Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

niziołka

Sesja Crimson Reapers

Polecane posty

Otrzepując się wstaję i spoglądam w kierunku z którego jechał domniemany radiowóz. Dziwne.

Problem rozwiązany, laserowo naprowadzana karma uderzyła, zło powstrzymane. Czas kontynuować moją podróż.

Nagle zauważam zmierzającego w moją stronę niebieskiego i kamerzystę amatora. Niedobrze. Nieznacznym ruchem ręki staram się wyrzucić jego telefon jak najwyżej, wątpię by przetrwał taki upadek po czym odwracam się i staram odejść jak gdyby nigdy nic. Akurat tego mi brakowało, rozpytującego się o mnie policjanta. Być może jest tu jakiś zaułek, miło by było gdyby miał jakąś drabinę na dach...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gerard Ikar Fox

Cóż miło ze strony cywili, że zamiast zabrać broń postanowili na mnie nabluzgać po hiszpańsku i uciec gdzie pieprz rośnie. Co teraz? Po pierwsze muszę znaleźć jakiś płaszcz, nie pokażę się przecież nigdzie wyglądając jak jakiś domorosły demon. Druga ważna rzecz, wspomniana przez mnie broń: bandyci jak mniemam mieli ze sobą broń ciężką jak i lekką więc wsadzenie dwóch rewolwerów w kieszenie na wszelki wypadek nie powinno być problemem.

Pamiętam jeszcze ten moment jak bandyci do mnie strzelali: mimo trudu z omijaniem kul dokładnie widziałem w którym momencie pociągają za spust. W ich ciałach, zważając, iż był to jakiś kartel mogę znaleźć dużo przydatnych rzeczy jak pieniądze, telefony itd. W sumie mógłbym nawet własnoręcznie odszukać tę mafię i ją rozwalić, pytanie tylko po co? Jak na razie priorytetem jest dla mnie odnalezienie jakiegoś pubu i przemyślenie wszystkiego na spokojnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Załóżmy, że jakimś cudem rzeczywiście straciłem nad sobą kontrolę i dokonałem tej masakry. Niestety, mam aktualnie ważniejsze sprawy na głowie. Nie ma sensu zastanawiać się nad tym, czy jestem w stanie używać swoich mocy, skoro muszę skupić się na tym, by przeżyć następne pięć minut... - myślałem gorączkowo nad rozwiązaniem.

- Jasna... Dlaczego nie mogę wykorzystać swoich umiejętności kiedy tego potrzebuję. Jestem kimś więcej niż oni, jestem przyszłością, jestem potężniejszy od każdego żyjącego człowieka. Potrafię rzeczy, o których oni nawet nie śnili... Ale nie teraz, bo coś nie pozwala mi się przeobrazić. Zginę tu jak zwykły śmieć. Dlaczego nie mogę się zmienić?! - Myślałem, nie zwracając uwagi na nic innego. Przepełniała mnie wściekłość. Miałem zginąć za czyny, których nie popełniłem. Nie mogłem stąd nawet uciec.

- DOSYĆ! Przestań się nad sobą użalać! Owszem, może stwierdzenie "bywało gorzej" nie sprawdza się w tej sytuacji, ale skoro wiesz, że nie ma sensu myśleć o dniu jutrzejszym, skup się na tym, by nikt nie zastrzelił Cię przez najbliższe sekundy! - Skrzyczałem sam siebie. - Jedyne co mogę zrobić, to iść tam gdzie nie ma policji i gdzie las jest najgłębszy. Tam jest najwięcej mroku, a drzewa powinny zapewnić mi choć minimalną ochronę. Tylko to mi pozostało...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przybycie do domu zajęło jej jakieś pół godziny wliczając w to cały bajzel jaki stał się w centrum miasta, godziny szczytu i tym podobne rzeczy. Ile czasu potrzebowały materiały video z miejsca zdarzenia z Sarą w roli głównej aby krążyć po Internecie? Dodatkowo, żeby jeszcze trafić do redakcji lokalnych gazet oraz dzienników telewizyjnych? Góra kwadrans. Wpadając do domu pierwsze co zobaczyła to matkę siedząca przed telewizorem a drugie to kanał informacyjny i jej ojciec, przed tysiącami telewidzów, relacjonujący incydent w centrum miasta...

- W Internecie pojawiają się już materiały naocznych świadków - w tle odpalił się jakiś film kręcony z ręki pokazujący akcję, której Sara była częścią jakiś czas temu. - I jak możecie zobaczyć... - bez problemu można było dostrzec, w którym momencie rozpoznał swoją córkę w centrum tego wszystkiego. Zamilkł i w jednej chwili z jego twarzy odpłynęła cała krew. Wpatrywał się w ciszy, z wyrazem szoku i niedowierzania. Matka spoglądała na nią w niemalże identyczny sposób nie mogąc wydusić z siebie słowa.

