Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Black Shadow

Kompania Cieni

Polecane posty

darkfantasywallpaper128.jpg

Kompania Cieni

Każda era potrzebuje bohaterów... (~Kroniki Szarej Ery)

I

Inicjacja

Twierdza Światła. Szary Zamek. Czarna Iglica.

Różne nazwy dla wielu epok dla jednego miejsca położonego na centralnych nizinach kontynentu Arvenii. Pośród obfitych z zieleń płaszczyzn wybija się samotna góra, na której - wedle legend - bogowie wykuli w kamieniu twierdzę, która miała służyć jako dom dla ich wybrańców. Ciągnąca się ku samemu szczytowi składała się z okręgów nakładanych na siebie tworząc wielopoziomową fortyfikację a wraz z gęstą zabudową najgorszy możliwy koszmar dla zdobywców... tak długo jak nie mieli by miażdżącej przewagi liczebnej oraz chcieli zachować miasto w całości. Choć ukształtowanie terenu w żadnym stopniu nie zagradzała drogi potencjalnym najeźdźcom tak historie okrywające kompanię najemników starczyły aby nadać temu cudowi militarnej architektury miano nie do zdobycia. Przez setki lat bracia i siostry Kompanii kładli podwaliny pod swoją legendę zapalczywym i nieustępujących wojowników, którzy z przeciwników robią krwawą miazgę a swoje skóry sprzedają wyjątkowo drogo. Tak, że mało kto chce próbować drugi raz.

Obecnie, choć miasto-twierdza tętni życiem to niewielu z jej zaprzysiężonych braci znajduje się we wnętrzu murów. Najemnicy to nomadzi szukający zleceń po całym świecie nieczęsto zaglądający do "domu". Poruszają się w pojedynkę, czasami w niewielkich grupkach. Ktokolwiek jednak zadarł z jednym z braci wkrótce przekonywał się, że ich lojalność wobec siebie jest stawiana jako naczelna zasada Kompanii i zamiast rozprawić się z czterema wojownikami nagle stawał przeciw rządnej krwi bandzie w sile batalionu. Czasami, w chwilach wielkiego zagrożenia, najczęściej nie z tego świata, dowódcy Kompanii rozsyłają wici do wszystkich jej członków na cztery strony świata aby ukazać swą potęgę w pełnym świetle... i uratować tych niewdzięczników od pewnej zagłady. Naturalnie miasto posiadało wszelkie miejsca uciech jak karczmy albo burdele dla strudzonych wędrowców albo zaprzysiężonych najemników. Usługi kręciły się także w innych sferach jak np. kowalstwo - najemnicy nigdy nie mogli narzekać na nadmiar broni.

Każdy z członków Kompanii musiał być choć raz w Czarnej Iglicy. Dokładnie w tym miejscu gdzie znajdują się ich korzenie dokonuje się procesu inicjacji nowych rekrutów.

* * *

Główny targ znajdujący się naprzeciw wejściowej bramy na najniższym poziomie twierdzy od samego rana tętnił życiem. Handlarze zachwalili swój towar, grupki miejscowych mieszczuchów oraz wieśniaków z okolicznych wiosek prowadziły zażarte dysputy nie rzadko zakrapiane piwem bądź miodem, każdy gdzieś się spieszył, czegoś chciał albo potrzebował. Niektórzy kochali atmosferę wielkiego miasta, tego pozorowanego chaosu, inni nie mogli się znaleźć pośród tłumów... Kompania skupiała obie grupy i nie tylko. Od dawna byli znani jako zbiorowisko największych indywiduów z całego świata.

Mimo całego ulicznego zamieszania czwórka postaci zdawała się wybijać ponad tłum. Mieli stawić się tutaj oczekując na kogoś z wyższą szarszą, który wprowadzi ich w meandra bycia najemnikiem a dzięki podarowanym płaszczom przepiętymi godłem Kompanii każdy głupi mógł się zorientować, że w mieście rządzonym przez Cienie atak na rekrutów skończy się bardzo szybko... i bardzo źle. Ich przewodnik spóźniał się już niemal godzinę. W okolicy przechadzało się może dwóch albo trzech braci jednakże byli to zwykli gwardziści nie przywykli do niańczenia żółtodziobów.

Mógł pojawić się za chwilę albo za kolejny kwadrans. Można było pomyśleć o zabiciu czasu albo poznaniu się. Trudno powiedzieć, żeby rekruci nawiązali między sobą jakąś rozmowę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Zapowiada się niezwykle ciekawy początek" pomyślałem, gdy tylko ujrzałem resztę towarzystwa z charakterystycznymi pelerynami Kompanii. Od samego początku nastawiłem się na sytuację, gdzie będę jedyny w swoim rodzaju. Nie chciałem też wyciągać pochopnych wniosków pokroju "Tutaj są sami magowie!" i mocno trzymałem się tego postanowienia mimo tego, że nie sposób było nie dostrzec i nie wyczuć siły mentalnej bijącej od dwóch z trzech moich kompanów. Hmm... najważniejsze to zachować spokój. Bez pochopnych wniosków czy działań... mam nadzieję, że żadne z nich nie jest po tej "złej" stronie barykady. Złej z mojej perspektywy. Czas pokaże. Oby dostatecznie wcześnie.

Widząc pewną dozę zniecierpliwienia u pozostałych uśmiechnąłem się w głębi duszy. Po ponad 300 latach życia pośpiech tępieje tak jak każdy miecz. Czas zaciera i osłabia wszystko. A bardzo nieliczne wyjątki tylko potwierdzają regułę. Rozglądam się zatem niespiesznie, szukając miejsca odpowiedniego do stanu dłuższego oczekiwania. Wkrótce dostrzegam mocny i silny dąb, swym cieniem okrywający dość pokaźny kawałek placu. Nie odzywając się słowem ruszam ku niemu, by spocząć u jego pnia, zwracając się przy siadaniu w kierunku bramy oraz wyróżniającej się mimochodem spośród ludu trójce nowych rekrutów. Dobywam noża i zaczynam się nim od niechcenia bawić. Żonglowanie sztyletem nie należało do zbytnio rozwijających zajęć, ale wbrew pozorom całkiem łatwo przy takiej czynności zapominało się o upływającym czasie. Dotyczyło to nie tylko elfów, ale chyba wszystkich ras.

To poczyniwszy czekam, kontynuując nieprzerwanie zabawę aż do zjawienia się naszego "komitetu powitalnego". Nie spodziewam się żadnych zaskakujących sytuacji, doświadczenia życiowe nie dają się odepchnąć nawet w tak sielankowo spokojnym momencie - bystrymi oczyma rzadko kiedy patrzę na wirujące wkoło dłoni ostrze, lustrując otoczenie w poszukiwaniu choćby krztyny zagrożenia. Wobec kogokolwiek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krisa

A więc trafiłam do sławnej Kompanii Cieni. Muszę przyznać, że jest to niezwykłe wręcz szczęście. Ponoć żołnierze kompanii mają nieograniczony dostęp do wszelkich ksiąg magicznych - w tym tych zakazanych. Możliwość otwartego prowadzenia badań z pewnością by je przyspieszyła, a reszta magów nie mogłaby mi nic zrobić. Perspektywa doprawdy milutka. Tym bardziej, że nie jestem jedyną nowicjuszką. Moi kompani nie wydają się jednak zbyt weseli. Ten człowiek, który chyba jest czarodziejem, ubiera się jakby się w dzieciństwie nasłuchał o mrocznym wyglądzie magów, a półelf wygląda na samotnika z dziczy. Najnormalniejszą postacią wydaje się być ten gburowaty elf, który bawi się nożem. No cóż, trzeba zawrzeć znajomość.

- Witam, jestem Krisa, magini powietrza. Wydaje się, że trafimy do Kompanii razem, więc równie dobrze możemy się już zapoznać - uśmiecham się do towarzyszy. Ciekawe, kiedy po nas przyjdą. W tak dużej organizacji wszystko powinno działać doskonale. Czym można wytłumaczyć takie opóźnienie? Rozglądam się. Wszystko wydaje się być w porządku.

Patrzę na to, jak reszta reaguje na informacje o tym, że param się magią. Nie będę jeszcze zdradzać swojego... zainteresowania nekromancją. Pomimo wszystkich przywilejów Kompanii nie będę się tak narażać, prawo prawem a ludzie ludźmi. Wszystko w swoim czasie, teraz chciałabym się dowiedzieć, jaką sztukę magii uprawia ten dziwny człowiek. Niezwykle trudno to ocenić na pierwszy rzut oka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Minęła już niemal godzina od umówionego czasu spotkania. Tak po prawdzie jednak, ten fakt bardziej mnie bawił niż irytował - zastanawiałem się też, czy to spóźnienie to ma być swego rodzaju testem czy po prostu brakiem dobrego wychowania... Niewiele interesowała mnie reszta tej grupy, od samego początku zapewniono mnie, że będę mógł pracować tak, jak lubiłem najbardziej - samemu. A biorąc pod uwagę naszą sytuację, wcześniej bądź później któryś z nich najpewniej zechce się "zapoznać" z resztą, by przełamać pierwsze lody czy jakoś tak. Dla mnie nie miało to najmniejszego znaczenia.

Moje rozmyślania przerwał ruch ze strony jednego z "naszej" grupy, który niespiesznie podszedł do pnia jakiegoś drzewa usadawiając się wygodnie. Nie trzeba było być geniuszem by dostrzec jego elfią sylwetkę. W tym miejscu skrzywiłem się z niesmakiem. Wieczne życie - prawdziwy kamień filozoficzny medycyny. Moi konfratrzy z całego świata trudzą się, by choć trochę przedłużyć ludzkie życie - niejeden z nich nawet poświęca na te pytania cały swój czas i finanse. Pamiętałem, jak jeszcze przed zarazą czytałem zapiski jednego z medyków, który podekscytowany pisał, że przy wykorzystaniu odpowiednich środków i dobrej opiece medycznej można przedłużyć średnią długość życia aż o 6 lat... Pośród tego wszystkiego chyba nie było nic dziwnego w tym, że my, medycy, darzyliśmy elfów zawodową niechęcią. Ich długowieczność i naturalna odporność na choroby które dziesiątkowały dzisiejszych ludzi czyniły ich rodzaj naturalnie obdarzony czymś, co my w pocie czoła staramy się osiągnąć. Jasne, można mówić o zazdrości, zresztą słusznie, ale zachowanie elfów nigdy nie było jakoś zbyt pomocne w łagodzeniu sytuacji.

