Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Black Shadow

Kompania Cieni

Polecane posty

Akkarin

Przechadzałem się po murach, zastanawiając się nad moją karierą w Kompanii. Jeśli będą mieli zamiar trzymać mnie tutaj jak eksponat, to grubo się mylą. Najlepszy złodziej w jednostce nie może gnuśnieć, szczególnie po kilkuset latach bezczynności.

Wtem rozległ się alarm i po kilku chwilach zrozumiałem powagę sytuacji. Trzy relikty przeszłości (cholera, takie jak ja!) pędziły na spotkanie z całą potęgą Kompanii i było dla mnie oczywiste, że taki atak jest samobójstwem. Smoki z pewnością da się zabić, choć nie jest to łatwe. Lecz sytuacji, gdy niemal cała Kompania wyszła na mury...

- Ciekawe- mruknąłem, poczuwszy nagłe olśnienie. Wszyscy ruszyli, by pomóc w obronie przed smokami, osłabiając przy tym straż wewnątrz fortecy. Dywersja? Tak, bardzo ciekawa taktyka, którą sam parę razy wykorzystałem. Wykorzystać zagrożenie, bardzo widoczne, by osłabić straże z innej strony. Ktoś w tej chwili może równie dobrze rabować najważniejsze sekrety Kompanii.

Cóż, nawet jeśli się mylę, to i tak nie pomógłbym wiele w czasie bitwy.

Zawracam i ruszam do twierdzy, aby się rozejrzeć.

____

Zgaduję, że przy tej ilości graczy będzie wygodniej MG, jeśli będziemy wpisywać imiona postaci na początku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rodryg

Piękna ta rzeka... Taka cicha, spokojna. Płynie, niczym i nikim się nie przejmuje, tylko cały czas robi to, co ma robić - płynąć. Ale jednak jest w niej coś przerażającego. Jak w każdej wodzie w nocy, w ciemności. Za dnia jest przezroczysta, klarowna. Łatwo można jej zaufać, da się ją przejrzeć, sprawdzić, czy skrywa w sobie niebezpieczeństwo. A po zmroku? Ciemna jak otchłań, jakby jej tam nie było. Wręcz jakby nie było w ogóle nic. Nic.

Trochę przypomina mi moje obecne życie. Ciche, spokojne, powolne. A co ma do tego ta otchłań i ciemność? Może mam jakieś odczucia związane z nazwą Kompanii Nie wiem. Ale ja w przeciwieństwie do tej małej i cichej rzeczki nie marzę o czymś takim. Jej takie życie bez żadnych ambicji nie przeszkadza, a mi za to tak. Przyjechałem tu, aby poznać tajemnice Imperium, aby odkryć nieznane. A co dostaję? Taką właśnie rzeczkę! Ale może coś ją zakłóci, coś się wydarzy. I ta stagnacja wreszcie się zakończy. Podnoszę się z pozycji leżącej, podnoszę z ziemi mój kołczan, razem z umieszczonym tam łukiem i kieruję się bliżej wody, tam gdzie roi się od małych, gładkich, okrągłych kamyczków. Ale mi te kości zdrętwiały... Wykonuję kilka wymachów rękoma i słyszę cykliczne skrzypnięcia nierozruszanych stawów. Księżyc już wysoko, a o północy mam przejąć wartę. Chyba będę musiał sobie wcześniej pobiegać, aby się rozruszać. W przeciwnym wypadku znajdą mnie jutro rano sparaliżowanego. Wkładam rękę do lodowatej wody i poszukuję jak najbardziej płaskiego kamyczka. Po chwili znajduję wręcz idealny i rzucam w stronę rzeki, usiłując wykonać "kaczkę". No nie! Nigdy mi to chyba nie wyjdzie. Dlaczego miast pięknego, harmonicznego odbicia od tafli, potrafię wywołać jedynie głośny plusk? Plusk - zakłócenie spokoju. Może w moim życiu też by się coś takiego przydało...

Macham kilka razy mokrą dłonią, pozwalając małym kropelkom wody się od niej odczepić. W tym czasie drugą ręką przerzucam przez ramię kołczan i umiejscawiam go na plecach. Sprawdzam jeszcze, czy wszystko mam. Miecz jest w pochwie, nóż przy pasie, łuk w kołczanie. Dobrze, ruszamy do fortecy.

**********

Przekraczam bramę fortecy i słyszę dziwny, tajemniczy, a jednak jakiś lekko znajomy dźwięk. RÓG!!! Następnie cała okolica wypełnia się krzykami, wrzaskami, odgłosami dzwonów i sygnałami gongów. Alarm! Natychmiastowo ruszam w kierunku najbliższego możliwego wejścia na mury, wyjmując w biegu łuk. Gdy dobiegam do flank, przygotowuję sobie strzały i staram zorientować się w sytuacji. Dlaczego oni tak wrzeszczą? Czy nie mogą choć na chwilę się uspokoić? I dać się tym samym nam skupić? Przyglądam się krajobrazowi za murem i w oddali dostrzegam jakieś czerwone, ogniste błyski. Bogowie! Czy to smok?! Moje podejrzenia podziela, jak widać, stojący obok mnie strażnik miejski, który odrzuca miecz, pada na kolana i rozpoczyna swoją nieudolną modlitwę. Wtem całą fortecę wypełnia twardy, niski, donośny głos:

- SMOK!!!

Miasto bezzwłocznie przygotowuje się do obrony. Na mury zostają wciągnięte miecze, łuki i strzały. Łuk mam swój, ale strzały mogą się później przydać. Nie mam pojęcia, jak bardzo wytrzymałe są te gady. W co celować? Krążyły legendy o nieprzebijalności ich łuskowatej skóry. Ale co gdyby udało mi się zabić smoka? Chwała, splendor i uznanie.

- Do dzieła! - krzyczę, dziwiąc się swojemu piskliwemu głosowi, którego nie słyszałem od kilku godzin.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eärendil

Kolejny ciężki dzień za mną. W Kompanii jestem stosunkowo krótko, przynajmniej jak na elfa, lecz czasami miewam wrażenie iż magowie nie są tutaj potrzebni. Czasy gdy magowie byli jednym z najcenniejszych "zasobów" wojennych minęły, bo Kompania nie ma wielu okazji do działań. Może dożyję czasów kiedy to się zmieni...