* * *

- Chcesz gadać? Dobra. Będziemy gadać. Nie tutaj, nie teraz. Musimy znaleźć sobie spokojniejsze miejsce. - rzucił Gideon i nie czekając na głosy kogokolwiek innego zaczął prowadzić panie Hunt, matka nazywała się Carla a córka Lily, przez to całe zamieszanie uważając na potencjalne zagrożenia i generalnie trzymać się nisko. W drodze Ian zdołał niepostrzeżenie wybadać jakie moce posiada reszta ich grupy. Carla kontrolowała żywioł wody, jej córka potrafiła zamrażać, ale chyba jeszcze nie do końca nad tym panowała.

- Dziękujemy za pomoc... - powiedziała kobieta kilkanaście minut później gdy znaleźli się w jednym z cichszych i bardziej opuszczonych części miasta. Akurat pustych zaułków nie brakowało w żadnej metropolii.

- Nie dziękuj za wcześnie. - odparł ostrzejszym tonem Gideon. Fakt, że Ian powęszył w jego głowie raczej nie wpłynął pozytywnie na ich relacje. - Mamy chwilę spokoju, więc dobra... możemy wyjaśnić sobie parę rzeczy i, żeby była jasność... zobaczę jakikolwiek znak, że coś jest nie tak zamienię cię w popiół nim zdążysz się zorientować jaki błąd popełniłeś. Carla i Lily są w dosyć ciężkiej sytuacji i potrzebują mojej ochrony... i właściwie szukamy jakiegoś schronienia. Teraz twoja kolej. Co się, k**wa mać, stało na stacji?

* * *

Niezależnie od okoliczności, a może właśnie przez nie, jawne unikanie funkcjonariusza policji było podejrzane, więc kilka chwil później William wbiegł pomiędzy jakieś zabudowania i musiał zgubić swój pościg. Tyle dobrego, że raczej nie przyjrzeli się jego twarzy a telefon, którym go nagrywał świadek poleciał na beton i rozpadł się na kilka części... Zgubienie pościgu też nie sprawiło mu większych trudności. Teraz pytaniem pozostało co zrobić z tak zaczętym dniem i za co zabrać się w następnej kolejności.

* * *

Przeszukiwanie ciał bandytów, pewnie członków jakiegoś kartelu, dało wymieszane rezultaty. Nawet przy takim upale, w końcu to Meksyk, jeden z zabitych miał przy sobie długi płaszcz. Dokumentów przy sobie nie posiadali, broń i owszem, ale o ile dałoby się jakoś schować zwykły pistolet tak wzięcie pistoletu maszynowego oznaczało większe rzucanie się w oczy. Telefon posiadał jeden z nich, najpewniej przywódca tej oddelegowanej do egzekucji grupki, oczywiście bez żadnych zapisanych numerów. W końcu wypadało ewakuować się z tego miejsca. Nawet jeśli nie przybędzie tutaj w najbliższym czasie meksykańska policja to może ktoś z kartelu zdecyduje się sprawdzić co stało się z transportem. Gerard potrzebował miejsca na przemyślenia. Trzeba było tylko wziąć poprawkę, że lokalne bary... mogą być ciekawymi miejscami...

Gerard, co robisz? Czy udało ci się trafić do jakiegoś baru? Zdarzyło się tam coś ciekawego?

* * *

Korzystając z resztek swej szybkości Micheal ruszył przed siebie czując dziesiątki pocisków świszczących mu koło głowy i skoczył w - wydającą mu się najbezpieczniejszą - stronę. Skoro nie mógł bezpośrednio walczyć z tą setką czy dwoma policjantów i wojskowych należało zostawić ich daleko w tyle. Gęsty las był do tego idealnym terenem i jakąś godzinę później Łowca znajdował się daleko od miejsca masakry. Dźwięki radiowozów oraz patrolujących w powietrzu helikopterów dochodziły z oddali. Przypomniał sobie słowa swego niedawnego zakładnika. Po tych wydarzeniach dużo osób widziało jego twarz i może uciekł teraz, ale pewnie niedługo jego twarz pojawi się na listach gończych w całym stanie... a może i kraju. Pytaniem pozostawało co tak naprawdę teraz chciał zrobić i do czego dążyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sara Aldrin

Liczyłam się z tym, że tak właśnie może się stać. Moi rodzice są świadkami tego co przed chwilą zrobiłam i nic nie mogę na to poradzić. Boję się rozmawiać o tym z moją własną matką, a co dopiero później z ojcem. Nie wstydzę się tego co zrobiłam. Uratował wielu ludzi, ale przekonałam się, że dla nich liczy się tylko to, że jestem inna. Mam coś czego nie mają oni i nie bałam się tego wykorzystać. Nie mam nic sobie do zarzucenia, lecz moi rodzice wyraźnie nie będą mogli do tego przywyknąć. Domyślam się również jak inni zareagują na mój widok. Właśnie dla tego muszę stąd wyjechać. Jak najszybciej...

- Nie teraz mamo. Jeśli będę gotowa, może z wami o tym porozmawiam.