W tym samym momencie odezwała się dziewczyna z, a jakże, propozycją lepszego zapoznania się.

- Rognan, medyk. - Stwierdziłem krótko, chrapliwym głosem. Muszę dokonać przeglądu moich strun głosowych. Wystarczająco niebezpieczne było to, że byłem nekromantą, wolałem się nie zastanawiać nad reakcją innych, gdyby się dowiedzieli, że jestem również w połowie nieumarłym...

___

Taa, odnośnie tylko takiego side-info, to post miałem gotowy już wcześniej, ale jego wysłanie mi się opóźniło, a Goloman zdołał przy okazji wyprzedzić. :P Tak więc, by nie wyrzucać w błoto oryginalnej roboty, po prostu zmieniłem końcówkę i tyle. Środkowego partu nikt nie musi czytać. Zresztą pierwszy też nie jest jakiś super ważny. ^^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A więc stało się, jestem w Czarniej Iglicy, siedzibie Kompanii Cieni. Nigdy nie przypuszczałem że zostanę jednym z legendarnych najemników, a teraz czekam tu z trójką innych na przewodnika. Powinien się już pojawić godzinę temu, lecz na razie jedyni członkowie Kompanii jakich widziałem to gwardziści kręcący się po okolicy. Zdążyłem dobrze się przyjrzeć moim towarzyszom. Elf, który właśnie usiadł pod drzewem i zaczął bawić się sztyletem, wyglądał raczej na wojownika w przeciwieństwie do pozostałej dwójki. Chyba to jacyś magowie, nigdy wcześniej nie miałem bliższego do czynienia z czarodziejami, ale będę musiał się przyzwyczaić wśród cieni jest ich zapewne wielu. Najdziwniejszy wydawał się mężczyzna szczelnie okryty szatą z kapturem, pod którym dostrzec można bandaże.

Ciszę przerwała dziewczyna, która przedstawiła się jako magini powietrza, tajemniczy mężczyzna natomiast okazał się być medykiem. Cóż, wypada się przedstawić, możliwe że spędzimy razem sporo czasu.

-Zwą mnie Barthez, jestem myśliwym. To opóźnienie mnie trochę niepokoi, ktoś powinien się już pojawić.

Rozglądam się w poszukiwaniu członków kompanii, niestety bezskutecznie. Mam tylko nadzieję, że wkrótce nas stąd zabiorą, męczy mnie już ten uliczny gwar.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rekruci zdążyli wymienić między sobą jeszcze parę słów nim wreszcie przybyła osoba w roli przewodnika... wraz z powodem swego spóźnienia. Podszedł do nich, choć z zachowania można było sugerować, że doczołgał, dosyć potężny człowiek z bujną, czarną brodą splecioną w kitę oraz solidnym brzuchem wyhodowanym na rozlicznych nocnych popijawach w karczmach. Jedynym elementem zbroi jaką miał na sobie to czerwono-czarny kirys z wymalowanym znakiem Czarnej Kompanii oraz poniżej znakiem cechowym kowali. Resztę ubioru stanowił zwykłe spodnie i koszula, odrobinę przetarte, ale i tak wykonane z lepszego materiału niż mieszczańskie łachmany. Nie miał żadnej broni przy sobie, za to pod pachą trzymał solidny dzban, z którego - nim doszedł do rekrutów - zdążył pociągnąć dwa solidne łyki. Stanąwszy przed nowym narybkiem dla Kompanii z cokolwiek zaczerwienioną twarzą próbował złapać równowagę dla swego ciała i skupić wzrok na chociażby jednym z nich.

- Psia krew... nosz tego jucha... mać... - mamrocząc coś pod nosem walczył z grawitacją i ubocznymi skutkami zbyt dużej ilości wina. - O czym to ja... a tak! - wykrzyknął wyszczerzając zęby. - Świeże mięsko dla Kompanii! Wyśmienicie, k***a wyśmienicie, no, to waszmościów... i jedną... - zorientowawszy się, że w grupie znajduje się jedna kobieta przez kilka chwil nie mógł odnaleźć właściwego słowa. - Tą... no, jedną waszmościankę proszę za mną. Mną czyli kowalem i głównym zbrojmistrzem Kompanii, najlepszym...! - to mówiąc machnął dzbanem ku niebu dla teatralnego efektu. - W całej twierdzy a może jeszcze dalej. Spytajcie innych, nigdy na mnie nie narzekali.... Ale wróćmy... Jestem Lorend, jako się rzekło... rzekłem jestem kowalem i, psia jucha, akurat przypadliście mnie. Im szybciej to zrobimy tym lepiej dla mnie... - wymowa wszystkich słów trwała jeszcze dłużej przerywana pijacką czkawką. - To idym...

Jak się okazało, Lorend prowadził wszystkich na niemalże sam szczyt co było zdecydowanie większym wyzwaniem dla niego aniżeli dla rekrutów. Jeżeli dodać do tego postoje na uzupełnienie zapasów wina a następne hurtowe ich pochłanianie wyprawa trwała o kilka razy dłużej niż powinna. Człowiek przy okazji mówił dużo i w większości bez sensu chwaląc bardziej atrakcje miasta oraz okolice aniżeli wprowadzając rekrutów w tajniki życia Kompanii. Choć kto wie, może dla niego wieczna zabawa tym życiem właśnie była. Na pewno nie można mu było odmówić wesołości i pozytywnego nastawienia, jeśli nie przeklinał na potrzebę wspinania się po schodach albo magach nie chcących mu użyczyć zaklęcia teleportacji. Ostatecznie po dobrej godzinie, sugerując się pozycją Słońca na niebie, dotarli na przedostatni, licząc od dołu, poziom twierdzy.

* * *

Właśnie tutaj, jak mówili, znajdowało się serce siedziby Kompanii, miejsce gdzie zbierali się wszyscy mistrzowie w sprawach wielkiej wagi a przynajmniej tak mówili. W takim razie sala zebrań była w całości schowana w górze, bo poza nią znajdował się tylko kawałek kamiennej ściany z ozdobnymi okiennicami oraz masywnymi, czarnymi wrotami, na których ktoś przypominał o największych dokonaniach najemników, kiedyś Wybrańców Światła. Lorend rzucił krótkim pożegnaniem już po chwili cały wysiłek umysłu skupiając na tym aby nie stoczyć się z szerokich schodów z hukiem.

- Witajcie. - nowy, cichy i w pewien sposób wiejący chłodem głos odezwał się do rekrutów z wrót, które odrobinę się uchyliły. Wynurzyła się z nich dość wysoka, ale chuda postać szczelnie okryta w najczarniejszy możliwy odcień szat. Na szyi miał zawieszone trzy różne amulety cicho pobrzękujące o siebie w czasie chodu. Nie ukrywał specjalnie twarzy i można było dostrzec jego młody wiek, niezwykle bladą skórę oraz, choć z trudnością, czerwone ślepia. - Nazywam się Rakkas, w Kompanii tytułuję się mnie mianem jednego z siedmiu Mistrzów. Niezwykle miło mi was poznać. Ponieważ do moich obowiązków należy pilnowanie stanu osobowego wszystkich, nieważne gdzie i kiedy, muszę was oficjalnie wpisać do rejestru. Będzie to także okazja aby się poznać.

Ten młodzieniec, na pewno z wyglądu, sprawiał wrażenie szalenie miłego i teraz z lekkim uśmiechem na twarzy oczekiwał na odpowiedź rekrutów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczekiwanie dobiegło końca... nieoczekiwanie. Tak jak sam podejrzewałem zabawa sztyletem odcięła mnie od upływu czasu na tyle skutecznie, iż nawet nie spostrzegłem, kiedy pojawił się opasły nieco człek w całkiem ładnym kirysie. Gdy zbliżyłem się do całej grupy, słuchając go, przyglądałem się poszczególnym częściom pancerza. Kiedy powiedział w swym pijackim uniesieniu, jaki to wielki z niego zbrojmistrz, nie mogłem zmusić się do pokręcenia głową. Znakomicie wykonana część zbroi była istnym dziełem sztuki, czego najwyraźniej twórca był świadomy, umieszczając puncmarkę tuż pod godłem Kompani. Miałem niemal stu procentową pewność, że mistrzem, który uformował ów kawał metalu, był stojący przede mną, mocno zaprawiony winem człowiek. W przeciwnym wypadku raczej by tak się z tym kirysem nie eksponował. Płatnerzem zatem w istocie był znakomitym. Ciekawe, czy tak samo dobrze sprawiał się przy robieniu mieczy...

Jeszcze przed przybyciem zwalistego zbrojmistrza wszyscy się sobie przedstawili, lecz ja nadal milczałem. Czarodziejka - przynajmniej była jawna, co należało zaliczyć jej jako "plus" - myśliwy oraz medyk. Ten ostatni zastanawiał mnie najbardziej - pierwszy raz spotkałem tak silnie emanującego energią magiczną medyka. Niemożliwością było, żeby nie znał arkanów magicznych - w przeciwnym razie byłby dzikim, niepanującym nad swymi mocami człowiekiem. A ten Rognan doskonale kontrolował swe zachowanie jak do tej pory. Nie... on nie mógł być tylko uczonym lekarzem. Za tym fachem musiało się kryć coś więcej. Prędzej czy później będzie się musiał ujawnić. Pożyjemy, zobaczymy. Schowałem nóż i ruszyłem za Lorendem.

