sprzyja mi szczescie. Albo tez Moc jest ze mna, wbrew moim zyczeniom... Wszystkie cele sa puste. Procz jednej. Stanalem jak wryty patrzac w oczy mezczyzny. Przynajmniej pole ochronne otacza pojedyncze prety, zamiast tworzyc sciane. Moge go szybko zalatwic. Wycelowuje w niego blaster.

- Czekaj, co ty robisz?!

Jakies drgniecie Mocy. Przeczucie... Widac nie dosc dobrze sie odcialem...

- Widziales moja twarz - mowie spokojnie. - To wystarczajacy powod, by cie zabic. Daj jakis lepszy, zeby pozostawic cie przy zyciu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Bywaj! Może się jeszcze kiedyś zobaczymy… Jeśli przeżyję... - człowiek pobiegł w kierunku swojego statku. Głupiec! Tylko co z tego? Zabiją go... Chwytam pewnie blaster w dłonie i zastanawiam się nad dalszymi działaniami. W tak licznej grupie nie mam szans na ucieczkę. Lepiej zostawić ich na pastwę straży. Jak ich dorwą to być może, nie będą już poszukiwać mnie. Szybko oddalam się od baru. Szukam transportu, tak żeby wydostać się stąd jak najszybciej. Koło lądowiska kreci się kilku Durosów, wyglądających na przewoźników. Pochodzę do jednego i mówię:

- Sektor G-32, migiem - podaje kierowcy należne kredyty.

* * *

Sektor G-32. Miejsce zbierania się tych rebelianckich szumowin. Mówią, że walczą o słuszną sprawę, a w rzeczywistości nie różnią się zbyt wiele od Sithów, którymi tak pogardzają. Bar "Senacki" to jedno z najbardziej obleganych miejsc w okolicy. Republika wiedząc, że nie znajdzie tu zbyt wielu "prawych i oddanych sprawie żołnierzy" skupiła się na werbowaniu najemników. Wchodzę do środka. Nagle drogę zastępują mi dwaj ludzie w charakterystycznych podłużnych hełmach i czerwonych uniformach.

- Proszę mi oddać broń. Prawo do jej posiadania na tym terenie mają tylko żołnierze Republiki. Otrzyma ją pan z powrotem przy wyjściu.

Przez chwilę badam wzrokiem strażnika. Waham się nad użyciem Mocy jako siły perswazji. Nie... Blaster tylko by mi zawadzał. Nie przyszedłem tu walczyć lecz negocjować. W razie kłopotów mam miecz świetlny...

- Proszę - podaje strażnikowi karabin i nóż z Cortosis.

- Miłego pobytu - odpowiada uśmiechnięty bramkarz.

* * *

Rozglądam się w poszukiwaniu celu. Siedzi przy jednym ze stolików w samym rogu. Dookoła niego jest jeszcze kilka osób, zdaję się, że grają w karty. Podchodzę do nich i mówię w stronę tego odwróconego do mnie plecami:

- Dawno się nie widzieliśmy Kirth! Kopę lat!

Postać, która wcześniej spokojnie piła Coreliańską brandy w gwałtownym obrocie omal nie straciła równowagi.

- Pamiętasz mnie? Prawda, przyjacielu.

Mówię to tak, aby pozostali gracze nie pojęli dwuznaczności tych słów.

- Chciałbym z tobą pogadać, ale na osobności - wyjmuję z sakwy mały świstek i pokazuję go Boolowi.

Człowiek blednie, pot pojawia się na jego twarzy, po chwili odzywa się do swoich towarzyszy:

- Wyjdźcie, musimy pogadać w cztery oczy...

- Na pewno tego chcesz Kirth? - pyta się go jeden z wstających od stołu.

- JAZDA MI STĄD! - krzyczy zezłoszczony.

Zostajemy przy stoliku sami.

- Czego chcesz, gnido?

- Po co te nerwy Kirth? - spokojnie podnoszę szklankę z brandy i oglądam zawartość - Nie pamiętasz co ty mi zrobiłeś? Ja o takich rzeczach nie zapominam...

- Nie rozumiem... - w jego oczach pojawia się zdziwienie.

- Wiesz, gdybym chciał cię zabić to już byś był trupem, ale jesteś mi potrzebny?

- Czego chcesz? Co ma znaczyć to zdjęcie z moją żoną i córką?!

- Ah! Musisz mieć jakąś motywację do współpracy! Odwiedziłem twoją rodzinę na Coruscant... Piękny dom... Miło się z nimi rozmawiało...

- Draniu! Co im zrobiłeś? - to mówiąc Bool podrywa się na równe nogi.

Przez chwile oczy osobników siedzących przy najbliższych stolikach skupiają się na nas. Staram się go uspokoić, zęby nie zrobił jakiegoś głupstwa...

- Lepiej usiądź. Na razie są bezpieczni. Byłem u nich jako twój "dobry, stary znajomy". Jeśli nie będziesz posłuszny to kilku moich siepaczy się tam pofatyguję i... - pstrykam palcami.

- Dobrze... Zrobię wszystko tylko ich nie krzywdź! Czego ode mnie chcesz? - pyta zdesperowanym głosem.

- Ha! Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! - mówię dodatkowo gnębiąc człowieka - Potrzebuję twoich znajomości w Republice, twoich wpływów na Nar Shaddaa. Konkretów oczekuj później. Niedługo się do ciebie odezwę... - to mówiąc wychodzę z baru, przy wyjściu odbieram broń.

* * *

Po kilku minutach od opuszczenia "Senackiego" zauważam, ze ktoś mnie śledzi. Czyżby to Bool pragnął zemsty? Nie to nie on... Wzburzony nie skradałby się tak zręcznie... Próbuję zgubić ogon. W końcu słyszę znajomy, melodyjny głos:

- A więc wreszcie cię znalazłam Falcon! Musimy porozmawiać!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kątem oka zobaczyłem jak ludzie rozmawiają ze sobą po krótkiej rozmowie jeden z nich odbiegł. Po chwili to samo zrobił drugi.