Nie warto jednak tym sobie teraz zawracać głowy, zrobię to jutro, gdy znów będę narzekał, że nie ma nic do roboty. Zbieram swoje rzeczy z mojej pracowni i szybkim krokiem zmierzam do karczmy, gdzie powinni już czekać na mnie moi przyjaciele. Ciekawe cóż im się dziś przytrafiło.

Już miałem wychodzić z fortecy, gdy usłyszałem dźwięk jakiegoś rogu. Cholera, to chyba róg wojenny. Ciekawe kto zdecydował się zaatakować Kompanię - pomyślałem i biegiem ruszyłem na zewnątrz. Strażnicy wyglądają na przerażonych tak jakby zobaczyli duchy. Po chwili wiem co spowodowało u nich taki strach, w naszą stronę leciał smok... nie, nie jeden, a kilka smoków.

- Skąd one się tu wzięły? Przecież od tylu lat ich nie widziano w tych stronach - powiedziałem cicho pod nosem.

Jaka szkoda, że nie pamiętam co mówili na ich temat mędrcy, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Dziś ta wiedza mogłaby się przydać. Skądinąd wydaje mi się, że dobrym pomysłem może być ogień. Może się to wydawać dziwne, przecież smoki same zieją ogniem, ale znam przypadki stworzeń, które choć korzystają z pewnych żywiołów, to nie są na nie odporne.

Biegnę na mur w poszukiwaniu lepszej pozycji do ataku, po drodze widzę grupę strażników, którzy z przerażenia chcą uciekać. Podbiegam do nich i mówię:

- Skoro się aż tak boicie śmierci i nie chcecie walczyć w obronie tych wszystkich ludzi, to uciekajcie. Jeśli zaś nie chcecie wyjść na całkowitych tchórzy, to biegnijcie w kierunku południowej bramy i pomóżcie ludziom w ewakuacji.

Mam nadzieję, że to poskutkuje i nie spróbują uciekać. Przestaję jednak zwracać na nich uwagę i znów biegnę na mur. Bez namysłu rzucam w kierunku smoków kilka kul ognia, które powinny chociaż na chwilę spowolnić smoki, co powinno dać mi możliwość przygotowania czegoś efektywniejszego. Myślę, że powinno mi się udać zamrozić smocze skrzydła. Gady spadną wtedy na ziemię co da nam ogromną przewagę. Ruchem rąk przygotowuję odpowiednie zaklęcie i szybko wymawiam odpowiednią formułę. Mam nadzieję, że zadziała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Travok Dverg

- Dajcie mi spaaaać, co się dzieeejeee? - staczam się z brudnego stołu na drewniane deski podłogi. Dookoła słychać ryk, dźwięki rogów, gongi, wrzeszczących ludzi... moja głowa... Co oni tacy podnieceni, smoki atakują czy ki diabeł? - Pić, coś do picia. No ty, stary grubasie dawaj mi piwo. - spoglądam wrogo na karczmarza kryjącego się za ladą. Tchórz. Chwytam pierwszy lepszy kufel stojący na ladzie i wpycham sobie jego zawartość jednym haustem. - Oj, od razu lepiej. Zaraz, gdzie mój topór... a tu leży ten skurczybyk. - Chwytam stary kawał żelastwa i kolejny kufel. - Jeszcze osiem i będę... o złoto, co się dzieje, aah! - wypadając przez okno zdążył jedynie pomyśleć o ilości alkoholu który zostawia wewnątrz. Na szczęście spadam prosto na ładny, piękny wóz wypełniony sianem. - Auć! - tutaj dorzucam kilkanaście słów które nie nadają się na salony - Jednak siano nie jest tak miękkie jak opowiadali. - mruczę pod nosem otrzepując się z rzeczonej paszy i szczątków powozu. - Kiedyś robili je mocniejsze. No, nieważne. - ruszam drogą wprost do fortecy nie zważając na ogólną panikę mieszkańców dookoła. - Ciekawe co tym razem. Kicia podrapała jednego ze strażników czy może zaatakowały nas krwiożercze karpie? No, zaraz się przekonam. - bekając kontynuuje swój marsz w kierunku zamku. W tym momencie nad głową przelatuje mi z rykiem wkurzony gad, przy okazji spopielając tawernę z której przed chwilą wysz... wyczołgałem się. - No ej! To było wredne! Wracaj tu przerośnięta salamandro, ja ci zaraz włożę ten topór tam gdzie słońce nie dochodzi! - zdenerwowany nagłym uszczupleniem miejskich zapasów trunków staję i zaczynam machać toporem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kresvon

Dzień w Fortecy spędzałem na treningu. Zawsze uważałem, że nawet najsłynniejszy wojownik bez treningu szybko staje się bezużytecznym mięsem dla wrogów. Nawet jako członek Kompanii Cienii nie czułem się kimś wyjątkowym, a każdy wolny czas starałem się spędzać na doskonaleniu umiejętności wojennych. Wreszcie postanowiłem odpocząć, robiąc przerwę po ponad dwugodzinnym treningu.

Nie zdążyłem jednak długo usiedzieć. Przestrzeń przeszył dźwięk rogu wojennego. Szykowało się zajęcie. Natychmiast wstałem, wziąłem mój miecz i zbiegłem na zewnątrz. Okazało się, że to nie byle jakie zajęcie: Smok, i to nie jeden. Nie miałem pojęcia, skąd się wzięły w tej okolicy, ale nie był to czas na takie rozważania, trzeba było bronić fortecy i wszystkich mieszkańców Arvenii. Żołnierze już szykowali się do obrony, więc i mi nie pozostawało nic innego, jak wyjąć miecz i w szermierczej pozie czekać, aż gadziny zbliżą się na odległość ostrza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Valgrind

- W końcu coś się dzieje, zaczynało mi się tutaj nudzić- smoki szybko zmierzały w naszym kierunku nie dając dużo czasu na reakcję strażnikom i mieszkańcom, nic dziwnego więc, że w całym zamku zapanował taki popłoch. Zastanawiało mnie tylko co smoki, istoty które są tak rzadko widziane robią akurat tutaj i to w takiej ilości. Możliwe, że ktoś je kontrolował, bądź też same zaczęły się między sobą komunikować i współpracować. Jeżeli jednak ktoś je kontroluje, to istnieje duża możliwość dywersji. W takim wypadku lepiej udam się do zamku, tutaj i tak nic bym nie zdziałał dopóki bydlęta by nie wylądowały, a wątpię by to szybko uczyniły z własnej woli. Pozostaje pytanie kto odważyłby się forsować mury słynnej Góry Cieni.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rognan

Od kiedy dołączyłem do Kompanii Cieni, to jest ledwie kilka miesięcy temu, nie miałem za wiele na swojej głowie. Cały swój czas poświęcałem na studia nekromancji oraz praktykę sztuki lekarskiej, która okazywała się nieraz wielce przydatna, zwłaszcza w takim miejscu. Od mojego przybycia panuje tu względny spokój, nikt nie ma ochoty szerzyć burt i ryzykować nieprzychylności Kompanii w takim miejscu. Nie miałem nic przeciwko temu, rzecz jasna, pozwalało mi to się doskonalić bez konieczności stałego meldowania się w bazie. Życie wiodło się spokojnie...