Biegnę do pokoju, wrzucam jakieś swoje rzeczy do znalezionej torby i biegnę w kierunku samochodu. Nie mam określonego celu podróży. Byle jak najdalej od tego miejsca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego muszę ciągle mieć do czynienia z młodymi, niebezpiecznymi narwańcami? - przemknęło mi przez myśl. Wiedziałem, że ten młody dureń zdolny jest podpalić pod wpływem impulsu połowę miasta. Nie mogłem na to pozwolić. Nie miałem też ochoty czynić mu krzywdy czy też zabijać go, by nie wywoływać paniki tych kobiet, zatem jedyną metodą unieszkodliwienia go jaka mi pozostała, było chyba pójście na częściową ugodę i pokrótce wyjaśnienie kilku kwestii. Doświadczenie podpowiadało mi, by w takich sytuacjach konkretnie odpowiadać na konkretne pytania. Nie przestając zachowywać czujności postanowiłem nie korzystać chwilowo z moich zdolności.

- Znacie pewnie nastroje panujące w społeczeństwie. Ludzie nam podobni stanowią główny temat zajmujący umysł większości osób. Oczekując przed chwilą pociągu, pośród natłoku podobnych myśli tłumu, wychwyciłem desperacką jaźń młodego, prostego człowieka, który miał zamiar wysadzić w powietrze całą stację. Nie chciałem do tego dopuścić i zdecydowałem się działać. Oczyściłem okolice toalet, zamknąłem tam zamachowca, zrobiłem ile byłem w stanie, by wytłumić siłę eksplozji i chronić potencjalne ofiary. Ładunek wybuchł w momencie, gdy pociąg, którym przyjechaliście, zatrzymał się na stacji. Chłopak prawdopodobnie został rozerwany na kawałki w wyniku wybuchu, jednakże nie mogłem nic na to poradzić. Na chwilę wcześniej ujrzałem w jego umyśle obraz waszej trójki. Wy mieliście być ofiarami. Młodzieniec był tylko pionkiem, za organizacją zamachu musiał stać ktoś o wiele potężniejszy. Ktoś kto z jakiegoś powodu chce was zabić, komu w jakiś sposób naraziliście się. Człowiek ten nie ma skrupułów, by poza wami narazić życie kilkudziesięciu postronnych osób. Po detonacji ładunku wybuchło zamieszanie, a co się działo dalej wiecie.

Przymknąłem oczy, odetchnąłem głęboko i przyjrzałem się ich twarzom oczekując na reakcję.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gerard Ikar Fox

Ze zwłok bandytów zabrałem ze sobą tylko trzy rzeczy: płaszcz, pistolet i naboje. Uznałem, że telefon to nie jest zbyt dobry pomysł zważając na fakt, iż była to szajka przestępców.

Kawał drogi od miejsca starcia z bandytami była mieścina. Zauważyłem ją pomimo jej małej wielkości i wylądowałem nieopodal upewniając się, iż nikt mnie nie widzi. Owa "mieścina", bo jest to określenie co najmniej na wyrost, to raczej opuszczone miejsce i jak się szybko okazało, nie znalazłem tam ani jednej żywej duszy. Cóż, może skrzydlaty gościu nie ma szczęścia do znajomości. Zaśmiałem się pod nosem. Na szczęście był i upragniony bar, puściutki, zniszczony, ale jednak stał wprost przede mną. No i jak do takiego nie wejść? Rozsiadłem się wygodnie na skrzypiącym krześle i spojrzałem na całkowicie pokiereszowany bufet. Jakoś urok całego miejsca mnie nie zauroczył i na plecach poczułem ciarki. Sądząc po wielkości nie był to do końca bar, a raczej niezłej wielkości pub, dwupiętrowy, być może wyżej ktoś mieszkał. Spoglądając na schody udałem się w ich stronę, postawiłem stopę i rozległ się głośny trzask wymieszany ze skrzypieniem barierki. Zacząłem słyszeć głosy dochodzące z góry. Na mój słuch dwóch mężczyzn i kobieta, a z tego co słyszałem to mógłbym wywnioskować chyba tylko jakieś tortury czy coś podobnego. Gorzej, że najwyraźniej usłyszeli wspomniany trzask. Na szczęście mam przy sobie załadowany pistolet.

Los raczej mi nie sprzyjał po nie mogłem w ogóle dostrzec tego co działo się na górze, drzwi z których dobiegały głosy były zamknięte. W najgorszym wypadku będę musiał ślepo przestrzelić drzwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

William Vimes

Telefon rozwaliłem co nie oznacza że nie było innego. Eh, jeżeli nadal będą mnie spotykać takie rzeczy w końcu moja twarz trafi na ekrany. Przeszukiwanie miasta odpada, nie jestem nawet pewny gdzie dokładnie wróciłem. Wracam z powrotem na otwartą ulicę i staram wtopić się w tłum. Wiele się zmieniło, ludzie inaczej się ubierają, inaczej chodzą, no i te wszechobecne telefony i słuchawki...

