Przeszukaj forum
Pokazywanie wyników dla tagów 'wojna'.
Trwa przetwarzanie indeksu wyszukiwarki. Aktualne wyniki mogą być nie kompletne.
Znaleziono 8 wyników
-
Bojowe maszyny kroczące stanowią jeden z futurystycznych symboli, które przychodzą do głowy, gdy tylko ktoś powie „science fiction”. Tak wrosły w kulturę, że pojawiają się w zasadzie w każdej grze lub filmie, w którym wzmiankowana jest przyszła wojna. I prawdopodobnie na zawsze pozostaną domeną science fiction. Mechy są bowiem bronią tak beznadziejną, że mało prawdopodobne jest, żeby ktoś kiedyś spróbował go faktycznie zbudować, a tym bardziej posłać w bój. Jeśli natomiast kiedykolwiek zostanie użyty bojowo, to zapewne skończy się to śmiercią pilota. Powody takiej sytuacji są wielorakie: Wystaje: W zasadzie mechy jako broń mają tylko jedną zaletę, która sprawia, że pojawiają się w tylu tytułach: ładnie i imponująco wyglądają. Niestety jest to też pierwsza z przyczyn, dla których nigdy nie pojawią się na prawdziwym polu walki. O ile bowiem dobra prezencja jest zaletę w grze, tak na polu walki niekoniecznie. Wręcz przeciwnie: generał-szogun Stanisław Koziej wymienia za Clausewitzem osiem warunków niezbędnych do powodzenia na polu walki. Są to: przewaga, celowość działań, ekonomia sił, inicjatywa, szybkość manewru, współpraca między rodzajami wojsk oraz zaskoczenie. Teraz powiedzcie mi, jakie zaskoczenie osiągnąć można za pomocą czegoś, co widoczne jest z wielu kilometrów, nawet w terenie leśnym i zabudowanym? Mechy posiadają różne rozmiary, zależnie od świata, z którego pochodzą. Relatywnie nieduże mają jakieś 4 metry wysokości. Te pochodzące z uniwersum Mechwarriora od 7 do 17 metrów wysokości. Tytany z Warhammera 40K od 15 do 60 metrów, choć bywają i takie na 150 metrów. Konstrukcje takie niestety raczej nie zapewniają zaskoczenia, uzyskać mogą je tylko w bardzo specyficznym terenie (w górach), wszędzie indziej widoczne będę już z wielu kilometrów. Dlatego zresztę współcześni producenci pojazdów wojskowych starają się unikać konstrukcji wyższych niż 2,5 metra. Co gorsza maszyny takie nie tylko staną się łatwym celem dla wszystkich czolgów, wyrzutni rakiet i dział w okolicy, to jeszcze ich obecność zdradzi obecność wszelkich sil wsparcia. Tak wiec samo ich pojawienie się na polu walki wystarczy, by doszło do masakry. Niestety nie tej strony, co trzeba. Tak więc widzę tylko jeden cel istnienia mechów: ściąganie na siebie ognia. Może się wywrócić: Podwozie generalnie jest najsłabszy elementem każdego wozu bojowego. O ile bowiem sam kadłub trudno jest zniszczyć, a pancerz często jest niemal niemożliwy do przebicia bez używania wyjątkowo wyrafinowanych środków bojowych, tak przestrzelenie kola, czy zerwanie gąsienicy jest relatywnie łatwe przy pomocy nawet i zwykłego granatu. Podobny problem maja tez i mechy. Z tym, ze mechy niestety poruszają się na nogach. Taki układ motoryczny, mimo zwiększonej możliwości forsowania przeszkód jednocześnie nie gwarantuje zbyt dużej przyczepności. W skrócie: o ile czołg z przestrzeloną gąsienicą zatrzyma się, tak mech bez nogi najpewniej się wywróci. To niesie zagrożenie zarówno dla pilota (który może zostać przy okazji zabity) jak i dla jego otoczenia (np. jednostek wsparcia), na które pojazd może się wykopyrtnąć. Co gorsza mech nie musi zostać ostrzelany, by doznać uszkodzeń. Wystarczy ze źle stanie lub stanie na niepewnym podłożu, lub zahaczy o coś nogą... Wszystko to niesie za sobą poważne ryzyko wypadku. Co gorsza nogi bardzo słabo rozkładają ciężar. Istnieje wiec bardzo poważne ryzyko, ze nogi czegoś tak wielkiego i tak ciężkiego (nawet małe mechy z Mechwariorra ważą po 50-100 ton) będą się zwyczajnie zapadać w gruncie, co raz, ze ograniczy mobilność maszyny, dwa, ze zwiększy jej skłonność do przewracania się. Rozmiar i masa maszyny oraz potencjalnie ograniczona widoczność z kokpitu niosą też inne zagrożenia. Otóż ewentualne wojska towarzyszące mechom mogą po prostu zostać rozdeptane. Ciąg dalszy na Blogu Zewnętrznym.