- Dzięki za pomoc – powiedziałem do partnera – chyb…

Moją wypowiedź przerwał dźwięk policyjnych śmigaczy.

- Gliny! – wrzasnąłem

- Szybko! Na ten skuter! – krzyknął Toydarianin wskazując ,,lekko” wyrobiony pojazd.

Nawet nie wiem czy to poleci – pomyślałem – trudno.

Wskoczyliśmy na pojazd. Ja prowadziłem. Za mną usiadł towarzysz.

- Ruszaj!

Odpaliłem silnik. Repulsory działały. Napęd też. Ruszamy z miejsca.

- Tam! Gliny nie zasłoniły alejki! – partner wrzeszczał mi prosto do ucha.

Wyjechałem alejką. Już po chwili słychać było za nami policję. Wtedy zobaczyłem wiszący w alejce na drucie kontener.

- Strzel w ten drut jak tylko pod nim przejedziemy. – poleciłem partnerowi i wskazałem kontener – tylko traf.

Przejechaliśmy pod skrzynią. Toydarianin strzelił i… trafienie. Pojemnik spada rozgniatając jeden ze ścigaczy.

- Umiesz to prowadzić? – pytam towarzysza

- Chyba tak! – odpowiada krzykiem partner – Co chcesz zrobić?

- Zobaczysz.

Staję na tyle skutera Jeśli skoczę za mocno rozpłaszczę się o ziemię. Jeśli za słabo przejedzie mnie radiowóz – pomyślałem. Skaczę. Lecę do tyłu i ląduję z trudem na dachu policyjnego ścigacza. Otwieram drzwi i wywlekam z pojazdu jednego z policjantów. Potem wskakuję do kabiny i kopniakiem wyrzucam pilota. Na szczęście obaj policjanci uderzyli się po wypadnięciu uderzyli się w głowy i teraz się ,,zdrzemnęli”

- Niezła akcja. – słyszę od partnera – A teraz zabierajmy się stąd. Jeśli nie trafimy na kontrole będzie dobrze.

- Chwila. Po pierwsze, dzięki za pomoc. Po drugie, nazywam się Len Kon.

- Po pierwsze, nie ma sprawy. Po drugie, jestem Kasha Co. A teraz zmywajmy się z tąd. – odpowiedział towarzysz.

Odpaliliśmy ścigacz i ruszyliśmy alejką…

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po przebyciu kilku przecznic ponownie zwróciłem się do mego towarzysza:

- Postawię sprawę jasno. Po pierwsze, pracujesz dla Republiki. Po drugie, nie masz zielonego pojęcia o tym miejscu, ponieważ tylko ktoś taki przyznałby się na Nar Shadaa do jakichkolwiek powiązań z Republiką. Te dwie cechy sprawiają, iż twoja średnia długość życia na tym księżycu wynosi obecnie około 12 godzin. Dlatego też proponuje ci pomoc doświadczonego najemnika znającego to miejsce, potrafiącego uporać się z niemal każdym zamkiem, a dodatkowo bardzo dobrze posługującego się blasterem. Mam jednak dwa warunki: Chcę znać dokładny cel twojej wizyty na księżycu przemytników. Liczę również na pewien wyraz wdzięczności za moją pomoc. - Wypowiadając ostatnie zdanie spoglądam na niego znacząco.

- Poza tym, lepiej zostawmy gdzieś ten ścigacz. Poruszanie się pojazdem Kantoru, nie będąc jego członkiem nie jest bezpieczne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- A więc wreszcie cię znalazłam Falcon! Musimy porozmawiać! - usłyszałem od tajemniczej kobiety ubranej w ciemny kombinezon. Głos wydawał mi się znajomy, ale wciąż nie byłem pewny kto to może być.

- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytał najspokojniej jak umiałem, starając się nie okazywać po sobie zdenerwowania - No i skąd znasz moje imię?

Kobieta postąpiła parę kroków w przód, wyłaniając twarz zakrytą do tej pory w cieniu. Miała skrzyżowane ramiona, z jej twarzy biła pewność siebie. Zaniepokoiło mnie to.

- Falcon, nie pamiętasz swojej starej znajomej? - zapytała z nutką irytacji w głosie wciąż się zbliżając.

- Vest, Kassaja Vest... Teraz już pamiętam... - powoli wymawiałem słowa.

- Darth Vest. Nie zapominaj o tym. - odparła buńczucznie.

- Czego chcesz? Przecież wiesz, że między nami wszystko skończone? Czy przybywasz tu po zemstę? - zastanawiałem się mocno zaskoczony.

Odpowiedzią był niezbyt głośny śmiech.

- Zemsta? Nie. Raczej "propozycja"?

- Jaka "propozycja"? Gadaj co za czort cię przysłał!

- Jak zwykle bez zbędnego gadania, co? Szykuje się coś wielkiego. Republika myśli, że po śmierci Malaka nie ma kogoś na tyle potężnego by zjednoczyć rozbite Imperium. Nawet nie wie jak bardzo się myli...

Początkowo uznałem to za bełkot, ale stopniowo dochodziło do mnie, że coś w tym jest. Coś co kazało mi przylecieć na Nar Shaddaa. Na początku myślałem, że to Bool, ale teraz zrelatywizowałem ten pogląd...

- Jaka jest moja rola w tej partii szachów? Przecież jestem tylko marnym pionkiem w tej grze. Dobrze wiesz, że nie lubię być pionkiem. - odparłem obojętnie, po czym dodałem - Zaintryguj mnie...

- Można być zwykłym pionkiem, a można wieżą. Od ciebie zależy twoja rola. Jednak pozostając poza grą na pewno przegrasz. - usłyszałem natychmiastową ripostę. - Przemyśl to, Ragg. - powiedziała i chwilę potem zniknęła za jednym z zakrętów zostawiając mnie rozmyślaniom.