Wiodło, ale wszystko, jak widać, ma swój kres. Była już późna noc kiedy usłyszałem dzwony. Opuszczałem akurat dom szlachcianki, której asystowałem przy porocie przez cały ten czas. Zadanie akuszerki, jedni mogliby powiedzieć, ale ta sprawa była o tyle skomplikowana, że bez mojego udziału pewnie skończyłoby się to śmiercią: dziecka albo kobiety, jeśli nie obu. Mimo zmęczenia jednak nie zwlekałem z pójściem do fortecy, gdzie widokiem uraczyły mnie- jeden, dwa, trzy smoki?! No... Tego się nie spodziewałem, w jednej chwili zmieniłem trasę zmierzając do przygotowanych uwcześnie na wypadek podobnych sytuacji krypt. Jak widać, zmarli będą dziś mieli pełne ręce roboty.

___

Zakładam, że Kompania Cieni, skoro godzi się na rekrutacja osób takich jak nekromanci, ma przygotowane miejsca w których, jakby była konieczność, owi nekromanci mogą poczynić swoje czary. Określ to jako zapasowe, uśpione oddziały czekające na rozkazy. Mam nadzieję, że to nie wzbudzi wielkiej paniki, a jeśli tak, to możesz powstrzymać moją postać. :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Smoki nadciągały nieubłaganie a załoga twierdzy oraz mieszkańcy okalającego Górę Cieni miasta szykowali się w niemalże popłochu na nadciągające zagrożenie. Tu stawiano machiny obronne, tutaj kończono inkantację potężnych zaklęć, tam tłumy cywilów uciekały we wszystkie strony...

Z bliska ci władcy przestworzy nie wyglądali wcale lepiej i szybko okazało się, że potrafią o wiele więcej niż tylko zionąć ogniem... i nie tylko. Od największego z nich, czarnego smoka, który liczył sobie co najmniej pięćdziesiąt metrów wysokości, biła niepokojąca, magiczna aura jaka zapewne miała wpływać na morale obrońców twierdzy. Z jego paszczy unosiła się biała, rzadka para a przez całe ciało przebiegały dziwne, śnieżno-lodowe linie układające się w szalenie skomplikowane wzory. Tuż przed tym jak czarna bestia wystrzeliła strumieniem zamrażającego powietrza w naprędce naszykowaną barierę linie niemalże się błyszczały. Na szczęście atak nie zdołał się przebić, z wielkim trudem i przy paru ledwie trzymających się na nogach magach ochronna bańka okalająca niemalże całą Górę Cieni miała kilka niewielkich pęknięć zamiast ogromnej wyrwy. Kontratak ze strony członków Kompanii nastąpił niemalże natychmiast i salwa płonących kul, magicznych strzał oraz niszczycielskich zaklęć pomknęła w stronę smoka i... jedno machnięcie skrzydeł w tej odległości wywołało porywisty podmuch jaki powalił na ziemię mniej przygotowanych. Jednocześnie w tej samej chwili w okolicy rozległ się ogłuszający grzmot, jakby tysiące błyskawic jednocześnie grało swą pieśń. Tak właśnie brzmiały zaklęcia rozpadające się na niewidzialnej tarczy przeciwnika, który nietknięty zaczął teraz krążyć dookoła szukając okazji do następnego ataku. Zachowywał przy tym bezpieczny dystans.

W międzyczasie pozostałe gadziny, każda o połowę mniejsza od czarnego monstrum, zabrały się za główną bramę stojąca niemalże przy samym kamiennym moście. Dla pokazu czerwony i srebrny smok spaliły na popiół kilka pojedynczych gospodarstw znajdujących się poza murami metropolii nim przypuściły szturm na barierę. Normalne płomienie nie byłyby problemem dla magów Cieni, natomiast to czym uderzyły okazało się wystarczająco mocnym taranem. Bestie ryknęły szeroko otwierając swoje paszcze. Poczucie strachu zaatakowało ze zdwojoną mocą tych, którzy widzieli jak w gębach tych gadzin formuje się kula niemalże czystej energii. Przez moment zdawało się, że ktoś krzyknął "Opuścić mury!", ale nawet jeśli żołnierze nie mieli czasu na wykonanie zadania. Nie można było dostrzec gołym okiem ich ataku, jak w prostej linii nagromadzona energia przełamała barierę a zaraz potem samą bramę. Masywne, liczące kilkadziesiąt ton wrota jakie nie padły nigdy pod naporem taranów oponenta teraz wyleciały w powietrze lądując pół setki metra dalej i miażdżąc dziesiątki domów. Chwilę po tym oba smoki wzbiły się wysoko w górę znikając ponad chmurami. Możliwe, że szykowały się do następnego ataku.

Co bardziej spostrzegawczy na murze (*1) zauważyli jednak coś innego - pochodnie na moście zgasły i zdawało się, że przewala się teraz przez niego armia cieni. Jednolita formacja jednakowo ubrana w czarne szaty i pancerze maszerowała w ciszy w stronę uczynionej wyrwy. Znajdując się niemalże pod murami porzucili tempo marszowe i rzucili się - choć też bez wojowniczych ryków albo gongów - do szturmu. Z bliska można było wreszcie zauważyć białe maski (*2) zasłaniające ich twarze... Przez mrok nie dało się ich policzyć, ale niezależnie w jakiej sile przybyli szykowała się krwawa batalia.