Mimo poświęcenia lwiej części swej uwagi na obserwowanie Rognana, nie potrafiłem dłużej zachowywać grobowej powagi w trakcie naszego przemarszu przez siedzibę mych nowych "braci". Zbrojmistrz Lorend o to zadbał. Nakręciwszy się przy bramie jeszcze jak zabawkowy bąk dla dzieci, nie przestawał mówić. Mówił wciąż i wciąż, a jego słowa coraz rzadziej posiadały tak upragnioną w konwersacjach cechę "ładu i składu". Pomimo tego słuchałem go ciągle, uśmiechając się lekko co i raz, zastanawiając, jak mogą wyglądać inni członkowie Kompanii Cieni. Czy także są tak barwnymi postaciami, jak ten tutaj, przelewający przez swe gardło morze wina rubaszny człowieczek o jakże jowialnej prezencji? Niebawem mieliśmy dotrzeć do poważniejszej persony w Czarnej Iglicy, więc i była okazja przekonać się o prawdziwości własnych założeń.

Kolejny człowiek... czy raczej istota, bo w pełni człowiekiem nie była chyba, powitała nas w uprzejmy stonowany sposób gdyśmy wreszcie dotarli na miejsce. Idąc tutaj wraz z resztą nowych z minuty na minutę nabierałem coraz większego podziwu dla dzieła lat minionych, jakim była cała twierdza. Z miejsca poczułem nieco kpiący żal na myśl o tych, którzy mieli by - bez względu na powód - oblegać tą niemożliwą do zdobycia twierdzę. Rozmiar armii napastników zdawał się nie mieć znaczenia w przypadku tak znakomicie rozplanowanej fortecy, której pełny potencjał bojowy widać było już przy bardzo nielicznej, kilkutysięcznej załodze. Teraz z kolei stanąłem oko w oko z jednym z Mistrzów Kompanii. W kulturalne słowa przyoblekł prośbę o przedstawienie się - na pierwszy rzut oka skromny, jak na tak potężną postać, jaką z całą pewnością był. Kolejna ciekawostka.

Uprzejmość to w dzisiejszych czasach coraz rzadsza zaleta, piętnowana wręcz niekiedy przez pełnych podłości prostaków, których wszędy tylko coraz więcej było. Trzeba się było zatem przedstawić. I - przy okazji - odkryć karty na stół...

- Jestem Faena'arion Klesantrin, z rasy elf, lat mający 324 już - zacząłem równie uprzejmym tonem. - Z zawodu, o ile można tak o tym mówić, jestem dosyć doświadczonym protektorem. Łowcą magów, mówiąc krótko, szkolonym specjalnie do walki z nimi. Moja konfraternia nie miała, o ile się nie mylę, przyjemności ostatnimi czasy współpracować z Kompanią, lecz osobiście uważam to za błąd z naszej strony. Tak znamienita gildia, jak wasza, z pewnością rozumie, jak wielkim problemem potrafią być zbaczający z dobrej drogi magowie. Tak więc otrzymawszy zaproszenie nie wahałem się długo licząc, iż właśnie tutaj znajdę osoby, które wysłuchają naszych i moich problemów, pomagając nam w ich rozwikłaniu.

Rozgadałem się nieco, zbyt wiele mówiąc chyba na raz. Kryjąc bezpośrednie motywy za maską kurtuazyjnych półprawd i nieszczerości zapomniałem, że nie jestem sam w komnacie Mistrza. Ciekawość wypalała mnie teraz od wewnątrz - co też odpowiedzą pozostali?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przewodnik pojawił się wkrótce po tym jak się przedstawiłem. Ledwo stojący na nogach otyły brodacz, był ostatnim czego się spodziewałem. Nigdy nie miałem zaufania do pijaków, nie można na nich polegać, dzban wina wystarczy by zapomnieli o otaczającym ich świecie. Sprawdziło się to i teraz, nasz opiekun z trudem doprowadził nas na niemal najwyższy poziom twierdzy gdzie powitał nas jeden z mistrzów Kompanii.

Przedstawił się jako Rakkas, wyglądał dość mrocznie z bladą cerą, czerwonymi oczyma, odziany w czarną szatę. W każdym razie robił lepsze wrażenie niż poprzedni przedstawiciel Kompanii. Mistrz poprosił o przedstawienie się w celu wpisania do rejestru, jako pierwszy odezwał się elf, który do tej pory nie wydobył ze swych ust ani słowa. Okazało się że jest on ponad trzystuletnim łowcą magów.Mówił dość długo i zwracał się bardzo uprzejmym tonem, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu że powiedział tylko tyle ile było konieczne.

Jestem młody i nie znam się na kurtuazyjnych przemowach, więc z pewnością nie dorównam w tym swemu poprzednikowi, ale nie przybyłem do Kompanii po to by gadać.

-Barthez, 23 lata. Jestem w połowie elfem, w połowie człowiekiem. Znam się na łucznictwie, tropieniu i przetrwaniu w dziczy, czyli tym co musi umieć łowca. To dla mnie zaszczyt mieć możliwość dołączenia do Kompanii Cieni.

Wypowiedziałem się lakonicznie, po czym spojrzałem z zaciekawieniem na pozostałych rekrutów. Mam nadzieję że po tym zapoznaniu wreszcie przejdziemy do konkretów, i zostaniemy wprowadzeni w tajniki bycia jednym z elitarnych najemników.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Elf jako jedyny z tej grupy nie raczył się w ogóle przedstawić. Cóż, albo ten koleś nie lubi podawać swojego imienia, albo te całe opowieści o elfiej arogancji były jednak prawdziwe. Ja chętnie stawiałem na drugie, więc nie interesując się więcej tym osobnikiem, zwróciłem uwagę na nowo przybyłego. Człowiek, który przedstawiał się jako Lorend, był olbrzymim zwałem tłuszczu, czerwonym, z dzbanem u boku, a do tego najwyraźniej bardzo zadyszanym. Jako wykwalifikowany medyk mogłem powiedzieć wiele na ten temat, prowadząc wykłady, aż temu grubasowi by spuchły uszy od słuchania. Jednak wstrzymałem się z jakimkolwiek komentarzem, w Kompanii Cieni nie warto ufać pierwszemu wrażeniu. Poza tym niedyplomatyczne byłoby robienie awantur osobie wyżej postawionej w hierarchii, nieważne słuszne czy nie. Więc po prostu podążyłem za resztą półuchem słuchając, co tam ten Lorend im opowiadał...

Dotarcie na miejsce zajęło nam przeszło godzinę, którą spędziłem będąc najwyraźniej bacznie obserwowanym przez tego bezimiennego elfa. Nie dziwiło mnie to, rzecz jasna, bo mój wygląd musiał wzbudzać podejrzenia. Jednak biorąc pod uwagę to, że mieliśmy być po tej samej stronie, to jego zachowanie wzbudzało moją irytację. Po odejściu Lorenda przywitał nas kolejny osobnik, blady, szczupły, w czarnych szatach - przedstawił się jako Rakkas. Ponadto, przeciwieństwie do wesołego grubaska, najwyraźniej lubił od razu przechodzić do rzeczy. Nie powiem, zrobił na mnie dobre wrażenie. Elf przedstawił się jako pierwszy i od razu zrozumiałem czemu się nie przedstawiał na początku. Zapamiętanie jego imienia doprawdy wymagałoby nieźle wygimnastykowanego umysłu, ale ja już miałem do czynienia z trudniejszymi nazwami - taki w końcu zawód. To, co mnie bardziej zaciekawiło, to jego profesja - miałem powody, by obawiać się łowców magów. Na moje szczęście jednak ten akurat miał być jednym z Cieni, nie mogłem trafić lepiej, w końcu zawsze jednego mniej z tych sukinsynów którzy chcieliby zdjąć ze mnie ciężar mojej głowy. Nie słuchając pozostałych uznałem, że samemu się przedstawię:

- Nazywam się Rognan, 58 lat, studiowałem w Nambereńskim uniwersytecie, gdzie uzyskałem wszechstronne wykształcenie medyczne, w tym i umiejętności łamania zaklęć. - Tej nazwy nie podałem przypadkowo, Nambereński uniwersytet jest praktycznie jedyną szkołą na przestrzeni wieluset kilometrów, a nie dość tego połączoną z gildią magów. Kształcenie się tam kosztowało prawdziwą fortunę, ale praktycznie stamtąd pochodziło właśnie wielu wielkich badaczy i uczonych. Tam również oni uczyli. - Po zakończeniu studiów zacząłem prowadzić prowadzić praktyki lekarskie, aż nie rozszalała się zaraza znana dziś pod nazwą Żywej śmierci, którą przeżyłem jako jeden z nielicznych. Przyjemność stanowi dla mnie współpraca z taką organizacją, jaką jest Kompania Cieni.

Zdawałem sobie sprawę, że dla niektórych to może być za mało. W końcu jedną z rzeczy, którą szczyciła się ta zaraza sprzed ponad 20 lat, było to, że praktycznie nikt nie był w stanie przeżyć jak tylko raz zachorował. Nie mówiąc już o dziurze jaką stanowi taki przedział czasowy. Jednak ci, którzy mnie zwerbowali, wspomnieli, że nie muszę od razu wysuwać wszystkich swoich kart, a pominięcie informacji nie stanowi problemu... tak długo, jak długo pozostanę lojalny Cieniom, ma się rozumieć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krisa

Medyk i myśliwy. Ciekawe. Zdaje się, że medyk umie używać magii. Ukrywa to, czy też uważa za oczywiste, że posługuje się magią leczniczą? Trzeba to będzie rozstrzygnąć. W końcu zjawił się nasz przewodnik. Wydaje się, że jest dosyć sympatycznym człowiekiem, powinien jednak uważać na swój język. Psuje to jego obraz nawet bardziej niż stan, w którym się znajduje. No cóż, pewnie i tak nie będę się z nim zbyt dużo zadawać. Magowie rzadko korzystają z usług kowali. Ruszyłam wraz z resztą grupy za wesołym pijaczyną.

Po ciągnącej się niemiłosiernie wycieczce po wszystkich karczmach Iglicy w końcu trafiliśmy na miejsce. Pożegnaliśmy się z kowalem i zostaliśmy przywitani przez... niezwykłego osobnika. Rakkas, bo tak się przedstawił, sprawiał wyjątkowo, nadnaturalnie wręcz niemiłe wrażenie. Czyżby nieumarły? Będę musiała się upewnić. W tym momencie po raz pierwszy od naszego spotkania odezwał się elf. Przedstawił się, i podał swój zawód. Mimowolnie wzdrygnęłam się lekko. Łowca magów, niedobrze. Na szczęście nie wydałam się, ze swoją nekromancją. Spotkałam kilku łowców magów, i wiem, że są niezwykle ograniczonymi osobnikami, którzy nie rozumieją, że magia to zaledwie narzędzie. Można ją wykorzystać do wszelakich czynów, niezależnie od jej nazwy. Sami przecież używają mieczy i łuków, które służą do zabijania. Czy czyni ich to złymi? Sami tak nie sądzą. Więc co złego widzą w nekromancji? Będę musiała na niego uważać.