Rozglądając się zauważam witrynę sklepu z elektroniką, na wystawie oczywiście telewizory i trajkocząca reporterka wiadomości. Pewne rzeczy się nie zmieniają... Na szczęście nic o wydarzeniach z przed chwili, słychać tylko ten sam bełkot o synach marnotrawnych i nadludziach, zwłaszcza o tych którzy przepowiadają przyszłość, o tych którzy wiedzą... wiedzą? Być może właśnie oni będą w stanie coś mi powiedzieć... o ile nie są grupą oszołomów która postanowiła wykorzystać sytuację. Muszę spróbować dorwać jakieś informacje o ich lokalizacji, ale najpierw trzeba znaleźć jakieś miejsce w którym mógłbym odpocząć i coś zjeść, być może jakaś restauracja lub inny bar...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie mam pojęcia, co mogę teraz zrobić. Moje życie było straszliwą męczarnią. Sądziłem, że teraz będzie lepiej, ale jest tak samo do d**y. - Miałem już dość całego tego cyrku. Los zawsze stał po przeciwnej stronie, rzucał mi kolejne kłody pod nogi. Kiedy wreszcie dostałem szansę na nowe życie musiałem obudzić się otoczony przez małą armię. Cudowny start.

Co mogę teraz zrobić? - Pytałem sam siebie. - Dołączyć do jakiegoś cyrku, żyć w kanałach? Jezu, w co ja się znowu wpakowałem... - Nie widziałem żadnej rozsądnej możliwości. - Będę musiał odnaleźć jakieś odludzie i zaszyć się tam. Nie brzmi to zbyt dobrze, ale zawsze lepiej, niż kraty. Poza tym, nie muszę przecież zawsze uciekać. - Uśmiechnąłem się. - Noce należą do mnie! Jestem ich panem, ha! Mogę wtedy robić wszystko, na co mam ochotę!

Szedłem przez ciemny, gęsty las. Nie byłem niemalże w stanie zobaczyć nieba przez gęste korony drzew, ale zdawało mi się, że powoli zapadała ciemność. Musiałem iść dalej. Co jakiś słyszałem szmery, prawdopodobnie wywołane przez zwierzęta. Zdawało mi się, że nawet one mnie obserwują.

To jakieś szaleństwo! Czy już całkiem postradałem rozumy?! - Wrzasnąłem. - Nie. Mam jakąś namiastkę planu. Znaleźć jakąś samotnię i trzymać się jej. Prawdziwe życie będę toczył nocami. Nie brzmi to przyjemne, ale przynajmniej będę wolny. Muszę tylko znaleźć właściwy teren. Może jakaś grota... Tia, życie w ciemnej, wilgotnej jaskini, doprawdy wspaniale. Może jeszcze będę żywił się miodem i pożerał szarańczę? - Ta wizja zdawała się być całkiem możliwa. - Cóż, witam w moim świecie. - Zacząłem się rozglądać.

To będzie bardzo długa wędrówka...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myśl o ucieczce całkowicie zaprzątnęła głowę Sary. Złapała kilka rzeczy jakie miała pod ręką, zapakowała do jednej torby i ignorując całkowicie matkę, która wciąż nie wyszła z szoku, rzuciła się do samochodu. Nie miała pomysłu na cel, ale nie on był teraz ważny. Chciała po prostu uciec jak najdalej od metropolii... To czego nie mogła wiedzieć to szybkość z jaką informacja o jej tożsamości i mocy rozniesie się po różnych kanałach, i dotrze do służb porządkowych albo agencji rządowych. Ledwie pół godziny później, tuż za granicą miasta:

- Pani Aldrin! Pani Saro Aldrin! - nad jej samochodem krążył czarny Blackhawk a kilkadziesiąt metrów przed nią znajdowała się blokada drogowa złożona z Hummve oraz czarnych SUVów. Wojskowi i cholera wie jaka agencja rządowa. Ani jednego radiowozu czy policjanta w zasięgu wzroku. Niezbyt wysoki, trochę tęgi, o krótko ostrzyżonych włosach facet w czarnym garniturze - bez wątpienia agent federalny - mówił do niej przez megafon ze spokojnym tonem: - Nie chcemy zrobić pani krzywdy! Jesteśmy tutaj aby pani pomóc! Chcemy tylko porozmawiać! - cóż... prawdą było to, że ani helikopter ani nikt na ziemi w nią nie celował. W każdym razie jeszcze nie. Agent powtórzył: - Chcemy porozmawiać i wyjaśnić sytuację. Zrobiła dzisiaj pani wiele dobrego. To nie musi być jednorazowy wyczyn.

Sara, możesz opisać najbliższą okolicę - poza granicami metropolii - w której zostałaś na razie zatrzymana... Pytaniem również pozostaje co robisz?

* * *

Wyjaśniając sytuację zgromadzonym Ian przy okazji uważnie śledził reakcję Gideona. Przez większość czasu na jego twarzy było widać gniew a przynajmniej irytację jednakże gdy usłyszał całą historię można było dostrzec nutkę niepewności... i obawy o los kobiet:

- Cholera... - młody buntownik przeklął pod nosem intensywnie myśląc nad, jak mimowolnie wyczuł Mortimer, kolejnym ruchem. Było pewne, że przed czymś albo kimś uciekali, ale chyba nie do końca zdawali sobie sprawę kto dokładnie mógł odpowiadać za niedawny chaos na stacji. Odgłos syren alarmowych był nadal świetnie słyszalny. Rowe w końcu rzucił niezbyt pewnym tonem: - Gdybym tylko wiedział kto nas chciał dorwać... bo szczerze, w tym pie******ku jakim jest teraz nasz świat, to mógł być każdy. Może federalni mają coś co pozwala im kontrolować ludzkie umysły, może jest jakiś świr tacy jak my, który odwala takie numery dla zabawy a może... - westchnął zirytowany. Nie czuł się dobrze w sytuacji, w której nie wiedział do końca o co chodzi.