* * *

W tej podziemnej części fortecy Rognan nie był w stanie znaleźć kawałka ściany nie ozdobionego magicznymi wzorami, które chroniły dojścia do krypt. Elementem niezmiennym był także Yorick, piastujący urząd Wielkiego Grabarza i Strażnika Krypty w Kompanii, jaki trzymał posterunek przy głównych wrotach prowadzących niżej... do krainy zmarłych. Powiadają, że był tutaj jeszcze przed Exodusem i to właśnie ludzie zdołali go poskromić i usadzić na stanowisku strażnika dusz. Kompania była miejscem dla czasami niesamowitych jednostek, parę z nich próbowało być równie aktywnych po śmierci jak i za życia. Aby nie doszło do ucieczki potrzebowano właśnie Yoricka.

- Czeka. - jego koścista ręka, częściowo ukryta pod antycznymi szatami, lekko się uniosła na widok nekromanty. - Czego potrzebuje? Gdzie pozwolenie?

Ziemia dookoła nich lekko się zatrzęsła. Wydawać by się mogło, że to nie pora na zadawanie zbędnych pytań, ale w taki sposób działał lisz. Postępował wedle ściśle ustalonych i wpojonych w jego umysł procedur. Jeżeli nie posiadało się pieczęci nasyconej odpowiednim typem magii od jednego z Mistrzów Kompanii Yorick nie przepuszczał nikogo dalej niezależnie od okoliczności. Poza tym tylko on potrafił wyłączyć zaklęcia ochronne w krypcie jakie powstrzymywałby zapędy każdego nekromanty do wykorzystania zmarłych. Od tego całego zamieszania Rognan musiał o tym zapomnieć.

* * *

Akkarin i Valgrind, choć z różnych pozycji, byli świadkami tej samej sceny. Kiedy za ich plecami trwała batalia ze smokami zobaczyli jak ktoś inny zdołał zinfiltrować twierdzę. Jeden martwy strażnik, drugi, trzeci... ciała biedaków układały się w szlak jaki ostatecznie zaprowadził ich przed wejście do biblioteki Kompanii. Ktokolwiek za to odpowiadał musiał szukać informacji. Pytanie tylko jakiej? Nim jednak zdołali wejść do środka między nimi a wejściem znikąd zmaterializowała się grupka sześciu... humanoidów. Przez dziwne, białe maski przypominające kruka i panujący mrok oraz ich czarny ubiór nie dało się powiedzieć do jakiej rasy należą. W paru rękach błysnęły sztylety, w innych szykowały się już kolejne zaklęcia do użycia.

---

1 - aby była jasność, tak, mówię tu o graczach jacy zdecydowali się udać na mur wink_prosty.gif

2 - wpiszcie sobie "dark souls 2" w google i jednym z obrazków powinna być właśnie taka maska ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akkarin

Spoglądam na pobratymca. Ogromny, potężnie zbudowany mężczyzna z pewnością jest zaprawionym wojownikiem. Dobrze, sytuacja byłaby kłopotliwa, gdyby nie jego obecność. Niby drzwi do biblioteki są rozwalone i można wejść, prześlizgując się między wrogami, jednak... Wyjmując różdżkę z kieszeni, kiwam towarzyszowi głową.

- Akkarin Hern, do usług. Jeśli byłbyś tak miły i załatwił tych ze sztyletami w miarę szybko...

Podnoszę różdżkę, celując we wrogich magów. Walka nigdy nie była moją specjalnością, jednak jako potomek arcymaga, prawdziwy magiczny talent i wyjątkowa persona nawet za czasów świetności Ludzkości, znałem parę sztuczek, szczególnie tych związanych z magicznymi tarczami.

Otoczę wrogów sferycznymi, magicznymi powłokami, odbijającymi zaklęcia, nie wkładając jednak w to zbyt wiele sił. Muszę wpierw wysondować ich zdolności. Jeśli będą głupi i słabi, załatwią się swoją własną bronią, jeśli nie, to mam parę pomysłów na dalsze rozegranie tej sytuacji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie było dobrze. Gadziny okazały się być silniejszymi niż normalne przerośnięte jaszuczurki, a szkody, jakie wyrządziły w ciągu ostanich minut, były spore. Na domiar złego, niczym procesja szły dziwne cienie, i zdecydowanie nie miały one dobrych intencji. Nie ulegało wątpliwości, że jako Kompania Cieni musimy sie poświęcić i zaryzykować, by przezwyciężyć napastników.

-Słuchajcie - powiedziałem do zebranych na murze - musimy się rozdzielić. Ja idę dorwać tych w maskach. Nie wiem, co to za typy, ale nie są to na pewno nasi przyjaciele. Trzeba też odeprzeć atak tych gadzin. Każdy może za chwilę zginąć, ale musimy bronić tej twierdzy. Idzie ktoś ze mną? Nie wiadomo, ilu tych zakapturzonych szturmowców tam jest, a może ich być zbyt sporo, bym sam sobie z nimi dał radę - zapytałem.

Jeśli tak, to czekam na ochotnika i omawiam z nim sprawę ataku istot w maskach. Jeśli natomiast nie, sam idę w ich kierunku, by powstrzymać ich krwawy marsz. Nie sądzę, by sztylety im cokolwiek pomogły, jeśli będę trzymał ich na odległość końca mojego ostrza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eärendil

Zaklęcia moje jak i innych magów nie potrafią się przebić przez tą barierę. Niesamowite... Nigdy się z czymś takim jeszcze nie spotkałem.

Huh? Ktoś atakuje nas od strony mostu. Ich ubiór wskazuje, że muszą należeć do jakiegoś kultu. Nie jest to jednak żaden z tych, które znam. Smoki odleciały. Widocznie miały one tylko odwrócić naszą uwagę od ataku z ziemi. Ale jak zdołali oni przeciągnąć smoki na swoją stronę? Muszą znać się na potężnej magii... Gdzieś w pobliżu usłyszałem jak ktoś mówi:

- Słuchajcie, musimy się rozdzielić. Ja idę dorwać tych w maskach. Nie wiem, co to za typy, ale nie są to na pewno nasi przyjaciele. Trzeba też odeprzeć atak tych gadzin. Każdy może za chwilę zginąć, ale musimy bronić tej twierdzy. Idzie ktoś ze mną? Nie wiadomo, ilu tych zakapturzonych szturmowców tam jest, a może ich być zbyt sporo, bym sam sobie z nimi dał radę.