Po tym, jak myśliwy i medyk skończyli się przedstawiać (medyk rzeczywiście był magiem, i to z dosyć prestiżowej uczelni), zabrałam głos.

- Krisa, 26 lat. Uczyłam się magii powietrza w gildii w Trevos, posiadam oprócz tego ogólne wykształcenie magiczne. Do moich dodatkowych specjalizacji należą alchemia i iluzje. Od czterech lat prowadzę badania nad... nowymi możliwościami wykorzystania magii powietrza.

Zawahałam się, poważny błąd. Oby nikt nie zwrócił na to uwagi. Powinnam była wcześniej wymyślić sobie jakąś historyjkę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wyśmienicie. - mówiąc to Rakkas skończył notować ostatnie słowo. - Zatem proszę za mną. Czeka was spotkanie z resztą Mistrzów. - mistrz a za nim rekruci ruszyli powoli do budynku.

Szeroki korytarz z wysoko umieszczonym sklepieniem był skąpany w półmroku a nieliczne pochodnie oświetlały marmurowe bądź granitowe posągi wielkich wojowników bądź magów. Istot, które swoimi umiejętnościami wspięły się poza granicę życia zwykłych śmiertelników i przyczyniły się do potęgi Kompanii Cieni. Choć zapewne przepadli w pamięci następnych pokoleń to miejsce pamiętało - dawało im pewien rodzaj nieśmiertelności. Przy dłużej obserwacji okazało się, że także ściany przyozdobione były malowidłami prezentującymi kilka z najświetniejszych epizodów Kompanii jak pokonanie Ethurna bądź powstrzymanie inwazji smoków... wszystko z ogromnym rozmachem i przepychem. Rekrutom nie dane było długo ich podziwiać. Korytarz kończył się całkiem szybko przechodząc w monumentalną acz lepiej oświetloną salę. Jej centralnym punktem był półkolisty stół przy którym zasiadały sylwetki, których wygląd oraz roztaczana aura nie pozwalały mylić z jakimikolwiek innymi osobami.

- Szanowni Mistrzowie... - Rakkas stanął przed, ale jednocześnie odrobinę z boku rekrutów aby reszta mogła dobrze im się przyjrzeć. - Pozwólcie mi przedstawić... - zaczął uroczystym tonem. - Faena'arion Klesantrin, elfi łowca magów... pół-elf, pół-człowiek myśliwcy Barthez... ludzki praktykant sztuk leczniczych Rognan oraz Krisa, ludzka czarodziejka. Przedstawiam wam nowych braci i siostry Kompanii, którzy przybyli do nas z różnych stron świata i powodów jakie targają ich losami, a które zgodzili się, znajdując się tutaj, połączyć je z naszą organizacją. Za waszym pozwoleniem chciałbym rozpocząć procedurę Inicjacji.

W sali zapadła cisza kiedy mistrzowie przypatrywali się rekrutom z kamiennymi twarzami. Pierwszy z lewej, z wyglądu był człowiekiem w sile wieku o dosyć jasnej karnacji skóry, blond włosach starannie zaczesanych do tyłu i niezbyt imponującej posturze co wyrównywał jego arystokratyczny ubiór, który wprowadziłby w kompleksy największych, arveńskich magnatów. Jedyną broń jaką posiadał to trzymany przy pasie rapier. W porównaniu do niego sąsiad zdawał się być chodzącą górą. Potężnie zbudowany gigant liczył sobie spokojnie dwa metry wysokości a srebrny pancerz w jaki był zakuty potęgował jeszcze efekt wielkości. Ubioru dopełniało futro z dzikiego zwierza zawieszone przez szyje oraz kościany hełm z rogami, który niemalże w całości zakrywał jego oblicze. Jedyny odgłos jaki z nich dochodził na razie to ciężki oddech. Na plecach miał zawieszone dwa potężne topory bojowe. Trzecim z wyglądu wojownikiem, choć o zdecydowanie mniej imponującej posturze, był mroczny elf, potocznie nazywany też drowem okuty w lekką, czarną zbroję z dwoma krótkimi mieczami na plecach. Następnie dwa miejsca były puste aczkolwiek jedno z nich musiało być dla Rakkasa. Kto zajmował drugie pozostawało zagadką. Ostatnie miejsca zajmowała, wnioskując po ubiorze, dwójka magów skrywająca swe oblicza pod kapturami białej i czarnej szaty. Nie należało dodawać, że obecność ich wszystkich sprawiała, że powietrze można było kroić z mocy unoszącej się w powietrzu.

Po dłuższej chwili skinęli głowami. Rakkas odwrócił się do rekrutów:

- Nie będę was zanudzał lekcjami historii, bo zapewne słyszeliście o legendach jakie nas otaczają oraz fakt, że obecnie nasza reputacja nie równa się tej z początków działalności. Łagodnie mówiąc. - mówił z powagą, ale na ostatnie słowa pozwolił sobie na drobny uśmieszek. - Szczerze mówiąc nie jesteśmy zainteresowani co sądzi o nas świat. Chcemy za to, żeby wszyscy członkowie kompanii wiedzieli czym ona jest dla nich. Nową rodziną, która skoczy za wami w ogień nie zależnie od waszych wad, gdzie zasada jeden za wszystkich funkcjonuje zawsze, gdzie solidarność zapewnia nam przetrwanie. Nie obchodzi nas czy ktoś paktował z demonami czy też na ścieżce miecza postawił o jeden krok za daleko... Kompania przyjmuje zarówno tych, którzy chcą zdobyć sławę i bogactwo jak i tych szukających schronienia albo nawet odkupienia będąc w naszej służbie. Nie ważne co zrobiliście, nie ważne kim jesteście, wśród nowej rodziny zaczynacie z czystą kartą. - Rakkas wziął niewielki wdech. - Przechodząc do następnej rzeczy, słyszeliście może zapewne, że pierwotnie kompania była wybrankami bogini światłości. Choć od tego czasu minęły milenia nadal czerpiemy pewne korzyści z naszego dziedzictwa. Bracia i siostry Kompanii Cieni są zobowiązani i jednocześnie uprawieni pewnego rodzaju Kodeksem. I tak pierwsza najważniejsza zasada jaka was obowiązuje to Prawo Tajemnicy. O sprawach związanych z kompanią ani o tym co zobaczycie za chwilę nie macie prawa mówić nikomu spoza jej szeregów, konsekwencji złamania tego prawa możecie się domyślić. Drugie z najważniejszych to Prawo Śmierci. Każdy członek Cieni, który zada śmierć swemu bratu lub siostrze, jeżeli nie usprawiedliwiała tego wyższa konieczność np. potrzeba samoobrony, jest wyrzucony z kompanii i otrzymuje klątwę "chodzącego trupa". Znak, który sprawi, że absolutnie każda napotkana osoba będzie mogła i posiadać będzie moralne prawo do pozbawienia was życia, nie tylko reszta najemników. Z bardziej istotnych jest jeszcze Prawo Wiedzy... każdy najemnik, jeśli tylko jego intencji nie spowija ciemność, może korzystać ze wszelkich źródeł wiedzy pisanej i mówionej bez względu na wytyczne takich bytów jak np. Święte Państwo. Oczywiście, jest wyjątek. Absolutnie zakazanym i karanym natychmiastową śmiercią jest poszukiwanie wiedzy o magii woli i ciemności... powody doskonale zrozumiecie studiując naszą historię. Moglibyśmy ciągnąć tak jeszcze przez jakiś czas, ale równie dobrze dowiecie się o naszych Prawach z biblioteki kompanii w późniejszym czasie. Proszę was za mną...

* * *

Od kilkunastu minut trwało zejście nie tyle wgłąb fortecy co samej góry do miejsca, którego nie mógł zobaczyć zwykły śmiertelnik. W ciszy Rakkas wyprowadził grupę na szeroką... polanę z błękitnym niebem nad ich głowami.

- Iluzja. - odparł Rakkas. - Piękna, nieprawdaż? - w istocie, niezorientowany człowiek mógłby pomyśleć, że o to znalazł się na świeżym powietrzu kiedy kierował się w głąb ziemi.

Na przeciwległym końcu jaskini, już z daleka majaczyły sylwetki dwóch granitowych posągów sięgających niemalże samego stropu. Ten po lewej przedstawiał zakutego w ciężką zbroję wojownika trzymającego u swych nóg długi i masywny miecz. Drugi z nich ukazywał maga ze skrytym obliczem z lekko rozłożonymi rękoma. Dopiero z bliska można było zauważyć, ze u ich podnóża znajduje się coś w rodzaju miniaturowego jeziorka. Nie byłoby to nawet aż tak dziwne gdyby nie fakt, że w istocie nie składał się z wody, ale z krwi. Czerwona ciecz kropelka po kropelce sączyła się na dół.

- Oficjalnie w naszej kompanii nie ma tytułu wyższego niż mistrzowski. - mówiąc to nie odrywał wzroku od posągów. - Nieformalnie jednak te dwie istoty przed wami, o których sądzimy, że byli pierwszymi ze Świetlistej Gwardii, są Arcymistrzami... oto przed wami może stać namacalny dowód naszych początków, które... nad nami czuwają. Uprzedzając wasze pytania... tak, niewątpliwie coś w tych posągach żyje... lecz choć nie możemy stwierdzić co to wierzymy o ich przyjacielskich zamiarach. A teraz... - ręką wskazał komplet kielichów zostawionych przy jeziorku krwi. - Rytuał braterstwa krwi przypieczętuje wasze uczestnictwo w Kompanii a zgodnie z legendą ześle wam siły oraz błogosławieństwo od naszych przodków w walce z poplecznikami boga ciemności. Nie musicie się obawiać... jest to rzecz, którą przejść musiał każdy z nas.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po wstępnym powitaniu i bardziej oficjalnym przedstawieniu się Rakkas pokierował nas pierwej na spotkanie z pozostałymi, jakże enigmatycznymi w swym majestacie postaciami pozostałych Mistrzów Kompanii, nastęnie zaś poprowadził nas ku naszemu nowemu przeznaczeniu... Z niemałym podziwem przyglądałem się bardzo wprawnej, w istocie zjawiskowej iluzji zdobiącej... hmm... najprawdopodobniej wykutą we wnętrzu góry grotę. Tak w każdym razie można było się sugerować po kierunku marszu, jaki obraliśmy. Podziwiając widoki zastanawiałem się nad posłyszanymi słowy nadal i wciąż...