- 1 komentarz
-
- fantastyka
- science fiction
- (i 2 więcej)
-
Science fiction posługuje się bardzo bogatym zbiorem fikcyjnych technologii, z których wiele służy do odbierania życia innym ludziom. Pytanie brzmi, jak wiele z tego typu ekwipunku faktycznie by się na polu walki sprawdziło? A jaka część, nawet gdyby została skonstruowana, to pozostałaby najpewniej tylko ciekawostką techniczną? Pomijając wynalazki w rodzaju „mocniejszych materiałów wybuchowych”, „lepszej amunicji” czy „wytrzymalsze materiały” przyszło mi do głowy dwanaście, bardzo często spotykanych „technologii przyszłości”. Tak więc: 1) Pola siłowe Tarcze energetyczne, czy to przeznaczone dla pojazdów, czy też osobiste na pierwszy rzut oka wydają się przedmiotami bardzo przydatnymi. To po prostu dodatkowy pancerz, znajdujący się nad pancerzem, a co więcej: prawdopodobnie nie mający masy prawdziwego pancerza. Moim zdaniem mają bardzo duże szanse wejść do użycia z prostej przyczyny: życie ludzkie ma wartość niewymierzalną. Widzę z nimi tylko jeden, choć duży problem: baterie. Pytanie brzmi z jakimi źródłami energii będzie miała do czynienia przyszła cywilizacja i jak długo będą w stanie one pracować na polu walki. Otóż: liniowe oddziały typu piechoty lekkiej czy zmechanizowanej muszą robić to nierzadko bardzo długo, broniąc stanowisk gdzieś w lesie czy na bezdrożu całe dnie lub tygodnie (teoretycznie po dwóch tygodniach powinny zostać zluzowane, ale…), względnie patrolując teren, gdzie niekoniecznie musi być dostęp do źródeł energii. Jeśli więc typowa wydajność tarczy wynosiłaby mniej niż kilka godzin to sprzęt taki byłby umiarkowanie przydatny. Żołnierze pozostający dłużnej w polu nie mogliby bowiem z niego skorzystać, bowiem za szybko by się wyłączył. Przenoszenie dodatkowych baterii mogłoby ich nadmiernie obciążyć, tarcza uruchamiana natomiast dopiero w momencie nadejścia niebezpieczeństwa byłaby natomiast mało efektywna. Obecne trendy są bowiem takie, że niebezpieczeństwo najczęściej przybiera postać bombardowania lub nawały artyleryjskiej, która uderza całą mocą jednocześnie, właśnie dlatego, żeby zaalarmowany wybuchem pierwszego pocisku przeciwnik nie mógł znaleźć schronienia. Nawet wtedy jednak broń taka mogłaby trafić w ręce formacji przeznaczonych do krótkich, intensywnych walk jak oddziały antyterrorystyczne, grupy szturmowe atakujące budynki, czy oddziały powietrzno-szturmowe, które działają na zasadzie „jest problem, przylatują śmigłowce, rozwalają problem, jeśli to nie starczy: wyskakuje z nich piechota, robi dożynki i powrót do bazy”. Ostatnia grupa odbiorców to oczywiście saperzy, narażeni na wybuchy min i niewypałów. Wyżej wymieniony problem nie dotyczy pojazdów, które siłą rzeczy i tak muszą pozostawać albo włączone, albo wyłączone, albo zatankowane, albo niezdolne do walki. 2) Pancerze wspomagane O pancerzach wspomaganych mówi się już od lat 90-tych i pewnie dziś wszyscy już by w nich biegali (wszyscy, nie tylko wojsko) gdyby nie jeden, zasadniczy problem: baterie. Pancerze, a raczej sam egzoszkielet podnoszący wydajność organizmu to marzenie wielu dziedzin życia: straży pożarnej, firm magazynowych i przeprowadzkowych, inwalidów… Gdyby sprzęt taki trafił na rynek wojsko dostałoby pewnie orgazmu. I niekoniecznie w pierwszej kolejności dostałyby go oddziały liniowe, choć możliwość przenoszenia dodatkowego sprzętu, elektroniki, amunicji, sensorów i płyt pancernych bardzo by się chyba im spodobała. Myślę, że najbardziej zachwycone byłyby jednak wojska inżynieryjne i artyleria. Przykładowo obecnie używana amunicja artyleryjska ma zazwyczaj kaliber około 150 milimetrów (155 w NATO, 152 w ZSRR i spadkobiercach), gdyż jest to największy kaliber, jakim mogą wydajnie posługiwać się ludzcy ładowniczy. Gdyby ładowniczy dostali nagle dodatkowej siły, to pewnie zaczęto by używać mocniejszej amunicji. Tak samo w piechocie zobaczylibyśmy zapewne zespoły z uniwersalnymi karabinami maszynowymi jako główną bronią, do tego dźwigające granatniki automatyczne i inne zabawki dla naprawdę dużych chłopców. 3) Teleportacja Oj… Ta technologia miesza wszystko. Tak naprawdę niezależnie od tego, jak by funkcjonowała poważnie zmieniłaby nie tylko pole walki, ale też życie codzienne. To, do jakiego stopnia by się to odbyło zależałoby w dużej mierze od szczegółów technicznych: na jak duży zasięg możemy się teleportować, jak dużą masę, czy musimy mieć odbiornik, czy wystarczy tylko nadajnik, ile energii to pochłania etc. W skrajnym przypadku myślę, że teleportacja sprawiłaby, że znikłyby linie frontów, artyleria, lotnictwo i być może wojska zmechanizowane straciłyby na znaczeniu, natomiast wojnę toczono by usiłując namierzać wrogie nadajniki teleportacji, obozy, składy, elektrownie i centra dowodzenia, a następnie teleportując tam grupy ludzi (albo po prostu bomby) z ręczną bronią, które robiłyby z nimi porządek. Po rozbiciu sił wroga już klasyczną drogą wprowadzono by oddziały liniowe, które opanowałyby teren i złamały wolę walki ewentualnych partyzantów. 4) Androidy Pomijając tradycyjny już problem z zasilaniem: nie do końca jestem pewien, czy humanoidalny robot bojowy jest najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Ogólnie nasze ciało, z punktu widzenia biologii jest dość mocno skopane i nie jest to najlepsza inżynieria pod słońcem. Być może dużo wydajniejsze byłyby więc jakieś pająki, albo coś w tym guście? Niemniej jednak widzę kilka i to sensownych zastosowań robotów, nawet niekoniecznie androidów. Po pierwsze: szturmy na silnie bronione obiekty oraz walki w mieście. Oba te rodzaje walki generują bardzo duże straty, a androidy na dłuższą metę prawdopodobnie będą mniej kosztowne niż ludzie, choćby dlatego, że da się je seryjnie produkować, zamiast czekać aż dorosną (choć tu w grę wchodzi problem klonowania), można też je zaprogramować, zamiast szkolić, a wreszcie: zniszczone pewnie do jakiegoś stopnia da się naprawiać. Tak więc rozsądne jest, że do generujących największe straty ataków należy posłać właśnie maszyny. Opinia publiczna też bardziej będzie się cieszyć z tego rozwiązania. Drugie zastosowanie, to dziedzina do której obecnie używa się robotów. Czyli prace saperskie. Rozbrajanie bomb, usuwanie min i niewybuchów, usuwanie przeszkód przed atakującym wojskiem… Wszystko to są prace bardzo trudne, bardzo żmudne i nierzadko dużo niebezpieczniejsze, niż zwyczajna walka. Lepiej więc, by ginęły maszyny, niż ludzie. Ciąg dalszy na Blogu Zewnętrznym.