Jeśli są tam też magowie, może on sobie sam nie poradzić. Muszę mu pomóc:

- Ja pójdę z tobą. Myślę, że przyda ci się pomoc maga. Ruszajmy, jest ich sporo, a nie możemy dopuścić do zdobycia przez nich twierdzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rodryg

Te smoki są jednak naprawdę potężne. Obym dał radę. Obyśmy dali radę. Wycieram dłonią mokre od potu czoło i nakładam strzałę na cięciwę. Gadów, co prawda, tu teraz nie ma, ale co to jest? Cieniste wojska? Armia ciemności? Po co im te maski? Całe moje ciało przebiega dreszcz. Co tu się dzieje? Obym nie został sparaliżowany. Najgorsze, co się może stać, to sytuacja, w której zostanę pokonany jakąś demoniczną magią...

Stojący nieopodal mnie o niepozornej budowie wojownik zaczyna przemawiać kompletnie nie pasującym do siebie głosem. Planuje się rozdzielić i zaatakować tajemniczych, zamaskowanych żołnierzy. Natychmiastowo dołącza do niego jakiś elfi mag. Zamierzają to zrobić samotnie? Nie mają szans. Spoglądam na twarze innych, większość wygląda na przerażonych - pewnie jak ja.

- No... Pomogę wam! - mruczę pod nosem, ale wszyscy mnie chyba słyszą - panuje grobowa cisza, każdy milczy - Nie zdam się jednakże na dużo tam, na dole - pokazuje mój łuk - Postaram się was osłaniać - Kiedy zejdziecie na dół, ja ustawię się dogodnie na murze i pozasypuje wroga strzałami - Oby to na nich działało...

Dobrze. Nie pozostaje mi nic innego jak przygotowanie się do boju. Uzupełniam mój kołczan amunicją i ustawiam się na krawędzi, w dogodnej pozycji strzeleckiej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Travok Dverg

- No wracaj tu ty przebrzydła krowo ze skrzydłami! Co? Boisz się?! Wracaj tu, walcz jak mężczyzna! - zataczając się grożę odlatującemu smokowi, przy okazji dodając sporo innych przymiotników. Stojąc na środku ulicy zdążyłem zauważyć dwa inne smoki które zebrały się razem z pierwszym za bramą.

Nie widzę, co tam się dzieje, co te gekony kombinują? Co tak się świeć...

Odsuwając się chybotliwym krokiem patrzę jak resztki tego co było bramą lądują wokoło mnie. Niesamowitym zrządzeniem losu nadal żyję, ale to chyba akurat najmniejsze zmartwienie. Kolejne tawerny, domy, oberże czy nawet ukryte w tylnych alejkach browary zamieniają się w gruz. Moje kochane piwo, czemu te potwory ci to zrobiły?

Kręcąca się w oku łza szybko ustępuje gniewowi.

- TEGO JUŻ ZA WIELE! CHODŹCIE TUTAJ PRZEBRZYDŁE POCZWARY! - z rykiem ruszam w kierunku bramy. Niestety wygląda na to że te tchórzliwe jaszczurki uciekają w chmury... ach, gdybym miał urządzenie pozwalające mi latać... chyba wiem czym będę zajmował się przez najbliższe kilka lat. Ostrze topora opada na bruk, zupełnie nie zwracam uwagi na panikę wokoło oddając się myśleniu. Nagle przerywa mi cisza.

Ludzie przestali się drzeć, wszystko ucichło. Szybko zauważyłem powód nagłego milczenia. Przez rozbitą w kawałki bramę przelewała się fala zamaskowanych wojowników. Nekromanci czy ki diabeł? Cisza ustała, wróciła zwykła panika, jakiś dryblas na murze wydaje rozkazy czy coś podobnego.

No nieważne, wygląda ze te białe maski trzymają sztamę ze smokami i raczej nie są zbyt pokojowo nastawieni do trunków. To mi wystarczy.

Z krzykiem ruszam do ataku. Cóż, przynajmniej próbuję. Dzieli mnie od nich jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów a nie powiedziałbym że mam specjalnie długie nogi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Valgrind

Wraz z pojawieniem się przeciwników moja natura zaczęła o sobie dawać znać. Uniosłem swój miecz, zawieszony do tej pory na plecach, przygotowując się do natarcia na wroga. Mój mały towarzysz postanowił zająć się magami, co powinno ułatwić pojedynek. Magowie zawsze mnie denerwowali swoją nieprzewidywalnością. Mało osób jest w stanie równać się z krwawą furią berserkerów podczas walki wręcz. Przez cały ten czas zastanawiały mnie odgłosy dochodzące z poza fortecy. Czy to możliwe, by wróg zdołał już się przedostać przez barierę? Musimy szybko zakończyć tę walkę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Widać, cała ta wyprawa na nic mi się nie zdała" - skonstatowałem w myślach z goryczą. Nie byłem nawet tyle zły na grabarza, co na siebie o zapominanie takich rzeczy. Co prawda byłem tu dość świeży, dopiero po paru miesiącach od dołączenia, ale pamiętałem, że mistrzowie Bractwa wspominali o czymś takim w momencie mojego przybycia.

Cóż, stanie tu i kontemplowanie nic mi nie da. Było to oczywiste, że zasoby krypty są w tej chwili poza moim zasięgiem, więc nie marnując czasu odpowiadaniem strażnikowi, szybko skierowałem się z powrotem do Cytadeli. Wszystko wskazywało, że walka trwa w najlepsze, a jeśli nie mogę zapewnić wsparcia walczącym żołnierzom to przynajmniej dopilnuję by jak najwięcej z nich przeżyło tę walkę. A jeśli będzie dobra okazja by ożywić sługi z szczątek wroga... cóż, nie byłem wielkim miłośnikiem przepuszczania okazji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeden z zamaskowanych napastników albo zignorował albo nie zdążył zareagować na tarcze Akkarina. Stary, ludzki mag nie miał pojęcia co zamierzał odpalić w niego przeciwnik. Zobaczył za to, że siła zaklęcia eksplodowała zamaskowanemu w twarz i urwała mu górną połowę ciała... tylko, że nie było żadnego ciała. Czarny ubiór, maska... to wszystko zwyczajnie spadło na ziemię tak jakby wypełniało je powietrze. Jednocześnie tarcza Akkarina roztrzaskała się na kawałki.