Pierwej zastanawiałem się raz wtóry nad mą kompanią. W ścisłym sensie. Trójka towarzyszących mi rekrutów zapowiadała się co najmniej ciekawie na poczet przyszłej i koniecznej współpracy. Pół-elf myśliwy należał wyraźnie do tych małomównych i być może to właśnie on najszybciej zrozumie moje motywy. Albo wręcz przeciwnie. Medyk zaznajomiony z magią musiał być co najmniej bardzo dobrze, choć nie miał ochoty rozwlekać się w opisywaniu swej przeszłości. Najwyraźniej miał ku temu dobry powód. Czas pokaże, czy nie jestem nim ja... Przeżył też czas zarazy, będący na tyle okrutny i dociekliwy, iż można było to zapisać na poczet wyczynów co najmniej wielce imponujących. Najbardziej mnie jednakże zaintrygowała jedyna w naszej grupie kobieta. Młoda magini powietrza zdawała się być miłą, spokojną i uprzejmą istotką, a jednak w chwili pojawienia się tak oczywistego pytania zawahała się. Nie była pewna co powiedzieć. Skłamała, to pewne. Pytanie pozostaje tylko takie - co miała do ukrycia takiego, że do samego końca nie nabrała pewności co do tego, czy należy się z tym ujawnić... Kłamaliśmy wszyscy, to nie mogło ulec wątpliwościom. Mniej lub bardziej, ale wszyscy. Bartheza można by tutaj nieco usprawiedliwić, w końcu on po prostu nie powiedział o sobie nic szczególnego.

Przyjęli nas jednak do Kompanii Cieni. Musiał być wyjątkowy. Jak my wszyscy.

Rozmyślania wszelakie przyjęły nieco szerszą formę, gdy tylko pojawiły się zasady "nie-do-złamania". Elementy Kodeksu, zwane rzecz jasna Prawami. Trzy z nich, o których wspomniał Rakkas były bardzo proste, bardzo ogólne i co najmniej kontrowersyjne. Mniejsza o Tajemnicę - tyle lat u Protektorów przyzwyczaiło mnie do takich praktyk. Wcale nie dziwiło mnie to. Ani trochę. Tak samo błaha była Śmierć. Wstępując do Kompanii trzeba było pogodzić się z następstwami współpracy z pewnymi... sprawami wobec których prowadziło się nawet regularną wojnę. Czasami trzeba jednak się wyrzec swych przekonań, w imię lepszej sprawy. W ten sposób można swych przekonań bronić częstokroć lepiej, niż jakkolwiek inaczej. Obawiałem się tylko i wyłącznie Wiedzy - wystarczyło mi wyobrazić sobie grupę podlotków szkolących się w nekromantycznych sztukach. Uspokajała mnie nieco wspomniana przez Rakkasa klauzula o "intencjach nie spowitych ciemnością" jednakże ktoś, kto usilnie faktycznie będzie szukał mądrości dla niecnych celów raczej na pewno nie da się łatwo zdemaskować. Ostrożności - jak zwykle - nigdy za wiele.

Wpatrzony w dzieło magii, zatopiony wewnątrz własnego umysłu otrząsnąłem się dopiero wówczas, gdy Rakkas i reszta stanęli przy jakiegoś rodzaju źródle. Spojrzałem na monumentalne posągi, faktycznie budzące respekt a nawet coś ponad to. Powietrze zdało się stężeć, gdy pomyślałem o tym, że jest nas tutaj siedmioro, nie pięcioro. A może nawet i więcej? Opuściłem ponownie wzrok, wpatrując się uważniej w owo źródło. Chłodny dreszcz przetoczył się falą po moich plecach gdy tylko pojąłem, czym jest płyn wzburzający się leniwie co i raz, kiedy to kolejne krople rozbijały się o kruchą taflę źródła.

Była to krew. Której czarę należało wychylić na znak zawiązania braterstwa z członkami Kompanii... nowymi braćmi.

Nie pamiętałem tego smaku. Obawiałem się przypomnieć. A teraz wypić miałem cały kielich. Może i dla nich to "czysta formalność". Dla mnie to prawdziwa próba hartu ducha.

Uniosłem w górę kielich, ciążący w dłoni niemiłosiernie. Chcę już go wychylić, ale widzę resztę dopiero sposobiącą się do ujęcia swych naczyń. Gdy oni zaczną pić, pójdę w ich ślady. Jeśli samokontrola nie wystarczy mogę liczyć na łut szczęścia i brak uwagi z ich strony...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszyscy zdołali się już przedstawić. Jak się okazuje, Barthez jest półelfem, ale poza tym nie wydał się ani trochę wyjątkowy. Czyli warto było zawiesić na nim oko, bo wątpię, by Kompania Cieni trudziła się rekrutowaniem zwyczajnych szaraczków. Dziewczyna jakkolwiek, okazała się troszkę bardziej interesująca. Zwłaszcza ta część w której się zawahała, jakby nie wiedziała co powiedzieć. Zupełnie jakby swoje badania nad "nowymi możliwościami wykorzystania magii powietrza" uważała za coś wstydliwego. Nie, to na pewno nie było to... Co takiego chciałaś wstawić w miejsce tej przerwy? - Zwróciłem się do niej w myślowym monologu. - Może interesuje cię magia krwi? Albo wiedza na temat demonów? Nie wstydź się dziecko, przecież w twoim wieku takie zainteresowania są jak najbardziej naturalne. W końcu ilu młodych czarodziei, jeszcze za czasów uczelni, było niezdrowo zainteresowanych tajnikami nekromancji? Jednak ich zapał był słomiany, a chęci jałowe. Nie rozumieli, że prawdziwa wiedza leży nie w księgach magii śmierci, lecz w szczątkach niegdyś żywych istot. Musieliby zanurzyć swoje ręce w krwi i wnętrznościach, wyszarpnąć tajemnice wraz z kościami zmarłych. Ja, studiując medycynę, byłem w stanie tego się podjąć praktycznie od samego początku. Nic więc dziwnego, że oni zostali tak daleko w tyle. A jednak... Ja także się poddałem, nie znajdując w sobie odwagi by podjąć dalsze kroki. Czy naprawdę byłem wtedy lepszy od nich?

Te ponure rozmyślania zostały szczęśliwie przerwane przez spotkanie z radą mistrzów, którzy pokrótce wyłożyli nam litanię swoich praw. Nie było tu nic do dodania, wszystko jasne i zrozumiałe. Dalej zostaliśmy poprowadzeni przez Rakkasa, aż stanęliśmy przed dwoma niepokojącymi posągami i niewielkim jeziorkiem krwi. Coś w tym miejscu sprawiało, że nie chciałem tu zostać ani chwili dłużej. Czułem się stale obserwowany i to wcale nie przez przychylne spojrzenie. Wszyscy już podeszli do swoich kielichów, elf trzymał go nawet w rękach, kiedy ja wreszcie zdecydowałem się ruszyć z miejsca. Wielokrotnie podczas życia się babrałem w krwi, ale nie zdarzyło się jeszcze, bym ją pił - najwidoczniej jednak nie miałem wyboru. Bez dalszych ceregieli podniosłem kielich i umoczyłem wargi w jego zawartości upijając zarazem niewielki łyczek. Skrzywiłem się z niesmakiem, a potem spojrzałem na naszego przewodnika pytającym wzrokiem. Czy tyle wystarczy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Popełniłam duży błąd. Nie powinnam była w ogóle wspominać o tym, co niedawno robiłam. Teraz wszyscy wiedzą, że chcę coś ukryć. Zauważyłam spojrzenie łowcy magów, i poczułam nagły strach. Przecież on szkolił się w wykrywaniu i zabijaniu takich jak ja, praktykujących zakazaną magię. Musiał się domyślić, co ukrywam. On wie... Źle, bardzo źle.

Zdenerwowana wysłuchałam lektury Rakkasa o zasadach Kompanii. Nie mogą być przecież jakoś strasznie wyjątkowe. Po pierwsze, nie wolno nam gadać o sprawach Kompanii. To się rozumie samo przez się. Po drugie, zakaz zabijania. Troszkę mi ulżyło, elf będzie musiał znaleźć dobrą wymówkę, by mnie zaatakować. Niestety ma doskonałą - jestem nekromantką. Potem usłyszałam o trzeciej zasadzie. Tym razem na prawdę mi ulżyło. Mamy dostęp do jakiej tylko wiedzy zechcemy - w tym do zakazanych sztuk magii! Z wyłączeniem magii woli i ciemności, ale tym się nie interesuję. Nekromancja jest dozwolona! Nawet jeśli kiedyś dojdzie do konfrontacji między mną a łowcą magów, racja będzie po mojej stronie! Zupełnie już spokojna, uśmiechając się do siebie lekko, podążyłam za Rakkasem wgłąb góry.

Słońce. Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. Byliśmy przecież głęboko pod górą. Zaraz jednak rozpoznałam iluzję, a mistrz, który prawie na pewno jest wampirem, potwierdził tylko moje podejrzenia. Ktokolwiek tworzył to miejsce był prawdziwym mistrzem magii. Iluzja była kompletna. Mogłam nie tylko zobaczyć i usłyszeć otaczającą mnie naturę, ale powietrze też uległo zmianie. Pachniało jak najczystsze górskie powietrze, a nie stęchlizna korytarzy, którymi szliśmy od jakiegoś czasu. Potem zobaczyłam dwie postacie. A więc to oni założyli Świetlistą Gwardię... I od tamtego czasu tutaj stoją. Niezwykłe.