- 1 komentarz
-
- science fiction
- wojna
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Przy okazji mojego wpisu o tym, jak wyobrażam sobie inwazję planetarną pojawiły się wypowiedzi na temat bezsensowności prowadzenia wojen przez cywilizacje międzygwiezdne. Głównym powodem takiego stanu rzeczy był dostęp do w zasadzie nieograniczonych zasobów, co eliminuje potrzebę zajmowania planet. Przyjrzyjmy się tej kwestii. Na początku: Po pierwsze: zgadzam się, że - gdyby ludzkość opanowała technikę lotów międzygwiezdnych - prawdopodobnie nie potrzebowalibyśmy z żadnego powodu zajmować planet w rodzaju Ziemi, zamieszkałych przez rozumne rasy i posiadające bogatą biosferę. Jedyne dwa cele, dla których warto byłoby to robić to: przebadanie owej biosfery i pobranie próbek gatunków gospodarczo przydatnych (co można dokonać rękoma lokalnych badaczy) oraz likwidacja wrogiej siły żywej lub zajęcie nieprzyjacielskich baz rekrutacyjnych. Zdobywanie planety dla jej posiadania byłoby IMHO bez sensu. W całym wszechświecie istnieje identyczny zestaw pierwiastków i występują one w podobnych ilościach. Tak więc równie dobrze można byłoby zadowolić się otworzeniem kolonii wydobywczych na planetach martwych i asteroidach. Tlen i wodę ponownie można uzyskać z asteroid. Dostęp do wody i żywności nie jest problemem. Przy dzisiejszej technologii zbudowanie farm pionowych, które produkowałyby żywność na statkach lub stacjach kosmicznych jest kwestią tylko znalezienia odpowiednich rozwiązań inżynieryjnych, a nie braku technologii. Wszelkie ziemskie i nieziemskie, bezcenne gatunki (których nie trzeba szukać daleko, jednym z przykładów może być kauczukowiec, bez którego cały nasz przemysł leży, bowiem wielu rzeczy nie da się zrobić z syntetycznego kauczuku) dałoby się zapewne hodować w farmach pionowych. Co więcej: w ogóle nie widzę planet jako rdzenia cywilizacji międzygwiezdnej (o przyczynach napiszę w jednym z punktów niżej). Jak już to taki rdzeń widziałbym we flotach w rodzaju tej z komiksu Armada, światach-statkach, jak pojazdy Eldarów z Warhammera 40.000 czy gwiezdnych fortecach jak z Macrossa. Inaczej wyglądałaby sytuacja, gdybyśmy natknęli się na cywilizację, której droga rozwoju technicznego poszła w inną stronę i części współczesnych rozwiązań nie opracowano. Mit wojny o zasoby: Mimo to uważam, że do wojen będzie dochodzić. I to pomimo dostępu do w zasadzie nieograniczonych zasobów naturalnych. Powód jest prosty: teza, jakoby wojny były toczone wyłącznie o zasoby jest niestety głównie tezą propagandową, stanowiącą spłycenie problemu i nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Polemologia (nauka zajmująca się badaniem nad wojną) wylicza trzy typy przyczyn wojen. Są to: Strukturalne: czyli wynikające z potrzeby czegoś. Te potrzeby mogą przybierać różne postacie. Tak więc wojna może wynikać z chęci zagarnięcia jakiegoś obiektu materialnego (ziemia, zasoby) lub niematerialnego (władza), może też być toczona o zasoby demograficzne (np. przyłączenia miast zamieszkanych przez ludność określonej narodowości). Dobrym przykładem tego typu konfliktu mogą być spory o Gdańsk i Śląsk, gdzie były to obszary zamieszkane zarówno przez ludność polską, jak i niemiecką, które obydwie rościły sobie do nich prawa i chciały ich przyłączenia do właściwego sobie państwa narodowego. Innym powodem wojny strukturalnej może być chęć wyprzedzającego zniszczenia potencjału wojskowego przeciwnika. Sytuacja taka ma miejsce, gdy dochodzi do nadmiernych zbrojeń: jedno państwo zaczyna się militaryzować, co budzi obawę w innych, że stanie się celem agresji. W końcu, gdy te obawy zyskają uzasadnienie dochodzi do wojny. Okazjonalne: czyli zainicjowane niespodziewanymi wydarzeniami i prowokacjami. Dobrym przykładem tego typu wojny jest Inwazja na Afganistan z początku obecnego stulecia (cel: zniszczenie baz Al Kaidy po zamachach z 11 września) lub I Wojna Światowa, która wybuchła w skutek zamachu w Sarajewie. Koniunkturalne: do tej grupy zaliczyć można dwa typy wojen. Po pierwsze: wywołane przez sojusze, zwykle obronne. Po prostu państwo A zostaje zaatakowane z jakiegoś powodu (np. dlatego, że zatopiło obcy kuter rybacki łowiący dorsze na jego wodach przybrzeżnych), państwo B natomiast przystępuje do wojny, bowiem zawarło z nim sojusz obronny. Drugim typem wojen koniunkturalnych są wojny wywołane przez ideologie lub religie. Przykładowo: jeśli w państwie A istnieje religia wymagająca ofiar z ludzi, a państwo B uznaje, że jego obowiązkiem jest bronić praw człowieka w całym świecie, to populistyczni lub co bardziej ideowo zmotywowani politycy państwa B mogą żywić przekonanie o konieczności uderzenia na państwo A. Ciąg dalszy na Blogu Zewnętrznym.