Czyżby szykowała się kolejna batalia? Jeśli tak to po czyjej stronie mam stanąć? Pytania bez odpowiedzi! Przez tą rozmowę obniżyłem czujność. Pomyśle o tym w jakimś bezpieczniejszym miejscu.

Udałem się w kierunku najbliższego przystanku ścigaczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wstrząs. Cichy, jednostajny szum wentylatora wypełniał pomieszczenie. Dźwiękiem i chłodem. Byli wewnątrz. Pod ścianami. Odgrodzeni od świata szklaną taflą. Z rękoma złożonymi na piersiach. Tam, w tych głębokich pionowych wnękach, spoczywali umarli. Czujniki wykrywania życia nie zarejestrowały niczego podejrzanego. Lampki sygnalizacyjne tliły się kojącym, zielonym światłem, które padało na twarze śniących snem wiecznym. W przeciwległym końcu pomieszczenia widoczne były solidne drzwi. Bez żadnych uchwytów czy paneli. Gdyż nikt, komu pisane było tutaj trafić, nie wychodził stąd dobrowolnie. Nie było ukrytych kamer, ani fotokomórek alarmowych. Nikt stąd nie uciekał. Czekali cierpliwie znosząc kolejne wstrząsy, którym ulegał pojazd. Ignorowali przeraźliwy chłód i otoczenie. Tacy sami za życia, jak i po śmierci; ślepi i głusi. W końcu dotarli do końca drogi, a my razem z nimi. Drzwi otwarły się bezszelestnie wpuszczając do środka buczącą sondę. Robot zeskanował odczyty i jeszcze raz sprawdził temperaturę oraz funkcje życiowe ciał. Wynik był negatywny. Gdy badanie dobiegło końca drzwi otwarły się ponownie. Zaszurały kółka wózków i podeszwy butów. Szklane sarkofagi zostały otwarte, ciała znalazły się na chłodnej metalowej płycie. Nagie zwłoki zakryto jakimś materiałem i operator wózka ruszył w drogę. Wreszcie kółka przestały skrzypieć, a kroki oddaliły się. Czekaliśmy kilka minut. I wtedy ktoś przyszedł... Pochylił się nad nami odrzucając pokrowiec.

- Ten jest jeszcze ciepły, ciekawe - wymruczał cicho .

Na naszą twarz padło blade światło, co oznaczało, że robi coś innego. Zgrzyt wysuwanych półek i pomrukiwań tylko utwierdził nas w tym, iż nie zwraca na nas uwagi. Błyskawicznie podnieśliśmy się.

- Czyżby to było to? Nie...

Stopy znalazły oparcie na posadzce, a ręce przygotowywały się do zabicia ofiary, która stała - nieświadoma niczego - obrócona plecami szukając czegoś wśród przepastnych szuflad. Błyskawicznym ruch i osunął się bezwładnie na ziemię z głową obróconą o sto osiemdziesiąt stopni. Skręcony kark. Rozebraliśmy go do naga ubierając się w jego strój. Maska przeciwbakteryjna na twarz, rękawiczki na dłoniach oraz fartuch. Zwłoki położyliśmy na wózku zakrywając je całunem. Otwarliśmy usta i wyciągnęliśmy zeń maleńki lokalizator. Gar Talin był w budynku. Teraz pozostawało tylko znaleźć sposób, by się do niego dostać. Na początek potrzebna jest broń. Nasz wzrok padł na przyrządy medyczne leżące na stole operacyjnym...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jeśli ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, nazywam się Lylei.

Ledwie wypowiedziałam te słowa, rozległo się tłuczenie do drzwi i krzyki. Znaleźli mnie tak szybko…? Nie było czasu na zastanawianie się. Podniosłam szybko torbę, wyciągnęłam z szafki blaster i rzuciłam się do ładowni. Istota jeszcze coś do mnie mówiła, ale nie miałam czasu zastanawiać się nad jego słowami. Szybko odgarniałam pojemniki, przepychałam się do małych drzwiczek. Rzadko używałam tego wyjścia, bo i rzadko ktoś dopadał mnie zanim wystartowałam…Nie oglądałam się za siebie. Temu niematerialnemu dziwakowi nic nie zrobi krzywdy, nawet nie spali mu się szata.

Wypadłam na ulicę. Wyciągnęłam z torby ciemny płaszcz, szybko go włożyłam i naciągnęłam na twarz kaptur. Do "Eolii" wchodzili nie tylko ludzie z ochrony Kantoru, ale i łowcy nagród… To zły znak. Najprawdopodobniej podnieśli nagrodę za moją głowę. Jeszcze chwilę poruszałam się naokoło statku po cichu, ale kiedy już opuściłam platformę, wyprostowałam się i pobiegłam do wyjścia z lądowiska. Kiedy zamknęły się za mną drzwi, przeszłam jeszcze parę metrów, po czym oparłam się o ścianę i ukryłam twarz w dłoniach. Wyczerpana opadłam na posadzkę, siedziałam chwilę i pocierałam twarz chłodnymi rękami, oddychałam głęboko, myśląc, co mam dalej robić. Nagle usłyszałam kroki…

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czlowiek patrzy na mnie. Przerazony.

- Czas minal.

Strzelam i ide dalej. Nagle z niezwykla jasnoscia uswiadomile sobie, czego sie podjalem. Mam zamiar wystrzelac wszystkich czlonkow Kantoru, ktorzy znajduja sie w tym budynku. To spora grupa oszostow, pospolitych bandziorow i mordercow, czasem zawodowych. I jednego Twi'lekka, ktory ponoc jest najlepszy w zawodzie. Chyba jednak jestem chory psychicznie. Fajnie.