- Czy... - wtrąciła cicho Carla: -...możemy spróbować znaleźć jakąś... kryjówkę? Jeżeli ktoś faktycznie chce naszej śmierci może powinniśmy... zniknąć z ulic?

- Doskonała idea, droga pani. - nowy głos za plecami Iana był cholernie nieprzyjemną niespodzianką. W łapach Gideona od razu pojawiły się kule ognia. - Jestem w stanie pomóc wam w tej kwestii.

Ian, opisz waszego "nowego" gościa - głównie chodzi mi tutaj o wygląd zewnętrzny z płcią na czele. Możesz także "wyczuć" i podać jak się nazywa.

* * *

Gerard, po ułamku chwili namysłu, wystrzelił rozwalając zamek. Niemalże równocześnie spotkała go niespodzianka. Nim zdążył zrobić cokolwiek innego zobaczył jak nagle drzwi, w kawałkach, wylatują z zawiasów prosto na niego a chwilę potem potężny podmuch powietrza, przypominający bardziej falę uderzeniową, cisnął nim o ścianę. Sekundę później, poobijany, wylądował u podnóża schodów. Kolejna chwila i jakaś sylwetka dosłownie zmaterializowała się nad Foxem jakby celując w niego ręką:

- Angielski? - Gerard mimowolnie przytaknął. Nieznajomy westchnął ciężko: - Cholera jasna człowieku, było nas tak straszyć? Przez moment myślałem, że jesteś jednym z tych frajerów z kartelu... Huh, tyle dobrego. że nie wbiłem cię w ścianę, nie? - męski głos rzucił pół żartem. - Niezbyt dobry początek znajomości, ale w takim miejscu jak to... i w czasach takich jak te wydaje się całkiem normalne... A więc przyjacielu, jak cię zwą i co robisz na tym zapomnianym przez Boga miejscu po złej stronie granicy?

- Ty tępy c***u! - z góry odezwał się nagle wkurzony, kobiecy głos. - Facet chyba wykitował! Jak chcesz teraz wyciągnąć z niego informacje? A w ogóle to kogo k***a tam przywiało?!

- Nie jest z kartelu Rose, moje skarbie. Na razie tyle wiem. - nieznajomy zaśmiał się serdecznie skupiając się z powrotem na Gerardzie. - Nie musimy spodziewać się kłopotów z twej strony, nie?

* * *

Jak to czasami bywało w świecie jeżeli czasami nie mogłeś czegoś znaleźć to w końcu ktoś albo coś znajdywało ciebie. Tak czasami działało przeznaczenie albo - w tym wypadku - moce metaludzi. Vimes siedział sobie w jakiejś knajpie robiąc wszystko aby nie rzucać się w oczy i myśląc nad swoim kolejnym ruchem gdy kątem oka zobaczył jak ktoś siada obok niego, i zamawia kawę. Minęła minuta, może dwie po czym nowy gość lekko odwrócił głowę w stronę Williama i rzucił balansując na granicy konspiracyjnego szeptu:

- Obiło mi się o uszy, że chciał się pan z nami... skontaktować? Zatem, w czym możemy pomóc?

William, opisz swojego rozmówcę. Może także wspomnieć paroma słowami o lokalu, w którym obecnie jesteś.

* * *

Wędrówka Micheala przez gęsty las i jego rozmyślania zostały przerwane chichotem a chwilę później słowami nowej, nieznanej mu osoby. Młoda kobieta o długich, czarnych włosach, ubrana w typowo młodzieńcze ciuchy spoglądała w jego stronę:

- Twe myśli to jeden wielki bałagan. Twa pewność siebie będzie twoją zgubą. Twa chęć ucieczki to zwykłe tchórzostwo. Noc może wydawać się twoją domeną, ale wiedz, że nie jesteś najstraszniejszym potworem, który czai się w ciemnościach. - wciąż opierając się o pobliskie drzewo, ale będąc uważna na reakcje Smitha kontynuowała: - Jeżeli chcesz uzyskać odpowiedzi, jeżeli pragniesz znaleźć cel w swym życiu, jeśli pragniesz być najlepszym łowcą... Udaj się ze mną.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sara Aldrin

Nie zdążyłam jeszcze dobrze wyjechać z miasta, a już mam nad głową helikopter, a przed sobą blokadę na drodze. Mogłam się spodziewać tego, że wojsko lub któraś z agencji szybko zdobędą informacje na mój temat. A dotarcie do mnie od samego początku było kwestią czasu. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że te sprawy potoczą się tak szybko.