-
- science fiction
- wojna
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Na wstępie muszę zaznaczyć, że pisanie tekstu jest dla historyka bardzo trudne. I to nawet w wypadku tekstu na bloga, gdzie standardy są dość niewysokie. Wynika to z prostego faktu: braku źródeł. Większość operacji wywiadowczych, niezależnie od epoki w jakiej zostały podjęte była działaniami niejawnymi, miała miejsce skrycie i co za tym idzie nie było świadków, którzy mogliby o nich opowiedzieć. Jednocześnie starano się też nie produkować dokumentów, które później ktoś mógłby analizować. Historia wczesna: Szpiegostwo i wywiad są zajęciami najmniej równie starymi, jak ludzkość i osobiście uważałbym, że należą do 10-20 najstarszych profesji świata, a słowo „szpieg” pojawia się już w tekstach biblijnych. Mimo to aż do XVIII-XIX wieku profesjonalne agencje szpiegowsko-wywiadowcze nie istniały. Istniały natomiast prywatne siatki szpiegowskie, tworzone przez różne osoby: głównie królów i generałów, a także ludzi prywatnych, zwłaszcza wysokich arystokratów i magnaterię. Sytuacja taka utrzymała się aż do XVIII wieku, gdy tematem zaczęto interesować się bardziej profesjonalnie. Pierwszym, znanym mi dziełem, które podejmuje się analizy tematu jest podręcznik sztuki wojennej Maurycego Saskiego (1696-1750) Mes Reveries, w którym umieszczono cały rozdział na temat szpiegostwa. Jako, że nie był on szczególnie długi, zacytuję go w całości: Nie da się przecenić znaczenia, jakie w działaniach wojennych przypisuje się szpiegom i przewodnikom. Monsieur de Montecuculli (chodzi o Raimondo Montecculieo, XVII wiecznego I tyle. *Łatwość taka wynikała z prostej przyczyny: armie tego okresu, posiadając niewielkie możliwości transportowe polegały głównie na zewnętrznych dostawach żywności i paszy dla koni, które stanowiły 97 procent ich zapotrzebowania logistycznego (współcześnie żywność pochłania zaledwie około 7 procent zapotrzebowania logistycznego, a większość stanowi paliwo i amunicja typu artyleryjskiego...). Dlatego też po tym, gdzie gromadzony był prowian można było przewidzieć ruchy wojska i gotowość do obrony fortec. Żywność pozyskiwano na dwa sposoby: rekwirując ją lub kupując od okolicznej ludności, przy czym preferowano ten drugi sposób, jako łatwiejszy do przeprowadzenia. Innym tekstem źródłowym z tego okresu jest „Instrukcja dla Generałów” wydana przez Fryderyka Wielkiego króla Prus, której jeden z rozdziałów nosi tytuł „O szpiegach. Jak należy ich werbować przy każdej okazji i w jaki sposób mamy zdobywać informacje wywiadowcze na temat wroga.” Ponownie jest raczej zwięzła, więc przytoczę ją w całości: Ciąg dalszy na Blogu Zewnętrznym.