***

Jakis facet prcujacy przy terminalu komputerowym. Szybki cios nozem... Pieknie, oszczedzil mi lamania hasel, zawsze troche czasu do przodu. Przestawiam ekran tak, aby widziec drzwi. Lepiej nie popelnic tego samego bledu, co ten glupiec... Uwaznie przegladam dane.... Jest. Schemat budynku. Nizsze pietro to pomieszczenia mieszkalne i "rozrywkowe", cokolwiek by to mialo znaczyc. Jeszcze nizej magazyny i... ciekawe. Kostnica. Oraz sala medyczna. Na parterze sa tylko "sale konferencyjne". Zapewne tam prowadzone sa rozmowy z ludzmi spoza organizacji. Teraz najwazniejsze pytanie. Gdzie jestes Spit, ty p*** s***?

***

Korytarz jest jasny i szczesliwie dla mnie pusty. Najwyrazniej nikt nie przejmuje sie patrolami. Za bardzo wierza w straz na zewnatrz. Ich problem. Slychac smiech zza jednych drzwi. Otwieram je szybko. Piec istot roznych ras i plci siedzi przy stoliku, graja w cos, pija alkohol, dobrze sie bawia. Osiem strzalow z wytlumionych blasterow. Piec trupow. Jedno pudlo. Dwa nie zabojcze. Trace forme. K***. Do tego kobieta zdazyla krzyknac. Spojrzenie na korytarz. Drzwi w poblizu powoli sie otwieraja.

- Hej ciszej ta...

Strzal uciszyl go na dobre. Spogladam na zabitych. Kobieta, ktora krzyczala byla na mojej liscie. Inni nie. Ich pech. Kolejny pokoj. Para istot, ktorych nazwy zapomnialem oddaje sie przyjemnosci. Nie zauwazyli mojej obecnosci. Zgineli szczesliwi. Pozostale pomieszczenia sa puste. Dziwnie puste. Czyzby pracownicy Kantoru byli czyms bardzo zajeci? A moze Spit dowiedzial sie o mnie i zastawil pulapke? Nawet jesli, to znajde sposob, aby wykorzystac ja przeciw niemu samemu. Wracam do windy i zjezdzam na nizszy poziom, pozostawiajac za soba jedno krucze pioro.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Więc chcesz wyrazu wdzięczności ? -powiedziałem. Dobrze przy tym wiedziałem o co chodzi Kashy. Oczywiście o pieniądze. W końcu był Toydarianinem więc umiał myśleć tylko o tym. - Wszystkie moje wyrazy wdzięczności zostały w tamtym barze. Chyba nie chcesz tam wracać?

-Więc będziesz musiał zdobyć nowe. - powiedział, jednocześnie obojętnie rozglądając się na boki.- Hej, zobacz tam. W tym zaułku. Możemy zostawić tam nasz... ten ścigacz.

Skręciłem w miejsce które wskazał mój towarzysz. Po chwili okazało się, że miał racje, miejsce to świetnie nadawało się do porzucenia transportu. Po chwili wyszliśmy na jakąś większą uliczkę.

-I co dalej? - spytałem – Gdzie mamy iść?

-Już mówiłem nie pomogę ci dopóki nie powiesz mi o co tak naprawdę chodzi.

-No dobra. Niedawno rozbił się tu jeden z naszych statków. Znajdował się na nim bardzo cenny materiał. Mam go odzyskać. - po chwili rzuciłem – Więc jak pomożesz mi?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pół godzinie jazdy ścigacz zatrzymuje się w ciemnej uliczce. Wysiadam i płacę kierowcy Durosowi - można im ufać, nie grzeszą gadtliwością i dlatego nie narzekają na brak klientów. Ale bez przesady z tym zaufaniem - myślę sobie w duchu. Spoglądam na ciemne sylwetki strzelistych budowli. Robią piorunujące wrażenie. Taki jest ich cel. W końcu to miejsce znajduje się pod bezpośrednią władzą Kantoru. Jeśli nie zachowa się tu rozwagi można skończyć w zaułku z nożem w plecach. Idę dalej. Na ulicy -pozornie pustej - zaczynają pojawiać się różne postaci. Czarnorynkowi sprzedawcy, zbierający od nich haracz kurierzy, ochroniarze i śmietanka gangsterskiego półświatka. Taka jest właśnie hierarchia. Nie chcąc mieć do czynienia z pospolitymi kryminalistami kieruję się w stronę wielkiej posiadłości, w samym centrum dzielnicy. To właśnie tam znajduje się miejsce spotkań najwyższych władz Kantoru. Tak przynajmniej twierdził Angelo... Byłbym jednak głupcem, gdybym chciał pakować się do giazda żmij bez wcześniejszego zabezpieczenia. Wyciągam komunikator i wysyłam wiadomość:

- Elsperr, Miroth jesteście tam? - pytam upewniając się przedtem czy nikt nie kręci się w pobliżu.

- Tak, szefie. - ze słuchawki dobiega charakterystyczny niski głos Mirotha.

- Dobrze. Idę właśnie do naszych przyjaciół z Kantoru. Wiecie co macie robić?

- Elsperr jeszcze nie wrócił. Przygotowuje małą niespodziankę. Tak jak było ustalone. Niech się pan tym nie martwi.

- Do zobaczenia. - odburkuje na pożegnanie i wyłączam komunikator.

Elsperr i Miroth to dobrzy żołnierze. Znajomi z czasów pobytu w kopalni. Mogę być pewny co do ich lojalności. Patrzę na zegarek i z nutką ironii w głosie stwierdzam:

- Jak już późno. Nie chcę żeby moi gospodarze musieli na mnie czekać.

To mówiąc przyspieszam kroku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krety korytarz, szeroki, wylozony gladkimi plytami, martwy. Kolejne kroki, mijane zalomy i rozgalezienia, w mijanych komnatach istoty dla ktorych nie mam nazw wykonujace poslusznie swe nic nie znaczace zadania. Sludzy nie wiedzacy, ze ich dom nie zna juz mistrza. Zweglone szczatki krola lezace przed jego tronem za sprawa slugi, co podniosl reke na majestat. Krola glupcow i zebrakow, dumnego z sterty szmat ktora stala sie jego majatkiem. Sludze zabralem oczy, stworzylem mu wlasny swiat i zamknalem w nim jego umysl, a klucz do wiezienia posiada...