Gdy nadeszła pora rytuału spojrzałam z obrzydzeniem na napój. Mamy wypić krew? Z jednej strony wydaje się to być niemoralne, ale z drugiej nie może to być prawdziwa krew. Nie mogła krążyć kiedyś w żywej istocie. Wzięłam kielich, i przekonując się co do sztuczności napoju wypiłam go. Spojrzałam na elfa. Od tej pory nie mógłby mi nic zrobić, nawet jakbym się ujawniła. Ale nie zrobię tego, jego instynkty mogą zadziałać szybciej niż umysł.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wraz ze zjednoczeniem się z krwią przodków kompanii umysły traciły na swojej ostrości... chwilowo pokrywały się mrokiem, żeby nagle przed rekrutami otworzyły się nowe horyzonty.

* * *

Naprzeciw ich świadomości unosi się ogromna, lodowa twierdza stojąca dumnie na brzegu morza. Kilkumetrowe fale odbijają się od zmrożonego od tysięcy lat masywu powodując ogromny huk, który dochodzi nawet do uszu nowych Cieni... choć po chwili wiedzieli wszyscy, że doznają teraz czegoś na pograniczu wizji a ich umysły wędrują po nieznanych ścieżkach. Teraz jednak musieli obserwować licząc na to, że sami powrócą do świadomości. Tymczasem twierdza zaczęła rosnąc w oczach odsłaniając kolejne szczegóły. Jej najwyższe poziomy nie sięgały nieba, ale i tak twierdza porażała swoim ogromem oraz... pustką. W zasięgu wzroku nie było widać ani jednej żywej duszy nie wspominając o przejawach flory. Dookoła tylko śnieg... i jeszcze więcej śniegu. Ściany. Niemalże niezauważalne przeniesienie się do innego miejsca. Zimne i puste, przejmujące czyste korytarze zapewne wewnątrz fortecy. Jeżeli były tutaj ślady życia to przepadły dawno temu. Miejsce zdawało się doskonale opuszczone od zarania dziejów nim trafili do sali tronowej. Siedziało tam coś... coś tak potężnego i nienazwanego, że sam jego oddech powodował drganie powietrza. Istota chciała coś rzec, ale nie mogli... tego usłyszeć, wiedzieli, że jej głos rozsadzi ich wnętrzności i rozszarpie umysły choć było to niemożliwe, nie znajdowali się tutaj. Byt nadal jednak pragnął, musiał koniecznie coś przekazać nie zważając na... łańcuchy. Oplatały jego ciało przykuwając do tronu.

Błysk.

Szerokie, rozciągające się od wschodu do zachodu pole. Czarne niczym serce największego nikczemnika. Znajdowali się gdzieś pośrodku Pożogi, wśród sięgającej do pasa roślinności, która zabijała wszystko czego się dotknęła. Nigdzie nie było widać wież magów i bariery, za to w oddali, jeszcze głębiej na wschód, zdawało się migotać jakieś... przejście. Portal okuty w prostokątną ramę sięgającą pięciu metrów, który stał na wypalonym okręgu wolnym od Czarnej Pożogi. Już chcieli dojrzeć co, jeśli w ogóle coś, znajdowało się po drugiej stronie gdy...

Widok zakurzonej biblioteki spowitej w półmroku. Główną sala wykwintnego pałacu z ogromną ilością religijnych symboli. Na podestach do tronu siedzą dwie nierozpoznawalne postacie, czerwony i czarny dym, który zdawał się drwiąco uśmiechać a w powietrzu czuć było zapach śmierci. Owce prowadzone na rzeź. Szerokie, arveńskie polany...

Szara Iglica. Powrót.

* * *

Rekruci głośno łapiąc powietrze ocknęli się na polanie wpatrując się w niebo. Dopiero po chwili przypomnieli sobie, że to iluzja, ale... jak można było nazwać to co przed chwilą widzieli? Rakkas stał tylko kilka kroków od nich z nieodgadnionym choć odrobinę zaciekawionym wyrazem twarzy wpatrując się już w świeżo upieczonych braci Kompanii Cieni.

- Ciekawe... - mruknął.

Mistrz zaczął obchodzić wszystkich dookoła wąchając powietrze jakby próbował wyczuć najmniejsze zawahanie bądź anomalię.

- Bardzo ciekawe. - dodał ciszej. - Wasza reakcja na krew naszych przodków była... zaskoczeniem. Większość rekrutów przechodzi ten etap bez podobnych odchyleń choć... ostatnimi czasy nie jesteście jedynym wyjątkiem. Fascynujące. Część z nich twierdziła potem, że coś widziała, ale ich umysły nie radziły sobie z zachowaniem obrazów. Wizje? Sny? Nie wiem... - dodał zamyślonym tonem. - Czy wy, bracia, doznaliście może czegoś podobnego?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To, co dane mi było zobaczyć faktycznie przyprawiło mnie o lekki szok. Nie jednak ze względu na widziane rzeczy lecz ogólną reakcję - spodziewałem się czegoś kompletnie innego... w gruncie rzeczy powinienem się cieszyć.

Wszystko stało się bardzo szybko i zniknęło tak prędko, jak się pojawiło. Wszystkim nam dane było zobaczyć... coś - ciężko o jednoznaczną opinię nawet we własnej głowie, kiedy nagle świat realny ustępuje miejsca czemuś na kształt wizji niosącej na dodatek jakiś przekaz. To akurat wątpliwościom nie ulegało - jedno przeanalizowanie całości wystarczyło, by stwierdzić, że kolejność obrazów i wszystko, cośmy zobaczyli ma konkretne znaczenie. To z kolei oznaczało, iż odnosi się to do naszej przyszłości - w ten czy inny sposób owe widzenie musi mieć większy lub mniejszy wpływ na przyszłe wydarzenia z nami w roli najprawdopodobniej głównej. Trochę spokoju, wolnego czasu, być może odwiedziny w bibliotece Kompanii - może uda się z tego wszystkiego wyciągnąć coś logicznego?

Teraz jednak nie miałem do tego głowy. Ważne, że pamiętałem - nie wiem, jak pozostali - wszystko co zobaczyłem, choć Rakkas twierdził, iż w poprzednich wypadkach raczej nikt nic nie pamiętał. Zachodziłem w głowę, czy to lepiej czy gorzej dla nas samych...

Milczę, nie mówiąc nic, dopóki inni nie zabiorą głosu. Jeśli przyszłoby im coś pominąć lub zostałbym bezpośrednio zapytany - wówczas włączę się do rozmowy. Jeśli jednak nie będzie takiej konieczności, to swoje przemyślenia zachowam dla siebie. Będzie jeszcze multum okazji, by rozpatrzeć zdania innych na ów temat. Wcześniej zdecydowanie preferowałbym wyklarować swoje własne spojrzenie na to, w czym brałem przed minioną chwilą udział.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pewną chwilę zajęło mi pozbieranie się po tych dziwnych obrazach, w międzyczasie słuchając lekko zabarwionego ciekawością głosu Rakkasa. Choć to było dziwne, miałem niejakie wrażenie, że pozostali widzieli dokładnie to samo co ja. Jednak ani to, ani szok z tym związany, nie mogły zmienić mojej opinii na ten temat.

- Wizje? - Wyplułem z siebie. - Nie było to nic, czego nie zdołałbym wywołać dysponując odpowiednimi ziołami. Proroctwa i przepowiednie! Dla mnie to bezwartościowy stek bzdur.

Wiedziałem, że chcąc nie chcąc, nie zdołałbym ukryć goryczy w swoim głosie. Dlatego nawet nie próbowałem. Wkurzało mnie to, że muszę oglądać rzeczy, które nie powinny mnie nawet dotyczyć. Wkurzały mnie te wskazówki, że jestem jakoby jakąś specjalną osobą... bądź zwyczajnie przyszło mi żyć w specjalnych czasach. Wkurzało mnie to, że zamiast skupić się na czymś pożytecznym muszę tu stać, pić krew i znosić towarzystwo ludzi, którzy nie mają dla mnie znaczenia. Jednego byłem pewien - nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie. A tymi wizjami nie miałem zamiaru zajmować się bliżej - nie tyczą się one mojej pracy, więc się nie liczą.

Od teraz jestem jednym z Cieni, podobnie jak pozostała trójka. Spojrzałem się po nich krótko, zastanawiając się, czy powinienem czuć jakieś więzi braterstwa. Nawet jeśli, to nie czułem nic. Wreszcie skierowałem wzrok na naszego przewodnika.

- Czy mogę już odejść?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Otworzyłam oczy. Tego się nie spodziewałam, mało co potrafi wywołać... tak silne wizje. Pamiętałam każdy szczegół, przy odrobinie skupienia mogłam sobie przypomnieć każdy z symboli. Nie jest to normalne zjawisko. Przymknęłam oczy, ignorując cichy głos Rakkasa. W mojej głowie narodził się delikatny ból, który powoli przybierał na sile. Chyba mam przy sobie odpowiednią miksturę, ale nie jestem pewna.

Skrzywiłam się, gdy ciszę przerwał ostry głos Rognana.

- W przeszłości wiele razy przekonano już się o niezwykłej wadze wizji. Prekognicja zawsze była jedną z najpotężniejszych, ale też najtrudniejszych do opanowania dziedzin magii. I pomimo iż nawet najlepsi nie mają racji częściej niż przy interpretowaniu co drugiej wizji, jak już sobie poradzą, informacje... - ból stawał się nie do zniesienia. - Informacje te są zawsze najwyższej wagi. Wybaczcie mi, muszę chwilę odpocząć. Czy ktoś mógłby pokazać mi moją kwaterę?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rakkas przez moment stał w milczeniu po czym odezwał się jak zwykle, swym cichym i spokojnym głosem.

- W istocie, może się okazać, że te wizje są niczym innym jak skutkiem ubocznym rytuału, ale... - machnął niedbale ręką. - Czas pokaże a teraz...