-
Pierwszy odcinek zwiedzania bazy na wypadek godziny W. https://www.youtube.com/watch?v=6adyvbxwe2k
-
Wojny fantastycznych światów VI: Potwory i broń egzotyczna:
wpis na blogu dodał muszonik w Fanboj i Życie
Kolejnym czynnikiem, jaki różni światy fantasy od średniowiecza jest obecność licznych, nie występujących na ziemi istot. Mityczne bestie, potwory, wymarłe gatunki jak dinozaury lub mamuty, czy też stworzenia całkiem od podstaw wymyślone przez autorów to tylko część tej menażerii. Większość z tych istot z punktu widzenia prowadzenia wojny jest mało ciekawa: chodzą sobie, latają i od czasu do czasu zjedzą patrol albo zwiadowców. Inne natomiast mogą stanowić liczącą się jakość na polu walki, bo da się na nich jeździć? Albo się z nimi dogadać i wykorzystać w charakterze najemników albo sojuszników. Ten odcinek cyklu będzie poświęcony właśnie tego typu stworom. 1) Potwory: Duże latające bestie: Tym, co najbardziej zmienia obraz wojen w fantasy w stosunku do średniowiecza jest, oprócz magii wykorzystanie istot latających, których w średniowieczu nie było. Co więcej: żadna ze średniowiecznych broni nie pozwala łatwo sobie z lotnictwem poradzić ani też niestety (przynajmniej tak długo, jak długo nie stosujemy silnych materiałów wybuchowych) wykorzystać pełni przewagi, jaką ono zapewnia. Jedyny wyjątek stanowią magowie o dużym zestawie ofensywnych mocy. I to ich właśnie widziałbym jako główny rodzaj bojowych jeźdźców. Oczywiście w grach strategicznych z lataczami doskonale radzą sobie łucznicy. Faktycznie jednak to działać nie będzie, gdyż jednostki latające po prostu mogą wzbić się w powietrze powyżej zasięgu strzał: nawet głupia kaczka może osiągnąć pułap 4 tysięcy metrów... Oczywiście jest to osiąg rekordowy, faktycznie bowiem ptaki poruszają się zwykle na wysokości do kilometra nad ziemią, czyli powyżej skutecznego zasięgu współczesnej broni palnej. Z drugiej strony: sami jeźdźcy i potwory z tak wysoka również nie zdołają zbyt wiele zwojować. W prawdzie jeździec może razić przeciwnika strzałami z łuku, jednak ma to kilka wad, nierówny lot oraz prawdopodobny ruch powietrza utrudni celowanie, a duża odległość wręcz je uniemożliwi. Z dystansu 1000 metrów jesteśmy w stanie ujrzeć co najwyżej zarys sylwetki ludzkiej. Oznacza to, że realny zasięg ataku jeźdźca gryfów lub kogoś w tym rodzaju będzie zapewne równy zasięgowi ataku naziemnych łuczników. Jako, że stwór latający stanowi o wiele łatwiejszy cel prawdopodobnie pojedynek łucznicy zakończy się dla niego szybko i nieprzyjemnie. Bombardowanie zrzutami kamieni jak w filmowej Narnii raczej nie wydaje mi się skuteczne. Głównie dlatego, że będzie trzeba celować bardzo małym i nieprecyzyjnym pociskiem w słabo widocznego przeciwnika. Zrzut bomb, np. w postaci płonącej czy beczek z prochem również: do skutecznego zrzutu napalmu trzeba wykorzystać bardzo dużych ilości (ton) paliwa, co przy udźwigu zwierząt (koń jest w stanie dźwignąć około 100 kilogramów, gryf lub wywerna zapewne podobną ilość, a prócz substancji zapalającej musi unieść też jeźdźca) raczej się nie uda. Proch natomiast jest mało skutecznym materiałem wybuchowym, jego moc jest 10-20 razy niższa niż to, co używano w prawdziwych bombach. Ponownie, by poważnie zaszkodzić wrogowi trzeba by albo wykonać tysiące lotów albo zrzucić mu na głowy tony ładunków. I to dosłownie. By wywołać eksplozje porównywalną ze współczesnym granatem ręcznym trzeba użyć ładunku o masie 3 kilogramów. Bombardowanie z niskiej wysokości natomiast jest moim zdaniem bardzo ryzykowne. Sytuację mogliby natomiast odmienić magowie z dużym zestawem skutecznych zaklęć defensywnych i ofensywnych. Oznacza to, że fantastyczne lotnictwo nadawałaby się głównie do działań rajdowych i nękania przeciwnika. Istoty radzące sobie dobrze na ziemi (np. gryfy) dałoby się zapewne wykorzystać jak zwykłe rumaki bojowe lub wariant mobilniejszych słoni bojowych. Ich obecność na polu bitwy byłaby najpewniej nieoceniona, zwłaszcza we współpracy z wojskami konwencjonalnymi. Zwyczajnie piechota i kawaleria wiązałyby przeciwnika w walce, duże latające bestie lądowałyby za jego plecami i już na ziemi przypuszczały szarżę na jego najgorzej bronioną flankę. Połączone wojska działałyby natomiast jak młot i kowadło. Małe latające bestie: Pegazy, wywerny i inne istoty słabo radzące sobie na ziemi lub nie nadające się do powyższej taktyki miałyby zapewne rolę podobną, jak samoloty, zanim uzbrojono je w bomby i karabiny maszynowe. Te używane byłyby do zwiadu, rozpoznania, funkcji łącznikowych (jako bardzo szybcy posłańcy), oraz myśliwce polujących na innych lotników, posłańców i zwiadowców wroga. Stwory dosiadane przez magów mogłyby mieć także inne zadania, np. służyć do niszczenia siły żywej (lub zwykłego przerzutu cennych indywidualistów na odcinki, na których są potrzebne). Kolejne zastosowanie (i to nie bez znaczenia) to transport dowódców. Pole bitwy to nie gra RTS i nie da się sprawdzić