- Zin, gdzie ich prowadzisz?- istota, podobna lecz inna, o silnym umysle zastepuje nam droge - Andon już skończył?

- zawarlismy z Twym panem pakt - zdradziecki jad powoli przenika wole straznika zaciesniajac wiezy jego zludzen.

- Taak… Dogadał się z… nim- wolne slowa, wypowiadane z trudem, slaby umysl latwy do nagiecia, lecz jesli cos zbyt mocno nagniesz, moze to peknac... temu niewiele brakuje, tak niewiele...

- wiezien zostal skazany, jestesmy jego eskorta

- Mamy odprowadzić dziewczynę…

Istota... mezczyzna podchodzi do wieznia, dotyka jej twarzy... chlod... drwina... i cos wiecej, pewna plugawa zadza, uczucie obce, nieznane... zapomniane?

- Twoj mistrz wydal rozkaz i rozkaz zostanie spelniony, lecz wiedz, ze uwzglednia on pewne specjalne... doswiadczenia dla skazanca.

cos... nieczysta radosc wyziera z umyslu istoty, plugawa i czarna, niczym obietnica lat ponizenia i bolu, zmarnowanych dla wlasnej uciechy, miast do stworzenia czegos doskonalszego. Czlowiek plugawszy od zwierzat, niczym nie rozniacy sie... ale dosyc, jego mysli nie moga pozostac bez odpowiedzi:

- Uwazasz, ze potrzebuje wiekszej eskorty anizeli oferowana przez Lorda Sith? Glupcze, jesli zechce jednym aktem woli rozerwe twe marne cialo na krwawe strzepy utrzymujac cie przy zyciu na tyle dlugo bys zaznal blogoslawionej rozkoszy bolu!

Szereg polprawd i klamstw, podsyconych strachem przed nieznanym... przed ciemnoscia. Wystarczajaca dzwignia by przebic twarda skorupe unizenia przed wladca chroniaca jego umysl. Mezczyzna spoglada w ma strone, wyczuwam jego strach, wahanie... odwraca sie, odchodzi.

Kolejne zalomy korytarza nie przynosza wiecej spotkan, szczesliwi glupcy swietujacy w dzien smierci swego Pana. Wyjscie, energia, przestrzen, dwie istoty momentalnie zagradzajsce nam przejscie. Straznicy o silnych miesniach i bystrych oczach... lecz miesnie mozna zerwac, a oczy zwiesc... Chwile pozniej wracaja do strazy odrzwi nie odnotowawszy naszej obecnosci. Pozostala jedna sprawa... umysl zbyt slaby by zniesc dalsze naciski.

- Zawiodles - niezrozumienie.

- Zawiodles swego Pana - umysl, do ktorego powoli dociera to, co sie zaraz wydarzy... co musi sie wydarzyc

- Zawiodles swego Pana. Twoj Pan zginal przez ciebie... - przerazenie, opor... daremny.

- Zawiodles swego Pana. Twoj Pan zginal przez ciebie. Zginal z Twojej reki. Musisz... - dobiegajace zewszad jeki naginanej woli, rzucajacej sie w klatce niczym ranna ptaszyna, trzeszczace niczym drewno na granicy wytrzymalosci... Cssss... ptaszyno... twa klatka za chwile zostanie rozdarta... a ty wraz z nia.

- Zawiodles swego Pana. Twoj Pan zginal przez ciebie. Zginal z Twojej reki. Musisz poniesc kare - ostatni jek, trzask niczym odglos zbicia tysiecy zwierciadel, narastajacy i rezonujacy, napedzajacy sie samym swym echem, a potem... cisza... i smutek. Nie pozostalo tutaj juz nic...

- Twe cialo i dusza poty razem zyja, poki sie twa glowa nie pozegna z szyja. Oto ma wola i wyraz Twej woli: powrocisz do siedziby swego mistrza, a gdy staniesz u progu jego komnaty wezmiesz w dlon ow prymitywny odlam zelaza i oddzielisz siedlisko Twej zlamanej woli od reszty Twego ciala.Odwraca sie, biegnie z powrotem do palacu, nie nalezy czuc zalu za koniecznoscia, lecz niewskazanym jest sie nia szczycic. Czysta idzie dalej, poczyna biec, bez zbednych mysli koncentruje sie na Mocy, ktora scala wszelka materie, naginam swa szate by uniosla sie odrobine w gore i lewitujac w ten sposob przemierzam odleglosc wraz z Czysta... do Schronienia?

-----------------------------------

Schronienie, jedno ze slow, w ktorych tkwi sila, dawny pakt... czy ta martwa skorupa zasluguje na to miano? Czy jest w stanie zapewnic bezpieczenstwo ubiegajacym sie o nie? Podnosze dziwny podluzny przedmiot probujac pojac jego nature, podczas gdy Czysta zmienia przyodziewek.

- Chcesz wyruszyć natychmiast? Szybko nas tutaj nie znajdą, a ja jestem trochę zmęczona i chętnie bym odpoczęła. Z drugiej strony, im szybciej zaczniemy uciekać, tym lepiej.

Jeśli ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, nazywam się Lylei.

- To miejsce nie jest schronieniem, nie oferuje bezpieczenstwa. Poza tym...

Milkne, nie slucha mnie, sama wie co mialem zamiar zakomunikowac. Koncentruje sie na zewnetrzu oblej bryly... trzynascie... trzynascie istot uzbrojonych w nieznane, przenosne zrodla energii, podobne temu napotkanemu w siedzibie martwego "krola"... Trzynascie i jedna nierozwazna dusza... czekam spokojnie az sie oddali, niekorzystnym byloby by zostala uszkodzona, uszkodzona tak nieroztropnie. Kraza dookola bryly, szostka przygotowuje sie do szturmu na glowne wrota schronienia. Teraz wystarczy tylko slaby umysl...