Nagle maski przeciwników pokryły się dziwnymi, święcącymi metaliczną żółcią runami, które potem rozeszły się po ich szatach i pancerzach. Nie wyglądało na to, żeby planowali zaprezentowanie kolejnych zaklęć, byli za to gotowi do walki wręcz. Nadchodził Valgrind, z czystą furią płynącą w jego żyłach i gotów do robienia tego co wychodzi mu najlepiej. Z pozostałej piątki dwóch, ze sztyletami w rękach, stanęło naprzeciw niego. Pozostała trójka trzymała się z tyłu uważanie obserwując barbarzyńcę jak i Akkarina. Nie było wątpliwości, że pilnują aby nikt nie przebił się do Biblioteki. Tym bardziej należało się ich szybciej pozbyć. Valgrind z całą dostępną mocą wypuścił śmiercionośne uderzenie na pierwszego z zamaskowanych. Jego miecz zatrzymał się na uniesionych w górę sztyletach a runy na ich pancerzach przeszły w czerwony kolor. Jakąś dziwną magią byli w stanie stać na takim samym poziomie siły jak Valgrind. Ich wyszkolenie w walce nie pozostawało wiele do życzenia. Byli szybcy, zwinni, zostawali niewiele miejsca do kontrataku. Dopiero po paru dłuższych chwilach jeden z oponentów nie zdążył uniknąć kolejnego cięcia i... maska oraz czarny ubiór upadły na ziemię. Ani śladu po ciele.

* * *

Przebijając się z powrotem na zewnątrz Rognan słyszał strzępki rozmów biegających we wszystkie strony członków Kompanii Cieni albo tymczasowych pomocników...

- Mistrz Rakkas! Czy ktoś widział...

- Diabli wiedzą gdzie się wszyscy podziali!

- Czy ktoś sprawdzał ich komnaty?

- Nikt nie ma tam prawa wstępu!

- Spokojnie! Jestem pewien, że właśnie w tej chwili szykują plan jaki zmiecie tą marną inwazję...

Mury ponownie się zatrzęsły. Rozmówcy ucichli wracając do swoich obowiązków.

Rognan wyskoczył w prawdopodobnie najlepszym miejscu skąd mógł obserwować co działo się wewnątrz jak i poza murami Szarej Iglicy. W tym momencie widział jak przy zniszczonej bramie, zamiast niej ziała teraz dziura murze, przelała się fala dziwnych, humanoidalnych postaci w maskach i krwawa bitwa rozgorzała na dobre. Jednocześnie zobaczył w oddali jak mniejsze smoki przelatują siejąc zniszczenie w bliższej i dalszej okolicy. Czarnego bydlaka ciągle nie było widać.

* * *

Może nawet nie miała być to przemowa mająca zebrać członków Kompanii i otrząsnąć ich z szoku, ale słowa Kresvona tak właśnie zadziałały. Część ludzi na murze (*1) zbiegła na poziom gruntu szybko formując szyki i rzucając się w kontrnatarciu na nacierających zamaskowanych napastników. Zaklęcia i strzały przecinały powietrze, szczęk stali rozbrzmiewał zwielokrotnionym echem na polu walki. Teraz i liczebność atakujących zaczęła się zmniejszać. Co było dziwne gdy ginęli ich ciało - o ile cokolwiek znajdowało się pod maską i czarnym ubiorem - znikało... albo... coś się z nim działo. Nikt teraz nie miał czasu aby wymyślać co. Jeszcze w okolicy nadal krążyły smoki szykujące się do następnego ataku.

Czasami jednak w wojennym chaosie da się znaleźć odrobinę porządku. W pewnym momencie dookoła Kresvona, Eärendil oraz Travoka zrobiło się trochę więcej miejsca a nacierające mięso armatnie się cofnęło. Po chwili jednak pojawili się nowi przeciwnicy, tak jakby dążyli do pojedynku oficerów bądź dowódców w batalii i żaden szeregowiec nie miał prawa ich tknąć. Znajdujący się z tyłu Rodryg widział jak jego towarzysze stają naprzeciw...

...choć ich ubiór i maski nadal nie pozwalały stwierdzić rasy albo płci przeciwników dało się wyczuć jedną różnicę. Powietrze dookoła nich aż wibrowało od mocy. Poza tym trójka "oficerów" wydawała się identyczna jak pozostali zamaskowani, może byli odrobinę więksi. Pierwszy z nich trzymał w ręku prawie półtorametrowy claymore, drugi już szykował się z podwójnymi rapierami (*2), trzeci natomiast chyba zamierzał walczyć z gołymi rękami. Cała trójka niemalże niezauważalnie skłoniła się Cieniom i przyjęła postawę bojową.

---

1 - wliczając w to graczy, którzy taką decyzję podjęli :)

2 - dual wield innymi słowy, dla pewności wolałem dodać ;]

PRZEPRASZAM ZA CZAS OCZEKIWANIA.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akkarin

Wyciągnąłem dłoń w kierunku jednej z leżących na podłodze masek i ta poleciała w moim kierunku. Złapałem ją zwinnie, po czym zwróciłem się w kierunku barbarzyńcy.

- Kolego, zajmij ich przez chwilę. Mam pewną teorię i muszę ją sprawdzić.

Pozwoliłem masce obracać się w powietrzu i wycelowałem w nią różdżkę. Wygląda na to, że cokolwiek animuje te istoty, czy to magia czy też jakiś rodzaj duchów czy istot spektralnych, jest uzależnione od obecności maski. Świadczą o tym szczególnie te runy. Jeśli tak, to możliwe, że w jakiś sposób uda mi się to wykorzystać. Na razie muszę przeskanować jeden z egzemplarzy i lepiej zrozumieć ich działanie.

Zaczynam mruczeć zaklęcia egzaminujące, aby rozpracować zasady działania maski.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eärendil

- Ciekawe... - powiedziałem cicho sam do siebie widząc jak tamci robią miejsce trójce innych przeciwników.

Coś tu nie gra, coś musi być nie tak. Czuję, że nie oni ani zwykłymi ludźmi, ani po prostu zwykłymi istotami. Raz, że ciała pozostałych których zabiliśmy kompletnie zginęły. Dwa, ta trójka wydaje się potrafić o wiele więcej niż zwykli szeregowi wojownicy. Być może posiadają oni jakieś magiczne zdolności. Nie wiem, ale czuję, ze zdecydowanie różnią się od pozostałych.