sytuacji na zagrożonym odcinku poprzez scrollowanie ekranu. Wbrew pozorom są to bardzo cenne funkcje. Każdy teoretyk i praktyk wojskowości, jakiego czytałem twierdził, że łączność, rozpoznanie i koordynacja działań jest ważniejsze, niż sama siła ognia. Nie zmienia to faktu, że prawdopodobnie byłby to typ broni bardzo cenny. Wojska latające są znacznie mobilnielniejsze od zwykłych (zwłaszcza w trudnym, dzikim terenie), dzięki czemu są w stanie znacznie łatwiej wyszukiwać słabe punkty nieprzyjaciela. Owszem, prawdopodobnie kilku jeźdźców na wywernach czy gryfach albo stado harpii nie byłoby w stanie roznieść całej armii. Jednak polując na w zasadzie bezbronne patrole naziemne mogłoby zadać nieprzyjacielowi znacznie większe straty od swej własnej liczebności lub sparaliżować jego zdolności operacyjne. Szczególnie jeśli powietrzni jeźdźcy dosiadaliby jakichś, potężnych potworów, znacznie groźniejszych w walce od zwykłych żołnierzy. Naprawdę potężne bestie natomiast (w rodzaju np. smoków) prawdopodobnie byłyby w stanie samodzielnie niszczyć całe pododdziały wroga. Jeśli natomiast udałoby nam się wystawić bardzo duże ilości lataczy nawet dziadowskich, to zapewne przejęłyby one po prostu rolę kawalerii, zwłaszcza lekkiej. Przy czym byłaby to znacznie potężniejsza broń, gdyż zwyczajnie mobilniejsza. Smoki: Smoki łączą w sobie cechy kilku gatunków potworów, a do tego zwykle przedstawiane są jako istoty duże lub bardzo duże. Z tej przyczyny często w tekstach takich jak ten przypisywana jest im rola bombowców strategicznych. Niestety faktyczne możliwości smoków, nawet tych opisywanych w najbardziej przegiętych źródłach wskazują raczej na to, że ich możliwości bojowe są znacznie mniejsze. Otóż: nawet najwcześniejsze samoloty bomowe w rodzaju Airco DH.4 uzbrojone były w lekkie i ciężkie karabiny maszynowe oraz przenosiły od setek kilogramów do kilku ton bomb (w trakcie I Wojny Światowej: do 3 ton, II Wojny Światowej: do 10 ton, współcześnie: do 30 ton). Wymieniony Airco, konstrukcja raczej lekka miała na pokładzie 4 karabiny maszynowe o zasięgu skutecznego ognia 1200 metrów i 300 kilogramów bomb. Co do smoków, to niestety istniejące źródła nie są zgodne. Tak więc Dungeons and Dragons 3 ed podaje, że maksymalny zasięg oddechu u smoka żyjącego 1200 lat wynosi 40 metrów, a osiągi oddechu młodszych są odpowiedni mniejsze. Smok z Warhammera (2 edycja) zieje na dystans 16 metrów (co odpowiada 15 letniemu smokowi z Dungeons and Dragons), z Pierwszej Edycji na 24 metry (co odpowiada smokowi 50-letniemu). Co oznaczają te dane taktyczne? Otóż: że nawet wczesne bombowce mogły zaatakować cel z dużo większej wysokości niż smoki oraz zrobić to znacznie szybciej (po prostu zrzucając wszystkie bomby zamiast bawić się w palenie budynku po budynku). Obie te rzeczy nie są bez znaczenia, gdyż z im wyższej wysokości spadają bomby i im krócej trwa atak, tym mniej bombowce są zagrożone na kontruderzenie. Smok niestety pozostaje w zasięgu działania wrogiej broni ręcznej. Jako taki powinien być raczej postrzegany jako Latający - Słoń Bojowy - Nosiciel Plecakowego Miotacza Ognia, a nie odpowiednik bombowca (obojętnie: taktycznego czy strategicznego). Mimo, że ich rola musiałaby być z konieczności inna nie umniejsza to moim zdaniem ich wartości taktycznej. Już z racji swojego rozmiaru smok jest bardzo groźnym przeciwnikiem, a jego zdolność lotu sprawia, że jest bardzo mobilny. Jedyne, znane mi źródło podające jego prędkość lotu wskazuje 250 kilometrów dziennie, co wydaje się realne (ptaki pokonują 100 do 500 kilometrów dziennie). W prawdzie przy zasięgu samolotów to niewiele, ale i tak dużo. Wydaje mi się, że smoki mają dwa ważne zastosowania: - po pierwsze jako główna siła przełamania, podobna do Słoni Bojowych, tylko większa. - po drugie jako oddział szybkiego reagowania. Duża mobilność smoków w połączeniu z ich skutecznością bojową sprawia bowiem, że są w stanie pojawić się na zagrożonym odcinku dużo szybciej niż konwencjonalne siły. Rekord szybkości przemieszczania się przed-nowoczesnych armii należał do Tatarów i wynosił 100 kilometrów dziennie, trzecioedycyjna Księga Potworów wskazuje natomiast, że dzienny zasięg lotu smoka waha się (zależnie od jego rozmiaru i gatunku) od 190 do 510 kilometrów. Istotną wadą smoków jest natomiast ich czas dojrzewania. Według jedynego, dostępnego mi źródła (znowu Księgi Potworów) smok osiąga dojrzałość po 50 latach, choć do osiągnięcia pełni rozmiarów żyć musi całe tysiąclecia. Stawia to pod znakiem zapytania możliwość uzupełniania poniesionych strat. Zwyczajnie: w tym tempie zdążą się narodzić trzy pokolenia ludzi. Obawiam się więc, że w świecie, w którym używa się smoków do wojen historia wyglądałaby mniej-więcej tak: Smocza Wojna, 200-300 lat odbudowy populacji smoków, Smocza Wojna, 200-300 lat odbudowy populacji smoków, Smocza Wojna... Ewentualnie zamiast 200-300 lat odbudowy i pokoju mógłby mieć miejsce okres hegemonii państwa, które przystąpiło do wojny jako ostatnie, w momencie, gdy reszta wyprztykała się już ze swoich smoków. Ciąg dalszy jak zwykle na Blogu Zewnętrznym. -