Za mną widać jeszcze pojedyncze osiedla na przedmieściach miasta. Jedne bliżej, drugie dalej. Dookoła właściwie pusta przestrzeń. W pobliży zaledwie kilka drzew, żadnego lasu, czy zabudowań, do których mogłabym uciec i spróbować zgubić pościg... Czy kimkolwiek oni są i cokolwiek mają ze mną zrobić. Myślę, że doskonale wiedzieli, gdzie mnie zatrzymać, bym nie miała żadnego wyjścia z zastanej sytuacji, poza tym którego chcą oni. Wygląda na to, że udało im się. Zatrzymuję samochód. Nie gaszę silnika. Siedzę w środku jeszcze przez chwilę i wychodzę. Staram się uspokoić i zebrać siły. W razie niebezpieczeństwa będę zmuszona znów wykorzystać swoje moce, ale nie wiem na ile mogę sobie pozwolić po poprzednim razie. Staję obok samochodu i czekam na ich reakcję. Chcę zobaczyć co zrobią. Jeśli będą chcieli porozmawiać, zgoda. Zaś jeśli zobaczę, że coś kombinują będę musiała szybko coś wymyślić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gerard Ikar Fox

Podniosłem się z podłogi i otrzepałem z kurzu po czym spojrzałem ku stojącemu przede mną mężczyźnie. Zadał mi dość trudne pytanie, ale posiadam zdrowy rozsądek: pakowanie się teraz w kłopoty nie da mi dosłownie nic.

- Jestem Gerard, nie będę sprawiał kłopotów. Wydawało mi się, iż powinienem interweniować po usłyszeniu dobiegających z pokoju odgłosów, w tych stronach jednak to chyba nic nadzwyczajnego. Nie mylę się?

Czułem na sobie jeden z najdziwniejszych bóli jakie pamiętam: cholernie bolało mnie lewe skrzydło. Nie tak abym nie mógł latać, teoretycznie, ale i tak to dosyć... dziwne.

- Nie mógłbyś mi sir powiedzieć gdzie ja się dokładnie znajduje? Albo chociaż mniej więcej? Bo można powiedzieć, że jestem swoistym strudzonym wędrowcem tylko podróżuje nie wiem skąd i tym bardziej dokąd. Może ty będziesz potrafił mi powiedzieć? Ale najpierw ogarnij to co robicie w tamtym pokoju ? z daleka bez problemy widziałem dokładnie co się w nim znajdowało ? gość naprawdę wygląda jakby wykitował.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem zmęczony podróżą. Miałem dość. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Mięśnie nie były w stanie wykonywać swojej pracy. Stawy dostarczały zdumiewającego bólu. Nagle instynktownie przystanąłem. Usłyszałem czyiś głos. Ujrzałem śliczną, ciemnowłosą dziewczynę... ale co miały znaczyć jej słowa?! Nie jestem jedynym potworem, jedynym łowcą? O czym ona... czy to możliwe, że cała ta krwawa rzeźnia nie była moim czynem? Czy istnieje szansa, że znalazłem się po prostu w naprawdę nieodpowiednim miejscu o niewłaściwym czasie? Myśli nie dawały mi spokoju. Miałem tylko spekulacje, słowa dziewczyny, która wzięła się znikąd oraz.. obietnicę. Obietnicę czego? Zguby, potęgi, a może śmierci? Z drugiej strony, co mi pozostało? Albo pójdę za nią, albo będę musiał użerać się przez rok z jakimiś siłami porządkowymi. Kogo one w ogóle obchodzą? Potwory kryjące się w ciemnościach są znacznie ciekawsze.

- Dobra. - odpowiedziałem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To niekoniecznie muszą być tak bezpośrednie metody manipulacji. Wystarczy silny, charyzmatyczny przywódca bądź mocna wiara w jakąś ideę - powiedziałem cicho do Gideona, po czym dodałem niemal szeptem, cedząc przez zęby: - Nie rozwal pół dzielnicy tymi swoimi ognikami - i odwróciłem się powoli do nowoprzybyłej osoby.

Stanąłem twarzą w twarz z niezbyt wysokim, nieco przygarbionym korpulentnym mężczyzną, o łysej, okrągłej twarzy. Ubrany był w ciemnofioletowy, atłasowy garnitur z kamizelką i jedwabną białą koszulę. Jego głos był miękki i nieco oślizgły, a akcent obcy, ponadto sprawiał wrażenie, jakby zamiast śmiać się zawsze jedynie chichotał. Wygląd pozornie mógł wzbudzać zaufanie, jednakże spojrzenie świadczyło o niebywałej bystrości umysłu, co nakazywało mi zachować dystans. Nie należało ulegać aparycji pulchnego poczciwiny.

- Tak? - zapytałem przeciągle, uważnie lustrując go spojrzeniem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Cieszę się, że wybrała pani pokojową drogę. - Sara usłyszała chwilę potem gdy jeden z agentów rządowych, nieuzbrojony, podszedł samotnie do jej samochodu. Nadal zachowywał odpowiedni dystans aby jego rozmówczyni nie poczuła się zagrożona - w każdym razie nie bardziej niż zwykle w tej sytuacji - i pierwsze co zrobił to pokazał swą legitymację służbową: - Agent specjalny Franklin Delawere II, do niedawna FBI. - po tym zaoferował uścisk dłoni. Przez cały czas gdy mówił zachowywał spokojny i przyjazny ton.