- Uważajcie. Wydaje mi się, że ta trójka potrafi o wiele więcej niż może się początkowo wydawać. Z pewnością będą trudniejszymi przeciwnikami niż tamci, a w dodatku mam przeczucie, że mogą co nieco wiedzieć o magii. - starałem się powiedzieć moim kompanom nie wiedząc, czy mnie usłyszą.

W tej sytuacji, gdy rywale dążą do starcia 3 vs 3 dobrym wyjściem byłoby gdyby każdy z nas zajął się jednym wojownikiem. Mnie, magowi, najlepiej będzie walczyć z tym bez żadnej broni.

- Myślę, że każdy z nas powinien zająć się jednym rywalem. Jako mag wolę walczyć z kimś kto nie ma w rękach żadnego oręża, gdyż to on może potencjalnie posiadać zdolności magiczne. - zwracam się do towarzyszy, tym razem upewniając się, że mnie usłyszą.

Mając nadzieję, że mnie wysłuchają zaczynam przygotowywać się do walki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rodryg

Co tu się dzieje? Spodziewałem się, że w Kompanii będę mierzył się z potężnymi przeciwnikami, oczywiście. Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że staniemy do walki z grupą smoków i podległą im armią zamaskowanych wojowników. To w dodatku chyba nawet nie są ludzie, ich ciała znikają, cholera co tu się dzieje?

Wycieram mokre od ręce o skrawek ubrania, cały czas bacznie obserwując sytuację. Oponenci zaczynają się wycofywać. Kiedy oddalili się od nas na kilka metrów, walka się zatrzymuje. Hmm... Co oni kombinują? Przed szereg wychodzi trójka wrogów. Niby nadal noszą maski i wyglądają identycznie, ale zdają się inni? Czyżby jacyś dowódcy? Czempioni darzeni przez resztę dużą renomą? Co oni kombinują? Wygląda to tak, jakby szykowali się do pojedynku. Trzech zamaskowanych kontra trzech Cieni? Honorowy pojedynek? Cholera! W takich chwilach żałuję, że nie walczę mieczem. Załatwić takiego czempiona na oczach wszystkich. To by było coś!

Koniec marzeń, Rodryg! Wracaj na ziemię. Wyszukuję najlepszej pozycji do ostrzelania przeciwników i przemieszczam się tam. Wszyscy zajęci są pojedynkiem. Może mnie nie zauważą. Nakładam strzałę na cięciwę, ale nie zaczynam celować. Ja tu sobie odpocznę, pooglądam pojedynek, a jeśli złamią zasady, natychmiastowo przedziurawię im maski. Jeśli się da oczywiście. Jeśli nie, będę mierzyć w serce. Yyy... Znaczy się w miejsce, w którym powinni mieć serce.

Może się oczywiście okazać, że żadnego pojedynku nie będzie. Wtedy po prostu, zacznę strzelać najszybciej jak się da. Obym tylko nie trafił w jednego z naszych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Travok

Kolejne uderzenie poszło w próżnię. Ha, tchórze się wycofują! Nie są na tyle głupi by mierzyć się z tak wspaniałym wojownikiem jak ja! Zapewne przerazili się widząc stos trup... trupy? Gdzie są trupy?Zaczynam się rozglądać w poszukiwaniu ciał i ku mojemu zdziwieniu widzę tylko leżące wszędzie broń i maski. No i trzech wrogów którzy SĄ na tyle głupi by mierzyć się z tak wspaniałym wojownikiem jak ja! Jeden z nich nawet nie ma broni!

Wydaje mi się że ten pyszałkowaty elf coś bełkocze... nic dziwnego, może już kompletnie mu odwaliło od używania czarów... jeden z tych cudaków ma fajny miecz, miło by było mieć takie cudo nad kominkiem... kominkiem? Mam nadzieje że te wredoty nie tknęły mojego domku, inaczej może się okazać że już nie będzie tak miło...

Nieważne. Drugi z nich walczy jakimiś śmiesznymi witkami. Ha, mógłbym to złamać w jednej ręce. No i ten trzeci, ciekawe jakim cudem ma zamiar kogokolwiek skrzywdzić bez broni. Mag twierdzi że się nim zajmie, niech się bawi w tej swojej piaskownicy. Ale zaraz, skoro oni znikają to na pewno znaczy że... nie istnieją! A co nie istnieje to nie może mnie skrzywdzić! Pokrzepiony tą myślą podnoszę najbliższą broń i rzucam nią w gościa z największym mieczem po czym zaczynam szturmować.

Dopiero w ostatniej chwili dochodzi do mnie że ich broń nie znika...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mistrzowie Zakonu się odizolowali?

To nie wróżyło dobrze, zwłaszcza patrząc na ten smoczy atak, który najwyraźniej zdążył się już przeistoczyć w bezpardonową bitwę. Nie sądziłem, bym mógł za wiele pomóc walczącym w tej chwili. Nie mogłem nawet przewidzieć reakcji jaką by mieli patrząc jak ich towarzysze broni powstali z martwych. Trzeba zrobić dwie rzeczy; pierwsza: sprawdzić czy nie będę w stanie w jakikolwiek sposób zobaczyć co się stało z Mistrzami Zakonu; druga: jeśli to pierwsze będzie niewykonalne - znaleźć jakiegoś nekromantę wyższego rangą by dowiedzieć się, w jaki sposób mogę pomóc. Muszą tu jacyś przecież być!

Rozumując w ten sposób, biegiem cofnąłem się z powrotem do Cytadeli, śmiałem powątpiewać, że mam jakoś specjalnie dużo czasu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kresvon

Tak jak przewidywałem, tamci napastnicy wcale nie byli nie wiadomo jak potężni i szybko udało nam się odeprzeć atak. Ledwie zdążyłem wziąć oddech, gdy nadeszli jacyś odrobinę więksi przedstawiciele "tamtych", jak określiłem agresorów w maskach. Byli... inni, potężniejszy, czuć było od nich moc, ale nigdy nie uciekałem od przemocy i teraz też nie zamierzam.

- Dobry pomysł. Ja całkiem dobrze walczę dwoma mieczami, wiem jak walczyć z takimi delikwentami, więc wezmę na siebie tego z tymi rapierami, a wy zajmijcie się tamtymi dwoma. - odparłem na propozycję towarzysza i zrobiłem młynka mieczem, po czym przybrałem pozycję bojową.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Valgrind

Zdezorientowany zdolnościami przeciwników spojrzałem na towarzysza, przyglądającego się uważnie masce.