Przerwał mu charkot, który nie dochodził od nikogo innego jak Bartheza. Chwiejąc się na nogach próbowałem wymówić chociażby jedno słowo, ale z krwią zalegającą w ustach nie było to zbyt proste zadanie. Przez moment rekruci próbowali sobie przypomnieć czy myśliwy obudził się wraz z nimi albo czy cokolwiek od tego czasu powiedział, ale takie rozmyślania mogli zostawić na potem. Rakkas, jako jeden z Mistrzów Kompanii, nie czekał z założonymi rękami i ruszył na pomoc pół-elfowi kładąc go na ziemi a następnie wykonując skomplikowaną sekwencję ruchów dłońmi przy okazji mamrocząc coś pod nosem w nieznanym języku. Zapewne zaklęcie uzdrawiające albo cokolwiek innego co mogło uratować nieszczęśnika. Na chwilę wydawało się, że czyny te przynoszą skutek. Twarz Bartheza zaczęła odzyskiwać wyraz, nie wypluwał z siebie też krwi, ale w pewnym momencie przez jego ciało przeszedł wstrząs - a przynajmniej tak to wyglądało -, który odczuł nawet Rakkas zginając się w pół z grymasem bólu na twarzy.

Mimo, że myśliwy miał lada chwila umrzeć zdołał w końcu wypowiedzieć chropowatym głosem jedno zdanie.

- Usłyszałem głos boga. - i wydał z siebie ostatnie tchnienie życia.

Twarz Rakkasa z powrotem przybrała nieodgadniony wyraz choć krążył gdzieś po niej smutek. Oraz niepokój. Odezwał się w końcu poważnym tonem.

- Nie mieliśmy podobnego incydentu od kilku tysięcy lat a i wtedy przyczyna okazała się zupełnie inna niż krew naszych przodków... chcę w każdym razie was zapewnić, że ta część rytuału nie nastawa na wasze życie. Naturalnie pewność to nie fakt i wraz z innymi Mistrzami omówimy dzisiejszy incydent. Niestety, nie jesteśmy w stanie zwrócić Barthezowi życia, ale postanowimy dojść co mogło stać za jego przedwczesnym zgonem. Macie na to moje słowo. - odchrząknął i kontynuował. - A teraz... kwatery członków Kompanii znajdują się na trzech pierścieniach poniżej głównej kwatery, możecie wybrać sobie dowolną tak długo jak nie jest przez nikogo zajęta. Wiem, że możecie być wzburzeni całym zajściem, ale niech wasze myśli nie skupiają się tylko na tym. Jutro czeka was dalsza cześć inicjacji, pierwsze zadanie.

---

Typowo - przepraszam, że tak długo. Może będzie szansa na to, że będe bardziej zmotywowany jeśli wszyscy będą szybciej odpisywać ;p Nowych graczy wprowadzę niedługo.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stałem jak spiorunowany, patrząc na śmierć jednego z naszej czwórki. Rzecz jasna pierwszym moim odruchem była pomoc choremu, ale widząc, że nasz przewodnik zdołał mnie wyprzedzić, przerwałem w pół ruchu pozwalając mu działać po swojemu. Niewiele to pomogło, bo już po chwili pół-elf wycharczał coś o "głosie Boga" i skonał. Kiedy Rakkas zapewniał nas, że wraz z pozostałymi mistrzami zbadają tę sprawę, ja pozwalałem swoim myślom błądzić w wątpliwościach i domysłach. To miało niewątpliwy związek z tymi przeklętymi wizjami, co do tego nie było wątpliwości. Próbowałem przywołać do siebie obrazy, które widziałem tuż po upiciu z kielicha krwi, lecz nie mogłem wyczytać z nich żadnych pomocnych wskazówek. Przynajmniej nie sam...

Pewną chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że zostaliśmy właśnie odesłani. Kiedy wreszcie przywołałem do siebie ostatnie słowa naszego przewodnika, skinąłem krótko głową.

- Jestem z zawodu wykwalifikowanym medykiem - zauważyłem spokojnie. - Czy będę mógł zbadać to ciało? - Spytałem kiwając głową w kierunku zmarłego. Przecząca odpowiedź mistrza Rakkasa nie była dla mnie wielkim zaskoczeniem, więc bez dalszych ceregieli skierowałem się w do naszych kwater. W miarę możliwości miałem nadzieję wybrać swoją tak, by nikt z pozostałej dwójki nie wiedział gdzie ona jest. Pomimo zaleceń przewodnika, nie miałem zamiaru tak po prostu zostawiać tej sprawy. Te wizje mogły być kluczem, a nie trzeba być nekromantą, by wiedzieć, że oczy zmarłych widzą dużo więcej niż żyjących. W przeciągu tej nocy podejmę próbę przywołania duchów, spośród których będę musiał odróżnić przyjazne od wrogich, by pozbyć się tych drugich. Wtedy dopiero będę mógł wykorzystać ich zmysły i pozwolić im spenetrować mój umysł w poszukiwaniu pamięci o tej wizji. A przy tym, rzecz jasna, będę musiał wciąż monitorować stan swoich ożywionych organów, by nie ulec żadnemu wypadkowi. Wiele rzeczy mogło pójść źle, więc postaram się zachować jak największą ostrożność, a zwłaszcza zamaskować fakt używania jakiejkolwiek magii. Nie chciałbym zacząć swojego pierwszego dnia w Kompanii od utraty kontroli nad swoimi mocami, więc w razie czego wolę przeczekać z rytuałem niż zachować się jak głupiec.

___

Rzut na Nekromancję i Manipulację magię by zabezpieczyć się i zamaskować przed jakimikolwiek niepożądanymi efektami bądź wykryciem z zewnątrz.

W razie gdyby tamte rzuty poszły odpowiednio dobrze, to kolejny rzut na Nekromancję, tym razem po to, by wyciągnąć więcej informacji na temat wizji. Jak by miało coś nie pójść, to wolę nie ryzykować i nie rzucać. :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrzyłam zadziwiona na umierającego Bartheza. Co mogło to spowodować? Śmierć nastąpiła bezpośrednio po wizji, logika wskazuje wyraźne powiązanie. A mnie bolała głowa. Czy czeka mnie podobny los? Półelf wydawał się bardziej wytrzymały ode mnie, jeśli efekt jest fizyczny, powinnam paść ofiarą przed nim. Czyli to można wykluczyć. Magia? Barthez jako jedyny z naszej czwórki nie miał styczności z magią, więc gdyby jakiś efekt oddziaływał na nas wszystkich, on poddałby się pierwszy. A tak się właśnie stało. Kolejną ofiarą powinien więc być łowca magów. Z jednej strony posiada wyćwiczoną odporność, ale z drugiej sam nie jest biegłym magiem, który poświęcił całe życie sztuce. Nawet dobrze, nie czuję się bezpiecznie przy kimś, kto żyje z zabijania nekromantów.

Gdy rozmyślałam, medyk zdążył poprosić o możliwość obejrzenia ciała, spotkać się z odmową i odejść. Podeszłam więc do elfa i podzieliłam się z nim moimi domysłami odnośnie przyczyny śmierci Bartheza. Unieszkodliwienie go nie jest aż tak ważne jak zabezpieczenie siebie.

- Więc, jak ty się czujesz? Ból głowy, cokolwiek? A może masz inne teorie odnośnie tej śmierci? - gdy skończy odpowiadać (pewnie nie powie nic przełomowego), pożegnam się z nim. - Wybacz, potrzebuję chwili odpoczynku. Pozwolisz, że oddalę się do kwater.

Po dotarciu na miejsce na spokojnie zajmę się swoim bólem głowy. Przygotuję proste lekarstwo na objawy, a potem zidentyfikuję przyczynę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fearion:

Z kompletnie obojętnym wyrazem twarzy przyglądałem się pierwszej w naszym gronie śmierci... i nie ostatniej, jak podpowiadała podświadomość. Barthez choć z pewnością był wyjątkowy, to jego wyjątkowości właśnie przyszło się skończyć. W wyjątkowy sposób, coby nie mówić. W milczeniu analizuję wciąż wszystko, co tylko można i jednocześnie próbując zachować klarowność myśli. Długo nie trzeba czekać, jak jest w zasadzie po wszystkim - pół-elf leży bez życia; Rakkas stara się zachować resztki pozornego opanowania, choć chyba wszyscy widzą po nim cień roztargnienia; Rognan wyraźnie zawiedziony brakiem zgody na zbadanie zwłok odchodzi spiesznym krokiem ku wyjściu; Krisa, nieco blada i niezbyt dobrze wyglądająca nigdzie się najwyraźniej nie spieszy... podchodzi do mnie - sama z siebie do łowcy magów... - by zadać parę pytań odnośnie tego, cośmy właśnie widzieli.

- Żadnych zmian fizycznych nie odczuwam, jeśli to cię zastanawia. A co do moich teorii odnośnie tej śmierci... - zastanowiłem się chwilę - za godzinę lub dwie odwiedź mnie w mojej kwaterze. Jesteś mądrą i elokwentną osóbką, a ja jestem dosyć charakterystyczny - na pewno dowiesz się bez problemu, gdzie mnie szukać. Wówczas już na spokojnie i bez pośpiechu wymienimy się poglądami na ów i być może inne tematy.

Tak kończąc podchodzę jeszcze do Rakkasa, na którego twarzy maluje się obraz intensywnego myślenia.

- Pozwolę sobie przypomnieć, iż jako doświadczony łowca magów mogę posiadać umiejętności przydatne w... śledztwie dotyczącym tej śmierci - rzucam wprost. - Gdybym mógł się do czegoś przydać - jestem, rzecz jasna, na wasze rozkazy.

Nie uzyskując żadnej odpowiedzi ani nawet gestu czy skinienia zabieram się za ostatnią rzecz, jaką mam do zrobienia tutaj...