Niezależnie od reakcji na moment rozejrzał się dookoła jakby omiatając wzrokiem okolice po czym stwierdził:

- Nie wydaje mi się to specjalnie kulturalne aby przetrzymywać panią w tej niezbyt porywającej lokacji i z helikopterem ryczącym nad naszymi głowami, więc ograniczę swe gadanie do absolutnego minimum. Dwanaście godzin temu prezydent podpisał dekret powołujący do życia specjalną komórkę mająca zając się przypadkami takimi jak pani i spokojnie - przez "zająć się" ma na myśli odnaleźć, zrozumieć, pomóc i zaoferować współpracę o ile istnieje taka możliwość. Niedawno otrzymaliśmy wiadomość o człowieku władającym ogniem, który zamienił pół niewielkiej mieściny oraz kilkadziesiąt osób w popiół. Jak sama pani rozumie wolimy kooperację od konfrontacji, ale niektóre przypadki zmuszają nas do zastosowania twardych środków. - westchnął: - Tak czy inaczej jestem tutaj aby zaoferować pani miejsce w naszej komórce. Współpraca między nami przyniesie same korzyści dla zainteresowanych stron. Będzie mogła zrobić pani wiele dobrego i zwykli ludzie to dostrzegą.

* * *

- Charlie. - nowy znajomy, który przed chwilą wbił go w ścianę uścisnął dłoń Gerarda. - I tak... - podrapał się po brodzie lekko zakłopotany. - Można powiedzieć, że od jakiegoś czasu... dzieje się naprawdę wiele. W Meksyku, bo tutaj mój przyjacielu się znajdujesz, nie jest inaczej. Jesteś obecnie jakieś dwadzieścia kilometrów na południe od granicy z krajem wujka Sama i jeśli nie wiesz dokąd iść to mimo wszystko... idź tam. Odkąd zaczął się ten cały pie****nik z cóż... nami i mocami nie z tego świata lokalna administracja kompletnie nie radzi sobie z kartelami. Nie wiem, chyba większość sił rzucili wgłąb kraju, do stolicy albo coś, żeby ogarnąć burdel, który nie wątpliwie się zrobił. Tak czy inaczej, nie zalecam tutaj zostawać, ale - dodał z szerszym uśmiechem: - Masz też opcję numer dwa. Możesz ruszyć dalej z nami.

Akurat przy tych słowach kobieta nazwana Rose wyszła z pokoju i zrzuciła ciało jakiegoś faceta po schodach ze zirytowanym wyrazem twarzy:

- Ku**a mać, pomyślał by kto, że nie mając trzydziestki można zejść na zawał serca. - po chwili zeszła na dół: - Pięknie... i jeszcze to był nasz główny trop, więc może skupiłbyś się na tym Charlie zamiast dokooptowywać nam kompletnego nieznajomego. - skupiła teraz wzrok na Ikarze lustrując go od góry do dołu oraz obchodząc z obu stron: - A tak poza tym to kim ty k***a jesteś? Tak, Gerard, słyszałam. Każdy ma jakieś imię. Masz coś poza tym? - rzuciło z nie tyle z kawałkiem, ale całym wiadrem sarkazmu.

- Mogła byś być trochę milsza dla naszego, potencjalnie, nowego towarzysza. - Charlie dodał tonem jaki zazwyczaj stosuje się w stosunku do rozrabiających dzieci.

* * *

Na słowa Micheala dziewczyna skinęła tylko głową, błyskawicznie zrobiła kilka kroków do przodu, położyła mu rękę na ramieniu i przeniosła ich do innego miejsca. Z jego perspektywy nie zarejestrował żadnego ruchu, zwyczajnie wystarczyło mrugnięcie aby zorientować się, że zamiast w środku lasu znajdował się w... jakimś słabo oświetlonym, obskurnym, całkiem dużym pomieszczeniu o wymalowanych graffiti ścianach. Przystosowując się do niemalże półmroku Micheal zauważał coraz więcej elementów wyposażenia - jakieś łóżka, kanapy, stary telewizor, walając się dookoła puszki po piwie. Te i parę innych elementów skojarzyły mu się ze squatem.

- Witamy w jednej z tymczasowych siedzib Czerwonego Lotosu - dziewczyna rzuciła zaraz po przybyciu i dodała z odrobiną ironii: - Nazwa może ulec zmianie. Tak czy inaczej możesz mi mówić Ace a reszta naszych braci i sióstr powinna niedługo przybyć. Do tego czasu możemy porozmawiać... jeśli chcesz. Możesz także pytać choć nie gwarantuję, że ja znam odpowiedź na wszystko. - rzekła z kompletnie neutralnym wyrazem twarzy.

* * *

- Człowiek z odpowiednimi kontaktami i środkami może załatwić to w bardzo prosty sposób. - z tymi słowami nieznajomy w ciemnofioletowym garniturze wyciągnął komórkę - Ian widział, a właściwie wyczuł, że Gideon już chciał cisnąć swoimi płomieniami -, wstukał jakiś numer, odczekał chwilę a następnie poprosił o limuzynę pod ich obecny adres. - Gwarantuję komfort, wygodę i bezpieczeństwo w jednym z najlepszych miejsc w tym mieście dla każdego w takiej sytuacji jak wy. W zamian będę chciał tylko i wyłącznie wysłuchania mej propozycji, którą będziecie mogli odrzucić, ale jaką wolę przedstawić na miejscu. - w tym momencie za jego plecami zajechała elegancka, również w ciemnofioletowym kolorze, limuzyna.