-----------------------------------

Wlasciciel ladowiska w odosobnieniu liczyl kredyty otrzymane za przymkniecie oczu na atak grupy szturmowej. Od czasu do czasu z ciekawoscia spogladal na ekran ukazujacy grupke zbirow wycinajacych palnikiem laserowym otwor w burcie statku. Wtem jego uszu dolecial przerazony glos:

- ejj, Gizmas, co Ty robisz z tym detona...aaaarghhhh...

Wlaczyl na bocznym ekranie jeszcze raz odtworzenie tej sceny, lecz wciaz nie mogl w nia uwierzyc - jeden z najemnikow z radoscia wysadza siebie i swoich wspolnikow za pomoca detonatora. Teraz juz z uwaga wpatrywal sie w niebieskawy ekran przypatrujac sie reakcji nadbiegajacej pozostalej grupki zbirow, przypatrujacej sie sladom krwawej masakry. Uwaznie obserwowal jak staja w grupce szukajac oslony w burcie statku i szukajac oponenta. Pelne przerazenia slowa, ktore uslyszal chwile pozniej sprawily, ze oblal sie zimnym potem:

- Thisa, co Ty do diaska kombinujesz z tym de.... arghhhhh...

Po tej scenie nie mogl juz oderwac oczu od monitora szukajac przyczyny, ktora sprawila, ze dwie grupy najemnikow zginely ta sama, rownie idiotyczna smiercia. Z uwaga wpatrywal sie jak wygina sie niemal do konca przepalone wejscie do statku i wychodzi z niego...

Jisan-Tej jeszcze raz spojrzal na lezace obok ekranu kredyty po czym bez slowa usunal nagranie. Wszak zaplacono mu za przymkniecie oczu...

-----------------------------------

- A wiec jednak slusznie podejrzewalem, ze bedzie ci potrzebna dodatkowa eskorta, chyba nie masz nic przeciwko faktowi, ze moi przyjaciele zlozyli tobie i twemu podstepnemu przyjacielowi mala wizyte, za chwile ich zawolam, a wtedy...

- Jesli masz na mysli ta zalosna bande obszarpancow probujaca zdobyc jej siedzibe to obawiam sie, ze sa raczej nieodwracalnie martwi. - mezczyzna w jednech chwili staje plecami do sciany tak, by miec nas oboje przed oczami - prawde powiedziawszy biorac pod uwage stan ich cielesnych powlok - przywoluje z pamieci niedawny obraz cudownej ferii rozrywanych cial i ulatujacego z ran zycia - bedziecie miec problem z odroznieniem jakiej byli rasy.

Czekam cierpliwie az sens mych slow dotrze do jego opornego umyslu, wyczuwam wachanie... a potem strach. Jego reka zaczyna drzec gdy mierzy we mnie swa bronia...

- Powiedz mi tylko, jak nazywa sie ow okragly przedmiot przy twym pasie? Twoi kompani najdalej zdolali wypowiedziec "detonaaaarghhh"...

Spojrzenie instynktownie wedruje w dol... tylko tyle mi trzeba... Moc jest wystarczajaco potezna by z wielka sila rzucic jego kruchym cialem o przeciwlegla sciane. Mezczyzna odbija sie od niej i pada ogluszony na podloze... zdazyl tylko raz uzyc swej broni trafiajac w twardy mur.

- Pytalas sie o me miano - zwracam sie do Czystej - lecz czymze jest imie? Jestes Lylei, lecz ktos bedzie o Tobie pamietal za tysiac lat? Niegdys me miano bylo synonimem wiedzy i madrosci, teraz nie odnajdziesz go zapewne nawet w najskrupulatniejszych archiwach. Pozostawiono Ci wybor pomiedzy wiedza, a ignorancja, nie mi decydowac ktora sciezka podazysz, miej jednak swiadomosc, ze obie sa zrodlem potegi, jak i zatracenia i upadku. Miej tez swiadomosc, iz Darth Arvael przebudzil sie wsrod blasku dzisiejszych gwiazd...

pozostaja inne sprawy, lecz jej wybory zadecyduja o jej przyszlosci

- Co do bardziej doraznych spraw - wskazuje dlonia na ogluszonego mezczyzne - wiesz co nalezy uczynic.Bez dalszych slow siadam na podlozu i rozpoczynam medytacje...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Idę cały czas naprzód. Cicha i spokojna uliczka, prowadząca do siedziby Kantoru nie napawała optymizmem. Bardzo ostrożnie wypatrywałem wszelkich oznak zagrożenia, zakamuflowanych pułapek i patrolujących teren strażników. Zdziwiłem się bardzo, gdy nie napotkałem na żadne środki bezpieczeństwa. To niepodobne do Kantoru... - pomyślałem. W zaułku nieopodal zauważyłem zwłoki. Ktoś starannie zadbał o to, żeby nikt ich nie odnalazł. Fachowa robota. Pojedynczy strzał z blastera w głowę. Bliska odległość. Widocznie nie tylko ja wybrałem się tu z wizytą. Zachowując ciągłą czujność, zbliżałem się do budynku. Po drodze odkryłem jeszcze pozostałości po zniszczonym droidzie. Wejście frontowe to samobójstwo. Najłatwiej będzie dachem. W pobliżu była stara drabinka, po której mogłem dstać się na górę. Na dachu znowu nikogo, za to kilka klap prowadzących do środka. Jakie to szczęście, że zapoznałem się wcześniej z planami posiadłości. Wybrałem tę od szybu wentylacyjnego. Szczelnie zamknięta, ale to nic dla miecza świetlnego. Szyb był bardzo ciasny. Znosząc te niewygody zaczałem się podczołgiwać w stronę prywatnych kwater wyższych watażków Kantoru.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zdecydowałam się zawlec ciało naszego drogiego przyjaciela do magazynów przy lotnisku. Był ogłuszony, ale wciąż żył- nie miałam ani siły, ani ochoty go dobijać. „Zanim się ocknie i zdąży zawołać kolegów, powinnam obierać kurs na Alderaan”- myślałam. Miałam serdecznie dosyć ciężkiego powietrza i jednakowych, szarych budynków na Księżycu Przemytników, tęskniłam za falującym morzem na mojej ojczystej planecie. „A kiedy urządzę się na Alderaanie, zrobię sobie długą wycieczkę na Manaan”. Skończyłam rozmyślania i wróciłam do istoty, czy raczej… Avraela?