Zajmijmy się teraz kwestią tego, jakie fantastyczne istoty możemy powołać do wojska. Nasi wojacy, trochę jak w grach fabularnych podzielić można na klasy i rasy, reprezentujące ich zarówno cechy psychologiczno-społeczne jak i fizyczne. Zasadniczo brytyjski znawca wojskowości John Keegan podzielił walczące na naszej planecie wojska na sześć, głównych archetypów. Byli to: wojownicy, pospolite ruszenie, poborowi, żołnierze, najemnicy i niewolnicy. W innych światach i w baśniowych krainach pod naszą komendą walczyć będą też obce rasy, dysponujące niezwykłymi umiejętnościami i cechami niemożliwymi do wyobrażenia sobie przez ludzi. Analizie obydwu tych problemów poświęcimy ten wpis. Początkowo miał być to ostatni wpis cyklu, jednak z czasem rozrósł się on niepomiernie. Uznałem więc za wskazane podzielić go na dwie części. Tak więc pod naszym sztandarem mogą walczyć następujące istoty: 1) Obce rasy: Rasy gigancie Czyli wszystko to, co jest wielkie i silne: trolle, ogry, olbrzymy, niedźwierzuki, minotaury? Istot takich w fantasy jest od groma. Co więcej, jeśli tylko w jakimś uniwersum występują nieludzie, to prawie na pewno będą w nim także jakieś istoty rozmiarami większe od człowieka: olbrzymy są bowiem najbardziej podstawowym z baśniowych konceptów. Zasadniczo ich rozmiary są różne, począwszy od stworów o połowę większych od człowieka, przez dwukrotnie wyższe (i masywniejsze) po istoty górujące nad ludźmi 4 do 8 razy. Dodatkowo część olbrzymów (np. w DeDekach) posiada magiczne moce? Powiedzmy sobie szczerze: już olbrzymy małego i średniego kalibru są wyjątkowo trudnym przeciwnikiem. Owszem, najczęściej nie grzeszą intelektem, nie są też zbyt zwinne, a poruszają się powoli i ociężale. Z drugiej strony: są znacznie silniejsze i wytrzymalsze od ludzi. Zabicie takiego, jeśli nie trafi się w żaden życiowy organ jest bardzo trudne: rany cięte i kute najpewniej uszkadzać będą tylko tkankę tłuszczową i być może mięśnie. Dwa, że atakujący je człowiek narażałby się na pewną śmierć, stwory są ogromnie silne, mają też dużo większy zasięg ramion... Próba osłonięcia się przed ciosem takiego stwora uzbrojonego w ciężki drąg lub ciskającego kamieniem za pomocą tarczy zapewne również skończyłaby się złamaniem ręki. Pojedynczy ogr byłby więc zapewne w stanie rozgonić nieduży oddział. Co gorsza może zostać ubrany w zbroję, prawdopodobnie znacznie cięższą od tej przeznaczonej dla ludzi i wyposażony w okutą metalem pałę wagi ? powiedzmy - 50 kilogramów i pojawić się na polu walki w towarzystwie setki podobnie uzbrojonych kumpli. Jeśli zdołają utrzymać jakikolwiek, w miarę zwarty szyk staną się formacją ultra ciężkiej piechoty, której nie zatrzyma nic, rozbiją się o nich zapewne nawet szarże rycerstwa. Podobnie uzbrojony (tylko 2-3 razy ciężej) gigant zapewne w pojedynkę stanowiłby ekwiwalent wierzy oblężniczej lub ruchomej twierdzy. Wielka siła sprawiłaby, że tego typu istoty nadawałyby się też doskonale na saperów: gigant po prostu może posługiwać się większą łopatą niż człowiek. Może podnieść dom albo ciężki głaz. Może tym głazem rzucić... Może je ustawiać naprędce budując mury bądź szańce. Może też zostać wyposażony w odpowiednich rozmiarów procę (lub łuk o naciągu przekraczającym możliwy dla ludzi) i za jej pomocą miotać kamieniami lub ołowianymi kulami. Owszem, zapewne tego typu ostrzał nie będzie zbyt celny? Jednak zważywszy, że ma być prowadzony głównie do mas ludzkich, a pojedyncza kula jest w stanie złamać kręgosłup konia, to taki nie musi być... Jeśli w danym świecie istnieją materiały wybuchowe to olbrzymy mogą służyć też jako grenadierzy. Po prostu żadna inna rasa zapewne nie jest w stanie tak mocno i daleko rzucić beczką prochu? Nie wiem tylko, jak sprawdziłyby się jako oszczepnicy? W zasadzie jedynym problemem gigantów jaki widzę (zwłaszcza tych bardzo dużych) są ataki na nogi (zwłaszcza na tętnice udową i ścięgna). Jednak próbująca tego dokonać osoba ryzykuje rozdeptanie, skopanie lub przygniecie. Dlatego też spodziewałbym się raczej, że potrafiłby tego dokonać tylko jakiś niezwykły spryciarz, samobójca lub pozbawiony strachu bohater. Nawet tego powstrzymałby zapewne oddział zwykłej piechoty przeznaczonej do zadań osłonowych. Innym poważnym problemem będą zapewne trudności aprowizacyjne. Giganci będą potrzebować dość dużo żywności. Rasy karle Wszelkie gnomy, niziołki, gobliny, koboldy, kendery w mniejszym stopniu krasnoludy i jeszcze kilkanaście innych gatunków. Jeśli mam być szczery, to nie widzę ich jako wielkich wojowników. Po prostu: brak im warunków fizycznych (nawet krasnoludy, z ich stereotypową niechęcią do koni są stanowczo zbyt defensywne, by być dobrymi wojownikami?). Jednak rasy karle mają swoje zalety. Po pierwsze: są znacznie niższe od ludzi. Oznacza to, że łatwiej im się ukrywać. Po