Nasz Mistrz wyraźnie zaznaczył, iż wizje nie są czymś normalny, choć czasami się zdarzają. Śmierć jednego z nas, złe samopoczucie drugiego oraz zainteresowanie trzeciego razem dopełniają tylko moich podejrzeń, który zamierzam sprawdzić - jestem w 100% pewien, że nasza wizja była czyjąś ingerencją z zewnątrz. Ktoś bez dwóch zdań wielce potężny wykorzystał odpowiedni moment, kiedy piliśmy krew Przodków - prawdopodobnie posiada ona właściwości ułatwiające tego typu ingerencję - by ukazać nam coś na kształt wizji. Pewna ściśle określona i zaplanowana od początku do końca seria obrazów i dźwięków - taka być musiała, jeśli czyimś dziełem była - została nam "podarowana"... nie bez powodu. Po co i dlaczego...? Tutaj jeszcze pomysłu żadnego nie miałem, aczkolwiek śmierć jedynego niezwiązanego z magią kompana daje sporo do myślenia - intruz wykorzystał najsłabszy, najbardziej wrażliwy na manipulację umysł i doprowadził do śmierci jego właściciela. Czy owa śmierć była zamierzona...? Powątpiewałem - mógł to być wypadek przy pracy, niespodziewana komplikacja. Oczywistością zdało mi się, iż w takim wypadku Barthez zobaczył tudzież usłyszał dużo więcej od nas - nie każdy wspomina przed śmiercią o "głosie boga". Zakładając wariant ze śmiercią jako zamierzonym efektem - można to postrzegać jako swoiste ostrzeżenie przed próbami niewłaściwego interpretowania tej niekontrolowanej eksterioryzacji lub próbami manipulowania wydarzeniami tak, by nie doszło do tego, co w wizji mogliśmy ujrzeć - jakkolwiek mgliste przekazy za sobą niosła. Bez względu na to wszystko intuicyjnie uruchamiam wszelkie swoje mentalne, naturalne zdolności czy wyuczone umiejętności, by wdziać na siebie metafizyczny pancerz, który powinien mnie ochronić przed wszelkimi niemile widzianymi efektami całego zajścia. Staram się też przeanalizować wszelkie ślady ataków na moją własną osobę oraz ową wizję jako taką za pomocą moich mocy magicznych - to, że ktoś "włamał" się do naszych umysłów było jasne jak słońce. Zawsze jednak atakujący zostawia po sobie jakiś ślad, a nas - protektorów - uczono ochrony przed każdą formą magii. Taka ochrona wymusza - czasem nawet tylko odruchową - zdolność do rozpoznawania rodzajów magicznych ataków a także samych atakujących, którzy potrafią kryć się w niebywale przemyślny sposób.

Pokładając nadzieję w sile moich doświadczeń i determinacji robię wszystko, co tylko się da, by odnaleźć wszelkie pozostawione ślady a następnie, podążając nimi, próbuję uzyskać jak najwięcej informacji o tym kimś... lub "czymś", co stało po drugiej stronie enigmatycznego obrazu.

Kiedy już moja "praca" jest skończona nie mam nic więcej do roboty w tym cokolwiek krwawym miejscu. Znalezienie sobie spokojnej, zacisznej kwater spośród wolnych miejscówek i dalej oczekiwane na "czarującą" dziewczynę - to mój kolejny priorytet.

_____

FP: 5

Cała operacja poszukiwania magicznych śladów to magia defensywna (opis robi za wyjaśnienie jakby). W razie niepowodzenia przerzucam jeszcze na aspekt Niezłomność... a nuż się uda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tej nocy przynajmniej dwie osoby w Kompanii próbowały rozwikłać co się dzieje. Każda z użyciem magii, każda na swój sposób.

Niestety, pomimo udanych zaklęć oraz rytuałów jasna odpowiedź na pytanie co się stało pozostawała zasłonięta mgłą tajemnicy (*1). Nie wskazała bezpośrednio kto jest albo mógł być odpowiedzialny za śmierć Bartheza gdyż taka osoba albo istota w ogóle nie znajdowała się w okolicy a może nawet w całej Arvenii. Ślad ciągnął się daleko na północny-zachód przez Białe Góry w nieznane, tam gdzie nawet najsilniejsze zaklęcie przestaje działać ze względu na odległość... Trop został pochwycony, strona w jakiej należy podążać także, było wiadomo, że potencjalne źródło zamieszania nie znajdowało się w pobliskiej wiosce, nie w stolicy Samedi, nie pośród szczytów Białej Korony, może nawet nie w Arvenii. Dawało to perspektywę na wiele lat bezowocnych poszukiwań, przynajmniej na tą chwilę.

Nad rankiem świeżo upieczeni członkowie Kompanii otrzymali listowną wiadomość od mistrza Rakkasa (*2). Przyniosły je czarne jak noc kruki, które miały opinię nie do pochwycenia.

Cienie,

dzisiaj rozpoczniecie ostatni etap waszej inicjacji w służbie Kompanii. Przeszliście antyczny rytuał, teraz pozostało sprawdzenie się w realiach materialnego świata.

O naszą pomoc ubiega się niejaki baron Adamus Corle, pochodzący z jednego z pomniejszych rodów arystokratycznych, niewielki magnat ziemski. Jego posiadłość znajduje się dwa dni drogi stąd w kierunku wschodnim, prowadzi do niej dobrze widoczny i oznakowany trakt odchodzący od głównego szlaku handlowego prowadzącego do Wolnych Miast. W razie potrzeby nasz lokalny kartograf powinien już przygotować w miarę dokładną mapę, do odebrania w bibliotece Kompanii. Baron oferuje dobrą zapłatę, szczegółowe informacje na temat zadania przekaże osobiście członkom Kompanii, którzy przybędą na miejsce.

Dzień wcześniej wysłaliśmy dwóch ludzi na rozpoznanie terenu i zasięgnięciu języka, wypatrujcie ich w okolicach posiadłości albo pobliskiej wioski.

Zalecałbym się wam zebranie przy wschodniej bramie twierdzy.

Powodzenia,

Rakkas

* * *

Czym się kończy prowokowanie porywczego wojownika Cieni w karczmie po kilku kolejkach gorzały? Mordobiciem a potem próbą odpłaty przez lokalnych opryszków z ostrymi zabawkami.

Kresvon i Valgrind nie byli ludźmi od zawsze pławiącymi się w luksusie i bez problemu mogli nocować pod gołym niebem a umiejętności jakie posiadali starczyły na powalenie dzikiego zwierza albo - jak w tym wypadku - nauczenia paru osób pewnych zasad. Obozowisko rozłożyli na niewielkim pagórku w lesie, już z daleka usłyszeli zbliżającą się gromadę pijanego chłopstwa wymieszanego z kilkoma bandytami chcącymi zyskać w ten sposób przewagę liczebną. Mieli pałki, kije, ze dwie pochodnie, może jakieś sztylety, żadnych mieczy nie było widać. Cienie już oczekiwały z gotową bronią przylepienie do pobliskich drzew specjalnie nie gasząc ogniska aby dodatkowo zaskoczyć napastników. Po kilku chwilach mogli już rozróżnić pojedyncze sylwetki, łącznie mierzyli się z grupą liczącą od dziesięciu do piętnastu osób.

- Dobra, dobra! Ciszej! Ciszej... - rzucił jeden z nich rozkazującym tonem. - Jest ich tylko dwóch, tłuczemy ich wszystkim co mamy... No, nie tchórzyć wiara, do przodu. - dodał ściszonym głosem.

Z każdym krokiem byli coraz bliżej.

---

1 - odpowiednio +6 na nekromancję i +5 na magię defensywną, nie korzystałem z aspektu, starczyło ;)

2 - sorry Vel, ale twoje plany co do postaci Golomana totalnie rozwaliliby mi koncept tego odpisu więc pominąłem tą część

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedząc przed ogniskiem spojrzałem na bezchmurne niebo. Miałem wiele czasu na przemyślenia, zanim ta banda moczymord tu dojdzie. Me myśli powędrowały do kilku dni wstecz. Niewiele dane mi było zapamiętać z poprzedniego etapu inicjacji, jednak spożycie zbyt dużej ilości alkoholu spowodowało przypomnienie sobie strzępów dziwnych obrazów lodowej fortecy i dziwnych istot wciąż pojawiających się i znikających, które za każdym razem traciły na ostrości. Powstrzymałem te myśli, gdyż obrazy te przyjemnych wspomnień nie przywoływały. Przypominały jedynie o dziwnych sensacjach w żołądku towarzyszących inicjacji. Spojrzałem w bok, na kompana. Nie wiem, czy zamyślony wpatrywał się w ogień, czy też może wysłuchiwał hałasu. Nie rozmawiałem z nim jeszcze, a jego imię, Krevos, usłyszałem jedynie z ust mistrza Rakkas?a. Nie wiem zbyt wiele o swoim towarzyszu, wygląda dosyć marnie, ale w karczmie pokazał, że nie warto opierać swych opinii na wyglądzie. Widać było, że walka nie jest mu obca. Zawsze zastanawiałem się na co ludziom Arvenii ta cała zbroja ograniczająca ruchy. Przeciętne cięcie berserkera zdołałoby zniszczyć tę kupę żelastwa.

Rozmyślając tak, usłyszałem zbliżających się napastników. Wstałem i zacząłem się rozglądać, niewiele jednak mogłem jeszcze zobaczyć. Podchodząc do drzewa począłem widzieć zarys twarzy napastników. Nie byli specjalnie przygotowani, jakieś kije i pare sztyletów, nie próbowali nawet się skradać. Część z nich miała przerażone twarze, jak gdyby zostali zmuszeni do wzięcia udziału w tej akcji. Nie stanowią dla mnie żadnego wyzwania, a co dopiero nam dwóm.

-Nie ma sensu ich zabijać, zwykli wieśniacy, nie sprawią nam już potem problemów.- rzekłem do towarzysza i zawinąłem ostrze miecza w ścierę przygotowaną przed wyprawą. Tak przygotowany ruszyłem z szałem w oczach na nieświadomych przeciwników.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kresvon

Siedziałem przy ognisku z tym czarnowłosym mężczyzną, gdy nagle usłyszałem jakieś szmery. Powoli wstałem, próbując kogokolwiek dojrzeć. Po chwili dostrzegłem około dziesięciu osób. Z lekkim politowaniem spojrzałem na nich. Pijani, dodatkowo uzbrojeni w drewniane kije i nędzne sztylety.

Wtem towarzysz zaatakował, więc razem z nim ruszyłem. Choć Valgrind nie zamierzał dobywać miecza, ja zadbałem, bym w każdej chwili mógł go dobyć i zaskoczyć adwersarzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...