-"Kolego, zajmij ich przez chwilę. Mam pewną teorię i muszę ją sprawdzić."

-Jedno proste zdanie, a potrafi tak uszczęśliwić.. Tylko nie zwlekaj za długo, inaczej sam wszystkich załatwię!

Skoro ci masko-ludzie nie walczą fair, to czemu ja mam? Po krótkiej chwili namysłu zacząłem mamrotać krótką inkantację zaklinającą miecz żywiołem. Nie mam pojęcia czy się uda i jaka dusza akurat zechce mnie wysłuchać, ale to i tak nie ma większego znaczenia. Z uśmiechem na twarzy poprawię chwyt i zabiorę się do tego, co lubię najbardziej.. mordowania. Z tym wyjątkiem, że postaram się także chronić przy okazji maga od wrogich spojrzeń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wystarczyło tylko krótkie i pobieżne badanie maski, żeby móc stwierdzić z całą pewnością, że... było to coś innego, nieznanego Akkarinowi i starego. Naprawdę starego. Może i na pierwszy rzut oka była to magia, którą powinien kojarzyć, w końcu tworzenie oraz kontrola konstruktów różnej maści była praktykowana za czasów ludzkiego Imperium, ale jednak gdyby się zagłębić w cały mechanizm maski, run, które ją pokrywały... nie, to było bardzo duże, skomplikowane i wielopoziomowe zaklęcie, które najwidoczniej nie łączyło się tylko z ta jedną maską, ale... ze wszystkimi w całej okolicy! Możliwe, że istniało coś albo ktoś kontrolujące je wszystkie z jednego miejsca. Żeby jednak je odkryć potrzebował co najmniej godziny w swej pracowni, w spokoju a nie w warunkach polowych. Dobrze przynajmniej, że miał pomoc Valgrinda...

Akkarin, pytanie do ciebie - jak mocno oberwał Valgrind w czasie walki z resztą zamaskowanych? Pomogłeś mu w jakiś sposób?

Valgrind, opisz w jaki sposób (nie obrażę się za trochę efekciarstwa) zdołałeś pokonać stojących na twojej drodze przeciwników. Dobrze byłoby też wiedzieć czy zdołałeś załatwić ich wszystkich czy też reszta w pewnym momencie się wycofała?

* * *

Bitwa trwała w najlepsze a gdzieś tam nad głowami walczących było widać potężne zaklęcia przecinające powietrze i całą magiczną nawałnicę skierowaną w stronę kołujących w okolicy smoków. Istne pandemonium.

Kresvon, opisz swój pojedynek (efektowność/dynamizm w cenie ;]), dobrze także byłoby wiedzieć z jakimi ranami skończyłeś.

Eärendil, twój adwersarz zdołał cię zaskoczyć. Czym konkretnie? Czy i jak udało ci się to skontrować? Jak wyglądała potyczka między wami? Czy zostałaś ranna?

Rodryg, ilu zamaskowanych napastników zdołałeś ustrzelić nim paru z nich (ty decyduj ilu) jakimś sposobem przedarło się przez pierwszą linię i do ciebie doskoczyło? Jak walczysz o swoje życie?

* * *

Tymczasem jeszcze w innej części fortecy...

Rognan, czy ostatecznie znalazłeś jakiś sposób aby pomóc w bitwie? Jeśli tak to jaki? (Jeżeli wymaga on wprowadzenia jakiegoś NPCta albo dwóch masz na to pozwolenie wink_prosty.gif)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eärendil

Walka przebiega nie bez problemu. Choć tak jak przypuszczałem mój przeciwnik posługuje się magią. I to dosyć potężną. Nie powstydziliby się jej nawet najlepsi współcześni magowie elfów, ludzi i innych ras. Szkoda, że ktoś taki marnuje swoje umiejętności dla walki w imię zła. Kimkolwiek lub czymkolwiek on jest, jego umiejętności zasługują na szacunek. Kolejne rzucane przeze mnie zaklęcia nie robią na nim większego wrażenia. Nie widząc u swego rywala żadnych słabości, które mogłyby mi dać szansę na celny atak, szykuję się do ataku moim mieczem. Może go tym zaskoczę i mimo moich marnych umiejętności walki uda mi się zadać śmiertelny cios. Rzucam jeszcze kilka zaklęć i biegiem ruszam w kierunku przeciwnika. Ten po odparowaniu moich ataków magicznych stanął w całkowitym bezruchu. Zanim do niego dobiegłem tajemnicza postać wypowiedziała jeszcze jakieś słowa w języku, który jest mi nieznany. Nie czekając na rozwój wydarzeń wziąłem zamach i skierowałem ostrze prosto w przeciwnika. Nie liczy się to gdzie trafię... Gdy myślałem, że zadałem śmiertelny cios, ciało wroga po prostu się rozpłynęło w powietrzu.

- Co do licha? - zdążyłem wypowiedzieć tylko te słowa, gdy niczego się nie spodziewając zostałem trafiony jego potężnym czarem. Jego siła sprawiła, że zostałem odepchnięty na odległość kilka metrów i uderzyłem w jakąś ścianę. Uderzenie na chwilę mną zamroczyło, a po chwili poczułem potworny ból. Złamałem kilka żeber. Poza tym i poza prawdopodobnymi stłuczeniami niczego innego nie czuję, choć spodziewam się, że może to wyglądać o wiele gorzej. Nie zważając na ból wstałem, otrząsnąłem się i szaleńczo rzucałem kolejne czary. Nie spodziewał się tego, że po takim ataku będę w stanie dalej walczyć. Sparował jeszcze kilka ataków, a ja czując swoją szansę zaatakowałem potężnym strumieniem ognia, a następnie tuż za nim poleciały lodowe pociski. O ile rywal zdążył w porę zareagować na mój pierwszy atak, tak drugie zaklęcie okazało się dla niego dużą niespodzianką... śmiertelną niespodzianką. Lód przebił go na wylot. Stał w miejscu jeszcze przez chwilę, lecz po chwili zostało już po nim tylko leżące na ziemi ubranie. Padłem na kolana, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Mam nadzieję, że nie będę teraz zmuszony do działania. Muszę odpocząć, choć chwilę...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...