Właśnie. Został jeszcze groźny Sith z manią wielkości.

Po tym, co zrobił z pracownikami Kantoru zaczęłam się go naprawdę bać, ale starałam się tego nie okazywać. Poza tym, z jakiś niejasnych przyczyn albo zupełnie bez powodu, przy okazji dążenia do własnych celów, wciąż mi pomagał. Wolałabym, gdyby druga teoria okazała się prawdziwa. Jeśli chroni mnie zamierzenie, na pewno oczekuje dowodów wdzięczności. Tak czy inaczej, trzeba to wyjaśnić jak najszybciej.

Stanęłam naprzeciw lekko falujących szat i spojrzałam na maskę. Przez chwilę wydało mi się, że widzę słabe światło w miejscu, gdzie powinny być oczy… Potrząsnęłam głową.

- Nie sądzisz, że powinniśmy sobie to i owo wyjaśnić? Może ja zacznę. Nie zostaję tu ani chwili dłużej, natychmiast wracam na statek i lecę jak najdalej od tej cuchnącej dziury. Jestem niezmiernie wdzięczna za twoją nieocenioną pomoc, Ekscelencjo- dodałam z odrobiną ironii- i gdybym mogła jakkolwiek wynagrodzić niejednokrotne uratowanie mojej skóry, proszę zgłosić się do ambasady na Alderaanie. Obiecuję, że nie zostanie Pan odprawiony przez sekretarzy i osobiście powitam Pana na mojej planecie. Na razie mogę jedynie ofiarować pełen szacunku ukłon i pamięć. Czy wszystko jest jasne?

Dlaczego miałam przeczucie, że z moich planów znowu nic nie zostanie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Strażnik spojrzał znudzonym wzrokiem na korytarz, mijały długie minuty. Nic się nie działo, wartownik podjął monotonny, niekończący się marsz z jednego końca na drugi. Zatrzymał się. To był właśnie ten moment. Jedna ręka przytrzymała głowę ofiary odchylając ją do tyłu, gdy druga wykonała cięcie skalpelem. Błysnęło ostrze, krew zabarwiła posadzkę na czerwono. Człowiek był martwy, zginął nie wydawszy nawet jęku. Kciukiem odchyliliśmy podbródek, aby ciecz nie splamiła naszego ubrania. W końcu krwawienie ustało. Odciągnęliśmy ciało od miejsca, gdzie utworzyła się rozległa kałuża krwi. Zaczęliśmy oglądać strój. Zwykła, skórzana kurtka w kolorze czarnym, takież same spodnie i niebieska bluza. Czarne okulary. Zdjęliśmy je, oczy ofiary były wciąż otwarte. Miały błękitny kolor. Szkła pomogą, zasłonią twarz. Przynajmniej częściowo. Ubranie pozwoli na bezpieczne poruszanie się po budynku i okolicy. I broń... Bierzemy do ręki zwyczajny pistolet laserowy. Nic niezwykłego, ale można tym zabić. Sprawdzamy magazynek. Ciało zostawiamy. Nie ma już czasu, pora działać szybko. Przejście, którego pilnował białkowiec, stoi otworem, a nasz cel jest już blisko. Za tymi drzwiami. Ostatnie wrota się nie otwierają. Rozlega się komputerowy głos:

- Proszę położyć dłoń - w tym momencie ze ściany wysuwa się panel z miejscem na rękę. Urządzenie mające badać zgodności linii papilarnych...

***

Drzwi otwierają się.

- Dziękuję, życzę miłego dnia.

Odrzucamy bezużyteczną już koniczynę wartownika. Pomieszczenie, do którego wkroczyliśmy, to owalna komnata. Stoi w niej kilkanaście foteli ustawionych po obu stronach stołu. Jedno z nich, to najważniejsze, jest już zajęte. Drzwi za nami zamykają się. Widać czubek głowy osoby siedzącej na odwróconym do okna fotelu. Włosy zdążyły już posiwieć na skroniach, a sam czubek zaczął łysieć.

- Podejdź bliżej. - usłyszeliśmy głos należący do starca.

- Wiesz dlaczego tu jestem?

Fotel obraca się. Naszym oczom ukazuje się starzec w czerwonej bluzie i czarnych spodniach z włókien syntetycznych. Twarz zostaje porównana ze zdjęciami. Odnaleziono cechy wspólne. To ten sam człowiek. Gar Talin.

- Oczywiście - humanoid machnął lekceważąco ręką i wstał z fotela. - To trwa już zbyt długo. Przyszedłeś mnie zabić. Kontaktowałem się z nimi. Wiedziałem, że kiedyś mnie znajdziesz. Przygotowałem się na twoje przyjście. Jesteś błędem, a błędy się naprawia. Chcesz mnie zgładzić? Więc na co czekasz? - spojrzał na w oczy.

- Zabić? - spytaliśmy. - Jesteś mi potrzebny. Mam zadanie do wykonania, a ty mi w tym pomożesz.

- Wolałbym umrzeć!

- To nie jest kwestia chęci, ani wyboru. Został on podjęty bez względu na to czy tego chcesz, czy nie. Opuszczamy planetę. Obaj. I to jak najszybciej, ale przedtem muszę cię przygotować do drogi.

Gar zbladł, najwidoczniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

- Jesteś potworem - wyrzucił z siebie, twarz wykrzywioną miał w grymasie wściekłości.