Ian nie był do końca pewny, w każdym razie jeszcze nie, czy jego rozmówca był zwykłym śmiertelnikiem czy jednak kimś posiadającym specjalne zdolności, ale pomimo sposobu w jakim mówił nie wydawał się kłamać.

- Carla... - zaczął Gideon nadal będąc cholernie niepewny w całej sytuacji, ale widząc na twarzy kobiety chęć przyjęcia propozycji.

- Widziałeś i słyszałeś co się stało wcześniej. - w głosie pani Hunt brzmiała mikstura gniewu i determinacji. - Nie mamy lepszej oferty i nie zamierzam ryzykować życiem mej córki ani chwili dłużej. - z tymi słowami, wraz z Lily, wsiadła do podstawionego pojazdu.

- Panowie?

- Nie skorzystam. - syknął Gideon. - Będę cię obserwował. Spróbuj im coś zrobić to pożałujesz. - z tymi słowami zmienił się w dym i wbił do jednego z wentylatorów pobliskiego budynku. Korzystając ze swych mocy Ian wyczuł, że teraz Rowe znajdował się na dachu.

- Cóż, pozostaje tylko pan, panie...? - wyciągnął rękę do Iana: - Przepraszam za mój brak manier. Powinienem się był przedstawić wcześniej. Jestem Abraham.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Sara... Zresztą, już pan wie jak się nazywam. Miło mi poznać, choć wolałabym, aby stało się to w innej sytuacji.

Następnie uścisnęłam podaną przez agenta dłoń. Cóż, dobrze będzie nie robić sobie teraz wrogów, zwłaszcza gdy dookoła mnóstwo osób gotowych natychmiast zareagować jeśli zajdzie taka potrzeba. Wysłuchałam tego co miał do powiedzenia.

- Chętnie przekonam się o waszych dobrych chęciach, tak samo spróbuję przekonać was o braku zagrożenia z mojej strony. Przynajmniej dopóki nie spróbujecie czegoś co mogłabym uznać za wrogie zachowanie wobec mojej osoby. Takie samo podejście macie pewnie i wy. Na razie udam się z wami, chętnie dowiem się czegoś więcej na temat tego projektu. Chcę jednak gwarancji, że jeśli nie do końca mnie one przekonają, pozwolicie mi odejść w pokoju.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam nadzieję, że Gideon niczego nie rozwali, bo że sobie poradzi jakoś nie stanowi większych moich wątpliwości - przemknęło mi przez myśl , gdy zerknąłem kątem oka po dachach. Wyciągnąłem swoją dłoń i podałem ją, silnym i zdecydowanym uściskiem, nie spuszczając wzroku z twarzy mojego rozmówcy.

- Może mi pan mówić Monk. - puściłem powoli miękką dłoń Abrahama i kontynuowałem: - Wysłuchamy pańskiej propozycji i pozwoli pan, że później zadecydujemy o dalszych losach naszej wspólnej znajomości. Traktuję pana jak gentlemana i mocno wierzę, iż nie stanie nam się żadna krzywda w pańskiej obecności, ani podczas podróży, ani później.

Postanowiłem pojechać chociażby po to, by strzec tych dwóch kobiet, które wyglądały na zdeterminowane wysłuchać propozycji nieznajomego. Skierowałem się na tył limuzyny wraz z gospodarzem, przepuszczając uprzednio w drzwiach obie damy, a następnie wsiadłem trzymając swoją drogocenną laskę przy sobie. Liczyłem, iż uda mi się wydobyć pewne informacje już podczas podróży, zachowując jednak względną ciszę oraz spokój, bowiem miałem świadomość, że bardziej szczegółowe informacje uzyskam prawdopodobnie dopiero u cele podróży.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeden kompletnie katastrofalny w skutkach eksperyment w CERNie. Jedna próba zbadania teorii wieloświata. Jeden błąd i nagle kilka milionów światów, alternatywnych rzeczywistości i linii czasowych stało się jednym. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Do jednego wybrańca fala zniszczenia dotarła gdy lądował w Normandii, do drugiego gdy waliły się wieże, do trzeciego gdy miał mieć wypadek... a potem, sekundę później, budzili się w nowej rzeczywistości i nowym czasie. Może nigdy się o tym nie dowiedzą - albowiem informacje o przeszłości i prawdzie zaczęły być odpowiednio kontrolowane przez różne siły - i może to. i lepiej... Zważywszy na to jakie możliwości zagrożeń stały się realne przyszłość powinna być istotna dla wszystkich. Albo, w razie ich porażki, będzie tylko pustka.

* * *

Nieznany czas później kilka satelitów wykryło niezidentyfikowane, szybko nadciągające obiekty... Inwazja nadeszła.

The (cleaning) End

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...