prostu niziołek czy gnom, podobnie jak ludzkie dziecko jest w stanie schować się za obiektem, za którym dorosły człowiek się nie zmieści. Nadają się więc świetnie na wszelkiego rodzaju zwiadowców, snajperów i innych wojowników wykorzystujących zaskoczenie. Być może też na lekką piechotę oraz skrytobójców. Rasy długowieczne Czyli wszelcy wielcy nieśmiertelni, głównie elfy i ich podróbki z innymi nazwami. Do tego dochodzą też wszelcy nieumarli, wampiry etc. Na pierwszy rzut oka elf niewiele różni się od człowieka: ma zbliżone możliwości fizyczne, jest trochę bardziej magiczny i trochę mniej muskularny. Żyje długo, choć nie wiadomo jak długo. W DeDekach z tego, co pamiętam około 600 lat, u Tolkiena w nieskończoność, Sapkowski podaje okres 600-800 lat. Przez większość tego czasu zachowuje jednak pełnię ludzkich możliwości fizycznych. Elfy stare, chore etc. zdarzają się rzadko. Pomijając wszystko inne: rasy długowieczne mają ogromne ilości czasu na szkolenie specjalistów. O ile ludzki specjalista może praktykować swój zawód góra 40 lat, to elf może robić to lat kilkaset. Owszem, zapewne połowa z nich przez niezwykle długi okres monotonnego powtarzania tej samej, monotonnej czynności nie dojdzie do niczego, jednak zapewne znajdą się i tacy, którzy dojdą do mistrzostwa w jednej lub więcej dziedzinach, a niektórzy z nich mogą stać się prawdziwymi mistrzami posługiwania się bronią. Mając dziesięciolecia można spróbować nawet zwykłych żołnierzy podciągnąć może nie do poziomu legendarnych mistrzów miecza, ale niewiele niższego. Spotkanie z takim oddziałem dla mniej doświadczonych wojowników może być bardzo bolesne. Z drugiej strony: historycznie wszelkiego typu armie perfekcyjnych superwojowników nie były niestety takie super. Superelity najczęściej były bardzo skuteczne, jednak tylko do pierwszej krwawej (nawet niekoniecznie przegranej) bitwy lub katastrofy logistycznej. W chwili, gdy ponosili duże straty ich potęga upadała. Zwyczajnie: wyszkolenie odpowiedniego zastępstwa często okazywało się niemożliwe. Z drugiej strony: tutaj może dojść do sytuacji gdy, na skutek trwających dziesięciolecia, regularnie powtarzanych ćwiczeń nawet chłopska milicja osiągnie poziom zawodowych żołnierzy... Rasy latające Niektóre rasy potrafią latać, jak Aarakokta czy Pteroki w DeDekach, do pewnego stopnia Smokowcy w Dragonlance, Wietrzniaki w Earthdawnie, wojownicy z Myrr w Elryku lub Skrzydlaci w moim Gambicie Mocy (oraz cała horda innych stworów z gier, komiksów i filmów). Latanie jest jedną z potężniejszych, ale też najbardziej skomplikowanych mocy, jakie wymyślono. Zapewnia bardzo dużą zdolność manewru, latacze mogą więc bardzo skutecznie poruszać się na polu walki, bardzo skutecznie z pola bitwy uciekać jeśli nie chcą walczyć (wystarczy, że wzniosą się poza zasięg strzał, co jednak może być trudne), ich ruchów nie ogranicza teren i co najgorsze: trudno stworzyć fortyfikacje, które by przed nimi chroniły. Wszelkie twierdze i zamki trzeba koniecznie budować z myślą o nich (np. mury muszą być zadaszone i chronić zamek także od strony dziedzińca, co podnosi ich koszt). Nad każdą fortyfikacją latacze mogą też po prostu przelecieć. Nie potrzebują też drabin i wież oblężniczych. Z drugiej strony: prawdopodobnie ciężki pancerz przeszkadzałby im w locie? Jednak bynajmniej nie musi to być wada kluczowa. Zauważyć należy bowiem, że to latacze decydują o tym kiedy i jak będą walczyć. Tak długo, jak długo samemu nie posiada się przewagi powietrznej nie jest możliwe żadne powstrzymanie ich marszu, zablokowanie im przejścia, odcięcie odwrotu czy okrążenie, bo goście zwyczajnie odlecą i zrobią co sobie zaplanowali. Ciąg dalszy oczywiście na Blogu Zewnętrznym!
-
Tym razem zajmijmy się skrótowym przeglądem historycznych sił zbrojnych (siły fantastyczne będą w następnym odcinku). Generalnie wszelkie, przed-nowożytne armie podzielić można na cztery podstawowe typy. Są to: lekka piechota, ciężka piechota, lekka kawaleria i ciężka kawaleria. Do tego dodać można jeszcze stosowane gdzieniegdzie (głównie w Indochinach) słonie bojowe, które istotne będą z uwagi na późniejsze części cyklu oraz artylerię wokół której narosło tak wiele mitów, że należy na ten temat napisać kilka słów. Przez całą epokę przed-nowożytną podstawowe zasady wykorzystania poszczególnych typów wojsk nie zmieniały się, choć oczywiście zmieniały się szczegóły ich uzbrojenia, pojawiały się nowe materiały, z którego było wykonywane, zmieniało się też oporządzenie jeździeckie i hodowano nowe rasy koni. Ogromne znaczenie miały też lokalne warunki środowiskowe. Wszystkie te elementy wpływały koniec końców na skuteczność poszczególnych typów broni oraz wymuszały zmiany taktyczne. Niemniej jednak wiele szczegółów pozostawało takich samych. Przeczytać o tym można jednak na Blogu Zewnętrznym. Tym razem bez dłuższej zajawki i "wersji demo", bo zwyczajnie nie miałem pomysłu, jak to logicznie podzielić na dwie połowy.