- Jestem tym, czym mnie stworzyłeś. Niczym więcej. Ale sytuacja się zmieniła. Należy przygotować drogę. Zrozumiesz. Później.

Zaczęło brakować czasu. Jeszcze nie wszystko było gotowe. Czeka nas jeszcze dużo pracy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Winda dojechala na nizsze pietro. Drzwi otworzyly sie automatycznie i w tym momencie wnetrzewypelnilo sie ogniem z blasterow. Tak jak sie spodziewalem. Spit wlasnie tu zastawil zasadzke. Obserwowalem poziom magazynowy z niewielkiego tarasu. Twi'lek nie jest glupi. Nie zdradzil swej pozycji. Wnetrze windy ostrzelal automat pozbawiony nawet podstawowej sztucznej inteligencji. Magazyn jest ciemny, wszystkie swiatla sa pogaszone. W polmroku widac niewyrazne zarysy stert kontenerow, pudel, maszyn transportowych. Spit w tych warunkach widzi jak w dzien, jego rodzinna planeta jest oddalona od gwiazdy systemu i panuje na niej wieczny zmierzch. Jedi moglby wyrownac szanse zatapiajac sie w Mocy, ale to by bylo pojscie na latwizne. Wyciagarka bezglosnie sprowadzila mnie na poziom podlogi. Musze szybko sie przemieszczac. Poluje na doswiadczonego morderce, musi wiedziec, skad nadejde. Bezglosnie przemierzam kaniony utworzone z nielegalnych (a czasem i legalnych) towarow.

- Juz jestes trupem Czarnoskrzydly! - dobieglo z glosnikow. Prymitywna sztuczka. Chce, bym pobiegl do sali kontrolnej, ktora zapewne zaminowal, podczas gdy sam mowi przez jakis komunikator spiety z maszyneria. Szkoda ze nie uruchomilem namierzania sygnalu we wlasnym komunikatorze... Coz, ten blad mozna jeszcze naprawic. Gdzie jestes Spit? Gdzie schowales swoje zielone d***? Ruch po lewej. Charakterystyczny blysk zieleni. Okulary noktowizyjne. Musieli mnie dostrzec. Unik za jakies kartony, kilka czerwonych pociskow przecinajacych bezsilnie powietrze. Byc ciagle w ruchu... Zielony pocisk o wysokiej mocy przelecial tuz obok mojej glowy. A wiec Spit siedzi gdzies na gorze ze snajperka. Swoja droga chyba go przecenilem, skoro nie trafil. Przycupnalem w oslonietym miejscu. Plama ciemnosci wsrod ciemnosci. Pogon mnie minela, po chwili wrocila i zaczela krazyc po okolicy. A wiec komunikuja sie miedzy soba. Spogladam na wyswietlacz komunikatora. Mam cie s***. Dobywam noza i szybko pozbywam sie trzech przeszkod. Odtwarzam z pamieci uklad pomieszczenia i tarasow nad nim. W koncu raz jeszcze uzywam niesmiertelnej wyciagarki. Widze jego sylwetke. Wciaz mysli, ze jestem gdzies tam w dole. Podchodze powoli, bezglosnie. Dostrzegam... okluray noktowizyjne. O k***...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie wychodziłem z szybu wentylacyjnego kiedy nie tak daleko od miejsca, w którym się znajdowałem usłyszałem strzały z blasterów. Odruchowo padłem na ziemię jak długi i wyciągnąłem swój karabinek blasterowy w oczekiwaniu na atak. Upływały sekundy, a nikt nie nadchodził. Czyżbym miał omamy? - zastanowiłem się pukając lewą ręką w skroń. Postanowiłem sprawdzić co tam się dzieje. Sięgnąłem do sakwy po komunikator i ustawiłem odpowiednią częstotliwość.

- Elsperr? Jesteś tam? - na pytanie odpowiedziała jedynie głucha cisza - Miroth? Zgłoś się! - No i wciąż nic. Zdenerwowany powtórzyłem jeszcze raz i wreszcie ze słuchawki dobiegł mnie znajomy baryton Mirotha.

- Tak, szefie. Przepraszamy za opóźnienie, ale mamy tu niezły dym!

- Co? Przecież kazałem wam czekać na mój sygnał! - zareagowałem poirytowany - Myślałem, że jesteście mądrzejsi...

- Spokojnie. To nie my. Ktoś strzelał wewnątrz budynku. To chyba postawiło na nogi całą ochronę. Właśnie się mobilizują i pobierają broń z arsenału. Widzimy wszystko przez okna.

- Hmm. Skoro to nie wy, ani nie ja to musi tu być ktoś jeszcze... Zastanawiam się... - nie miałem pojęcia kto to jest, ale było mi to bardzo nie na rękę. Teraz kiedy byłem już tak blisko...

- Co mamy robić, szefie? - z zadumy wyrwał mnie Miroth.

- Czy Elsperr podłożył już wszystkie ładunki, tak jak było w planach?

- Prawie. Nie udało się tylko podminować głównej sali i wewnętrznych pomieszczeń.

To mi wystarczało. W tych okolicznościach musiałem zmienić metody, a obecność ochrony byłaby dokuczliwa.

- Wysadźcie wschodnie skrzydło. Potem przygotuj swój ciężki karabin i zabij każdego, który będzie się starał wejść lub wyjść z budynku. Zrozumiałeś? - wydałem polecenie.

- Tak jest!

- Jeśli zobaczycie coś nietypowego to natychmiast mi o tym zameldujcie. Bez odbioru. - powiedziałem i wyłączyłem komunikator.

Po chwili usłyszałem kolejne strzały. Najwyraźniej ktoś urządził sobie małego grilla. Poczekałem jeszcze chwile aż okolicą wstrząsnęła silna eksplozja. Wschodnie skrzydło przestało istnieć. Kolej na plan B. - pomyślałem biegnąc na niższy poziom z karabinkiem gotowym do strzału.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...